|
wegedzieciak.pl forum rodzin wegańskich i wegetariańskich |
 |
Artykuły o rodzinie - Macierzyństwo a praktyka Zen
PiPpi - 2008-05-20, 08:07 Temat postu: Macierzyństwo a praktyka Zen tekt z biuletynu informacyjnego Trzy Skarby, ZBZ Bodhidharma, Wiosna 2006 nr4
Macierzyństwo jest jak sesin
AGNIESZKA SFYT
Kiedy Jacek zasugerował, żebym napisała o swoich pierwszych miesiącach z córeczką, wydało mi się to proste, bo mogłabym o Zosi bez końca... A kiedy przyszło do pisania - trudne. Od czego zacząć? Zdecydowałam od początku. Od A.
A-jak Agnieszka i moje 18-miesięczne (wliczając okres ciąży) doświadczenie macierzyńskie.
Z-jak Zosieńka. Od dziewięciu miesięcy poznaje świat.
Między A i Z całe morze nowych doświadczeń. Rozległe jak morze i jak morze głębokie i żywe.
B-jak „być tu i teraz". Nasza Sensei w jednym z wywiadów powiedziała, że nie wyobraża sobie macierzyństwa bez praktyki. Już w czasie ciąży zaczęłam rozumieć, co miała na myśli. Zazen daje dużo siły i cierpliwości, uczy przeżywania chwili i uważności w każdym momencie. A mnie nie opuszcza myśl, że macierzyństwo jest jak sesin. Wymaga wielkiego wysiłku, uwagi, sprawności, czasem towarzyszy mu wręcz fizyczny ból, doskwiera brak snu, odpoczynku, możliwości sięgnięcia po kawę, herbatę, tabletkę uśmierzającą ból. A przy tym tak mocno ubogaca życie, że chce się w nim zanurzać, uczestniczyć całą sobą i czerpać z niego dzień po dniu.
C-jak cisza. Często napotykam stwierdzenie „A moje dziecko lubi, jak się dobrze bawimy, zasypia w kinie, w sklepie, na przyjęciu". Mnie przekonało rzucone w przestrzeń pytanie: „A czy ty chciał(a)byś spać przy autostradzie?". Cisza pozwala spokojnie się rozwijać, bez zagłuszania impulsów płynących od wewnątrz i z wzajemnych relacji. Dobrze nam w ciszy.
D-jak dziecko. Człowiek w najmłodszej postaci. W swej istocie niczym nie różniący się od jednostki dorosłej. Ma prawo do bycia spokojnie się rozwijać, bez zagłuszania impulsów płynących od wewnątrz i z wzajemnych relacji. Dobrze nam w ciszy. Zrozumianym i szanowanym tak samo, jak dorosły. Ciągle brzęczy mi w głowie opowiadanie ojca Anthonego de Mello o rodzinie w pizzerii. Chłopczyk zapytany przez kelnerkę, czy podać mu ketchup, wykrzyknął zachwycony do rodziców: „Widzieliście?! Ona uznała, że jestem prawdziwy!".
E-jak energia. Towar deficytowy, szczególnie, że od dziewięciu miesięcy nie udało mi się jeszcze przespać jednorazowo dłużej niż trzy godziny. Brakuje mi też wspomagania w postaci kawy herbaty, czasu tylko dla siebie, książek, odrobiny samotności. Cała energia idzie nabycie tu i teraz z dzieckiem. Czyste sesin:)
F-jak farmaceutyki i inne chemikalia. Dla przyszłych i aktualnych mam i dla dzieci. Jesteśmy zalewani lekarstwami i suplementami z taką mocą, że aż trudno sobie uświadomić, iż pytanie związane z wyborem może zamiast „które?" brzmieć „czy w ogóle podawać?". Wydaje się oczywiste, że dziecko bez witaminek nie urośnie, bez wzbogaconych w żelazo kaszek dostanie anemii, a bez melisy na dobranoc nie zaśnie. A w najlepszym wypadku będzie małe, pokrzywione i niezbyt atrakcyjne, jak marchewka ze sklepu ekologicznego w porównaniu z marchewką z supermarketu. A jednak ta pierwsza marchewka jest zdrowsza.
G-jak gasio. Najlepsze, najprawdziwsze i najbardziej pomocne wskazówki dotyczące rodzicielstwa znalazłam w książkach Ciałko, Jak wychować szczęśliwe dziecko, Dobra miłość i jeszcze kilku innych autorstwa naszego sanghowego Wojtka Eichelbergera. Głęboki ukłon w Jego kierunku i najserdeczniejsze wyrazy podziękowania. Łatwo się zgubić w powodzi dobrych rad ludzi, którzy mają doświadczenie, tytuły naukowe lub silę przebicia, ale brak im wiedzy i cierpliwości, żeby zobaczyć, kim naprawdę jest dziecko i czego mu potrzeba. A o tym właśnie pisze Wojtek Wymienione publikacje są na wagę złota Gasio.
H-jak higiena. Duszy, ciała, życia. Ciągłe wybory z nowej perspektywy bycia rodzicem i świadomość konsekwencji tych wyborów. Sztuka odpuszczania tego, co mniej istotne. Nowy wymiar czasu. Dzień zlewający się z nocą, nieustanne czuwanie. Konieczność zrewidowania, różnych aspektów życia pod kątem dziecka, które chłonie i naśladuje naszą rzeczywistość.
I-jak „i co teraz będziemy robić?". Świat zabawek dla najmłodszych, na pozór bogaty, kolorowy i zachęcający, przy bliższym poznaniu okazał się pełen pułapek. Wiele w nim głupoty i niewinnej na pozór przemocy, szczególnie w stosunku do naszych braci mniejszych. To, co powinno bawić i rozwijać, stanowi przegląd świata zwierzęcego w wersji gumowej lub plastikowej z przeznaczeniem do gryzienia, żucia, uderzania, potrząsania i maltretowania na różne sposoby. To smutne, a czasami przerażające.
J-jak joga. Z jogą praktycznie po raz pierwszy spotkałam się właśnie w Ośrodku w Falenicy. Jestem wdzięczna, że zaczęłam ją ćwiczyć, bo bardzo ułatwiła mi zarówno okres ciąży, jak i wczesnego macierzyństwa. Bardzo polecam wszystkim przyszłym mamom.
K-jak karmienie. Wegetariańskie dziecko ciągle budzi obawy. Nasza Zosia jest szczuplejsza niż jej rówieśnicy chowani na torebkowych kaszkach i słoiczkowym jedzeniu. Wydaje się też potrzebować o wiele mniej snu. Nieważne, że pięknie rośnie, rozwija się w oczach, jest zdrowa, pogodna, ma dużo energii. Jej bezmięsna dieta i szczupła sylwetka ciągle powodują wątpliwości lekarzy i musimy udowadniać, że nie robimy jej krzywdy.
L-jak lęki i obawy. Tym większe, że żyjemy trochę „pod prąd". Utarte ścieżki tradycyjnego postępowania z dzieckiem wnoszą wiele ułatwień. Nie trzeba się martwić, czym karmić, jak usypiać, czym myć i jak się bawić, ale niosą też ze sobą bardzo konkretne negatywne konsekwencje, których później często nawet nie wiąże się z wiekiem niemowlęcym. A przecieranie nowych ścieżek to praca trudna, czasochłonna i budząca na każdym kroku wiele wątpliwości. Aż trudno uwierzyć, że podejrzane mogą być soczki owocowe dla niemowląt, a nawet poczciwa Kaczka-Dziwaczka. Nie wierzycie? To przeczytajcie ją sobie w całości jeszcze raz...
Ł-jak łagodność. Naprawdę można wychowywać dziecko bez przymusu, krzyku i narzucania swojej woli. Jak na razie nie jest to nawet szczególnie trudne, ale liczę się z tym, że z czasem może być ciężko... Przypomina mi się wypowiedź Sensei o tym, jak trudno jest wyegzekwować dyscyplinę i punktualność na sesin. Bardzo podkreślała, że zawsze należy próbować drogi łagodności. A w ostateczności można ustawić krzesło przed zendo...
M-jak mama. I mama mamy. I „mame-mam", czyli powtarzana ostatnio przez małą Zosię deklaracja, która sprawia, że coś mi się w środku topi i rozpuszcza. Macierzyństwo jest okazją do powrotu do własnego dzieciństwa, do świeżego spojrzenia na rodzicielstwo naszych własnych rodziców, do odkrywania na nowo dziecięcych doświadczeń. To rodzaj własnej psychoterapii.
N-jak natura. Kiedy ogarniają mnie wątpliwości, a tzw. fachowym źródłom nie do końca ufam - sięgam myślami do Matki Natury. Ona wie. Dziecko jest cudownie zaprogramowanym organizmem i najlepsze, co mogę zrobić, to nie przeszkadzać mu w rozwoju, wspierać, na ile to możliwe i wierzyć w to, co robię. I nie poddawać się wątpliwościom ani nie zasugerować tym, że większość ludzi wydaje się postępować inaczej. Jest takie opowiadanie Paolo Coełho o Szatanie, który wyprzedając swoje narzędzia, najwyżej wycenił dwa: wątpliwości i niskie poczucie własnej wartości. Spryciarz.
O-jak oddanie. Wcześniej sceptycznie patrzyłam na opinie o tym, jak bardzo dziecko jest absorbujące. Zrewidowałam ten pogląd. Ktoś powiedział, że dobry układ, to taki, kiedy najpierw rodzice są niewolnikami dziecka, później ono staje się ich niewolnikiem, a na końcu wszyscy zostają przyjaciółmi. Wierzę w prawdziwość tej teorii. Na razie jesteśmy na etapie zaspokajania potrzeb córeczki.
P-jak poród. Sensei radziła mi, aby wykorzystać siłę oddechu taką, jaką poznałam podczas praktyki i z czystym sumieniem odstawić książkowe ćwiczenia oddechowe. Z entuzjazmem przyjęła wiadomość o planach przyjęcia dziecka w wodzie. W teisio Rosiego Kapleau padają słowa: „Take pain for pain". Tak po prostu. I tak po prostu, bez pośpiechu, paniki i środków odurzających przywitaliśmy Zosieńkę.
R-jak „Rodzić po ludzku". Wieloletnia akcja zmierzająca do poprawy warunków przyjmowania porodów szpitalnych. Zosia przyszła na świat w szpitalu uznanym za najlepszy w Polsce. Wielki transparent na budynku głosił: „Szpital promujący zdrowie"". To prawda. O zdrowie należy dbać, żeby więcej do tego miejsca nie wracać. A w domu czekali na nas bracia mniejsi, dwa psy i dwa koty. Ku memu zdziwieniu porzucili swoje niekiedy uciążliwe nawyki w imię szacunku dla samicy w połogu. Może więc "Rodzić po zwierzęcemu", zgodnie z naturą, w zaciszu domowym? Zawierzenie Matce Naturze podkreślała też Sensei, mówiąc, że tylko swoje pierwsze dziecko urodziła w szpitalu i nikomu tego nie poleca.
S-jak sesin. Zosia jest dzieckiem „sesinowym". Ńa kwietniowym sesin była już nami, choć jeszcze o tym nie wiedziałam. Na sierpniowym po raz pierwszy dala mi kopniaka - "No, zbieraj się, mama, przyda ci się to, co tu robisz, bardziej niż myślisz!". A w dniu, kiedy zaczynało się sesin styczniowe, Zosieńka przyszła na świat i od tej pory zorganizowała nam codzienną, całodobową praktykę:)
T-jak tata- pomocny i wspierający. A już tata uważny i praktykujący to prawdziwy skarb. Dobrze, kiedy w zalewie mitów dotyczących wychowania dziecka jest druga osoba, pomagająca trzeźwo spojrzeć na sytuację. U nas tata został jednocześnie osobą utrzymującą dom, a ja dzięki temu mogłam poświęcić się urokom i trudom macierzyństwa. Sytuacja wymaga, abym przez 4-5 dni w tygodniu była całodobowo sama z dzieckiem, weekendy mamy wspólne. Nowe doświadczenie po wielu latach bardzo aktywnej pracy zawodowej. Nowy wymiar związku.
U-jak uważność. Ciągłe zmiany. Jak tylko zdołam się przyzwyczaić do nowej sytuacji, łapię się na tym, że już jest inaczej. Dziecko rozwija się tak szybko, tak szybko zmieniają się jego potrzeby! Przyjęłam zasadę, w myśl której nie wyprzedzam i nie stymuluję rozwoju córeczki, tylko uważnie ją obserwuję. W chwili, kiedy ona sama zaczyna przejawiać nowe zainteresowania, staram się stwarzać jej odpowiednie warunki, aby mogła pójść dalej. Sama ciągle muszę się zmieniać i rewidować swoje poglądy. Uwaga, uwaga i jeszcze raz uwaga.
W-jak woda. Rozwój dziecka, w pierwszym okresie mocno związany ze środowiskiem wodnym, również w sensie przenośnym jest jak górski strumyk. Ma swoją drogę, zgrabnie omija przeszkody, nie sposób go zatrzymać, ale można go zanieczyścić tak bardzo, że z czasem zamieni się w błotniste bajorko. A potem po trzeba wielu godzin na macie, żeby znów dotrzeć do świeżej wody.
Y-jak „Yyyy!!!", czyli „Mówię, jak umiem, a na razie umiem tylko tak". Za każdym razem dziecięce „Yyyy" znaczy coś innego. Ważne, żeby traktować je poważnie i nie zostawiać malucha samego z jego „Yyyy". To daje nadzieję, że poczuje swoją moc sprawczą i kiedyś zrobi z niej dobry użytek...
k.leee - 2008-05-20, 11:16
Bardzo fajnie napisane
Malati - 2008-05-20, 11:18
Wspaniały tekst który przypomniał mi jakie wspaniałe jest macierzyństwo,bo w natłoku codziennych spraw czasami gubię ta magię bycia matka
Nimrodel - 2008-05-20, 12:30
Świetne. Podsunę to mojemu Meżczyźnie - na pewno mu się spodoba
Karolina - 2008-05-20, 18:45
Mi się to nie udaje
bodi - 2008-05-20, 21:49
bardzo fajny tekst
a jak Wy znajdujecie miejsce na formalną praktykę?
PiPpi - 2008-05-21, 07:04
formalna praktyka zeszłą na dalszy plan kiedy pojawiła się Karolcia. w ośrodku jestem średni raz na m-c. ale to kwestia czasu (jak niemal wszystko;)) odciągam mleko i jadę na zazen, w nojej sandze większość ludzi ma dzieci i jakoś to godzi, warto to godzić:)
czasem w domu siade albo kiedy już nie wiadomo co zrobic przy kolkach to zapopmniam siebie w oddechu i to jest praktyka wysokiej klasy wg mnie
elenka - 2008-05-21, 20:59
Dziękuję Ci Madziu za ten tekst
PiPpi - 2008-05-21, 21:11
część przyjemmności po mojej stronie
w tej chwili ma dostęp do skanera więc mogę co nieco wkleić
biechna - 2008-05-24, 12:13
Magda Stępień, to wklej jeszcze co nieco
elenka - 2008-05-24, 15:08
biechna napisał/a: | Magda Stępień, to wklej jeszcze co nieco |
Tak, tak, tak, tak...
PiPpi - 2008-05-24, 18:28
kuuuuurde, już nie mam bo od Mamy wróciłam ale że teksty wartościowe dla wielu to coś z tym fantem zrobię Wąż w paracy zeskanuje, I promise
biechna - 2008-06-15, 18:17
Magda Stępień napisał/a: | I promise |
Well...?
Tobayashi - 2008-06-16, 22:35
Cytat: | Aleksandra Porter JDPSN
Man Gong powiedział kiedyś: "Nie zwracaj uwagi na swoją karmę, nie przejmuj się nią. Zadbaj o to, aby nawyk praktyki stał się silny." To bardzo ważny punkt, ponieważ ta karma cały czas się zmienia. Na początku, kiedy zaczynamy praktykować mamy dużo entuzjazmu. To trochę tak jak z zakochaniem się. Najpierw jest euforia, wspaniałe uczucie. Dokładnie jak z praktyką zen. Wspaniałe doświadczenia, wspaniałe uczucie. Ale po latach, tak jak w miłości, ten entuzjazm słabnie. Nie ma już tak silnych doświadczeń. Wtedy ten sprawdzający umysł bardzo wyraźnie się pojawia: co ja właściwie tutaj robię? Tak jak z partnerem: co ja widziałam w tym człowieku? Niektórym zajmuje to 2 lata, innym 20. Często też pojawiają się złudzenia: już wszystko rozumiem, wiem o co chodzi. Zwykle dzieje się tak, że w tym stanie nie pozostaje się długo, wszechświat troszczy się o nas, pojawiają się problemy, cierpienie. Wtedy znowu praktyka wydaje się bardzo atrakcyjna. I tak to trwa. Dlatego Mistrz Man Gong powiedział: nie zajmujcie się swoją karmą, tylko zadbajcie o to, aby nawyk praktyki stał się silny. Ponieważ, kiedy ten nawyk jest mocny, wtedy niezależnie od sytuacji, czy jest dobra, czy zła, praktykujemy codziennie, nie dajemy się zwieść. Nie dajemy się zwieść iluzjom, że życie jest łatwe i nie potrzebujemy nic robić. Często mówimy, że życie jest jak sen. Ta sytuacja długiego odosobnienia pozwala zobaczyć to i nawet czasami budzimy się na krótki moment. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, nie korzystamy z tego. Ale rzeczywiście, jeżeli mamy możliwość patrzenia w ten punkt przez długi czas, mamy wgląd, wgląd w prawdziwą naturę, w swój pierwotny umysł. Jeśli jednak usiłujemy znaleźć ten umysł, to jest taka zabawna rzecz, że nikt nie może zobaczyć, co to jest ten umysł. Budda zrobił taką sztuczkę, żeby to pokazać. Znając to silne pragnienie uchwycenia tego, czym jest ten umysł, zobaczenia tego umysłu, podniósł swoją dłoń i powiedział: czy widzicie moją dłoń? Nie wszyscy byli pewni, ale Budda powiedział: macie oczy, więc widzicie moją dłoń. Ale nie możecie zobaczyć swoich oczu. Na tej samej zasadzie, macie umysł, ale nie możecie go zobaczyć. Im szybciej dojdziecie do tego, tym krótsza będzie wasza praca. Ale to co możemy zobaczyć siedząc na poduszce, to jak sprytnie funkcjonuje nasz umysł. Przez ten długi czas, każdy już widział swój film wiele razy. Niektórzy mają gangsterskie filmy, cały czas muszą się gdzieś ukrywać, ktoś ich goni. Niektórzy mają filmy kung-fu, walczą, walczą. Niektórzy mają filmy - mydlane opery, o miłości. Na początku praktyki oglądamy te filmy prawie nosem przy ekranie. Praktykując oddalamy się od tych ekranów, w końcu siadamy w ostatnim rzędzie. Tworzy się duża przestrzeń. I mamy taki mały przebłysk, to tylko film. To naprawdę nie jest rzeczywiste, to tylko film. Tak samo, kiedy oddychamy prawidłowo, wtedy czujemy przestrzeń między naszą prawdziwa naturą a naszym myśleniem. Ta przestrzeń jest bardzo ważna, ponieważ wtedy myślenie nie kontroluje nas. To my jesteśmy autorami tych filmów, dobieramy sobie aktorów, decydujemy jakiego rodzaju ma to być film, to się także nazywa kontrolowaniem swojej karmy. Musisz stać się prawdziwym mistrzem, szefem tego ciała. Wszyscy poznaliśmy kierowców z tylnego siedzenia. Cały czas się wtrącają. Kiedy nasz umysł staje się mocny mówimy: zamknij się, tutaj ja jestem szefem, ja kręcę tą kierownicą. Mistrz Zen Dae Bong opowiadał historię o kontrolowaniu swojej karmy, robienia swojego filmu niezależnie od sytuacji. Opowiadał o swoim przyjacielu, z którym razem studiował. Bardzo się lubili, ale ten przyjaciel już w czasie studiów miał zupełnie inny kierunek. Chciał zrobić w życiu karierę i mieć dużo pieniędzy, kompletnie nie interesowało go życie duchowe, w przeciwieństwie do Mistrza De Bonga. Skończyli studia, ich drogi się rozeszły. Przyjaciel rzeczywiście zrobił karierę i pieniądze. Jednak cały czas utrzymywali kontakt. Przyjaciel poznał dziewczynę, która była zainteresowana tybetańskim buddyzmem. Byli w sobie bardzo zakochani. Pewnego lata dziewczyna pojechała do śri Lanki i Indii na odosobnienie, trochę swobodniejsze , mniej siedzenia. Prowadził je lama tybetański. Po miesiącu pobytu, dziewczyna bardzo tęskniła za przyjacielem i poprosiła go żeby przyjechał, aby mogli być razem. I rzeczywiście przyjechał i dziewczyna rano praktykowała, a wolny czas spędzali razem. Pewnego dnia, lama który zobaczył całą sytuację, postanowił się wtrącić. Doskonale rozumiejąc, że na dłuższą metę taki związek nie ma szans: kobieta zainteresowana praktyką duchową i swoim rozwojem, i facet z podejściem materialnym, więc zaprosił ich na herbatę. Człowiek ten się trochę opierał, ale dziewczyna nalegała. Więc przyszli na herbatę i lama nie tracąc czasu, powiedział do tego człowieka: opowiem ci swoją historię. Lama zaczął opowiadać historię swojego życia, kiedy mieszkał w Tybecie i jak większość tybetańskich mnichów, trafił do więzienia. Były tam bardzo trudne warunki, więźniowie ciężko pracowali, dostawali mało jedzenia i po jakimś czasie młodsi mnisi zaczęli się podłamywać. Lama, żeby podtrzymać ich na duchu, nauczał, cały czas recytował sutry. Ale Chińczycy, kiedy to zauważyli zakazali rozmów, otwierania ust. Lama znalazł sposób i nauczał na migi. Chińczycy też to zauważyli i również zabronili tego rodzaju praktyk. Jednak lama nie mógł się powstrzymać i cały czas próbował w jakiś sposób nauczać mnichów. Został za to zamknięty na rok w osobnej celi. Nie mógł z niej wychodzić, nie miał możliwości umycia się i dostawał raz dziennie jedzenie. Większość osób, które trafiały do celi na rok w takich warunkach nie przeżywały. Młodsi mnisi byli tą sytuacją bardzo załamani. Ale lama myślał jak wykorzystać tę sytuację, a więc cały dzień chodził dookoła celi i recytował sutry. Nie znał żadnej innej praktyki, ale w końcu pomyślał, że Budda osiągnął oświecenie siedząc w medytacji. Postanowił spróbować siedzącej medytacji. Rozpoczął od 10 minut, potem znów chodził i tak przez cały czas. Bardzo się starał przez cały czas utrzymywać czysty umysł. Siedział tylko do momentu, kiedy miał czysty umysł, kiedy pojawiało się myślenie, wstawał i recytował sutry. Pod koniec roku doszedł do tego, że przez 3 godziny i 15 minut utrzymywał czysty umysł. Możecie sprawdzić w ciągu dnia jak długo macie czysty umysł? Ja myślę, że 3 godziny i 15 minut to jest bardzo dużo. Tak więc przez rok ten lama zrobił bardzo mocne odosobnienie. W końcu, kiedy przyszedł dzień wolności, mnisi bali się nawet spojrzeć na lamę. Ale kiedy drzwi się otworzyły i wyskoczył lama, wszyscy dyli zdumieni. Był strasznie wychudzony, ale jego twarz była bardzo promienna. Kiedy lama opowiedział to Amerykaninowi, wtedy ten człowiek zobaczył w lamie to światło i tą niespotykana siłę. Ten moment zmienił całe jego życie, zaczął praktykować. To jest bardzo piękna historia, która pokazuje, że nawet tak ekstremalną sytuację można użyć, jeśli nawyk praktyki jest bardzo silny.
|
PiPpi - 2008-06-17, 21:59
biechna, spokojnie, tylko testują Twoją cierpliwość tak poważnie to nie mam kiedy txtu wyżej chapsnąć, sama zrozumiesz, gdy Twoje bejbe skończy 4 miechy, obietnicę spełnię.
biechna - 2008-06-17, 22:40
Magda Stępień napisał/a: | sama zrozumiesz, gdy Twoje bejbe skończy 4 miechy |
Karolina - 2008-06-18, 12:43
Ola Porter - nasza pierwsza oświecona
PiPpi - 2008-06-18, 22:36
chmmmmmmmm w tym, tekście pada sugestia, ze jeśli w związku jedna tylko osoba zajmuje się praktyką duchową, to relacja ta nie ma szans..kompletnie nie zgadza się to z moim doświadczeniem. mój mąż, ścisły umysł, politechnika, złota rączka czasami cynicznie pyta: czego Cię tam uczą? gdy wracam z zendo, totalnie inny świat, a jednak, ósmy czy dziewiąty rok spędzamy razem, i wiem, ze to założenie rodziny i głębokie przekonanie, ze kocham właśnie tego a nie innego człowieka są fundamentem mojego spokoju, na tym fundamencie kwitnie praktyka, przy czym czy to zen, czy tai chi, są to dla mnie przede wszystkim sposoby na "higienę umysłu", zwłaszcza teraz, kiedy w ego od zmierzchu do świtu ostre ciosy wymierza macierzyństwo, runda zazen czy trening z sifu, sprawiają, ze nagromadzone śmieci w mojej głowie opadają jak błoto w brudnej wodzie. takie przymioty ja uważność, koncentracja na aktualnym działaniu, Arti ma we krwi, może wydarzy sie coś, co popchnie Go na matę, nikt ze szczęścia nie podejmuje sie siedzeń, a ciężko patrzy sie na cierpienie bliskiej osoby, mam więc nadzieję, ze będę umiała pozwolić Mu na kontakt z ewentualnym cierpieniem, tak jak dziecku na oparzenie się chmmmmmmmmmmmm
Tobayashi - 2008-06-18, 23:18
[/quote]w tym, tekście pada sugestia, ze jeśli w związku jedna tylko osoba zajmuje się praktyką duchową, to relacja ta nie ma szans..[quote]
Magda, na szczęście każdy człowiek i każdy związek jest inny, niepowtarzalny
biechna - 2008-06-19, 20:40
...
majaja - 2008-06-20, 23:16
Związki z zasady i założenia to powinna być taka instytucja, gdzie dwoje ludzi się rozwija, otwiera. Jak byłam młoda to wydawało mi się, że po dwóch latach najdalej o człowieku z którym mieszkasz wiesz wszystko i zaczynasz sie nudzisz, a teraz po 7 latach myślę, że to pierwszy krok co najwyżej w podróży.
Kitten - 2008-06-22, 17:15
Jak mawia moja ulubiona wykładowczyni (ta od Graala i Celtów ): Najlepszą rzeczą, aby połączyć przeciwieństwa, jest miłość . I jeszcze coś o tym, ze tylko z połączenia przeciwieństw rodzi się pełnia
Powyższe potwierdzam skromnie ja, na podstawie własnego doświadczenia
Karolina - 2008-06-23, 11:29
Niekoniecznie obie osoby zawsze się powinny rozwijać w związku. Ludzie mają przecież różne cykle - nie zawsze okresy rozwoju czy stagnacji się ze sobą pokrywają. My mamy na przemian i uważam to za korzystny układ - kiedy jedno jest stabilne to drugie ma podporę.
Zależy jeszcze o jakie przeciwieństwa chodzi...przeciwieństwa ------> <-------się dopełniają, równoważa - dają poznać świat z tej drugiej perspektywy. Trzeba to odróznić od odwrotnośći<----- ------> gdzie każdy idzie swoją własną drogą bez szansy na porozumienie.
biechna - 2008-06-23, 11:51
...
puszczyk - 2008-06-23, 11:53
Dziewczyny jak Wy mądrze piszecie.
Karolina - 2008-06-23, 18:43
Biechna odwrotność jest wtedy gdy jeden partner nie rozumie drugiego. No nie wiem co tu tłumaczyć. Kiedy mija seksualna fascynacja związek się zaczyna rozpadać. Przeciwieństwa się rozumieją choć mają odmienne zdanie. Odwrotności nie potrafią zrozumieć tej drugiej strony, mają zupełnie inny system wartości.
biechna - 2008-06-23, 23:42
...
majaja - 2008-07-01, 18:48
biechna napisał/a: | ale nikt nie pisze, że zawsze i bez przerwy, taki rozwój byłby chyba nie do zniesienia | Mnie się wydaje, to co nas pobudza do rozwoju na zewnątrz związku i tak do tego związku wnosimy, nie da się lata całe ciągle czerpać tylko od siebie. I to jest właśnie w byciu razem najlepsze.
Karolina - 2008-07-02, 11:26
Biechna - chodziło mi o ludzi, którzy dobierają sie na zasadzie nagłego szalonego zauroczenia, opatrego na seksie w większej części. Potem gdy ci ludzie spędzają ze sobą trochę czasu seks zaczyna się wypalać bo nic ich poza tym nie łączy. Nie ma przyjażni.
biechna - 2008-07-02, 11:33
Karolina napisał/a: | o ludzi, którzy dobierają sie na zasadzie nagłego szalonego zauroczenia, opatrego na seksie w większej części |
Prawdę mówiąc, tak się właśnie dobraliśmy, ja chyba jestem "wyjątkiem potwierdzającym Twoją regułę"
Alispo - 2008-07-02, 12:24
Karolina napisał/a: | Biechna - chodziło mi o ludzi, którzy dobierają sie na zasadzie nagłego szalonego zauroczenia, opatrego na seksie w większej części. Potem gdy ci ludzie spędzają ze sobą trochę czasu seks zaczyna się wypalać bo nic ich poza tym nie łączy. Nie ma przyjażni. |
mocne uogolnienie..przedciez nie jest powiedziane ze to szalenstwo nie przerodzi sie w cos bardzo trwalego albo ze "prawdziwe"zwiazki tworza tylko ci ktorzy na poczatku twardo stapali po ziemi.Mysle,ze tu nie ma zadnych regul,milosci nie da sie w schematy utarte wsadzic;)
rosa - 2008-07-02, 15:04
biechna napisał/a: | Karolina napisał/a: | o ludzi, którzy dobierają sie na zasadzie nagłego szalonego zauroczenia, opatrego na seksie w większej części |
Prawdę mówiąc, tak się właśnie dobraliśmy, ja chyba jestem "wyjątkiem potwierdzającym Twoją regułę" |
biechna, wcale że nie, bo to ja jestem tym wyjątkiem. poza tym mam z P zupełnie inne temperamenty, zainteresowania i potrzeby. jestesmy ze sobą 11 lat, cały czas z dziećmi. jest ciężko, ale dajemy radę.
Karolina staraj się mniej generalizować i szufladkować
majaja - 2008-07-02, 19:29
rosa napisał/a: | biechna, wcale że nie, bo to ja jestem tym wyjątkiem. |
A mnie się wydawało, że większość związków zaczyna się od fascynacji seksualnej. Znałam kiedyś dziewczynę (od paru lat nie mamy kontaktu) która lat naście jest z facetem, który miał być na jedną noc. I znam ex-parę małżeńską, która związek rozpoczęła od fascynacji intelektualnej, a po trzech latach zakończyła z głęboką traumą.
biechna - 2008-07-02, 21:49
rosa napisał/a: | biechna, wcale że nie, bo to ja jestem tym wyjątkiem. |
może po prostu jest nas dużo
Lily - 2008-07-02, 21:57
W ogóle to mylicie miłość ze związkiem moim zdaniem To wcale tak nie jest, że to zawsze idzie w parze, przynajmniej to, co się popularnie nazywa miłością.
majaja - 2008-07-03, 10:29
Lily napisał/a: | mylicie miłość ze związkiem moim zdaniem |
Raczej zakładamy, że miłość dwojga dorosłych ludzi zwykle kończy się jakąś formą związku, związki bez miłości są (ja akurat mam złe zdanie o poświęcaniu się, bo dziecko itp), tylko to i tak oddzielny temat, tak samo jak miłóść nieodwzajemniona.
PiPpi - 2008-07-03, 11:07
btw. OT pomału nam się tworzy
mam tu coś bliżej tematu, znają już pewnie, Ci co czytali B.Żak-Cyran, Odżywiaj dziecko zgodnie z naturą, albo Zwiarciadło czerwcowe, albo po prostu, znają tego libańskiego filozofa:
Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi
Są synami i córkami życia, które pragnie istnieć.
Rodzą sie dzięki wam, lecz nie z was.
I chociaż z wami przebywają nie należą do was.
Możecie obdarzać je waszą miłością,
lecz nie waszymi myślami.
Albowiem mają swoje własne myśli.
Możecie dać schronienie ciałom ich,
ale nie duszom.
Albowiem ich dusze zamieszkują dom jutra,
do którego nie możecie wstąpić nawet w snach.
Możecie usiłować upodobnić się do nich,
lecz nie starajcie się aby one stały się
do was podobne.
Albowiem miłość nie cofa się, ani
nie ociąga się, by pozostać w dniu wczorajszym.
Jesteście łukami, z których wystrzelono
wasze dzieci jak żywe strzały.
Łucznik dostrzega cel na drodze
do nieskończoności i napina was swą mocą,
aby jego strzały pomknęły szybko i daleko.
Niech napięcie dłonią łucznika
napełni was radością:
Albowiem Tan, który kocha lecącą strzałę,
nie mniej miłuje nieruchomość łuku.
Khalil Gibran
neina - 2008-07-06, 23:30
Magda Stępień, piękne i prawdziwe.
Tobayashi - 2008-08-21, 15:15
Tutaj wywiad z Lamą Ole N., również o praktyce.
hxxp://www.diamentowadroga.pl/dd39/kobiety
PiPpi - 2008-08-31, 21:40
nareszcie!!!wklejone miłej lektury
Macierzyństwo, Ojcostwo i praktyka
DOROTA I ZENON KRUCZYŃSCY
Jedziemy z Jasiem ze szkoły, droga zawsze trwa, bo to godziny szczytu, tu i tam korek. Lubię od-wozić Jasia do szkoły i ze szkoły do domu - prawie zawsze rozmawiamy sobie o czymś ciekawym.
Dzisiaj w samochodzie pada pytanie:
- To, w co my właściwie wierzymy? Skoro nie w jakiegoś Boga, to, w co?
Acha, były jakieś rozmowy w szkole.
- Hm... gdybym umiał ci jasno odpowiedzieć, byłoby cudownie. Ale nie umiem.
Jedziemy chwilę w milczeniu.
- Wiesz co? To może być odpowiedź! I zaczynam śpiewać: „Kanzeon, chwała Buddzie, Wszystkie istoty jednym z Buddą, Wszystkie istoty budzą się w Buddzie, Budda, Dharma, Sangha, wieczne, radosne,
czyste, bez ego,
Cały dzień Kanzeon,
Całą noc Kanzeon,
Ta chwila powstaje z umysłu,
Ta chwila sama jest umysłem".
Jasiek po pierwszych wersach przyłącza się - zna przecież dobrze! I tak śpiewamy sobie kilka razy i milkniemy. W samochodzie zalega cisza. Po chwili Jasiek odzywa się:
- Bardzo dziwna odpowiedź.
- Tak, synku, dla mnie to także dziwna odpowiedź, ale nie mam innej.
Ta chwila powstaje z umysłu, Ta chwila sama jest umysłem. Po kolacji temat okazuje się nadal aktualny -rozmawiamy o religii w szkole Jasia.
- Nikt w klasie nie lubi religii, jest beznadziejna, trzeba przepisywać i przepisywać z Biblii i uczyć się tego na pamięć - to nudne!
Jasiek nie chodzi na lekcje religii, ale na świadectwie musi mieć ocenę z religii, wliczaną do ogólnej średniej ocen. Ocena dla Jaśka i innych uczniów w podobnej sytuacji jest z góry ustalona: „bardzo dobry", czyli „piątka". Dlaczego nie „szóstka"? I dlaczego musi mieć tę ocenę? Nie wiadomo.
Religia zaczęła się już w przedszkolu, gdy Jaś miał niecałe pięć latek. Uzgodniłem z przychylną panią dyrektor przedszkola, że lekcja religii będzie rozpoczynała lub kończyła zajęcia. Nie zawsze mogłem odebrać syna z przedszkola w odpowiednim czasie. Kiedyś wchodzę po schodach na pięterko Jasia i słyszę, że dzieci, które właśnie mają religię, z zapałem śpiewają: "Panie Jezu, od-dałbym ci nawet moje klocki lego". Żal ścisnął mi serce i odzywa się do dzisiaj, gdy przypomina mi się ten śpiew zza drzwi.
Wracamy z przedszkola, Jasiek „jedzie" na moich ramionach i zajada chleb z miodem. Po przedszkolu jest zawsze głodny Zanim rozwinę kanapkę i mu podam, pada niezmiennie to samo pytanie:
-Z naszym chlebem, tata?
-Z naszym, synku.
Gdy wychodzimy zza rogu dużego domu, wpada na nas mocny podmuch zimnego wiatru. Z góry, znad swojej głowy słyszę głosik Jasia:
-Ten wiatr, to będzie tak zawsze wiał.
Prawie przestałem oddychać i po dłuższej chwili milczenia pytam: - Skąd to wiesz, Jasiu?
Jaś też najpierw milczy parę chwil, zastanawia się i w końcu z powagą odpowiada:
- Z siebie.
Miał trochę ponad cztery lata.
Teraz Jaś ma jedenaście lat i w naszym domu mnożą się zadawane przez niego ważne pytania. W czasie jednej z takich, dłuższych, bo aż kilkunastominutowych rozmów proponuję Jasiowi zabawę w „wewnętrznego chowanego":
- Wyobraź sobie, że gdy tak siedzisz tutaj z nami, to nie masz i nigdy nie miałeś jakiegoś tam imienia, nazwiska, znikają i nigdy nie było takich słów, jak „uczeń", „chłopiec". Co wiesz wtedy o sobie? Kim wtedy jesteś?
- Buddą - po chwili pada jasna, świetlista odpowiedź. Jaś trochę się przestrasza tej swojej odpowiedzi i patrzy na nas, nagle niepewny. Przytulam go serdecznie, Jaś mięknie.
- Ale fajną lekcję religii mieliśmy! - jest entuzjastyczny.
Gdy szedł do pierwszej klasy w publicznej, dużej szkole, mieliśmy naprawdę poważne obawy, jak uchronić go przed stygmatem „innego". Mały chłopczyk, który nie jada parówek i znika z. klasy w czasie lekcji religii. Rozmawiałem z A. Sama już ma dzieci, wychowała się w rodzinie buddyjskiej. O szkole opowiadała jak o bardzo traumatycznym przeżyciu. Jej siostra podobnie. „( Co to będzie?!" - myślałem z lękiem. Przed rozpoczęciem roku szkolnego poszedłem do dyrektora i przyszłej wychowawczyni Jasia. W środku miałem podstawę: „Jak się mojemu synowi coś stanie z powodu religii, to nie ręczę za siebie".
Uspakajano mnie, że „to nie jest problem, w prawie każdej klasie jest takie dziecko, umieją zadbać o nie w czasie lekcji religii - uczeń idzie do świetlicy". Hm... a cała reszta?
Jest przecież grupa rówieśnicza, relacje w klasie. Nauczyciele mają do tej materii słaby dostęp. Miałem przeczucie, że wewnętrzna pewność i stabilność, jaką mamy z Dorotą w tych sprawach, udzieli się Jasiowi i właśnie to będzie miało znaczenie decydujące.
Do tej pory nie mamy większych, „zewnętrznych" szkolnych problemów z tym, że Jaś jest wegetarianinem i żyje w rodzinie z buddyjskimi korzeniami. Okazało się, że trudniej jest z babciami, choć udało nam się jednak opanować sytuację. Rośnie drugie pokolenie!
Zbliżał się czas katolickich komunii dla dziesięciolatków. Koleżanki i koledzy Jasia pilnie się przygc towywali, nosili piękne stroje i czekali na swoje święto i... prezenty. Bo dzieci po komunii dostawały drogie prezenty i pieniądze. Na jedną z uroczystości byliśmy nawet zaproszeni - do Agatki, wieloletniej koleżanki Jasia. Po uroczystym obiedzie dzieciaki pobiegły na trawniki i do sadu koło leśniczówki. Wychodzę z domu popatrzeć, jak tam na dworze układa się malcom zabawa. Słychać je z daleka, idę w ich kierunku i spotykam Jasia i Agatkę pod murem, w który Jaś, trochę na niby, ale jednak „wali głową" i pełnym głębokiej zazdrości głosem mówi:
- Cztery stówy! Cztery stówy!
Parę miesięcy później odbyła się uroczystość zorganizowana dla niego po letnim sesin - „małe Dziukąj", jak ją nazwała Sensei.
Do Falenicy przyjechała z różnych stron Polski rodzina Jasia, na ceremonię przybyli licznie członkowie Sanghi. W czasie uroczystości Jaś zaskakująco odpowiedział na pytanie zadane mu przez Sensei:
- No, bo jak się urodziłem i potem żyłem z moimi rodzicami, to powiększała się taka dziura pomiędzy mną a nimi. A teraz ta dziura się zapełni.
Nigdy przedtem z Dorotą nie słyszeliśmy tego zdania.
Potem był kolorowy obiad na dworze, prezenty no i... przyznamy się - cztery stówy w odpowiedniej kopercie.
W naszym domu obecne jest na stałe zendo. Kiedyś Jaś cicho wszedł tuż przed inkin i siedział z nami pełną rundę zazen. Miał sześć latek. Wtedy siadywał czasami ze mną na parę dłuższych chwil, Teraz, tego nie robi. Nie namawiam go na medytację, czekam, przyznaję, czujnie, choć bez napięcia. Nie wiadomo, jak to się potoczy. Czasami, gdy naszą trzyosobową rodziną jedziemy samochodem w jakąś podróż, zdarza nam się razem spontanicznie śpiewać Kanzeon albo Sio Sai Mio Dharani. Miły chórek!
Dopiero teraz, gdy zwrócono się do nas o napisanie na ten temat, zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, w jaki sposób praktyka wpływa na obraz naszego rodzicielstwa? I czy w ogóle wpływa? Wydaje się, że tak, że wpływa w taki sposób, w jaki prawie niezauważalnie nasiąkamy wilgocią, przechadzając się przez dłuższy czas we mgle. W naszej„mgle rodzinnej" przewija się codzienne zazen, sesin, Sensei, dziesięć wskazań, Budda, Ośrodek w Falenicy pokłon przed każdym posiłkiem - „ten pokarm powstał dzięki pracy niezliczonych istot". Nasze dziecko „nasiąka" specyficznym, odmiennym dla każdej rodziny podejściem do odżywiania i stosunkiem do alkoholu. Na co dzień obcuje z działaniami na rzecz środowiska i zwierząt, a niekiedy nawet aktywnie w nich uczestniczy. Czyż taki sposób życia, jakoś przecież na co dzień związany z praktyką, może nie mieć wpływu na naszego syna? Chyba musi.
Mamy poczucie, że to, iż w naszym życiu trafiliśmy na poduszkę do siedzenia, na zen, na buddyzm, stale modeluje obraz naszego życia i naszej rodziny. Życie Jasia jest kształtowane przez to samo.
Niedawno siedzieliśmy w pokoju przy stoliku, na którym leżała właśnie ukończona, misternie haftowana serwetka Doroty. Wyglądała jak łąka. Na talerzyku połyskiwały prawdziwe praliny - każda inna. Dorota gorącym nożykiem dzieliła każdą na trzy cząsteczki i smakowaliśmy je na maleńkich talerzykach. Do tego była mocna, czarna herbata.
Jaś podniósł głowę, rozejrzał się dookoła, twarz mu pojaśniała.
- Ale luksus! - w jego głosie był zachwyt.
- Co masz na myśli? - zapytaliśmy.
A Jaś na swój specyficzny sposób, po zastanowieniu się, odpowiedział:
- Takie ciepło w środku mnie.
List po porodzie
DAGMARA FILIPECKA
Witam! Już po rozwiązaniu! Malutki Antoś przyszedł na świat 20.10.2007. o godz. 23:20, czyli kilka godzin po twoim mailu... [Od redakcji w sprawie artykułu]. Praktyka pozwala bardziej skupić się na doznaniach płynących z głębi ciała, ale ciąża to bardzo skomplikowany proces i nic nie jest takie, jakim wydaje się przed ciążą. A po porodzie wartości zmieniają się o 180 stopni. Niesamowite wrażenie, ale jak o tym słyszałam, to nie wiedziałam, że to tak właśnie będzie. Praktyka bardzo pomaga, jak masz chwile zwątpienia, słabości, jak masz wszystkiego dosyć. Wtedy jak się człowiek wycisza, znowu czuje, że już kocha to małe Życie, która nosi w sobie. I wszystko wraca do płynnej równowagi(na trochę). Pozdrawiam gorąco!
Tobayashi - 2008-08-31, 22:44
Ech, piękny tekst. Niesamowita odpowiedź chłopca na pytanie 'kim jesteś?'.
arete - 2008-08-31, 22:45
"Takie ciepło w środku mnie" jak czytam takie słowa. A tata Jasia to chyba nawrócony były myśliwy? Kiedyś czytałam jego artykuł o przemianie, którą przeszedł - głęboko we mnie zapadł.
Karolina - 2008-08-31, 23:54
Tobayashi napisał/a: | Niesamowita odpowiedź chłopca na pytanie 'kim jesteś?' |
ocno zdeterminowana przez sytuację
bodi - 2008-09-02, 15:53
arete napisał/a: | tata Jasia |
to Zenon Kruczyński, ostatnio wyszla jego książka, antologia wywiadów z różnymi ludźmi na temat polowania - od Eichelbergera i nauczycielki zen Sunyi Kjolhede, po Anne Dodziuk (tę os uzależnień) i przewodniczącego koła lowieckiego. Warta uwagi.
hxxp://www.empik.com/farba-znaczy-krew,prod1150220,p?gclid=CJ73np2gvZUCFQJbtAodH1w1Yw
PiPpi - 2008-09-02, 20:22
Karolina napisał/a: | Tobayashi napisał/a: | Niesamowita odpowiedź chłopca na pytanie 'kim jesteś?' |
ocno zdeterminowana przez sytuację |
to nie zmienia faktu, że niesamowita
bodi, książka faktycznie ciekawa, mój tato od kilku lat jest myśliwym ostatnio dzika zabił..
moi rodzice są rozwiedzeni od zawsze niemal, więc swoje "trofea" znosi do domu, w którym rzadko bywam, ciekawe jak zareagowałby na tą ksiązkę, bo póki co jest święcie przekonany, ze myśliwi pomagają przyrodzie wyrównywać liczebność konkretnych populacji, dokarmiają zwierzęta w zimie, hoduja przepiórki, bażanty itp. walczą z kłusownictwem, myślistwo to legalne kłusownictwo jak dla mnie.ech..
bodi - 2008-09-02, 20:57
właśnie z tej ksiażki dowiedziałam się że to co spotykamy w lesie i nazywamy paśnikami, czyli karmniki dla zwierząt, do któych zimą kładzie się siano, a dzieciom pokazuje jako przykład tego, jak myśliwi dbają o zwierzątka i troszczą się o nie (bo same biedactwa przecież by sobie nie poradziły ), to równie dobrze mogą byc nęciska.
Jaka jest różnica między nęciskiem a paśnikiem, skoro oba wyglądają tak samo? Ano taka, że do zwierząt podchodzących do paśnika, żeby się najeśc, nie wolno strzelac, a do tych co podejdą do nęcisk - a i owszem co za hipokryzja
a odpowiedź Jaśka faktycznie niesamowita choc wpływ rodziców z pewnością duży.
Tobayashi - 2008-09-03, 22:03
bodi napisał/a: |
a odpowiedź Jaśka faktycznie niesamowita choc wpływ rodziców z pewnością duży. |
Wpływ rodziców i środowiska domowego taki sam, jak w przypadku każdego dziecka. Ważne, że dobry wpływ
Cytat: | Jaś trochę się przestrasza tej swojej odpowiedzi i patrzy na nas, nagle niepewny. | - ten fragment sugeruje jednak, że odpowiedź pojawiła sie spontanicznie i nie była wcześniej wprost sugerowana. Tak myślę
Karolina - 2008-09-03, 22:20
Niesamowite, spontaniczne i zaskakujące to by było jakby powiedział coś o czym nigdy nie słyszał
biechna - 2008-09-16, 20:12
Pozwalam sobie podczepić się pod temat i zacytować wykład, jaki dzisiaj wpadł mi w ręce.
Powiedzmy, że spodziewasz się dziecka. Musisz oddychać i uśmiechać się, zrób to dla niego. Nie czekaj, proszę, aż dziecko się urodzi; już teraz możesz zacząć się nim opiekować - w tej chwili albo i wcześniej. Jeżeli nie potrafisz się uśmiechnąć, to masz bardzo poważny problem. Być może myślisz: "Tyle mam w sobie smutku. Uśmiech byłby nie na miejscu". Może płacz albo krzyk byłyby bardziej na miejscu, ale udzieliłyby się twojemu dziecku: wszystko, czym jesteś, wszystko, co robisz, jest dla niego.
Nawet, jeśli nie nosisz w łonie dziecka, tkwi już tam nasienie. Może nie jesteś mężatką, może jesteś mężczyzną, ale tak czy owak musisz mieć świadomość, że nosisz w sobie dziecko - ziarno przyszłych pokoleń. Proszę, nie czekaj, aż lekarze ci powiedzą, że jesteś w ciąży; nie odkładaj na ten czas opieki nad dzieckiem. Już teraz masz je w sobie. Czymkolwiek jesteś, cokolwiek robisz, stanie się jego udziałem. Dziecko przesiąknie wszystkim, co jest, i wszelkimi twoimi strapieniami. I co - czy teraz też mi powiesz, że nie potrafisz się uśmiechnąć? Pomyśl o swoim dziecku i uśmiechnij się - dla niego, dla przyszłych pokoleń. Proszę, nie mów mi, że uśmiechu nie da się pogodzić ze smutkiem. Owszem, to twój smutek, ale co dziecku do niego?
Dzieci doskonale rozumieją, że w każdym człowieku tkwi zdolność przebudzenia się, zrozumienia i kochania. Wiele razy mi mówiły, że nie znają nikogo, kto nie miałby tej zdolności. Niektórzy pozwalają jej się rozwinąć, inni nie, ale ma ją każdy. Ta zdolność do przebudzenia, do uświadomienia sobie, co się właściwie dzieje z naszymi uczuciami, z naszym ciałem, z naszym odbiorem świata i z samym światem nazywana bywa naturą Buddy; jest to dar zrozumienia i kochania. Skoro tkwi wnas dziecko-Budda, dajmy mu szansę. Uśmiech to bardzo ważna rzecz. Jeśli nie zdołamy się uśmiechnąć, świat nie zazna spokoju. Idąc na demonstrację przeciwko broni atomowej, nie ustanawiamy pokoju na świecie. Może nam się to jednak udać, jeśli się uśmiechniemy, poodychamy i sami staniemy się spokojem.
Thich Nhat Hanh
bodi - 2008-09-16, 21:32
kurcze, biechna, przeczytałam pierwsze zdanie Twojego posta i już wiedziałam że cytujesz mojego ulubionego nauczyciela (ex aequo z Pemą Cziedryn) Dzięki
Anja - 2009-01-16, 11:06
Mam pytanie o wspomniane na początku wątku książki Eichelbergera (którego bardzo cenię): Ciałko, Jak wychować szczęśliwe dziecko, Dobra miłość - która z nich jest szczególnie godna polecenia, bo nie wiem, czy mogę sobie pozwolić by kupić wszystkie?
bodi - 2009-01-17, 01:30
jeśli chcesz wybrac tylko jedną, to polecam Ci "Jak wychować szczęśliwe dziecko".
Ciałko jest bardzo fajne też, to zebrane w dość cienkiej książeczce felietony publikowane bodajże w Dziecku, idąc od stóp do głowy, omawia poszczególne części ciała od strony ich szerszego znaczenia, na przykład stopy - nasza podstawa, ugruntowanie w świecie. Nogi - mocne, niosą nas przez świat itp.
ale do "Jak wychować szczęśliwe dziecko" wracam częściej, jakoś Ciałko wydaje mi się bardziej adresowane do rodziców zupełnych maluchów, bo duż o tam jest o tym jak traktować niemowlaka, przy przewijaniu, nauce pierwszych kroków itp.
ag - 2009-01-17, 12:03
Ja polecam z książek Eichelbergera "O co pytają dzieci. O miłości i wychowaniu".
Anja - 2009-01-18, 08:50
Dzięki Bodi i Ag.
Kupiłam sobie wczoraj "Buddyzm dla współczesnej mamy" - Sarah Napthali. Połykam tą książkę. A ołówek cały czas pracuje, kiedy zakreślam ważne zdania / fragmenty. Właśnie czegoś takiego szukałam - polecam.
bodi - 2009-01-18, 12:12
jest jeszcze jedna książka "w temacie", nie o samym macierzyństwie co prawda, ale o byciu w związkach:
"Gdyby Budda się ozenił" Charlotte Kahn
chodziłam wokół niej trochę jak pies wokół jeża, bo tytuł mnie lekko odstraszał, ale w końcu kupiłam i polecam. Trochę oczywistości, ale też sporo rzeczy pomaga zobaczyć z innej perspektywy. Inspirująca.
Anna córka Róży, dzięki też za info o tym co Ty teraz czytasz, oglądałam tę książkę kiedyś na amazonie i nie wiedziałam że wyszła po polsku.
Anja - 2009-02-09, 14:29
Pewnie po "Gdyby Budda się ożenił" sięgnę -dzięki Bodi. We wspomnianej przeze mnie książce również jest rozdział o związkach, a także o przyjaźniach, które kiedy jesteśmy rodzicami łatwo się psują. Kilka rzeczy mnie zdziwiło...
Mam pytanie, Bodi, czy dobrze pamiętam, że polecałaś "Dary codzienności (poradnik uważnego rodzicielstwa)"?
bodi - 2009-02-09, 16:52
Dobrze pamiętasz Polecałam, czytałam wersję angielską ale przeglądałam polskie tłum. i wygląda na to że jest ok. Bardzo wartościowa książka.
PiPpi - 2009-02-11, 21:31
Mistrz Lin-Chi powiedział:
Bądź cały, taki jak jesteś,
I nie zachowuj się jak coś szczególnego.
Jedz swoje pożywienie,
Odciążaj swoje trzewia,
Polewaj się wodą,
Wkładaj swoje ubrania.
Kiedy jesteś zmęczony,
Połóż się.
Niewiedzący mogą się ze mnie śmiać, Ale mędrzec jednak mnie zrozumie27-1.
Zdanie Friedricha Nietzschego „Bóg nie żyje" nie jest dla Hellingera żadnym twierdzeniem, ale poczynioną przez Nietschego obserwacją jakiejś rzeczywistości. Bóg wycofał się spośród ludzi. To, co wcześniej było postrzegane jako działająca siła, tego dzisiaj już nie ma. Również pobożni ludzie doświadczyli tego, że Bóg się wycofał.
Zamiast Boga odczuwana jest pustka. Wielu nawet w kościele nie jest w stanie już czuć Jego obecności. Według poglądu Hellingera prawdziwie religijna postawa musiałaby objawić się poprzez dopuszczenie do siebie tej pustki. To byłby „najgłębszy z wyobrażal-nych aktów reigijnych" (rozmowa na forum z Tilmanem Moserem i Fritzem Simonem, Heidelberg 1996). W książce Hellingera Verdichtetes (Zebrane) znajduje się kilka aforyzmów dotyczących tego tematu:
) Guntram Colin Goldner: Zen in der Kunst der Gestalt-Therapie, Augsburg 1986, s. 44.
Spojrzenie w niebo trafia w pustkę. (VS: 44)
Bóg, tak się uskarżamy, wycofał się ze świata.
Wycofał się także z Biblii. (VS: 46)
Do Boga, który się wycofał, nie możemy się modlić. (VS: 46)
Tradycyjnie religijnym człowiekiem jest dla Hellingera ten, kto ma świadomość zależności od sił, którymi nie może kierować. W obliczu narodzin i śmierci przyjmuje on określoną postawę. W najlepszym przypadku, twierdzi Hellinger, jest to postawa głębokiej czci i pokory przed tym, czego nie rozumiemy.
Wielu religijnych ludzi próbuje poprzez swoją religijną praktykę zmienić to „bycie bezsilnym" za pomocą obrządków, ofiar lub modlitw. W ten sposób ludzie mogą z jednej strony uznać działanie sił wyższych, a z drugiej strony, wedle własnej woli, jednak na nie wpływać. Hellinger widzi w tym sprzeczność. „Zwyrodnienia religii" powstają w tym punkcie, w którym ktoś próbuje zgłębić tajemnicę i móc nią zawładnąć, zamiast ją uznać (audycja radiowa z Bawarii 2/1996).
Hellinger rozróżnia w tym kontekście „religię naturalną" i religię, która związana jest z objawieniem. Głoszący objawienie doznali szczególnego religijnego przeżycia, którego owoce przekazują innym, którzy tego nie doświadczyli. Jnni ludzie muszą wierzyć, zamiast móc samemu odczuwać. Wiara w Boga Objawionego jest ostatecznie zawsze wiarą związaną z człowiekiem - objawicielem.
Jezus Chrystus według Hellingera objawił niewiele, ale innym wskazał na rzeczy, które oni sami w określonych warunkach mogliby pojąć. Na Jego miejscu zasiedli później Jego uczniowiei Apostołowie. Na przykład Hellinger ma wrażenie, że Pawłowi wcale nie chodziło o Jezusa, ale o jego własne wyobrażenia. Jezus jest zatem przedstawiany jako ob-jawiciel, ale tak naprawdę wcale nie dochodzi do głosu. „Religia naturalna" natomiast poddaje się tajemnicy, bez chęci zgłębienia jej.
Wiara w Boga Objawionego jest kulturowo przekazywana przez rodzinę, w której się urodziliśmy. Dziecko w swojej potrzebie przynależności do rodziny dzieli religijne wyobrażenia i praktyki rodziców. Ten, kto odcina się od tej wiary (niezależnie czy jest to religia, czy postawa ateistyczna), wraz z tym odcina się od swojej rodziny. Obowiązuje to szczególnie wtedy, kiedy religia w rodzinie ma wysoką wartość.
Ludzie, którzy odcięli się od religii, odczuwają podobne poczucie winy, niezależnie od tego, czy są to na przykład mahometanie czy chrześcijanie. Poczucie winy ma mniej wspólnego z treścią religii, ale bardziej z systemową funkcją religii. Religia służy do tego, aby utrzymać określone grupy razem. Członkiem grupy może być tylko ten, który wyznaje tę samą religię. W wielu grupach, przede wszystkim w tych, które wywodzą się z religii objawienia, przyznanie się do samej wiary było warunkiem przeżycia. Odstępcy byli, czasami są jeszcze dzisiaj, nie tylko wykluczani, ale także zabijani. To samo obowiązuje w odniesieniu do ideologii, które zachowują się jak religia objawienia, na przykład marksizm. Z powodu następstw, zarówno w przypadku grup ideologicznych, jak i religijnych, bardzo mocno odczuwana jest potrzeba przynależności wyznaniowej i strach przed odrzuceniem.
Religia objawiona przedstawia pewien element w socjalizacji człowieka. Człowiek wierzy w coś odziedziczonego, aby przynależeć do grupy, a nie dlatego, że sam coś odkrywa i o czymś się dowiaduje. Hellinger przytakuje takiej formie religii jako stadium rozwoju ludzkiego, ponieważ przynosi ona człowiekowi nie tylko cierpienie, ale przekazuje także wartości.
Naturalna religia, lub jak Hellinger czasem też mówi -„wiara stworzenia", zawiera w sobie zgodę na świat, taki jaki on jest. Łączy ona ludzi, zamiast wyłączać. Podczas gdy wiara objawiona wznosi granice, w przypadku wiary stworzenia nie istnieje żadne rozgraniczenie. Jeśli ktoś ma szacunek do rzeczy, takich jakimi są (wiara stworzenia), nie może pozostać wyłącznie w swojej grupie. Musi wyjść poza granice swojej rodziny i swojej grupy i otworzyć się na coś większego. (ZG: 318)
Ta droga do naturalnej religii jest torowana przez spotykaną, wykraczającą poza wszystkie granice religii, osobistą pobożność, która szanuje obrządek nadrzędnej religii, ale wewnętrznie wyrasta ponad to. Mistyczne prądy w islamie oraz chrześcijaństwie są do siebie tak podobne, że na przykład różnice religii pierwotnych wydają się być zniesione. Ponad granicami przekazywanych systemów wiary znajduje się osobiste doświadczenie religijne. Ponieważ to religijne doświadczenie jest dostępne dla każdego, Hellinger nazywa je „religią naturalną". W przeciwieństwie do innych religii, w przypadku religii naturalnej nie istnieją pretensje do wyższości w stosunku do innych, żadnych żądań dotyczących władzy i niesienie misji, ponieważ tu każdy jest sam. Jednak ta forma stoi na końcu religijnego rozwoju człowieka i jest związana z wielkim osobistym wysiłkiem. W szczególności żąda ona rezygnacji z opieki i bezpieczeństwa, jakie niesie przynależność do grupy (dyskusja na forum z Tilmanem Moserem i Fritzem Simonem, Heidelberg 1996).
Kto rezygnuje z przekazanej religii lub jest areligijny, zgodnie z doświadczeniem Hellingera, ma często serce bardziej gotowe do współczucia niż ludzie, którzy określają się jako ezoterycy lub przynależą do jakiegoś określonego wyznania wiary. Kiedy pracował w Afryce Południowej, często dziwił się, „że ludzie, którzy nie przynależą do żadnej wiary, mogą być tak dobrymi ludźmi". (AW1: 44) Wcześniej miał on wyobrażenie, że tylko ten może być dobry, kto posiada wiarę, ponieważ wiara utrzymuje człowieka w szczerości, tworzy jego zasadniczą moralną postawę. Jednak zaobserwował coś wręcz przeciwnego.
Religia jest jednak także przeżywana jeszcze inaczej. Z głębi mogą czasem powstać poglądy, które mają w sobie coś przerażającego: Człowiek czuje powołanie, za którym musi podążyć bez możliwości zrozumienia związku z całością.
Takie doświadczenie nazywa Hellinger „doświadczeniem religijnym". Wobec takiego przeżycia trzeba być, jego zdaniem, w dużej mierze powściągliwym. Jeżeli ktoś potrafi spostrzec odległość między doświadczeniem i kryjącą się za mm tajemnicą i zdystansuje się w najwyższym stopniu od swoich uczuć i przeżyć, na taką osobę może z zewnątrz spłynąć szczególna siła. Dla Hellingera ta zgoda ze światem takim, jaki jest, istnieje „całkiem blisko ziemi", a nie w niebie (dyskusja na forum na kongresie psychoterapii 1996 w Wiedniu).
Przytaknięcie światu, takiemu jaki jest, pociąga za sobą ból. O wiele łatwiej jest wykrzyknąć: „Jak sprawiedliwy Bóg może dopuścić do takiego nieszczęścia?" Wielu ludzi jest mianowicie zdania, że Bóg, jeśli rzeczywiście istnieje, musi być sprawiedliwym Bogiem. Ale kto mówi, że to się zgadza? Dokładnie rozważając, nastawienie to jest tylko potrzebą człowieka. Tajemnica sprawiedliwości i niesprawiedliwości nie jest do rozwiązania przez człowieka. Jeśli stanę przed nią, twierdzi Hellinger, „działanie, które ona na mnie wywiera jest dużo głębsze, niż kiedy przywołuję sprawiedliwego Boga i chcę, żeby był sprawiedliwy" (audycja radiowa z Bawarii 2/1996).
Kiedy przyjmę wojny, masowe zagłady, katastrofy samolotów, katastrofy naturalne jako coś, co należy do świata i nie będę osądzał tego, jako coś złego, ale podporządkuję się tym wyższym współzależnościom, osiągnę stan, kiedy przestanę walczyć. W t^n sposób powstaje zgodność ze sprzeciwami i człowiek scala się wewnętrznie. Paradoksalnie czasem właśnie to poddanie się stwarza możliwość zrobienia w świecie czegoś dobrego.
Osobisty rozwój religijny zaczyna się od oczyszczenia przekazanych wzorców. Najważniejsze obrazowe wyobrażenia, które posiadamy na temat religii, są przekładem z ludzkich doświadczeń. Na przykład kiedy na Boga patrzymy, jak dzieci na ojca lub matkę. Modlimy się do tego Boga i ufamy mu, jednak jednocześnie obawiamy się jego nadrzędnej władzy. Obawiamy się także dowiedzieć się czegoś bliższego o Bogu, bo wierzymy, że nam to nie przystoi. Postawa ta odpowiada relacji rodzice - dziecko.
Szeroko rozpowszechnione jest wyobrażenie, że z Bogiem można negocjować. Istnieją ludzie, którzy zawierają z Bogiem przymierze, tak jak na poziomie ziemskim zawiera się umowę handlową. „Płacą" oni za pomocą modlitw lub poprzez ofiarowanie większej sumy pieniędzy na dobry cel. Za to otrzymują coś od Boga, jak na przykład uzdrowienie z ciężkiej choroby. Temu zachowaniu służy omówiony już wcześniej przykład wymiany ludzkiej, funkcjonujący jako wzorzec. Na poziomie partnerstwa lub poziomie równouprawnionych partnerów gospodarczych oznacza to: Każdy daje i każdy bierze, a przez to rozrasta się związek. Te wyobrażenia prowadzą do tego, że cnotliwy osiąga nagrodę w niebie, kiedy grzesznikowi pozostaje tylko droga do piekła.
Istnieją także ludzie, którzy zachowują się w stosunku do Boga, jak rodzice do swojego dziecka. Wyliczają mu wszystko, co robi źle i co powinien robić lepiej.
Kolejnym przeniesieniem „ludzkiego" na relację z Bogiem jest rozpowszechnione w mistyce wyobrażenie, że wchodzi się w kontakt z tajemnicą boską tak, jak to czynią mężczyzna i kobieta. W kantatach Bacha znajduje się fragment, w których sopran śpiewa: „Chętnie kładę się pod Zbawicielem". „Mistyczne wesele" oraz „Święta miłość" utworzone są jednak według ludzkiego wzorca.
Zdaniem Hellingera wszystkie te przeniesienia z „ludzkiego" na relację z Bogiem są wątpliwe. Dostęp do „religijności" udaje się tylko - jeżeli w ogóle może się udać - wtedy, gdy odstąpimy od wszystkich tych wzorców. Ten, kto czyni to z powagą, wróci do samego siebie. Pozostaje przed tajemnicą, bez potrzeby zgłębienia jej, i przez to spływa na niego siła. O obchodzeniu się z tym religijnym Hellinger naszkicował dwa obrazy. Jeden obraz przedstawia drogę: idzie się nią naprzód, zostawiając za sobą wszystko dotychczasowe. Inny obraz ukazuje: nie istnieje żadna droga, ponieważ wszystko istotne jest teraźniejszością (dyskusja na forum na kongresie psychoterapii 1996 w Wiedniu). Wielu osobom w ostatnim obrazie przychodzą na myśl wyobrażenia z buddyzmu Zen.
Tak jak w buddyzmie Zen, tak i na wielu drogach mistyki doświadczenia religijne będą natychmiast pozostawiane za sobą, ponieważ są one tymczasowe. Postawa mistyków brzmi: Pozostawiam każde doświadczenie ponownie za sobą i otwieram się na nieznane.
Jako przykład tego niech zostanie zacytowany słynny stary mistrz buddyzmu tybetańskiego:
Żadna myśli, Żadna refleksja, Żadna analiza, Żaden zamiar: Niech dzieje się samon>.
z Mistrza Tilopa
Kiedy ktoś twierdzi, że przeżył doświadczenie religijne, Hellinger traktuje to nad wyraz sceptycznie. Na jednym z seminariów był mężczyzna, który cierpiał na stwardnienia rozsiane. Właśnie miał zamiar rozstać się ze swoją rodziną. Jako młody człowiek przeżył ciężki wypadek samochodowy, w czasie którego, swobodnie unosząc się, z góry oglądał swoje ciało29). Mógł wszystko widzieć, mimo że był nieprzytomny. Dla niego było oczywiste, że w przypadku tego doświadczenia chodziło o przeżycie religijne. Hellinger powiedział do niego: „Wzbraniałeś się przed powrotem na ziemię. A skutki, jakie to ma dla twojej rodziny, są złe. Ty jesteś całkowicie odcięty" (dyskusja na forum na kongresie psychoterapii 1996 w Wiedniu). Dla tego mężczyzny, twierdzi Hellinger, religijną postawą byłoby powrócić do zwyczajnej codzienności.
W czasach ezoteryki i „New Age" rozpowszechniona jest chęć wspierania doświadczania przeżyć religijnych. Kiedy ktoś medytuje, ponieważ chciałby poczynić doświadczenia duchowe, według Hellingera pozbawia on tego co duchowe wartości. Znajduje się on w najgłębszej sprzeczności, ponieważ lekceważy coś, co chce osiągnąć.
Jednak Hellinger nie odmawia medytacji jej znaczenia. Wprawdzie jego zdaniem nie wzmacnia ona postawy duchowej, ale u tego, kto znajduje się już w harmonii ze światem, może występować jako coś naturalnego, kiedy chce się on skupić. Medytacja nie jest drogą do harmonii z czymś większym, ale ponieważ jestem w zgodzie z większym, czasami odczuwam potrzebę skupienia. To skupienie nie jest nigdy oderwane od działania. Służy na przykład przygotowaniu się do czegoś trudnego. Poprzez medytację może do mnie dotrzeć to, czego później potrzebuję do działania. Jednak medytacja, która skierowana jest na pustkę, według Hellingera osłabia, ponieważ utraciła odniesienie do zwyczajnego działania. Zawsze gdy ktoś odchodzi od tego co zwykłe, trochę w sensie „Teraz zwracam się ku mojemu oświeceniu", Hellingerowi wydaje się to podejrzane. Dla niego siła tkwi w zwykłym działaniu: Co jest potrzebne w związku partnerskim lub małżeństwie? Co jest z dziećmi, ze sprawami zawodowymi? Kiedy przyglądam się medytującemu, twierdzi Hellinger, „wielu jest całkiem lekkich. Mają oni mało (duchowego) ciężaru (...) w porównaniu z kimś, kto wykonuje swoją ciężką pracę. Na przykład rolnik, który rano karmi swoje krowy i potem idzie w pole ... jaką wagę ma on w porównaniu z tym, który mówi: 'Medytuję'". (AWI: 66)
„Duchowy" i „ezoteryczny" nie oznacza dla Hellingera tego samego. Ezoteryczne rozgranicza, podczas gdy duchowe sięga w przestrzeń. Ezoteryk uważa się z reguły za lepszego człowieka niż inni, człowiek duchowy natomiast nie. Ezoteryk chce coś odkryć, aby móc z tym coś zrobić. Tym samym różni się on od innych i traci kontakt ze zwykłym działaniem w życiu (AWI: 69) Jednak nie można wymusić dostępu do głębi i mądrości, znajdujemy go bez żadnego wysiłku.
W przypadku ciężko chorych ludzi Hellinger zauważa, że zwrot do ezoteryki jest często środkiem na to, aby nie musieć przyglądać się wielkiemu cierpieniu, jak też spoglądać śmierci w oczy. Kiedy ktoś jest zdania, że po przeżytej chorobie powinien z wdzięczności nawrócić się do Boga, ta choroba i cierpienie były na darmo. Oddala się od doświadczenia bliskości śmierci i zamiast tego dziękuje Shivie, Vishnu lub Matce Bożej. Poprzez to traci on siły. Głęboka duchowość zostaje zachowana właśnie w pozbawionym tabu, otwartym obchodzeniu się ze śmiercią, bez przypisywania jej przy tym zbyt dużego znaczenia. Wystarczy przyjąć ją, kiedy nadejdzie czas.
b.ciekawy txt wg mnie. podoba mi się to rozróżnienie, którego dokonał Hellinger dotyczące ezoteryki i duchowości, naturalnej religii i religii objawionej, zachęcam do lektury
Jagula - 2009-02-11, 22:04
bardzo ciekawy i spodobał mi się o dziwo
PiPpi - 2009-02-11, 22:16
wiesz, na świecie wg mojego taty są cuda i dziwy, widocznie natknęłaś się na tą drugą
Jagula - 2009-02-11, 22:17
Magda Stępień napisał/a: | wiesz, na świecie wg mojego taty są cuda i dziwy, widocznie natknęłaś się na tą drugą | o jacie
Lily - 2009-02-11, 22:19
o tak, oczywiście... (i wiszą?)
OT
PiPpi - 2009-02-11, 22:28
hehehe, no co Ty nie spotkałaś żadnej dziwy Lily? pozazdrościć
a Ot swoją drogą
mam niezły txt o oswajaniu śmierci z tej knigi, taka przypowieść na wskroś mądrą, na pewno klimat dziwocudny zdublujemy;)
tyle, ze wątek o śmierci muszę wymacać i małą edycję strzelić, chwila moment
Jagula - 2009-02-11, 22:36
Magda Stępień napisał/a: | hehehe, no co Ty nie spotkałaś żadnej dziwy Lily? pozazdrościć
a Ot swoją drogą
mam niezły txt o oswajaniu śmierci z tej knigi, taka przypowieść na wskroś mądrą, na pewno klimat dziwocudny zdublujemy;)
tyle, ze wątek o śmierci muszę wymacać i małą edycję strzelić, chwila moment |
a na poważnie chętnie bym się zdziwiła tekstem o oswajaniu śmierci- mi się to już chyba udało- ale przeczytałabym co na to Hellinger
PiPpi - 2009-02-11, 23:04
kurka, nie mogę znaleźć odpowiedniego wątku, a jestem pewna, ze już kiedyś czytałam co o śmierci na WD, o tym jak z dziećmi rozmawiać...
Anja - 2009-02-12, 09:33
bodi napisał/a: | Dobrze pamiętasz Polecałam, czytałam wersję angielską ale przeglądałam polskie tłum. i wygląda na to że jest ok. Bardzo wartościowa książka. |
No cóż, jest u mnie następna w kolejce. Polecasz ją i Ty i autorka owego "Buddyzmu dla współczesnej mamy" i aktualny SENS - nie mam wyjścia - muszę przeczytać. A przy okazji - w czerwcu przyjedzie do Polski na wykłady i warsztaty autor "Darów codzienności" - Jon Kabat-Zinn. Info na: hxxp://www.mindfulness.com.pl/
DagaM - 2009-02-12, 09:45
Na Jona Kabat-Zinn'a często powoływał się autor książki "Antyrak.Nowy styl życia", jestem pod wrażeniem jego metod psychologicznych, oczywiście pozytywnym
Jagienka - 2009-02-19, 17:09
Przepiękny ten tekst...
Magdo Stępień, dziękuję za zamieszczenie go tutaj.
Gratuluję jego autorce, tak cudownego podejścia do macierzynstwa.
Wiele w tym ciepla, miłości i spokoju...
Czytając to, obudziły się we mnie radość i nadzieja, ale tez smutek. Radość, bo uświadomiłam sobie, w jakiej jestem wspaniałej sytuacji i jak wiele mogę zyskać ja, moja Córeczka i ogólnie nasza Rodzina na tym, że mogę spokojnie zajmować się wychowaniem dziecka (u nas obecnie utrzymaniem rodziny zajmuje się Mąż, a ja na wychowawczym jestem).
Nadzieja, bo tekst zainspirował mnie do trochę innej niż dotąd interpretacji mojej sytuacji, jako kobiety zajmującej się domem i dzieckiem (takiej bardziej pozytywnej).
A smutek, bo po raz kolejny uświadomiłam sobie, że wiele mogłam zrobić inaczej, może nawet lepiej...
W każdym razie myśle, że warto będzie wracać do tej lektury. Są takie teksty, które nawet wiele razy czytane, za każdym razem wnoszą w życie coś nowego...
Anja - 2009-05-07, 09:50
Jest już więcej wiadomo o wizycie (22-24.06) Kabata-Zinna w Polsce:
hxxp://www.mindfulness.com.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=58:kabat-zinn-w-polsce-22-24062009&catid=35:wydarzenia
Wybieracie się?
|
|