|
wegedzieciak.pl forum rodzin wegańskich i wegetariańskich |
|
Artykuły o weg*anizmie i ekologii - Broń chemiczna w Bałtyku
padma - 2009-08-19, 16:10 Temat postu: Broń chemiczna w Bałtyku hxxp://tygodnik.onet.pl/30,0,31785,1,artykul.html
Fląder nie jadam
Broń chemiczna z dna Bałtyku to temat tabu nie tylko wśród Niemców i Rosjan, którzy chcą budować Gazociąg Północny. Również polscy rybacy mówią o niej niechętnie.
8 stycznia 1997 r. kuter WŁA-206 wypłynął z portu we Władysławowie. Łowisko R-9, trzydzieści mil morskich od Władysławowa, nie jest oznaczone na żadnej mapie jako miejsce zatopienia amunicji chemicznej.
Mirosław Jachimkowski, postawny brunet o ciemnych oczach schowanych głęboko pod krzaczastymi brwiami, był wówczas właścicielem kutra. Dziś żyje z wędkujących turystów.
– Trudno mi o tym mówić. Nie należy to do przyjemnych wspomnień – broni się przed rozmową.
Tamtego dnia pogoda nie była najlepsza, było blisko dwadzieścia stopni mrozu i wiał silny wiatr. Na pokładzie oprócz szypra znajdowało się czterech rybaków. Po pierwszym zaciągu szyper postanowił zakotwiczyć i czekać na poprawę pogody. Następnego dnia, 9 stycznia 1997 r., o ósmej rano, załoga rozpoczęła połów, dalej na tym samym łowisku. Trałowali na południowy wschód, kiedy popsuł im się agregat, co oznaczało, że muszą wracać do portu. Wyciągając sieć, rybacy spostrzegli, że wśród ryb znajduje się bryła jakiejś gliny, wielkości wiadra.
– Weź to i połóż przy prawej burcie, potem szyper powie, gdzie mamy to wyrzucić – starszy stażem rybak wydał polecenie najmłodszemu.
Podczas przenoszenia bryła lekko się kruszyła. Odpadające kawałki rybacy rozdeptywali, roznosząc po całym pokładzie. Ubrudzone ręce raz po raz wycierali w szmaty.
– Kiedy jednostka zawinęła do kei, zabraliśmy się za naprawianie agregatu – wspomina. – Lubię porządek, więc jak zauważyłem na pokładzie bryłę gliny wielkości wiadra, kazałem ją wrzucić do kontenera w porcie. Naprawiliśmy usterkę, wieczorem biorę prysznic, patrzę, a na ciele pojawiają się plamy...
Następnego dnia plam było coraz więcej, na twarzy i na rękach. Rano Jachimkowski poszedł do portu, mechanik miał te same objawy co on.
Wkrótce zgromadzono wszystkich rybaków z kutra, a sam statek wyprowadzono z portu. Pojawili się żołnierze ze specjalistycznej jednostki przeciwchemicznej. Wystarczyło dotknięcie szmaty ubrudzonej „gliną”, żeby doszło do zakażenia. Na rękach i twarzach rybaków z plam zaczęły powstawać bąble wypełnione cieczą, która zakażała kolejne miejsca na ciele. Koszmar powrócił po pół roku: ból gardła i narośl. Wycięto ją, okazało się, że to nie nowotwór, tylko narośl „poiperytowa”.
Jachimkowski pokazuje rękę, na której widoczna jest blizna. – Tu miałem wyżarte do kości.
Spędził w szpitalu 19 dni, stwierdzono oparzenie chemiczne pierwszego i drugiego stopnia.
Nie ma o czym mówić?
Decyzja zapadła na konferencji w Poczdamie. W 1945 r. alianci rozpoczęli zatapianie amunicji chemicznej w Morzu Bałtyckim, głównie w pobliżu Gotlandii i Bornholmu. Dostępne informacje dotyczące ilości zatopionej trucizny nie są dokładne. Szacuje się, że do roku 1947 w Bałtyku znalazło się od 6,5 do 15 tys. ton bojowych środków trujących. Znajdują się one w minach, pociskach, bombach, ale też w zwykłych pojemnikach, kontenerach, beczkach. W sumie to od 42 tys. do 87 tys. ton żelastwa zawierającego trucizny, żelastwa, które po 60 latach od zatopienia jest mocno skorodowane. Poruszenie takiego pocisku to ryzyko wycieku.
W maju 2007 r. na konferencji dotyczącej ekologii Morza Bałtyckiego zebrali się parlamentarzyści Szwecji, Łotwy, Estonii, Litwy i Polski. Przyjechali na zaproszenie marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Głównym tematem konferencji stały się zagrożenia wynikające z budowy Gazociągu Północnego.
– Zabrakło tylko Niemców, to jest znamienne – wspomina Bogdan Borusewicz. – Rosyjski naukowiec, Vadim Paka, przekonywał, że broni chemicznej na dnie Bałtyku jest niewiele, że Rosjanie dokładnie wiedzą, gdzie ona się znajduje, że nie ma żadnego problemu. Kilka lat wcześniej ten sam człowiek mówił zupełnie co innego, wskazywał na duże ryzyko katastrofy ekologicznej. Dla wszystkich pozostałych uczestników konferencji jasne było, że przemawia do nich urzędnik, któremu przykazano, co ma mówić.
Polska, formalnie rzecz biorąc, nie jest stroną w rozmowie z budowniczymi Gazociągu, spółką Nord Stream.
– Stronami są kraje, przez których strefy ekonomiczne przebiega trasa planowanej inwestycji. Polskę inwestycja omija – tłumaczy Borusewicz. – Oczywiście jesteśmy informowani, chociaż pośrednio. Wiem, że Szwedzi ostatnio zakwestionowali dostarczone dokumenty dotyczące oddziaływania inwestycji na środowisko, zażądali dodatkowych informacji na ten temat. Jeśli są niepokoje związane z ekologią, to strony, które chcą realizować tę inwestycję, powinny uspokajać państwa bałtyckie.
– Uspokajają?
– Absolutnie nie. Bagatelizują problem amunicji chemicznej. Nigdy nie przedstawiono nam map, z których by wynikało, gdzie jest zatopiona broń chemiczna, i z których można by wywnioskować, że rzeczywiście gazociąg ominie te miejsca. Rosjanie niewątpliwie mają znacznie więcej wiedzy na ten temat niż my, przecież sami tę broń topili. Rzeczowych argumentów w ogóle nie było. W zamian ciągle słyszymy: „Zbadamy, jak coś – to zaradzimy, a w ogóle to nie ma zagrożenia, więc nie ma o czym mówić”. – Taka argumentacja jest nie do przyjęcia – stwierdza Bogdan Borusewicz.
O ile znane są, przynajmniej orientacyjnie, ilości i lokalizacje zatapianej przez aliantów amunicji chemicznej, o tyle wszystko, co działo się później, pozostaje niewiadomą. Znane są jedynie relacje świadków zatapiania amunicji przez wojska Układu Warszawskiego, głównie przez żołnierzy Armii Radzieckiej i marynarzy niemieckich z armii NRD.
Wrzucane do wody bomby, pociski, miny, beczki i kontenery dryfowały. Okręty nie zawsze docierały na planowane miejsca zrzutu, pozbywały się ładunku po drodze. Dzisiejsze mapy wskazujące miejsca zalegania broni chemicznej na dnie są tylko orientacyjnym wskazaniem, w jakich obszarach wyrzucano za burtę lub planowano zatopić amunicję zawierającą BŚT, czyli bojowe środki toksyczne.
Szybkie rozpoznanie
Od dwóch lat trwają prace nad Strategią UE dla regionu Morza Bałtyckiego. W jej ramach będą realizowane poszczególne projekty. W czerwcu tego roku Komisja Europejska podała do wiadomości, że Polska obejmie kierownictwo w projekcie, który ma za zadanie dokonać oceny zagrożeń związanych z amunicją chemiczną w Bałtyku. Powstanie dokument będący podstawą do dalszych działań i decyzji.
Z drugiej strony, każda inwestycja realizowana przez państwa członkowskie na terytorium Unii Europejskiej musi spełniać określone wymogi ochrony środowiska. Również spółka Nord Stream prędzej czy później przedłoży Komisji Europejskiej tak zwany raport z oceny oddziaływania na środowisko. Muszą się tam znaleźć rozwiązania dotyczące amunicji chemicznej na dnie Bałtyku.
Urzędnicy Komisji Europejskiej będą oceniać raport przedłożony przez Nord Stream. Swoją wiedzę o amunicji chemicznej w Bałtyku będą czerpać z dostępnych danych. A te – jak na razie – są bardzo skąpe.
– Rozpoznanie sytuacji związanej z bronią chemiczną w Bałtyku będzie miało duże znaczenie dla oceny inwestycji budowy Gazociągu Północnego – mówi Danuta Hübner, która jako komisarz była odpowiedzialna za przygotowanie całej Strategii. – Dlatego ważne jest, żeby zagrożenie zostało szybko rozpoznane i opisane. Tak, żeby Komisja Europejska miała konkretne dane, przystępując do oceny inwestycji budowy Gazociągu Północnego.
Spółka Nord Stream nie przedłożyła jak dotychczas raportu środowiskowego. Mówi się o kolejnej już dacie publikacji takiego dokumentu: początek przyszłego roku. Jak dotychczas żadne z zapowiadanych terminów nie były dotrzymywane.
Główny Inspektorat Ochrony Środowiska w ramach unijnego projektu zajmie się koordynacją prac nad oceną zagrożenia związanego z bronią chemiczną. Nie wyznaczono jeszcze daty rozpoczęcia i zakończenia realizacji projektu, chociaż określa się go jako projekt „szybkiej ścieżki” (fast-track). Dokładnie nie wiadomo, z jakich funduszy będą realizowane prace. Ostateczne zatwierdzenie całej Strategii UE dla regionu Morza Bałtyckiego, w tym również projektu dotyczącego problemu broni chemicznej, ma nastąpić w październiku tego roku.
Ani słowa w porcie
Mirosław Jachimkowski, jako współwłaściciel kutra i pracodawca, został postawiony w stan oskarżenia. Sprawa prowadzona była z urzędu, prokurator nie miał wyboru – skoro wystąpiło zagrożenie zdrowia i życia ludzi, trzeba było w ten sposób dopełnić formalności. Sprawę umorzono. Potem było dochodzenie prowadzone przez Izbę Morską. Uznano, że postępowanie rybaków nie budzi zastrzeżeń.
Incydent ze stycznia 1997 r. był to ostatni oficjalnie zarejestrowany przypadek wyłowienia amunicji chemicznej przez polską jednostkę. Powstała instrukcja dla rybaków, co powinni zrobić, kiedy w sieci pojawi się skorodowana beczka lub bomba. Wówczas należy natychmiast skontaktować się z odpowiednimi służbami, wojskami przeciwchemicznymi. Pozbyć się ryb z połowu i sieci. Zameldować się w Bosmanacie Portu. Dokładnie opisać przebieg zdarzeń.
Rybacy we władysławowskim porcie mówią, że znają te przepisy. Niechętnie rozmawiają o wyławianiu broni chemicznej. Nic dziwnego. Władysławowo jest oblężone przez turystów. Jak co roku tłumy przeciskają się między niezliczonymi budami, w których oprócz kolorowych kogucików na druciku można zjeść świeżą rybkę. Nikomu tu nie zależy na sianiu paniki.
Rybacy odsyłają do pana Ryszarda, emeryta, który na Bałtyku spędził kilkadziesiąt lat.
– Ja tam fląder nie jadam – stwierdza pan Ryszard. Siedzi na ławeczce, w ręku trzyma laskę, spogląda w morze. Trochę nieobecny na zatłoczonym deptaku, pogrążony we własnych myślach, mówi powoli, jakby zastanawiając się nad każdym słowem.
– I wcale nie chodzi o to, że mi nie smakują, wręcz przeciwnie. Nie jadam, bo przez lata na morzu napatrzyłem się na setki owrzodzonych fląder. One żerują przy dnie, tam, gdzie leży ten iperyt. Ale to jest temat tabu.
Rybak wskazuje na kolorowy tłum.
– Przecież oni wszyscy przyjechali tu, żeby nałykać się jodu, a nie iperytu. Co mamy im powiedzieć?
Pan Ryszard wyciąga z kieszeni marynarki wycinki z prasy sprzed dwunastu lat.
– Oficjalnie mówi się, że ostatni raz wyłowiliśmy iperyt w 1997 r. To bzdura. Później ja sam kilkukrotnie wyławiałem. Nie wiem, co to było, ale na pewno jakaś metalowa beczka. Wtedy zawsze szyper od razu kazał ciąć sieci, byleby to świństwo nie znalazło się na pokładzie. Potem chodził, mówił: ani słowa w porcie, zostaje to między nami. I tak to jest. O tym się nie mówi.
Wykorzystano publikacje naukowe prof. Zygfryda Witkiewicza i prof. Tadeusza Kasperka oraz tekst Orzeczenia Izby Morskiej przy Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku z dnia 17.04.1997.
|
|