| |
wegedzieciak.pl forum rodzin wegańskich i wegetariańskich |
 |
Tylko dobre wiadomości - Soul urodziła!!!
olgasza - 2010-10-13, 07:55 Temat postu: Soul urodziła!!! Wczoraj zauważyłam na suwaczku, że niejaki Ignaś ma już tydzień!!!
Serdecznie witam na świecie
Soul - gratulacje!
priya - 2010-10-13, 08:12
Soul, raz jeszcze: wszystkiego wspaniałego dla powiększonej rodzinki. Niech maleństwo rośnie zdrowo, a Ty ciesz się każdą chwilą. Dużo siły, cierpliwości i radości życzę!
MartaJS - 2010-10-13, 08:24
Gratulacje Niech się chowa zdrowo. Dużo siły i cierpliwości życzę!
iris - 2010-10-13, 08:37
ogromne gratulacje!
excelencja - 2010-10-13, 08:45
woww! Witaj Ignasiu
pomarańczka - 2010-10-13, 08:55
GRATULACJE !!!
ina - 2010-10-13, 08:55
Pięknie
Gratulacje!
Humbak - 2010-10-13, 09:44
Soul wspomniała o tym tutaj: hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=361814&highlight=#361814
Również gratuluję
daria - 2010-10-13, 09:47
Gratulacje ogromne
bronka - 2010-10-13, 09:52
Gratulacje!
olgasza - 2010-10-13, 10:19
Humbak, dzięki za linka, nie zaglądam do tamtego wątku, to i przeoczyłam. A opis taki pozytywny
lilias - 2010-10-13, 10:19
Gratulacje i życzenia zdrowia, dużo zdrowia )
kofi - 2010-10-13, 10:32
Soul gratuluję serdecznie, przeczytałam Twój opis porodu, super. Siła pizzy
szo - 2010-10-13, 11:30
gratulacje, dużo zdrówka
zina - 2010-10-13, 11:31
Gratulujemy
bodi - 2010-10-13, 12:39
Soul, gratulacje
Ignaś, witaj na świecie
Malinetshka - 2010-10-13, 14:00
gratuluję
dort - 2010-10-13, 17:21
witam chłopaczka po drugiej stronie i gratuluję rodzicom
martka - 2010-10-13, 17:34
ogromne gratulacje
krop.pa - 2010-10-13, 17:45
Soul, ogromne gratulacje dla Was!
malva - 2010-10-13, 19:47
Gratuuuluję , i bardzo się cieszę
neina - 2010-10-14, 10:30
Gratuluje
Dorota - 2010-10-14, 15:39
Gratulacj
Agnieszka - 2010-10-14, 17:18
spóźnione gratulacje i od nas
Lenka - 2010-10-14, 18:15
Super, gratuluję! Piękne "ogniste" imię
moony - 2010-10-14, 18:57
Wspaniale, kolejny mężczyzna na świecie Gratulacje dla rodziców.
rosa - 2010-10-14, 19:40
gratulacje
Kahela - 2010-10-16, 06:27
Soul gratuluje z całego serducha
amanitka - 2010-10-17, 17:21
piekne wiesci!
witaj ignasiu.
Soul - 2010-10-18, 14:19
Dziękuję wszystkim za gratulacje, jesteście kochani! Obiecałam wcześniej, że jak dam radę, opiszę jak było, no i się udało..
hxxp://glitery.pl/]
hxxp://img801.imageshack.us/i/65696545.jpg/]
Miałam bardzo nerwową i niespokojną końcówkę ciąży.. Pracowałam do końca 7 miesiąca ciąży, i w tym czasie nie dałam rady zrobić absoltunie nic w kierunku przygotowań. Zaraz po nagłym wylądowaniu na L4 pojechaliśmy jeszcze na mazury pod namiot, i jak wróciłam, zaczęłam dopiero w bodajże 33 tc wyciągać kartony z ciuszkami po Mikołaju, nie ma co się rozpisywać, ale stres gonił stres, a to wielu ubranek brakowało, bo przy Mikołaju miałam większość pożyczonych od kuzynki, brakowało też pieniędzy na kupno niektórych rzeczy, do tego doszedł wylew u taty mojego M, i parę ostatnich tygodni kiedy mój M był i nieobecny w związku z tym, nerwowy, na koniec jeszcze jakby nam było mało problemów finansowych - zepsuł nam się bojler, ech, na raz było tego zbyt wiele, niepotrzebnych kłótni i zgrzytów, i mojego płaczu. Naprawdę pechowy zbieg okoliczności, szkoda tylko, że na samą końcówkę ciąży..
Byłam pewna, że urodzę z tego wszystkiego zbyt wcześnie, strasznie bałam się tego, że jestem tak bardzo nieprzygotowana, ale jakoś pomału skompletowałam torbę do szpitala, udało mi się zorganizować i fotelik samochodowy, ale dzięki kochanym kobietkom dookoła mnie pojawił się u nas w domu i wózek, i łóżeczko, wiele ubranek i potrzebnych drobiazgów Im bliżej było terminu, tym bardziej robiłam się spokojna, w końcu doszłam do wniosku, że zrelaksowałam się chyba za bardzo, bo z wizyty na wizytę najpierw zrobił się tydzień po terminie, a potem dwa.. Czułam się bardzo dobrze, ktg też były ok, i namowy gina do pojawienia się w szpitalu i "zrobienia czegoś z tym" strasznie mnie wpieniały. Po pierwszym porodzie, kiedy z perspektywy czasu wiem, że byłam zbyt spięta, żeby dobrze przeć, kiedy chyba w ogóle nie oddychałam jak trzeba, bo skurcz zlewał mi się ze skurczem (boska oksytocyna..) teraz miałam czas i chęć zrobić coś, żeby sobie ułatwić ten poród, żeby był jak najlepszy dla mnie i dla dziecka.. Dużo czytałam, w pośpiechu, ale jednak, między innymi "Narodziny bez przemocy" Leboyera (dość irytujące, coś tam można było wyłapać ciekawego, ale zmęczyła mnie mocno), "Rodzić w domu" sheili Kitzinger, "O bólu porodowym" Kubickiego, no i moja ukochana Jane Balaskas "Poród aktywny" - ta ostatnia po prostu jest rewelacyjna!! Jest czytelna, wyczerpująco napisana, ma wiele zdjeć wyjaśniających poszczególne pozycje, i jest jakąś taką mieszanką dającą dużo ufności w to, że można urodzić tak, jak się pragnie.. Przynajmniej na mnie tak zadziałała..
Na swojej ostatniej wizycie uprosiłam gina, że czekamy do 2,5 tyg po temrinie, i zgłaszam się w poniedziałek punktualnie o 8.00 na oddział, no trudno, niech robią co chcą skoro aż tak się to przeciąga. W międzyczasie, bez ciśnienia, ale próbowaliśmy i bzykanka, i długich spacerów, bo co do wysiłku fizycznego - nie łudziłam się, że pomoże, bo zapieprzałam równo ostatnie 2 miesiace I nic..!
Nadszedł poniedziałek, a ja jeszcze byłam niezdecydowana.. Wywoływanie to była ostatnia rzecz jakiej bym sobie życzyła po tym wszystkim, jak się naczytałam o aktywnym rodzeniu, strasznie mi to nie pasowało.. Poza tym mój M był w trasie, i nie miał kto odebrać moich ostatnich robionych jeszcze na szybko wyników, więc.. odpuściłam sobie jeszcze ten jeden dzień Jakoś udobruchałam mojego M, bo nie był wcale z tej mojej samowolki zadowolony, zawiozłam rano Mikołaja do przedszkola i poszłam po te wyniki. Były super, odebrałam je i postanowiłam wrócić do domu pieszo, tak w ramach wywoływania Przychodnia była bardzo, BARDZO daleko, szłam jakieś 1,5 godziny i to całkiem żwawym krokiem, więc był to naprawdę niezły kawałek W domu pozmywałam, ogarnęłam, wypiłam herbatę, i jak tylko usłyszałam, że zaksięgowała mi się moja spóźnona o kilka dni wypłata - wyprysnęłam jeszcze do miasta (ale już autobusem ) No i tam się już odstresowałam zupełnie, leniwa rundka po księgarniach, dwie cudowne ksiażki dla Mikołaja, coś do poczytania dla mnie do szpitala, para ślicznych kolczyków w kształcie wisieniek, jakieś pierdołki.. Na sam koniec przechodziłam jeszcze obok pizzerii DaGrasso i wpadł mi do głowy szatański plan.. Chodziło o pizzę z papryczkami jalapenos, po której urodziłam 3 lata temu Mikołaja, wtedy to był przypadek, ale były tak pierońsko ostre, że wygoniły małego w 39 tc zaraz na drugi dzień. Z lekkim niedowierzaniem i przymrużeniem oka, wkulałam się im pod ladę i zamówiłam sobie małą tylko z pieczarkami, serem i samymi jalapenos, no hardcore! I tak była pyszna, choć fakt, wszystkich nie zjadłam, bo tam aż zielono było, tak z 40% jednak zdjęłam z niej.
Wieczorem nie działo się nic, wszystko miałam spakowane na jutro, byłam pogodzona, będzie co ma być. Tylko coś nie mogłam zasnąć, byłam bardzo niespokojna, jakbym kawy się opiła, w głowie jakaś gonitwa myśli, i non stop pełna przytomność. Po 2 h zasnęłam na jakieś marne trzy godzinki, obudziłam się na siku, i w łazience zobaczyłam, że odszedł mi czop, byłam w szoku jaki to dziwny gęsty i duży glut Ale nic, wróciłam do łóżka, i kiedy tak sobie półleżałam, poczułam lekkie ćmienie w podbrzuszu. Tyle co nic, ale pojawiło się za 5 minut znowu, a jak powtórzyło się już 3 raz, po cichu wstałam pełna nadziei, oby tylko nie przeszło, hurra! Normalnie taaak się cieszyłam
Dobrze, że mój M spał z Mikołajem u niego, mogłam sobie mimo środka nocy zapalić światło, włączyłam sobie muzykę, zrobiłam ostatni przegląd torby, zaparzyłam sobie zielonej herbaty, pogapiłam się trochę na księżyc, im bardziej pobolewanie się rozkręcało, tym mocniej robiłam się zamyślona i taka skoncentrowana tylko na swoim ciele.. Ok. 5.30 zjadłam lekkie śniadanie, trochę owoców, jogurt i garść rodzynek, obudziłam mojego M, i powiedziałam, że jadę do szpitala, i że tam się spotkamy (plan był taki, że musiał zawieźć Mikołaja do przedszkola, i miał zaraz do mnie dojechać - wydawało się, że to jeszcze potrwa i powinien zdążyć). Zadzwoniłam po taksówkę, zarzuciłam mega ciężką torbę na ramię i sru, na parking, w zimny poranek, w dodatku ciemny jak środek nocy.. Skurcze były już co 10 minut, nie były jeszcze mocno bolesne, ale w trakcie musiałam głośniej oddychać i nie mogłam przez chwilkę tak zupełnie normalnie rozmawiać. W domu jak był skurcz, głównie lądowałam na łóżku - na czworakach, z pupą wypiętą do góry, i głową położoną jak najnizej, dawało mi to niewypowiedzianą ulgę, i ładnie spowalniało akcję, a tu, nagle na stojąco i siedząco w trzęsącej taksie bardziej bolało i wszystko przyspieszyło.. Musiałam też opierdzielić taksiarza, bo jak powiedziałam , że na porodówkę - ruszył z taką prędkością, że prędzej bym na chirurgię pourazową dojechała niż na położnictwo Jak już zwolnił, zagadnęłam go jak przejeżdżaliśmy przez most, jak ocenia zmianę ruchu drogowego (parę dni temu zrobili 3 pasy ruchu, zamiast dwóch i nie ma już korków) i facet najpierw zamilkł, a potem wybuchł śmiechem, w sumie sytuacja komiczna, jedziemy do porodu, mi się niby nie spieszy, choć widać, że coś tam sie dzieje, a ja zagaduję jak gdyby nigdy nic o ruchu drogowym.. Powiedział, że tak zrelaksowanej kobiety już dawno nie wiózł do szpitala
Na 6.00 byłam pod szpitalem, na Izbie Przyjęć dwie laski przede mną, więc czekam sobie grzecznie, ale pozycja pionowa i siłą grawitacji w piorunującym tempie przyspieszały u mnie całą akcję. Jedna z położnych na koniec wyszła, popatrzyła na mnie i wzięła mnie bez słowa szybciej. Papierki, podpisy, mierzenie brzucha, chwilę utknęłam na kozetce, bo już podczas skurczu nie mogłam się ruszać, musiałam go przeczekać tam gdzie mnie dopadł, podobnie na raty wchodziłam do windy, potem chwila czekania na badanie, i zong, rozwarcie zaledwie na 2 cm - ale jakimś cudem w ogóle się tym nie przejęłam. Lekarz, który mnie badał kazał mnie oddelegować na blok przedporodowy, że jeszcze pewnie to potrwa, ale jak tylko sobie poszedł, położne spojrzały po sobie, i myk, zawinęły mnie do sali porodowej Pamiętam, że jeszcze westchnełam, bo mi się kolor ścian nie podobał, a poprzednio rodziłam na takiej ślicznej brzoskwiniowej sali Potem wszystko nabrało tempa, ten czas zlewa mi się jakby w jedną chwilę, tak krótko to trwało.. Prawie do samego końca byłam na nogach, chodziłam, przytrzymywałam się w pół łóżka, tak półkładłam się nim, jak był mocny skurcz, potem znów chodziłam.. Miałam cudowną położną, może niezbyt rozmowną, ale wyczuwała idealnie, czego było mi potrzeba - nie wiem skąd wiedziała, kiedy mi się chce pić, sama mi podawała wodę i przypominała, miło mnie też zaskoczyło, że nie musiałam leżeć jak kłoda pod KTG, ale mogłam podpięta chodzić i się ruszać, położna co jakiś czas poprawiała mi pas, jak znikał zapis, lub coś się poluzowało, ale nie usłyszałam od niej ani słowa wyrzutu, czy zniecierpliwienia, czułam, że była cały czas dla mnie.. Przy mocniejszych skurczach trochę przykucałam, ale i tak najwygodniej było na stojąco, potem przerwa na badanie rozwarcia, nie wiadomo kiedy zrobiło się 5 cm, napiłam się, między skurczami jeszcze odpowiadałam na jakieś pytania do dokumentacji, a za kilka chwil, poczułam ogromne zmęczenie, nawet przysiadłam sama na fotel, i poczułam pierwsze parte, w tym momencie też odeszły mi wody. Do teraz z roztkliwieniem i wzruszeniem wspominam ten moment, to ciepełko między nogami na mięciutkim fotelu, to była dla mnie magiczna chwila pożegnania z ciążą i brzuchem, bo już wiedziałam, że już niedługo pojawi się moje drugie dziecko..
Po tym, jak przysiadłam sobie na ten fotel, położna spojrzała na mnie, i jeszcze raz zbadała, kiedy zapytałam ile jest tego rozwarcia, odpowiedziała tylko znacząco: "dużo". Nagle pojawiła się nie wiadomo skąd druga położna, zdzwiwiłam się, że zakładają maseczki, zapaliły światło, a mi skoczyła adrenalina, "Jak to? To już??!" Najbardziej zapamiętałam to podekscytowanie, zupełnie jak chwilę przed rozpakowaniem prezentu.. Przysunęłam się na sam skraj fotela, położne podłożyły mi coś pod plecy i maksymalnie podwyższyły oparcie, byłam w pozycji siedzącej, na samym brzegu.. Przy drugim partym, wydałam z siebie jakiś zwierzęcy nie krzyk, ale taki gardłowy dźwięk, przy trzecim, ostatnim - już urodziłam Ignasia, w ciszy i spokojnie.. Od kiedy usiadłam na fotel, minęło niecałe 5 minut..
Nie mogłam od niego oderwać wzroku, chyba jak każda matka zaraz po porodzie.. Byłam ciekawa każdego jego szczegółu, chłonęłam jego rysy twarzy, jakie ma rączki, jak na mnie patrzy, że w ogóle JEST! Był taki śliczny, już prawie różowiutki! Powąchałam tę zakrwawioną główkę, i tak mi było dobrze, z tym małym ciepłym ciałkiem na mojej piersi..
Chwilę później dojechał mój M, wpadł na salę z takim bananem na twarzy, że do dziś tego nie zapomnę Mimo, że było dużo porodów na innych salach, mieliśmy jeszcze jakąś godzinę dla siebie, karmił mnie półfrancuską drożdżówką, i rozmawialiśmy sobie przyciszonym głosem..
Nie wyobrażam sobie, żeby go nie było przy mnie zaraz po. Ale w porównaniu do pierwszego porodu, zdecydowanie lepiej mi się rodziło w towarzystwie samych kobiet, mogłam się lepiej skupić, nic mnie nie rozpraszało, nawet gdyby był - i tak by mi nie ulżył w bólu, ja i tak musiałam przejść przez to sama, i tak w głębi siebie właśnie wolałam..
Tak w dużym skrócie, miałam piękny poród, w tym jednym krótkim zdaniu zawiera się wszystko Był krótki, bo co to jest dwie godziny wszystkiego, umiałam odpoczywać między skurczami, co mi dawało wiele siły, a czego nie mogłam doświadczyć przy pierwszym porodzie, kiedy skurcze zlewały mi się w jedno (boska oksytocyna, brr), byłam teraz bardzo, ale to bardzo spokojna, nie spinałam się z powodu bólu, wiedziałam, że nie będzie trwał wiecznie, nie bałam się go, po prostu mnie prowadził do celu, a ja za nim szłam. Nie wybiegałam myślami do przodu, nie zastanawiałam się ile jeszcze to potrwa , byłam tylko tu i teraz.. Po porodzie zostało mi takie niesamowite uczucie mocy, czułam się silna i przeszczęśliwa, że urodziłam tak, jak sobie to wymarzyłam.. Poleżałam z małym na sali 2 h, po czym wzięłam prysznic, i poszłam na oddział zrobić sobie zieloną herbatę dumna jak królowa całego świata..
Strasznie chce mi się rodzić trzeci raz.. Nie wiem, czy będzie nam to dane, trochę wątpię, ale kto wie..
bronka - 2010-10-18, 15:09
Soul, gratuluję tobie raz jeszcze! Przepiękny opis porodu! Oby takich właśnie świadomych porodów więcej było...
daria - 2010-10-18, 15:13
Soul, pięknie, gratuluję raz jeszcze :*
dynia - 2010-10-18, 18:01
Pięknie się czytało Gratulacje ogromne raz jeszcze .
maga - 2010-10-18, 22:12
Soul, wspaniały miałas poród. Mam nadzieję, że będę mogła to kiedyś przeżyć w ten sposób, bo mój był zblizony do Twojego pierwszego. Wielkie gratulacje!!!
|
|