| |
wegedzieciak.pl forum rodzin wegańskich i wegetariańskich |
 |
Dom rodzinny - rozstać się?
wolfskin - 2012-12-01, 23:56 Temat postu: rozstać się? witam Was.
zarejestrowałam się pod nowym nickiem, bo tak się składa, że jestem tu zarejestrowana pod takim, pod którym zna mnie mnóstwo ludzi z tak zwanego reala (głupie to było, no ale trudno). a nie chcę, by się ktoś dowiedział o moich problemach...
a problem jest taki, że chyba wolę o tym opowiedzieć ludziom, których nie znam, bo chyba łatwiej. znajomi i przyjaciele przestali być obiektywni.
mam problem z facetem. oddalamy się od siebie, w zasadzie zaczęło być coraz gorzej od kiedy mamy dziecko (czyli od troszkę ponad roku). to oczywiste, że mamy dla siebie niewiele czasu (wiadomo, dziecko, jeszcze na dodatek takie, które wcale nie śpi). biorę na to poprawkę, ale bez przesady... ja też jestem hiper-zmęczona wieczorem, jednak nie przeszkadza mi to uśmiechać się, potrzebować przytulenia, dobrego słowa... nawet jakiegoś komplementu od czasu do czasu.
a mój chłopak zamyka się w sobie coraz bardziej. wiem, że nie jest mu lekko, to on nas utrzymuje (wspólnie ustaliliśmy, że ja na razie nie będę pracować, bo koszt opieki przekroczyłby moją lichą pensję). tylko że nie pamiętam już, kiedy powiedział, że mnie kocha, kiedy mnie z własnej inicjatywy przytulił. o seksie też nie ma mowy. kochamy się raz na dwa miesiące albo rzadziej.
wiem, że mnie nie zdradza (doprawdy, nie miałby kiedy, pod tym względem ufam mu w stu procentach, to nie ten typ, co goni za babami). wiem, że mnie na swój sposób kocha. dba o nas, zabiera na wakacje, zarabia na utrzymanie, chodzimy razem na zakupy.
ale w naszym domu jest tak zimno... gdy dziecko śpi, nie rozmawiamy ze sobą. on zapada w świat netu, czyta fora dotyczące jego zainteresowań... wiem, potrzebuje spokoju, jest zmęczony po pracy. ale zauważyłam, że chyba nie lubi spędzać ze mną czasu. sprawia wrażenie, jakby interesował go jedynie święty spokój. dodam, że nie pracuje jakoś patologicznie dużo. 8-9 godzin dziennie. do pracy ma blisko, więc nie musi się zmagać z uciążliwością podróży na drugi koniec miasta czy czymś w tym rodzaju.
ja sobie zawsze wyobrażałam, że rodzina wspólnie zasiada przy stole do kolacji, że w coś razem się gra, rozmawia, wygłupia... a on izoluje się. w rezultacie ja, nie mając nic lepszego do roboty, też coraz więcej czasu siedzę przed kompem.
z dzieckiem się bawi, nie mogę mu zarzucić, że je zaniedbuje czy coś. ale ze mną już mu się nie chce "bawić".
jest wiecznie niezadowolony, zamknięty, milczący. ciągle ma pretensje, że w domu jest brudno. znajomi robią wielkie oczy, gdy im o tym mówę, bo nasz dom wydaje im się super czysty (fakt, moi przyjaciele to po prostu straszni syfiarze, więc w porównaniu z ich domami, nasz wygląda jak sterylny szpital, nie mówię tego złośliwie, tylko z miłością , bo sama kiedyś byłam syfiarą i marzę, by znowu móc nią być ). jasne, przy dziecku nie zawsze zdążę pozmywać, często jestem fizycznie zmęczona bieganiem za maluchem przez cały dzień, nie chce mi się myć lodówki, mimo że coś tam się w niej rozlało czy pokruszyło. jednak staram się, by nie było bajzlu, raczej źle nie jest, ale to moje standardy. on ma inne. a do tego jest taki, że nie powie mi wprost "słuchaj, podłoga w kuchni jest brudna", tylko chodzi zły, a słowem się nie odezwie i nie wiem, o co mu chodzi.
jeszcze jest problem jedzenia. ojciec mojego dziecka nie jest wege, lubi mc syf. dochodzi do tego, że ja, chcąc spędzać z nim czas, zaczęłam chodzić z nim (jem tam frytki i czasem lody nie obchodzi mnie już czy są wege czy nie, jest mi już czasem wszystko jedno, a pomyśleć, że kiedyś milion razy czytałam etykietki, by się upewnić, że w produkcie nie ma mleka czy jaj...). w dodatku on zabiera tam nasze dziecko, pozwala mu jeść to gówniane żarcie. protestowałam na początku, ale on i tak robi swoje, zresztą on wyznaje filozofię, że i tak żyjemy w spalinach, pestycydach i ołowiu, więc parę syfnych frytek nie zrobi różnicy, a nawet lepiej jest organizm trochę "potruć", bo musi się "uodpornić" na syf, który nas otacza. kupuje dziecku czasem jakieś kiełbaski z konserwantami itp.. na szczęście to wszystko nie dzieje się codziennie, ale co najmniej raz w tygodniu są w maku.
próbowałam z nim rozmawiać, ale on ma własny pogląd na tę sprawę, zresztą, też ma coś do powiedzenie w kwestii dziecka i o ile nie szkodzi mu jakoś drastycznie (nie opiekuje się nim pod wpływem alkoholu, nie bije, nie znęca się w żaden inny sposób i jest poza tym dobrym tatą), to nie pójdę przecież z tym do sądu czy jakiejś instytucji chroniącej dzieci przed rodzicami.
boli mnie to. tak, ktoś może powiedzieć "po co wiązałaś się z kimś, kogo styl życia ci nie odpowiada". no tak, sama sobie zadaję to pytanie. jednak zanim się z nim związałam, wydawało mi się, że mi to tak bardzo nie przeszkadza. nie jadł wtedy zbyt wiele mięsa, byliśmy ze sobą blisko, mieliśmy czas na kino, randeczki, wege bary... prawdę powiedziawszy liczyłam na to, że z czasem przekona się do wegetarianizmu, nawet podkreślał to, że nie przepada za tradycyjną polską kuchnią, że lub potrawy wegetariańskie itd.. a teraz się okazuje, że to mięso jest mu coraz bardziej potrzebne, że on "nie wyobraża sobie bez mięsa życia", że ma gdzieś, co je.
kilka razy rozmawiałam z nim już "o nas", o tym, że nie spełniamy swoich wzajemnych potrzeb. ja nie jestem idealnie zorganizowaną panią domu, która potrafi oszczędzać pieniądze i myśleć o przyszłości. a on jest coraz bardziej zimny, nie okazuje mi żadnej czułości (ja jemu tak, ale zaczynam się czuć z tym jak nimfomanka czy bluszcz, który się oplata wokół jego nogi). nawet gdy się staram dbać o siebie, nie zauważa tego. nie pamiętam, żeby mi w ciągu ostatnich dwóch lat powiedział, że ładnie wyglądam czy coś w tym rodzaju. przy próbie rozmowy o tym dzieje się coś dziwnego. każde z nas mówi o swoich pretensjach, a potem nic z tego nie wynika. ostatnio rozmawialiśmy tak kilka miesięcy temu. ja w końcu się rozkleiłam, powiedziałam, że może powinniśmy się rozstać. a potem oboje popatrzyliśmy na nasze śpiące, malutkie dziecko. przytulił mnie i powiedział, że mnie kocha. byłam mu tak bardzo wdzięczna za te słowa, jak wyschnięty kwiatek, który dostał kroplę wody.
a potem znowu zrobiło się tak samo... i jest coraz gorzej.
to dobry facet, jest w nim jakiś spokój, ciepło, miłość. jest uczciwy, przyzwoity, nie zostawiłby mnie nigdy z dzieckiem, ufam mu, jestem mu wdzięczna za to, że się stara o nowe, lepsze lokum dla nas, że mnie nie okłamuje, wybacza mi moje błędy.
kocham go, mimo wszystko.
ale może byłoby lepiej, gdybym pogodziła się z myślą, że nasze drogi się rozchodzą, że jesteśmy coraz dalej od siebie?
tylko że jest dziecko. tak bardzo chciałabym dać mu pełną kochającą się rodzinę. zwłaszcza, że ja pochodzę z patologicznej, z takiej, gdzie ojciec nie był ojcem.
gdzie jest ta granica, którą musimy przekroczyć, by to już nie miało sensu? gdyby mnie kiedykolwiek uderzył, zdradził, obraził... może paradoksalnie byłoby mi łatwiej. ale tak się nie stało, więc cały czas zastanawiam się, czy ja nie oczekuję zbyt wiele.
nie wiem, co robić, siedzę i płaczę, bo wiem, że tak dłużej nie może być, a jednocześnie nie chcę zrobić czegoś, czego nie da się już cofnąć.
kamma - 2012-12-02, 11:25
wolfskin, bardzo Ci współczuję tej sytuacji... Jak rozumiem, wcześniej byliście ze sobą blisko i jakość Waszej relacji odpowiadała Ci? Natomiast teraz oddalacie się od siebie, ale z Twojej wypowiedzi nie wynika, czy partner podał Ci przyczynę. Piszesz, że kilkakrotnie próbowałaś z nim o tym rozmawiać, że mówiłaś mu, o tym, co Cię boli i martwi, ale nie napisałaś, jak on na to zareagował.
| wolfskin napisał/a: | | kilka razy rozmawiałam z nim już "o nas", o tym, że nie spełniamy swoich wzajemnych potrzeb. ja nie jestem idealnie zorganizowaną panią domu, która potrafi oszczędzać pieniądze i myśleć o przyszłości. a on jest coraz bardziej zimny, nie okazuje mi żadnej czułości |
o, na przykład tutaj. Co on Ci odpowiada na takie zarzuty? Broni się, kontratakuje, przytakuje, ucieka?
Chodzi mi o to, że z Twojej wypowiedzi nie wynika, jaka jest przyczyna jego oddalania się. Piszesz, że zweryfikowałaś kilka - że to nie zdrada, raczej nie przemęczenie.
Myślę, że zanim podejmiesz decyzję o rozstaniu, warto byłoby dotrzeć do rzeczywistej przyczyny. Może wtedy łatwiej będzie coś temu zaradzić.
Twój partner może np. mieć depresję.
Czy rozważałaś skorzystanie z pomocy psychologa? Jest wiele możliwości: terapia par, konsultacja indywidualna... Nawet nie musiałabyś iść razem z nim, choć oczywiście Wasz wspólny udział byłby optymalny.
wolfskin - 2012-12-02, 12:23
kamma, no właśnie. on się nie broni. jeśli ja mu mówię, co mnie boli, milczy. nie próbuje się tłumaczyć. po takich rozmowach zwykle jest przez kilka dni lepiej, jakby go wyrzuty sumienia brały, że traktuje mnie jak powietrze. a potem znowu jest tak samo.
kiedyś było inaczej, byliśmy sobie bliscy... może dlatego, że gdy nie ma dziecka, jest łatwiej. oboje wtedy pracowaliśmy, mieliśmy dzięki temu jednak trochę więcej kasy, mniej obowiązków. często wychodziliśmy sobie na miasto, do kina itd.. wracaliśmy z pracy, opowiadaliśmy sobie, jak minął dzień, było normalnie, bardzo fajnie nawet. rozmawialiśmy o wszystkim.
a teraz dzień wygląda tak: on wraca z pracy i próbuje się schować w skorupę. ja jestem cała spięta, jeśli zauważę, że czegoś nie zdążyłam zrobić, jakąś plamkę na podłodze... on też to oczywiście widzi, jest zły, milczący. zajmuje się dzieckiem, coś mi tam powie o pracy, a potem ucieka do netu. wieczorem, gdy przychodzę do niego się przytulić (śpimy osobno, bo ja jeszcze karmię malucha), mówi, że jest zmęczony. a potem i tak jeszcze siedzi w necie, z telefonem w ręku, w łóżku.
prawie w ogóle nie jada tego, co gotuję, obiad je w barze w pracy. w weekendy też, sam sobie robi jakieś jajecznice, kurczaka itd.. kiedyś jadaliśmy razem, lubił wegetariańskie posiłki.
nie wiem, jaka jest przyczyna oddalania się. gdy go pytam - nic nie mówi, chyba nie chce mi powiedzieć. może przestałam mu się podobać i nie chce mnie zranić? ja, gdy kogoś kocham, chcę być blisko tego kogoś, czy to facet, czy dziecko, czy moja mama. wyrażam to przytuleniem się, buziakami, pogłaskaniem po głowie. to dla mnie naturalne. a on tak nigdy nie robi, jakby w ogóle tego nie chciał, jakbym była jego współlokatorką, a nie partnerką. a kiedyś było inaczej. często chcę z nim porozmawiać, ale już nawet nie wiem, jak zaczynać te rozmowy, bo to jest zwykle monolog z mojej strony, czuję się wtedy dość idiotycznie. czasem on coś napomknie, że to ja się nie staram, że w domu "jest chlew i śmierdzi" (nieprawda, on po prostu jest tak wychowany przez swoją mamę - totalną pedantkę i chciałby, żeby było codziennie sterylnie, żeby wszystko błyszczało idealnie, co jak większość z nas wie przy dziecku jest mission impossible). ja na to, że się staram, że robię, co mogę, że przecież mamy dziecko i nie mogę tylko sprzątać, tylko muszę przez większość dnia zajmować się maluchem, pilnować, by nic sobie nie zrobił, iść na spacer, zrobić jedzenie. a on wtedy już nic nie mówi, nie atakuje dalej, mówi, że "dobra, ja muszę iść spać/do sklepu/przygotować się na jutro do pracy" itp.
co do depresji... hm... nie wiem, czy to możliwe. ja miałam depresję kiedyś (brałam leki i leczyłam się), mam wrażenie, że znowu się zbliża przez tę sytuację. gdy miałam depresję, nic mi się nie chciało, nie miałam motywacji do działania, nie czułam potrzeby, by się myć, ubrać rano. zdarzało mi się, że brałam zwolnienie czy urlop na żądanie, bo nie miałam sił iść do pracy, albo jechałam taksówką, bo nie mogłam znieść komunikacji miejskiej, stania na przystankach. kiedy miałam depresję na studiach, prawie je zawaliłam, bo przez kilka tygodni w ogóle nie chodziłam na zajęcia, tylko siedziałam w domu, w piżamie.
a on - funkcjonuje normalnie, pracuje, je, jest obowiązkowy, czasem idzie z kumplem na piwo, gdy rozmawia z kimś przez telefon - śmieje się, zachowuje się normalnie. nie wiem, czy depresja może być aż tak ukryta, bym jej nie zauważyła u niego...
wpadłam kiedyś na pomysł, że na jakiś czas po prostu wyprowadzę się z dzieckiem do mamy (inne miasto), może zatęskni za mną, jakoś przemyśli sprawę, poczuje się zagrożony. wyjechałam na tydzień, ale cholernie mi tam źle było (mimo że z mamą mam cudowny kontakt i jej wsparcie), bo moja mama ma bardzo małe mieszkanko, spałam z dzieckiem na jej niewygodnym łóżku, tęskniłam za przyjaciółmi, za nim. poza tym moja mama to już starsza osoba, a jeszcze pracuje, więc nie bardzo miała siły mi pomóc, dopiero będąc u niej, poczułam, co to znaczy, gdy się trzeba przez całą dobę samemu zajmować dzieciakiem.
gdy mnie nie było - on zaczął traktować mój wyjazd jako moje wakacje po prostu, pisał smsy, dzwonił, pytał o dziecko. pomyślałam, że rzeczywiście tęskni. kurde, tęskniliśmy za sobą oboje, czułam to. był kochany przez telefon. w końcu powiedziałam, żeby po mnie przyjechał, przyjechał. przez może dwa dni po moim powrocie było ok, potem znowu "ściana między nami".
inna sprawa, że nie pracuję, nie mam żadnych dochodów. czasem chciałabym trzasnąć drzwiami, powiedzieć "wiesz, widzę, że mnie już nie kochasz, nie rozmawiamy ze sobą, wyprowadzam się". wziąć dziecko pod pachę i wyjść. ale nie mam żadnej własnej kasy, nie mam dokąd pójść. kiepsko się z tym czuję.
co do terapii - może to jest jakieś wyjście, ale z nim będzie problem. on nie przepada za psychologami, grzebaniem we własnej głowie. to typowy introwertyk, zawsze sam radził sobie ze swoimi problemami. uważa, że chodzenie na terapię to fanaberie naszych czasów, ludzi, którzy za bardzo skupiają się na sobie itd.. że receptą na wszystkie problemy jest praca i sen, a nie gadanina i rozkminianie.
lilias - 2012-12-02, 15:35
a może czas wrócić do pracy? do ludzi? nie liczyć tylko na towarzystwo swojego faceta? kiedy kobieta jest w domu z dzieckiem często faceci czuja sie zwolnieni z większości domowych obowiązków, wzrastają ich oczekiwania, bo w końcu ona "siedzi" w domu. nastroje depresyjne ma wtedy większość mam. facet nie zauważy, że kobiecie brak towarzystwa dorosłych, że chciałaby pogadać, w spokoju poczytać, czy tylko wziąć kąpiel. wiem coś o tym, byłam w domu z dziećmi kilka lat
co do posiłków, jeżeli nie pasuje mu obiad w domu, to narzuć obowiązkową wspólną kolację (bez telefonów i telewizora) początkowo będzie trochę dziwnie, ale potem coraz lepiej i da sie pogadać zaplanuj coś do zrealizowania wspólnie, zaangażuj w porządki przedświąteczne, kupowanie prezentów uśmiechnij się, pogłaskaj, sama do niego przytul.
mam wrażenie, że powinnaś go trochę wkręcić w swój świat, czasem znienacka ( jak dziecko przyśnie) wpakowac mu się na kolana, powygłupiać się. może on też czuje się tak trochę z boku. w sumie to macie teraz każdy swój świat (znowu to samo określenie, przepraszam ) i trzeba pokombinować jak je oba wymieszać. wiem co czujesz, sama byłam bliska wyprowadzenia sie z dziećmi do rodziców, ale mnie nie przyjęli. teraz jest dobrze, ale nigdy nie jest idealnie jak coś jest idealne to jest u mnie automatycznie podejrzane
Przytulam i zadbaj prosze o własne myśli :** nie zawsze długie przebywanie w domu z dziećmi dobrze wpływa na psychikę kobiety. różnimy się od siebie nawzajem
go. - 2012-12-02, 19:09
wolfskin, miałam trochę podobną sytuację z2 miesiące temu. Przemegawielkikryzys. W żadnym związku nie będzie zawsze różowo. Przemęczenie, stres, może sobie coś ubzdurał w głowie. Mój w końcu przegiął. Sam się nakręcił i powiedział rzeczy nieodwracalne. Może jak Was straci to dopiero otrzeźwieje. Tak było w naszym przypadku... Teraz zmienia całe swoje życie, żeby tylko być bliżej nas i żebym kiedyśtam mogła mu znowu zaufać. Ja wierzę, że w związek, żeby trwał trzeba wspólnie włożyć dużo pracy i się wszystko uda.
Trzymam kciuki!
riku17 - 2012-12-02, 19:14
wolfskin, a czy ty masz jakieś zajęcia poza domem i dzieckiem? Wiesz, wychodzisz spotkać się czasem z kimś, jakiś sport, nauka czegoś? Może dobrze by Wam to zrobiło jakbyś raz czy dwa razy w tygodniu gdzieś wyszła i zrobiła coś dla siebie? A do psychologa i tak bym się udała nawet sama, może coś pomóc. Albo z kumplem jego nie możesz pogadać? Może coś kiedyś zrobiłaś co go uraziło i dalej go trzyma?
Didier - 2012-12-03, 10:55
wolfskin jakbym czytała własny życie moja mała ma już 5 lat ale wszystko popsuło się właśnie po jej narodzinach, dokładnie jak u ciebie i tak trwa już kawał czasu, ja proponowałam terapię małżeńską ale mój mąż nie chciał się zgodzić więc poszłam sama do psychologa, mąż dopiero po roku przyznał że sam nie da rady i też wybrał się na terapię, jednak uważam że wspólna terapia przyniosłaby nam więcej korzyści
w każdym razie oboje nad tym pracujemy ale w przypadku terapii trzeba uzbroić się w cierpliwość a przez pierwszy rok lub dwa może być nawet gorzej i u nas właśnie tak było (i tak bywa)
ostatnio jest bardzo dobrze i staram się z tego cieszyć, ale gdzieś z tyłu głowy pozostaje obawa kiedy sielanka się skończy, mój mąż ma do tego stresującą pracę w której nie ma szacunku do pracownika a mobbing jest nie do przeskoczenia (sużby mundurowe)
widzę też po dziecku że kiedy jest dobrze ciągle tatę zaczepia i chce z nim być, kiedy jest źle nie da mu się nawet dotknąć ale nawet teraz siedzi np czyta książeczkę: dzisiaj śmiałyśmy się z mamą a taty dzisiaj nie lubię bo znowu krzyczy
mój mąż też jest taki zamknięty a im bardziej się go przyciska o rozmowę tym bardziej się w sobie zamyka, kiedy jest naprawdę źle bardzo żałuję, że nie odeszłam kiedy Ola była malutka; kiedy w sierpniu wyniosłyśmy się z domu na dwa miesiące to nawet nie zapytała o tatę a kiedy on się pojawiał żeby ją zobaczyć to tylko patrzyła czasami mówiła cześć i wracała do zabawy
no jednak nie tak łatwo po prostu zakończyć związek, przecież dziecko jest jednak owocem uczucia prawda? wydaje mi się wolfskin że nasi faceci nie unieśli swojego "tacierzyństwa" bo łatwo jest mówić że ma się super partnerski związek jeżeli swój czas poświęca się tylko sobie i swoim pasjom a nie ma takich obowiązków jak dziecko i nagle trzeba zrezygnować z czegoś a to już niefajne, zaczynają się problemy choroby wydatki, to nieuniknione przy małych dzieciach, wiadomo matka to udźwignie (zazwyczaj) ale tatusiowi ciężko przychodzi że uwaga nie skupia się na nim
uważam że do psychologa nie chodzą ludzie, którzy skupiają się tylko na sobie wręcz odwrotnie - to egocentrycy którzy skupiają się na sobie nie widzą że robią syf w czyimś życiu
edit. wydaje mi się że ci nie pomogłam
lilias - 2012-12-03, 12:15
| Didier napisał/a: | ...
uważam że do psychologa nie chodzą ludzie, którzy skupiają się tylko na sobie wręcz odwrotnie - to egocentrycy którzy skupiają się na sobie nie widzą że robią syf w czyimś życiu... |
to zdanie przykuło moją uwagę egocentryzm to również skupianie się wyłącznie na własnych odczuciach, na tym czego i kiedy chcę i tu faceci chyba nie mają monopolu, również w związku. u mnie zaczęło się zmieniać (i facet również) kiedy to ja odpuściłam. zaczęło mnie więcej cieszyć, zmniejszyło się między nami ciśnienie i powoli zaczęliśmy się dogadywać. najgorzej jest zamknąć się w świecie "on nas nie kocha, mnie nie rozumie, niczego z siebie nie chce dać...". idzie wtedy ześwirować, stargać serce i mózg. nie można spać, jeść, a przecież to u mnie w głowie kwitnie i się rozrasta. nikt nie siedzi u drugiego człowieka w głowie jednak i tak sobie pielęgnujemy poczucie krzywdy.
gemi - 2012-12-03, 13:34
| lilias napisał/a: | | a może czas wrócić do pracy? do ludzi? nie liczyć tylko na towarzystwo swojego faceta? | myślę, że niekoniecznie musi to być powrót do pracy. Warto po prostu otoczyć się życzliwymi ludźmi i znaleźć sobie pasjonujące zajęcie, zamiast przejmować się wymaganiami partnera co do czystości podłogi. Uginanie się pod presją czyichś oczekiwań szkodzi poczuciu własnej wartości i na pewno nie uzdrowi relacji.
...czytając Ciebie, mam wrażenie, że zawiodły Was wzajemne oczekiwania. Przyznaję, że nie bardzo mam pomysł, jakby to odkręcić. Może warto zacząć od poszukiwania własnych pragnień, zrobić taką mapę serca, poszukać sfer, które są potencjałem i tych, które niosą zagrożenia. Pewność kobiety co do celu w życiu, pomysłu na siebie robi duże wrażenie na mężczyźnie.
| lilias napisał/a: | | kiedy kobieta jest w domu z dzieckiem często faceci czuja sie zwolnieni z większości domowych obowiązków, wzrastają ich oczekiwania, bo w końcu ona "siedzi" w domu. | myślę, że to akurat zależy od jakości związku. Dokładnie takie same oczekiwania mają często mężowie pracujących kobiet, tłumacząc sobie, że dom to przecież babskie zajęcie. Znam też wiele mężczyzn angażujących się w dom, mimo tego, że kobieta nie pracuje zawodowo. Nie tu szukałabym przyczyn. To są raczej skutki problemów istniejących w relacjach
| lilias napisał/a: | idzie wtedy ześwirować, stargać serce i mózg. nie można spać, jeść, a przecież to u mnie w głowie kwitnie i się rozrasta. nikt nie siedzi u drugiego człowieka w głowie jednak i tak sobie pielęgnujemy poczucie krzywdy. | dokładnie tak samo to postrzegam. I myślę, że antidotum na taką postawę jest żywe i autentyczne zainteresowanie drugą osobą, konsekwentne (lecz bardzo delikatne) docieranie do potrzeb partnera i wspieranie go w zmaganiach ze światem zewnętrznym .
Didier - 2012-12-03, 15:02
| lilias napisał/a: | to zdanie przykuło moją uwagę egocentryzm to również skupianie się wyłącznie na własnych odczuciach, |
lilias tak wiem kto to jest egocentryk, chodziło mi o to, że fakt korzystania z pomocy psychologa nie czyni z nikogo narcyza ale może zdarzyć się odwrotnie - że narcyz nie zauważa co robi z życiem innych i oczywiście nie musi to być facet
no nie wiem czy teraz mi poszło lepiej
wolfskin - 2012-12-03, 15:13
dzięki za Wasze słowa, tak czy owak dodają otuchy...
lilias problem z pracą jest taki, że bardzo niedawno z facetem ustaliliśmy, że jednak nie wracam. to właśnie powiedziałam szefowi. przepadła mi szansa, na miejsce, które mogło być dla mnie, przyszedł ktoś inny. oczywiście prawo pracy mówi, że pracodawca musi mi zapewnić miejsce po powrocie z wychowawczego, ale realia są takie, że szef nie znosi niezdecydowanych ludzi, którzy co chwilę zmieniają zdanie. jeśli napiszę teraz pismo, że skracam wychowawczy i jednak wracam, zwolnią mnie kiedy już będą mogli, a tak czy owak - aby dać mi etat będą musieli kogoś zwolnić, bo ja mam prawo do powrotu. nie chcę tego. musiałabym raczej szukać nowej pracy, a teraz nie jest o to łatwo. na razie szukam czegoś dorywczego, żeby się trochę wyrwać z domu, odetchnąć.
wspólne działania mówisz, zaangażowanie go... no właśnie z tym jest problem, bo on jest strasznym indywidualistą, jeśli chodzi o prace domowe typu sprzątanie itd.. najbardziej lubi wszystko robić sam i kiepsko się czuje, jeśli na siłę próbuję się w to włączać. on ma taką postawę - "nie zdążyłaś posprzątać, gdy byłem w pracy? to w takim razie muszę to zrobić ja" i z miną cierpiętnika zabiera się za odkurzanie, nawet, jeśli ja odkurzyłam np. poprzedniego dnia i wcale nie jest brudno. gdy próbuję mu pomagać, ignoruje mnie. poza tym to typ Zosi samosi. nawet jeśli jest między nami zgoda, on nie przepada za jakimś ustalaniem, że ja robię to, on tamto. irytuje go to. woli wszystko sam zrobić, niż się dzielić pracą.
a co do przytulania, ja właśnie tak robię. wieczorem, gdy dziecko śpi, a on ignoruje to. biorę go za rękę - on drugą ręką łapie za komputer, telefon czy gazetę i w ogóle nie patrzy na mnie. jeśli ktoś tu czuje się "z boku" to raczej ja...
gosia_z_badylem właśnie tego się obawiam, że musi nas stracić, by zauważyć, że nas nie ma. współczuję takiego kryzysu... przyznam, że czytałam Twoją historię w innym wątku, bardzo smutne, a jednocześnie... wybacz, ale gdy widzę Twoją siłę, to mi też jakby sił przybywało. dociera do mnie, że dziecko jest przecież najważniejsze, że bez względu na to, co się stanie, nie jestem sama.
riku17
co do ludzi - ja mam przyjaciół, koleżanki, wychodzę, z raz w tygodniu gdzieś idę sobie na kawę, on chętnie zostaje z dzieckiem. tylko że przyjaciele to nie facet. to nie jest do końca tak, że mi brakuje towarzystwa, więc kleję się do niego. ja się kleję do niego, bo jest moim partnerem, a on jest zimny, jakby wcale nic już do mnie nie czuł. to boli. zastanawiam się po prostu, dlaczego w ogóle jesteśmy razem.
nie pogadam z żadnym z jego kolegów, bo on jest introwertykiem i daję sobie rękę uciąć, że nikomu nie powiedziałby, że ze mną ma jakiś problem. tak naprawdę jestem chyba jedyną osobą, której się do tej pory zwierzał na jakieś bardzo osobiste tematy. ma kolegów, może nawet są przyjaciółmi. ale to są przyjaciele od wspólnych działań, wyjazdów w góry np.. a nie od gadania. a jeśli już gadania, to raczej o zewnętrznych sprawach lub tych mniej intymnych.
Didier pomogłaś mi. może na tę terapię tez sama na razie powinnam iść... może on też kiedyś odczuje potrzebę pójścia. tak jak piszesz - no u mnie jest podobnie. on jest zamknięty, im bardziej ja chcę gadać, tym on mniej. współczuję Ci, że to już u Was tyle czasu trwa... dobrze, że jest lepiej. oby tak było już zawsze. właśnie najgorsze jest to, że czasem jest lepiej, a czasem gorzej i przez to tak trudno podjąć decyzję, zwłaszcza jeśli jest dziecko, tak jak piszesz - owoc uczucia.
co do psychologów, to ja się z Tobą zgadzam. chodzą do nich ci, którzy chcą coś naprawić, w tym relacje z innymi.
lilias no włśnie tak sobie czasem myślę, że jeśli odpuszczę, zacznę żyć swoim życiem po prostu, to może to zadziała. i potem tak robię, przestaję zabiegać o niego, prosić o rozmowy, jeśli się on nie odzywa, to ja też. i potem efekt jest taki, że jest jeszcze gorzej, bo w ogóle stajemy się dla siebie zupełnie obcy
gemi jak wcześniej napisałam - mam swoje życie, przyjaciół, hobby (na tyle, na ile mi czas pozwala, wiadomo że przy dziecku jest go niewiele). on pomaga mi to realizować, zostaje z dzieckiem itd.. problem polega na tym, że między mną a nim jest źle i ja nie mogę udawać, że jest inaczej, uciekając w światy zewnętrzne (to akurat mi całkiem dobrze wychodzi). bo jeśli ja zaczynam zachowywać się tak jak on - czyli po prostu zajmuję się sobą - w ogóle nikt już nie dba o ten związek.
ja chciałabym z nim pogadać o tym, co jest problemem, co chciałabym zachować, odnowić, poprawić. jestem gotowa spisać to na kartce, zrobić mapę, ustalić zasady... ale sama tego nie zrobię, musi brać w tym udział. a gdy dochodzi do rozmowy, to on raczej chce jak najszybciej przez to przebrnąć i mieć święty spokój.
to chyba ma źródło w jego rodzinnym domu. rodzice się rozwiedli i nikt z nikim nie rozmawiał, każdy zamykał się w swoim świecie. matka - perfekcyjna pani domu w kuchni po nocach, ojca nie było, a sporadyczne spotkania z nim były powierzchowne, rodzeństwo zajęte swoim życiem - bardzo różniące się od mojego faceta. a on, introwertyk, zamknął się w świecie książek, nauki. miał własną wizję swojego życia i nie słuchał nikogo, nie widział potrzeby, żeby się tym z kimś dzielić, bo nikt go tego nie nauczył.
i tak wyrósł na mądrego, bardzo spokojnego i pewnego swoich racji faceta. takiego, który poradził sobie świetnie w życiu, ma pasje, ciekawie o nich mówi. zakochałam się w nim, nawet zaczął się przede mną otwierać, jakby wreszcie znalazł kogoś, przed kim może.
ale od jakiegoś czasu okazuje się, że już nie jest mu to potrzebne, jakby zawiódł się na mnie, przekonał, że jestem taka jak wszyscy. ze swoimi wadami, nieumytą podłogą, czasem wybucham gniewem czasem płaczem. jestem emocjonalna. może to go zaczęło wkurzać i znowu zamknął się w skorupie...
riku17 - 2012-12-03, 20:30
wolfskin, ciężka sprawa, naprawdę. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji i obym się nigdy w niej nie znalazła, bo pewnie zaczęłabym się zachowywać tak jak on i tak jak napisałaś "już nikt nie dbałby o ten związek". Ale wiesz, do takich rzeczy potrzeba zaangażowania dwojga. Ja bym chyba tego nie wytrzymała i po prostu bym go zostawiła. Niby dobro dziecka najważniejsze, ale lepiej mu będzie z kochającą mamą, czy z obojgiem rodziców, którzy stwarzają pozory kochającej się rodziny? Tak jak piszesz o tym, że twój luby mógł wynieść takie zachowanie z domu - a jakie poglądy na relacje między dwojgiem ludzi może wynieść twoje dziecko mając za przykład Was? Żeby było jasne, ja nikogo nie krytykuję, po prostu tak mi się wydaje.....
mada - 2012-12-03, 21:23
wolfskin tak precyzyjnie potrafisz opisać niepokojące Cię sytuacje, może napiszesz do niego list? Nieraz łatwiej coś opisać, bez narażania się na to, że rozmowa znów zejdzie na wzajemne oskarżanie...
wolfskin - 2012-12-03, 21:23
riku właśnie tego się obawiam. jak dziecko będzie nas widziało za te kilka lat? dwoje obcych sobie ludzi. to, jaki ta sytuacja może mieć na nie wpływ, martwi mnie chyba jeszcze bardziej niż moje własne cierpienie. z drugiej strony wiem, że rozbita rodzina to też jest cholerna krzywda. kurwa, płakać się chce, bo nie tak miało być, nie tak.
mada jakiś czas temu, pół roku mniej więcej pisałam do niego właśnie taki list. nie odpisał i zignorował go.
majaja - 2012-12-03, 21:26
ja na dzieńdobry był sie przeorganizowała tak by wrócić do spania razem w jednym łóżku, i mnie się wydaje, ze twój związek jest do uratowania, wiele par po pojawieniu się dziecka przeżywa kryzys. Ale to moje zdanie i nie biorę odpowiedzialności za skutki
stylelife - 2012-12-03, 21:52
dla mnie te teksty o brudnej podłodze i syfie są w ogóle nie do przejścia, to podejście z założenia jest chore
gemi - 2012-12-03, 22:06
majaja, o tym samym pomyślałam | majaja napisał/a: | | ja na dzieńdobry był sie przeorganizowała tak by wrócić do spania razem w jednym łóżku |
nie zgadzam się z riku17, że lepiej się rozstać, niż walczyć. Oczywiście są sytuacje, gdy rozstanie to konieczność. Mimo wszystko dzieci nie potrzebują rodziców bez problemów, one potrzebują widzieć, że dorośli potrafią rozwiązywać takie problemy. Mówię to również z doświadczenia konfliktu między moimi rodzicami, który trwał jakieś 20 lat. Ale oni ciągle próbowali, ciągle walczyli. Czasem tylko jedno z nich, bo drugie nie widziało sensu, lub nie miało siły. Dziś są kochającym się fajnym małżeństwem. Jestem im wdzięczna za tą walkę.
| wolfskin napisał/a: | | ja chciałabym z nim pogadać o tym, co jest problemem, co chciałabym zachować, odnowić, poprawić. jestem gotowa spisać to na kartce, zrobić mapę, ustalić zasady... ale sama tego nie zrobię, musi brać w tym udział. | myślę, że pierwszym krokiem jest zorientowanie się czego naprawdę, czego JA pragnę / chcę, jaki jest MÓJ cel (osobisty, partnerski, rodzinny), co JA chcę wnieść do związku, co jest dla MNIE w związku najważniejsze, na co JA nie pozwolę. I koniecznie to spisać, upewnić się przez jakiś czas, że te zapisane zdania to nie tylko chwilowa emocja, zachcianka. Dopiero później jest czas na pogadanie o tym z drugą osobą. | wolfskin napisał/a: | | uciekając w światy zewnętrzne (to akurat mi całkiem dobrze wychodzi) | chodzi o to, by właśnie nie uciekać (szczególnie, jeśli widzisz u siebie takie tendencje), lecz angażować się w coś, co naprawdę CIEBIE buduje
riku17 - 2012-12-04, 07:00
gemi, ale mnie nie chodziło, o to, żeby się rozstać i już przy pierwszych trudnościach napotkanych we wspólnym życiu. Ale jak pisze wolfskin, trwa to dość długo, z drugiej strony zero chęci współpracy czy jakiejkolwiek reakcji na próby ocieplenie stosunków. To dlaczego i po co tkwić w czymś takim? Facet ma problem i nie potrafi sobie z nim poradzić, nie chce pomocy najbliżej mu osoby? To niech pójdzie do specjalisty. Nie chce? To niech spada i zmywa sobie podłogi jak już zostanie sam ze sobą i ze swoim problemem.
Może piszę tak, bo ze mnie żadna altruistka i w takiej sytuacji myślałabym przede wszystkim o swoim szczęściu i o tym, żeby mnie było dobrze. I nie, nie jestem też egoistką, ale myślę, że jak człowiek sam o siebie przede wszystkim nie zadba to kto to zrobi?
wolfskin, nie wiem ile masz lat i co robisz w życiu, ale na pewno jeszcze kupa dobrych rzeczy przed Tobą. Jakąkolwiek podejmiesz decyzję będzie ona słuszna. Ja bym pewnie dała jeszcze trochę czasu temu wszystkiemu, starając się może wzbudzić w nim zazdrość, zaangażować się bardziej w jakieś swoje zainteresowania czy coś...... no kurcze nie wiem. Bardzo Ci współczuję w każdym bądź razie
majaja - 2012-12-04, 11:48
Riku, po pierwsze znasz relację tylko jednej strony i nie bierzesz na to poprawki. Po drugie, ten facet jest ojcem jej dziecka, więc i tak biędzie w jej życiu obecny, a w najgorszym wypadku warto zawalczyć by nie zniknął z niego całkiem ze względu na dobro dziecka. Jak nie można dogadać sie we własnym zakresie to trzeba spróbować terapii, jak sie nie da terapii to są mediatorzy. Zresztą rozwód, nawet jeśli nie ma sie ślubu też wymaga dogadania się, jak sie nie dogadają to wyjdzie z tego wojna która nikomu na zdrowie nie wpłynie dobrze a najmniej dziecku. Do tego warto wziąc poprawkę na to, że to, że ktoś nie okazuje jakiś emocji to nie znaczy, że ich nie czuje, być może okazuje, w inny dostępny mu sposób. Rozstać się zawsze zdąrzą, w tym związku nie ma przemocy, w żadnej formie, o ile dobrze rozumiem, więc warto sprawdzić co jest i co da się z tym zrobić.
owca - 2012-12-04, 12:18
wolfskin A jak długo jesteście parą? Czasem po prostu przychodzi pierwszy poważny kryzys w związku i raczej jest nie do uniknięcia. My również takie chwile mieliśmy, szczególnie gdy razem zamieszkaliśmy (mimo kilku lat wstecz bycia razem) - po kilku miesiącach toczyliśmy walki. Minęło kilka lat, ponad dwa lata temu wzięliśmy ślub. Myślę, że docieramy się na każdym możliwym kroku i w każdej nowej sytuacji życiowej, bo zawsze jest ona dla nas nowością i niekoniecznie od razu możemy i potrafimy odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Chyba powinnaś się odciąć od analizowania Waszego związku. Zająć się czymś dla siebie - może jakieś robótki ręczne? Może praca zdalna? Cokolwiek abyś mogła zająć myśli czymś co nie wiąże się bezpośrednio z domem, sprzątaniem, stanami emocjonalnymi partnera czy dzieckiem. Nie twierdzę, że nie powinnaś robić niczego z kryzysem jaki Was dopadł, ale na pewno analizowanie każdego kroku nie polepszy Waszej sytuacji.
Osobiście nie wyobrażam sobie bycia z partnerem który nie jest wege, ale również nie wyobrażałam sobie bycia z katolikiem (mój mąż jest wierzący, ja jestem ateistką) - i również zdaje sobie sprawę, że będzie nas czekał konflikt związany z wychowaniem dziecka w wierze czy bez niej. Wegetarianizm dla niektórych oznacza całą filozofię życia - nie wymagałabym tego od Twojego partnera. Może myślenie o "rezygnacji z jednego produktu spożywczego" (czyli mięsa) by pomogło? Tak było u nas. Dosłownie taki argument mu przedstawiłam 7 lat temu. Poskutkowało.
A problem wspólnych posiłków? Może gdy go zaciekawisz wege smakami partner nie będzie tak sceptyczny (nikt mi nie powie, że big mac pokona dobry hummus )? Skoro nie jecie razem obiadów, to może naszykuj jakąś wege kolację, zaskocz go... Przemyślałabym też powrót do wspólnego łóżka. On jest z Tobą, ale żyje dosłownie obok Ciebie. Problem karmienia w nocy to chyba nie problem? My nie przewidujemy osobnego spania dla mnie z tego powodu. Ja bym jeszcze powalczyła. Chyba, że zmęczona jesteś dotychczasową walką, więc może warto pomyśleć o osobnym zamieszkaniu chociaż na pewien czas (może przeprowadzka do rodziny?)... To dałoby mu do myślenia, a Ty wiedziałabyś czy naprawdę tęsknisz i czy warto walczyć. W każdym razie ściskam kciuki i życzę pozytywnego rozwiązania problemu.
lilias - 2012-12-04, 12:56
wolfskin, nie ma co siedzieć i płakać (chyba żeby odreagować, ale to czasem). powrót do wspólnej sypialni jest cholernie ważny, zaczepki do rozmowy i koniecznie informacja ( a nie rozmowa) na temat używania ( a raczej braku zgody na używanie)komórki, telewizora czy komputera jak rozmawiacie czy sie do niego przytulasz. co do tego sprzątania to olewaj jego stękanie, a po sprzątaniu cmoknij i podziękuj z uśmiechem. mile widziane Twoje wyjścia np. w soboty, solo, na basen, na ploty, na zakupy i powrót w porze obiadowej do domu. oczywiście w tym czasie tatuś zostaje sam z dzieckiem (takie coś działa, hm, "wychowawczo" i ułatwia zrozumienie co robisz cały dzień sama z dzieckiem). możesz sobie zażartować co na obiad bo głodna jesteś jak wilk
czy możesz się wkurzyć konstrukcyjnie? bez dołowania? kolacja w domu, bo rodzina tak ma, że chociaż jeden posiłek dziennie razem zjeść trzeba i pogadać. przypomnij sobie o czym rozmawialiście "przed " obecną sytuacją. zaczepiaj, żartuj z niego, opiórkuj jak trzeba, ale krótko i na temat (bez wypominania zaszłości). zawalcz! niektórzy faceci nie wiedzą co to słaba kobieta w domu i czują się z tym nieswojo i obco. mi to się tez nie podoba, ale sama robię za filar (czasem nieco mniej stabilny, ale zaawsze )
p.s. przypomnij mu, że go kochasz
riku17 - 2012-12-04, 12:58
majaja, tak, nie znam całościowo sytuacji, tylko tyle co autorka opisała.Poza tym przecież nie piszę, je*nij wszystko w kąt i odejdź od niego, prawda? Tylko, że do naprawy CZEGOKOLWIEK potrzeba dwójki, a nie, że jedno wypruwa sobie flaki a drugie wszystko du*cy. Poza tym nie wiemy co czuje druga strona bo NIC o tym nie mówi. A skoro nic nie mówi i nie wykazuje minimum chęci do czegokolwiek to jasne, można w tym tkwić w nieskończoność tylko gdzie tu sens? Dziecko urośnie, założy swoją rodzinę mając na uwadze to jak powinny wyglądać relacje między dwojgiem ludzi na podstawie tego czego naoglądało się w domu i zrobi komuś dokładnie to co ma teraz wolfskin. Nie twierdzę, że tak będzie, ale taka możliwość istnieje. Może być jeszcze tak, że dzieciak się kiedyś wyprowadzi a dziewczyna zostanie w nieszczęśliwym związku, który trzymało w kupie tylko i wyłącznie to dziecko. Ale podkreślam jeszcze raz, że NIKOGO NIE NAMAWIAM DO NATYCHMIASTOWEGO ROZWODU - tylko o zadbanie przede wszystkim o SIEBIE.
Może to być faktycznie jakiś kryzys jak pisze owca, ja nie wiem, nie znam się, nigdy żadnego kryzysu nie przechodziliśmy - może powinnam się przestać wypowiadać w tym temacie....
A tak właściwie bo zapomniałam zapytać, dlaczego śpicie osobno? W jaki sposób karmienie może w tym przeszkadzać?
go. - 2012-12-04, 13:15
| wolfskin napisał/a: | i tak wyrósł na mądrego, bardzo spokojnego i pewnego swoich racji faceta. takiego, który poradził sobie świetnie w życiu, ma pasje, ciekawie o nich mówi. zakochałam się w nim, nawet zaczął się przede mną otwierać, jakby wreszcie znalazł kogoś, przed kim może.
ale od jakiegoś czasu okazuje się, że już nie jest mu to potrzebne, jakby zawiódł się na mnie, przekonał, że jestem taka jak wszyscy. ze swoimi wadami, nieumytą podłogą, czasem wybucham gniewem czasem płaczem. jestem emocjonalna. może to go zaczęło wkurzać i znowu zamknął się w skorupie... |
jakbym o swoim w naszym kryzysie czytała... Nie znam rady jak go "odblokować". Chyba sam musi do tego dojść.
Dla mnie najgorsze były te myśli, moje myśli o odejściu. Jak się zaczyna o tym myśleć (będąc jeszcze parą) to już brnie chyba tylko w jedną stronę...
Mam nadzieję, że za miesiąc czy 2 będzie już normalnie -dobrze! Nawet jakby najpierw miały przyjść jeszcze gorsze, przepłakane tygodnie! Że znajdzie się jakiś bodziec, który go "opamięta", być może właśnie to będzie Wasze rozstanie... Na Wasze relacje też patrzy dziecko!
Mój ojciec od razu mi mówi po tej naszej "akcji", że mój A. wróci. Prędzej czy później. Że faceci są mimo wszystko słaby psychicznie (co dowodzi w Twoim przypadku jego izolacja, czyż nie? Strategią "obronną"(?) mojego też było złapanie dystansu. Co w końcu doprowadziło do traktowania mnie jak wroga... Ale patrząc teraz na to wszystko,, chyba taki kop w dupę obojga dobrze nam zrobił...
Ojciec mi mówił, przetrzymaj go jak najdłużej to będziesz miała spokój na 30 lat Nie wiem czy wie to z doświadczenia czy skąd
Ja wiem, baby są masochistkami. I do tego są łatwowierne i naiwne. Ale czasem naprawdę warto oderwać się, przeczekać i spróbować ponownie
Jestem z Tobą!
lilias - 2012-12-04, 13:29
gosia z badylem, jeden się opamięta, a drugi pójdzie w zaparte właśnie nie ma "złotej reguły".
wolfskin - 2012-12-05, 14:00
wczoraj przez ponad pół godziny smażyłam odpowiedź na Wasze posty. gdy już miałam ją dodać, komp niespodziewanie wyłączył się (chyba mam jakiś problem z wiatraczkiem chłodzącym) i całość diabli wzięli.
więc dzisiaj będzie krótko i już nie imiennie, bo mam mniej czasu, poza tym spodziewam się, że znowu komputer zdechnie.
zatem tak: co do wspólnego spania - na razie ciężko z tym, bo małe póki co żre w nocy, a jeśli wyląduje we własnym łóżku, będzie płakało i będę wstawać do niego kilka razy, w związku z tym facet nie wyśpi się do pracy. on sam wyemigrował z sypialni. nie chce spać z nami w trójkę, bo mu niewygodnie i ciasno.
co do mojego sposobu na odreagowanie - jeszcze raz piszę, że to nie o to chodzi, że ja nie mam żadnego sposobu na to. wychodzę, mam przyjaciół, hobby, dorywczą pracę. on zostaje z dzieckiem wtedy, z tym nie ma problemu. to nie jest tak, że ja potrzebuję faceta, bo nie mam do kogo otworzyć gęby. raczej chcę mieć normalne życie - i partnera i przyjaciół, a nie tylko przyjaciół i współlokatora, z którym akurat przypadkiem mam dziecko. mam co robić, mam własne sprawy. umiem się oderwać od domowego życia, jednak nie mogę ciągle żyć w oderwaniu i udawać, że nie potrzebuję partnera.
śmiać mi się (serdecznie) zachciało z propozycji zrobienia mu wege kolacji i zainteresowania wegesmakami. jestesmy razem od dobrych kilku lat, w tym mieszkanie razem też dobre kilka lat. nie zaskoczę go już chyba. prawda jest taka, że on woli bigmaka od hummusu. hummusu do ust by nie wziął. ciężko trafić w jego gust, mimo że znajomi których czasem karmię, pieją z zachwytu. kiedyś było inaczej, razem gotowaliśmy wege żarcie, teraz już mu się nie chce.
co do wspólnych posiłków - tak, czasem zarządzam, że mają być i koniec. on się zgadza. przez kilka dni gotuję to, co on względnie lubi z wege kuchni. potem jednak nadchodzi dzień, gdy mi oznajmia, że zgłodniał wcześniej, bo nie jadł śniadania i musiał iść w pracy na stołówkę, w związku z tym nie da rady już zjeść obiadu.
następnego dnia jest tak samo, znowu zostaję z garem pełnym jedzenia.
następnego dnia trafia mnie szlag i gotuję sobie i dziecku zupę ogórkową, której on nie tknie, ale mam to gdzieś.
co do zostawiania go samego z dzieckiem - świetnie sobie poradzi. dziecku kupi frytki w maku i jest zadowolony. to samo, gdybym go po przyjściu zapytała "gdzie obiad". odeśle mnie do zamrażalki z frytkami i kurczakiem.
co do wyprowadzki - na razie nie mam gdzie się podziać, ewentualne rozstanie knuję na przyszłość, gdy pojawi się sensowna możliwość powrotu do pracy.
gosia_z_badylem - boję się, że ja zacznę uciekać, a on za mną jednak nie pobiegnie... jeśli wiesz, co chcę powiedzieć.
wiecie, chcę walczyć, ale zastanawiam się, czy jest sens, bo to trwa już od dawna. co jakis czas rozmawiamy poważnie, staramy się. przez chwilę jest dobrze. a potem on znowu ucieka w swoj swiat i mam wrażenie, że zostaję sama na placu boju. jasne, że cchiałabym to uratować, ale czasem myślę, że może nie ma sensu na siłę, może lepiej byłoby się pogodzić z tym, że nie pasujemy do siebie i na dłuższą metę będziemy się tylko rozczarowywać. nie da się przez dłuższy czas udawać kogoś, kim się nie jest. ja nie potrafię udawać perfekcyjnej pani domu, czekającej na męża w domu z kotletem, a potem usuwającej się w cień, żeby on mógł mieć świety spokój. on nie umie być ciepłym, mimo zmęczenia roześmianym mężusiem (ja choćbym była nie wiem jak zrypana, niemal zawsze mam siłę na rozmowę, bycie razem, uśmiech), z którym można wspólnie zasiąść na podłodze (brudnej!) i zagrać w makao.
lilias - 2012-12-05, 15:00
wolfskin, trzymaj się tylko wspólnych posiłków, jeżeli naje się wcześniej to ma siedzieć z Wami przy herbatce, czy czymś innym. resztę jak sie da, ale nakreśl sobie czego oczekujesz i co jest do osiagnięcia. żadne z Was nie zmieni się dla drugiego (oboje jesteście dorośli), tu chodzi tylko o "bycie" ze sobą i wymienianie się kompromisami, czyli naginanie się dla kochanego człowieka, raz jedno, raz drugie, czasem oboje po trochu. jeżeli nie idzie będąc w środku związku, to może spróbuj przyjrzeć się Wam z boku? Powodzenia. Trzymaj się
bodi - 2012-12-05, 16:28
| gemi napisał/a: | | Mówię to również z doświadczenia konfliktu między moimi rodzicami, który trwał jakieś 20 lat. Ale oni ciągle próbowali, ciągle walczyli. Czasem tylko jedno z nich, bo drugie nie widziało sensu, lub nie miało siły. Dziś są kochającym się fajnym małżeństwem. Jestem im wdzięczna za tą walkę. |
podoba mi sie to co piszesz, gemi, ale tu mnie zszokowalas... 20 lat konfliktu... czyli, przepraszam że tak personalnie, całe Twoje dzieciństwo? I Ty mimo to postrzegasz to pozytywnie?
śliwka - 2012-12-05, 18:32
wolfskin, podziwiam Cię za wytrwałość, cierpliwość i Twoje chęci. Ja już dawno bym się poddała. Nie znoszę takich nieodpowiedzialnych ludzi. Jakby mój m stroił takie fochy to bym pogoniła w cholerę. Albo sama bym poszła. Jeśli nie rozumie, nie chce, nie potrafi tzn. że nie dorósł. Użala się nad sobą i tyle.
Przy dziecku też jest taki oschły wobec Ciebie? Nie rozumie tego, że to jak traktuje Ciebie będzie miało ogromny wpływ na to jak Wasze dziecko będzie traktowało innych ludzi, związek, miłość?
gemi - 2012-12-06, 00:13
| Cytat: | | podoba mi sie to co piszesz, gemi, ale tu mnie zszokowalas... 20 lat konfliktu... czyli, przepraszam że tak personalnie, całe Twoje dzieciństwo? I Ty mimo to postrzegasz to pozytywnie? | całe i myślę, że dlatego trudno mnie zupełnie położyć psychicznie, bo widzę sens walki w słusznej sprawie. Z jednej strony sporo rzeczy mam nakopane w głowie, z drugiej strony jakąś niewiarygodną siłę, by się stopniowo uporać z całym syfem będącym skutkiem tego konfliktu. Odkryłam w tym bałaganie całkiem spory potencjał i motor do zmian.
...wiecie co, "pogonić" ojca swoich dzieci jest dzisiaj stosunkowo łatwo. Przyznać się, że odpowiedzialność za rozejście się ponoszą jednak obie strony - już trochę trudniej. A najtrudniej jest wytłumaczyć w takiej sytuacji swoim dzieciom, że życie we dwoje jest w ogóle możliwe. Będzie to dla nich raczej teoria.
Poza tym mam mocne wrażenie, że mężczyzna, który nagle przestał okazywać czułość kobiecie, ma jakiś poważny problem i ucieka z nim do swojej jaskini. Na pewno niełatwo mu pomóc, ale może warto dać mu do zrozumienia, że mimo całego zamieszania, stoję po jego stronie. Czy naprawdę warto rozliczać go "po babsku" i mierzyć "babską" miarą? Czy to coś da?
śliwka - 2012-12-06, 08:26
| gemi napisał/a: | | A najtrudniej jest wytłumaczyć w takiej sytuacji swoim dzieciom, że życie we dwoje jest w ogóle możliwe. Będzie to dla nich raczej teoria. | Dlaczego? Jeśli mama będzie miała drugiego, kochającego, czułego męża, poznają to też w praktyce.
| gemi napisał/a: | | Poza tym mam mocne wrażenie, że mężczyzna, który nagle przestał okazywać czułość kobiecie, ma jakiś poważny problem i ucieka z nim do swojej jaskini. Na pewno niełatwo mu pomóc, ale może warto dać mu do zrozumienia, że mimo całego zamieszania, stoję po jego stronie. | wolfskin ciągle się stara wyciągnąć go z tej jaskini i zero efektów. Jeśli w ogóle się nie stara nic zmienić, nie zależy mu , nie chce, to nie widzę sensu dalszej walki. Tak sobie pomyślałam, a może on, nie obraź się, wolfskin, tak sobie luźno myślę, jest gejem? Nie chce powiedzieć dlaczego tak się dzieje, jak się dzieje, nie okazuje czułości, oddala się itd....
gemi - 2012-12-06, 08:42
| śliwka napisał/a: | gemi napisał/a:
A najtrudniej jest wytłumaczyć w takiej sytuacji swoim dzieciom, że życie we dwoje jest w ogóle możliwe. Będzie to dla nich raczej teoria.
Dlaczego? Jeśli mama będzie miała drugiego, kochającego, czułego męża, poznają to też w praktyce.
| z tą "tylko niewielką" różnicą, że to nie będzie ich tato, który jest najważniejszym mężczyzną i pierwszym wzorem męskości w życiu dziecka.
Co w takiej sytuacji powiedzieć dziecku, gdy już zacznie pytać? Nie udało się nam skutecznie dogadać przez kilkanaście miesięcy, więc zdecydowałam, że zabieram Ciebie i odchodzę?
Jakoś tak gdy czytam Wasze wypowiedzi, że po kilku, kilkunastu miesiącach prób być może nic już nie ma sensu, zastanawiam się, w czym tego sensu szukać... W życiu dla siebie samej?
śliwka - 2012-12-06, 08:48
| gemi napisał/a: | | z tą "tylko niewielką" różnicą, że to nie będzie ich tato, który jest najważniejszym mężczyzną i pierwszym wzorem męskości w życiu dziecka. | To prawda, tak powinno być. Tylko mąż wolfskin trochę kiepski jako wzór męskości...Gania matkę do sprzątania, nie rozmawia z nią, nie okazuje żadnej czułości. No po prostu cud, miód, malina wzór.
jagodzianka - 2012-12-06, 08:56
| gemi napisał/a: | | W życiu dla siebie samej? |
A dlaczego nie?
Choć osobiście jestem z tych co walczą do końca.
gemi - 2012-12-06, 09:07
| jagodzianka napisał/a: | gemi napisał/a:
W życiu dla siebie samej?
A dlaczego nie?
Choć osobiście jestem z tych co walczą do końca. | bo nie żyjemy pojedynczo na bezludnych wyspach??
| śliwka napisał/a: | | Tylko mąż wolfskin trochę kiepski jako wzór męskości...Gania matkę do sprzątania, nie rozmawia z nią, nie okazuje żadnej czułości. No po prostu cud, miód, malina wzór. | Skąd ta autorytatywna ocena: "kiepski jako wzór męskości"? Z opisu wiemy, że "kiedyś było inaczej" (czyli jeszcze kilkanaście miesięcy temu)
przypomina mi to przebój Kasi Klich sprzed kilku lat o wymianie na lepszy model...
to tyle mojego zdania na ten temat (niektórzy pewnie odetchną z ulgą ). Nic już konstruktywnego tu nie wniosę. Po prostu mam wrażenie, że dyskusja w wątku z tytułem w formie pytającej stopniowo gubi ten znak zapytania.
renka - 2012-12-06, 09:22
Gemi, ale czasami nie da sie inaczej i rozstanie jest najsluszniejsza decyzja, jaka mozna podjac.
Mozna probowac, owszem, mozna i cale swoje zycie poswiecic na walke i nadzieje. Z tym, ze po czasie moze wyjsc dwojako, czyli,ze albo warto bylo (tak jak w przypadku Twoich rodzicow, choc dla mnie osobiscie zycie w takiej fiksacji przez 20 lat jest niewyobrazalne), albo, ze sie stracilo np. takich 20 lat zycia i nic oprocz frustracji i poczucia zmarnowanego czasu/zycia nie pozostalo. Nie ma pewnikow w tej sferze.
Kto ma ochote i sile, by walczyc o zwiazek niech to robi. Ale nie wydaje mnie sie zasadne robienie tego przez wzglad np. na to co dziecku powiedziec. A gdyby, to co mu powiedziec? Prawde.
renka - 2012-12-06, 09:31
| gemi napisał/a: |
Poza tym mam mocne wrażenie, że mężczyzna, który nagle przestał okazywać czułość kobiecie, ma jakiś poważny problem i ucieka z nim do swojej jaskini. Na pewno niełatwo mu pomóc, ale może warto dać mu do zrozumienia, że mimo całego zamieszania, stoję po jego stronie. Czy naprawdę warto rozliczać go "po babsku" i mierzyć "babską" miarą? Czy to coś da? |
A co to znaczy "babska miara"?
A czy jest cos takiego jak "chlopska miara"?
Szczerze? Nie podoba mnie sie takie stanowisko, gdzie w takich sytuacjach to od kobiety wymaga sie zrozumienia. Czy kobieta po narodzinach nie ma prawa sie tez gubic w calej tej sytuacji? Nie dosc, ze zostaje matka to jeszcze ma matkowac swojemu facetowi?
Jezeli dwoje ludzi ma dziecko to teoretycznie od obu stron powinno wymagac sie dojrzalosci za skutki. Dlaczego zrozumienie ma wyplywac z jednej ze stron? Czy dlatego ze strony kobiety, ze ma jednak ona realizowac swoj heroiczny spoleczny genotyp wlasnie przyslowiowej Matki Polki, ktora wiecznie ma sie poswiecac w imie czegos?
arahja - 2012-12-06, 09:35
| gemi napisał/a: | Jakoś tak gdy czytam Wasze wypowiedzi, że po kilku, kilkunastu miesiącach prób być może nic już nie ma sensu, zastanawiam się, w czym tego sensu szukać... W życiu dla siebie samej?
|
To nie jest przytyk osobisty. Jeśli ktoś nie umie żyć sam ze sobą (i np. nie widzi w takiej egzystencji sensu), to moim zdaniem jest fatalnym materiałem na partnera. A i nie wszyscy są stadni.
Przepraszam za wcinkę w temat.
renka - 2012-12-06, 09:41
Wolfskin - tak sobie poczytalam i tak naprawde to tutaj rady nie znajdziesz, co zrobic
Osobiscie odbieram Ciebie jako dojrzala kobiete, ktora ma swiadomosc swoich pragnien i dazen, wiec wierze, ze bedzie dobrze niezaleznie od tego, co sie zdarzy.
Tak sobie tylko mysle, ze moze jednak czasami separacja jest lekiem na cale zlo? Zeby miec mozliwosc zdystansowania sie do wielu spraw i spokojnego pomyslenia i docenienia tego, co mozna miec, co sie ma, a co mozna stracic. Ale nie tygodniowa
Zycze Tobie powodzenia!
śliwka - 2012-12-06, 09:48
renka, w zupełności zgadzam się z tym wszystkim, co napisałaś.
go. - 2012-12-06, 09:56
Co do powyższych postow na tej stronie to ja myślę, że są szczęśliwe rodziny rekonstruowane, na pewno dużo szczęśliwsze, niż siedzenie cale życie z kimś niereformowalnym, wiecznie sprawiającym przykrości, zamykającym się w sobie i czekającym, żeby tylko podstawić mu wszystko po nos (w tym najlepiej empatię i dobry humor). Całe życie ciągnąć za sobą jakiegoś wampira energetycznego? Przesrane...
Ja jestem tolerancyjna, mój gość jest mięsożerem, pochodzącym z myśliwskiej rodziny. Myślał, że to będzie problem dla nas obojga, ale tak szybko się w wegekuchni rozsmakował, że z połowy rzeczy sam się nauczył pichcić i ogólnie jak w żłobie S. prawie klopsa dali to sam chciał iść ich bić Z katolikiem itp. też bym przeżyła. I innymi również. Wierzę, że miłość nie takie przeszkody znosi. Ale też nie znosi takich jak w akapicie powyżej. Wszystko ma swoje granice. Albo trzeba coś naprawić, albo dla świętego spokoju... ZAINWESTOWAĆ W SIEBIE I DZIECKO. Naprawdę z dzieckiem można być świetnym samodzielnym tandemem (nie mówię przecież, że całe życie jedni przychodzą, inni odchodzą, a jeszcze inni się zmieniają, czasem nawet na lepsze . Wiem, że czasem przyjdą na pewno chwile zwątpienia... ale wokół tłumy ludzi wartych -i oczywiście niewartych- poznania są na pęczki! I tyyyyle żeby dzięki którym można się rozwinąć i spełnić! Och .;)
Przecież zmieniamy coś w życiu, żeby było lepiej a nie gorzej (biorąc pod uwagę i rozstania, i pracę itp ).
| wolfskin napisał/a: |
gosia_z_badylem - boję się, że ja zacznę uciekać, a on za mną jednak nie pobiegnie... jeśli wiesz, co chcę powiedzieć. |
jeśli jakkolwiek mu zależy to pobiegnie. Za tydzień czy miesiąc nieważne. Liczy się efekt końcowy:) W jedną albo w drugą stronę. Być razem na maksa, albo w ogóle. Dla mnie nie ma nic pomiędzy. Nie ma co marnować czasu.
Ja z moim byłam pewna, że to koniec na wieczność i nie ma szans, i on ma nas w dupie, i wszystko co najgorsze. Został sam, nie miał do kogo wracać, zaczęło mu brakować wspierania się, naszych wcześniejszych, wspólnych "głupotek" i proszę. Prawie się przyczołgał. Teraz zawsze jak o tym gadamy to w sekundę się robi taki smutny, jakiego nigdy wcześniej go nie widziałam i tylko mówi, że to w nim strasznie siedzi i nigdy nie przestanie żałować. Chyba dobrze się stało. Może bez takiego bodźca nie przewartościowałby swojego i naszego wspólnego życia...
lilias - 2012-12-06, 12:42
warto trwale przyswoić informację, że nie ma związków, ani facetów (i kobiet) idealnych, bo w ten sposób łatwiej opanować sytuacje zapalne. o związek trzeba się starać. chociaż prawdą jest też, że związek nie musi być wieczny, czyli nic na siłę. granicę jednak wyznaczamy my.
wiem jak to jest kiedy czujesz się niezrozumiana, niekochana, wykorzystana i po ludzku rozczarowana. dlatego warto sobie dac czas na przeanalizowanie wszystkich "za" i "przeciw" związku. uczciwie sobie napisać plusy i minusy partnera, a obok swoje. wiem też, ze nie zawsze jest co ratować. ale jeżeli wcześniej było ok i dopiero coś od jakiegoś czasu szwankuje to warto się pokusić o zidentyfikowanie problemu, a nie zapiec się w swoim cierpieniu.
mam wrażenie, że każda z nas pisze tu w pewien sposób o własnych doświadczeniach. nie jesteśmy obiektywne bo mamy bagaż takich, a nie innych doświadczeń, a przecież to nie my będziemy ponosić konsekwencje rozpadu związku wolfskin. przyznam, że sa przypadki, kiedy z czystym sumieniem mówiłam "uciekaj". w tym przypadku to jest chyba pierwszy naprawdę poważny kryzys w związku i powalczyłabym, zwłaszcza jeżeli jedno drugie kocha.
Bellis_perennis - 2012-12-06, 13:04
| Cytat: | | jeśli jakkolwiek mu zależy to pobiegnie. Za tydzień czy miesiąc nieważne. Liczy się efekt końcowy:) W jedną albo w drugą stronę. Być razem na maksa, albo w ogóle. Dla mnie nie ma nic pomiędzy. Nie ma co marnować czasu |
Nie zgadzam się, nie każdy człowiek jest taki sam. Ja jestem prawie na 100% przekonana, że mój by za mną nie pobiegł. Dlaczego? Stwierdziłby, że skoro odchodzę to jest mi z nim źle i lepiej będzie mi samej albo może jeszcze spotkam kogoś lepszego od niego kto mnie bardziej uszczęśliwi niż on sam.
| Cytat: | | mam wrażenie, że każda z nas pisze tu w pewien sposób o własnych doświadczeniach |
No właśnie a żadna z nas nie zna jego mościa, możemy co najwyżej podpowiedzieć kilka rzeczy.
Na pewno wolfskin musisz postawić sprawę jasno, może faktycznie napisać jakiś list, dobrze przemyślany i zniknąć na jakiś czas (jeśli masz technicznie taką możliwość), dać sobie i jemu czas do przemyślenia. Jak będzie gotów do rozmowy, jak podejmie jakieś decyzje niech sam się odezwie. Dobra byłaby tez jakaś terapia rodzinna o czym już wcześniej pisano. Tylko tyle mogę podpowiedzieć jako smarkula nie mająca dzieci i męża
Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i będziesz szczęśliwa jakąkolwiek podejmiesz decyzję i jakkolwiek potoczy się sprawa ♥
Capricorn - 2012-12-06, 13:09
| bodi napisał/a: | | gemi napisał/a: | | Mówię to również z doświadczenia konfliktu między moimi rodzicami, który trwał jakieś 20 lat. Ale oni ciągle próbowali, ciągle walczyli. Czasem tylko jedno z nich, bo drugie nie widziało sensu, lub nie miało siły. Dziś są kochającym się fajnym małżeństwem. Jestem im wdzięczna za tą walkę. |
podoba mi sie to co piszesz, gemi, ale tu mnie zszokowalas... 20 lat konfliktu... czyli, przepraszam że tak personalnie, całe Twoje dzieciństwo? I Ty mimo to postrzegasz to pozytywnie? |
hm, ja też wyrastałam w 18 latach konfliktu (wyszłam w momencie uzyskania pełnoletności) - i w moim odczuciu nie można mówić o tym, że to dla dzieci pozytywne doświadczenie, że wzmacnia, że uczy trudów. Kiedy partnerzy zaangażowani są w konflikt, w gierki, przepychanki, inne takie - nie są w stanie skupić się na dziecku, na zaspokajaniu jego podstawowych potrzeb. W moim przypadku konflikt był tak intensywny, że dysfunkcyjni nie zadali sobie nawet trudu poznania swoich dzieci.
wolfskin - 2012-12-06, 15:07
też mi się spodobało to, co pisała gemi - o swoich rodzicach. i o tym, że lepiej jest (choć nie zawsze) gdy dziecko widzi dojrzałych rodziców, którzy starają się (choćby i przez 20 lat) uratować swój związek, a nie idą na łatwiznę i rozstają się przy byle okazji.
z drugiej strony - są granice. pytanie tylko - gdzie? ja do mojej mamy miałam przez wiele lat żal, że nie kopnęła mojego starego w tyłek, bo spaprał nam obu wiele lat życia. nie było warto. teraz już nie mam do niej żalu, bo dostrzegłam, że kiedyś były inne czasy niż teraz. nie było linii wsparcia dla kobiet doświadczających przemocy, nie było takiej społecznej świadomości ani przyzwolenia na samotne macierzyństwo. mama nie miała takiego wsparcia ze strony swojej mamy. i tak dalej.
najgorszy jest właśnie ten dylemat - i chyba na tym zasadza się cała nasza dyskusja - czy warto jest poświęcić dużo czasu i siebie samej w imię dobra związku, ofiarowania dziecku pełnej rodziny? a może lepiej odejść, pogodzić się z tym, że nie wyszło i oferować dziecku inny wzorzec - wzorzec silnej mamy, która nie bała się trudnych decyzji, która nie chciała iść z sobą na zgniłe kompromisy, która wierzy, że póki żyje i jeszcze się nie zestarzała, zasługuje na lepszy związek, z kimś, kto ma bardziej zgodną z nią wizję rodziny. kurczę, nie umiem sobie na to pytanie odpowiedzieć.
myślę sobie, że miłość jest tu kryterium. jeśli go kocham i on mnie (jednak twierdzi, że tak), to pewnie warto się starać, mimo niepowodzeń i wrażenia, że to Syzyfowa praca. tylko się pojawia kolejne pytanie - czy rzeczywiście jeszcze go kocham, a on mnie? może to czyste przywiązanie, które jeszcze się gdzieś w nas tli, bo razem mieszkamy, bo to już ładne kilka lat.
i to nie jest tak, że ciągle jest źle, beznadziejnie. są też dobre dni. jednak jest ich tak rozpaczliwie mało. i tak bardzo ciągle musimy naginać się, napinać, żeby nic nie popsuć. jak daleko można odejść od własnych marzeń, ideałów? a może zawsze trzeba od nich odchodzić i nie da się inaczej? kiedyś byłam z facetem, który pod wieloma względami był ideałem - był wege, dzielił ze mną wszystkie możliwe życiowe filozofie, styl życia, sposób spędzania czasu, nawet muzyka nam się ta sama podobała. gadać mogliśmy godzinami. byliśmy najlepszymi kochankami, przyjaciółmi, partnerami. bajka, nie? tylko co z tego, skoro gość w ogóle nie chciał mieć dzieci, ani naprawdę wspólnego życia.
jeszcze poczekam. wczoraj mieliśmy kolejną poważną rozmowę, znowu wylądowaliśmy po niej w łóżku... dzisiaj rano był supergościem, śniadanie mi zrobił. tja...
śmiać mi się zawsze chce z tego, bo już nie wierzę w dobre zakończenia, a z drugiej strony zawsze daję się nabrać
no nic, idę myć podłogę odwet za śniadanie.
wolfskin - 2012-12-06, 15:17
a, co do bycia gejem - też się nad tym zastanawiałam. pewności nigdy mieć nie mogę, bo wiadomo, że gość się nie przyzna, jeśli, załóżmy, przed samym sobą się nie przyznaje.
do gejów ma stosunek obojętny, ani przesadnie do nich nie lgnie, ani też nie ma absolutnie nic przeciwko nim, w ogóle nie interesuje go, kto ma jaką orientację. a podobno kryptogeje czasami są bardzo anty-gejowscy i mają tendencje do węszenia, dociekania, czy przypadkiem ktoś z ich otoczenia nie jest homoseksualny itd.. nie wiem czy to prawda, może to legendy.
ale wydaje mi się, że to mało prawdopodobne, by był. tuż po poznaniu się, było bardzo dobrze jeśli chodzi o seks, pożądanie i te inne. jako gej chyba musiałby dobrze udawać. a on wręcz rzucał się na mnie itd.. a teraz się nie rzuca, chyba że baaardzo okazyjnie. mimo że wcale nie wyglądam jakoś gorzej niż kiedyś jestem nawet szczuplejsza niż przed dzieckiem (koleś lubi raczej szczupłe baby, znamy się nie od dziś, więc wiem), nie ubieram się inaczej, poziom "dbania o siebie" raczej zachowałam.
Lily - 2012-12-06, 15:18
| wolfskin napisał/a: | | czy warto jest poświęcić dużo czasu i siebie samej w imię dobra związku, ofiarowania dziecku pełnej rodziny? | Hmm, a ja myślałam, że na związku zależy Ci dla siebie... Tylko dla dziecka moim zdaniem nie warto.
| Bellis_perennis napisał/a: | Cytat:
jeśli jakkolwiek mu zależy to pobiegnie. Za tydzień czy miesiąc nieważne. Liczy się efekt końcowy:) W jedną albo w drugą stronę. Być razem na maksa, albo w ogóle. Dla mnie nie ma nic pomiędzy. Nie ma co marnować czasu
Nie zgadzam się | Ja też się nie zgadzam. Co to znaczy na maksa? Że jak np. partner zaspokaja 60% naszych potrzeb emocjonalnych, a resztę babcia i przyjaciółka, to uciekamy, bo nie jest na maksa?
wolfskin, jakoś tam odniosłam wrażenie, że Twój mąż po prostu nie dorósł do związków, nie potrafi lub nie chce utrzymywać trwałych relacji. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna (przepraszam, nie przeczytałam całego wątku dokładnie), ale Twoje starania to tylko połowa sukcesu. Co nie znaczy, że to nie może przeważyć szali. Nie znam z obserwacji chyba żadnych naprawionych związków, raczej takie, które się rozpadły na amen albo takie, które przeżywały co prawda kryzysy, ale zasadniczo były udane. No, chyba że mój własny, który źle się jakoś zaczął, a potem się ustabilizował na lepszym poziomie jakimś cudem (choć bywało ostro, milcząco i w ogóle fatalnie).
W każdym razie powodzenia, cokolwiek zdecydujesz...
aga40 - 2012-12-06, 15:59
pewnie wiele osob na tym forum mnie zbluzga, ale po jakiego glona nie wyewakulowalas dziecka do swojego lozka zaraz po porodzie? wiem, ze to meczarnia na poczatku, ale przezyc sie da takie latanie. dla mojego meza bylo to bardzo wazne i obgadalismy to juz przed poczeciem. postawil sprawe jasno: chce dziecka, ale w jego wlasnym pokoju; moja zona jest moja zona i nie tylko matka.
moj tez lubi maca, ale dziecku nie daje! robimy mc domowy wege z frytkami dla wszystkich! wiesz, czasem dla dobra zwiazku musze nawet isc i kupic padline... az mnie brzuch boli w tym sklepie i wlacza mi sie odruch wymiotny!
jak chces ratowac rodzine dla dobra dziecka, to z mojego doswiadczenia to sie nie oplaca dla dziecka. uwierz, wyemigrowalam z domu w wieku 15 lat!
p.s. to nie sa slowa krytyki pod twoim katem
Lily - 2012-12-06, 16:11
| aga40 napisał/a: | | chce dziecka, ale w jego wlasnym pokoju | Taki zimny wychów?
| aga40 napisał/a: | | wiesz, czasem dla dobra zwiazku musze nawet isc i kupic padline... az mnie brzuch boli w tym sklepie i wlacza mi sie odruch wymiotny! | Gratuluję poświęcenia. Warto? Pewnie warto, skoro robisz to wbrew sobie...
bronka - 2012-12-06, 16:20
| aga40 napisał/a: | | chce dziecka, ale w jego wlasnym pokoju; moja zona jest moja zona i nie tylko matka. |
ja pierniczę
Lily - 2012-12-06, 16:22
| bronka napisał/a: | ja pierniczę | A dobre te pierniczki? Sorry, nie mogę się opanować
bronka - 2012-12-06, 16:33
Lily, szokujące
riku17 - 2012-12-06, 18:37
| Cytat: | Lily napisał/a:
Taki zimny wychów? |
Nasz też, śpi już trzeci miesiąc sam w swoim pokoju w swoim własnym łóżku, wcale nie uważam tego za "zimny wychów" bo i niby dlaczego...?
aga40 - 2012-12-06, 19:43
dlaczego zimny? cale noce zaczela przesypiac jak miala miesiac. nie wyglada na nieszczesliwa. chyba taki uklad jej pasuje, bo kaldzie sie spac bez trudnosci. a maz ma tylko zone w lozku i nie ma osoby trzeciej! wiem, ze sa panowie, ktorym to nie przeszkadza, ale moj nie z takich. ich relacje sa bardzo cieple mimo tego!
śliwka - 2012-12-06, 20:03
| aga40 napisał/a: | | nie wyglada na nieszczesliwa. | a jeśli wyglądałaby na nieszczęśliwą? Wtedy "dla dobra związku" byś się tym zbytnio nie przejęła? W końcu ustaliliście to nim się dziecko poczęło. Trzeba być konsekwentnym i trzymać się ustaleń, nie?
lilias - 2012-12-06, 20:56
| śliwka napisał/a: | | aga40 napisał/a: | | nie wyglada na nieszczesliwa. | a jeśli wyglądałaby na nieszczęśliwą? Wtedy "dla dobra związku" byś się tym zbytnio nie przejęła? W końcu ustaliliście to nim się dziecko poczęło. Trzeba być konsekwentnym i trzymać się ustaleń, nie? | to akurat jest niesprawiedliwe i miało zaboleć adresata
niech każdy sam odpowiada za wychowanie swojego dziecka i nikomu niczego nie narzuca (nie rób drugiemu co Tobie niemiłe). jedne dzieci śpią w nocy, a drugie nie. jednemu mężowi pasuje żona w drugim pokoju z dziećmi, innemu nie. ważne, żeby być wobec siebie nawzajem uczciwym i żeby nie przeginać w żadną stronę. przeniesienie się żony i mamy na kilka lat do pokoju dziecka to wielokrotnie główna przyczyna rozpadu albo kryzysu w związku. kiedy sytuacja wymaga jest się z dzieckiem 24/24, ale ważne, żeby "swoje" miejsce mieć we własnym łóżku.
p.s.gemi też nie jestem dzieckiem wzorcowego związku. mam swoje traumy i jestem przewrażliwiona na punkcie wzajemnego szacunku we własnym związku. nie wiem czy moim rodzicom byłoby bez siebie lepiej, nie pozjadałam wszystkich rozumów, to ich związek. mam swój i staram się, żeby był jak najbardziej ok.
aga40 - 2012-12-06, 21:06
adresatowi trzeba wiecej, zeby go zabolalo! brawo lilias super odpowiedz!
majaja - 2012-12-06, 21:13
| gosia z badylem napisał/a: | | Wierzę, że miłość nie takie przeszkody znosi. Ale też nie znosi takich jak w akapicie powyżej. |
| gosia z badylem napisał/a: | | na pewno dużo szczęśliwsze, niż siedzenie cale życie z kimś niereformowalnym, wiecznie sprawiającym przykrości, zamykającym się w sobie i czekającym, żeby tylko podstawić mu wszystko po nos (w tym najlepiej empatię i dobry humor). | a ja myślę, ze to indywidualna kwestia co kto znosi w imię miłości- | Lily napisał/a: | aga40 napisał/a:
chce dziecka, ale w jego wlasnym pokoju
Taki zimny wychów? | spanie z dzieckiem i bez męża to jakaś nowa przymusowa moda na forum? czepiacie się dziewczyny | bronka napisał/a: | aga40 napisał/a:
chce dziecka, ale w jego wlasnym pokoju; moja zona jest moja zona i nie tylko matka.
ja pierniczę | ja to zrozumiałam tak, że ona jest nie tylko matką, ale też i żoną, a ty?
śliwka - 2012-12-06, 21:16
| lilias napisał/a: | | to akurat jest niesprawiedliwe i miało zaboleć adresata | Dlaczego zaboleć? Nie wiem czy dobrze zrozumiałam wypowiedź agi40, dlatego spytałam. aga40, pisałaś,że już ustaliliście jak ma wyglądać spanie dziecka przed jego poczęciem, nie znając go, jego potrzeb, charakteru itp. To niestety jest trochę zimne. Z Twojej wypowiedzi można wysnuć wniosek, że wszystko zrobisz by to mąż był zadowolony, nawet kosztem dziecka, Twoich przekonań. Sorry, ale tak to odebrałam.
Lily - 2012-12-06, 21:17
| majaja napisał/a: |
spanie z dzieckiem i bez męża to jakaś nowa przymusowa moda na forum? czepiacie się dziewczyny
|
Wiesz co, to nawet nie o to chodzi, ja też bym nie chciała spać z dzieckiem bez przerwy, bo to na pewno męczące (ja w ogóle najlepiej śpię sama, bez ludzi i zwierząt), ale odniosłam wrażenie, że to był taki nakaz - dziecko wypad, bo żona jest moja i dzielił się nie będę. Brr.
TinaM - 2012-12-06, 21:23
| majaja napisał/a: | | spanie z dzieckiem i bez męża |
a dlaczego nie i z dzieckiem i z mężem? Przecież tak też można.
śliwka - 2012-12-06, 21:29
| TinaM napisał/a: | | a dlaczego nie i z dzieckiem i z mężem? Przecież tak też można | No właśnie. My tak z naszą dwójką spaliśmy i mąż, mimo, że do pracy chodził ani razu nie marudził. I jeszcze w nocy mleko robił (ja nie) i karmił jedno z dzieci w łóżku. I jakoś związek nie ucierpiał, wręcz ma się jeszcze lepiej niż zanim urodziłam.
jagodzianka - 2012-12-06, 21:37
| śliwka napisał/a: | | aga40, pisałaś,że już ustaliliście jak ma wyglądać spanie dziecka przed jego poczęciem, nie znając go, jego potrzeb, charakteru itp. |
Wiem, że pytanie do agi, ale... ustaliłam (sama ze sobą ), że będę spała z dzieckiem, przed narodzeniem, nie znając jego potrzeb, charakteru. Czy to zimne czy gorące?
lilias - 2012-12-06, 21:46
| śliwka napisał/a: | | TinaM napisał/a: | | a dlaczego nie i z dzieckiem i z mężem? Przecież tak też można | No właśnie. My tak z naszą dwójką spaliśmy i mąż, mimo, że do pracy chodził ani razu nie marudził. I jeszcze w nocy mleko robił (ja nie) i karmił jedno z dzieci w łóżku. I jakoś związek nie ucierpiał, wręcz ma się jeszcze lepiej niż zanim urodziłam. |
Kochana! przy dwójce na raz nie było innego rozwiązania jak Wy oboje do pokoju dzieci, albo dzieci do Wszego pokoju u mnie było po kolei (z dwuletnią przerwą) a zawsze byłam urobiona po pachy. Twój mąż po prostu sytuację zaakceptował i wziął się z obowiązkami za bary. Mój tak nie potrafił, albo i nie chciał.
śliwka - 2012-12-06, 21:48
| jagodzianka napisał/a: | | Czy to zimne czy gorące? | Gorące Raczej trudno znaleźć noworodka, który nie chciałby spać przy mamie i czułby się przy niej źle.
malva - 2012-12-06, 21:53
hmm, myślę ,że naprawa związku zaczyna się od nienaprawiania go..
naprawdę dziewczyny chciałybyscie:
1.być zmuszane do wspólnych posiłków gdy nie macie na to ochoty?
2. wciągane do rozmowy gdy marzycie o gapieniu się w komputer?
itp..itd..
kurczę ,jakbym miała chwilowo offa na związek czy życie rodzinne a mój ukochany by tak chciał naprawiać nasz związek to zwyczajnie bym nawiała
śliwka - 2012-12-06, 21:54
| lilias napisał/a: | | Mój tak nie potrafił, albo i nie chciał. | No tak, wszystko to raczej od chęci zależy Znam bliźniakowe mamy, których mężowie też są stworzeni do "wyższych celów".
majaja - 2012-12-06, 21:59
| Lily napisał/a: | | że to był taki nakaz - dziecko wypad, bo żona jest moja i dzielił się nie będę. Brr | jak dla mnie nadinterpretacja, to mogło np. być powiedziane żartobliwie albo w kontekście tego, że w tym konkretnym przypadku nie ma konieczności by matka spała z dzieckiem | śliwka napisał/a: | | No właśnie. My tak z naszą dwójką spaliśmy i mąż, mimo, że do pracy chodził ani razu nie marudził. | jedna osoba marudzi inna nie, nie znaczy to, że czyjs mąz ma obowiązek zaakceptować bez marudzenia. Lily, jak sama napisała lepiej śpi sama, ja wolę z mężem, ale dziecko i pies też póki sie mieszczą mi nie przeszkadzają. Ale gdybym miała na wersalce spać z nimi wszystkimi tobym pogoniła, bo jednak te minimumm przestrzeni musze mieć. Niektórzy lubią spać nago i obecność dzieci w łóżku np ich krępuję. Co człowiek to upodobania
śliwka - 2012-12-06, 22:10
W tym konkretnym przypadku akurat było ustalone, że we własnym pokoju ma spać a nie w łóżku rodziców. Wspólne spanie z dzieckiem w jednym łóżku to już hardcore .
majaja - 2012-12-06, 22:31
| śliwka napisał/a: | | Wspólne spanie z dzieckiem w jednym łóżku to już hardcore . | dlaczego?
śliwka - 2012-12-06, 22:36
| majaja napisał/a: |
śliwka napisał/a:
Wspólne spanie z dzieckiem w jednym łóżku to już hardcore .
dlaczego? | dlatego: | aga40 napisał/a: | | dla mojego meza bylo to bardzo wazne i obgadalismy to juz przed poczeciem. postawil sprawe jasno: chce dziecka, ale w jego wlasnym pokoju; moja zona jest moja zona i nie tylko matka. |
MartaJS - 2012-12-06, 22:48
Ale czemu mąż miałby marudzić? Przecież to też jego dziecko. Kiedy niemowlę budzi się w nocy, ja mogę podać mu cyca, ale też chłop może położyć na nim rękę, pomruczeć, uspokoić. Wspólne dziecko, wspólna odpowiedzialność, wspólne niewyspanie
A to znacie?
hxxp://i.imgur.com/J2BRj.jpg
My kupiliśmy duży materac (200x200 cm), zmieszczą się wszyscy Stach śpi u siebie teraz, ale nad ranem czasem przychodzi do nas. Jak się małe urodzi, to wyobrażam sobie, że czasem będziemy zalegać w czwórkę. Ale organizujemy też awaryjne wyrko w pokoju obok. Niekoniecznie dla męża - może dla mnie z maleństwem, żeby starszy brat mógł się wyspać z dala od wrzasków?
majaja - 2012-12-06, 22:57
| MartaJS napisał/a: | | Ale czemu mąż miałby marudzić? | bo ludzie są różni i różnią się m.in. wielkością tej najbardziej osobistej strefy.
Śliwka - się zgubiłam, i zrozumiałam, że dla ciebie spanie z dzieckiem w jednym łóżku to hardkor
lilias - 2012-12-06, 23:05
| MartaJS napisał/a: | Ale czemu mąż miałby marudzić? Przecież to też jego dziecko. Kiedy niemowlę budzi się w nocy, ja mogę podać mu cyca, ale też chłop może położyć na nim rękę, pomruczeć, uspokoić. Wspólne dziecko, wspólna odpowiedzialność, wspólne niewyspanie
... |
nie każdy tak ma, zwłaszcza jak mąż idzie na 7 do pracy, a żona zostaje sama z kolkującym dzieckiem
lilias - 2012-12-06, 23:06
| majaja napisał/a: | | MartaJS napisał/a: | | Ale czemu mąż miałby marudzić? | bo ludzie są różni i różnią się m.in. wielkością tej najbardziej osobistej strefy. ... |
100/100
śliwka - 2012-12-06, 23:20
| majaja napisał/a: |
MartaJS napisał/a:
Ale czemu mąż miałby marudzić?
bo ludzie są różni i różnią się m.in. wielkością tej najbardziej osobistej strefy. |
I tak jakoś dziwnym trafem, najczęściej jest, że to ojciec dziecka ma większą tę strefę niż matka...
TinaM - 2012-12-06, 23:35
| MartaJS napisał/a: | A to znacie?
hxxp://i.imgur.com/J2BRj.jpg | The Stalker
A ten filmik znacie?
hxxp://www.youtube.com/watch?v=_fPaqwVOxsY
Przypomniał mi się a propos powyższej dyskusji. Ale to trochę ot, więc przepraszam i uciekam.
ana138 - 2012-12-07, 00:33
| lilias napisał/a: | | niech każdy sam odpowiada za wychowanie swojego dziecka i nikomu niczego nie narzuca (nie rób drugiemu co Tobie niemiłe). jedne dzieci śpią w nocy, a drugie nie. jednemu mężowi pasuje żona w drugim pokoju z dziećmi, innemu nie. ważne, żeby być wobec siebie nawzajem uczciwym i żeby nie przeginać w żadną stronę. przeniesienie się żony i mamy na kilka lat do pokoju dziecka to wielokrotnie główna przyczyna rozpadu albo kryzysu w związku. kiedy sytuacja wymaga jest się z dzieckiem 24/24, ale ważne, żeby "swoje" miejsce mieć we własnym łóżku. |
| majaja napisał/a: | | bo ludzie są różni i różnią się m.in. wielkością tej najbardziej osobistej strefy. |
oł jes!!!! brakuje mi tej emotki z gadu bijącej brawo
wolfskin - 2012-12-07, 01:44
nie śpi z nami, bo on potrzebuje dużo przestrzeni do spania. tak ma i już, rozumiem go. a dziecko kładło się z nogami na nim, rozpychało. facet chodził nieprzytomny, bo ciągle się budził. dlatego wyniósł się z sypialni. mnie te dziecięce wiercenia tak nie przeszkadzają, bo gdy chłop nie śpi z nami, to jest więcej miejsca. poza tym ja zwijam się w kłębek i śpię, nawet na malutkim kawałku łóżka. on tak nie potrafi.
ja po nocy z dzieckiem mogę też sobie dospać (jeśli noc jest gorsza)- np. podczas drzemki dziecka w ciągu dnia. facet nie może, bo idzie do pracy.
gdybym dla ocalenia związku miała przez te wszystkie miesiące wstawać do łóżeczka dziecka, albo - jeszcze gorzej - do innego pokoju - wolałabym chyba olać taki związek i przynajmniej nie być zombie
a co do "równouprawnienia" w kwestii wstawania. owszem, gdy młode było bardzo malutkie, wstawał by mi je podać do karmienia (wtedy jeszcze spało w łóżeczku, tuż po porodzie, potem je przeniosłam do naszego łóżka gdy pojawił się problem z odkładaniem go po jedzeniu, bo się budziło i był hardcore). ale teraz, gdy śpi ze mną, po cholerę facet miałby trwać na posterunku, skoro dziecko bezproblemowo zasypia, gdy poczuje mnie i pierś? possie chwilę i śpi dalej. czasem robi awanturę, gdy się za bardzo wybudzi albo za wcześnie mu pierś zabiorę. no ale wtedy i tak gość by nie pomógł, jeszcze bardziej wkurzyłby młode, że matka cycora nie daje tylko się ojcem wykręca
lilias - 2012-12-07, 06:53
wolfskin, trzyosobowa kanapa by się nadała śpimy na takiej i dobrze, bo J. rzuca się we śnie, jak za przeproszeniem potłuczony. za czasów dwuosobówki sama rozważałam emigrację na inną kanapę, i to bez dziecia na cycku
bronka - 2012-12-07, 12:01
Gdyby mój mąż robił ustalenia przed poczęciem gdzie dziecko ma spać i na jakich warunkach kazałbym mu najpierw dojrzeć, a potem starać się być tatą.
Nie lubię spać z dziećmi w łóżku. Ciasno mi po prostu. Jak karmiłam to czasem spałam z dzieckiem, czasem nie. Zależy ile razy się budziło w nocy/ w jakiej byłam formie itp.
Moich chłopców trzeba w nocy zanieść do ubikacji ( bo inaczej sa mokre niespodzianki)- robi to mój mąż. Czasem jak się przebudzi któryś to mąż zostaje z nim w łóżku utulić/ ogrzać itp. I przyznam, że gdzieś tam w środku nie lubię jak mąż śpi z dzieckiem, a nie ze mną
aga40 - 2012-12-07, 14:49
majaja czytasz w moich myslach!
kazdy ma swoje zasady i stara sie je realizowac. przeciez nie wywrocimy ustabilizowanego zwiazku ze swoimi oczekiwaniami przez pojawienie sie dziecka
aga40 - 2012-12-07, 14:51
dziecko nie jest 3 osoba w zwiazku dwojga ludzi. ma swoje prawa, ale tez musi sie przystosowac!
MartaJS - 2012-12-07, 14:58
aga40, to prawda, zgadzam się. Ale dla mnie związek nie kończy się na spaniu Wspólne spanie nie wyklucza też seksu, chyba że seks uprawia się tylko w łóżku i w nocy. I myślę, że spanie w trójkę może czasem mniej rozwalać związek niż 1. wstawanie co 5 minut do dziecka, 2. matka śpiąca gdzieś osobno z dzieckiem. Ale pewnie nie zawsze, nie w każdym przypadku. Każdy robi jak uważa.
Kat... - 2012-12-07, 16:08
A ja byłam pewna, że nie ma innej opcji niż wspólne spanie ale chętnie się młodej pozbywam z łóżka . Jak się przyssie i zaśniemy to zostaje, ale jeśli uda nam się ją odłożyć to śpi u siebie.
neina - 2012-12-07, 16:22
Mnie się wydaje, że mniejsza ochota na seks wynika bardziej z chronicznego zmęczenia niż z tego, czy się śpi z dzieckiem, czy nie. Tak jak MartaJS napisała, kochać się można nie tylko w łóżku
aga40, też to dla mnie trochę dziwne, że poczyniliście pewne założenia co do postępowania z dzieckiem, zanim się urodziło. Szczęściarze z Was, że trafił się Wam taki egzemplarz, który sobie na to pozwolił Niektóre dzieci budzą się np. przez 2 lata, czasem co pół godziny, nie wyobrażam sobie takich wędrówek do innego pokoju wtedy.
Znam facetów, który są zwolennikiem w ogóle osobnego spania, niezależnie czy jest dziecko, czy nie, twierdzą, że wtedy partnerka jest dla nich bardziej atrakcyjna...
wolfskin, ja bym jeszcze trochę przeczekała. Może on przeżywa jakiś kryzys nie związany z Tobą, czy małym? Okazuj mu tyle wyrozumiałości i serdeczności na ile Cię stać i obserwuj, czy coś się zmienia.
Co do rozstania, to w naszym przypadku zdziałało cuda(a jak się rozstawaliśmy, to nie zakładaliśmy chwilowej separacji, tylko tak na dobre), teraz jest super pod każdym względem Ale rozumiem, że to nie jest panaceum na wszystkie problemy związkowe i może dać też rezultat odwrotny.
neina - 2012-12-07, 16:28
Co mi jeszcze przemknęło przez myśl, że może Twój mąż doświadczył jakiejś traumy porodowej, słyszałam, że to się czasem zdarza, uczestniczył w porodzie? Piszesz, że problemy zaczęły się bezpośrednio po narodzinach syna. Tak czy inaczej, przydał by się dobry psycholog, choć rozumiem, że nakłonienie go do tego może nie być możliwe.
agus - 2012-12-07, 18:11
wolfskin, dłuuugo myślałam nad tym, co napisałaś, i co by tu mądrego wymyślić, ale chyba trudno mi będzie coś dodać po tym, co dziewczyny pisały... Przede wszystkim: jeszcze się nie poddawać, jeszcze warto poczekać. Zły czas może minąć, przeobrazić się, albo też prawdziwy powód upartego braku zaangażowania się ujawni (oby).
Niestety znam uczucie bezsilności, jak się próbuje trafić jakoś do niby bliskiej nam osoby, która nie chce się porozumieć, bo już tam jakieś bariery narosły, i co gorsza, nie chce "grzebać się w uczuciach", by nam o nich powiedzieć. Widzę w Tobie jednak dużo mądrości i determinacji i chciałabym, żeby Wam się udało te cienie pokonać.
MartaJS, chyba Ty pisałaś, że jak ma się czasem ochotę na tryb 'off' od rodziny, to partner nie powinien tego naprawiać... Wydaje się to nieadekwatne zupełnie do sytuacji wolfskin, bo ileż taki off może trwać? Miesiącami? Latami?... A jeśli już się zdarzy, wypadałoby o tym przynajmniej powiedzieć ukochanej osobie, umierającej tymczasem z niepokoju i smutku, bo nie wie, co się dzieje...
Co do spania-nie spania z dzieckiem, myślę, że nie jest dobrze, jak na stałe (czyli na miesiące lub dłużej) jedno z rodziców ewakuuje się z małżeńskiej sypialni i dziecko zajmuje jego miejsce. Bez względu na to, gdzie i jak można się kochać, myślę, że to nie jest za dobry sygnał. Niestety wspólne spanie również nie chroni związku od rozpadu, ech. Jednak coś mi mówi, że niespanie do tego rozpadu się przyczynia, tzn wtedy, jak robi się z tego sytuacja permanentna.
I jeszcze jedno: po kiego grzyba kobiety stają na rzęsach, żeby wykazać się zrozumieniem 'prywatnej przestrzeni' faceta, podczas gdy same ledwo żyją ze zmęczenia? Niby dlaczego ojciec dziecka może pozwolić sobie na luksus 'przestrzeni' a matka swoją przestrzeń musi dać w odstawkę na lata? Nie rozumiem takiego podejścia. Dziecko jest wspólne, zmęczenie też.
aga40 - 2012-12-07, 20:04
| Cytat: | I jeszcze jedno: po kiego grzyba kobiety stają na rzęsach, żeby wykazać się zrozumieniem 'prywatnej przestrzeni' faceta, podczas gdy same ledwo żyją ze zmęczenia? Niby dlaczego ojciec dziecka może pozwolić sobie na luksus 'przestrzeni' a matka swoją przestrzeń musi dać w odstawkę na lata? Nie rozumiem takiego podejścia. Dziecko jest wspólne, zmęczenie też.
|
swieta racja!
u nas bylo wstawanie podzielone: on do 1 ja potem. dbamy bardzo o przestrzen dla kazdego z nas. kazdy ma swoj prywatny czas tylko dla siebie. to jest dla na bardzo wazne!
nie mam wyrzutow sumienia jak zostawiam dziecko tatusiowi i wychodze nawet do glupiego centrum handlowego. zostawiam papu na stole i reszte mnie nie obchodzi przychodze jak dziecko juz dawno spi
MartaJS - 2012-12-07, 20:37
| agus napisał/a: | | MartaJS, chyba Ty pisałaś, że jak ma się czasem ochotę na tryb 'off' od rodziny, to partner nie powinien tego naprawiać... |
Nie kojarzę.
| Cytat: | | I jeszcze jedno: po kiego grzyba kobiety stają na rzęsach, żeby wykazać się zrozumieniem 'prywatnej przestrzeni' faceta, podczas gdy same ledwo żyją ze zmęczenia? Niby dlaczego ojciec dziecka może pozwolić sobie na luksus 'przestrzeni' a matka swoją przestrzeń musi dać w odstawkę na lata? Nie rozumiem takiego podejścia. Dziecko jest wspólne, zmęczenie też. |
Dokładnie to miałam na myśli.
agus - 2012-12-08, 11:13
| MartaJS napisał/a: | | agus napisał/a: | | MartaJS, chyba Ty pisałaś, że jak ma się czasem ochotę na tryb 'off' od rodziny, to partner nie powinien tego naprawiać... | Nie kojarzę. | Racja, bo to malva napisała. Przepraszam.
wolfskin - 2012-12-12, 10:29
przez kilka dni było całkiem nieźle (chociaż wcale nie różowo), a teraz znowu to samo. ignorowanie mnie, zero jakiejkolwiek czułości... wczoraj po położeniu dziecka spać poszłam do niego do łóżka, przytuliłam się... a on powiedział, że idzie spać i odwrócił się tyłem do mnie.
wiecie co, on chyba nie pozostawia mi wyboru...
wolfskin - 2012-12-12, 10:41
neina sugerujesz, że to trauma... nie sądzę. był przy porodzie, ale poród mieliśmy bardzo łatwy i przyjemny. on podkreślał zawsze, jakie to było dla niego fajne przeżycie. nie sądzę, by mnie okłamywał. muszę dodać, że wcale go nie musiałam namawiać do uczestniczenia w porodzie, sam chciał.
poza tym bezpośrednio po tym zdarzeniu jeszcze przez chwilę było dobrze. widziałam, że czeka, aż skończy się połóg, byśmy mogli znowu się kochać. na początku dziecko spało w swoim łóżeczku, wszystko było cacy. a potem, mimo że nadal spaliśmy ze sobą, wszystko się popsuło. ponieważ i tak nie było żadnej bliskości, a jedynie chłód, bez żalu zdecydowałam się na spanie z maluchem. zdecydowałam się na to, bo dziecko rosło i coraz gorzej znosiło przenoszenie do swojego łóżeczka po karmieniu. mieliśmy więc w nocy straszne jazdy, bo ono nie chciało spać, płakało itd. . więc pomyślałam, że skoro i tak "życie małżeńskie zamarło", to wolę spać z dzieckiem, przynajmniej wszyscy będziemy lepiej spali.
a teraz czuję, że znowu mam przez to wszystko depresję. nic mi się nie chce. zmuszam się, by iść z dzieckiem na spacer, by się w ogóle ubrać. gdyby nie fakt, że czuję resztki poczucia obowiązku, w ogóle bym nie wstawała. jestem tak bardzo rozczarowana tym związkiem
lilias - 2012-12-12, 11:32
| wolfskin napisał/a: | przez kilka dni było całkiem nieźle (chociaż wcale nie różowo), a teraz znowu to samo. ignorowanie mnie, zero jakiejkolwiek czułości... wczoraj po położeniu dziecka spać poszłam do niego do łóżka, przytuliłam się... a on powiedział, że idzie spać i odwrócił się tyłem do mnie.
wiecie co, on chyba nie pozostawia mi wyboru... |
nie, no weź jakbym odchodziła tyle razy ile razy mój się do mnie zadkiem odwrócił i poszedł spać to byłabym już rozwódką z baaaardzo długim stażem zajmij się sobą, jak sobie samej poprawić nastrój, odzyskać chęć do życia. nie szarp się tak, zacznij się cieszyć z pierdół nawet najmniejszych (słońce świeci, spacer z dzieckiem). przyjmij sytuację taką jaka jest i zobaczysz co będzie później. wysypiaj się!!!! doła zawsze zdążysz złapać, a nie ma tak, żeby nas głaskali Ci od których tego chcemy i wtedy, kiedy właśnie potrzebujemy.
jak skupisz się tylko na tym co czujesz, czego oczekujesz i nastawisz odpowiednio to obojętnie co kto powie i zrobi to odbierzesz to jak przywalenie. to jest prosta droga do głębokiej depresji. z kolei poszukiwanie źródła własnego kiepskiego samopoczucia w innych niczego nie poprawia i nie naprawia. Ci "Inni" zawsze będa się różnić od naszych oczekiwań. "Ich" się nie da zmienić, zmienić można tylko siebie, swoje nastawienie i to co ma się w głowie. Pamiętaj, że dzieciństwo Twojego dziecka zależy głównie od Ciebie i na skopanie go nie ma usprawiedliwienia (tata odpowiada za dzieciństwo niezależnie od Ciebie). Samotna, czy w związku (czy aktualnie samotna w związku) masz się wziąć w garść i zacząć myśleć o tym (i o tych)co naokoło, a nie o czarnej dupie, za przeproszeniem. Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej.
p.s. w poprzednich postać dało się czasem przeczytać, że ten Twój jest jakoś bardziej zainteresowany jak Ty jesteś mniej Trzymaj się
evel - 2012-12-12, 11:44
Hmmm, wolfskin, ale on Cię wyprosił ze swojego łóżka czy po prostu nie miał ochoty na seks? Może gdybyście tak poszli spać, tylko po prostu przytuleni, to chłopu by się trochę poprawiło? Mój ma tak czasem, dlatego pytam - na początku nie rozumiałam i się obrażałam, ze się dupą odwraca, teraz już go znam i się po prostu oplatam wokół niego nogą wtedy. Może Twój facet wstydzi się przyznać, że chce się przytulić?
neina - 2012-12-12, 12:06
| wolfskin napisał/a: | | neina sugerujesz, że to trauma... | W sumie to nie sugeruję, zastanawiam się, co może być powodem takiego zachowania i akurat przeczytałam artykuł o tych traumach męskich. A pytałaś go wprost, dlaczego tak się zachowuje? | lilias napisał/a: | jakbym odchodziła tyle razy ile razy mój się do mnie zadkiem odwrócił i poszedł spać to byłabym już rozwódką z baaaardzo długim stażem |
Tylko jeśli sytuacja jest chroniczna i zupełnie inna niż przed ciążą, to chyba coś jest nie halo? No i nie każdy będzie w stanie coś takiego po prostu zaakceptować.
lilias - 2012-12-12, 12:53
| neina napisał/a: | ... | lilias napisał/a: | jakbym odchodziła tyle razy ile razy mój się do mnie zadkiem odwrócił i poszedł spać to byłabym już rozwódką z baaaardzo długim stażem |
Tylko jeśli sytuacja jest chroniczna i zupełnie inna niż przed ciążą, to chyba coś jest nie halo? No i nie każdy będzie w stanie coś takiego po prostu zaakceptować. |
sama regularnie zasypiam odwrócona, więc rozumiem, że inni też tak mogą mieć. rozumiem też, że facet może mieć ochotę na seks czy przytulanie w zupełnie inne dni niż ja. w drugą stronę było mu gorzej mnie zrozumieć, ale też się przyzwyczaił i nie obraża
gemi - 2012-12-12, 13:06
lilias, czuję, że nasze podejście do relacji w małżeństwie mają całkiem pokaźny wspólny mianownik Po prostu mam tak, że się cieszę, gdy czytam o dobrych relacjach między żoną a mężem
neina - 2012-12-12, 13:12
| lilias napisał/a: | | sama regularnie zasypiam odwrócona, więc rozumiem, że inni też tak mogą mieć. | Ja też. Ale tu chodzi chyba o to, że zachowanie męża wolfskin zmieniło się diametralnie po pojawieniu się dziecka. Moim zdaniem w związku bardzo ważne jest okazywanie uczuć, taka totalna obojętność nie bardzo mi pasuje do obrazu udanej relacji
wolfskin - 2012-12-12, 14:09
lilias problem w tym, że on niemal zawsze tak robi - odwraca się. więc przestaję próbować się przytulać. potem jednak nie wytrzymuję i próbuję. i znowu jest to samo
jasne, ze każdy może mieć zły dzień, być zmęczony itd., ale chyba nie non stop? ja też jestem zrypana po całym dniu z dzieckiem, a jednak chociaż CZASEM mam ochotę się przytulić, o seksie już nawet nie wspominam.
mówisz, żeby się nie przejmować i cieszyć się życiem. cieszę się życiem. pisałam już o tym. mam przyjaciół, hobby, wspaniałe dziecko. tylko związek mi się rozsypuje. dylemat, przed którym stoję, sprawia, że odechciewa mi się wszystkiego. jestem wrażliwą osobą. gdy kocham to tak naprawdę mocno. chciałam, byśmy byli razem do końca. nie umiem się tak po prostu cieszyć życiem, gdy tak ważny dla mnie aspekt życia rozwala się jak domek z kart. gdybyśmy chociaż nie mieli dziecka, byłoby mi łatwiej... wiem, że związek to nie cały świat, to nie powinien być warunek mojego dobrego samopoczucia. a jednak mam strasznego doła, bo wiem, że w tym wszystkim jestem nie tylko ja, ale też maluch. i nie wiem, czy mam go skazać na życie z rodzicami żyjącymi osobno (wiem, że mnóstwo dzieci tak żyje i wcale nie są nieszczęśliwe) czy na patrzenie, jak między rodzicami się nie układa. jakie jest to mniejsze zło? inna sprawa, że ten sam dylemat dotyczy mnie samej, nie tylko "fundowania" dziecku czegokolwiek. czy ja wolę być nieszczęśliwa w nieudanym związku czy być samotną matką. jest jeszcze inna sprawa - boję się, że gdybym odeszła, próbowałby odebrać mi młode. prawda jest taka, że do tej pory to on sobie lepiej radził w życiu, ma lepszą pracę, jest bardziej zrównoważony, człowiek bez skazy. ja mam za sobą epizod z leczeniem psychiatrycznym (depresja), niespłacone nadal długi. gdyby sąd miał to ocenić, nie wiem, czy to mi przyznano by dziecko. prawdopodobnie nie. kurwa, wolałabym nie musieć tego sprawdzać. na samą myśl robi mi się słabo.
evel nie wyprosił, po prostu się odwrócił, dał do zrozumienia, żebym sobie poszła.
nie wiem, czy się wstydzi... jeśli ja bym się wstydziła powiedzieć, ze chcę być przytulona, korzystałabym z inicjatywy tego drugiego. a on nie korzysta, więc chyba nie chce, abym to robiła. inna kwestia, że nie uśmiecha mi się taki związek, gdy tylko jedno z nas wykazuje jakąkolwiek inicjatywę.
lilias - 2012-12-12, 14:54
wolfskin, za daleko lecisz. rób swoje, zadbaj o własną psyche, wtedy nie tylko Tobie będzie łatwiej. jak za bardzo naciskamy to druga strona często chowa się do skorupki. nie każdy umie żyć i rozmawiać z człowiekiem który nieustannie uzewnętrznia (bo nie da się inaczej), że jest nieszczęśliwy. Mówię Ci zadbaj o siebie, dziecko , trochę o chałupę i koniecznie zacznij się uśmiechać. nie snuj dziwnych domysłów na temat zabierania dziecka, tylko wkurz się i rób wszystko, żeby było widać, że radzisz sobie i to nie najgorzej Tobie naprawdę źle robi (i Waszemu związkowi chyba również) pełna zależność od faceta. rób swoje, powtarzam, i rozglądajsię za dobrą pracą, a że faceci mają lepsze? przeważnie lepiej płatne, czy lepsze to nie powiem na teraz może jakieś chałupnictwo, czy coś w tym gatunku. własny grosz (żeby opanować te długi), uśmiechnięta twarz... zobaczysz tak łatwiej jest. kryzysów u mnie również nie brak, ale pamiętam powiedzonko, że trzeba się szybciutko pozbierać na szufelkę i do przodu. może powiem bezpardonowo, ale nie świruj jeno zaopatrz się w dobrą szufelkę
gemi, wiesz jak to jest uczę się cały czas życia w związku (od 23 lat)
neina - 2012-12-12, 15:25
lilias, to co piszesz bardzo fajnie brzmi, ale jak w jednej z najważniejszych dla nas kwestii - związku coś się nagle popsuło i jest dla nas powodem zmartwienia i frustracji to ciężko ot tak po prostu odciąć się od tego i radośnie ''robić swoje''. Zależność finansowa od faceta to osobny temat.
| lilias napisał/a: | | nie każdy umie żyć i rozmawiać z człowiekiem który nieustannie uzewnętrznia (bo nie da się inaczej), że jest nieszczęśliwy. | Ale z drugiej strony partner, który powinien być naszym wsparciem może mógł by spróbować dociec co jest przyczyną nieszczęścia jego kochanej kobiety? Z tego co opisuje wolfskin ten stan trwa już dość długo i nie wygląda na to, że coś ma się zmienić na lepsze. Żeby było jasne, ja nie zachęcam do rozstania. Osobiście przeczekałabym jeszcze trochę, nie wykluczając jednocześnie opcji rozstania. Bo jeśli związek tak ma wyglądać przez resztę życia, to chyba mija się z celem. I rzeczywiście nie jest to najlepszy wzorzec dla dziecka. Może i prawdą jest,każdy że z rodziców sam powinien być odpowiedzialny za wychowanie swojego potomka, jednak dzieci nie parzą na rodziców każdego z osobna, tylko jak na całość i w ten między innymi sposób uczą się relacji międzyludzkich.
wolfskin - 2012-12-12, 18:52
lilias, skąd wiesz, że się nie uśmiecham? właśnie, że się uśmiecham! gdy wraca z pracy, okazuję radość, że wrócił. gdy gdzieś idziemy razem, ja się cieszę byle czym. a on ponurak. nic mu się nigdy nie podoba. gdy zauważy pyłek na podłodze, jest wkurzony, że "jest syf". ja mam przyjaciół, on tylko znajomych. ja wychodzę z domu, chcę do kina, na kawę, do znajomych. on nie. mówi, że w zasadzie to on za ludźmi nie przepada... ja mogę się śmiać z niczego, cieszyć tym, że idziemy na spacer, jemu nie odpowiada wychodzenie na spacer, bo "ma dość tej okolicy" (pracuje w pobliżu). jeśli tylko MUSI spędzić z nami czas, najchętniej chodziłby do centrum handlowego.
zadbaj o chałupę? kobieto, mi już skóra schodzi z rąk od tego cholernego dbania o tę pieprzoną chałupę.
czy Ty przypadkiem nie wchodzisz w klimat "oj tam, młoda nie zna życia, ja już 23 lata w związku różne kryzysy przechodziłam i daliśmy radę, a młoda przy byle konflikcie od razu chce zwiewać. pewnie chodzi wiecznie smutna i ma pretensje o wszystko."?
tylko że nie wszystkie związki są do siebie podobne.
wolfskin - 2012-12-12, 19:32
wiecie co, doszłam do wniosku, że chyba popełniłam błąd, zakładając ten temat. owszem, Wasze wypowiedzi dodały mi otuchy, ale wydaje mi się, że opisywanie tego typu problemu przez internet jest jednak trochę bez sensu. nie da się w kilku zdaniach ująć złożoności tej sytuacji. siłą rzeczy (nie mam Wam tego za złe, tak po prostu jest i to jest naturalne) część z Was wycina kawałki własnych doświadczeń i przykleja je do mojego życia. może to być dla mnie bardzo kojące ("że ktoś tak miał, jak ja, a jednak się jakoś udało wszystko ułożyć"), ale z drugiej strony tworzy się nie do końca prawdziwy obraz mojej sytuacji. a ja na forum staram się to poodkręcać. "nie, on taki nie jest". "nie, to nie tak". dowiedziałam się, że powinnam wywalić dziecko z sypialni, podczas gdy ja chcę spać z dzieckiem, bo uważam, że dla tak małego dziecka jest to dobre. poza tym wiem z rozmów, że to akurat gościowi nie przeszkadza, zresztą problem pojawił się jeszcze wtedy, gdy spaliśmy razem, bez dziecka.
dowiedziałam się, że mam sobie znaleźć pracę czy hobby. mam jedno i drugie (praca dorywcza i nieregularna, ale innej póki co nie znalazłam). i tak dalej.
wiem, że próbowałyście pomóc mi ustalić przyczynę stanu rzeczy. jestem Wam wszystkim bardzo za to wdzięczna. dzięki raz jeszcze. chyba najlepszym rozwiązaniem będzie pójście do jakiegoś terapeuty, mam ogromną nadzieję, że jakimś cudem uda mi się zaciągnąć tam faceta.
dzięki i pozdrawiam.
śliwka - 2012-12-12, 19:50
wolfskin, bardzo Ci współczuję. Ja dokładnie zrozumiałam co chcesz przekazać, wg mnie piszesz bardzo przejrzyście i zrozumiale. Każdy człowiek jest inny i nie na każdego działają te same sposoby. Dlatego sądzę, że nie ma jednej recepty na takie problemy. Życzę Ci, żeby się wszystko dobrze poukładało, czy z Twoim facetem, czy bez, ale oby szczęśliwie dla Ciebie i Twojego dziecka. Powodzenia.
neina - 2012-12-12, 19:58
Podpisuję się pod śliwką. Dla mnie też Twój przekaz był jasny, choć wiem, że komunikacja internetowa jest niedoskonała i dość często można się nie do końca zrozumieć.
Ja bym jeszcze spróbowała trochę się odsunąć, pozbawić go w ramach możliwości Twojego towarzystwa i starań, może by zrozumiał, co może stracić?
Dobrze by było zaciągnąć go na terapię, tylko żebyście trafili na dobrego psychologa.
gemi - 2012-12-12, 19:59
| wolfskin napisał/a: | | chyba najlepszym rozwiązaniem będzie pójście do jakiegoś terapeuty | ja też tak uważam. I życzę Ci znalezienia jak najlepszego. A kto wie, może nawet nie będzie trzeba wspólnej terapii. Może między Wami poprawi się, lub chociaż wyjaśni nieco, gdy z pomocą terapeuty dostrzeżesz różne inspirujące możliwości wyjścia z tej trudnej sytuacji. Tego Ci życzę.
lilias - 2012-12-12, 22:03
wolfskin, to, że jesteś młoda nie znaczy nic nie znaczy, ta "wada" szybko da się skorygować cały czas tylko nie wiem czy Tobie samej jest dobrze ze sobą. jak zwykle za bardzo przejmuję się sprawami innych. trzymaj się i powodzenia
p.s. myślę, że dobrze zrozumiałam o czym piszesz, tylko inaczej zareagowałam niż się spodziewałaś
agus - 2012-12-12, 22:18
wolfskin, myślę, że dobrze wymyśliłaś z tym terapeutą, i obyś trafiła na dobrego.
Twoje posty jakoś mocno mnie trafiały, bo miałam trochę podobnych doświadczeń, dlatego trudno mi było Ci coś sensownego napisać, bo u mnie to nie przetrwało akurat... Dla Was ciągle widzę szansę, nie warto się rozstawać teraz, to jeszcze zdążysz zrobić, jakby co... Życzę, by Twój mężczyzna zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i zaczął reagować.
Trzymaj się. :*
agus - 2012-12-12, 22:23
| lilias napisał/a: | | cały czas tylko nie wiem czy Tobie samej jest dobrze ze sobą | Lilias, wybacz, ze wtrącę swoje trzy grosze w post nie do siebie, ale ja też nie rozumiem, jak mamy pozostać szczęśliwe, gdy coś, co jest dla nas jednym z ważnych składników szczęścia, się rozpada?
Chciałabym umieć znaleźć to poczucie szczęścia w sobie, ale za chorobę nie umiem siebie przekonać, że czy moje potrzeby są zaspokojone czy nie, to i tak mam się cieszyć.
majaja - 2012-12-12, 22:47
| wolfskin napisał/a: | | dowiedziałam się, że powinnam wywalić dziecko z sypialni, podczas gdy ja chcę spać z dzieckiem, bo uważam, że dla tak małego dziecka jest to dobre. | wiesz, nie ma obowiązku słuchania niczyich rad ani korzystania z cudzych doświadczeń ja akurat uważam, ze wspólnota stołu i łoża jest ważna w związku, bez takiej podstawowej intymności ciężko o autentyczną bliskość. Nota bene my śpimy z córą, kupując łoże żeśmy uwzględniali fakt, że dziecko śpi z nami i nabyliśmy odpowiednio duże. Tak samo mimo bardzo małego mieszkania jest w nim stół i wymagam by choć kolacje były jadane razem. Do tego wakacje spędzane razem i jakoś się to kręci. Oczywiście nie ma nigdy gwarancji, może być tak, że twój partner po prostu się oddala, bo przestałaś byc mu bliska, bo tak i już, ale sama pisałaś, ze mówi że kocha, więc mnie się wydaje ze jest co ratować.
Ale generalnie to chciałam podkreślić, że nie miałam nic złego na myśli, jak tobie nie pasuje, do twojej sytuacji to nie korzystasz
lilias - 2012-12-12, 22:54
agus, rozumiemy świat inaczej. dla mnie związek to tylko część życia, duża, owszem, ale nie jedyna. nie uzależniam swojego szczęścia wyłącznie od faceta. kocham i chcę być kochana, ale sama nie jestem zakładnikiem swojego związku i nie chcę żeby on był. na początku miałam swoje wyobrażenia, oczekiwania i permanentną nerwówkę. pomogło mi przyswojenie, że facet też ma swoje wyobrażenia i oczekiwania (niestety niekoniecznie je spełniam w 100% ) i że nie zawsze mam na wszystko wpływ. jeżeli związek miałby mi się rozpaść to przeżyję traumę, będę cierpieć, ale do czasu. przechodzi (nie bez śladu oczywiście) nawet najgorsza żałoba, więc też się podniosę. jak to mówią, oby nie było konieczności, ale nie wiemy co będzie jutro. poza tym definicja szczęścia też jest rozumiana różnie nie oczekuję ciągłych uniesień, zabiegania o mnie, nadskakiwania (robię się podejrzliwa). czasem wystarczy mi szybki spacer w słońcu, a czasem kompletna cisza w mieszkaniu i ptaki za oknem. wiem, że dziwadło ze mnie, ale łatwiej mi ze sobą żyć teraz niż jeszcze np. 15 lat temu, kiedy miałam 29 lat. na drugie, można powiedzieć, wtedy miałam "depresja"
ale robimy OT. Przepraszam
lilias - 2012-12-12, 22:57
| majaja napisał/a: | | wolfskin napisał/a: | | dowiedziałam się, że powinnam wywalić dziecko z sypialni, podczas gdy ja chcę spać z dzieckiem, bo uważam, że dla tak małego dziecka jest to dobre. | wiesz, nie ma obowiązku słuchania niczyich rad ani korzystania z cudzych doświadczeń ja akurat uważam, ze wspólnota stołu i łoża jest ważna w związku, bez takiej podstawowej intymności ciężko o autentyczną bliskość. Nota bene my śpimy z córą, kupując łoże żeśmy uwzględniali fakt, że dziecko śpi z nami i nabyliśmy odpowiednio duże. Tak samo mimo bardzo małego mieszkania jest w nim stół i wymagam by choć kolacje były jadane razem. Do tego wakacje spędzane razem i jakoś się to kręci. Oczywiście nie ma nigdy gwarancji, może być tak, że twój partner po prostu się oddala, bo przestałaś byc mu bliska, bo tak i już, ale sama pisałaś, ze mówi że kocha, więc mnie się wydaje ze jest co ratować.
Ale generalnie to chciałam podkreślić, że nie miałam nic złego na myśli, jak tobie nie pasuje, do twojej sytuacji to nie korzystasz |
100/100 kurczę, ale mam podobnie łóżko, obowiązkowo stół, wspólny posiłek (też jeden dziennie, bo organizacyjnie nie damy rady inaczej )
malva - 2012-12-13, 00:42
| wolfskin napisał/a: | | wiecie co, doszłam do wniosku, że chyba popełniłam błąd, zakładając ten temat. | jeśli w wyniku założenia tego tematu pójdziesz do terapeuty to nie popełniłaś błędu, temat spełnił swoje zadanie
trzymam kciuki
machok - 2012-12-13, 08:29
Cześć. Mam nadzieje, ze wasza relacja sie poprawia.
U mnie takie negatywne sprzężenie zwrotne udało sie przerwać. To było lata temu. Pomogło, m. in. to, zrozumiałam ze facet potrzebuje szacunku. Kobieta miłości, jej świat sie kończy kiedy zaczyna rozumieć, ze jest niekochana. Męski świat sie wali, kiedy on dochodzi do wniosku, ze jest nikim w oczach rodziny, tj. nieszanowany.
U nas było tak. Ja czułam się odrzucona i niekochana, więc nie szanowalam=> on tym bardziej reagował bez miłości, ozięble. Ja więc znowu i tak w kółko. Nie chciał żadnej terapii, pomoc nic.
Ale pomogło, kiedy ten szacunek zaczęłam okazywać.
Bylo trudno, bo i za co na tamtym etapie. Ale facet poczuł sie bezpiecznie i otworzył sie.
Jesteśmy ze sobą już 14 lat. Pózniej nie mieliśmy już takich kryzysów. Warto zawalczyć.
śliwka - 2012-12-13, 11:05
machok, z tego, co pisze wolfskin, jej facet na brak szacunku z jej strony nie może narzekać, więc to chyba nie jest ten sam problem co w Waszym przypadku.
machok - 2012-12-13, 12:19
Bardzo możliwe. Nie upieram sie. Ja jednak nie podejrzewalam, ze to co robię mon mąż odbiera jako brak szacunku. Nigdy nie było awantur, nie byłam złośliwa... Myśle, ze na tamten moment on sam nie wiedział, o co mu chodzi
Dopiero zmiana mojej postawy mu pomogła.
Rożne związki, różni ludzie, rożne rozwiązania...
Bardzo możliwe, ze moja refleksja nie pasuje...:(
maharetefka - 2012-12-13, 12:42
wolfskin, ja czytam Twoj watek z uwaga, poniewaz to co opisujesz dokladnie odzwierciedla moja sytuacje sprzed paru lat...(tylko u mnie moje wtedy poltoraroczne dziecko bylo z poprzedniego zwiazku). Chlop przestal ze mna spac, na wszelkie moje proby czulosci wykrecal sie dupa, caly czas wytykal mi balagan i niechlujstwo (na rzesach stawalam, zeby bylo czysto), jedzenie wiecznie mu nie smakowalo (byl wege z jakims 15 stazem, zaraz po rozpadzie zwiazku zaczal jesc mieso ), czas spedzal przed kompem i tv, przestal ze mna rozmawiac... U mnie skonczylo sie hmmm... zalamaniem nerwowym, depresja no i oczywiscie rozstaniem. Napisze Ci od siebie, ze baaaardzo mi ulzylo, jak juz bylo po wszystkim. Wielki ciezar spadl z barow. A rozstalam sie w takim momencie, ze moje dziecko nie odczulo tego bolesnie (oni mieli swietny kontakt, K byl wzorowym "ojcem")... No to nic nie poradzilam, ale sciskam mocno.
semoilna - 2012-12-13, 12:46
| machok napisał/a: |
Bardzo możliwe, ze moja refleksja nie pasuje...:( |
Moze i nie pasuje, ale na pewno dobrze ja przytoczyc, bo mysle, ze jest bardzo wazna. Jak nie przyda sie wolfskin, to na pewno innym My mielismy podobny problem. Na szczescie maz to madra bestia, wie co czuje i mowi o tym, takze problem zostal zduszony w zalazku. Bylam zaskoczona jak kilkakrotnie upominal sie, ze nie okazuje mu szacunku. Szanowalam go, relacje mielismy cudowne, takze nie przyszlo mi do glowy, ze moze sie tak sie czuc.
maharetefka - 2012-12-13, 12:49
Dla mnie to raczej wyglada na to, ze partner wolfskin, nie okazuje jej szacunku...
wolfskin - 2012-12-13, 15:00
lilias prezentujesz bardzo buddyjską postawę; nieprzywiązywania się. do teraźniejszości, do tego, że "na zewnątrz" jest dobrze lub źle. stanowisz całkowicie autonomiczną jednostkę, która potrafi zachować pogodę ducha niezależnie od tego, czy facet akurat ma dobry humor czy zły. rozumiem to i taka postawa jest dla mnie w pewien sposób ideałem, do którego dążę. tylko że w takim razie nasuwa mi się pytanie. po co w ogóle mi facet, skoro mamy zupełnie inne potrzeby, inną wizję rodzinnego domu, inne oczekiwania, a ja potrafię cieszyć się bez niego, spacerem, słońcem, sobą samą...? owszem, należy dobrze czuć się we własnym towarzystwie. nie rozumiem, czemu zakładasz, że ja się nie czuję dobrze z samą sobą. mam wrażenie, że nie czytasz zbyt uważnie moich postów. kilkakrotnie podkreślałam, że nie chodzi mi o to, jak ja się czuję z sobą czy innymi ludźmi (czuję się dobrze, nie mam problemów z samooakceptacją, zorganizowaniem sobie czasu etc.), ale jak się czuję z własnym partnerem. to relacja z nim jest tu problemem, a nie żadne inne relacje czy inne moje problemy.
piszesz, że nie potrzebujesz ciągłych uniesień i zabiegania o Ciebie. hm... wiesz, ja też nie. mam też już swoje lata i jestem świadoma, że tak się nie da. nie ma ideałów. ale związek z definicji polega na zabieganiu o siebie i to wzajemnie. nie chodzi o to, by ktoś codziennie przynosił mi pęk kwiatów i robił kolację przy świecach. ale jeśli przez te wszystkie lata nigdy się tego nie doczekałam...? czy zaakceptowałabyś taką relację? jeśli jestem chora, nie pyta, jak się czuję (i nie oczekuję, że będzie to robił, co pięć minut!). jeśli byłam pierwszy dzień w pracy, nie pyta, jak było. ja zaś interesuję się jego uczuciami, jego życiem.
mówicie o szacunku...może Was zaskoczę, ale wydaje mi się, że on mnie szanuje. ale to jest szacunek taki, jaki okazuje się własnej starej i brzydkiej ciotce. nigdy nie podniósł na mnie głosu, pomaga mi zajmować się dzieckiem i domem. ale nie traktuje mnie jak partnerki, kobiety. jest niesamowicie zimny.
machok ja go szanuję, nawet bardzo. nigdy nie okazałam mu braku szacunku, nigdy nie zwróciłam się do niego w jakiś paskudny sposób. szanuję go jako człowieka, ojca mojego dziecka, kogoś, kto jest zaradny, rozsądny, potrafi zadbać o nas w sposób materialny. ma wspaniały kontakt z dzieckiem. szanuję go też za to, że i on nigdy nie okazał mi braku szacunku. jeśli krytykuje, to nie mnie personalnie, ale moje zachowanie. owszem, zdarzylo mu się powiedzieć "w domu jest syf" i obarczać mnie winą za to, ale nigdy nie powiedział nic w stylu "ale fleja z ciebie" albo "jesteś beznadziejną gospodynią".
w moim rodzinnym domu ojciec nie szanował mnie ani mamy, potrafił obrzucić nas najgorszymi wyzwiskami. brzydzę się tym do dziś i bardzo pilnuję, bym ja nigdy w ten sposób się zachowała.
maharafetka mam wrażenie, że też odczułabym ulgę, gdyby to się skończyło. a jednak mam bardzo silnie wpojone przekonanie, że trzeba walczyć do samego końca o związek z kimś, z kim mamy dziecko i kogo jednak MIMO WSZYSTKO się kocha. nie wiem, czy to dobrze. niestety, kocham go nadal. śni mi się po nocach bycie z nim naprawdę, takie bycie razem, jak kiedyś. kocham tego faceta, z którym byłam. miał swoje wady, nie było idealnie, ale zawsze potrafiliśmy jakoś się w końcu odnaleźć. nasze wspólne śniadania, pichcenie obiadu, wyjazdy, rozmowy...
cały czas siedzi we mnie nadzieja, że kiedyś znowu będzie lepiej.
semoilna zazdroszczę Ci tego, że Twój mąż potrafi mówić o swoich uczuciach...
śliwka - 2012-12-13, 19:12
| wolfskin napisał/a: | | ale wydaje mi się, że on mnie szanuje. | Wg mnie olewanie Twoich potrzeb, oziębłość, brak zaufania (nie chce Ci powiedzieć jakie są przyczyny jego zachowania), brak szczerości to też jest brak szacunku. Nie szanuje też Twoich starań o Wasze dobre relacje.
maharetefka - 2012-12-13, 19:27
| śliwka napisał/a: | | wolfskin napisał/a: ale wydaje mi się, że on mnie szanuje. Wg mnie olewanie Twoich potrzeb, oziębłość, brak zaufania (nie chce Ci powiedzieć jakie są przyczyny jego zachowania), brak szczerości to też jest brak szacunku. Nie szanuje też Twoich starań o Wasze dobre relacje. |
to wlasnie mialam na mysli, śliwka, to ladnie ujela.
Kamyk - 2012-12-13, 20:56
Wolfskin właśnie czytam „Miłość odnowioną” Dr Harvilla Hendrixa, jeśli masz w obecnym stanie psychicznym dość dużo siły na lekturę to bardzo polecam.
lilias - 2012-12-13, 21:56
wolfskin, nie mam pojęcia czemu Twój partner zamknął się tak hermetycznie odpowiedz sobie jaki był przedtem, bo może jeszcze nie potrafi zareagować na Twoje aktualne, większe niż wcześniej potrzeby czułości . mój J. nie potrafił w ogóle rozmawiać na zwykłe tematy (do dzisiaj mu zostały rozmowy telefoniczne prowadzone w telegraficznym skrócie). tego u nich w domu nie było. w naszym rozmawiamy, opowiadamy, jemy razem obiad (lub kolację). oswajanie się z drugą osobą, z którą bywa, że przebywamy 24 godziny na dobę wymaga czasu. u nas trwało długo zanim ciągła obecność drugiego człowieka przestała w pewien sposób drażnić i przestała być odbierana jako ograniczanie wolności, ingerowanie we własny, intymny świat. co innego spotykać się (na zewnątrz), co innego mieszkać i żyć razem. U Ciebie dobrze rokuje, że on czuje się odpowiedzialny za Was i poczuwa do obowiązków domowych coś go jednak blokuje i zanim to z niego wyciągniesz (żeby problem rozwiązać trzeba go zidentyfikować niestety) może być ciężko.
u mnie wygląda to tak, że nie czuję się w związku jak w więzieniu (a bardzo długo miałam takie odczucia) i bardzo mi zależy, żeby on też tak się nie czuł. Nie jestem zen (a chciałabym), tylko zbieram fajne chwile w głowie i sercu, na wypadek nadejścia tych gorszych (normalnie jak w życiu, czyli sinusoida)
TinaM - 2012-12-14, 00:39
wolfskin, a myślałaś o tym, że być może uczucie Twojego faceta się wypaliło? Że nie potrafi już być z Tobą, ale nie potrafi też odejść (ze strachu, poczucia obowiązku czy odpowiedzialności). Nie chce Cię ranić, bo zależy mu na Tobie, bardzo kocha dziecko, dlatego pozwala żebyście oboje tkwili w takim zawieszeniu, chociaż jest mu z tym bardzo źle..
Mam nadzieję, że nie sprawiam Ci tym co piszę przykrości. Piszę to, bo zachowanie Twojego faceta bardzo przypomina mi... moje. Bardzo podobnie zachowywałam się jak zaczęło się psuć w moim związku, a ja nie byłam już pewna czy Go kocham, a potem byłam już pewna że nie kocham.
Odsunęłam się totalnie, zero czułości, bliskości, ciągłe poirytowanie, wszystko mnie w nim denerwowało, uciekałam w swój świat, nie chciałam spędzać z nim czasu, robić czegokolwiek wspólnie..
Ale jednocześnie zależało mi na nim w jakiś sposób, bardzo dużo razem przeszliśmy, no i tak naprawdę wciąż był dla mnie najbliższą osobą serce mi się krajało jak widziałam jak bardzo się stara... I nie umiałam odejść, a było u nas o tyle łatwiej, że nie było dziecka.
Też polecam tą książkę co Kamyk
Mam nadzieję, że sytuacja szybko się wyjaśni, bo wtedy już wszystko się jakoś ułoży.
bronka - 2012-12-14, 10:48
Cholera-bez sensu jest to roztrząsanie. Musisz sama z mężem ustalić o co chodzi tak naprawdę. Czy ma jakiś problem, czy dla niego to już koniec, na jaką terapię warto iść. wolfskin to co miałam od serca napisałam Tobie wtedy na pw. Uważam, że powinnaś pójść każdym możliwym tropem. I zawalczyć o siebie. Bądź silna. Bądź dzielna. Nie daj się dołom.
Albo wóz albo przewóz ( czy jak to się mówi).
Tkwiąc w takim patowym związku zniszczy Cię i będziesz lizać rany przez lata.
i pozdrawiam Cie serdecznie
wolfskin - 2012-12-14, 15:14
maharetefka, śliwka w sumie macie rację. to też brak szacunku.
Kamyk chętnie poczytam, dzięki za wskazanie lektury
lilias pocieszające jest to, że u Was trochę to trwało, a jednak ułożyło się, nauczyliście się tego wspólnego życia bez poczucia, że związek to więzienie.
TinaM tego obawiam się najbardziej - że to koniec, a on nie ma odwagi mi o tym powiedzieć. może zachowując się w ten sposób liczy na to, że sama się domyślę i to ja podejmę decyzję o rozstaniu? sama byłam kiedyś w takiej sytuacji. związałam się z kimś dość pochopnie, ale dla mnie to była bardziej przyjaźń niż miłość. liczyłam na to, że uczucie samo się z czasem pojawi. oczywiście się nie pojawiło. a gość zakochał się na amen, bardzo mu zależało. kwiatki, róże i serenady. nie wiedziałam, jak się wyplątać, więc zaczęłam się zachowywać jak ostatnia suka. nie oddzwaniałam, olewałam go. im bardziej starałam się go zniechęcić, tym bardziej on do mnie lgnął, próbując wszystko naprawić. z tym, że oboje byliśmy wtedy gówniarzami jeszcze. w końcu ja się opamiętałam i powiedziałam mu prawdę - że to koniec. nigdy przedtem ani potem nie zachowywałam się w ten sposób, teraz wydaje mi się to obrzydliwe. dawać komuś nadzieję przez kilka miesięcy, gdy w głębi duszy czuje się, że nic z tego nie będzie, a nie mieć odwagi by wyłożyć kawę na ławę. mam nadzieję, że mój partner, jakby nie było dojrzały już facet, nie mógłby robić mi takiego świństwa.
podpytywałam go o to przy okazji ostatniej "poważnej rozmowy". zasugerowałam, że może on przestał mnie traktować jak partnerkę bo już nic do mnie nie czuje. nie potwierdził ani nie zaprzeczył. a przecież gdyby to była prawda, miałby świetną okazję, by potwierdzić moje domysły i uwolnić się ode mnie. zaczął mówić tylko o swoich pretensjach, że ja też się nie staram, że wraca do zasyfionego domu, że jest zmęczony, a jeszcze musi sam wszystko ogarniać i zajmować się dzieckiem itd.. zaczęłam się bronić, że staję na rzęsach, by wszystko zrobić na czas, że jestem fizycznie zmęczona zajmowaniem się wszystkim na raz, że najlepiej pracuje mi się wieczorem, kiedy dziecko nie wisi na mojej nodze. a on chciałby mieć wszystko wypucowane w chwili, gdy wraca z pracy, dziecko siedzące przy jednej zabawce w kąciku. poza tym dl niego najlepiej byłoby gdybym wcale nie gotowała, bo wtedy nie trzeba by było sprzątać kuchni i zmywać. on najchętniej je w barze w pracy lub rzeczy z mrożonki, więc łatwo mu mówić. i tak się przerzucaliśmy wzajemnymi pretensjami. ja obiecałam mu, że się będę bardziej starać. on mi nic nie obiecał.
rozmowa skończyła się jak zwykle brakiem konkluzji i seksem z jego inicjatywy.
teraz ja dwoję się i troję jeszcze bardziej, z jego strony - nadal ignor i to samo. uwierzycie? sprytnie zmobilizował mnie do tego, bym zaczęła robić jeszcze więcej, a sam nie poprawił nic.
bronka tak, tylko jak to ustalić?
bronka - 2012-12-14, 15:26
wolfskin, nie wiem Po prostu nie wiem Jakoś musisz go zmusić do bardzo szczerej rozmowy. A masz szansę podrzucić gdzieś dziecko na 24h? Do mamy/ babci/ siostry? Usiąść i wydrążyć z męża to co naprawdę mu dolega?
lilias - 2012-12-14, 17:00
wolfskin, nie rób wszystkiego. poinformuj go czego robić nie będziesz bo nie dajesz rady, a on niech to robi bo np. lubi i tyle. nikt nie jest idealny, prawda? kompromis to kompromis, obie strony coś z siebie dają i jeszcze jedno jeżeli sugeruje, że w domu nic nie robisz bo "tylko" zajmujesz się dzieckiem, to powiedz mu z czułym uśmiechem, że nie ma problemu bo "tylko" dzieckiem może zajmować się po powrocie z pracy i nie kosztuje go to nic, jak Ciebie do wieczora i wiesz co? mów mu uczciwie, że go kochasz, ale oczekujesz wsparcia, czułości i wzajemności. mów, nie krzycz w nerwach. mów, że jesteś tylko człowiekiem, a nie cyborgiem. rozmawiaj z nim. pewno na początku coś mruknie, ale odpowie półsłówkiem, ale to już jakaś komunikacja. faceci są strasznie niedomyślni tylko niczego w nerwach, żarcik, uśmiech i konsekwencja
nie masz dziwnego uczucia, że ktoś go podpuszcza? zwróć uwagę czy te dziwne zachowania są przez cały czas (np. pon-piątek, sob-niedz), czy po powrocie z pracy, czy ze spotkania z kumplem. do tego uważam, że jest tak jak jest bo jesteś od niego całkowicie zależna. to akurat niefajne jest, ale nie każdy facet ogarnia partnerstwo z kobietą, która nie pracuje zawodowo i nie ma własnych pieniędzy. niektórzy starają się dopiero wtedy, kiedy nie jest takie pewne, że kobieta musi z nim być oni nie są tacy jak my
kochasz faceta więc nie rezygnuj. nie znam związku, który jest w 100%spokojny, stabilny i nie ma w nim sytuacji zapalnych.
jagodzianka - 2012-12-14, 17:07
| wolfskin napisał/a: | | rozmowa skończyła się jak zwykle brakiem konkluzji i seksem z jego inicjatywy. |
A czy to nie jest jakiś plus? Bo w sumie wcześniej pisałaś, że nawet tego mu się nie chciało.
kamma - 2012-12-14, 20:09
| wolfskin napisał/a: | | zasugerowałam, że może on przestał mnie traktować jak partnerkę bo już nic do mnie nie czuje. nie potwierdził ani nie zaprzeczył. a przecież gdyby to była prawda, miałby świetną okazję, by potwierdzić moje domysły i uwolnić się ode mnie. zaczął mówić tylko o swoich pretensjach, że ja też się nie staram |
czyli znowu wcisnął Was w ten wytarty wątek. Ale ja mam wrażenie, że to jest tylko temat zastępczy, aby nie mówić o tym, co naprawdę jest na rzeczy. Widzisz, nie odpowiedział Ci na pytanie o miłość i partnerstwo. Jeżeli tu tkwi problem, to on może za wszelką cenę unikać odpowiedzi. Może ona wywoływać w nim silne poczucie winy. Natomiast gdybyś Ty zerwała, popchnięta do tego jego zimnym zachowaniem, byłoby to samospełniające się proroctwo (czyli brak poczucia winy). Oczywiście nadal nie masz pewności, że to właśnie o to chodzi. Dlatego przy następnej okazji poważnej rozmowy postaraj się nie wdepnąć znowu w spiralę pretensji. Nawet gdy zacznie wyjeżdżać z tymi tekstami, to wracaj do pytania, na które nie uzyskałaś odpowiedzi. Podkreślaj, że zależy Ci na szczerości, bo tylko taki związek ma sens.
(rany, dzieciak mi brzęczy nad uchem, nic więcej mądrego w tej chwili nie wymyślę)
A tak poza protokołem, to chciałam Ci powiedzieć: lubię Cię
wolfskin - 2012-12-16, 00:09
będzie krótko, bo czasu mało.
kamma dzięki wzajemnie masz rację - muszę uzyskać odpowiedź na pytania i nie pozwolić się zepchnąć na inny temat (wzajemnych pretensji np.)
jagodzianka trochę tak, ale z drugiej strony przecież nie tylko o to chodzi. tyle dobrego, że chwila przyjemności
lilias świetny pomysł z tym powiedzeniem mu, żeby po pracy się dzieckiem zajął wykorzystam to!
coś jest na rzeczy w tym, co piszesz o zależności. ale to byłby chyba pozytywny wniosek. bo jeśli przyczyną (chociażby jedną z przyczyn) miałaby być moja zależność od niego i związane z tym jego niestaranie się, to znaczyłoby, że sytuacja jest przejściowa. bo przecież prędzej czy później wrócę do pracy... może to jest klucz? może on sobie właśnie z tym nie może poradzić, bo czuje się w jakiś sposób wykorzystywany przeze mnie? oczywiście podświadomie, bo moje siedzenie z dzieckiem to wynik naszej wspólnej (uczciwie mówię) decyzji.
podpuszczanie? nie, to nie to. to wyjątkowo odporna na sugestie innych jednostka. tego jestem pewna.
bronka z tym jest problem, bo karmię i mi by cyce przez 24 godziny odpadły. a babcie i dziadki mieszkają w cholerę daleko niestety, więc ciężko o podrzucenie nawet na 12h. pomysł do wykorzystania za kilka miesięcy.
lilias - 2012-12-16, 10:35
wolfskin, podobasz mi się taka z jajamy
go. - 2012-12-17, 11:36
wolfskin, trzymam kciuki za szybkie wyklarowanie sytuacji! Jak długo można czuć się jak zbędny balast? I wytrzymawać traktowanie jak wroga przez najbliższą osobę...
psDom to nie hotel, żeby w 100% wszystko mieć gotowe i pod nosem!
wolfskin - 2012-12-18, 01:07
no zobaczymy.
jakoś jest, ciekawe na jak długo. pewnie do świąt.
bodi - 2013-03-08, 04:23
Wolfskin,I jak u Ciebie, u Was?
|
|