wegedzieciak.pl
forum rodzin wegańskich i wegetariańskich

Ciąża i poród - Opisy porodów w domu

dżo - 2009-03-20, 12:32
Temat postu: Opisy porodów w domu
Zakładam nowy wątek z opisami porodów domowych. Łatwiej będzie je znaleźć osobom zainteresowanym rodzeniem w domu.

Mój poród (19.03.2009 r):

W nocy ze środy (18 marca) na czwartek około 2.00 zaczęły się regularne skurcze co 7 minut. Zadzwoniłam do położnej, aby skonsultowaćco mam robić, zaleciła ciepłą godzinną kąpiel.
Zapisywałam częstotliwość skurczów, które, mimo, że bardzo regularne nie występowały częściej niż 7 – 8 minut. Mąż nieświadomy niczego spał w najlepsze a ja stałam przy komodzie tuptając energicznie w miejscu – pomagało mi to przetrwać skurcze.

O 9.00 rano przyjechała położna, zbadała mnie między skurczami i okazało się, że mam już 5 cm rozwarcie. Teoretycznie, więc poród bardzo ładnie i sprawnie przebiegał. Około 10.00 rozpoczęły się skurcze przypominające patre, miałam 9 cm rozwarcia. I od tej chwili poród miał przebiec już szybciutko. Niestety Tymon nie chciał dobrze wstawić się kanał rodny, miał krzywo ułożoną główkę, która nie mogła się wpasować. Próbowałyśmy wielu metod, pozycji, aby mu pomóc, ale szło bardzo ciężko.

Około 12.00 rozpoczęły się właściwe skurcze parte ale były bardzo krótkie, w każdym cyklu zaledwie po 3 co uniemożliwiało mi odpowiednie wypieranie dziecka. Przyjmowałam wszystkie możliwe pozycje, od kurczej, klęczącej, po stojącą na ugiętych kolanach, ale wszystko na nic, skurcze były intensywne, ale było ich za mało, więc gdy Tymon trochę posuwał się do przodu zaraz po ustaniu skurczów się cofał. Dla mnie trwało to wielki, choć położne (na II okres porodu przyjechała druga do pomocy) twierdziły, że idzie mi naprawdę sprawnie. Niemniej widziałam, że intensywnie wymyślają różne sposoby, aby poprawić ilość skurczów, bo ta faza porodu niebezpiecznie zaczęła się przedłużać.
Mimo moich wcześniejszych wyobrażeń o cichym, bezgłośnym porodzie krzyczałam wniebogłosy. Nie podejrzewałam się o takie „zdolności” i przede wszystkim taki brak oporów, ale krzyk bardzo mi pomagał.

W końcu pękł pęcherz płodowy, wody były lekko zielonkawe, ale położne zadecydowały, ze kontynuujemy poród w domu (teoretycznie zielone wody go dyskwalifikują).
Niestety moje słabe skurcze nadal nie pozwalały Tymonowi na wyjście. Byłam już bardzo zmęczona i miałam serdecznie dosyć, marzyłam tylko o tym, aby się położyć i zasnąć. Położne pomagały mi ściskając miednicę a w końcu w akcie desperacji lekko wypychając dziecko przez naciskanie na brzuch i to był przełom. Od tej chwili po trzech skurczach o godzinie 14.19 urodził się nasz synek.

Był owinięty dwa razy pępowiną, (która była niespotykanie długa jak na tak małe dziecko), dlatego wody były lekko zielonkawe. Urodził się malutki (2880 g), z czarnymi długimi włosami, grzeczny i spokojny. Dostał 10 punktów, nie miał żadnych problemów z przyssaniem się do piersi.

Jestem bardzo zadowolona z przebiegu porodu i wdzięczna położnym za ich determinację i pomoc. To wspaniałe kobiety.

Nigdy nie miałam żadnych wątpliwości, co do porodu w domu. Teraz nie mam ich tymbardziej. Jeśli jest się pod dobrą opieką to wszystko jest możliwe.
Pękłam tylko w jednym miejscu, bardzo delikatnie.

Po porodzie pytałam położnej czy w szpitalu w mojej sytuacji pozwoliliby mi na dokończenie porodu naturalnie, bez wspomagaczy. Nie pozwoliliby, ponieważ procedury szpitalne są ściśle określone i tak przedłużająca się II faza jest niedopuszczalna, należy podać oksytocynę jeśli nie ma finiszu po 0,5 godzinnych skurczach partych.

Martuś - 2009-03-20, 12:50

Dżo, naprawdę pięny poród miałaś, i jak na pierwszy raz to naprawdę szybki!
dżo napisał/a:
Mimo moich wcześniejszych wyobrażeń o cichym, bezgłośnym porodzie krzyczałam wniebogłosy.

;)
dżo napisał/a:
Po porodzie pytałam położnej czy w szpitalu w mojej sytuacji pozwoliliby mi na dokończenie porodu naturalnie, bez wspomagaczy. Nie pozwoliliby, ponieważ procedury szpitalne są ściśle określone i tak przedłużająca się II faza jest niedopuszczalna, należy podać oksytocynę jeśli nie ma finiszu po 0,5 godzinnych skurczach partych.

A to już zależy od szpitala, ja parłam przez godzinę, a dziewczyna z mojej sali dwie i nikt nic nie wspomniał o cesarce (obie parłyśmy w pozycjach wertykalnych). I wedle mojej wiedzy taki maksymalny dopuszczalny czas fazy parcia to ok 2 h,a u Ciebie dżo to chyba nawet krócej trwało?

[ Dodano: 2009-03-20, 12:51 ]
Aha - mój 'ulubiony' temat - a nie miałaś bóli krzyżowych? :->

kofi - 2009-03-20, 12:54

dżo podziwiam. Jesteś bardzo dzielna i spokojna (mimo tych krzyków :-) ). Ja bym chyba lekko spanikowała widząc zielone wody. Fajne te położne. :-)
dynia - 2009-03-20, 12:57

dżo jak dobrze,że Wam się udało urodzić w domowym zaciszu :-) Super opis i z niego wynika,że trafiłaś tez na prawdziwie pomocna i przyjazna położna.Gratuluję!
olgasza - 2009-03-20, 12:58

dżo, powtórzę raz jeszcze - jesteś WIELKA! gratuluję i zazdroszczę!
daria - 2009-03-20, 13:04

to musiał byc cudowny poród, popłakałam się jakbym to ja rodziła :lol: gratulacje ogromne :mrgreen:
dżo - 2009-03-20, 13:06

Martuś napisał/a:
i jak na pierwszy raz to naprawdę szybki!

a mi się tak dłużył, naprawdę myślalam, że bardzo długo rodzę,
Martuś napisał/a:
a nie miałaś bóli krzyżowych?

miałam, ale tylko w I fazie porodu, zupełnie o nich zapomniałam :mryellow: ,
na początku położna mi ręcznie masowała odcinek lędźwiowy a później założyła takie elektrody (nazywa się to chyba Tesa) i one mi bardzo pomagały w bólu,
euridice, kofi, olgasza, dziękuję za miłe słowa :-)

kociakocia - 2009-03-20, 13:09

przyłączam się do gratulacji, podziwiam Twoją odwagę, życzę dużo radości z bycia mamą i cudownego, zdrowego synka :-D
kamma - 2009-03-20, 13:22

dżo, pełna profeska :) I mam na myśli nie tylko położne :)
maryczary - 2009-03-20, 13:27

Jak cudnie! Gratuluję dżo! dzięki za opis.

Czy ktoś zna położne, które chciałyby odbierać taki poród w domu z Dolnego Śląska, najlepiej Legnicy?

Martuś - 2009-03-20, 13:40

dżo napisał/a:

miałam, ale tylko w I fazie porodu, zupełnie o nich zapomniałam :mryellow: ,
na początku położna mi ręcznie masowała odcinek lędźwiowy a później założyła takie elektrody (nazywa się to chyba Tesa) i one mi bardzo pomagały w bólu,

No to dobrze, że zapomniałaś ;) Ten aparat to Tens, w Pucku tez go mają, ale mi go nie dali, już 'za późno' było chyba, jak w końcu przeszłam na porodówkę z ginekologii (chociaż od tego 'za późno' to się i tak wszystko wlokło jeszcze dobrych parę godzin).

Super te Twoje położne, naprawdę przywracają wiarę w ludzi :)

A poród nieprzyspieszany niczym może trwać 24-48 h, także naprawdę szybko urodziłaś, i do tego ta pierwsza faza tak 'książkowo' Ci przebiegała :)

puszczyk - 2009-03-20, 14:12

dżo, podziwiam Cię dzielna kobieto. 8-)
DagaM - 2009-03-20, 14:34

Dżo, brak mi słów, aż się sama wzruszyłam :-D Trafiłaś na "złote" kobiety. A odnośnie popękania, wcześniej jakoś przygotowywałaś się, masowałaś, wiesz co, olejkiem?
zina - 2009-03-20, 14:34

dżo, wspaniale ze Wam wyszlo po domowemu :-D
martka - 2009-03-20, 14:57

dżo, wspaniały poród :-)
gosia_w - 2009-03-20, 15:29

dżo, bardzo się cieszę, że miałaś taki udany domowy poród.
Lily - 2009-03-20, 15:38

Wzruszyłam się... i pomyślałam, że w szpitalu pewnie byś nie urodziła sama, być może nawet skończyłoby się cc. Fajnie, że się udało, na pohybel straszącym ;)
szo - 2009-03-20, 15:56

dżo, podziwiam cię i jeszcze raz - wracaj do sił :-D
Ania D. - 2009-03-20, 16:34

Dżo, wspaniale, że udało się w domu. Marzy mi się poród domowy, może więc przy kolejnym dziecku się uda.
Malinetshka - 2009-03-20, 17:59

dżo, super, że w domu i najważniejsze, że miałaś taką opiekę :D
nitka - 2009-03-20, 18:12

dżo, dziękuję za opis porodu. Taki spokój od Ciebie czuję :)
moTyl - 2009-03-20, 20:38

dżo, piękny poród i pięknie go opisałaś. Mam nadzieję, że uda mi się pójść w Twoje ślady i niedługo będę tu opisywać mój własny poród domowy. Miałaś szczęście, że położne zadecydowały przeciwko przeniesieniu do szpitala (tutaj także zielone wody oznaczają transfer) i że cierpliwie czekały na narodziny Tymka :-D

Dzięki serdeczne za ten opis, daje mi wiarę, że można w domu pięknie urodzić :-D

dżo - 2009-03-20, 20:43

moTyl napisał/a:
Mam nadzieję, że uda mi się pójść w Twoje ślady i niedługo będę tu opisywać mój własny poród domowy.
moTyl, bardzo na to liczę i tego życzę :-) , grunt to pozytywne nastawienie,
u mnie chyba dużo zadziałała wizualizacja, w której widziałam siebie dokładnie gdzie i jak rodzę (konkretny pokój i pozycja) i mniej więcej wszystko tak przebiegło jak sobie to wcześniej wyobrażałam także bardzo polecam tą metodę :-) ,

PiPpi - 2009-03-20, 20:46

wspaniała historia, takie położne to po rękach całować..wiem, co piszę.
maryczary, pod żadnym pozorem nie decyduj się na Grażyne Bliger z Wrocka, gdybyś stad szukała położnej, pogadamy na spotkaniu :->
gratuluję Ci dżo ogromnie :-D

ostatnio pediatra pytała czy znów zdecydowałabym się na poród w domu mimo , ze mój zakończył się w szpitalu. Tak, ale z dobrą położną odpowiedziałam .( taką jak Ty, dżo :mryellow: )

biechna - 2009-03-21, 07:59

dżo, jesteś baaardzo dzielna, i miałaś takie szczęście do położnych, mądre kobiety :-) Dziękuję za ten opis. Może przy trzecim dziecku zdecyduję się też na poród w domu.. 8-)
bodi - 2009-03-21, 20:55

dżo, piękny opis, dziękuję. wspaniale że udało Ci się urodzić w domu :D
Salamandra*75 - 2009-03-21, 21:50

Dżo wspaniały opis WIELKIE ukłony dla mądrych położnych i dzielnej mamy...Ja już nie chce nigdy w szpitalu rodzić!!!!przekonuje sie że to możliwe......Jak bedziemy sie strali o drugie dziecko to postram sie rodzic w domu........
pzdr ciepło i zycze dużo cierpliwosci i wytrwałości na drogach macierzyństwa

Tobayashi - 2009-03-21, 22:52

Podziwiam za determinację Ciebie i wspaniałe położne :-D A małzonek? Przespał cały poród? ;-)
dżo - 2009-03-22, 13:14

Tobayashi napisał/a:
A małzonek? Przespał cały poród?

:lol: , nie do końca :mryellow: , ale tu sprawy przybrały zupełnie inny obrót niż miały,
planowałam obecność męża przy porodzie, choć nie wiedziałam do końca jaką rolę ma spełniać bo nie jestem z tych osób, które potrzebuję przytulania, głaskania, pocieszania - to mnie irytuje i przeszkadza i rzeczywiście tak było, wszelka pomoc ze strony męża było przeze mnie niemile widziana, wolałam aby był w kuchni i cierpliwie czekał,
stał tam więc te wszystkie godziny i zagryzał palce bardzo się denerwując,

iris - 2009-03-22, 21:25

wow dżo! pięknie opisane! odważna jesteś zwłaszcza, że to Twój pierwszy poród był. jak kiedyś uda mi się zajść w ciążę to się poważnie zastanowię nad porodem w domu :-)
ulapal - 2009-03-23, 01:03

no to ja sie dopisuje ze swoja historia, dla tych co chcą rodzić w domu na emigracji.

w nocy z piątku na sobotę poczułam pierwsze skurcze. w sobotę rano były juz w miarę regularne co 7min. zadzwoniliśmy na oddział położniczy, zeby poinformować , że się zaczęło, nie wiedziałam , kto będzie moją położną, bo tutaj w Anglii poród domowy jest na życzenie, bezpłatnie obsługiwany przez służbę zdrowia, o ile ciąża przebiega bez komplikacji. polecono nam czekać aż skurcze się nasilą, i beda regularnie co 5 min. tak przeczekaliśmy praktycznie całą sobotę do późnego wieczora, w międzyczasie zadzwoniliśmy potem jeszcze kilka razy jak już skurcze były co 5 min, i sie wydawalo nam ze to juz długo wszystko trwa, ale za kazdym razem pytano się mnie czy daję sobie radę z bólem i czy chce , żeby już położna do mnie przyjechała. oprócz skurczy nic wiecej sie nie działo , wiec ażdo 23 byliśmy sami. o 23 zadzwonilam po raz ostatni, bo juz bolalo na tyle bardzo i trwalo to juz caly dzien i poprosiliśmy, zeby kogoś do nas wysłano.
w momencie kiedy zadzwonił vdzwonek do drzwi i Nedim brał klucz by otworzyć na dole drzwi położnym, odeszły mi wody. Biedny nie wiedział czy ma leciec do mnie bo coś sie stało, czy schodzic na dół. położne przyjechały w 10-15 min po telefonie, były 2, przywiozły ze soba 2 butle z tlenem, takie jak do nurkowania zdaje sie. wypytały o wszystko, wszystko zanotowały, sprawdziły tętno maluszka. skurcze były co 3 min.
w broszurce dla ochotników na domowy poród było napisane , ze wypadało by być przygotowanym na to , by nakarmić i napoić położne, bo jak poród się przedłuża, to położna teżczłowiek i głodnieje, chociaż jest w pracy. mieliśmy zakupione ciasteczka i bylismy gotowi na kanapki, zatem położne piły herbatke i jadly ciasteczka, kiedy to ja na czworaka przed nimi, z goła pupa wiłam sie przy każdym kolejnym skurczu. generalnie zaczęło się wesoło. zaproponowały mi kilka rożnych pozycji, do wyboru, w których najlepiej było mi znosić ból. i zapoznały z obsługą tlenu. to się nazywało gas&air, przynajmniej tak zrozumiałam. miało to działać tak, ze gdy czułam ze nadchodzi skurcz, to zamiast spinać się w bólu miałam nabrać głęboki wdech, i dotlenienie maksymalne mózgu miało spowodować łagodniejsze przebieg skurczu i zapewne dopomóc w regularnym oddychaniu. zaciągnełam się na próbe, ale tak mi zaswirowało w głowie, ze zrezygnowałam. (ponoć niektóre dziewczyny wymiotuja nawet od nadmiaru tlenu). niestety po konsultacji w drugim pokoju, położne poinformowały nas, ze przez przypadek przywiozły nie naładowane butle, wiec Nedim taksowkami lecial doszpitala po pełne. ale sie uwinał tak szybko, ze dla mnie wydawało się, ze go nie było moze z 10 minut zaledwie. a w brighton w sobotnia noc w naszej okolicy wcale o takse nie bylo łatwo.
no to jak butla nie to moze kąpiel, wiec nedim przygotował wanne, zapalił świeczki, pytali się mnie czy chcę jakąś muzyczkę, ale to akurat wcale mi nie było w głowie. w wannie byłam długo. ale dokładnie to nie wiem ile. około 2 godzin. bolało na tyle bardzo, ze jednak spróbowałam tlenu i muszę powiedzieć , że bardzo mi pomógł. Nedim trzymał jedna reką ustnik, drugą sciskał moją rekę. widać musiało mnie ostro boleć , bo były momenty, że pamietam jak wycierał łezki, 8-) ciepla woda parowała, dawało to fajny efekt w swietle świec, ja wdychałam tlen, i jak nie było skurczu to było tak błogo ze w pewnym momencie odjechałam, i miałam wizje, ze płynę łódką po jeziorze otoczonym lasem i jest piekna poranna mgła. :-D chyba z tego dotlenienia miałam taki mały "haj" no i na pewno ze zmeczenia. Jak sie ocknełam to wydawało mi się, ze normalnie usnełam.
Tymczasem była już chyba 4 nad ranem, położne powiedziały, ze w wannie same skurcze nie wystarcza i ze dziecko za słabo schodzi w dół, i ze najwyzsza pora przejsc do pozycji pionowej by wykorzystać siłe grawitacji. poza tym nie wolno im odebrać dziecka w wannie o ile to nie jest poród w tej specjalnej. Zaproponowały pare pozycji, w tym z udziałem przyszłego taty, ale najlepsza była dla mnie pozycja powiedziałabym „na żabę”, nie wiem jak się fachowo nazywa, w kucki z rękoma opartymi o podłogę. Weszłam już w ostatnią fazę i zadzwoniono po 3 położną. Jedna na ewentualny ratunek dla mnie, 2 do dziecka, a 3 nie wiem, chyba dla tatusia :mryellow: , i do wypisywania papierkow. 3 akurat znałam z wizyt w ciąży. 3 wespół tak bardzo wspomagały mnie w parciu, ze aż chciałam im powiedziec, zeby już tyle nie trajkotały, ze dam se rade, bo nie mogę się skupić. Przyniosły nawet ze sobą dodatkowe ceraty i folie, które rozłozyły na podłodze,w wyniku czego godzinę po wszystkim nawet nie było śladu, ze w tym pokoju odbywał się poród.
i wspólnymi siłami- 5 osób w pokoju :-) :shock: - ta szósta mała osóbka przyszła na świat o 6.32 rano w niedziele. Dziś się smiejemy ze to była najlepsza sobotnionocna imprezka w zyciu.
Z tego wszystkiego nie widziałam ani pepowiny, ani łożyska. Tata został poproszony o przecięcie pępowiny i ściagnięcie koszulki by przytulając synka ten miał kontakt z ciałem, ale się chyba zawstydził . Położne od razu zapytały – gdzie aparat i zrobiły chłopakom mini sesje, a mnie wysłały do łazienki. Drzwi były otwarte,zero wstydu, ja biore prysznić, położna przynosi mi majtki z plecaka, który na wszelki wypadek był spakowany do szpitala, instruuje jak wkladac wielka podpachę, reszta się fotografuje, wszyscy się śmieją, wchodzi 4 położna z wagą, bo 3 pierwsze skończyły już dyżur. Któraś z nich posłała mi łóżko i włożyła cerate pod prześcieradło na wszelki wypadek. Więc jak wyszłam z łazienki, dostałam dzidzię w objęcia, pożegnałam położne, była już zresztą 9 rano (trochę czekaliśmy na łożysko, dopiero zastrzyk pomógł) wskoczyłam do świeżego pachnącego wyrka, i zadzwoniłam do mamy, która była już na lotnisku w drodze do mnie. Akurat na ten sam dzień miała lot. (przejęty zięć wyjechał po nią na lotnisko o godzinę za wcześnie)
Nigdzie mi nic nie pękło, i nigdzie mnie nie nacięto. 2 dni później w 2 godziny zwiedziłyśmy poł miasta, bo to była jej pierwsza wizyta.
Ethem dostał 8 punktów, dokument wypisu spod opieki szpitala dostałam listownie, i stamtąd dowiedziałam się o tych punktach, wiec nawet nie wiem za co i czemu.

Rozpisałam się... ale to była naprawdę niezła imprezka. Można by się przyczepić do tych butli nie naładowanych, ale to był pikuś, Wszystko było ustawione pode mnie, o wszystko mnie pytano, proponowano, sugerowano, do niczego nie zmuszono. Najbardziej bałam się, ze w razie komplikacji nie zrozumiem o co chodzi. Ale wszystko poszło naprawdę bez zarzutów.

kamma - 2009-03-23, 08:24

ulapal, to brzmi jak naprawdę fajna imprezka :)
ulapal napisał/a:
wchodzi 4 położna

no tu już wymiękłam :lol: :lol: :lol:

gemi - 2009-03-24, 12:02

dżo napisał/a:
Był owinięty dwa razy pępowiną, (która była niespotykanie długa jak na tak małe dziecko), dlatego wody były lekko zielonkawe. Urodził się malutki (2880 g), z czarnymi długimi włosami, grzeczny i spokojny. Dostał 10 punktów, nie miał żadnych problemów z przyssaniem się do piersi.

Jestem bardzo zadowolona z przebiegu porodu i wdzięczna położnym za ich determinację i pomoc. To wspaniałe kobiety.

Nigdy nie miałam żadnych wątpliwości, co do porodu w domu. Teraz nie mam ich tymbardziej. Jeśli jest się pod dobrą opieką to wszystko jest możliwe.
Pękłam tylko w jednym miejscu, bardzo delikatnie.


dżo - łezka mi się zakręciła w oku z podziwu i wzruszenia. I bardzo Ci dziękuję za ten opis. Jestem jeszcze bardziej przekonana, że za drugim razem urodzę w domu. Tym razem nie pozwoliły na to warunki mieszkaniowe.
Gratuluję Ci, że byłaś taka dzielna. A takie położne to powinno się na rękach nosić :D

Cytat:
Rozpisałam się... ale to była naprawdę niezła imprezka.

ulapal - super! bardzo podoba mi się Twój opis porodu :) No i Twoja relacja jest kolejnym dowodem na to, że najlepiej jest nie przeszkadzać naturze. Kiedy u nas w Polsce będzie można za friko takie imnprezki urządzać..? Pewnie jeszcze trochę wody upłynie. I najważniejsze - gratuluję zdrowego synka :)

ina - 2009-03-24, 15:01

ulapal, fajny miałaś poród :-D
silije - 2009-03-24, 15:46

Gratulacje! Cieszę się razem z Wami.
Mój stary opis jest tutaj:
hxxp://dobrzeurodzeni.pl/index2.php?id=relacje_kobiet.domowe_narodziny.htm

maryczary - 2009-03-24, 19:12

Silije , jedno wielkie wzruszenie! Piękna opowieść, dżo ulapal wielkie uznanie i zazdrość ;-)

a to mój ulubiony fragment twojej opowieści cudnej silije:
Cytat:
Wcześniej na kolację zrobiłam sobie, wiedziona własnym doświadczeniem, miseczkę kisielu, którą polecam na poród, bo „smakuje w obie strony tak samo”.

Capricorn - 2009-03-24, 19:30

ulapal, czad!
dynia - 2009-03-24, 19:47

Ulapal poród naprawdę w świetnych warunkach ,szczerze zazdroszczę 8-)
dżo - 2009-03-24, 20:02

ulapal, niezły poród miałaś :-)
ulapal napisał/a:
Wszystko było ustawione pode mnie, o wszystko mnie pytano, proponowano, sugerowano, do niczego nie zmuszono.

to najważniejsze w każdym porodzie, dobrze, że tak się Wam udało :-D

martka - 2009-03-24, 20:27

ulapal, wspaniały poród miałaś..... :-)
ulapal - 2009-03-25, 15:54

dzieki wielkie za wszystkie miłe słowa. :-P jak patrzę wstecz to mam wrażenie, ze się mi nieźle fuksnęło. a jakby się jednak okazało ze trzeba by mnie było odtransportować na porodówke to tez nie tak zle. bo w brighton położniczy jest na 13 piętrze i megaaaa wypas zapierający dech w piersiach widok z okna na plażę, i kanał LaManche , przystań jachtową i klifowe wybrzeze.
excelencja - 2009-04-15, 19:13

dżo, piękny poród!!!! wielkie wow!!!!! Rodziłaś z Magdą i?
ulapal, żeby tak się i u nas dało... ehhhh...

priya - 2009-04-16, 09:17

Pięknie Wasze dzieci przyszły na świat dziewczyny! Gratuluję! I brawo dla położnych.


dżo napisał/a:
Po porodzie pytałam położnej czy w szpitalu w mojej sytuacji pozwoliliby mi na dokończenie porodu naturalnie, bez wspomagaczy. Nie pozwoliliby, ponieważ procedury szpitalne są ściśle określone i tak przedłużająca się II faza jest niedopuszczalna, należy podać oksytocynę jeśli nie ma finiszu po 0,5 godzinnych skurczach partych.

Martuś napisał/a:
A to już zależy od szpitala, ja parłam przez godzinę, a dziewczyna z mojej sali dwie i nikt nic nie wspomniał o cesarce (obie parłyśmy w pozycjach wertykalnych). I wedle mojej wiedzy taki maksymalny dopuszczalny czas fazy parcia to ok 2 h,a u Ciebie dżo to chyba nawet krócej trwało?


Ano właśnie. Ja rodziłam w klinice i mnie z kolei powiedziano, że od momentu gdy rozwarcie osiągnie 10cm, mam godzinę na urodzenie małego. Ledwo się w tej godzinie zmiesciłam, ale udało sie :-) I jeszcze jednego nie rozumiem: po 0,5-godzinnych partych podaje się oksy? Dlaczego oksy? Myślałam, ze ona podawana jest w I fazie porodu, żeby przyspieszyć rozwieranie szyjki. U mnie tak właśnie było...

Martuś - 2009-04-19, 14:08

priya, poprawiłam ten cytat, bo wychodziło wcześniej na to, że ja to wszystko napisałam, a nie dźo, nie chce mi się zrobić taki podwójny cytat, jak powinien być, ale zrobiłam to ręcznie i jest chyba w miarę czytelnie ;)
moTyl - 2009-04-19, 16:47

Rozpisałam się straszliwie, ale nie mogę niczego ująć - może dlatego, że to tak na świeżo ;-)


Pierwsze, nieregularne skurcze zaczęły się około 13, próbowałam się zdrzemnąć, ale wciąż mnie wybudzały. Poleżałam i odpoczęłam na tyle na ile mogłam, potem zjadłam pyszny obiad (apetyt bez zarzutu :P ), wstając co kilka minut od stołu, żeby móc lepiej radzić sobie ze skurczami.
Było już po 16 kiedy zaczęłam mierzyć skurcze stoperem i zdaliśmy sobie sprawę, że są co 2-5 minut. Mój brat i ukochany trochę spanikowali i w pośpiechu zaczęli nadmuchiwać basen porodowy. Ja w tym czasie zadzwoniłam do szpitala, żeby powiadomić o tym, że to już i żeby przysłali położną. Akurat na dyżurze była położna, którą znałam i na ostatniej wizycie żartowała, że zobaczymy się w piątek :-D Zapakowałam się pod relaksujący prysznic.
Położna przyjechała po 18, rozwarcie było 5cm, wszystko postępowało zgodnie z planem: basen napompowany i napełniony wodą, ja siedziałam na piłce, tudzież na podłodze walcząc ze skurczami. Miałam straszną zgagę. Piłam ogromne ilości wody. Położna i AJ masowali mi plecy podczas skurczów, co strasznie pomagało, w międzyczasie gadałyśmy sobie jakby nigdy nic.
Około 19.30 zapakowałam się do basenu. Woda była przyjemnie ciepła i miło łagodziła ból. Dużo lepiej radziłam sobie ze skurczami, starałam się oddychać i relaksować w trakcie, Ajaine przykładał mi zimne kompresy do twarzy.
Niestety dla mnie zmiana Vicki (położnej), dobiegała końca i zadzwoniła po inną położną na dyżurze. Kim, która przyjechała około 21, była bardziej chaotyczna i mniej pewna tego co robiła. Męczyła mnie ciągle badaniem czynności serca Małej, bez przerwy sprawdzała temperaturę wody i moją, ciśnienie krwi i znów czynność serca, nie zwracając uwagi na moje coraz bardziej bolesne skurcze. (Vicki po prostu rozmawiała ze mna, czynność serca sprawdzała pomiędzy skurczami, temperaturę wody – po prostu włożyła rękę czy ciepła).
Po wyjściu Vicki moje skurcze przybrały na sile i były już ciężkie do zniesienia. Mój AJ naprawdę mi pomógł, za każdym razem szepcząc pocieszające słowa i oferując swoje ręce, żebym się na nich mogła podeprzeć (lub wyżyć ;-) ).
Pokulałam się do toalety i odszedł mi czop (około 21.30) – nadal jeszcze nie odeszły mi wody płodowe, co nastąpiło zresztą wkrótce (krótko przed 22), z siłą wodospadu :P , wtedy mniej więcej zaczęła się druga faza porodu. Wody były zabarwione na zielono i położna już w ogóle zaczęła się stresować i badać ciągle czynność serca, nie dając mi się skupić na skurczach.
W końcu położna stwierdziła, że nie słyszy bicia serduszka i że mam wyjść z basenu oraz że dzwoni po karetkę. Po czym kazała mi się położyć na kanapie żeby móc zbadać czynność serca Małej. Zadzwoniła, czynność serca znalazła. Jak łatwo się domyśleć, nie byłam zbyt szczęśliwa z powodu leżenia i transferu do szpitala, a do tego radzenie sobie ze skurczami stało się niemożliwe i w pewnym momencie po prostu nie panując nad własnym odruchem podniosłam się i powiedziałam, że ja muszę przeć. Zaczęłam przeć w kucki na kanapie i w trakcie przeniosłam się na podłogę do pozycji stojącej. W jednym skurczu było już widać czubek głowy, ale mimo, że się on skończył, położna nadal kazała mi przeć! Chyba się bardzo stresowała Małą i chciała ją jak najszybciej wyciągnąć. Parłam więc jak mogłam i chwilę potem moja Andzia pojawiła się na świecie. Serduszko biło bez zarzutu, ale chwilę zajęło zanim chwyciła pierwszy oddech. Położna przecięła pępowinę od razu, zostawiając mnie w ciężkim szoku, stojącą z tą pępowiną, zakrwawioną.
Akurat wtedy przyjechała karetka, a chwilę później druga położna, wezwana na drugą fazę porodu (ja dalej sterczałam, bo ona coś tam pakować zaczęła podczas gdy moja mama i druga położna zajęły się Anulą). W końcu jej się przypomniało, że jest jeszcze matka – nawet nie dała mi potrzymać dziecka, kazała usiąść i czekać na łożysko (nie chciałam zastrzyku). Poprosiłam żeby dali mi Małą do karmienia i chwilę później tuliłam ją w ramionach – ale bestyjka nie chciała jeść.
Pół godziny później urodziłam łożysko i przeszłam przez proceder zszywania – rozdarcie drugiego stopnia – wydaje mi się, że przyczyniło się do tego to, że urodziłam Małą w ciągu jednego praktycznie skurczu – położna nie dała mi czekać na następny (ale to gdybanie tylko). Ostatnim razem byłam nacięta, teraz jestem w stanie siedzieć, wtedy bez poduszki nawet nie usiłowałam siadać. Ból jednak jest.
Po zszywaniu szybki prysznic i Annie w końcu przyssała się do piersi. Położna chciała zabrać Małą do szpitala na obserwację – ze względu na smółkę w wodach płodowych. Nie chciałam jechać i tylko poinstruowała mnie, że mam sprawdzać jej temperaturę i oddech oraz kolor skóry.
Dziecię moje ssało i ssało i ssało, potem nie bardzo chciała spać i około 2 moja mama zgarnęła ją żebym ja się mogła przespać (AJ wstał do pracy o 3.40 tego dnia, więc odpadł o 1 i żadne dźwięki do niego nie docierały).
Tak przywitaliśmy Annie na tym świecie :-D

loika - 2009-04-19, 17:17

moTyl, oczywiście się wzruszyłam. Gratuluję pięknego porodu.
Capricorn - 2009-04-19, 17:27

moTyl, zakręcona ta położna, ale poród faaaajny. I jaki rodzinny :D
blamagda - 2009-04-19, 20:23

moTylku, bardzo byłaś dzielna! Gratuluję Ci Andzi i jednocześnie współczuję tej baby - Kim... Ona jakaś początkująca, czy taka z natury myślisz? A opowiedziałaś całą historię w taki sposób, że jakoś zmniejszył się mój własny strach przed rodzeniem :-) Dzięki i raz jeszcze gratulacje!
olgasza - 2009-04-19, 20:39

moTyl , bardzo ci zazdroszcze! Jak zreszta wszystkim, ktorym udalo sie urodzic w domu... Bylas super-opanowana, szkoda, ze ta druga polozna panikowala. Ale tym bardziej - gratulacje!
Cytrynka - 2009-04-19, 23:26

Wow, świetny opis, czuję się jakbym tam była :-D Gratulacje jeszcze raz. Dzielna jesteś.
Dorota - 2009-04-20, 08:02

Motyl super opis czytałam z zapartym tchem :-D
daria - 2009-04-20, 08:03

gratulacje jeszcze raz i cieszę się, że mimo chaotycznej położnej urodziłaś w domu i wszystko dobrze się zakończyło :)
maryczary - 2009-04-20, 08:22

gratuluję i dzięki za opowieść z cudnym zakończeniem :-D
dżo - 2009-04-20, 08:37

moTyl miło, że podzieliłas się z naim swoim porodem, szybko Ci poszło :-) , dla mnie duzym minusem w Anglii jest brak mozliwości rodzenia z jedną tą sama osobą, zmieniajacy sie personel to nie najlepsze rozwiązanie przy porodzie, ktoś glupio to wymyslił, ale sam fakt mozliwości rodzenia w domu jest super,
blamagda napisał/a:
zmniejszył się mój własny strach przed rodzeniem
blamagda, nie warto się bać, masz wielki atut w ręku - nie wiesz jeszcze jak to jest 8-) - to bardzo pomaga sie nie bać,
ja przed porodem nie czułam żadnego strachu, zupełnie, wiedziałam, że mnie to nie minie, nie ucieknę od tego więc zupełnie nie myslałam o tym jak to będzie tylko potraktowałam poród jak zadanie do wykonania, może dzięki temu nie było az tak źle :-) ,

gemi - 2009-04-20, 08:41

moTylku- maleńka jest śliczna. Aż mi łezki w oczak stają, jak na nią patrzę. Byliście bardzo dzielni - cała trójka :)
Twoja relacja jest dla mnie kolejnym dowodem, że ciało kobiety wie, jak się zachować w takich sytuacjach, bo natura wyposażyła nas lepiej niż jakąkolwiek porodówkę na tej ziemi.
Będę bacznie śledzić Wasze wieści - ale to już chyba na dzieciaczkach 2009 :)

nitka - 2009-04-20, 11:00

moTyl, :* mimo położnej nr 2 fajny poród. no i rozwarcie po nieregularnych imponujące :mrgreen:
kociakocia - 2009-04-20, 13:25

moTyl, dzielna dziewczyna z Ciebie, gratuluję jeszcze raz :-D
poughkeepsie - 2009-04-20, 17:43

Motylku, gratulacje!!! Kurcze, dzień nie zaglądałam na forum, a tu już Anula na świecie no ładnie!Cieszę się, że już po i że mniej więcej jednka wszystko poszło dobrze :* Mam nadzieję, że szybko przestanie Cię boleć.
A gdzie i jak mogę obejrzec zdjęcia malucha?

krop.pa - 2009-04-21, 09:21

poughkeepsie napisał/a:
Motylku, gratulacje!!! Kurcze, dzień nie zaglądałam na forum, a tu już Anula na świecie no ładnie!Cieszę się, że już po i że mniej więcej jednka wszystko poszło dobrze :* Mam nadzieję, że szybko przestanie Cię boleć.
A gdzie i jak mogę obejrzec zdjęcia malucha?

Zdjęcia są w tym wątku: hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=5608&start=0

moTyl - 2009-04-21, 15:27

Dzięki za gratulacje, generalnie jestem z porodu zadowolona :-D

euridice napisał/a:
Rzeczywiście ta druga położna z lekka chaotyczna... Następnym razem musisz się uwinąć na jednej zmianie ;)

Niewiele brakowało ;-) Vicki odebrała jeden poród rano i potem przyjechała do mnie.
Jedna zmiana trwa w sumie 12h, więc można się uwinąć ;-)

blamagda napisał/a:
współczuję tej baby - Kim... Ona jakaś początkująca, czy taka z natury myślisz?

Nie wyglądała na początkującą, starsza babka, ale taka "wszystko jak w tabelce".

blamagda napisał/a:
A opowiedziałaś całą historię w taki sposób, że jakoś zmniejszył się mój własny strach przed rodzeniem :-)

Cieszę się :-D

olgasza napisał/a:
Bylas super-opanowana, szkoda, ze ta druga polozna panikowala

Czułam, że wszystko jest w moich rękach, a jak mi się z nich zaczęło wymykać przez bolesne skurcze, to pomógł mi mój ukochany :-D

Cytrynka napisał/a:
Wow, świetny opis, czuję się jakbym tam była :-D
Dorota napisał/a:
Motyl super opis czytałam z zapartym tchem :-D

Cieszę się, że Wam się podoba, bo myślałam, że się rozpisałam za bardzo.

gemi napisał/a:
Twoja relacja jest dla mnie kolejnym dowodem, że ciało kobiety wie, jak się zachować w takich sytuacjach, bo natura wyposażyła nas lepiej niż jakąkolwiek porodówkę na tej ziemi.

Mnie wciąż zachwyca to jaki instynkt w nas siedzi i jak przejmuje kontrolę w różnych sytuacjach.
Moja mama mi jeszcze opowiadała, że położna jak dzwoniła na pogotowie to powiedziała, że wogóle jej nie słucham :mrgreen: Bo ja instynktu słuchałam :mrgreen:

nitka napisał/a:
no i rozwarcie po nieregularnych imponujące :mrgreen:

:mrgreen:

dżo napisał/a:
dla mnie duzym minusem w Anglii jest brak mozliwości rodzenia z jedną tą sama osobą, zmieniajacy sie personel to nie najlepsze rozwiązanie przy porodzie, ktoś glupio to wymyslił, ale sam fakt mozliwości rodzenia w domu jest super,

Dla mnie to też minus, jest co prawda możliwość rodzenia z niezależną położną, ale to za kilka tysięcy funtów, na co mnie nie było stać ;-) Fajne jest to, że masz wybór, możesz urodzić w domu z personelem (takim jaki przyślą :roll: ) nie płacąc za to. W gruncie rzeczy w szpitalu też nie miałabym wyboru i rodziła z położną, która jest akurat na dyżurze.

poughkeepsie napisał/a:
Mam nadzieję, że szybko przestanie Cię boleć.

Już dużo lepiej ;-)

zina - 2009-04-21, 21:14

Super ze udalo Wam sie w domu!
moTyl, wielkie brawa za Wasza sile i Twoje mocne parcie! :-D

adriane - 2009-04-21, 22:31

moTylku gratuluję bardzo mocno :-D

Ja rodząc w domu miałam chyba ze 3 razy badane rozwarcie, a tętno maluszka też chyba tyle, tak więc wspołczuje tej nachalnej połoznej, ale ciesze się, ze wszystko dobrze sie skończyło. Fajnie, ze się nie dałaś "wpisać do tabelki" :)

kerima - 2009-04-23, 11:03

Gratulacje :)
agaB - 2009-04-23, 20:43

Też czytałam z zapartym tchem. Szkoda, że w Polsce nie mamy takich możliwości, poród za darmo, super.
Tylko ja mogę o takim porodzie pomarzyć sobie. Niestety mam chorą tarczycę i wszelkie porody w domu nie wchodzą w grę, więc super, że miałaś taką możliwość.

moTyl - 2009-04-24, 22:28

adriane napisał/a:
Fajnie, ze się nie dałaś "wpisać do tabelki" :)

:mryellow:

agaB napisał/a:
Tylko ja mogę o takim porodzie pomarzyć sobie. Niestety mam chorą tarczycę i wszelkie porody w domu nie wchodzą w grę, więc super, że miałaś taką możliwość.

Szkoda. Całe szczęście ja nie miałam żadnych przeciwwskazań, ale doceniam to że miałam taką możliwość.

Marzena Nowak - 2009-04-25, 22:33

Łał, moTyl-rozryczałam się na tym Twoim opisie porodu :oops: Imponujący poród. Jesteś super kobietą! Gratulacje!
priya - 2009-04-26, 08:36

Pięknie moTylu, pięknie. Tak przy okazji przyznam się, choć na WD mi to pewnie nie ujdzie na sucho, że od kiedy urodziłam Nata siłami natury, wciąż powtarzałam, że przy drugim dziecku zdecyduję się na cc. Teraz jednak znów rodzi się we mnie powolutku myśl, że jednak fajnie byłoby urodzić naturalnie i może przez kolejne 6 miesięcy ta myśl dojrzeje we mnie na tyle, że się uda. Spory wpływ ma na tą zminę postawy właśnie to, co tu czytam. Dzięki za taki fajny i inspirujący opis.
moTyl - 2009-04-27, 11:52

Marzenko, cieszę się, że taki wzruszający ten opis :-D

priya, prawdę mówiąc rodząc sama się zaczęłam zastanawiać czy chcę mieć więcej dzieci :mryellow: przeszło mi także przez głowę pytanie dlaczego ja się zdecydowałam na poród bez środków przeciwbólowych jakichkolwiek ;-) wspomnienie bólu blaknie jednak, a pozostaje radość i duma, że się właśnie tak udało i że się dało radę :-D

dynia - 2009-05-04, 20:53

Nie do końca jestem przekonana czy ten dział to aby odpowiednie miejsce na umieszczenie tego linku tutaj ale ten dokument jest bardzo interesujący i jeśli macie czas i ochotę to polecam ;-)
hxxp://www.youtube.com/watch?v=bFH9RFd306U&feature=related

nitka - 2009-05-05, 11:00

dynia, fajny ten dokument, obejrzałam cały (well, nie ma 5 odcinka ;-) )
no i przerażające statystyki. ale tam nic się nie zmieni, bo w hameryce za wszystko można pozwać do sądu, dlatego cesarka jest najlepszym wyjściem dla lekarza.

dynia - 2009-05-05, 11:56

nitka napisał/a:
well, nie ma 5 odcinka ;-) )

No własnie nie ma :->
Hameryka,Hameryką ale niestety dużo analogii widzę w naszym pięknym kraju nad Wisłą i to jest przerażające :-?

Martini - 2009-05-10, 11:38

Dżo, Ulapal, Motyl - piękne opisy, bardzo wam dziękuję, coraz bardziej wierzę że można urodzić w domu, nawet za pierwszym razem, nawet w Polsce... bardzo bym tego chciała ale nie wiem czy starczy mi odwagi, tym bardziej podziwiam Was.
maryczary - 2009-05-10, 12:10

Martini napisał/a:
ale nie wiem czy starczy mi odwagi, tym bardziej podziwiam Was
a ja nie wiem czy starczy mi odwagi by pójść do szpitala rodzić :lol:
u mnie to w tą stronę działa. Myślę o drugiej dzidzi i powolutku zaczynam poszukiwania położnej do przyjęcia porodu w domu. Nie ufam ludziom w szpitalu bo są ograniczeni procedurami i rutyną :(
Po za tym lekarze szukają dziury w całym bo są lekarzami i mają leczyć. A u rodzącej nie ma nic do leczenia i tu powstaje konflikt między podażą i popytem :-P

Lily - 2009-05-10, 16:27

Niedawno w tv widziałam, słyszałam, jak ten główny, krajowy lekarz ginekolog się wypowiadał na temat porodów w domu - oczywiście to, że np. w Holandii 40% kobiet tak rodzi to żaden argument, bo tam jest bliżej do szpitala ;) , a na koniec powiedział, że nikomu nie można tego zabronić, bo nie można tez zabronić nikomu wejścia na Pałac Kultury i skakania stamtąd. Bez komentarza :]
maryczary - 2009-05-10, 22:38

smutność :shock:
pokropas - 2009-05-16, 21:37

Przeczytałem opisy porodów zamieszczone w tym wątku i przekonałem się do opinii położnych, że każdy poród jest inny.
Fakty wyglądały tak:
Wszystko zaczęło się w piątek, koło 10 Magdalena zadzwoniła do mnie i
powiedziała; "chyba odchodzą mi wody".
Zapakowałem się i wróciłem do domu. Ponieważ nie miała jeszcze skurczy
zalecono jej dużo ruchu.
Poszliśmy, więc do na targ po warzywa i załatwić kilka spraw na mieście
Wróciliśmy do domu na obiad i znów wyszliśmy na spacer, tym razem
spokojnie do parku.
O 19 wyruszyliśmy do szpitala na zapis KTG i badania sprawdzające czy
wszystko jest dobrze i czy to, aby na pewno wody płodowe.
Następnie koło 22 wróciliśmy do domu.
Rano w sobotę przyjechała do nas położna zbadała tętno dziecka i Magdę.
Ustaliliśmy, że jak do wieczora nie dojdzie do zaawansowanego porodu to
jedziemy do szpitala na indukcję porodu.
Z racji podwyższonego ryzyka infekcji Magda dostała antybiotyk.
Od rana do 14 stosowaliśmy naturalne metody wywołania skurczy :-D i się
udało.
O 14:30 pojawiły (wreszcie) się jakieś takie konkretne – naszemu synkowi chyba już zaczęło się spieszyć bo skurcze były od razy co 2-3 minuty
Koło 17 przyjechała położna - stwierdziła 4 cm rozwarcia i że poród bardzo ładnie się rozwija
koło 20 przyjechała druga położna
około 20:30 zaczęła się druga faza porodu
21:15 urodził się nasz syn
a potem to już z górki
21:18 pierwsza kupa naszego syna
21:25 łożysko
21:35 pierwsze ssanie
koło 23 badanie dziecka - odruchy i takie tam
Koło 1 poszliśmy wszyscy razem spać.


Najtrudniejsze w tym porodzie było chyba to oczekiwanie na skurcze. Bardzo to Magdę wyczerpało psychicznie, z racji poważnego zagrożenia porodem w szpitalu.
Jak zaczęły się skurcze to byliśmy wręcz szczęśliwi, a Magdalena bardzo dzielnie dawała sobie z nimi radę. Skurcze miała tak regularne że nie przewidywaliśmy je z dokładnością do 5 sekund.
Wypróbowaliśmy wiele pozycji i bardzo szybko okazało się, że pozycja horyzontalna jest absolutnie nie do przyjęcia dla Magdy (tak jak dla ponad 99% kobiet).
Najwięcej czasu Magda spędziła w kucki używając mnie jako podpórki.
Samą końcówkę drugiej fazy spędziła klęcząc i ściskając mnie w pasie.
Chociaż Magda krzyczała tak, że następnego dnia miała chrypkę, to nie wydawało mi się, że to jakoś specjalnie głośno( może to dlatego że parę razy prosto do mojego ucha co nieco przytępiło mi słuch :) ). Położne potwierdziły, że nie było głośno.
Dziecko było bardzo sprytnie owinięte pępowiną – widziałem jak położne się uwijają żeby go rozplątać wszystko poszło sprawnie i bezproblemowo.

Następnie dostaliśmy dziecko na brzuch Magdy i czas przestał istnieć.
Od położnej wiemy, że łożysko urodziło się po 10 minutach. Ja dostałem pępowinę do przecięcia a Magda „przytomnie” zapytała się czy pępowina już przestała tętnić .
Magda nie miała nacinanego krocza ale położna założyła jej 3 szwy na 2 otarciach.
W między czasie zaczęło się pierwsze karmienie – jakoś mama i synek doszli do porozumienia.
Następnie wszyscy udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.

martka - 2009-05-16, 22:00

pięknie, jeszcze raz gratulacje :-)
Kat... - 2009-05-16, 22:03

pokropas napisał/a:
Od rana do 14 stosowaliśmy naturalne metody wywołania skurczy :-D i się
udało.
:mryellow: :mryellow: :mryellow:
Gratulacje. Tylko pozazdrościć takiego sprawnego porodu.

Jagula - 2009-05-16, 23:23

Kat... napisał/a:
pokropas napisał/a:
Od rana do 14 stosowaliśmy naturalne metody wywołania skurczy :-D i się
udało.
:mryellow: :mryellow: :mryellow:
Gratulacje. Tylko pozazdrościć takiego sprawnego porodu.
sprawnego porodu i sprawnego opisu :-D
trzymajcie się zdrowo kochani!

bodi - 2009-05-17, 00:11

pokropas, pięknie to opisałeś :')
Martini - 2009-05-17, 06:21

To się nazywa dobry start na ten świecie :) piękny poród... a opis idealnie jak dla osób które by chciały ale się boją - nie ma w nim słowa "ból", "wyczerpanie" i innych takich budzących grozę ;)
Wielkie gratulacje i wyrazy uznania dla dzielnych rodziców :-D

devil_doll - 2009-05-17, 06:33

Piekny opis :) GRATULUJE :)
excelencja - 2009-05-17, 07:01

ooooooooooooooooooooooooo wow- więcej nie wykrztuszę
maga - 2009-05-17, 07:42

Super opis! Gratulacje jeszcze raz. Synek jest prześliczny!!!
pokropas - 2009-05-17, 08:41

Martini napisał/a:
... a opis idealnie jak dla osób które by chciały ale się boją - nie ma w nim słowa "ból", "wyczerpanie" i innych takich budzących grozę ;)

Oczywiście nie był to bezbolesny poród, ale w tej kwestii lepiej żeby sama rodząca się wypowiedziała :) . Jeżeli chodzi o wyczerpanie to Magda wyglądała jakby dała radę jeszcze jedno urodzić, ale ze względu na ilość adrenaliny którą kobieta produkuje w czasie porodu mogło to być złudne wrażenie.

maryczary - 2009-05-17, 09:22

pokropas, łza się w oku zakręciła... piękny poród i piękny opis
biechna - 2009-05-17, 11:02

pokropas, cudowny opis, gratuluję Wam bardzo :-)
Też czekałam od odejścia wód b. długo na skurcze, też zastosowaliśmy naturalne metody wyłowywania i też od razu były co 2 minuty :-)
pokropas napisał/a:
21:18 pierwsza kupa naszego syna

:mrgreen:
No to pozostaje życzyć cudownego tatowania i mamowania :-)

dynia - 2009-05-17, 11:26

Piękny opis,gratuluję Wam raz jeszcze przeogromnie!!!
Malinetshka - 2009-05-17, 15:36

Wspaniały opis, dzięki Michał :) jeszcze raz gratulacje dla Was :* Świetnie, że obyło się bez komplikacji :)
kasienka - 2009-05-25, 21:51

:")
gemi - 2009-05-25, 22:53

pokropas - aż mi dech zaparło :-) ze wzruszenia i podziwu oczywiście
I bardzo spodobało mi się określenie:
pokropas napisał/a:
stosowaliśmy naturalne metody wywołania skurczy

normalnie bomba!

Irokezik91 - 2009-07-06, 09:05

dżo zauważyłam że też jesteś z Wawy. :-) Czy mogłabyś podać mi jakiś kontakt do położnej z którą rodziłaś? Z góry THX.
dżo - 2009-07-06, 12:04

Irokezik91, napiszę wieczorem prv
Irokezik91 - 2009-07-06, 12:42

ok
kerima - 2009-07-06, 16:16

To i ja dorzucę, choć skończyło się w szpitalu, ale bite 17 h było w domu:

Ignaś przyszedł na świat 4 czerwca w szpitalu na Madalińskiego przez cc, chociaż planowaliśmy poród w domu z Irenką.
W środę, 3 czerwca na wizycie u lekarza okazało się, że mam już rozwarcie na 2 cm. Postanowiliśmy więc wykorzystać ostatnie chwile we dwoje i wieczorem wybraliśmy się do kina (Vicky, Cristina, Barcelona - polecamy :) .
Akcja porodowa rozpoczęła się ok. 1 w nocy. Pamiętając rady ze szkoły rodzenia leżałam w łóżku dopóki się dało. Ok. 3 nad ranem obudziłam B. i policzyliśmy, że skurcze są regularne, co 3 minuty. Mi jednak trudno było uwierzyć, że to JUŻ i bałam się, żeby bez sensu nie ściągać Irenki z Góry Kalwarii na Bródno. Ale skurcze stawały się coraz mocniejsze, do łóżka już nie wróciłam i pozwoliłam B. zadzwonić po Irenkę :-) Kiedy przyjechała, ok. 6, miałam już 6 cm rozwarcia. Irenka pokazała mi jak najlepiej oddychać i, faktycznie, długie wydychanie powietrza przyniosło zdecydowaną ulgę. Dołączyła do nas jeszcze jedna położna. Coraz mocniejsze skurcze sprawiały, że nie kontrolowałam już czasu i skupiałam się tylko na tym, co się dzieje z moim ciałem. Wykorzystywaliśmy różne pozycje: od "wiszenia" na Mężu, przez kołysanie na piłce, klęczenie na worku sako po zwisanie z prowizorycznych drabinek, których funkcje pełniła uprzątnięta naprędce półka z książkami. Wchodziłam do wanny, pod prysznic, B. grał na gitarze, śpiewaliśmy. Położne wymyślały coraz to nowe pozycje, były niezwykle pomocne. Wsparcie fizyczne i psychiczne Męża było ogromne i nie do przecenienia. B. rodził ze mną i nie wyobrażam sobie, żeby go przy mnie nie było. Czułam się bezpiecznie, miałam absolutne zaufanie do położnych, a obecność i zaangażowanie B. były dla mnie najpiękniejszym wyznaniem miłości.
Niestety bardzo dynamiczna na początku akcja porodowa zaczęła zwalniać. Mimo mojej aktywności, częstej zmiany pozycji i pełnego rozwarcia główka Maluszka "nie chciała" się prawidłowo wstawić do kanału rodnego. Kolejne skurcze nie dawały oczekiwanego postępu. Byłam coraz bardziej zmęczona, ale od zmęczenia gorsza była obawa, że może się nie udać, że coś idzie nie tak... Na szczęście tętno Ignasia było w porządku. Ok 17.30, po konsultacji z lekarką, która prowadziła moją ciążę, Irenka zadecydowała o ewakuacji do szpitala.
Jazda do szpitala była chyba najbardziej dramatycznym momentem porodu. Deszcz, stres, szalone tempo, ja ze skurczami partymi, kucająca na tylnym siedzeniu samochodu...
Niewiele pamiętam z tego, co działo się w szpitalu. Skurcze były już bez przerwy. Zadecydowano o cesarskim cięciu. Potem szybkie znieczulenie, parawan nad brzuchem i za chwilę usłyszałam "19:03, syn". Niestety, mimo usilnych próśb B., nie dostałam Małego do piersi. Zobaczyłam go tylko z daleka. Został umyty, zważony i zmierzony (4392 g, 57 cm!), a mnie przewieziono na salę pooperacyjną i podłączono do stosownego sprzętu. Ignasia przyniesiono mi po ok. 1,5 h (nie wiem, co się działo z nim przez ten czas), ubranego... Od początku zaczęły się kłopoty z karmieniem, które ciągną się do dziś..
Czas spędzony w domu był wspaniały, pełen wypełniony miłością i bliskością. Czas spędzony w szpitalu był bardzo trudny. Ból psychiczny i fizyczny po operacji, kilkunastogodzinne unieruchomienie, osamotnienie, problemy z karmieniem, brak rzetelnej, cierpliwej pomocy.
Nie myślę, żeby była to wina pracowników służby zdrowia, wielu z nich to fachowcy i dobrzy ludzie. Ale przepełnienie szpitali sprawia, że, gdy pojawia się prawdziwy problem, tak jak u nas z laktacją, nie ma co liczyć na prawdziwą pomoc w ramach standardowej opieki.
Wiem, że jak znów będę w ciąży, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by móc rodzić w domu.

maga - 2009-07-06, 21:25

kerima, :*
Mam nadzieję, że w pamięci zostaną tylko te piękne chwile dobowego porodu!

Martini - 2009-07-07, 18:10

Najważniejszy szczęśliwy koniec. No i taka cesarska po kilkunastu godzinach porodu to nie to samo co wyjęcie maluszka znienacka jak nie jest w ogóle na to przygotowany. Ignaś dostał wszystkie hormony w odpowiedniej dawce - podobno nie bez znaczenia dla odporności. Mam nadzieję, że z karmieniem niedługo się unormuje, niech moc będzie z wami!
biechna - 2009-07-07, 19:07

kerima napisał/a:
4392 g

WOW! :-D
kerima napisał/a:
Niestety, mimo usilnych próśb B., nie dostałam Małego do piersi. Zobaczyłam go tylko z daleka. (...) Ignasia przyniesiono mi po ok. 1,5 h (nie wiem, co się działo z nim przez ten czas)

To jest straszne, nie wyobrażam sobie tyle czekać i nie wiedzieć nawet, gdzie jest, co się z nim dzieje :***
Mam nadzieję, że z karmieniem będzie już tylko coraz lepiej.
Martini napisał/a:
Najważniejszy szczęśliwy koniec.

Amen :-D


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group