wegedzieciak.pl
forum rodzin wegańskich i wegetariańskich

Ciąża i poród - Przebieg porodu

Martuś - 2007-12-11, 18:27
Temat postu: Przebieg porodu
Chciałam się Was zapytać, jak krok po kroku przebiegał u Was poród - w necie można znaleźć trochę suchych faktów, ale każda kobieta jest inna i inaczej u niej poród przebiega, dlatego takie bezpośrednie relacje będą dla mnie bardzo cenne. Z takich pytań technicznych to: Ile czasu trwał poród? Jakie były pierwsze sygnały, że się zaczyna? Kiedy pojechałyście do szpitala? I czy jeśli poród zacznie sie odejściem wód, to nie można już w ogóle chodzić i trzeba do szpitala pędzić? Proszę o w miarę łopatologiczne relacje :)

edit 13/01/09: Wstawiam do pierwszego posta linki z opisami porodów z różnych wątków, żeby było je wyraźnie widać, mam nadzieje systematycznie dodawać nowe:



hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=50 - mój wątek
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - Momo
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=50 - Elenka
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - siwa
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2582 - Magda Stępień
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=78695 - zina
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - agata
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=50 - Wicia
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...r=asc&start=100 - ań
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...r=asc&start=125 - YolaW
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - orenda
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - va
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=171921#171921 - maga
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=4715&postdays=0&postorder=asc&start=150 - kamma
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=4713&postdays=0&postorder=asc&start=125 - biechna

(jeśli kogoś pominęłam, to proszę na pw)

Lily - 2007-12-11, 18:30

Martuś napisał/a:
poród zacznie sie odejściem wód, to nie można już w ogóle chodzić i trzeba do szpitala pędzić?
ja pamiętam, jak Daga pisała, że wody jej odeszły i jeszcze jakieś ciastka piekła w nocy ;) czy coś w tym rodzaju :) a sama myślałam,że od razu trzeba jechać :P
- 2007-12-11, 19:03

u mnie było tak, ze najpierw odeszły wody(koło 1 w nocy, oglądałam wtedy Vanilla Sky po raz n-ty), więc mimo iż chciałam pierwszy afazę w większości przesiedzieć w domu, to musieliśmy jechać. Spokojnie się dopakowałam, i po jakiejś godz byłam w szpitalu. Do 4 cm rozwarcia (u mnie rozwieranie do tych 4 cm trwało 1,5 godz) nie czułam żadnego bólu, tylko tyle, ze macica się napina co min potem co pół min. Niestety musiałam leżeć bo najpierw główka jeszcze nie przywarła, potem badali mnie godzinę ktg bo miałam rodzic w wodzie. W czasie tym przyszły bóle krzyżowe, bardzo częste skurcze i mega ból,a le to dlatego, ze musiałam leżeć na plecach(przez ktg_), nie mogłam chodzić ani nic-przez to bóle się nasiliły i w końcu mnie obezwładniły. Potem zgodziłam sie na znieczulenie i po jakiś 4 godz chyba było już rozwarcie na 10cm. No i u mnie akurat były komplikacje, bo przez 1,5 h parcia nic nie drgnęło-znieczulenie nie działało już i bolało, ale zupełnie inaczej traktowałam ten ból, pozatym mogłam stać, chodzić, kucać-więc panowałam nad swoim ciałem. Normalnie prze się do kilkunastu minut zwykle. Generalnie zaczęło sie ok 1:30 w nocy a o 10:33 Jagoda pojawiła się na świecie :)
alcia - 2007-12-11, 19:37

U mnie porody wyglądały tak:

Kaja: godzina 24.00; Skurcze co 10min, bezbolesne, potem z lekkim bólem - i tak przez godzinę (a ze miałam tak przez cały miesiąc, to mnie to nie ruszało). W końcu wstaję, żeby na wszelki wypadek się wykompać - i chlus (wody). Oszczędziło mi to dalszych dylematów. Po godzinie byłam wyzbierana, po kolejnych dwóch byłam w szpitalu (czyli minęły już 4). W drodze było już ostro, skurcze co 2 minuty, bardzo bolesne, tak już zostało do końca. Po 8h nadal miałam 4 cm rozwarcia. Ból tak niemiłosierny, że mdlałam z wyczerpania, przerwy m. skurczami koło 30s. Po 10h rozwarcie zaczęło postępować i po 12h urodziłam Kaję (dwa skurcze, na każdym parłam po 2 razy).

Lena:
Skurcze od samego rana (od 9), takie ni to bolesne, ni to bez.. Jadę na zakupy, obrywam truskawki, załatwiam sprawy na poczcie.. Cały czas nie wiedziałam, czy to już. Raz jak kucnęłam na skurczu, to nie moglam wstać. Karko miał iść właśnie do pracy, więc po 3h poleciałam do mojej gin sprawdzić (skurcze co 6, 7 min) i okazało się, że są już 3cm. Godzina 13 jedziemy do Krakowa, boli mnie leciutko, dalej nie byłabym pewna, czy to już. Skurcze co 6 min. O 15.00 w szpitalu 5 cm rozwarcia (bez żadnego wysiłku). Zaczyna boleć, ale nic to (w porównaniu z poprzednim), dalej co 5 min. Koło 17 mam już 8cm, zaczyna boleć mocniej, po pół godziny zaczyna boleć już na maxa, ale rozwarcie już prawie pełne i o 18 jest na świecie Lena (1 parcie). Wody mi nie odeszły, przebijali pęcherz za moją zgodą (na sam koniec), bo główka nie chciała zejść niżej przez zaklinowane wody. Szybko, miło i przyjemnie. Poród niby 4h, ale rozkręcało się od rana, nie wiem ile liczyć :)

[ Dodano: 2007-12-11, 19:39 ]
ps. pierwszy z oxytocyną, drugi bez.

[ Dodano: 2007-12-11, 19:43 ]
Martuś napisał/a:
I czy jeśli poród zacznie sie odejściem wód, to nie można już w ogóle chodzić i trzeba do szpitala pędzić?

Nie, z tego co wiem, tzreba urodzić do 24h od odejścia wód. Wiesz.. wody produkują się nieustannie, przy pierwszym porodzie mi odeszły, ale nei lunęło tak calkiem, tylko jakby ulewało się po trochu, w czasie skurczy. W drodze miałam na sobie pieluchę, moczyłam się co skurcz. Ale brzuch był i tak cały czas pełny. Całkiem mi odeszły dopiero w szpitalu, jak mi tam jakis lekarz grzebał (naciągał mi szyjkę, cham jeden :roll: ;) ). Myślę sobie, że w takiej sytuacji nie ma co panikować. Jakby odeszły tak całkowicie, to może inna sprawa, nie wiem. Ale podobno odchodzą na początku porodu tylko w 10% przypadków.

Martuś - 2007-12-11, 19:43

Dzięki wielkie dziewczyny!! Czyli to nie jest tak, że jak wody odejdą, to nie można się ruszać, ani nic, tylko trzeba już się raczej zbierać? Bo moja mama jak mnie rodziła to najpierw odeszły jej wody, i wtedy nie pozwolili już się jej ruszać, znieśli ją do karetki i migiem do szpitala i na łóżko rzucili :|
Lily - 2007-12-11, 19:50

Martuś, to jeszcze zależy jakiego koloru wody. Bo jak czyste to ponoć 6-12 godzin teoretycznie "można sobie chodzić", bo potem to jest otwarta droga dla bakterii i zazwyczaj jeśli się nie ma postępu porodu to wywołują.
Martuś - 2007-12-11, 19:52

Dzięki, dla mnie to dość istotne, bo chcę rodzić w szpitalu, który jest oddalony o jakieś 80 km ;)
- 2007-12-11, 19:54

Martuś, ja najpierw siedziałam na kibelku, bo nie wiedziałam czy będą dalej lecieć czy co, ale drugi chlus był dop po godz. Takie dwa spore ale nadal woda była w brzuchu potem to juz nie pamiętam jak one odchodziły. Ruszać się możesz, spokojnie. po prostu trzeba się zbierać do szpitala to ewidentny znak. jeśli wody były by zabarwione na zielono to znaczy, ze dziecko przenoszone i trzeba o tym koniecznie powiedzieć lekarzom.

no generalnie wszędzie czytałam, ze jak odejdą wody to należy się zbierać do szpitala ale nie słyszałam o tym, żeby się ruszać nie można było. tylko tyle, ze jak u mnie stwierdzili, ze dziecko jeszcze nie zatkało ujścia macicy główką to miałam leżeć, chyba by te wody nadal nie leciały.

Capricorn - 2007-12-11, 19:56

Martuś napisał/a:
Dzięki wielkie dziewczyny!! Czyli to nie jest tak, że jak wody odejdą, to nie można się ruszać, ani nic, tylko trzeba już się raczej zbierać? Bo moja mama jak mnie rodziła to najpierw odeszły jej wody, i wtedy nie pozwolili już się jej ruszać, znieśli ją do karetki i migiem do szpitala i na łóżko rzucili :|


z tymi wodami to jest tak, że pęknięty pęcherz oznacza zwiększone ryzyko infekcji. Więc nawet gdy nie pojawiają się jeszcze odczuwalne skurcze, najlepiej jest udać się do szpitala. Oczywiscie nie na hura, ale już nie należy zabierać sie za sprawy, które mogą do takiej infekcji doprowadzić. Ja tak miałam gdy rodził sie Wojtek, po kilku godzinach oczekiwania na akcję skurczową (spacery, prysznic) przy nieustannie odpływajacych wodach, lekarz zapytał, czy zgadzam się na oksytocynę w celu przyspieszenia akcji - zgodziłam się, i poszło błyskawicznie. nie mam złych doświadczeń z oxy.

Gdy rodziła się Olka (grudzień, 4.00) obudziłam się już bez wód i z akcja skurczową co pięć minut. A ponieważ trzeba było jeszcze przywieźć nianię i dojechać ponad 30 km do szpitala, to jakoś nie przejmowałam się, ze jadę za wcześnie :D

pao - 2007-12-11, 19:59

poród 1

poszłam do szpitala na termin porodu i wróciłam do domu.
po tygodniu znów poszła do szpitala i zostałam.
następnego dnia dali mi oksytocynę i nic
dwa dni po pierwsze dali mi znów oksytocynę i cos sie ponoć zaczęło.
od 5 rano byłam na porodówce
o 12 w południe przebili mi błony by odeszły wody
o 14 zaczęłam czuć że rodzę
o 15 przestałam czytać książkę i skoncentrowałam się na porodzie
o 16.13 gabi była na świecie :)
o 17 zjadłam obiad
o 17.20 usiadłam wygodnie, wzięłam gabi na pierwsze karmienie a w drugą rękę wzięłam książkę by się nie nudzić



drugi poród

1 w nocy zaczęły się skurcze
3 w nocy stwierdziłam że się nie skończą i że nie zasnę i usiadłam do komputera
4 w nocy zadzwoniłam do zuzy o przysłanie niańki do gabi
do 5 gadaliśmy z miśkiem który to za tę niankę robił
o 6 byliśmy w szpitalu, spokojnie poszliśmy na porodówkę
skurcze były regularne zaś personel miły więcprzynajmniej miałam z kim pogadać
o 8.30 odeszły mi wody
o 9.30 poczułam że rodzę
o 10.02 ula była na świecie.

tkie to sobie porody miałam :) po drugim byłam kosmicznie niewyspana :D

Ania D. - 2007-12-11, 21:01

Obudziłam się o 4 nad ranem, bo chciałam iśc do toalety. Wstałam i wtedy zaczęły mi odchodzić wody, ale tak po szklance. Spokojnie powiedziałam mężowi, że może jeszcze spac, ale że już się zaczyna. Od razu miałam skurcze co 2,5 minuty. Nie były mocne, ale musiałam się w trakcie nich opierac o coś, to mi pomagało. Wzięłam prysznic, spokojnie pojechaliśmy do szpitala, byliśmy tam ok. 6. Dobrze byłoby wziąć coś ze sobą (jakąś pieluchę?), bo wód jest dużo, nic nie leciało mi w samochodzie, ale gdzy weszliśmy do szpitala, to polało mi się po nogach. Rozwarcie było na 2 cm. Nie leżałam, cały czas chodziłam, siedziłam na piłce lub brałam prysznic (bardzo pomagało przy silniejszych skurczach). Skurcze były stopniowo coraz mocniejsze. Wody wylewały się jeszcze ze mnie przez jakieś dwie godziny, głównie wtedy, gdy siedziłam na piłce. Przed 12 czułam, że to już teraz będzie i nie miałam juz siły stać, poszliśmy do sali porodowej. Skurcze były już mocne, w trakcie nie mogłam mówić, całą uwagę skupiałam na oddechu. Sama końcówka trwała może 30 min, nie wiem tego. Skurcze były już takie mocne, że w ich trakcie nie wiedziałam, co się dzieje wokół mnie. Bardzo chciałam przyjąć pozycję na kolanach, bo ona dawała mi ulgę, ale nie można było (tylko łóżko, żeby połozne i lekarz nie musieli się gimnastykować). W końcówce nacięła mnie połóżna, Pawełek urodził się szybko. Poród trwał od chwili obudzenia 8 godzin.
Bardzo wazne jest słuchanie swojego ciała i przyjmowanie takich pozycji, które dają wytchnienie. Żałuję bardzo, że nie mogłam rodzić w dogodnej dla mnie pozycji. Bardzo pomogły mi oddechy, łagodzą skurcze.

pao - 2007-12-11, 21:10

ja dodam jeszcze jedno: przy drugim porodzie do toalety chodziłam od 1 w nocy do 7 rano niemal co pół godziny. pęcherz to raz, ale do tego straszne rozwolnienie. w necie wyczytałam, że to tez przygotowanie do porodu właśnie :)
Kreestal - 2007-12-11, 21:13

Lewatywę ma się z głowy ;-)
Lily - 2007-12-11, 21:16

Tak na marginesie przejrzałam w myśli swoje znajome i krewne i doszłam do wniosku, że u żadnej poród nie przebiegał "normalnie" - wszędzie jakieś wywoływanie i cc - czy to nie dziwne czasy?
magdusia - 2007-12-11, 21:23

Mi wody odeszły o 6 rano a urodziłam o 21.30. i wszystko było w porządku.

Martuś, gdzie będziesz rodziła?

kasienka - 2007-12-11, 21:54

Zuzia:
ok.7 rano skurcze, co 10 minut mniej więcej
12 przyjechała do nas położna- 2 cm rozwarcia, skurcze co 5 minut...
były bolesne niestety, krzyżowe...chodziłam, opierałam się(o łóżeczko, ma dobrą wysokość, przy Emilku też tak miałam ;) ), kręciłam biodrami itp...
ok.20 położna kolejny raz mnie zbadała i niestety okazało się, że nadal 2cm, więc się poryczałam strasznie, bo ja tu się męczę 12h a postępu zero...Więc położna powiedziała, że ona jedzie do domu, bo chyba też mnie stresuje i że za dwie godziny mamy się zbierać do szpitala...
20.30 wzięłam sobie ciepłą kąpiel-super :-)
przyjechała moja mama i o mały włos nie zabiła nas na skrzyżowaniu w drodze do szpitala...Dojechaliśmy przed 22, jeszcze trochę pospacerowałam sobie przed szpitalem...
na izbie przyjęć spędziłam godzinę, rozwarcie ok.7 cm jak przyjechałam.
ok.23 poszłam pod prysznic, który był mało przyjemny, bo było zimno i śmierdziało fajkami...byłam już bardzo zmęczona, skurcze były często, krzyż mi nawalał strasznie...po powrocie na salę porodową chlusnęły wody i usadzili mnie na fotelu...Nie miała partych, choć rozwarcie było pełne, jeszcze trochę się gimnastykowałam na tym łóżku, pamiętam, że dali mi worek sako, Marcin masował mi ten biedny krzyż...Potem kazali mi przeć, około 23.30 chyba, chociaż ja nie czułam jeszcze takiej potrzeby...skurcze były już bardzo mocne, zaczęłam odjeżdżać, gorąco, nakrywałam sobie twarz pieluszką mokrą i prawie tam mdlałam, od hiperwentylacji...
niestety urodziłam dopiero o 0.30 chyba, więc parcie trwało ponad godzinę...Rodziłam w kucki, przytrzymując się jakich boków jakby. Zuzia dostała 10 punktów, tylko na chwilkę mi ją dali na brzuch, bo miała bardzo krótką pępowinę i nie za bardzo sięgała(podobno).M. przeciął pępowinę, po kilkunastu minutach chyba urodziłam łożysko(lekarz chyba trochę mi masował brzuch...Aha, pod koniec parcia dali mi jakiś lek rozkurczowy chyba. Potem lekarz mnie szył i rozmawialismy sobie o diecie wegetariańskiej w ciąży :) No ale to był mój lekarz-anioł ;)

Emilek:
ok.20 rozmawiałam z Martuś na gg narzekając, że brzuch mi twardnieje śmiesznie...potem się skapnęłam, że mniej więcej co 15 min, ale nie nastawiałam się jeszcze, bo ponoć brzuch wysoko i żadnych symptomów...Poszłam spać
ok.5 rano obudziłam się i brzuch nadal mi twardniał, więc wstałam i poszłam o drugiego pokoju, usiadłam sobie w fotelu i zaczęłam liczyć czas patrząc na przecierające się niebo, bardzo pięknie było :) Skurcze, a właściwie napinanie brzucha, zupełnie bezbolesne było co ok 7-10 min, po godzinie poszłam dalej spać.
ok.8 obudziłam się i skurcze były co 5 minut, nadal bezbolesne...Już zaczęłam się cieszyć i myśleć, że fajnie by było dzis urodzić :) Troszkę później poszłam siku i na papierze różowawy śluz, więc poryczałam się ze wzruszenia, że to jednak chyba już :") Zadzwoniliśmy do mamy i do cudem odnalezionej położnej, powiedziała że mam sobie spokojnie czekać i dzwonić, gdyby był znaczny postęp
ok.10 skurcze były już silniejsze, co 3-5 minut.
wzięłam kąpiel, ale średnio mi się podobała, więc wyszłam.
ok.12 przyjechała moja mama, zabrała Zuzię i pojechała po położną, którą przywiozła pół godzinki później
12.30- 2cm...
skurcze były już dość mocne, w podbrzuszu, krzyż mnie w ogóle nie bolał tym razem i te emilowe były o wiele lepsze...Choć wykręcało mnie trochę, łaziłam, kręciłam biodrami, opierałam się...ok. 13 musiałam już jęczeć na szczycie skurczu. Podałam ciasto piernikowe, które upiekłam rano, ale okazało się mieć za dużo sody i nikt go nie zjadł bo pieniło się w ustach ;)
ok.14- 4cm i skurcze co dwie minuty, silne i musiałam już mocno jęczeć ;) mama trochę panikowała, że jak pojedziemy teraz do szpitala to mi się zatrzyma, ale ja już czułam, że nie ma odwrotu, poza tym byłam bardzo spokojna.
ok.15 na izbie przyjęć nie dałam się wyprowadzić z równowagi wrednej położnej ;) Lekarz stwierdził 2cm :/
ok15.40 pojechaliśmy na górę i niestety od razu podłączyli mi ktg, bo położna uznała, że musi mieć chociaż pół godziny zapisu, a jak mam dwa cm to jest jeszcze czas...Ale ja czułam, że szło jak burza i już po pół godziny niecałej chyba musiałam zacząć przeć, bo nie mogłam się powstrzymać. Położna stwierdziła, że jest 9cm i zaczęła wszystkich zwoływać w pośpiechu, bo chyba nie sądziła, że będzie tak szybko ;) Niestety, nie dane mi było wstać z łóżka, ale byłam w pozycji siedzącej, z nogami na dole. Główka chyba naciskała mi na coś, bo już na izbie zaczęłam drętwieć przy skurczach, a przez tą głupią pozycję drętwiałam jeszcze mocniej, właściwie straciłam czucie w rękach i nogach, pod koniec nawet nie mogłam mówić. Parcie znowu trwało dość długo, położna kierowała mnie trochę jak mam oddychać i tym razem zachowałam pełną świadomość i kontrolę. Niestety Emil miał łapkę przy główce i mimo masażu krocza w końcu mnie nacięli, bo stwierdzili, że tętno spada(hmm, mama mówiła, że to fizjologiczne, przy przeciskaniu przez kanał rodny zawsze ponoć spada, no a ja niestety nie mogłam małemu pomóc grawitacją...i tak dobrze, że nie dałam się położyć ;)
ok.16 już parłam i odeszły wody
16.30 urodził się Emilek, koniec był ciężki, bo nagle jakbym przestała mieć skurcze, a główkę już było widać i nie chciała wyjść...Emil urodził się siny i wykończony, trochę jeszcze był na łożysku, bo nie oddychał...i chyba w między czasie zrobił kupę z wrażenia. Niestety nie dostałam go na brzuch, trochę spanikowali chyba, odsysali mu coś tam, dostałam go już owiniętego w becik ze śliczną czarną główką :)
zaraz po porodzie podali mi oksytocynę, żeby wywołać skurcze(jakby nie mogli chwilę poczekać...) ale ja byłam totalnie zrelaksowana i żadnych skurczy nie czułam...Lekarz mi się prawie położył na brzuchu i zaczął wyciskać łożysko, które oczywiście nie urodziło się w całości, więc dostałam dolargan i miałam czyszczenie :/ potem mnie zszyli i już.

Drugi poród był zdecydowanie łatwiejszy, choć bardziej intensywny..Ale byłam zadowolona, że ciągle miałam nad sobą kontrolę, czułam tę moc w sobie ;) czemu dawałam wyraz głośno wrzeszcząc ;)

Przy obu porodach miałam rozwolnienie od rana, przy Emilu mniej, byłam jakieś trzy razy, ale krócej to trwało, z Zuzią chyba z 10 razy...Teraz miałam kupioną lewatywę, bo chciałam sobie zrobić, ale w końcu zrezygnowałam, bo skurcze juz były za częste i mi się nie chciało kombinować.

ech, ale się rozpisałam ;)

alcia - 2007-12-11, 21:59

kasienka napisał/a:
kazali mi przeć, [...], chociaż ja nie czułam jeszcze takiej potrzeby...

tak właśnie sobie przypomniałam, jak miałam śmiesznie przy porodzie Lenki;
Każą mi przeć, a ja nie mogę. No przyj - woła położna, a ja się z nią kłócę, że nie mogę, bo jeszcze nie mam partych, nie chce mi się przeć i już. W końcu się poddała i mówi, że w takim razie poczekamy na następny skurcz. A mnie jak nagle wzięło, zaczęłam przeć z calych sił i po kilku sekundach Lenka była już po drugiej stronie :)

Martuś - 2007-12-11, 22:26

Dziękuję za Wasze relacje ( Kasia się faktycznie jak zwykle najbardziej rozpisała ;) )
magdusia napisał/a:
Martuś, gdzie będziesz rodziła?

Chcę rodzić w Pucku ( po ludzku ;) )

adriane - 2007-12-11, 22:29

Martuś napisał/a:
Chcę rodzić w Pucku ( po ludzku ;) )


To podobno jeden z najbardziej "ludzkich" szpitali w Polsce :)

Martuś - 2007-12-11, 22:33

Dlatego tam pojadę :) ( choćby nie wiem co :P )
magdusia - 2007-12-11, 22:35

Martuś napisał/a:
Chcę rodzić w Pucku

można Cię będzie tam odwiedzić,gdy odpowiedni czas nadejdzie?

Martuś - 2007-12-11, 22:42

A skąd ja mam wiedzieć :lol: Magdusia, naprawdę, to do mnie kompletnie nie dociera, że będę musiała przeżyć podobną historię do opisanych powyżej ;) Nie wiem, czy twardo to zniosę ;-)
adriane - 2007-12-11, 22:44

Filip urodził się od pierwszych skurczy po 19 godzinach. Ale w szpitalu to inaczej długość porodu wpisują, nie od jakichkolwiek skurczy, tylko od tego jak skurcze są co 10 minut i w dodatku dają postęp porodu. Ja o 3 w nocy zaczęłam coś już tam czuć, w dzień się nasiliło, a o 16-tej poszłam do szpitala. Pęcherz płodowy przebito mi bez mojej zgody jeszcze długo przed urodzeniem Filipa. Filip sie urodził przed 22-gą, po długim (2 godziny) parciu na leżąco.

Karolinka po południu postanowiła wyruszyć na ten świat, czop podbarwiony na rożowo odszedł już 2 dni wcześniej. Kręciłam się przez cały poród po mieszkaniu, przystając na skurcze i opierając. Karolcię rodziłam na stojąco 12 minut (parcie), pęcherz sam pękł tuż przed jej wyjściem na świat o 2 w nocy :)

Emil za to był rannym ptaszkiem, bo urodził się o 8 rano. Ale za to całą noc przez niego spać nie mogłam ;) Urodziłam go klęcząc i wbijając łokcie w uda siedzącego na kanapie Peppera (nawet nie pisnął - Pepper ;) ) Trwało to coś koło 8 minut (ten ostatni moment), i jak na Emila przystało ;) , to z rączką przy główce wychodził :)

Jeśli chodzi o objawy zbliżającego się porodu, to we wszystkich przypadkach miałam przede wszystkim siedzenie w kibelku, organizm się oczyszczał.

[ Dodano: 2007-12-11, 22:52 ]
alcia napisał/a:
kasienka napisał/a:
kazali mi przeć, [...], chociaż ja nie czułam jeszcze takiej potrzeby...

tak właśnie sobie przypomniałam, jak miałam śmiesznie przy porodzie Lenki;
Każą mi przeć, a ja nie mogę. No przyj - woła położna, a ja się z nią kłócę, że nie mogę, bo jeszcze nie mam partych, nie chce mi się przeć i już. W końcu się poddała i mówi, że w takim razie poczekamy na następny skurcz. A mnie jak nagle wzięło, zaczęłam przeć z calych sił i po kilku sekundach Lenka była już po drugiej stronie :)


Tak często się zdarza, że pełne rozwarcie jest, a skurczy jeszcze nie ma. W szpitalu się wtedy niecierpliwią i każą przeć i już. S.Kitzinger w jednej ze swoich książek pisała, że natura taka mądra jest, ze daje kobiecie odetchnąć kilka minut po bolesnym rozwieraniu, a przed męczącym parciem, tak więc pośpiech tu w ogóle nie jest wskazany. Powinno się te kilka minut wykorzystać na odpoczynek i mobilizację przed parciem. Ale kto o tym w szpitalu chce wiedzieć :->

magdusia - 2007-12-11, 23:10

Martuś napisał/a:
Nie wiem, czy twardo to zniosę ;-)

będziesz dzielna :-) przecież nie masz odwrotu ;-) a po wszystkim jaka szczęśliwa :-)

ifinoe - 2007-12-11, 23:17

u mnie było tak:
spałam sobie słodko i o 3:00 obudziło mnie pękniecie pęcherza, więc zalałam łóżko ;)
zadzwoniłam do położnej - powiedziała, żeby przyjechać do szpitala, gdy pojawią się skurcze co 3-4 minuty, a gdyby ich nie było - za jakieś 4 godziny...skurczy na razie nie było..łaziłam po domu, pakując w końcu torbę, z ręcznikiem między nogami (ciekło nieźle)...około 4:30 zaczynam czuć bóle kręgosłupa - szczerze mówiąc byłam zdezorientowana lekko, bo nie czułam w ogóle kurczącej się macicy, wyłącznie ból w krzyżu...zaczęłam sprawdzać czy te bóle są jakieś w miarę rytmiczne...były-od razu co 3 minuty...jedziemy do szpitala, po drodze kupując na stacji baterie do aparatu;)...po formalnościach na izbie przyjęć (3 cm rozwarcia) około 6:00 lądujemy na porodówce...chodzę, skaczę trochę na piłce, co jakiś czas kilka minut KTG...koło 8:00 wchodzę do wanny na dwa seanse po 20 minut...kręgosłup boli coraz bardziej...boli cholernie, wymiotuję, od śpiewów przechodzę do krzyków...9:30 proszę o znieczulenie...10:15 przychodzi anestezjolog...znieczulenie zaczyna działać i wreszcie czuję że mam jakieś normalne skurcze ;) ...pół godziny odpoczynku i znowu łażę...zaczynam czuć parte ok 11:30...pierwsze trzy na stojąco, potem kładę się na boku i przy kolejnym Matylda wyskakuje ze mnie (11:45)

strzeszynek - 2007-12-12, 01:54

Ja mam niezłe wspomnienia. Skurcze przepowiadające miałam tak na 2tyg. przed porodem, upał w dodatku był straszny, ja z jeszcze-narzeczonym w aucie, a jakośc rodzimych dróg zapewniła dodatkowe doznania... :mrgreen: Po czym nic się nie działo. W sumie coś się ze mnie wydostawało :-P , ale nie byłam pewna: upławy czy wody. Na kontroli u lekarza (pod koniec musiałam chodzić co tydzień) powiedziałam o tym położnej, ale lekarz mnie nie badał. I tak miałam przez parę dni chyba. Nie sączyło się ze mnie, więc trudno było stwierdzić. Już mi się wydawało, że to pora, ale nie. Postanowiłam nie szaleć, mały zachowywał się normalnie, nie miałam więc powodów do niepokoju. Do szpitala trafiłam w 2dni po ost. wizycie u ginekologa. Byłam akurat z narzeczonym na zakupach, gdy "poleciało" tak bardziej (było tak ok. 20:30) , bałam się nawet, że chluśnie na podłogę ;-) . Narzeczony zdążył się zdenerwować... po czym nic się nie działo, przestałam "przeciekać" i zawiózł mnie do domu. A w domu poszłam się przemyć i postanowiłam, że jadę do szpitala. (swoją drogą zabawne to nawet było, brat zaczął się nerwowo śmiać,mama też cała w nerwach, narzeczony przyjechał w 5min. - nie pytałam, ile przepisów złamał ;-) ) Jakoś po 22 trafiłam do szpitala. Nadal nic się nie działo. Położna nawet uznała, że jeszcze nie, po czym lekarka w badaniu stwierdziła coś zupełnie przeciwnego ;-) Zostałam na noc, nie wyspałam się w ogóle, w nocy nadal nic się nie ruszyło, więc tak od 9 rano zaczęli mi wywoływać -przebijanie, "oksytocynka" (a po niej niemal zaraz "skurczyki" - tyle że minutowe co 30sek...), po paru godzinach dostałam zastrzyk z paracetamolem chyba (nie wiem zresztą), żebym mogła odpocząć - nic nie dało, bolało nadal. Potem się zlitowali, bo od parunastu godzin nic nie jadłam i przynieśli mi odgrzewany ohydny obiad, z mięsem w dodatku (co by nie mówić, szczegółowo relacjonuję ;-) ) i wreszcie pozwolili mi wstać (położna zaproponowała mi prysznic; przy okazji skorzystałam z toalety i też lewatywa lub niezręczna sytuacja mnie ominęły :-) ) Skracając - od 17:30 kolejna oksytocyna, rozwarcie było mimo to małe jakieś, już lekarze mieli podejmować decyzję o cc, gdy jakoś po 20:00 się ruszyło. Vincent urodził się o 22:35, ale nie parłam długo. Najpierw sama, co by go przesunąć, potem 2 pielęgniarki popychały go trochę (szelma jedna, uparł się, że nie wyjdzie, ale i tak wyszło na moje :-P ). Położna nacięła mnie pod koniec (wg męża niezapomniany widok), potem ze względu na "przetrzymany" poród łyżeczkowanie - bo łożysko wyszło w całości (btw - chyba bez znieczulenia, bo bolało, ale przeżywalnie), na koniec lekarz zeszył pęknięcie macicy i to naciętę (mój ginekolog potem stwierdził, że ściągał aż za mocno tę nitkę - może z oszczędności? :lol: ) Vinia dali mi na krótko na brzuch, nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć, bo zaniepokoiło ich to, że nie chciał płakać (położne kazały mi go nawet podrażnić, żeby zaczął), no i mały trafił w konsekwencji na intensywny. Mnie jeszcze pomaltretowali naciskaniem na brzuch (mogłabym nakarmić jakiegoś wampira-ekscentryka ;-) ; bo krew z nietypowego miejsca, za to dużo :-P ), pomierzyli ciśnienie i jak już było w normie, dali mi wreszcie pospać :-) Nawet kanapki na oddziale dostałam! ( łysy chleb z masłem, bo wszystko zeżarte ;-) ) DROBIAZGOWIEJ OPISYWAĆ NIE BĘDĘ, TO TAK, W OGÓLNYM ZARYSIE... :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
adriane - 2007-12-12, 09:14

strzeszynek napisał/a:
zeszył pęknięcie macicy


Chyba szyjki macicy... Wymęczyli Cię tam w tym szpitalu (tyle ingerencji medycznych), no ale grunt, że dziecko zdrowe.

[ Dodano: 2007-12-12, 09:15 ]
strzeszynek napisał/a:
potem ze względu na "przetrzymany" poród łyżeczkowanie - bo łożysko wyszło w całośc


Tego nie kapuję w ogóle.

pao - 2007-12-12, 09:29

pewnie miało być "nie wyszło w całości"
adriane - 2007-12-12, 09:37

pao napisał/a:
pewnie miało być "nie wyszło w całości"


Pewnie tak, ale co to za wskazanie "przetrzymany poród"? Co to znaczy?

pao - 2007-12-12, 09:49

myślę że wskazaniem było łożysko a "przetrzymany poród" (cokolwiek to znaczy) tego łożyska uzasadnieniem ;)
taniulka - 2007-12-12, 12:22

U mnie poród trochę śmiesznie bo byłam zupełnie nieświadoma tego co sie będzie działo. Jechałam jak na imprezę. Postanowiłam niczego nie słuchać ani nie czytać o porodach. Kolejny będzie pewnie zupełnie inny. Dodam, że jestem mało odporna na ból (przynajmniej byłam)
Ok 22 rozpoczęły się skurcze i to od razy co 3 min. Miałam już rozwarcie na 3 cm od kilku mies wiec myślałam, że szybko pójdzie.
Poszłam zrobić prysznic i pojechaliśmy.
W szpitalu od razu mnie położyli. Zaczęły sie porządne skurcze (tzn wtedy myślałam, że to są mega skurcze). Lekarz dał mi dolargan i to był błąd bo okazało sie po tym, że nie mogę już chodzić a tak to by było pewnie dużo szybciej.
W końcu przywaliło mi krzyżowe.
Przychodzi lekarz
- Czy są skurczyki?
Ja mu na to? Skurczyki??? :roll: To są skurczybyki!
No i tak miałam 5 cm rozwarcia po 10 godzinach leżenia. Nie wiedziałam, że jak ma się 5cm to potem idzie jak burza.
Przychodzi położna i mówi
-Super 5 cm już jesteś w połowie.
To ja sobie kalkuluje 10 godz i połowa to czeka mnie kolejnych 10h!! a mnie walą krzyżowe pomyślałam, że od tego umrę. Już nie mogłam wytrzymać. I wołam
- Cesarkę ja chcę cesarkę. Zapłacę (W tym momencie bym im oddała wszystko).
Położna- Ale jesteś już w połowie, spokojnie
- W połowie! Ja pier....olę taką połowę! Nie wytrzymam kolejnych 10 h . Umrę
Przychodzi lekarz
- O co chodzi?
- Doktorze, ja tego nie przeżyję, ja chce cesarkę
- Przeżyję pani, wszystkie tak mówią i potem przeżywają.
- Ale ja będę pierwsza , mówię panu będę pierwsza!!
Oczywiście cesarki mi nie zrobili.
Jak mnie nagle walneło w parte to krzyczę do Seby
- Rodzę wołaj lekarza
A Seba spokój total bo myślał, że to lekarz musi stwierdzić teraz pani może rodzić i bach.
Na szczęście położna była blisko i się zaczęło.
Ze względu na wadę wzroku innych lekarz łokciem mi Nadię wypychał.
Po kilku parciach złapał mnie skurcz w nogę.
Wołam
- Skurcz! Skurcz!
2 położne wołają
- To przyj!
- Ale w nogę!
- Aaaaa w nogę!
- Niech mi pani napnie stopę!
Napięła mi stopę i mogłam dalej przeć.
Nadinka szybko przyszła na świat oczkami do góry. Jak to Seba stwierdził spojrzała prosto na niego.
W trakcie szycie miałam taki spokój,ze z położna i lekarka gadałyśmy o facetach :)
W każdym razie po wszystkim przyszedł w/w lekarz i mówi
- A widzi pani, przeżyła pani.
No i przeżyłam, potem ze szczęścia jeszcze 2 równe doby nie spałam bo się cały czas na Nadie patrzyłam.

frjals - 2007-12-12, 13:36

Martuś napisał/a:
Chcę rodzić w Pucku

Jak nam się udało to wam też musi :-)
U mnie w skrócie - wody odeszły nad ranem (ok. 5.?), pojechaliśmy do tego Pucka (pociągiem, z pieluchą w majtach :mryellow: ) i przez dość długi czas właściwie nic mnie nie bolało.
Po którymś badaniu stwierdzono, że zaraz się zacznie i przeniesiono mnie na salę porodową (mam nadzieję, że uda się wam tam urodzić, bo to naprawdę ładna, przytulna salka).
W międzyczasie B. zdążył wrócić do pracy (co za idiotyczny pomysł :roll: ), a że nie mieliśmy komórek jego powrót nieco się opóźnił...
Potem bolało i bolało, potem pare razy parło i o 14.40 urodził się W.
B. w ostatnim momencie zdążył na odcinanie pępowiny.
W sumie dość krótko, o ile pamiętam, bo niestety generalnie byłam nieprzytomna... :->

Lily - 2007-12-12, 13:37

taniulka, wybacz, ale strasznie się ubawiłam :) fajnie to napisałaś :lol:
magdusia - 2007-12-12, 13:40

taniulka napisał/a:
potem ze szczęścia jeszcze 2 równe doby nie spałam bo się cały czas na Nadie patrzyłam.
_________________

miałam to samo :-)

Capricorn - 2007-12-12, 13:40

taniulka :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
magdusia - 2007-12-12, 13:45

frjals, szybko Ci poszło :-) ja zaczęłam godzinę później niż Ty a skończyłam po 21.
W trakcie porodu miałam wrażenie że nie wyrobię się przed północą.

Malati - 2007-12-12, 13:48

Taniulka usmiałam sie :mrgreen:
Kamm - 2007-12-12, 14:03

Taniulka swietnie ! porod z humorem :mryellow:
vegAnka - 2007-12-12, 14:21

Lily napisał/a:
taniulka, wybacz, ale strasznie się ubawiłam fajnie to napisałaś

haha ja tez :lol: :lol: :lol:

agaw-d - 2007-12-12, 14:31

Ja miałam skurcze przepowiadające jakiś miesiąc przed porodem. W dzień który Marcelka się urodziła w południe jeszcze biegałam i robiłam wywiady do pracy, później poszliśmy do lekarza. Po zbadaniu oświadczył, że to już lada dzień, choć ma nadzieję, że później niż on (rodził swoje kamienie nerkowe ;-) :-D ), no i miał mi jeszcze zrobić usg, jak kładłam się na łóżko to poczułam coś ciepłego, okazało się, że odeszły mi wody, była to 17:30, zaraz przyszedł też skurcz. Lekarz stwierdził, że nie ma co się spieszyć, spokojnie do domku i spotkamy się za jakiś czas w szpitalu.
Wróciliśmy do domu, wzięłam prysznic, dokończyliśmy pakowanie i pojechaliśmy do szpitala, bo już mnie bardzo bolało i nie chciałam czekać tylko dostać zzo.
W szpitalu byliśmy koło 20, położna (beznadziejna, na szczęście tylko mnie przyjmowała, a zaraz przyszła bardzo miła i to ona przyjmowała poród) jak usłyszała, że lekarz stwierdził już 4 cm. to stwierdziła, że nie potrzebne mi znieczulenie, ale na szczęście to nie ona decydowała.
Tak do przed 22 troche się męczyłam, myślałam że nie wytrzymam itd. aż w końcu dostałam zzo, które zaczęło działać o 22.
No ale ja byłam już na skraju wyczerpania psychicznego i zaczęłam troche panikować, mimo że ból już był mały, więc podali mi oxytocyne, żeby troche przyspieszyć.
No i przyspieszyli, Marcelina urodziła się o 22:55, niestety zostałam nacięta, mimo że się na to nie zgodziłam, ale słabo parłam i nie miałam siły żeby 'wypchnąć' Marcelke, no i lekarz też musiał troche mi pomóc naciskając od góry brzucha.
Od razu położyli mi Marcelke na brzuchu, a M zaraz przystawił ją do piersi i zaczęła ssać :-D Jak się urodziła to strasznie się darła, a jak M ją dostawił do piersi to się uspokoiła :-)
Jak tylko ją wzięli to zasnęłam i nic więcej nie pamiętam, dopiero za jakiś czas się obudziłam i cały czas gadałam do M, byłam strasznie szczęśliwa :-D
W sumie szybko poszło jak na pierwszy poród (podobno ;-) ) no ale to był 31.08, a ja i M jesteśmy z sierpnia i przez całą ciążę przebąkiwaliśmy że fajnie by było, żeby Marcela też była, więc nie miałyśmy dużo czasu skoro zaczęło się 31 sierpnia o 17:30, trza się było spieszyć ;-)

renka - 2007-12-12, 14:38

Ronja – cesarka (odklejanie się lozyska) - odeszly mi krwawe wody plodowe (wczesniej leżałam już prawie 2 tyg. w szpitalu), lekarze chcieli spróbować oksytocyna wywoływać porod naturalny, bo zadnych skurczow nie mialam, ale nawet nie zdazyli mi niczego podłączyć, bo poprosiłam o siusiu i chyba wyleciał mi kawalek lozyska, gdyz bardzo szybko znalazłam się na stole do ciecia. W lampie operacyjnej udalo mnie się zarejestrowac moment wyjmowania Ronki z mego lona (godz. 17.10), wiec bylam bardzo szczesliwa.

Fiona – porod naturalny – w niedziele wieczorem ok. 21.30 zaczely mi się pierwsze skurcze (w sumie to nie wiedziałam, ze to skurcze porodowe, ale nocowala u mnie akurat kolezanka, która sama urodzila kilka lat temu i mnie uświadomiła, ze to wlasnie one), trwaly srednio co 20 min. I tak przez cala noc i ranek (noc praktycznie nieprzespana, gdyz przewaznie gdy one się zaczynaly ja bieglam do toalety, bowiem samo siedzenie na ubikacji – mimo, iż niczego tam nie robiłam – przynosilo mi ulge; w sumie nie były one szczególnie bolesne, ale były niezbyt przyjemne). Około poludnia zaczely sie pojawiac srednio co kwadrans. Wewnętrznie czulam, ze jeszcze mam czas, by jechac do szpitala (szczególnie, ze postanowiłam rodzic w Trzebnicy, a nie mialam zbytnio transportu, bo W. rano pojechal do Wałbrzycha). Jak W. wrócił to ok. 15 pojechalismy do szpitala. W drodze do niego skurcze zaczely być nieregularne co 5-10 min. W szpitalu okazalo się, ze nie mam rozwarcia, ale mimo to położyli mnie na sale przedporodowa na obserwacje. Trafilam tam ok. 17.30 poinstruowana przez polozna: ”Jakby sie cos dzialo koniecznie proszę wolac”. Za dlugo się nie naobserwowali, bo pobyłam tam zaledwie pol godz. W ciagu pol godz. skurcze się nasilily. Zaczelam czuc takie parcie jak przy oddawaniu stolca, ale ze była to dla mnie nowość, jakos nie pomyślałam,ze to już zaczal się porod. Spędziłam ten czas w ubikacji na podłodze w kucki, zaczela się pojawiac krew. W koncu dowlokłam się do lozka i zaczelam sobie pojękiwać, na co polozna wpadla i powiedziala „Miala pani wolac, jak już zacznie się cos dziac”, na co ja jej: „A skad ja mam wiedziec, ze to już, jak rodze po raz pierwszy”. Zabrali mnie po 18 na porodowke, tam dzielnie wspolpracowawszy z poloznymi, które naprawde były super, mimo, ze w trakcie non stop plotkowaly o kims, urodziłam Fionke o godz. 19.05. Natychmiast położono mi ja na brzuchu (jeszcze z pepowina), czego nie mogłam doswiadczyc przy pierwszym porodzie – cudowne uczucie. Za chwile ja zabrali do wazenia i mierzenia, po czym, w trakcie gdy lekarz próbował mi wyskrobac łożysko, które samo nie chcialo wylezc i kontrolowal mi recznie jame macicy (z powodu wcześniejszej cesarki – musieli sprawdzic od wewnątrz, czy mi się blizna nie rozeszla), co nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, przystawiono mi ja do piersi. Lekarz mnie zszyl w koncu (tzn. krocze – ponoc nacięte tylko standardowo), malutka zabrali, mnie zawieziono na sale, gdzie wyglodniala jak wilczyca skonsumowalam wegetarianska kolacje.
I tyle. Sam porod wiec mialam chyba calkiem przyjemny i sprawny, mimo, ze do zdanej szkoly rodzenia nigdy nie chodziłam i zadnych ćwiczen przygotowujących do rodzenia nigdy nie robilam. Wystarczyla dobra wspolpraca z poloznymi i przez caly czas świadomość samego porodu.

Lily - 2007-12-12, 14:39

Cytat:
skoro zaczęło się 31 sierpnia o 17:30, trza się było spieszyć ;-)
masz punkt za wyrobienie się w terminie :lol:
kasienka - 2007-12-12, 17:44

adriane napisał/a:
S.Kitzinger w jednej ze swoich książek pisała, że natura taka mądra jest, ze daje kobiecie odetchnąć kilka minut po bolesnym rozwieraniu, a przed męczącym parciem, tak więc pośpiech tu w ogóle nie jest wskazany. Powinno się te kilka minut wykorzystać na odpoczynek i mobilizację przed parciem. Ale kto o tym w szpitalu chce wiedzieć

wiem, teraz to przeczytałam i zapamietałam przed porodem i stwierdziłam, że tym razem nie dam sobie zabrać tego momentu wytchnienia ;) Ale nie było takiej potrzeby, bo sama poczułam parte, nie było tej chwili na odpoczynek ;)

Ewa - 2007-12-12, 18:25

Taniulka, normalnie się poryczałam ze śmiechu. Dzieciaki spokojnie kolacji nie mogły zjeść, bo zaglądały co się z mamą dzieje :mrgreen:
taniulka - 2007-12-12, 19:26

Ewa napisał/a:
Taniulka, normalnie się poryczałam ze śmiechu.


Nie rycz mała nie rycz :)

strzeszynek - 2007-12-12, 20:26

adriane napisał/a:
Chyba szyjki macicy... Wymęczyli Cię tam w tym szpitalu (tyle ingerencji medycznych), no ale grunt, że dziecko zdrowe.

szyjki, szyjki. No, wreszcie zdrowe. Ale jak mi pielęgniarka roztoczyła wizje, że gdyby nie antybiotyk, to dziecko mogłoby dostać syndromu śmierci łóżeczkowej... (i tak to spokojnie opowiadała, że mogłabym pewnego ranka zajrzeć do łóżeczka... do dziś mnie ciarki przechodzą :-? )
Przetrzymany w tym sensie, że odkąd te wody zaczęły się sączyć minęło przepisowe 12 godz., nawet trochę więcej, więc istniało ryzyko zakażenia wód płodowych, chyba tak się to nazywa.
pao napisał/a:
pewnie miało być "nie wyszło w całości"

No to was zaskoczę: łożysko wyszło w całości. A wtedy położna powiedziała lekarzowi, że mi te wody odeszły na tyle godzin przed i zadecydowali, że mnie wyłyżeczkują. Nie oponowałam wtedy, bo nie bardzo wiedziałam, od czego zależy łyżeczkowanie. Ale łożysko wyszło w całości, doskonale pamiętam. Mam nadzieję, że teraz to już jaśniejsze :-)
Lily napisał/a:
taniulka, wybacz, ale strasznie się ubawiłam fajnie to napisałaś

Zgadzam się :-) Zwłaszcza to o stopie mnie ubawiło ;-) Miałaś poród z przygodami, ale tak bardziej "rozrywkowo" (no, ja też, ale hardcore'owo ;-) )

adriane - 2007-12-12, 22:43

strzeszynek napisał/a:
Przetrzymany w tym sensie, że odkąd te wody zaczęły się sączyć minęło przepisowe 12 godz., nawet trochę więcej, więc istniało ryzyko zakażenia wód płodowych, chyba tak się to nazywa.
pao napisał/a:
pewnie miało być "nie wyszło w całości"

No to was zaskoczę: łożysko wyszło w całości. A wtedy położna powiedziała lekarzowi, że mi te wody odeszły na tyle godzin przed i zadecydowali, że mnie wyłyżeczkują. Nie oponowałam wtedy, bo nie bardzo wiedziałam, od czego zależy łyżeczkowanie. Ale łożysko wyszło w całości, doskonale pamiętam. Mam nadzieję, że teraz to już jaśniejsze :-)


Teraz wszystko jasne :)

taniulka - 2007-12-13, 08:46

strzeszynek napisał/a:
Miałaś poród z przygodami, ale tak bardziej "rozrywkowo"


Cisze sie , że dałam Wam trochę powodów do śmiechu :)

puszczyk - 2007-12-13, 11:10

Martuś napisał/a:
Dzięki, dla mnie to dość istotne, bo chcę rodzić w szpitalu, który jest oddalony o jakieś 80 km ;)

Gdy rodziłam Kamila jechałam 100. :-)

pietruszka - 2007-12-13, 12:03

U nas z Zo od pierwszych skurczy do porodu około 12h.
Obudziłam się z pewnym dyskomfortem skurczowym o 2 w nocy. Poleżałam i nie mogłam spać. Pomyślałam, że to te słynne skurcze przepowiadające, bo to przecież 3 tyg przed terminem więc czas najwyższy :) Poleżałam i czułam sobie te skurcze. Ale wydały mi się zaskakująco częste i regularne. Zaciekawiona zaczęłam liczyć czas i zapisywać. Hm...co 4 minuty. Wstałam po cichutku nie budząc męża i zaczęłam się zastanawiać, że nawet torby nie mam spakowanej, ale po co, przecież to i tak nie dzisiaj. Chodziłam sobie po domku i powoli gromadziłam sprzęty do szpitala, bo przecież za kilka tygodni będą jak znalazł. Skurcze o bolesności takiej jak w czasie miesiączki, także luzik. No i tak wychodziłam do 6 rano w międzyczasie biorąc, krótki prysznic dla zabicia czasu. Aha, w międzyczasie wszystkie książkowe sygnały, że poród tuż tuż - wizyta w kibelku (naturalne oczyszczenie organizmu), różowawy śluz (szyja się rozwiera, skraca), skurcze już co 3 minuty i bardziej intensywne, coraz bardziej zdecydowane pakowanie torby, ekscytacja, że to może już, ale zaraz "racjonalna" myśl: Przecież jeszcze 3 tyg do terminu...to taki trening...O 6 budzi się G a ja obok niego leże w szlafroku z turbanem z ręcznika na głowie :) O, wstałaś już?! Tak od 4 godzin mam skurcze co 3 minuty....Wyskoczył jak oparzony z łóżka i nie wiedział biedaczyna co począć. Uspokoiłam go, że to pewnie i tak fałszywy alarm, ale zaczekamy do 7 i zadzwonię do położnej, podpytać co i jak. Zresztą i tak miałam dzisiaj dzwonić aby wstępnie się umówić na spotkanie przed porodem :)
Dzwonię. Opisuję i dostaję zalecenie. Wchodź pod prysznic lub ciepłej kąpieli na 30-40 minut z zegarkiem w ręku. Jak skurcze osłabną to fałszywy alarm jak się wzmogą na spokojnie się obserwować i zdawać relację :) Ja znowu pakuję się do wanny i jakby lepiej, słabiej, rzadziej wszystko. Wyluzowałam się i już jestem pewna, że to tylko trening przed bliskim finałem :)
Po wyjściu z wanny, błogo; jem śniadanko przygotowane przez G. Mniam...Nagle, skurcze wracają, co 2 minuty i znacznie silniejsze....G niepostrzeżenie idzie odśnieżyć samochód, a do mnie dociera, że to chyba jednak już. Za chwilę odchodzą mi wody i szczerze mówiąc w tym momencie zrobiło mi się również mokro pod powiekami - to jednak dzisiaj jest ten dzień gdy przytulę moją małą Zosię :)
Dopinam torbę, po raz trzeci tego ranka do wanny, kąpiel, pielucha w spodnie i do szpitala.

A tam straszny tłok na porodówce i izbie przyjęć. W oczekiwaniu na przyjęcie puszczam niewielkiego pawika w toalecie (przypominają mi się moje najgorsze bolesne miesiączki...), skurcze są już całkiem porządne...zaskakująco absorbujące...ale radzę sobie :) W badaniu okazuje się, że Małej spada tętno w skurczu (co jest naturalne), ale trzeba monitorować. Już nie wstaję tylko przewożą, mnie na porodówkę. Nawet zapomniałam zadzwonić do położnej co i jak...taką miałam miłą opiekę od samego początku :) i tak byłam zaaferowana....

Na górze, sala ogólna, ale podzielona na małe salki, intymnie, po remoncie, świeży sprzęt, świąteczna atmosfera, uśmiechnięte położne i sympatyczny lekarz :) Niestety muszę siedzieć z KTG na brzusiu...Najpierw położna sugeruje abym połozyła sie na lewym boku, ale jest mi niewygodnie. Siadam po turecku na łóżku, reguluję sobie pilotem oparcie, proszę położną o coś do picia i jakoś leci :) Przeżywam chwilę stresu bo dwa kolejne aparaty KTG "chyba szwankują" i nie wskazują w ogóle pracy serca dziecka, dostają trzeci w obudowie kolory różowego z drobinkami brokatu: śmiech na całego :) w końcu ma się dziewczynka rodzić - żartuje personel :) W międzyczasie uczynny student podaje mi blaszaną nereczkę na moją gwałtowną prośbę i resztki śniadanka lądują w koszu na śmieci.
Na przyjęciu miałam 2 cm - rozczarowanie....ale teraz sama bez badania czuję, że wszystko idzie do przodu. Przeżywam wszystkie fazy porodu jak w podręczniku włącznie z odlotami endorfinowymi, które przynosiły mi wielką ulgę. W końcu już zaczęłam panikować, że tak boli, że chyba poproszę o znieczulenie, ale na izbie przyjąć poinformowano mnie, że dzisiaj tylko narkoza, bo nie ma TEGO anestezjologa. Ale zaraz myśl: skoro tak to odbieram to pewnie zaraz koniec :)

Mąż to się chyba nudził, bo nawet policzki mu się zaróżowiły po początkowej bladości....więc proszę go aby zawołał położną bo chyba jest już pełne rozwarcie i chciałabym już zacząć rodzić po parte sie zbliżają :) Przyszłą położna, zbadała, faktycznie rozwarcie pełne i mam jeszcze kilka skurczy popracować na spokojnie, a ona wszystko przygotuje :) Tych skurczy to jeszcze z 10 było, zanim łóżko przeszło transformację w coś w rodzaju fotela i przyjechał stolik ze sprzętem i pojawiły sie neonatolog i lekarz w odwodzie :) I w tym momencie położna mówi przemy, a u mnie jak pisały dziewczyny nic.....pełen luz jakbym wcale nie rodziła. Poleżałam sobie chwilkę odpoczywając i rozmawiając z położną o imieniu dla córeczki. Poprosiłam o ochronę krocza itd...

Za chwilę wszystko ruszyło z kopyta i po 15 min parcia, po małym (jednak) nacięciu Zo kwiliła cichutko na mojej piersi :) Pocieszyłyśmy się sobą chwilę i poszła na ważenie i ubieranie itd z tatusiem. Ja urodziłam łożysko i zaszyto mnie.
W sumie państwowo, ale bardzo po ludzku.

Rodziłam w pozycji coś w rodzaju kucznej, ale lekko na plecach (pupa i plecy podparte). W sumie nie czułam potrzeby zmiany pozycji.
Chociaż jak sobie teraz myślę, to może gdyby to była całkowita kyczna, to może poszłoby jeszcze szybciej i bez nacięcia?

Jak tym razem będzie porównywalnie to chce jeszcze i jeszcze :)

Martuś - 2007-12-13, 14:16

Dziękuję Wam bardzo, nawet nie wiecie, jak mi pomogłyście! Wszystko mi się jakoś w głowie poukładało.
YolaW - 2007-12-13, 17:58

Ania D. napisał/a:
Bardzo chciałam przyjąć pozycję na kolanach, bo ona dawała mi ulgę, ale nie można było (tylko łóżko, żeby połozne i lekarz nie musieli się gimnastykować

właśnie tego bardzo bym chciała uniknąć... co to znaczy w szpitalu, że nie można? myślicie, że mogłabym się jednak uprzeć i wywalczyć pozycję w jakiej chcę rodzić?

Ja też już zbieram informacje od Was Dziewczyny i już mam parę rzeczy, w których nie popuszczę ( pewnie Tomek będzie tego pilnował, bo będzie mniej obiolały):
1. Wybrana przeze mnie pozycja w czasie porodu.
2. Oxy, nacinanie, przebijanie pęcherza tylko w razie potrzeby i za moją zgodą.
3. Przecięcie pępowiny dopiero jak przestanie pulsować (i zakładanie wszelkich zaciusków na nią - czy to się stosuje?).
4. Reszta jak doczytam.

Czy ja jestem idealistką? Czy mam szansę na to, że będzie tak, jak chcę? Co myślicie?

Lily - 2007-12-13, 18:04

YolaW, zależy w jakim szpitalu...
Ta położna z Opola, która przyjmuje domowe porody, pisze, żeby walczyć, żeby się upominać, nie zgadzać - bo ja ma się coś zmienić, skoro "do tej pory nikt się nie skarżył i było dobrze"? Wydaje mi się, że w ogóle ludzie poddają się wszelkim procedurom medycznym w wierze, że to ma tak być - a przecież to my jesteśmy odpowiedzialni za swoje zdrowie i nawet jak lekarz przepisze lek, to my go łykamy, a nie on, nie? Z drugiej strony dobrze wiem, że nie każdy potrafi się oprzeć naciskom, a zwłaszcza straszeniu (że jak się nie położysz to coś tam się stanie dziecku itp.).

kasienka - 2007-12-13, 18:20

Na sali ze mna była babka, która się uparła i powiedziała, że nie urodzi inaczej niż na czworaka i tak tez urodziła ;) Miała większą siłę przebicia niż ja ;)
Martuś - 2007-12-13, 18:22

Yola, w tym szpitalu, w którym chcę rodzić, tak właśnie wygląda poród, ale to wciąż rzadkość niestety. Najlepiej przejrzyj wszystkie szpitale w swoim województwie na stronie rodzić po ludzku ( www.rodzicpoludzku.pl/szukaj.php ) i wybierz najprzyjaźniejszy..
YolaW - 2007-12-13, 18:29

taniulka napisał/a:
lekarz łokciem mi Nadię wypychał.

A ja myślałam, że to już zabronione :shock: :shock:

[ Dodano: 2007-12-13, 18:30 ]
Dzięki Dziewczyny, Lily masz rację, trzeba się upominać, kasienko dobrze wiedzieć, że ta babeczka coś sobie wywalczyła :) , Martuś na pewno przejrzę, siostra mi Knurów poleca, bo tam drugie rodziła i było ok.

Lily - 2007-12-13, 18:30

YolaW napisał/a:
A ja myślałam, że to już zabronione :shock: :shock:
bo tego nie powinno się robić (grozi pęknięciem macicy), ale wciąż jest praktykowane (a to pewnie też w dużej mierze z powodu pozycji na plecach)
pao - 2007-12-13, 18:36

Cytat:
1. Wybrana przeze mnie pozycja w czasie porodu.

o to chyba najtrudniej. przynajmniej na finiszu. do czasu pojawienia siępartych jednak coraz częściej robi się co chce :)
Cytat:
2. Oxy, nacinanie, przebijanie pęcherza tylko w razie potrzeby i za moją zgodą.

tu bywa różnie. przy pierwszym porodzie położna najchętniej by mnie nie pytała ale nie pozwoliłam jej na to (wyjątek: oxy, bo nie wiedziałam że mogłam inaczej) przy drugim położna o wszystkim informowała i o wszystko pytał. zatem wykonalne, choć miejscami z przytupem ;)
Cytat:
3. Przecięcie pępowiny dopiero jak przestanie pulsować (i zakładanie wszelkich zaciusków na nią - czy to się stosuje?).

tego akurat często sami lekarze pilnują, choć i tak warto przypomnieć o tym :) jeśli nie ma sytuacji ratowania życia które wymaga natychmiastowego odcięcia, to raczej nie odcinają przedwcześnie :)

Lily - 2007-12-13, 18:39

YolaW, hxxp://dobrzeurodzeni.pl/index.php?id=relacje_kobiet.htm - fajna strona :) jak nie chcesz oxy to nie daj sobie wenflonu na dzień dobry założyć :)
YolaW - 2007-12-13, 18:39

Lily napisał/a:
bo tego nie powinno się robić (grozi pęknięciem macicy), ale wciąż jest praktykowane (a to pewnie też w dużej mierze z powodu pozycji na plecach)

tak właśnie myślałam Lily, najpierw każą rodzić na leżąco a potem musz a dzieci łokciami wypychać...

[ Dodano: 2007-12-13, 19:03 ]
pao, Lily dzięki. Będę chodzić do szkoły rodzenia, gdzie babka ma fioła na punkcie porodów naturalnych i też tej organizacji "dobrze urodzeni", więc pewnie dowiem się sporo :)

[ Dodano: 2007-12-13, 19:06 ]
hxxp://www.kinezis.com.pl/index.php?s=szkola_rodzenia
to w mojej okolicy :)

Momo - 2007-12-13, 20:19

Zastanawiałam się czy wchodzić na ten wątek. Mam podobnie jak miała Taniulka, nie bardzo chcę (teraz to już właściwie "chciałam") znać relacje innych. Tak sobie myślałam, że i tak u każdej jest inaczej. No i właściwie poczułam się silniejsza w tym, żeby odbyć poród tak jak ja chcę, a nie jak dyktuje szpitalna rutyna.
YolaW napisał/a:
Dzięki Dziewczyny, Lily masz rację, trzeba się upominać
Dołączam do podziękowań :-) I tobie Maruś za rozpoczęcie wątku :-)
Yola, ja się zastanawiam miedzy Knurowem, a Pyskowicami, a że to już tylko 4 tygodnie, to nie omieszkam dać znać jak było :?:

taniulka - 2007-12-13, 20:22

YolaW napisał/a:
najpierw każą rodzić na leżąco a potem musz a dzieci łokciami wypychać..


Mnie to zrobiono ze względu na skrócenie drugiej fazy porodu, związanej ze słabym wzrokiem.

kasienka - 2007-12-13, 21:04

taniulka, a Ty mi lutycką polecałaś :mrgreen:
Malati - 2007-12-13, 21:21

Lily napisał/a:
YolaW, hxxp://dobrzeurodzeni.pl/index.php?id=relacje_kobiet.htm - fajna strona :) jak nie chcesz oxy to nie daj sobie wenflonu na dzień dobry założyć :)


Super stronka.Przeczytałam historie tych osób i są bardzo wzruszajace :-) Żałuję ze ja prawdopodobnie nigdy nie doswiadczę takiego porodu, Nie wiem czy ma wogóle szanse na porod naturalny( Filip urodził sie przez cesarskie ciecie) :-(

majaja - 2007-12-13, 21:23

YolaW napisał/a:
2. Oxy, nacinanie, przebijanie pęcherza tylko w razie potrzeby i za moją zgodą.

Baaardzo starannie wybierz szpital, ja się darłam, że nie chcę oxy, potem że nie chcę więcej oxy, potem żeby mnie nie cięły i guzik. Płakałam bluzgałam krzyczałam i tak nikt mnie nie słuchał.

Lily - 2007-12-13, 21:32

majaja, :cry: to jest właśnie przerażające...
adriane - 2007-12-14, 08:13

Cytat:
2. Oxy, nacinanie, przebijanie pęcherza tylko w razie potrzeby i za moją zgodą.


Sęk w tym, że w czasie porodu w szpitalu często jest tak, że albo nie respektują tego, że powinni Cię zapytać albo Ci wmówią, że konieczne jest np. nacięcie i ZAWSZE mogą to usprawiedliwić najwyższą potrzebą (nie będzie czasu na dłuższe dyskusje, a jak postraszą kondycją dziecka, to na niemalże wszystko się zgodzisz). Dlatego tak ważne jest, aby wcześniej znać położną z którą się rodzi, mieć do niej zaufanie, że jak coś trzeba wykonać, to naprawdę trzeba i można jej wierzyć. Inna sprawa, że tak naprawdę bardzo wiele położnych i lekarzy nie wie tak naprawdę jak postępować przy naturalnym porodzie (czyli, że nie trzeba prawie nic robić), bo we krwi mają jakieś działania i je uskuteczniają, a w porodzie naczelna zasada, to nie przeszkadzać.

Kamm - 2007-12-14, 09:05

adriane napisał/a:
Inna sprawa, że tak naprawdę bardzo wiele położnych i lekarzy nie wie tak naprawdę jak postępować przy naturalnym porodzie (czyli, że nie trzeba prawie nic robić), bo we krwi mają jakieś działania i je uskuteczniają, a w porodzie naczelna zasada, to nie przeszkadzać.


Święte slowa :-)

YolaW - 2007-12-14, 16:25

Momo napisał/a:
ja się zastanawiam miedzy Knurowem, a Pyskowicami, a że to już tylko 4 tygodnie, to nie omieszkam dać znać jak było

koniecznie daj znać :) Podobno Tychy jeszcze mają bardzo dobrą opinię.

majaja napisał/a:
ja się darłam, że nie chcę oxy, potem że nie chcę więcej oxy, potem żeby mnie nie cięły i guzik. Płakałam bluzgałam krzyczałam i tak nikt mnie nie słuchał.

majaja przeraziłaś mnie choć stałam się jeszcze bardziej zdesperowana, żeby pojechać do Knurowa i pogadać z kimś na oddziale jak to wygląda i wogóle...

adriane to co piszesz to święte słowa i właśnie najbardziej boję się, że będą mi wciskać kity, żeby tylko zrobić co chcą i ułatwić sobie pracę.

Lily - 2007-12-14, 16:26

YolaW, jeszcze możesz w Cieszynie rodzić ;)
YolaW - 2007-12-14, 17:05

Lily napisał/a:
YolaW, jeszcze możesz w Cieszynie rodzić

o Cieszynie straszne historie słyszałam, takie mini horrory...

Lily - 2007-12-14, 18:48

YolaW napisał/a:
o Cieszynie straszne historie słyszałam, takie mini horrory...
różne są opinie - moja "szwagierka" 2 razy rodziła i nic nie mówiła, ale ja też nie pytałam... problemy to miała dopiero potem (z dzieckiem), ale to już inna bajka
chyba zależy jak się trafi - na stronie rodzić po ludzku można przeczytać

pao - 2007-12-14, 18:52

z tym rodzic po ludzku tez jest różnie...
szpital do którego bym nie poszła rodzić miała 4 miejsce w rankingu a ten cudowny gdzie rodzilam ulę miał niskie noty...

każdy ocenia wedle innych kryteriów. dla mnie "nacisk na karmienie piersią" byłby zaleta a nie wada szpitala, a wojskowy właśnie to miał wpisane przez jedną z mam za wadę...

Lily - 2007-12-14, 19:01

pao napisał/a:
z tym rodzic po ludzku tez jest różnie...
chodzi mi o to, że tam właśnie są różne opinie, nie chodzi mi o ranking w punktach - raczej o to, co kobiety piszą
Capricorn - 2007-12-14, 21:36

adriane napisał/a:
Cytat:
2. Oxy, nacinanie, przebijanie pęcherza tylko w razie potrzeby i za moją zgodą.


Sęk w tym, że w czasie porodu w szpitalu często jest tak, że albo nie respektują tego, że powinni Cię zapytać albo Ci wmówią, że konieczne jest np. nacięcie i ZAWSZE mogą to usprawiedliwić najwyższą potrzebą (nie będzie czasu na dłuższe dyskusje, a jak postraszą kondycją dziecka, to na niemalże wszystko się zgodzisz). Dlatego tak ważne jest, aby wcześniej znać położną z którą się rodzi, mieć do niej zaufanie, że jak coś trzeba wykonać, to naprawdę trzeba i można jej wierzyć. Inna sprawa, że tak naprawdę bardzo wiele położnych i lekarzy nie wie tak naprawdę jak postępować przy naturalnym porodzie (czyli, że nie trzeba prawie nic robić), bo we krwi mają jakieś działania i je uskuteczniają, a w porodzie naczelna zasada, to nie przeszkadzać.


Hm. a ja dwukrotnie rodziłam z nieznanymi sobie położnymi (no skandal! ;-) ) - i dwukrotnie byłam zachwycona. Wydaje mi się, że od znajomości z położnymi ważniejsza jest znajomość fizjologii porodu oraz własnego ciała. I akurat we Wrześni było tak, że położne były niezwykle dyskretne i nienarzucające się swoją obecnością czy pomysłami. W zasadzie, to nauczyliśmy się od nich tyle, że kolejne dziecko możemy bez problemu urodzić w domu, bez położnej.

adriane - 2007-12-14, 22:25

Beata, Września jest chlubnym wyjątkiem.
strzeszynek - 2007-12-16, 00:11

majaja napisał/a:
Baaardzo starannie wybierz szpital, ja się darłam, że nie chcę oxy, potem że nie chcę więcej oxy, potem żeby mnie nie cięły i guzik. Płakałam bluzgałam krzyczałam i tak nikt mnie nie słuchał.

Ja nawet się nie wykłócałam. Byłam zbyt przerażona tym wszystkim, co się wokół mnie działo. W dodatku za przebijanie wzięła się jakaś amatorka, mnie tam skręcało z bólu, a ta szuka i znaleźć nie może :evil: (macica pod koniec ciąży robi się nieznośnie wrażliwa na dotyk; a mnie parę osób badało, o masowaniu nie wspominając...) Wypychanie też zaliczyłam (co by nie mówić, full service :-? ). Żałowałam potem, że nie miałam większej siły przebicia, ale byłam tam kompletnie ogłupiała. Pierwszy raz w życiu w szpitalu i takie przeżycia! :roll: A narzeczony dotarł już post factum - położna doradziła nam, by wrócił do domu, bo tak, to żadne z nas się nie wyśpi (a mnie potrzebna była energia na to, co mnie czeka :-> ) - i przyszedł krótko po obchodzie. W dodatku nie miałam jak do niego zadzwonić, żeby już jechał, bo akurat mi telefon padł. Jak nie urok... Zresztą, pewnie i tak by go wyprosili na czas obchodu :-x
adriane napisał/a:
Sęk w tym, że w czasie porodu w szpitalu często jest tak, że albo nie respektują tego, że powinni Cię zapytać albo Ci wmówią, że konieczne jest np. nacięcie i ZAWSZE mogą to usprawiedliwić najwyższą potrzebą (nie będzie czasu na dłuższe dyskusje, a jak postraszą kondycją dziecka, to na niemalże wszystko się zgodzisz). Dlatego tak ważne jest, aby wcześniej znać położną z którą się rodzi, mieć do niej zaufanie, że jak coś trzeba wykonać, to naprawdę trzeba i można jej wierzyć. Inna sprawa, że tak naprawdę bardzo wiele położnych i lekarzy nie wie tak naprawdę jak postępować przy naturalnym porodzie (czyli, że nie trzeba prawie nic robić), bo we krwi mają jakieś działania i je uskuteczniają, a w porodzie naczelna zasada, to nie przeszkadzać.

Skoro oni mają wiedzę podręcznikową... Takie podejście schematyczne, jak automat. Myślicie, że personel się zastanawia nad każdym krokiem? Podejrzewam, że nie (mówię o "tradycyjnym" personelu, takim ciemnogrodzkim). Z trochę innej beczki - czytałam dziś wypis małego, a tam takie perełki: ciąża powikłana (nie zauważyłam przez 9 mies.), dziecko matki z anemią (na sam koniec ciąży żelazo mi spadło, u mojego lekarza usłyszałam, że jak na sam koniec, to nie jest źle; a spadło mi minimalnie poniżej normy)... :evil:

Lily - 2007-12-16, 00:33

strzeszynek napisał/a:
ciąża powikłana (nie zauważyłam przez 9 mies.), dziecko matki z anemią (na sam koniec ciąży żelazo mi spadło, u mojego lekarza usłyszałam, że jak na sam koniec, to nie jest źle; a spadło mi minimalnie poniżej normy)... :evil:

mojej siostrze lekarka w przychodni wpisała do karty "budowa hipotroficzna" i inne kwiatki, których na wypisie nie było - i tak ze zdrowego, acz małego dziecka zrobiła chore, niedomagające...

strzeszynek, współczuję tych przeżyć szpitalnych...

strzeszynek - 2007-12-16, 01:19

Dzięki, Lily. Cóż, czasu nie cofnę, okropne to razem wziąwszy było i stresujące dla nas obojga, ale nie będę tego rozpamiętywać. Mściwie wystawiłam temu szpitalowi takiego negatywa! ]:-> Kleszczy chociaż uniknęłam i próżnociągu (brzmi jak narzędzia do tortur). Może sam dzień pojawienia się Vinaia na świecie nie był najpiękniejszy, jeśli chodzi o oprawę, ale każdy kolejny jest darem. Lubię być mamą:) Chyba odkryłam swoje powołanie :-D
kasienka - 2007-12-16, 08:37

strzeszynek napisał/a:
Może sam dzień pojawienia się Vinaia na świecie nie był najpiękniejszy, jeśli chodzi o oprawę, ale każdy kolejny jest darem. Lubię być mamą:) Chyba odkryłam swoje powołanie
:-D :-D :-D
ja też miałam wpisaną hipotrofię płodu(waga urodzeniowa-2980g-Zuzia)

Lily - 2007-12-16, 10:54

kasienka napisał/a:
ja też miałam wpisaną hipotrofię płodu(waga urodzeniowa-2980g-Zuzia)
hmmm,dlaczego niby? bo 20 gramów do 3 kg zabrakło?
agaw-d - 2007-12-16, 17:45

Jak Marcelka się urodziła to nam mówili, że hipotrofia płodu jest poniżej 2500 g. tak też czytałam, ale teraz nie mogę znaleźć tego gdzie pisało, że poniżej 2500 to hipotrofia.
Lily - 2007-12-16, 17:48

hxxp://sci.pam.szczecin.pl/~czepita/Hipotrofia%20wewnatrzmaciczna.htm - hmm, to by wyjaśniało, czemu dieta bezglutenowa i słabo zarastające ciemiączko u J...
Alispo - 2007-12-16, 17:48

ale to bezsens..u jednego dziecka to hipotrofia,u drugiego norma...pewnie sa i dzieci ktore waza ponad 3,a np."powinny"4... :roll:
pao - 2007-12-16, 19:49

wiecie: mama wegetarianka to pewnie "diagnozują" na wyrost
Capricorn - 2007-12-16, 20:21

pao napisał/a:
wiecie: mama wegetarianka to pewnie "diagnozują" na wyrost


nie sądzę, zeby każda kobieta stawiająca sie do szpitala w celu urodzenia dziecka zgłaszała gdziekolwiek, że jest wegetarianką. Bo tak naprawdę, to nie ma nic do rzeczy.

pao - 2007-12-16, 20:40

ale jak jesteś w szpitalu to teoretycznie cię karmią. a jak nie jesz to pewnie w większości wiedza dlaczego. no chyba że dla potrzeb maskowania w szpitalu wyrzuca sie kotlety za okno ;)
Capricorn - 2007-12-16, 23:53

wiele osób w szpitalu jedzie wyłącznie na swoim wikcie. Zresztą, pobyt w szpitalu po porodzie trwa dwie doby, czyli zaledwie kilka posiłków. Haha, już pomijam, ze mój ostatni pobyt w szpitalu (woreczkowy) trwał 2,5 doby, przysługiwała mi łącznie jedna herbata i jeden kisiel :D nic nie deklarowałam, po co.
Malati - 2007-12-17, 00:20

------
Lily - 2007-12-17, 00:25

czarna96 napisał/a:
A juz wogóle to co serwuja nijak się ma do diety kobiety karmiącej
o tak, koleżanka po cesarce dostała zupę mleczna i herbatę z cytryną :>
pamiętam jak sąsiadka opowiadała, że w szpitalu jak dziecko urodziła to podczas podawania obiadu stała przy oknie, bo na zapach tego żarcia miała odruch wymiotny ;)

majaja - 2007-12-17, 06:43

Lily napisał/a:
kasienka napisał/a:
ja też miałam wpisaną hipotrofię płodu(waga urodzeniowa-2980g-Zuzia)
hmmm,dlaczego niby? bo 20 gramów do 3 kg zabrakło?
Ale przecież taka srednia waga to raptem 3,3 kg?
Lily - 2007-12-17, 07:37

majaja napisał/a:
Ale przecież taka srednia waga to raptem 3,3 kg?
no więc właśnie nie wiem czemu niby dziecko poniżej 3 kg ma być hipotroficzne - może to z wyglądu wynika dla nich czy jakoś tak?
kasienka - 2007-12-17, 11:08

Mi raczej wpisali nie ze względu na dietę, a ze względu na młody wiek ;) Ponoć młode matki rodzą malutkie dzieci ;)
pao - 2007-12-17, 11:20

taak, mnie urodziła młoda mama (młodsza niż ty w czasie porodu) a miałam prawie 4 kilo i 59 cm ;)
Malati - 2007-12-17, 11:38

Niezła kluska była z ciebie pao :-D Moja mama jak mnie rodziła też była młodiutka , miała 21 lata a ważyłam 3700.Mama mówi że ciagle mi pamieta ten ból przy porodzie( aha mama jest drobną osóbka, podobnie jak ja) :-)
pao - 2007-12-17, 11:58

ja gabi urodziłam mając 22, mnie mama jak miała 16 :) ponoć lekarze jej dowcipy opowiadali ;) niestety nie pamiętam żadnego ;)
Malati - 2007-12-17, 12:16

o rany pao, to mama naprawde była mlodziutka :shock:
elenka - 2007-12-17, 13:54

Dopiszę tylko dla obalenia teorii, o młodych matkach i małych dzieciach, że moja mama miała 18 lat jak mnie rodziła, a ja warzyłam 3900 i miałam 57cm. Też byłam klucha :mrgreen:
malina - 2007-12-17, 15:45

Mi skurcze zaczęły się w weekend,ale były nieregularne,co 30 min,potem co 15 i po kilku godz przerwa na jakiś czas.Odszedł też czop śluzowy.W niedziele wieczorem były już cały czas ale w dużych odstępach.W pon rano pojechałam do szpitala bo i tak miałam sie zgłośic na patologie i już zostac (2 tyg po terminie) Cały pon spędziłam na patologii,spacerowałam,troche leżałam,skurcze cały czas się nasilały i niestety było bolesne od początku - krzyżowe.Wieczorem Michał pojechał do domu bo nie było rozwarcie,ok 23 pojawiło sie i trafiłam na porodówke.Skakałam na piłce,2 razy odpoczywałam w wannie,skurcze były co ok ,5 min ale rozwarcie ciągle za małe.Nad ranem nie miałam już totalnie siły po drugiej nieprzespanej nocy i podobno zaczęłam 'odjeżdzać'.Jedyne o czym marzyłam w przerwach mndzy skurczami to to o tym,żeby wszyscy dali mi spokój i pozwolili zasnąć :mryellow: Przed 8 ugiełam sie i poprosiłam o znieczulenie ZO,musieliśmy chyba z godz czekac na lekarza.W końcu przyjechał,zrobił znieczulenie,powoli zaczynało działać i okazało sie ze jest już pełne rozwarcie.Kazali mi przeć,a wtedy tętno Zuzi zaczęło spadać,jeszcze dwie próby i spadło do 70,a ona nie przesuwał;a się wogóle w dół kanału rodnego.Zleciało się kilkanaście osób i od razu wzieli mnie na cesarke.W sumie dobrze wyszło ze znieczuleniem(pomijam,ze musielismy płacic 600zł) bo inaczej miałabym ogólną narkoze.No i niefajne było to,że anestezjolog chciał poczekać chwile aby w pełni zadziałało bo od jego podania nie mineło nawet 10 min ale stwierdzili,że nie ma czasu :roll: Czułam nacięcie,do tego wszystko widziałam bo nie mieli czasu na zasłanianie,no i to jak rozszerzali brzuch i wyciągali Zu strasznie bolało.Pokazali mi Zuzie ,dali do pocałowania i musieli zabrać bo była cała zielona - wyglądała jakby ją wyjęli ze szpinaku :roll: Potem coć mi dali bo to było ostatnie co pamietam,obudziłam sie dopiero na swojej sali.
kasienka - 2007-12-17, 18:23

malina, dobrze, że wszystko dobrze się skończyło... :)
Malati - 2007-12-17, 18:43

----
YolaW - 2007-12-17, 19:19

malina, czarna96 dobrze, że Wasze Dzieciaczki urodziły się zdrowe...
maga - 2008-09-30, 19:16

Przeczytałam wpomnienia szpitalno - porodowez 2007r. Jak dla mnie Nobel dla Taniulki :-D Z moim M ubawiuliśmy się po pachy :mryellow:
Dziewczyny, które rodziły w 2008 - opiszcie, proszę, Wasze doświadczenia porodowe. Jestem b. ciekawa, czy coś się choć trochę zmienia na korzyść.

Lily - 2008-09-30, 19:25

maga, poczytaj w dobrych wiadomościach, tam po powrocie do domu zazwyczaj dziewczyny opisują swoje porody ;)
Martuś - 2008-09-30, 21:18

maga, poszperałam specjalnie dla Ciebie ;)
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2481&postdays=0&postorder=asc&start=50 - mój wątek
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2220&postdays=0&postorder=asc&start=25 - Momo
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2462&postdays=0&postorder=asc&start=50 - Elenka
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2565&postdays=0&postorder=asc&start=25 - siwa
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2582 - Magda Stępień
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=78695 - zina
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=3025&postdays=0&postorder=asc&start=25 - agata
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=3063&postdays=0&postorder=asc&start=50 - Wicia
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2982&postdays=0&postorder=asc&start=100 - ań
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=3226&postdays=0&postorder=asc&start=125 - YolaW
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=3761&postdays=0&postorder=asc&start=25 - orenda
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=3857&postdays=0&postorder=asc&start=25 - va

Kilka dziewczyn nie opisało swojego porodu (chyba nic nie ominęłam?) - czekamy ;)

euridice, chyba niepotrzebny dział, wystarczy ten temat przykleić (o kurczę to mój temat :lol: ) i sukcesywnie dodawać historie czy linki do nich.
Ja bardzo czekam na Twoją historię :)

YolaW - 2008-09-30, 21:44

Martuś dzięki, że Ci się chciało wyszperać wszystkie historie :)
ajanna - 2008-10-01, 01:29

a cesarka też się liczy? :lol:
maga - 2008-10-01, 08:50

Martuś, dzięki, że Ci się chciało. No niestety nie przejrzałam całego forum w poszukiwaniu tych wiadomości.

ajanna - jasne że cesarka się liczy! Tym bardziej, że ja mam duże na nią szanse.

euridice, akurat o Twoim porodzie pisał trochę Twój mąż, ale jakby ci się chciało, chętnie poczytam jak to wyglądało z Twojego punktu widzenia.

Martuś - 2008-10-01, 10:07

Nie ma sprawy, dla mnie to żaden problem, zajęło mi to paręnaście minut (najdłużej wyszukiwanie posta porodowego na konkretnej stronie), znam dobrze forum, wszystko pamiętałam, więc na pewno było mi dużo łatwiej, niż nowym użytkownikom :)

ajanna, no pewnie, cesarka też poród ;) A na serio to myślę, że właśnie bardzo ważne jest, żeby mamy się dzieliły również wrażeniami z tych porodów trudnych, nietypowych, zmedykalizowanych, bo pisanie tylko o naturalnych, szybkich i bezproblemowych może sprawić, że w głowie czytającej to ciężarnej powstanie zbyt 'sielankowa' wizja porodu i może ona być później mocno zaskoczona, zszokowana i rozczarowana, jak ja..

maga - 2008-10-01, 19:04

Bardzo dobrze prawisz, Martuś. Ja właśnie, czytając Wasze relacje, zamieniam swoją sielankową beztroskę w bardziej realistyczny obraz porodu. A opowieści "z pierwszej ręki" są bardzo ważne, bo być może pozwolą uniknąć pewnych błędów i bardziej stanowczo walczyć o swoje prawa do ludzkiego traktowania. Dzięki Dziewczyny!
YolaW - 2008-10-01, 23:04

Martuś napisał/a:
w głowie czytającej to ciężarnej powstanie zbyt 'sielankowa' wizja porodu i może ona być później mocno zaskoczona, zszokowana i rozczarowana, jak ja..

ha to tak jak byś o mnie pisała Martuś

maga napisał/a:
A opowieści "z pierwszej ręki" są bardzo ważne, bo być może pozwolą uniknąć pewnych błędów i bardziej stanowczo walczyć o swoje prawa do ludzkiego traktowania. Dzięki Dziewczyny!

maga dużo siły w tym egzekwowaniu Ci życzę, bo ja mimo, że myślałam tak, jak Ty, w czasie porodu wykazałam się totalnym brakiem asertywności i niestety zrobili ze mną co chcieli...Oby u Ciebie było inaczej czego Ci z całego serca życzę :)

ajanna - 2008-10-03, 13:42

no właśnie, dziewczyny, to tak jest, że w czasie porodu jesteśmy całkiem bezbronne :-( . i dlatego uważam, że zawsze warto mieć kogoś przy sobie - faceta, siostrę, koleżankę. i z tą osobą wcześniej przedyskutować, co chcemy, a czego nie i niech ona tego pilnuje :-) ja po raz pierwszy rodziłam sama - 15,5 roku temu i to był HORROR :cry: teraz na szczęście udało mi się rodzić z mężem, chociaż tak naprawdę to o mały włos, bo byliśmy umówieni na planowaną cesarkę na 10 rano, a ok. 7 rano tego dnia, dowiedziałam się, że mi ją przesunęli na 8 :shock: więc zadzwoniłam do męża i obudziłam go i jakoś taksówką dojechał :-) ale do ostatniej chwili nie wiedziałam czy zdąży, czy go wpuszczą...
maga - 2008-10-03, 14:15

Dlatego nie wyobrażam sobie rodzić bez mojego męża
neina - 2008-10-03, 19:59

Ja tez doswiadczylam czegos innego niz sie spodziewalam. A spodziewalam sie porodu lekkiego, latwego i przyjemnego :lol: Jak bede miala troche wiecej czasu, to opisze ze szczegolami, teraz wole nie zaczynac, bo F juz spi od jakiegos czasu i znajac zycie przerwie mi w polowie.
maga - 2008-10-04, 09:03

No podejrzewam, że tak to przeważnie bywa - nie zdajemy sobie sprawy tak na prawdę, co nas czeka. Sugerujemy się tym, że niektóre kobitki mają porody lżejsze i wyobrażamy, że nasz też będzie taki.
neina - czekam na relacje!

Kasumi - 2008-11-20, 19:21

To i ja się dokleję do opowieści porodowych:
Jak rodziła się Majka
Myślałam, że się ogarnę i spokojnie zasiądę do spisywania moich porodowych wspomnień, czekam, czekam i nic – mój mały ssak jest jednak wymagający; więc postanowiłam dłużej nie czekać, tylko pisać w tych wolnych chwilach, które mam 
Ciążę miałam bezproblemową. Można powiedzieć, że stan ten zaczął być dokuczliwy dopiero w połowie dziewiątego miesiąca, a i to nie jakoś masakrycznie. Przez cały czas byłam zdrowa, pełna energii i z entuzjazmem przygotowywałam się do przyjęcia mojej córki na świat w domowym zaciszu. Z tego powodu zdecydowałam się na prowadzenie ciąży u położnej, z którą miałam zamiar rodzić – i to był cudowny pomysł. Polecam w niepowikłanej, zdrowej ciąży. Taniej niż prywatny gin, a bez gadżetów typu fotel ginekologiczny, wziernik itede… a równie kompetentnie, tylko cieplej i bez paniki i straszenia.
Nie nastawiałam się, że będzie łatwo, raczej byłam ciekawa, co to takiego ten cały poród  no i już wiem.
Termin miałam wyznaczony na 9 listopada, ale już w nocy z 4 na 5 zaczęły się skurcze przepowiadające, jeszcze nieregularne, ale już bardzo silne, takie, że musiałam wstawać za każdym razem i trochę pospacerować po mieszkaniu. Efekt był taki, że się nie wyspałam, a następnego ranka po ciepłej kąpieli w wannie, kiedy skurcze nie ustąpiły, a za to stały się bardziej regularne, wiedziałam już, że coś się święci  W południe zadzwoniłam do położnej, która kazała się obserwować i czekać na częstotliwość skurczy co 5 minut. Mąż zdążył jeszcze odbyć pilne spotkanie w pracy, a ja radziłam sobie z narastającym bólem chodząc (nie wyobrażałam sobie leżenia…). Około 15 zbadała mnie inna położna (mieszkająca w pobliżu znajoma mojej położnej) i okazało się, że szyjka zgładzona, zaczyna się rozwierać. Ucieszyłam się bardzo i pracowałyśmy z Majką dalej, już także w towarzystwie taty. Pamiętam, że miałam wielki apetyt i zjadłam ogromne ilości wafli ryżowych z masłem i z miodem, jakby mój organizm chciał zebrać maksymalnie dużo energii. I miał rację, bo, jak się później okazało, musiało mi starczyć na długo…
Położna przyjechała do nas około 21, i okazało się, że rozwarcie mam już na około 3-4 cm. Skurcze miałam bardzo bolesne, ale nie narastały jakoś szczególnie intensywnie, co mnie zdziwiło.
Cały czas spacerowałam po domu. Na skurczu najlepiej czułam się sama, więc około północy wysłałam wszystkich spać. Wtedy pracowało nam się z Majką najlepiej, w ciemności, sam na sam ze sobą i z bólem. Parę razy wzięłam gorący prysznic, dużo dała mi piłka, zakupiona specjalnie na okoliczność porodu – odciążałam sobie kręgosłup, skakałam, kręciłam biodrami. Nad ranem byłam już bardzo zmęczona, a postęp porodu prawie żaden. Wypróbowywałyśmy z położną różne pozycje – m.in. kucanie na całych stopach na skurczu, w ruch poszła też akupresura, po jakimś czasie homeopatyczne tabletki na wzmocnienie skurczy, spacer, chodzenie po schodach, masowanie brodawek i inne tego typu atrakcje. Z wielkim trudem, po wielu godzinach skurczy doszłyśmy do 10 cm rozwarcia. Była 12 w południe następnego dnia… tętno dziecka doskonałe. Czekamy na skurcze parte, ale nie nadchodzą. Ja już fizycznie i psychicznie nie mam siły. Nic nie jadłam od czasów wafli, jedynie nawadniałam organizm. Po trzech godzinach dalszych prób, włączając w to ręczną zachętę Majki do obniżenia się w kanale rodnym, kapitulujemy. Jedziemy do szpitala – tam na szczęście wszystko jest gotowe, bo położna, przewidując, że może być potrzeba transferu do szpitala, wcześniej zaklepała miejsce. Tak więc przejście przez izbę przyjęć to formalność, idę na salę jak VIP, ale bardzo mi smutno, że się nie udało. Majka ma nadal tętno jak prawdziwy lekkoatleta, nic sobie nie robi z długiego porodu i mojego wyczerpania.
Robimy obowiązkowy zapis ktg. 20 minut leżenia na łóżku jest dla mnie masakrą. Majka radzi sobie doskonale, ze mną gorzej. Próbujemy się urodzić „naturalnie”, po godzinie decydujemy się na oksytocynę na wzmocnienie skurczy (moja biedna macica już też nie ma siły po tylu godzinach pracy), więc znów ktg jednocześnie z kroplówką. Majka nic sobie nie robi z coraz większych dawek leku, tętno nadal doskonałe, moje skurcze trochę mocniejsze, ale bez „rewelacji”, tzn. boli bardzo, ale nie czuję, żebyśmy szły do przodu. Słyszę, jak dziewczyna za parawanem obok płacze z bólu, rejestruję, że dają jej znieczulenie, przechodzi, ale skurcze także, więc podają oxy i zwiększają dawkę zzo, w rezultacie jej dziecku spada tętno i odwożą ją na wózku na operacyjną… za parawanem zapada cisza. A my próbujemy nadal. Badają mnie jeszcze dwie osoby i około 19 decydujemy się na cc. Jest mi bardzo smutno, ale już nie mam siły dalej walczyć, zwłaszcza, że niewiele mogłabym zrobić.
Przebieram się w okropne szpitalne ciuchy, podają mi leki, golą, sadzają na wózek i jedziemy na piętro. Pamiętam, że byłam okropnie głodna, było mi zimno, zapamiętałam jeszcze wystraszone oczy dziewczyny, która wchodziła do „mojej” sali porodowej, podczas gdy my z Majką jechałyśmy na cc. Najgorzej wspominam oczekiwanie na cc. Siedziałam już na sali, ale wciąż na wózku, ciągle mając silne skurcze (najgorszy nie był ból, tylko świadomość, że on w ogóle niczemu nie służył, do niczego nie przybliżał…). Ponieważ Majka nadal dzielnie sobie radziła, musiałyśmy przepuścić 2 dziewczyny, których dzieci miały spowolnienie tętna. To oznaczało dodatkowe 1,5h na wózku… dobrze, że tata Majki był z nami.
Wreszcie zapraszają nas na stół. Strasznie mi się zrobiło, zimno i szpitalnie, dotarło do mnie, że to jest właśnie coś, czego nie chciałam najbardziej na świecie, że nie takich narodzin chciałam dla Majki. Wkłucie w kręgosłup i nie czuję całej dolnej połowy ciała, za to mam dreszcze i robi mi się duszno. Poza tym czekam na moją córkę, która po kwadransie jest już na rękach u taty, podczas kiedy mnie zszywają, ona jest ważona, mierzona i w ogóle robią przy niej to wszystko, czego w domu by nie doświadczyła, leżąc u mnie na brzuchu. Ale i tak mam łzy w oczach, kiedy ją widzę. Po jakimś czasie podchodzi do nas pediatra, wita się, przedstawia i opowiada o mojej córce – ile waży, mierzy, ile ma punktów i pyta, czy chcemy ją zaszczepić. Odmawiam, ciesząc się, że trafiliśmy na taką taktowną osobę.
Jest 21, około 21.30 jestem w sali poporodowej, przez ten czas mój mąż czeka na mnie na korytarzu, a Majka w sali noworodków. Po zainstalowaniu się w pokoju przynoszą Majkę i kładą mi na brzuchu – trochę spóźniony, ale zawsze, kontakt skóra do skóry, położna pomaga mi przystawić małą do piersi, ssie. Leżymy sobie spokojnie, tata z nami jeszcze trochę zostaje, ale niestety o 22 musi wyjść. Mimo zmęczenia, prawie nie śpię. Jestem wyczerpana, głodna, obolała, ale nie śpię, tylko patrzę na mój mały cud, który spokojnie śpi w wózku obok mnie.

maga - 2008-11-20, 19:33

Kasumi, :-(
Przykro mi, że się nie udało... Najważniejsze, że macie to już za sobą. Dzięki za relację, troszkę otrzeźwiająca... jak dla mnie to mega masakra czekać 1,5 h na wózku na cesarkę :shock:

Capricorn - 2008-11-20, 23:35

maga napisał/a:
Kasumi, :-(
Przykro mi, że się nie udało...


no nie przesadzajmy, Kasumi ma cudne bobo, więc ponad wszelką wątpliwość UDAŁO SIĘ :mrgreen:

maga - 2008-11-21, 09:33

Capri, to był skrót myślowy :-P Jasne, ze się udało :lol: Na pewno wiesz, o co mi chodziło ;-)
Capricorn - 2008-11-21, 14:00

maga napisał/a:
Capri, to był skrót myślowy :-P Jasne, ze się udało :lol: Na pewno wiesz, o co mi chodziło ;-)


wiem, ale jestem na tym punkcie przewrażliwiona, bo sama, dwukrotnie, zamiast gratulacji, słyszałam, że mi się "nie udało" - po raz pierwszy, gdy na świat przyszedł Kacper (bo przez cc), a drugi raz, gdy urodził się Wojtek (bo nie był dziewczynką, i nie miałam parki).

elenka - 2008-11-21, 14:16

Capricorn ja mam teraz dokładnie to samo, większość jak się dowiadują, że jeste mznowu w ciąży, to pierwszy tekst jest : -Ale to MUSI być dziewczynka, nie mów, że znowu chłopa urodzisz :roll:


Kasumi bardzo się cieszę, że malutka już jest z Wami, najważniejsze, że obie jesteście zdrowe. Cieszcie się sobą, nie myślcie o tym co było w szpitalu.

daria - 2008-11-21, 16:08

elenka napisał/a:
ja mam teraz dokładnie to samo, większość jak się dowiadują, że jeste mznowu w ciąży, to pierwszy tekst jest : -Ale to MUSI być dziewczynka, nie mów, że znowu chłopa urodzisz


o matko! co za dziwne podjeście, zamiast się martwić czy będzie całe i zdrowe :mryellow:

a tak na marginesie elenka, jak to u Ciebie jest z tym suwaczkiem, masz taki czas ciaży jak ja a tylko 175 dni do porodu?? :roll: :lol:

maga - 2008-11-21, 17:53

Capricorn napisał/a:
zamiast gratulacji

Gratulowałam Kasumi w innym wątku. Tutaj po prostu się zmartwiłam, że nie poszło tak jak chciała, tzn. na spokojnie, w domu. Nie chodziło mi wcale o deprecjonowanie porodu przez cc, bo to niczyja wina. Tak gwoli wyjaśnienia....

Capricorn - 2008-11-21, 21:44

maga napisał/a:
Capricorn napisał/a:
zamiast gratulacji

Gratulowałam Kasumi w innym wątku. Tutaj po prostu się zmartwiłam, że nie poszło tak jak chciała, tzn. na spokojnie, w domu. Nie chodziło mi wcale o deprecjonowanie porodu przez cc, bo to niczyja wina. Tak gwoli wyjaśnienia....


maga, no bardzo Cie proszę - nie oskarżam Cię o to, że nie gratulowałaś :D ja tylko napisałam - chciałam napisać - podzielić się wspomnieniem - że lekko MI się podnosiło ciśnienie na komentarz, ze się "nie udało". Nikogo personalnie się nie czepiam, naprawdę :D

maga - 2008-11-22, 10:43

spoko,Capricorn. Tak mi się trochę dziwnie zrobiło, bo nie jestem z tych, co uważają, że cesarka jest uwałczająca i kobieta po niej nie jest w pełni matką (z takimi opiniami niestety się spotkałam...); ani z tych co twierdzą, że jak się ma syna to koniecznie w drugiej ciąży musi być córka. Ale roazumiuem, że mogłaś się dziwnie poczuć :->
elenka - 2008-11-22, 12:44

daria napisał/a:


a tak na marginesie elenka, jak to u Ciebie jest z tym suwaczkiem, masz taki czas ciaży jak ja a tylko 175 dni do porodu?? :roll: :lol:


Już poprawiłam :oops: :-P

daria - 2008-11-23, 12:43

elenka napisał/a:
daria napisał/a:


a tak na marginesie elenka, jak to u Ciebie jest z tym suwaczkiem, masz taki czas ciaży jak ja a tylko 175 dni do porodu?? :roll: :lol:


Już poprawiłam :oops: :-P


hihihi a już myślałam, że niektórzy mają krócej... :roll: :mryellow: :mryellow: :mryellow:

orenda - 2008-11-23, 13:52

elenka napisał/a:
Capricorn ja mam teraz dokładnie to samo, większość jak się dowiadują, że jeste mznowu w ciąży, to pierwszy tekst jest : -Ale to MUSI być dziewczynka, nie mów, że znowu chłopa urodzisz
u nas jak dowiadywali się, że będzie dziewczynka, to żałowali nas i Piotrkowi współczuli (3 baby w domu)i pocieszali, że może następnym razem się uda. Mnie to raz śmieszyło, dwa wnerwiało.
gemi - 2008-11-23, 14:04

orenda napisał/a:
u nas jak dowiadywali się, że będzie dziewczynka, to żałowali nas i Piotrkowi współczuli (3 baby w domu)i pocieszali, że może następnym razem się uda. Mnie to raz śmieszyło, dwa wnerwiało


Ja już zapowiedziałam, że będę rodzić seryjnie :D Ale też w środku czułabym ukłucie, gdyby ktoś próbował wmówić nam stereotyp parki.

Już teraz przy pierwszym dziecku część rodziny wywiera na nas presję, że dobrze byłoby, gdyby urodził się chłopczyk, bo na pewno mój tato byłby zadowolony. "Biedny, nie doczekał się syna, więc przynajmniej wnuka byś mu urodziła".
Sam zainteresowany odpowiada, że on oczekuje dziecka a nie wybranego modelu. Poza tym w pielęgnacji dziewczynek ma już niezłą wprawę :lol:
Jak to dobrze, że moi rodzice mają do tego normalne podejście 8-)

Malati - 2008-11-23, 15:57

Ja wiem ze najważniejsze aby dzidzia zdrwa była ale ja bardzo bym chciała miec druga dziewczynke i nie będe ukrywała ze byłabym troche rozczarowana gdyby zdarzyło sie inaczej ;-) :-P
kamma - 2008-11-23, 16:39

gemi napisał/a:
stereotyp parki.

dobry temat do wydzielenia ;)
My ciągle słyszymy pochwały:
"A co drugie? syn? O, to będzie parka",
"Wszystkie dzieci w domu!"
"M musi być bardzo dumny!"
i tak dalej. Wrrr!
Prawda jest taka, że wolelibyśmy córkę, stresujemy się tym synem, bo wypływamy na nieznane nam wody ;) Ale jednocześnie w tym nieznanym jest jakiś smaczek, ciekawość, ale żeby DUMA?! Wmawiać facetowi, że nie będzie prawdziwym facetem, jeśli nie spłodzi syna :evil:
Gdy widzę mojego M, jak hołubi swoją córkę, jak jej dogadza i się bawi, to widzę w nim najbardziej męskiego mężczyznę na świecie.

maga - 2008-11-23, 16:49

Niestety ten durny stereotyp nas też dotknął :evil: Mój M kilka miesięcy temu w rozmowie ze swoim przełożonym (nota bene młodszym od niego) powiedział, że chcielibyśmy dziewczynkę, na co usłyszał: "ooo dziewczynkę? nieeee.... Ja to bym chciał tak normalnie, pierwszego syna" :evil: M był w wielkim szoku, bo pierwszy raz usłyszał coś takiego. A mojemu ojcu wszyscy w koło gratulują, że w końcu zostanie dziadkiem (mój brat ma 2 córki) :evil: normalnie nóż mi się w kieszeni otwiera... Na szczęście on ma to gdzieś i czeka na zdrową dzidzię.
Capricorn - 2008-11-23, 17:27

maga napisał/a:
A mojemu ojcu wszyscy w koło gratulują, że w końcu zostanie dziadkiem (mój brat ma 2 córki) :evil: normalnie nóż mi się w kieszeni otwiera...


"u nas pod Gnieznem" ;-) jakoś tak się mówi, jak się dziewczynka urodzi, że dziadek to nie dziadek, to tylko "mąż babci".

Malati - 2008-11-23, 20:29

Cytat:
u nas pod Gnieznem" ;-) jakoś tak się mówi, jak się dziewczynka urodzi, że dziadek to nie dziadek, to tylko "mąż babci".


u nas w centrum Polski też sie tak mówi ;-)

Martini - 2008-11-23, 22:16

Kasumi dzięki za twój opis, z każdym kolejnym przeczytanym coraz mniej przeraża mnie poród. Czytając widziałam w wyobraźni silną kobietę, która zrobiła wszystko żeby ten poród był jak najlepszy dla dziecka, dwoje rodziców przy porodzie, sensowną położną, która wiedziała kiedy potrzebna jest pomoc medyczna i umiała ją załatwić i na koniec zdrowe, niezaszczepione vege-maleństwo przy piersi. Dla mnie to pełen sukces choć wiadomo, że są różne perspektywy.

A jeśli chodzi o stereotyp to chciałabym mieć dwie dziewczynki i chłopca ale po waszych postach postaram się bardziej uważać czego życzę innym... 8-)

gemi - 2008-11-24, 09:17

U nas też panuje powiedzenie "mąż babci"
Idąc dalej tym tropem, to wychodzi na to, że mój tata nie jest ojcem, tylko mężem mamy :D :D :D :D

Mam wrażenie, że niedługo to i koloru włosów zaczną nam życzyć:
"oj, znowu blond? Jaka szkoda... Życzyliśmy Ci, żeby dzidzia miała czarne"

Normalnie absurd :evil:

Kasumi - 2008-11-24, 11:22

Martini napisał/a:
Czytając widziałam w wyobraźni silną kobietę, która zrobiła wszystko żeby ten poród był jak najlepszy dla dzieckaDla mnie to pełen sukces choć wiadomo, że są różne perspektywy.


Dziękuję, Martini, za te słowa :-) dodają sił, zwłaszcza, że czasem jeszcze mi żal ;-) i mam chwile małego baby bluesa :-?

gemi - 2009-02-15, 15:24

No i kolej na mnie. a myślałam, że to już nigdy nie nastąpi ;-)
wszystko zaczęło się o 2 w nocy. No i 1.faza super. Normalnie jak dla mnie bomba. Najpierw w domu, a że szybko postępowało, to pojechaliśmy do szpitala (mieliśmy ok.45min. drogi) Po izbie przyjęć (normalna masakra jakaśś - trafiłam na rasowąsłużbistkę) na przedporodówkę. Kucałam, klękałam, łaziłam, siedziałam na sako i naprawdę miałam super humor - nie byłam nawet za bardzo zmęczona, mimo nocnego porodu. Ok. 7.00 odeszły mi z hukiem wody, co przypieczętowałam salwą śmiechu.
Ale sielanka się skończyła. Na finał przyszedł lekarz i położył mnie na łopatki z nogami tak, że wyżej już chyba nie można było (szczerze nienawidzę tej pozycji - wszystko w niej boli 5 razy mocniej) i kazał przeć. A ja nie miałam jeszcze partych. Ciało mówiło mi poczekaj, a lekarz zmuszał do wypychania. Wszystko dlatego, że mu się spieszyło, bo miał drugą rodzącą obok a był jeden na dyżurze. Z tego pośpiechu kazał mnie naciąć (ja nie widziałam takiej potrzeby, ale nim zdążyłam zaprotestować, już byłam pochlastana (oczywiście między skurczami, żeby następny skurcz wykorzystać już na parcie). Mój mąż stał jak sparaliżowany - pewnie nie bardzo łapał co się właśnie dzieje. Ważne, że trzymał mnie za rękę lub gładził po włosach. Nacięcie bolało więc jak cholera, dużo bardziej, niż jakikolwiek inny ból z porodówki (A bóle parte odczuwałam nawet jako przyjemne, relaksujące) Gdy urodziła się główka i zrotowały barki, nacisnął mi na brzuch, żeby jeszcze przyśpieszyć. No i urodził się Pawełek. A ja dostałam mocnego krwotoku. Do tego poszył mnie tak, że szkoda gadać. Nie chciało mu się zakładać wszystkich szwów metodą tradycyjną, więc założył taki jeden długi kilkucentymetrowy pod skórą. (Efekt jest taki, że ten szew ciągnie jak cholera, nie da się go wyciągnąć u położnej, bo wrósł mi się w ciało i mam ropny stan zapalny). Po konsultacji z położną jadę we wtorek go wyjąć chirurgicznie w znieczuleniu. Do tego ciągnięcie promieniuje w pośladek i do kości krzyżowej i miałam początki rwy kulszowej (uratowała mnie masażystka) i moje samozaparcie w walce z bólem i w ćwiczeniach. No, ale to taka dygresja poporodowa, wracam więc do wątku głownego.
Pawełek urodził się o 7.55 dnia 17.stycznia - śliczny, duży i zdrowy. Krzyczałam ze szczęścia, że go kocham i tuliłam mocno do siebie.
Mimo to mam do lekarza i położnej, która go słuchała i posłusznie bez zająknięcia wykonywała wszystkie polecenia (mimo tego, iż wynajęliśmy ją z mężem za kasę, by nam towarzyszyła). No i poczucie ogromnej krzywdy. Pawełek miał szybko przeciętą pępowinę i od razu byłam zmuszana do rodzenia łożyska (ze względu na krwotok po naciskaniu brzucha). Później błagałam personel, by dał mi troszkę dłużej niż minutę potrzymać synka. Przynajmniej to się udało. Do tej pory zdarza mi się płakać w poduszkę, że tak nam finał zepsuli (aż mnie palce korcą, żeby użyć mocniejszego słowa). Gdybym zobaczyła tego konowała, to bym go chyba pobiła. Lepiej dla niego, że nie mieszkamy w tej samej miejscowości.
Teraz przekonałam się, że ciało samo wie, co robić. Wszystko szło pięknie, dopóki nie nadeszła pora na procedury medyczne. A szpital (przynajmniej ten w Oławie) jest najmniej odpowiednim miejscem na tak piękne przeżycia. Następnym razem urodzimy w domu, a przynajmniej nie damy się zahukać personelowi.
Na osłodę powiem Wam, że opieka poporodowa była super! Byłam wzruszona dziękując pielęgniarkom i położnym za opiekę nade mną i Pawełkiem przez te 3 dni. I nikt się nie pogniewał, gdy zgłosiliśmy odroczenie szczepienia na gruźlicę. (Nie zdążyliśmy z veto przy żółtaczce - poród miałam bardzo szybki i wyleciało nam z głowy).
To chyba tyle - jak się teraz czytam, to się wylewa z mojego postu wiadro smutku wylane na personel medyczny pomieszane z wiaderkiem radości wylane na cud narodzin :)

kamma - 2009-02-15, 15:32

gemi, gratulacje! I wiesz co, może nie zostawiaj tak tej historii z tym konowałem... Chociaż w "Rodzić po ludzku" go obsmaruj...
maga - 2009-02-15, 16:21

gemi, współczuję... Kurcze, nie ma to jak sp*****lić tak pięknie przebiegający poród :evil:
Gratuluję synusia i czekamy na zdjęcia!

kociakocia - 2009-02-15, 16:44

gemi, gemi wejdz na www.rodzicpoludzku.pl odnajdz tam swój szpital i wklej to co tu napisałas- tam-ku przestrodze i napisz imie i nazwisko tego konowała-partacza lekarza , wspołczuje ci na maxa, przeczytałam to co napisałas i az sie normalnie sama pięść zaciska
i moze jeszcze na gazecie.pl, bo tam tyle kobiet szuka porady
przesyłam Ci wiele uśmiechów, żeś taka dzielna!!!! :-D

Ja miałam poród ludzki, kreciła się taka czarna małpa-połozna czasem po moim pokoju mówiąc mi ze zalegam (opłaconą) salę i że pod drzwiami juz kolejka rodzących... ale przybyła moja cudowna położna WIOLETTA GWIAZDA do szpitala na ul.Madalińskiego, i jak już się okazało, że nie dam rady bardziej cierpieć, wezwała szybko znieczulacza- 'obstrzyknął' mnie zz konkretnie, jak po jakimś czasie przechodzić zaczęło, poprosiłam o jeszcze, w konsekwencji nie czułam paznokciu u nóg. :-D Rodziłam nic nie czująć, pchałam bo kazali :-) I do końca świata będe jej wdzieczna, słyszałam krzyki innych kobiet w noc po porodzie i łzy mi leciały, przerażający ten ból.

moTyl - 2009-02-15, 18:38

gemi, przykre to, że lekarz nie dał Ci słuchać własnego ciała i ingerował kiedy nie było potrzeby. Słów mi brakuje do opisania jakie to frustrujące...
Ważne, że Pawełek
gemi napisał/a:
śliczny, duży i zdrowy
:-D
nitka - 2009-02-15, 20:47

gemi, masakra jak dla mnie :shock:
PiPpi - 2009-02-15, 21:34

gemi, przykre doświadczenie z tym lekarzem nicponiem, ze tak go ładnie określę, nauka na przyszłość, ja ze swojej historii tez wniosków na przyszłość mam wiele, gratuluję synka, zdrowego! :lol:
olgasza - 2009-02-15, 21:48

gemi, gratulacje - naprawde jestes dzielna! Dziewczyny maja racje - wyslij opis porodu do "Rodzic po ludzku", niechze sobie ci so-called-doctors nie mysla, ze mozna tak traktowac rodzace. Ech...
Daj fotke Pawełka na osłodę!

gemi - 2009-02-16, 17:51

kamma, maga, kociakocia, motyl, nitka, euridice, Magda, olgasza - dzięki Wam dziewczyny :)

Macie rację - konował z niego straszny, ale najważniejsze, że Pacio jest zdrów jak ryba. I zamist skopsc mu nicponiowaty tyłek, to skopię mu opinię. Na Rodzić po ludzku i gazetę.pl wchodzi bardzo dużo dziewczyn, więc będzie miał piękną sławę. Niech spada na drzewo banany prostować :mrgreen:

Swoją drogą takie wypisanie się podziałało na mnie naprawdę terapeutycznie. I dzięki Waszym odpowiedziom pierwszy raz poczułam, że ktoś mnie w tej kwestii rozumie. Bo ani mama, ani siostra, czy mąż nie bardzo wiedzieli, co mi odpowiedzieć, jak się żaliłam, Jest mi lżej, dziękuję :)
A do zdjęć zaciągnę mojego nadwornego informatyka - męża

kociakocia - 2009-02-16, 18:19

gemi, pokaż swoją małą radość i najwiekszy cud - Pawełka :-)
maga - 2009-02-16, 19:32

gemi, wiem coś o terapeutycznym działaniu takiego "wypisania się" na forum. Ja przez miesiąc nie byłam w stanie zdać relacji z mojego porodu, bo jak tylko o tym pomyślałam to od razu wyłam i łapałam mega beda. Aż w końcu wzięłam sie w garść, napisałam i o dziwo trauma mnie puściła natychmiast :-)
kamma - 2009-02-16, 23:47

maga napisał/a:
napisałam i o dziwo trauma mnie puściła natychmiast

no i dobrze :) maga, a Ty komuś zszargałaś opinię? bo się im należało, i to jak!
gemi, dobrze, że obsmarowałaś gościa, na pewno to do niego dotrze i da do myślenia, mam nadzieję!

maga - 2009-02-17, 22:39

kamma, tylko ja za bardzo nie mam komu... Mogę jedynie opisać poród bez jakichś personalnych wytyków :-|
YolaW - 2009-02-17, 23:07

gemi szok normalnie!! Wiem dokładnie co czujesz, bo też mnie sponiewierał lekarz podczas szycia i porodu. Ale ta trauma z czasem minie, choć żal pewnie pozostanie...Ja do dzisiaj czuję, że odebrano mi radość z porodu.
Najważniejsze jednak, że Pawełek zdrowy.
PS. A tego konowała obsmaruj też na www.znanylekarz.pl - ja mojego obsmarowałam i ulżyło mi masakrycznie :)

gemi - 2009-02-22, 17:51

obsmarowany :!: na rodzić po ludzku, na gazecie.pl, na znanylekarz.pl i na ciążowym forum, na którym swojego czasu się udzielałam. Ale ulga :!: :mrgreen: :mrgreen:
To tak jak wziąć kąpiel po miesiącu zarastania brudem :D

No i tu też poleci nazwisko - ROBERT OWERKOWICZ
Trzymajcie się Kochane z daleka od tego ********** ;-)

kociakocia - 2009-02-22, 18:01

a dobrze mu tak, wrrrrrr :evil:
Kjójik - 2009-02-23, 16:12

To mój opis..wiem, ze skupilam sie na bolu!! Ale byl to moj pierwszy(i ostatni porod) wiec bardzo przezywalam to co sie dzialo z moim cialem..teraz moge powiedziec ze to byl 'pozytywny' bol o ile taki ostnieje :->

O opiece moge powiedziec tylko tyle- SUPER polecam porody w Anglii nikt nie ingeruje niepotrzebnie moje cialo i instynkt mogly dzialac a nie glupie czasem szpitalne procedury..

U mnie to bylo tak, ze 2 lutego o 5 rano odeszly mi wody - nie mialam
zadnych skurczow a wody saczyly sie caly dzien!!
Polozna powiedziala, ze jesli skurcze nie zaczna sie w ciagu 24h to
bede musial do szpitala na wywolanie porodu jechac bo po takim czasie
moze sie wdac jakies zakazenie!! Ale juz o godz 8 wieczorem zaczelam
czuc taki delikatny bol jak przed okresem wiec juz wiedzialam, ze
wywowalnie nie bedzie potrzebne co mnie bardzo ucieszylo bo jak
wywoluja porod to nie mozna rodzic w wodzie!!
Od godziny 9 skurcze zaczely byc bardziej dokuczliwe i zaczelam uzywac
TENS maszynki ktora sobie wypozyczylam tak na wszelki wypadek!! O
godzinie 10 skurcze byly juz bardzo bolesne takie okresowe ale 100razy
mocniejsze i powtarzaly sie co 4-5min wiec zadzwonilismy do poloznej -
ktora miala przyjechac zbadac mnie i zdecydowac czy to juz czas do
szpitala, ale o10.30 zadzwonila do nas ze nie moze podjechac pod gorke
na ktorej mieszkamy bo droga jest oblodzona i jej autko sie
zeslizgnelo i nawet 'szturnchela' inny samochod wiec spotkamy sie w
szpitalu (zapomnialam dodac, ze noc kiedy urodzil sie Alex byla
najzimniejsza od niewiadomo kiedy padal snieg i byly ujemne
temperatury!!!)
pojechalismy do szpitala!!!
Tam mnie zbadala i powiedziala ze jest rozwarcie na 3cm - i ze maly
powiniem urodzic sie ok 9rano (3/02) bo rozwarcie postepuje ok 1cm/h
jak rodzisz 1szy raz a potrzebujesz 10cm zeby zaczac przec!!
Zalamalam sie bo juz mnie mocno bolalo i nie wiedzialam jak ja do 9
wytrzymam!! Ale jak weszlam do basenu to mi troche ulzylo i bylo tak
cieplo i przyjemnie bardzo sie rozluznilam:) i tak mijaly godziny
chyba najdluzesze w moim zyciu!! jak tylko patrzylam na zegar to czas
stal a miejscu!! bolalo mnie coraz bardziej i ok 2godziny to juz
czulam jakbym miala jeden wielki skurcz zadnego odpoczynku miedzy
nimi-koszmar!! myslalam ze nie dam rady juz ich wytrzymywac!!i
staralam sie zregenerowac sily miedzy nimi ale bylo ciezko..o godz 3
polozna zbadala mnie i powiedziala, ze rozwarcie jest 8 cm i jak
poczuje to mam przec i ze jest zdziwiona ze tak szybko to umnie
postepuje i ze moje cialo pracuje ze zdwojona sila i jest niesamowite
!!! w tym czasie tez zaczelam uzywac gas and air - to chyba nic mi nie
pomoglo!!!;))
potem poczulam skurcze ale takie dziwne jakby cie sie kupke chcialo:)))
i czulam glowke Alexa jak probuje sie przecisnac przez kanal!! i potem
juz tylko parlam i urodzil sie moj Maluch:)))

moglam go trzymac tak dlugo jak tylko chcialam..

Potem wyszlam z wody mąż trzymal malego dostalam zastrzyk zeby
urodzic lozysko
Nie musieli mnie zszywac..nic mi nie peklo!!!! maly urodzil sie 3.43 a
juz o 6 bylismy w domku...wykapalam sie i moglam podziwiac Alexa i
przezywac z mężem porod raz jeszcze..ogolnie to boli strasznie ale
bylo warto:)))patrzac na malego Alexa...

moTyl - 2009-02-23, 22:15

Kjójik, napisz więcej, jakie to uczucie urodzić w wodzie? Chodzi mi o parcie i minuty po pojawieniu się Małego. Bo na zdjęciu to wyglądasz nie jak po porodzie, ale jakbyś do tego basenu na chwilę do zdjęcia z Małym weszła ;-) . I szybko wyszłaś do domciu po porodzie. Jeśli chodzi o TENS, to pomógł Ci, warto się weń zaopatrzeć?
Piękne przeżycie... chyba poszło po Twojej myśli?

Kjójik napisał/a:
Ale byl to moj pierwszy (i ostatni porod)

Nie planujesz więcej dzieci? ;-)

Kjójik - 2009-02-23, 23:39

Powiem tak poród poszedl po mojej mysli..i jestem bardzo zadowolona bo balam sie, ze jakies nieprzewidziane komplikacje utrudnia mi porod w wodzie..co do samego rodzenia w basenie polecam woda dziala kojaco, ulatwia postepowanie rozwarcia, czulam sie tak lekko bez problemu zmienialam sobie pozycje nie czulam sie ciezka brzuch mi nie przeszkadzal ostatecznie to urodzilam na czworaka..i bardzo polecam ta pozycje przynajmniej mi bardzo odpowiadala i chyba instynktownie tak sie ustawilam bo nigdy wczesniej nie myslalam jak urodze...

Alex byla taki zrelaksowany ze po urodzeniu krzyknal pare razy i zasnal :mryellow: od razu po urodzeniu polozna podala mi i tak sobie chyba prawie pol godzinki w basenie siedzielismy on caly czas jeszcze byl polaczony pepowina..dopiero ja zdecydowalam ze chce juz wyjsc bo skore mialam taka pomarczszona (w koncu 4h w wodzie)ze wygladalam gorzej niz Alex..wiec polozna przeciela pepowine -caly czas jeszcze bylismy w basenie..a potem osuszyla Alexa i podala go meżowi..pomogla mi wyjsc z basenu..i podala zastrzyk..lezalam sobie na lozku a ona pomogla mi urodzic lozysko i ogolnie zbadala co tam na dole sie stalo ;-)

Co do TENS..na mnie dzialalo na poczatku kiedy skurcze nie byly jeszcze takie dokuczliwe ale mowiac prawde nie wyobrazam sobie TENS jako jedynej formy lagodzenie bolu...bo ja nawet jak na poczatku probowalam sobie to lekkie mrowienie czulam dopiero na poziomie 4 a jest ich 5 wiec chyba jakos jestem odporna..ale mam kolezanke ktora tylko TENS uzywala i sobie bardzo chwali wiec to indywidualna sprawa...


Aha jesli chodzi o parcie to trwalo 23 min co jak na pierwszy raz jest podobno wynikiem bardzo dobrym...polozna mowila ze bardzo szybko mi to poszlo.ogolnie czas porodu wpisali mi 5h 38min ale ja bym doliczyla ze 2 h z domku odkad skurcze sie pojawily...

Ogolnie mialam szybki aczkolwiek bardzo intensywny poród...

Co do dzieci - nie planujemy wiecej :mryellow: chcialam chlopaka to mam :-D gdyby byla dziewczynka to moze zdecydowalibysmy sie na drugie ..ale tak.to raczej nie Alex bedzie jedynakiem :-)

maga - 2009-02-24, 13:08

Miło się czyta relacje z porodów takich jak ten :-)
gemi - 2009-02-24, 14:51

Kjójik - podniosłaś mnie na duchu, że takie porody w ogóle istnieją. Lekarze w Polsce robią z tego maraton medyczny a tu mam najlepszy przykład, że da się bez tych wszystkich medycznych ceremonii :)
poughkeepsie - 2009-02-24, 21:02

co do szpitali w Knurowie i Pyskowicach - Knurów serdecznie odradzam. Moja koleżanka tam leżała jeszcze w czasie ciązy kilka dni i uciekła z przerażenia, wszyscy mają wszystko gdzieś. Nie znam nikogo kto rodził w Pyskowicach, ale opinie mają rewelacyjne. Podobno jest świetny prywatny szpital w Katowicach, płąci się 150zł za wizytę - raz na miesiąc (w cenie jest usg 2d i 3d każdorazowo), a za sam poród już nic, bo mają umowę z NFZ.
moTyl - 2009-02-24, 21:19

Kjójik, naprawdę pięknie to wszystko opisałaś. Przekonując mnie przy tym, że warto urodzić w wodzie :-D .
Kitten - 2009-02-24, 21:22

gemi napisał/a:
Kjójik - podniosłaś mnie na duchu, że takie porody w ogóle istnieją.

Tylko chyba nie u nas... :-/

Kjójik, gratuluje synka :-D

Kjójik - 2009-02-24, 21:53

Dlatego jak to wszystko czytam to chyba bym sie bala w Polsce rodzic. Naprawde nie rozumiem tej znieczulicy lekarzy...tutaj polozna ciagle pytala czy tak to sobie wyobrazalam czy dobrze sie czuje czy wszystko idzie zgodnie z moim planem..itd bardzo jestem jej za wdzieczna..wystarczy po prostu byc czlowiekiem i miec uczucie w koncu dla kazdej kobiety porod to niesamowite przezycie..i powinni to uszanowac a nie traktowac Cie jak intruza..
Martuś - 2009-02-25, 00:35

Kjójik, a jak to było z siedzeniem w wodzie, siedziałaś tam kilka godzin bez przerwy? Bo w Pucku jest tak, że wchodzi się na kilkanaście minut i później trzeba zrobić sobie przerwę, już nie pamiętam ile, chyba pól godziny, położna mi tłumaczyła, że takie ciągłe siedzenie w wodzie może spowodować zbyt duże rozluźnienie i przyhamowanie akcji porodowej, więc zastanawiam się, jak to w UK wygląda.
Jagienka - 2009-02-25, 07:22

też dosyc poważnie myślałam o porodzie w wodzie. już w zasadzie podjelam decyzję i bylam umówiona z położną na omówienie wszelkich szczególów. i dokladnie tego dnia Dzidzia zrobiła mi niespodziankę zaczynając poród :lol:
to było na 17 dni przed planowanym terminem i nie miałam jeszcze wyniku bakteriologii, więc porodu w wodzie nie mogłam sobie zażyczyć (wynik badania był wymagany)... Późnie oczywiscie okazało się, że wynik mam doskonaly i spokojnie mogłabym w wodzie urodzić :->
mieliśmy poród rodzinny, który wspominamy cudownie :-) Jednak po porodzie, pobyt w szpitalu dłużył mi się niemożliwie i wręcz zaczelam w bardzo rozpaczliwe stany wpadać. bardzo mi brakowało najbliższych osob, a odwiedziny były tylko w wyznaczonej godzinie :roll:
ogólnie nie mam złych wspomnień, koncentruję się na samym porodzie, bo ten był naprawdę cudowny.
jednak czuję, że kolejne dzieci chciałabym urodzić w domu. Mąż nie ma nic przeciwko temu :-) Przy pierwszym porodzie trochę bałam się podjęcia takiej decyzji, ale teraz czuję, ze wspaniale byłoby urodzić dziecko w domu :-)

maga - 2009-02-25, 14:26

-Jagienka-, może opisz swój poród? Zawsze to jakiś zastrzyk pozytywnej energii :-D
Kjójik - 2009-02-25, 15:38

Ja w wodzie siedzialam bez przerwy przez 4h -z mala przerwa na siusiu :-P ale jak juz wlazlam do basenu to nie chcialam wychodzic tak mi dobrze bylo :-> polozna sprawdzala bicie serca alexa w wodzie, moje cisnienie i puls tez.. nawet ost badanie (tzn drugie bo mialam tylko dwa)rozwarcia zrobila w wodzie..wiec nie bylo problemu..

nie wiem jak to jest z akcja porodowa czy zwalnia u mnie przyspieszyla bardzo po wejsciu do wody..fakt faktem ze chyba trzeba miec min 3cm zeby do basenu wejsc

Focza - 2009-02-25, 16:24

Może to dziecinne z mojej strony, ale po przeczytaniu całego tematu
nie zamierzam urodzić dziecka przed 30-tką, kiedy już zarobię na
prywatny szpital. :shock:

Ania D. - 2009-02-25, 19:39

Focza, a masz taki w pobliżu? Bo np. u mnie nie ma.
Kjójik - 2009-02-25, 19:55

gemi właśnie przeczytalam twoj przebieg porodu STRASZNE!! Jak Ciebie tez kretyn potraktowal...dobrze, ze obsmarowalas a to i tak za malo dla takiego &*(%$%^!!!
Wlasnie o tym pisalam wczesniej kobieta rodzaca powinn byc dla nich najwazniejsza a nie czas.. bo nasze cialo wie najlepiej jak sobie poradzic a nie jakies durne procedury!!
Nawet nie wiesz jak sie zdenerwowalam czytajac to bo szlo Ci tak dobrze..i moglas miec idealny porod..

GRATULUJE ślicznego PAWEŁKA !!!

Lily - 2009-02-25, 19:59

Kjójik napisał/a:
Wlasnie o tym pisalam wczesniej kobieta rodzaca powinn byc dla nich najwazniejsza a nie czas.. bo nasze cialo wie najlepiej jak sobie poradzic a nie jakies durne procedury!!
pewnie, że dla każdej kobiety powinien być czas, tyle że gdyby nie wymuszali porodów to mieliby za mało kasy i nie byliby w stanie wszystkich rodzących obsłużyć - porodówki przeżywają w ostatnich czasach spore oblężenie...
oczywiście to takiego postępowania absolutnie nie usprawiedliwia...

Kjójik - 2009-02-25, 20:52

wlasnie czytalam przebieg porodu magi..kochana podziwiam Cie ja bym nie miala tyle sily!

Krokodylek jest super śliczny moje gratulacje :-)

i tu moje pytanie jaka jest procedura gdy odejda wody i sa czyste,,,od razu do szpitala i oxy na wywolanie??nie czeka sie na nauralne rozpoczecie i skurcze??ja czekalam na skurcze caly dzien gdyby nie przyszly przez 24h wtedy wywolanie..a w Polsce jak jest??

nitka - 2009-02-25, 22:12

Kjójik napisał/a:
ja czekalam na skurcze caly dzien gdyby nie przyszly przez 24h wtedy wywolanie..a w Polsce jak jest??
u mnie jest 24-48. No i ja z Polski emigrowałam tydzień po tym, gdy odkryłam ciążę ;-)
moTyl - 2009-02-25, 23:43

Martuś napisał/a:
położna mi tłumaczyła, że takie ciągłe siedzenie w wodzie może spowodować zbyt duże rozluźnienie i przyhamowanie akcji porodowej, więc zastanawiam się, jak to w UK wygląda.


Generalnie tutaj, żeby zostać przyjętym na oddział trzeba mieć 4cm rozwarcia, a do basenu nie wpuszczają (przynajmniej w moim szpitalu) aż będzie 5cm, właśnie po to żeby uniknąć zwolnienia akcji porodowej.

Martuś - 2009-02-26, 01:58

Hmm, ja weszłam do wanny, jak miałam już z 8 cm, ale i tak położna po jakimśtam czasie poleciła mi z niej wyjść uzasadniając to właśnie tak, jak napisałam powyżej (ku mojej uciesze zresztą, bo było mi bardzo źle w tej wodzie).

Co do czasu po odejściu wód, to zależy od szpitala, w wielu niestety taka procedura, jak u magi, ale w Pucku jak u Nitki na Man ;)

Jagienka - 2009-02-26, 08:05

maga napisał/a:
-Jagienka-, może opisz swój poród? Zawsze to jakiś zastrzyk pozytywnej energii :-D


obiecuję, że jak tylko znajdę wolną dłuższą chwilę, to opiszę ;-)

gemi - 2009-02-26, 12:55

Kjójik napisał/a:
Nawet nie wiesz jak sie zdenerwowalam czytajac to bo szlo Ci tak dobrze..i moglas miec idealny porod..

GRATULUJE ślicznego PAWEŁKA !!!


dzięki Kjójik. Teraz czasu nie cofnę. Dzięki temu wydarzeniu wiem na 200%, że szpitale na Dolnym Śląsku nie są miejscem na naturalny poród. A następnym razem urodzimy w domu i nikt mi nie będzie tyłka zawracał jakimiś durnymi procedurami :)

Kjójik - 2009-02-26, 19:07

moTyl napisał/a:
a do basenu nie wpuszczają (przynajmniej w moim szpitalu) aż będzie 5cm,


ja mialam 3cm...akcja porodowa nabrala jeszcze wiekszego tempa w wodzie przynajmniej u mnie

Magda1982 - 2009-02-26, 23:44

Hej! Moj porod trwal od pierwszego skurczu 49 godzin. Otoz o 4-tej rano w czwartek poczulam pierwszy skurczyk i z usmiechem na twarzy oswiadczylam ukochanemu,ze zaczyna sie. Bylam juz po terminie 2 tygodnie wiec ciaza dawala sie we znaki. Z badan przeprowadzonych na moich znajomych Matkach, wyliczylam sobie ze za jakies 12 godzin (tyle wynosila srednia) powinnam zobaczyc mojego synka. Czekalam do poludnia i skurcze byly coraz silniejsze, zadzwonilam do szpitala (wszystko dzieje sie w UK),pani polozna powiedziala abym jeszcze poczekala az bede miala skurcze co 3 minuty. Dodam ze pierwsze wody odeszly ok.10 rano. Wieczorem skurcze byly czeste ale nieregularne, pojechalam do szpitala. Tam dali mi tabletki przeciwbolowe i odeslali do domu abym wrocila gdy skurcze beda regularne. Wrocilam! Po godzinie znowu szpital,bo byly juz regularne. Zostalismy tam cala noc,odeszlo mi duzo wod ale nad ranem skorcze ustaly i polozna powiedziala...to samo co poprzednio. Wrocilam. Zwijalam sie z bolu ale pojechalam dopiero w piatek wieczorem i oznajmilam,ze do domu bez dziecka nie wroce. Inna polozna zorientowala sie ze zbyt duzo czasu minelo od odejscia wod i musza wywolywac porod, bo skurcze nadal nieregularne.No i wywolywali. Zaczelo sie.Skurcze mialam tak silne ze na wykresie KTG wychodzily poza skale. Myslalam ze umre z bolu. Cala noc mnie katowali tymi skurczami. I w koncu dali mi znieczulenie, bo okazalo sie ze przesadzili z tym wywolywaniem. Nie wszystko pamietam, bo z bolu moj umysl sie wylaczyl. Przyszla Pani doktor i zbadala moje dziecie, ktoremu zaczynalo brakowac tlenu i bylo zagrozenie jego zycia. Nie moglam go urodzic silami natury, poniewaz zle sie ulozyl. I w ten sposob o 5.14 rano w sobote urodzil sie moj aniolek poprzez cesarskie ciecie. Bylo ciezko! Ale warto! I chce miec jeszcze wiecej Dzidziusiow ... za jakis czas! :lol:
Hexe - 2009-03-20, 10:35

Paulinka pozwoliła się oderwać od cyca i mam chwilę, żeby opisać "nasz" poród.
Zaczęło się niewinnie o 1.30 lekkimi skurczami, małym chluśnięciem i odrobiną śluzu no to postanowiłam posiedzieć w domu jak długo się da. Ok. 5.00 skurcze się nasiliły to pojechaliśmy do szpitala i tam szok, bo przyjął mnie "namiętny wyciągacz próżnociągowy" i wszystko mi przeszło. Zbadali i stwierdzili, że nie ma akcji skurczowej, rozwarcie na 2 cm. Jak zeszłam z fotela to na podłogę placnął mi czop :lol: Przyszła położna taka ruda zołza i mi podłącza kroplówę, a ja do niej co to jest i że ja nie chce żadnej oxy, a ona że nie mam wyjścia bo się zgodziłam jak podpisałam przyjęcie do szpitala :evil:
No to wkurzona byłam na maksa. M nie mógł do mnie wejść, bo ze względu na grype oddział był zamknięty. Mąż mógł być ewtl tylko na sam poród.
Na szczęście ok. 8.00 przyszła nowa zmiana i mój gin prowadzący jak mnie zobaczył to się zamienił. Zbadał mnie i zrobił usg. Okazało się, że nie odeszły mi wody tylko płyn który czasami znajduje się między czopem a pęcherzem płodowym. Rozwarcie powiększyło się do 4 cm. Powiedziałam, że nie chce kroplówki i trzeba by było zobaczyć minę zołzy jak jej gin kazał odłączyć oxy. :mryellow:
Takie mega skurcze krzyżowe to zaczęły się ok. 13.00 i tak do ok. 19.30 męczyłam się na maksa a rozwarcie zrobiło się tylko do 6 cm i dalej ni cholery. Dostałam czopek przeciwbólowy, ale nie pomogło. Właściwie to żeby nie piłka to bym tam chyba zeszła. Nowa położna która przyszła na zmianę ok. 19.00 okazała się super kobietą i dużo mi pomogła. Kolejne badanie i rozwarcie dalej 6 cm a mi się już parte zaczęły :shock: Lekarz zapytał czy wyrażam zgodę na przebicie pęcherza bo jest bardzo elastyczny i dzidzia nie może go przebić, ale ostrzegł mnie, że skurcze jeszcze bardziej się nasilą. Ale się zgodziłam i nie mogłam już zejść z fotela. Siostra Beata mi pomogła dojść do łóżka i dała mi zastrzyk przeciwbólowy, który i tak nie pomógł. Ponieważ bóle parte się jeszcze bardziej nasiliły a rozwarcie ani rusz to siostra zabrała mnie na fotel i po dwóch skurczach miałam już rozwarcie na 9 cm. Dużo słyszałam na temat masażu szyjki, że mega bolesny itd. ale albo ta położna umie czynić cuda bo ja nie czułam nic poza skurczem. Na porodówce musiałam jeszcze robić takie ćwiczenia - przysiady i po kilku skurczach było już 10 cm. Nie zapomnę do końca życia, jak położna powiedziała do mnie, że teraz wszystko zależy ode mnie i że ona mi pomoże tyle ile będzie mogła. I tak było, bo po 20 min parcia Paulinka leżała już na moim brzuszku. :-D
Niestety nacięcia nie dało się uniknąć, bo mam jakieś tam wysoko sklepione ujście czy cuś 8-) i jak zaczęłam pękać to mnie podcięli. Mała była na brzuchu póki, nie urodziłam łożyska i potem jak mnie szyli to też tylko, że siostra pomagała mi ją trzymać. Cycka ssać nie chciała, bo jak się później okazało nachlała się wód płodowych i nie miała ochoty na więcej ;-)
Generalnie poza bólem, o którym już zapomniałam wspominam mój poród jako bardzo piękne i wzruszające wydarzenie. Oczywiście jak miałam małą na brzuchu to ryczałam jak bóbr. Taka była słodka, cała oblepiona mazią. Ważyła 3330 g :mryellow: fajna liczba i miała 55 cm, dostała 10 pkt.

[ Dodano: 2009-03-20, 10:44 ]
Jeszcze tylko dopiszę, ża mała była na maksa okręcona pępowiną. 2 razy wokół szyi i 2 razy rączka i cały poród była monitorowana dopplerem, bo gin na usg zobaczył, że taka splątana jest, ale że ona tętno cały czas miała super to nie było decyzji o cesarce.
Natomiast to co się działo na oddziale noworodkowym to tragedia i cieszę się, że wszystko skończyło się szczęśliwie.

daria - 2009-03-20, 11:50

Hexe, piękna opowieść :mryellow:
kamma - 2009-03-20, 13:26

Hexe, o rany! Czyli to cud, że wszystko tak dobrze się skończyło, całe szczęście :)
A teraz to już tylko cieszyć się dniem dzisiejszym!

puszczyk - 2009-03-20, 14:17

Hexe napisał/a:
Cycka ssać nie chciała, bo jak się później okazało nachlała się wód płodowych i nie miała ochoty na więcej

To coś mówi o jej charakterku, ciekawe jakie będziesz miała z nią przygody? :-D

nitka - 2009-03-28, 12:19

Zaczęło się w piątek wieczorem. Siedzieli u nas babyagi, a ja dostałam skurczów nieregularnych oczywiście, ale bolesnych. Poszliśmy spać, z tym, że ja musiałam od razu wstać, bo bolało. Nieprzespana noc numer 1. W sobotę postanowiłam rozchodzić te skurcze, poszliśmy do miasta (przystanek co kilka minut), kupiliśmy piłkę do porodu i pojechaliśmy do domu. czas mijał, a mnie coraz bardziej bolało. Skakałam na piłce, ale na skurcze musiałam z niej schodzić, bo były nie do wyrobienia w tej pozycji. Nie spałam następną noc, skacząc na piłce i zwijając się z bólu w wannie. Skurcze ciągle nieregularne. Dobiliśmy do południa Niedzielnego, zadzwoniłam na oddział, wydzierając się już na skurczach nieregularnych, powiedzieli, żeby przyjechać.
Przyjechaliśmy, ja prawie na czworakach, po badaniu - nie dość, że ZERO rozwarcia, to jeszcze szyjka nie do końca zmiękczona. Ale mnie nie puścili do domu, bo nie byłam w stanie nawet kontaktować z bólu. Dostałam morfinę, która nie działała, potem jeszcze kilka innych dragów. Rano zmieniły się położne, i mała wredna suka powiedziała, że do porodu jeszcze mi daleko, i kazała przyjechać przy regularnych skurczach (na ktg, choć nieregularne, wychodziły za wykres). Faza zawlókł mnie do samochodu (darłam się już w taki sposób, że on sam biedny nie wiedział co robić)
Dojechaliśmy do domu, ze mną zero kontaktu, tylko wyłam. Faza naprawdę się wkurzył, zadzwonił na oddział, powiedział, że przyjeżdzamy i koniec.
Na oddziale: miła położna szkotka zaaplikowała mi masaż szyjki (absolutnie zakazany), po masażu 3 cm rozwarcia (14:00), morfina, Valium, skurcze, skurcze, o 19:00 4 cm i odejście wód. Zabrali mnie do pokoju porodowego, tam czekał pan od zewnątrzoponowego. Miałam tylko jedną szansę, bo on był znany z tego, że kiedy pacjentka się ruszy idzie w długą. Nie wiem jak (bez Fazy nie dałabym rady) ale przeoddychałam te skurcze, byłam maxymalnie skupiona, wykończona, tożsamość zginęła gdzieś. ZZO zaczęło działać, i przestało po godzinie. Cewnikowanie na żywca i takie tam. Koleś od ZZO wrócił, i powiedział, że tak się dzieje czasem, że nie każdy reaguje na ZZO. W międzyczasie zmieniły się położne i nasza kochana Emma wydarła się, że ma się wkłuć jeszcze raz. Skurcze co pół minuty, wychodzące za wykres, rozwarcie 4cm (sic!), wkłuwa się jeszcze raz. Tego momentu już nie pamiętam. Byłam na innej planecie. O 22:00 przyszedł ginekolog, zbadał (4cm), ja przytomna, z działającym ZZO, najbardziej asertywną postawą jaką kiedykolwiek udało mi się osiągnąć powiedziałam, że chcę cesarkę. On powiedział, że to najlepsze wyjście z tej sytuacji, bo moja szyjka jest nie do zdarcia. Przygotowania do cesarki raz, dwa byłam znieczulona (koleś już nie bręczał), bardzo mili ludzie przyszli, przewieziono mnie na salę, 3 anestezjologów, 2 ginekologów, raz, dwa wyjęli Antonia (no trochę tam marali i dusili). Usłyszałam RYK!!!, Faza zmienił twarz nagle, latał od wagi, do mnie, relacjonując jakie długie paluchy, i stopy (7cm). Ulżyło mi. o 22:50 Antoni zaczął swój żywot pozamaciczny. Darł się od wyjęcia, aż do dzisiaj :mrgreen:

Malinetshka - 2009-03-28, 12:30

nitka, bidulo, aleś się wycierpiała.. :(
Się wzruszyłam przy końcu opisu... :,,)) :-D

Capricorn - 2009-03-28, 12:32

nitka dzielna babka jest :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: i nagrodę zgarnęła cudną.
martka - 2009-03-28, 12:41

biedactwo, nacierpiałaś sie... regeneruj siły w miarę możliwości :*
adriane - 2009-03-28, 12:50

O rany, to w szpitalu mu długość stopy mierzyli? :-D
Życzę Ci żeby Antoni sie wyryczal przez pierwszy miesiąc góra, a potem żeby nastal już spokój :)

Capricorn - 2009-03-28, 13:00

a i suwaczek zmień w wolnym czasie ;-)
zina - 2009-03-28, 13:10

Nie wyobrazam sobie takiej obslugi na odziale choc mi tez pielegniarka powiedziala ze jakbym miala prawdziwe skurcze to bym sobie tak z nia nie rozmawiala! :evil:

nitka, teraz wypoczywaj ile sie da!
Z dnia na dzien bedzie tylko lepiej, sama zobaczysz! :-)

Jagula - 2009-03-28, 13:13

nitka bardzo dramatycznie...rozumie Cię poniekąd bo moja szyjka także się nie spisała jak należy podczas porodu...tylko mnie ciachnęli po 17 godzinach a Ciebie męczyli dłużej.
Gratuluję ci jeszcze raz i uściski dla chłopaków :-D

puszczyk - 2009-03-28, 13:19

adriane napisał/a:
O rany, to w szpitalu mu długość stopy mierzyli?
:mrgreen:
nitka, przewidziałaś, że może być ciężko, jak dobrze że to już za Tobą... i synalek obok. Niech czasem pośpi. 8-)

aina1985 - 2009-03-28, 13:36

nitka dzielna kobitka z Ciebie,najwazniejsze że już po wszystkim i że Antoni jest już obok :-D
raz jeszcze wszystkiego dobrego wam życzę ;-)

maga - 2009-03-28, 13:42

o matko, nitka, ale przeszłaś... Masakra normalnie :shock: Dobrze, że już po wszystkim!
Humbak - 2009-03-28, 14:15

Nitko, współczuję ogromnie takiego porodu i podziwiam - naprawdę świetnie go zniosłaś...
Malati - 2009-03-28, 14:44

nitka dzilna kobieto cieszymy sie ze juz po wszystkim,świetnie sobie poradziłaś.A nagroda jaka słodka :-D
Lavinia - 2009-03-28, 15:47

Nitka- ten porod to naprawde byl wyczyn! Podziwiam Cie :-D
kasienka - 2009-03-30, 22:28

Kochanie, dobrze, ze to już za Wami...wizualizowałam to cięcie, ileż mozna człowieka męczyć....ech...Byłaś dzielna jak cholera :* :* :*

Wyrazy uznania dla Fazy, sama nie wiem, czy bym wytrzymała, patrząc, jak ukochana osoba się tak męczy...Super, że stanął na wysokości zadania, twardy z niego gość :)

moTyl - 2009-03-31, 23:00

Hexe, fajnie, że tak dobrze wspominasz poród :-D , ja się obawiam okręcenia pępowiną - Antek był okręcony i zaraz mnie ciąć chcieli z tego powodu...

nitka, strasznie jesteś dzielna kobieto, jak Ty przeżyłaś kilka dni w skurczach to ja sobie wyobrazić nie mogę (i modlę się żebym nie musiała ;-) ). Wyrazy podziwu :-D

PiPpi - 2009-03-31, 23:34

hexe, gratuluje radosnego doświdczenia! :-D Tobie nitko, wytrzymałości :-D
poughkeepsie - 2009-04-01, 19:15

matko aż wszystko boli jak się to czyta :( Nitka, jesteś niesamowicie dzielna, ja bym chyba nie dała rady wytrzymać tyle bólu!
Kjójik - 2009-04-02, 22:11

NITKA..jeszcze raz moje gratulejszyn!!!
Silna babka z Ciebie...wycierpialaś sie ale warto bylo bo te RYCZĄCE nagrody sa nie do pobicia :mrgreen:

Kattyya - 2009-04-10, 15:07

Dziewczyny nie czytajcie tych bzdur i horrorów wypisywanych na forum! :shock:

Ja sama jestem w 5 miesiącu ciąży i czuję się świetnie. Mam umówiona położną do porodu i chodzę do szkoły rodzenia. Chciałam poczytać opinie o samym porodzie bo moja siostra, która rodziła 2 lata temu miała odklejenie łożyska podczas porodu i interesuje mnie czy to się często zdarza.

GEMI w swoim poscie napisała, że lekarz podczas porodu położył ją na łopatki i kazał naciąć krocze pomiędzy skurczami?! Chyba coś ci się pomieszało :shock:
Rozmawiałam z moją położną i wiem, że to położna prowadząca poród decyduje kiedy i w jakiej pozycji należy przeć i to ona wybiera moment do nacięcia krocza, a nie lekarz.

Jak mojej siostrze odklejało się łożysko i wystąpił krwotok to wtedy lekarz zadecydował o szybkiej cesarce. Mimo to dzidziuś urodził się tylko na 3 punkty, a siostra straciła dużo krwi i musiała potem dostać krew :cry:

GEMI nie strasz innych, bo albo miałaś złą położną, albo byłaś w szoku porodowym. Piszesz, że też dostałaś mocnego krwotoku. Moja bardzo dobra (polecana przez koleżanki) położna mówi, że naciska się brzuch po porodzie po to żeby szybko odeszło łożysko, żeby zmniejszyc krwawienie, a nie zwiekszyć! :-)

Ty urodziłaś zdrowego dzidziusia i to jest chyba najważniejsze. Pytałam położną też o szycie krocza. Czy szyje się tradycyjnie tak, że powstaje szeroka blizna, czy szwem pod skórą, który daje delikatną bliznę i się sam rozpuszcza to i tak może krocze zropieć gdy załapie się jakieś zakażenie w szpitalu czy w domu (wiadomo nacięcie koło d**y i o jakiś syf nie trudno) ;-)

Wylewasz żale i dokopujesz doktorowi, że ci finał zapuścili, a piszesz że urodziła ślicznego, dużego i zdrowego dzidziusia. Nie mogę cię zrozumieć, może trzeba było wydać kasę na cesarkę :mrgreen:

Lily - 2009-04-10, 15:17

Kattyya, jak możesz tak sobie przychodzić o oskarżać kogoś o kłamstwo? Kobieto, włącz hamulce!
Capricorn - 2009-04-10, 15:20

Kattyya, chyba pomyliłaś fora.
Malati - 2009-04-10, 15:38

Kattyya, skąd ty sie urwałaś? :roll:
Lavinia - 2009-04-10, 16:35

Kattyya napisał/a:
czuję się świetnie.


Napewno...?

Martuś - 2009-04-10, 17:37

Usunąć?
Wretka - 2009-04-10, 19:01

jestem za usunięciem
Jagula - 2009-04-10, 19:16

Martuś napisał/a:
Usunąć?

nie- forum jest miejscem dla każdej opinii.

Myślę,że jak ktoś nie chce się straszyć przed porodem to nie czyta wrażeń innych rodzących, a jak ktoś chce czujny i wiedzieć co się może przytrafić to przeczyta i zanalizuje najbardziej skrajną i subiektywna opinię.

A co mam dodać od siebie do opieki położniczej w czasie porodu??? Oprócz tego ,że położna zabroniła iść mi po raz drugi pod prysznic to nie zrobiła nic żeby mi pomóc. Wypełniała papierzyska ,które miała zaległe z czterech porodów w "międzyczasie" (bo ja taki lekko nitkowy poród miałam). Chyba myślała,że mój mąż ma jakąś praktykę....I podejrzewam ,że gdyby nie cesarka to dziabnęła by mnie bez chwili wahania cudownymi nożycami , które czekały na moje krocze w kącie :evil:

Capricorn - 2009-04-10, 19:21

Jagula napisał/a:
Martuś napisał/a:
Usunąć?

nie- forum jest miejscem dla każdej opinii.


ja też bym nie usuwała, jedyny efekt tego byłby taki, że zarejestrowałoby się za chwilę 27 kolejnych "forumowiczek" (spod tego samego IP, ale co tam ;-) ), i wszystkie najeżdżałyby na relację gemi.

Jagula - 2009-04-10, 19:30

Capricorn napisał/a:
Jagula napisał/a:
Martuś napisał/a:
Usunąć?

nie- forum jest miejscem dla każdej opinii.


ja też bym nie usuwała, jedyny efekt tego byłby taki, że zarejestrowałoby się za chwilę 27 kolejnych "forumowiczek" (spod tego samego IP, ale co tam ;-) ), i wszystkie najeżdżałyby na relację gemi.
tak złośliwie ;-) sobie myślę,że skoro tam gdzie trzeba stają się czujni to i tak nieźle :mryellow: tylko niech dbają o swoją opinię w inny sposób bo nietrudno chyba jest sprawdzić IP :-P
Martuś - 2009-04-11, 11:56

Jagula napisał/a:
nie- forum jest miejscem dla każdej opinii.

Opinię tak, ale nie dla łamania netykiety i obrażania innych forumowiczów

PiPpi - 2009-04-11, 12:58

Kattyya napisał/a:


Wylewasz żale i dokopujesz doktorowi, że ci finał zapuścili, a piszesz że urodziła ślicznego, dużego i zdrowego dzidziusia. Nie mogę cię zrozumieć, może trzeba było wydać kasę na cesarkę :mrgreen:


w zasadzie to słów szkoda. poczekaj tylko na swój poród.może Ci po nim głupoty ubędzie.

Jagula - 2009-04-11, 13:19

Martuś napisał/a:
Jagula napisał/a:
nie- forum jest miejscem dla każdej opinii.

Opinię tak, ale nie dla łamania netykiety i obrażania innych forumowiczów

eee tam- jestem pewna ,że gemi to mądra babka i tak tego nie odbierze- a autorce tego wielce optymistycznego posta (jeśli jest realna) życzę aby w tym samym tonie mogła pisać po swoim porodzie. A jeśli uważa ,że przesadzamy i straszymy się to mogę ja postraszyć historiami , które niestety zdarzyły się obok mnie - dziewczynie, która miała swoją położną i chodziła do tej samej szkoły rodzenia co ja - więc jak Kattyya masz ochotę???

martka - 2009-04-11, 13:35

co za wejście :shock:
maryczary - 2009-04-11, 15:18

Kattyya, jak ty mało wiesz o życiu, jesteś jeszcze naiwna... Nie wszyscy są źli i niekoniecznie trafisz na debili, którzy mają gdzieś co czujesz i jak się czujesz. Oby!

Trzeba być świadomym co ci się należy podczas porodu i nie dać sobie zrobić krzywdy, jak urodzisz to pogadamy. Mam nadzieję, że będziesz miała tylko miłe wspomnienia bo niestety nie wszyscy takie mają, nie wszystkich potraktowano tak jakbyś sobie tego życzyła...

Bardzo nieładnie się zachowałaś krytykując czyjeś zwierzenia, intymne bardzo zresztą, myślisz, że napisała to dla zabawy czy co?

Biala - 2009-04-11, 16:10

7 lutego o 2 w nocy zaczęły mi odchodzić wody. Rano już było tego całkiem sporo. Pojechałam do szpitala, zbadali mnie, wszystko było w porządku i ze mną i z małą, to odesłali do domu. Jeśli poród nie zacznie się samoistnie, mam wrócić na drugi dzień rano na wywołanie. 8 lutego o 9 rano zgłosiliśmy się do szpitala na oddział przedporodowy. Podłączyli mnie do KTG, żeby stwierdzić, że na pewno nie ma skurczy (odczuwałam lekkie bóle miesiączkowe, nic więcej). Położna próbowałam zrobić masaż szyjki, ale nawet paznokcia nie mogła wcisnąć. No to wywołujemy. O 12:30 dostałam podwójna dawkę prostaglandyny. O 14:25 zaczęły się bolesne skurcze. Od tej pory zrozumiałam co to są bóle porodowe. o 15:30 chodziłam z bólu po ścianach. Założyłam sobie TENS (to takie prądy, które przykleja się do pleców i teoretycznie pomagają). Dostałam też cocodamol (paracetamol z kodeiną) na uśmierzenie. Niewiele pomogło. Skurcze nadal nieregularne. O 17 zaczynają się bardziej regularne, wysłano mnie do ciepłej wanny na uśmierzenie. Oczywiście nic nie pomogło. o 18 kolejna porcja cocodamolu, dalej boli jak cholera, zaczynam wspinać się na sufit. o 19:30 dostałam petydynę w zastrzyku. Troszkę pomogło. Zmęczona bólem i czekaniem zasypiam pomiędzy skurczami (czyli na jakieś 2 minuty). O 20:45 skurcze w miarę regularne, co 2 minuty, trwające 30 sekund. O 22:45 gotowa do wyjazdu na porodówkę z 4 cm rozwarciem. Czekam na łóżko, bo akurat są bardzo busy. O 23:44 wyczekana porodówka i znieczulenie. Kilka skurczy przetrwałam na gazie rozweselającym, który mnie może i rozbawił, ale nie uśmierzył bólu. , panowie anestezjolodzy rozłożyli swoje rurki i podłączyli mnie do kroplówki. Po kilku minutach znieczulenie zaczęło działać. Co za ulga. Mogłam pospać, odpocząć, a położna mogła podłączyć mnie do oxytocyny. Jedynie położna mi przeszkadzała, bo przychodziła co kilka minut badać mi ciśnienie i czy znieczulenie działa. Kolejne parę godzin czekania i jest, skurcze jak trzeba, rozwarcie jak trzeba, można przeć. Został mi kawałek brzucha nie znieczulony, nie prosiłam o większą dawkę, było to do zniesienia, a przynajmniej czułam jak nadchodzą skurcze. Dzięki temu sama wiedziałam, kiedy przeć. Mała przyszła na świat po 1h15 minutach. Już chcieli wzywać lekarza, żeby pomagał w przyjściu, bo co trochę wyszła, to się chowała. Położna myślała, że się gdzieś zaczepiła, ale nie. W końcu zdecydowała się wyjść na ten świat. I tak o 8:16, 09.02.2009 roku przyszła na świat nasza Julia. Zostawiła po sobie malutkie rozerwanie, które zszyła mi polska położna. Łożysko urodziłam w 4 minuty po dostaniu zastrzyku w udo.

Podsumowanie. Poród trwał 9 godzin i 26 minut (tyle czasu spędziłam na porodówce), dostałam znieczulenie zewnątrzoponowe, które bardzo mi pomogło. Pomimo trwających tyle godzin skurczy, serduszko Julki biło równo i nie było żadnego niepokoju o jej zdrowie. Nie zamieniłabym tego porodu na żaden inny, mnie bolało mocno, ale cały czas byłam spokojna o zdrowie maleńkiej. Mój chłop wynudził się potwornie, ponad 27 godzin w szpitalu, fizycznie nie wiele mi pomagał, ale psychicznie dawał wielkie wsparcie. Podobnie z opieką szpitalną. Na porodówce miałam swoją własną położną, która przychodziła do mnie co kilka minut. Czułam się objęta dobrą i fachową opieką. Mimo, że nie był to poród u moich położnych, nie był to poród w wodzie, wszystko co mogłam dostać sztucznego - dostałam, a tak chciałam naturalnie, to i tak w tej chwili nie jest ważne. Ważny jest ten mój mały ssak, który właśnie się budzi na cyca.

I dokumentacja fotograficzna.

Przedporodówka:


Menu w angielskim szpitalu:


Choć mój sobie pojadł, bo mnie jedzenie nie w głowie było:


Wanna, co niby pomaga:


Na porodówce:


I wreszcie razem:



priya - 2009-04-11, 16:39

Kattyya napisał/a:
GEMI w swoim poscie napisała, że lekarz podczas porodu położył ją na łopatki i kazał naciąć krocze pomiędzy skurczami?! Chyba coś ci się pomieszało :shock:


Dziewczyno, o co Ci chodzi?? :shock: Że niby Gemi wymyśliłą tą historię?? Otóż wiedz, że ja miałam dokładnie taką właśnie sytuację jak Gemi, całemu mojemu porodowi towarzyszyl LEKARZ (dokladnie lekarka), a nie położna. Położna robiła jedynie ktg i sprawdzała tętno dziecka. Nawet rozwarcie badała sama lekarka. I ona też kazała leżeć mi na plecach, mówiła kiedy przeć (choć nie miałam jeszcze 10cm rozwarcia)
i nacięła (osobiście) krocze pomiędzy skurczami. Jakim cudem uważasz, że możesz podważać to, co inni powiadają o swoich WŁASNYCH porodach? Przecież nie było Cię tam wtedy, więc wyluzuj i za 4 miesiące opowiedz nam o przyjściu na świat Twojego dzieciątka. Obyś miała wtedy wyłącznie dobre wspomnienia.

[ Dodano: 2009-04-11, 16:40 ]
Biala, gratuluję! Śliczny dzidziol. Dzielna byłaś :)

gemi - 2009-04-20, 09:25

dzięki dziewczyny za poparcie :* wypowiedź niech sobie będzie, w końcu liczba postów tej forumowiczki wyraźnie sugeruję, iż ma tutaj wielki autorytet wśród nas ]:-> ]:-> ]:->
I nawet nie chciało mi się komentować takich bzdur. No może poza jednym faktem: mamy taki piękny dział "powitania". Szkoda, że owa forumowiczka nie przedstawiła się najpierw w tym wątku ]:-> a fe.. 8-)

Biała
- super relacja! Gratuluję całej Waszej trójce. No i wspaniała dokumentacja fotograficzna :mrgreen:

poughkeepsie - 2009-04-20, 18:59

nie ma co się przejmować, wiecie jak to jest z tą głupotą, która gdyby mogła fruwać... jeżeli w ogóle to jest post prawdziwej kobiety w ciąży, a nie pracownika rzeczonego szpitala to radziłabym jednak poczytać coś więcej do porodu, bo wiedza na takim poziomie woła o pomstę do nieba. I tylko życzyć żeby ona nie miała takiego porodu. A ton wypowiedzi na temat czyiś intymnych zwierzeń dokonanej jako pierwsza na tym forum, no cóż, społeczeństwo niestety bardzo chamieje ostatnimi czasy.
Gemi naprawdę współczuję, bo personel medyczny, który powinien dołożyć wszelkich starań żeby poród był zdarzeniem nie zapomnianym w pozytywnym tego słowa znaczeniu potrafi tak je spieprzyć, że ma się ochotę podpalić szpital.
Tydzień temu żona mojego bliskiego kolegi rodziła synka w szpitalu w Gliwicach. Trafili na tak głupią położną, że się w głowie nie mieści. Wmawiała im dwie godziny, że to jeszcze nie poród jeszcze nie poród, do tego ktg wskazywało, że tętno dziecka ciągle spada i nie chciała wezwać lekarza - oboje byli na bloku porodowym. Ona miała skurcze i wiła się z bólu, ale wg położnej to nie była akcja porodowa i ona nie widziała żądnego rozwarcia. W końcu nawinęła sie druga położna, która natychmiast wezwała lekarkę, która jak przyszła stwierdziła, że widać już główkę. Mało brakowało, a dziewczyna urodziłaby w pokoju zabiegowym! Na salę porodową dotarła w zasadzie na ostatni skurcz, musieli ją naciąć, ale i tak popękała w środku tak, że szyto ją 40 minut. A mały był dwukrotnie owinięty dookoła szyi pępowiną, więc dzięki bogu, że wszystko się skończyło dobrze. To tyle jeśli chodzi o wiedzę i decyzyjnośc położnych. Przynajmniej tyle, że lekarka pdobno zdrowo opiepryzła tę położnę jak mogła dopuścić do takiej sytuacji.
Bardzo mi przykro naprawdę, bo oni bardzo czekali na Kubę, to ich pierwsze dziecko i na pewno nie tak wyobrażali sobie ten poród :(

elenka - 2009-04-21, 09:37

biała gratulacje, a to menu boskie, ja też chcę taki szpital :mrgreen:
Biala - 2009-04-21, 14:27

elenka: no ja też byłam w szoku, pamiętając, jak to w polskich szpitalach karmią. Tu w porze posiłków przyjeżdża pani z kuchnią na kółkach (do takiego aneksu kuchennego) i można sobie wybierać na co ma się ochotę. Z czego wegetariańskich dań jest kilka do wyboru. Łącznie z deserami. I każdego dnia inne dania. Dodatkowo 24h na dobę są dostępne kanapki, jogurty, owoce i soki. A jak ktoś nie może się ruszać, to do niego zachodzą i pytają na co ma ochotę.
gemi - 2009-04-23, 12:54

Biala, normalnie luxus miałaś :D
Ja miałam zamówione jedzenie wege i gdyby nie prowiant, który przywoził mi mój mąż, umarłabym z głodu. Na obiad podawano zupę, z której mi wyciągano wkładkę mięsną a z sosu do ziemniaków wybrano co większe kawałki kurczaka.
Na śniadanie dostawałam białą bagietkę z masłem i łyżką sztucznego dżemu - normalnie aż mnie z nóg zbijało, gdy posiłki wjeżdżały do mnie na salę :shock:

vegan ciacho - 2009-05-05, 17:57

A mi jak lezalam w szpitalu przynosili rosol w kubku do obiadu :roll: Chyba wychodzili z zalozenia, ze zupka to nie mieso...
koko - 2009-05-20, 21:12

A czy skurcze parte to faktycznie już "ulga i pikuś" jak mówi moja ciotka?
A napiszecie coś więcej o tym, jak psychicznie znosiłyście poród? Czy to nie dłuży się w nieskończoność? Jeśli przyszedł taki moment, że chciałyście zwrócić tą całą akcję, odwołać poród i pójść sobie po prostu do domu, to na jakim etapie się to pojawiło? A może była euforia że to już zaraz! to już zaraz!

Kat... - 2009-05-20, 22:15

U mnie euforii nie było ale coś na kształt transu. W pewnym momencie się wyłączyłam i jakby nic do mnie nie docierało. Poród miałam fajny, ludzki ale nie pamiętam szczegółów. Pamiętam za to świetnie kryzys siódmego centymetra, który trwał strasznie długo (marzyłam wtedy o cesarce- żeby Go wzięli i wycięli bo nie mam już siły) i były ze dwa momenty kiedy się położyłam, skuliłam, kazałam położnej odwalić i stwierdziłam, że nie mam siły, "pierdolę nie rodzę" i idę spać :mryellow:
Ewa - 2009-05-20, 22:23

koko napisał/a:
to na jakim etapie się to pojawiło?
Ha, jak przy Gabryśku zaczęłam się drzeć na przemian "zróbcie mi cesarkę" i "dajcie mi znieczulenie", to lekarz jak wszedł i mnie usłyszał to bez badania stwierdził "o, siódmy centymetr" ;-)
To tak właśnie na tym etapie :mrgreen:

koko - 2009-05-20, 22:27

Kat, no właśnie, tak sobie to wyborażam, jak opisałaś :D
Acha, czyli ten SŁYNNY siódmy centymetr... a potem, jak jest już ósmy i dziewiąty... to co?

Jagula - 2009-05-20, 22:52

euridice napisał/a:
minęło mi jak pięć minut ;) Serio, godziny leciały, a ja się dziwiłam jak to możliwe, że z 1 w nocy zrobiła się piąta nad ranem ;)
cos w tym jest - czas liczony od skurczu do skurczu...ja myślałam o tym tylko żeby dotrwać do przerwy ;-)
koko - 2009-05-21, 07:20

Euridice, rozumiem, że w takiej sytuacji ciężko o euforię :/ Ale wciąż dziwi mnie to, że tak szybko może zlecieć tyle godzin bólu (przecież każda minuta i sekunda jest bardzo odczuwalna).
A o czym wtedy myślałyście? W ogóle o czymś się myśli (wiem już, że Jagula myślała "byle do przerwy")? Czy któraś z was była wtedy w dobrym humorze? Czy miałyście świadomość, że jeszcze parę godzin i będziecie trzymać na rękach swoje dziecko, czy raczej miałyście wrażenie, że to się nigdy nie skończy?
I czy poród drugiego lub trzeciego dziecka przeżywa się inaczej emocjonalnie bo wiadomo, co robić?

priya - 2009-05-21, 10:28

Ja byłam całkiem wyluzowana, wręcz rozbawiona do momentu gdy... No właśnie, najpierw mina mi trochę zrzędła jakieś pół godziny po podaniu oksytocyny, gdy każdy skurcz praktycznie powalał mnie na ziemię, ale szybko pozbierałam się i znów pomiędzy skurczami było mi dość wesoło. Potem podano mi zzo i... akcja ustała. Z perspektywy czasu mówię: niestety. Ale wtedy ta chwilowa ulga była mi bardzo na rękę i wpadłam w euforię. Za to kiedy ból powrócił okazał się tak nieznośny, że od tego momentu nie było mi już do śmiechu aż do chwili gdy synek znalazł się po drugiej stronie brzucha. Koło 7-8cm zaczęłam mówić, że abslolutnie nie dam rady. I myślałam wyłącznie o tym, zeby to się wreszcie skończyło. I, choć to dziwne, miałam oba wrażenia jednocześnie: że to nigdy nie dobiegnie końca i że czas leci niesamowicie szybko.
Mając to doświadczenie stanowczo większe obawy mam teraz, przed drugim porodem i uważam, że kobiety rodzące po raz pierwszy mają ogromną przewagę: brak wyobrażenia o tym jak to jest ;)

Kat... - 2009-05-21, 10:30

koko napisał/a:
Czy miałyście świadomość, że jeszcze parę godzin i będziecie trzymać na rękach swoje dziecko
ja w ogóle o tym nie myślałam. Całą ciąże się skupiłam na ciąży (oby donosić) i porodzie, którego się bałam i raczej myślałam o tym, żeby poród się skończył bo boli a nie dlatego żeby mieć już dziecko. Ja się do tego, że jej mam przyzwyczajałam kilka dni (jeśli nie tygodni)
gemi - 2009-05-21, 10:56

koko napisał/a:
A czy skurcze parte to faktycznie już "ulga i pikuś" jak mówi moja ciotka?

No ja parte odczuwałam jako przyjemne po tych wszystkich b.częstych i długich skurczach I fazy. Co do psychologicznego podejścia - wiedziałam, że im bardziej i dłużej boli, tym bliższy jest finał. Bardzo pragnęłam przytulić w końcu moje Maleństwo, więc łatwiej było mi znosić ten ból. Kryzysu 7.centymetra nie kojarzę - chyba za bardzo byłam skupiona na tym, jak się w tym wszystkim czuje mój synek. Oddychałam głęboko i nie broniłam się przed bólem i przed fizjologią też - zlałam się w pewnym momencie bez krępacji na podłogę. :mryellow: :mryellow:

Ewa - 2009-05-21, 11:40

priya napisał/a:
Mając to doświadczenie stanowczo większe obawy mam teraz, przed drugim porodem i uważam, że kobiety rodzące po raz pierwszy mają ogromną przewagę: brak wyobrażenia o tym jak to jest
U mnie było na odwrót. Za pierwszym razem nie miałam pojęcia jak to jest, więc byłam przerażona, za drugim miałam podejście "teraz już wiem, ze to się kiedyś kończy" ;) :mrgreen:
koko - 2009-05-21, 11:46

Czy w waszym odczuciu podejście psychiczne do porodu rzeczywiście ma kluczowe znaczenie w jego przebiegu? Czy poród mniej więcej okazał się tym, co sobie wyobrażałyście? Co was zaskoczyło?
Na razie widzę, że faktycznie każda z Was inaczej to przechodziła.

Przepraszam, że tak was męczę, ale myślę, że same też byłyście ciekawe, jak to jest.
No i dziękuję za odpowiedzi :)

maga - 2009-05-21, 21:00

Ja pierwsze słyszę o kryzysie siódmego centymetra. W moim przypadku był kryzys każdego centymetra, bo akcja była wywoływana (ze względu na wcześniejsze odejście wód :evil: ) i był nikły postęp. Nie pamiętam, przy którym centymetrze zaczęła się jazda nie do wytrzymania, ale kilkakrotnie się popłakałam, gdy podczas kolejnego badania (po paru godzinach) okazywało się, że ani centymetr się nie posunęło do przodu. Skurcze porodowe dla mnie są pestką, nie odczuwałam ich praktycznie wcale, bo zostały przyćmione przez niewyobrażalne bóle krzyżowe, przy których nie mogłam złapać oddechu, krzyczałam, a między nimi czasem płakałam, że ja tego nie wytrzymam... Po kilku godzinach takiej jazdy z utęsknieniem spoglądałm na blok operacyjny i miałam nadzieję, że wreszcie ktoś przyjdzie i mi zaproponuje cesarkę. Sama jednak prosiłam tylko o środki przeciwbólowe (bezskutecznie :evil: )
Też byłam nastawiona na to, że gdy zaczną się skurcze parte, to już będzie przyjemność. W moim przypadku była wątpliwa... Ból był niewyobrażalny, miałam wrażenie, że od pasa w dół rozrywam się na strzępy. Dodatkowo położna nacięła mnie na żywca w nieodpowiednim momencie, przez co straciłam przytomność. Wycieńczona całym porodem nie miałam siły przeć, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Faza II trwała bardzo krótko w stosunku do całej akcji, bo 20 min. Jakkolwiek cały poród dłużył mi sie w nieskończoność, II faza mimo bólu, stresu i krańcowego wycieńczenia wydawała mi się znacznie krótsza niż faktycznie to miało miejsce.

maga - 2009-05-21, 21:54

Jasne, że tak. Ja szczerze opowiadam o tym, co przeżyłam. Nie mam zamiaru nic ukrywać, jeśli ktos pyta. Dodam jeszcze, że trauma poprodowa po miesiącu minęła i mogę spokojnie rodzić znowu :-D
koko - 2009-05-21, 22:01

Euridice, pewnie tak :)
Niektóre opisy brzmią tak, jakby poród (choć wszystko w nim przebiegało prawidłowo) był balansowaniem na granicy życia i śmierci.
Ale i tak historie opowiedziane przez żywe kobiety są o wiele bardziej wartościowe od suchego, fizjologicznego, medycznego opisu. Np. dzięki wam dowiedziałam się, że skurcz przy rozwieraniu szyjki macicy nie spada jak grom z jasnego nieba, tylko narasta i nabiera na sile :) Takich zaskoczeń pewnie będzie więcej.
Co was same zaskoczyło przy rodzeniu dziecka?

vegan ciacho - 2009-05-21, 22:03

maga dlaczego nie chcieli dac ci znieczulenia kiedy o nie prosilas?
Jak to w ogole jest z tym znieczuleniem? mi sie wydaje bardzo prawdopodobne, ze nie bede mogla wytrzymac i bede chciala znieczulenie :-?

Lily - 2009-05-21, 22:05

Cytat:
Jak to w ogole jest z tym znieczuleniem?
na zzo trzeba się zazwyczaj wcześniej umówić, bo nie zawsze w szpitalu jest anestezjolog, a inne znieczulenia (dożylne) nie są obojętne dla dziecka, tak że musisz chyba wcześniej przemyśleć tę kwestię ;)
Kat... - 2009-05-21, 22:10

Myślę, że podejście i nastawienie psychiczne ma ogromne znacznie. Mama mnie pilnowała żebym twarzy i szyi nie napinała i faktycznie jak się rozluźniałam to mniej bolało. I od oddychania też. Podejrzewam, że gdybym nie była tak bardzo nastawiona na poród naturalny i ochronę krocza to bym zrezygnowała i dała ze sobą zrobić co im wygodniej. Ja wiem, że tam się nie zawsze da ale ja miałam szczęście.
neina - 2009-05-21, 22:16

Ja na poczatku bylam bardzo podekscytowana i szczesliwa, ze sie zaczelo. Szlo dobrze, oddychalam i radzilam sobie z bolem. W pewnym momencie slurcze bardzo przebraly na sile i powiedzialam, ze chce znieczulenie. Polozna mnie zbadala, zeby sprawdzic, czy jest postep - bylo 6 cm. Zeby dostac zoo musialam przejsc do innej sali, oddalonej od mojej kilkanascie albo kilkadziesiat mestrow, nie pamietam dokladnie. Jak dawali mi znieczulenie bylam juz na skraju, czulam, ze zachwile strace kontrole i zaczne krzyczec. Myslalam wtedy tylko i wylacznie o tym, zeby przestalo bolec. Znieczulenie zaczelo dzialac po kilku minutach, zbadala mnie polozna i okazalo sie , ze jest prawie 10 cm :!: Powidziala, ze poczekamy chwile i zaczniemy przec. Czekaliosmy ok godziny, bo wtedy jeszcze nie odeszly mi wody i mi przebili. Czulam sie wtedy super, myslalam, ze juz zachwile zobacze moj skarb. Zaczelam przec z zapalem, znieczulenie powoli przestawalo dzialac, ale bylo ok, parte rzeczywiscie byly dla mnie sporo znosniejsze. Po ok godzinie znieczulenie juz chyba nie dzialalo, a ja ciagle parlam. Po kolejnej godzinie stracilam nadzieje, ze urodze, zaczelo tez bardziej bolec. To byl chyba najtrudniejszy moment, czulam sie wykonczona i bezradna. Wtedy przyszla pani doktor z roznymi narzedziami na stole, przestraszylam sie, bo nie wiedzialam, co beda mi robic. Pamietam, ze pomyslalam "tylko nie cesarka" po tylu godzinach wysilku. Pani dr pomogla nam proznociagiem i po dwoch parciach urodzil sie Franek. Okazalo sie, ze glowka nie byla dobrze wstawiona i trzeba ja bylo naprostowac. Ogolnie uwazam, ze nie bylo zle, choc nie ukrywam, ze spodziewalam sie czegos przyjemniejszego ;-)
A teraz planujemy drugie dziecko i nie moge sie doczekac kolejnego razu :-)

[ Dodano: 2009-05-21, 21:19 ]
koko napisał/a:
był balansowaniem na granicy życia i śmierci.

Ja sie tak wlasnie czulam momentami.

gemi - 2009-05-21, 23:40

neina napisał/a:
A teraz planujemy drugie dziecko i nie moge sie doczekac kolejnego razu

neina - podziwiam Twój zapał :D
my powoli też planujemy następną ciążę. Może jeszcze nie w tym miesiącu, ale... ;-) Tylko, że tym razem urodzimy w domu. Nikt mnie już na szpital nie namówi :mrgreen:

maryczary - 2009-05-22, 00:10

gemi napisał/a:
my powoli też planujemy następną ciążę. Może jeszcze nie w tym miesiącu, ale... ;-) Tylko, że tym razem urodzimy w domu. Nikt mnie już na szpital nie namówi :mrgreen:
podpisuję się pod tym co do słowa :mryellow: :mrgreen: :mryellow:
maga - 2009-05-22, 10:22

neina napisał/a:
był balansowaniem na granicy życia i śmierci.


Ja sie tak wlasnie czulam momentami.


Ja tak się czułam w II fazie. I to było chyba dla mnie największym zaskoczeniem, bo byłam przekonana, że końcówka to juz będzie pikuś. No i Zaskoczeniem było tez to, że II faza mimo wszystko minęła mi dużo szybciej, niż to miało miejsce. a w I fazie czas stał w miejscu.
Zaskoczeniem też było to, że na początku pięknie radziłam sobie z bólem poprzez oddychanie przeponowe (i to działało!) a później nie radziłam sobie już w ogóle z oddechem.
vegan ciacho napisał/a:
dlaczego nie chcieli dac ci znieczulenia kiedy o nie prosilas?

Ja nie prosiłam o znieczulenie, bo doskonale wiedziałam, że w naszym szpitalu go nie podają. Prosiłam o środki przeciwbólowe typu Dolargan czy coś w tym stylu. Położna mi powiedziała, że nie ma środków przeciwbólowych na poród :evil:

Karolina - 2009-05-22, 10:59

A ja nic nie napiszę, żeby nie dać radochy rodzinnym tajniakom :roll:
vegan ciacho - 2009-05-22, 17:30

Karolina wspolczuje i calkiem Cie rozumiem, bo tez mam kilka @#$% osob w rodzinie...
neina - 2009-05-22, 17:47

maga napisał/a:
Położna mi powiedziała, że nie ma środków przeciwbólowych na poród :evil:

Mysle, ze osoby z podawana oksytocyna powinny automatycznie dostac znieczulenie, chyba, ze sobie tego nie zycza. Normalne skurcze ciezko zniesc, a co dopiero nienaturalnie wzmocnione!

koko - 2009-05-22, 18:41

Wiecie co, bo ja tak szczerze mówiąc to nie rozumiem jeszcze jednej rzeczy. Poród to najbardziej naturalna i fizjologiczna rzecz w życiu. Dlaczego (z nielicznymi przypadkami) większość kobiet zwyczajnie i naturalnie pęka TAM :) podczas porodu? Mam wrażenie, że natura coś przegapiła, o czymś nie pomyślała...?
Lily - 2009-05-22, 18:43

koko napisał/a:
Dlaczego (z nielicznymi przypadkami) większość kobiet zwyczajnie i naturalnie pęka TAM :) podczas porodu?
w pozycji wertykalnej rzadziej pęka, najczęściej pęka przy leżeniu na plecach (nierównomierny nacisk) albo (w Polsce) jest "tam" nacięta...
Karolina - 2009-05-22, 18:46

Myślę, że chodzi o niefizjologiczny poród. Dziecko ma być urodzone jak najszybciej. Doświadczone położne potrafią ochronić przed dużymi pęknięciami. Z drugiej strony podczas tracenia dziewictwa też czasem coś pęka ;-)
koko - 2009-05-22, 18:58

Wiecie, po prostu dziwi mnie trochę "polityka" matki natury - właściwie po co się pęka? To dla mnie niepojęte, że coś najbardziej naturalnego skutkuje "zepsuciem się" kawałka ciała.
Dziwne, że z urzędu nie dzieje się tak, że można się rozciągnąć tyle ile potrzeba.
Nie mam na tym punkcie jakiegoś lęku, prostu zastanawiam się, jak to jest...

Lily, mówisz, że w pozycji wertykalnej jest się mniej na to podatną. A kiedy kobieta sama może wybrać sobie dogodną pozycję to znaczy że uniknie pęknięcia?

Lily - 2009-05-22, 19:06

koko napisał/a:
A kiedy kobieta sama może wybrać sobie dogodną pozycję to znaczy że uniknie pęknięcia?
nie, nie znaczy, przecież człowiek z natury jest podatny na kontuzje ;) (ale statystyki mówią, że pozycja na plecach najbardziej sprzyja pęknięciom)
poughkeepsie - 2009-05-22, 19:06

oczywiście, że jet dużo mniejsze prawdopodobieńtwo, że się pęknie. Poza tym w pozycji wertykalnej grawitacja działa na korzyść kobiety. Duże znaczenie też ma przyspiezanie porodu na siłę w szpitalach. Jak rodzisz we własnym tempie w wybranej pozycji to nawet jak pękniesz to mało i szybko się zagoi.

[ Dodano: 2009-05-22, 19:07 ]
a mój komputer coś mi zżera "ski" :)

Karolina - 2009-05-22, 19:10

Myślę, że te pęknięcia naturalne nie stanowią żadnego zagrożenia, może wcale nie sa zepsuciem się organizmu tylko jest to właśnie wliczone. Po drugie nie wiem czy taka słabość tkanki łącznej nie jest spowodowana nidostatkami dzisiejszej diety. Z tego samego powodu powstają np. rozstępy w ciąży.
maga - 2009-05-22, 19:20

Myślę podobnie jak Karolina. I nie chodzi tutaj tylko o dietę ale o całokształt - siedzący tryb życia, zanieczyszczenia, stresy itp.
koko - 2009-05-22, 19:36

Dzięki za odpowiedzi.
To jeszcze jedno pytanie, nie ma tak łatwo :-) : wiele się mówi i pisze o tym, co ma pomóc kobiecie w trakcie porodu - o obecności kogoś bliskiego, oddychaniu, masażu, czy choćby wspomnianej pozycji wetykalnej. Czy waszym zdaniem te rzeczy faktycznie pomagają, czy właściwie można sobie to wszytko zafundować, ale poród i tak będzie przebiegał, jak ma przebiec. Wiecie, że poród dzieje się sam, a nie rozgrywa go kobieta?

maga - 2009-05-22, 20:00

Jak już pisałam - mnie oddychanie przeponowe bardzo pomogło łagodzić ból, kiedy skurcze nie były jeszcze mega silne i nie miałam krzyżowych. Później nie było mowy o oddychaniu przeponowym (a w zasadzie to i o oddychaniu w ogóle ;-) ). Obecność męża była nieoceniona! Nie wyobrażam soibie, jakbym przez to wszystko przeszła bez niego. Jak krzyżowe były jeszcze nie takie mega silne pomagał również masaż (później nie dałam się już dotknąć).
Czy poród dzieje się sam? Hmm... Myślę, że można tutaj wiele zdziałać lub zaszkodzić np. odpowiednią lub nieodpowiednią pozycją. Ja generalnie mam żal, że kazano mi natychmiast prezyjechać do szpitala po odejściu wód i poród wywoływano nie dając szansy na naturalny proces. No ale o tym, że po odejściu wód można czekać do 3 dób dowiedizałam się dopiero ze dwa miesiące po fakcie :-/

elenka - 2009-05-23, 11:28

koko mi obecność męża bardzo pomogła, a w sumie to sobie nie wyobrażam, że mogło go nie być. Cały czas przy mnie czuwał, patrzył mi w oczy i oddychał ze mną głośno gdy każdy skurcz był już ciężki do zniesienia.
Ja też prosiłam lekarzy o cesarkę jakoś tak przed samym końcem już ;-)

koko - 2009-05-23, 12:01

Acha, czyli z porodem jest troche jak z pietruszka: kiedy juz tracisz nadzieje to ona wschodzi :) A kiedy sie mysli, ze juz sie wiecej nie wytrzyma to znaczy, ze niedlugo bedzie po wszystkim - czy tak?
gemi - 2009-05-23, 13:23

koko o pęknięciach i nacięciu możesz sobie poczytać tutaj: hxxp://www.wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=1595
koko - 2009-05-23, 13:48

dzięki!
Karolina - 2009-05-23, 18:48

Mi towarzystwo M. nie było potrzebne do samego rodzenia ale do obrony przed ew. zakusami personelu ;-) Oddychanie to podstawa :-)
elenka - 2009-05-23, 20:22

koko jednak muszę napisać, że po ogromnym trudzie jakim był dal mnie poród to jednocześnie nigdy, ale to nigdy nie czułam się tak szczęśliwa jak wtedy gdy położyli mi Krzysia na piersiach i dla tej chwili warto było przez to wszystko przejść :-D
koko - 2009-05-23, 22:28

A ile mniej więcej czasu trwał w trakcie porodu u was okres takiej największej "niewyróby"? No wiecie, kiedy myślałyście, że dacie sobie zrobić wszystko, byle to się skończyło?
elenka - 2009-05-23, 22:31

U mnie jakieś 2h :-/
Martuś - 2009-05-23, 22:33

koko napisał/a:
"niewyróby"

Cały poród, od kiedy mi go liczą ;) czyli jakieś 7h

DagaM - 2009-05-23, 23:24

koko napisał/a:
A ile mniej więcej czasu trwał w trakcie porodu u was okres takiej największej "niewyróby"? No wiecie, kiedy myślałyście, że dacie sobie zrobić wszystko, byle to się skończyło?
Jak ja wspominam swój poród, to stwierdzam, ze czas "niewyróby" zaczyna się wtedy, gdy patrząc na zegar, nie wiesz która jest godzina i ile czasu już rodzisz. Mi trudno powiedzieć, ale po kilku ładnych godzonach rodzenia, dali i znieczulenie zzo i wtedy miałam wrażenie, jakbym obudziła się z koszmaru i nagle otrzeźwiała.
adriane - 2009-05-23, 23:34

elenka napisał/a:
U mnie jakieś 2h :-/


Tak, w każdym z porodów miałam 2 godziny niewyróby ;)

koko - 2009-05-24, 00:11

O rany....To chyba tylko dzięki psychice da się to przetrzymać. A czy próbowałyście stosować w trakcie leki homeopatyczne? Czytałam, że można rozluźniająco brać belladonna albo coś tam drugiego, kiedy zaczyna się panikować lub myśleć, że nie da się rady. Nigdzie jednak nie znalazłam informacji o tym, jak to się sprawdza.
Rozumiem, że większść z was rodziła siłami natury bez wspomagania/łagodzenia??

Muszę wam się przyznać, że gdy czytam wasze posty i te o pozytywnym przebiegu porodu i te bardziej hardkorowe, to właściwie już teraz chciałabym poczuć, jak to jest, wiecie, takie wyzwanie (jakaś żyłka hazardzisty, czy co....) (choć ta żyłka może pęknąć z wysiłku ;-) )
Jeszcze raz dziękuję za cierpliwość w odpowiadaniu na pytania.

koko - 2009-05-24, 00:28

Euridice, szczerze: pierwszy raz słyszę o tym, że psychika jest nieodzowna przy homeopatii ... Za dzieciaka, kiedy miałam straszne anginy przynajmniej raz w miesiącu (cały tyłek pokłuty penicyliną) nic nie pomagało. Dopiero homeopatia (błyskawicznie i bardzo skutecznie). Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, co biorę (miałam 5 lat). Tp był pierwszy kontakt z takim leczeniem dla mnie, ale i dla mamy, która lek mi podała. Wiele lat później sama homeopatycznie leczyłam poza sobą samą np. psa :) Nie będę się rozpisywać, w każdym razie zmierzam do tego, że ani dzieci ani zwierzaki nie bardzo zdają sobie sprawę ze sposobu leczenia, a mimo wszystko pomaga.
Myślałam, że może któraś z was próbowała się tym wspomóc w trakcie rodzenia dziecka.

PS. Wiem, że to nie ten wątek, ale przy okazji wszystkim mamom polecam leki homeopatyczne dla dzieciaków (i nie tylko) - zero powikłań, duża skuteczność i bezpieczeństwo :-)

Kitten - 2009-05-24, 00:50

euridice, homeo działa też u malutkich dzieci i zwierząt. Trudno tu mówić o efekcie placebo ;-)
Martuś - 2009-05-24, 09:12

koko napisał/a:
Rozumiem, że większść z was rodziła siłami natury bez wspomagania/łagodzenia??

Ja sn bez żadnego znieczulenia ( w Pucku mają tylko dolargan, a na ten bym się nigdy nie zgodziła). A czytałaś te wszystkie zalinkowane opisy porodów na początku, czy część linków nie działa? Bo w nich są w zasadzie odpowiedzi na większość pytań.

elenka - 2009-05-24, 10:02

kokoja też bez znieczulenia żadnego, pamiętam tylko że na początku gdzieś w okolicach 6-7cm położna dała mi pyralginę w czopku, ale chyba zbyt nie pomogła ;-)
Pod koniec jak już prawie mdlałam i miałam momenty zaniku kontaktu (słyszałam męski głos, ale nie wiedziałam czy to mój mąż czy lekarz), to podali mi glukozę w kroplówce i dostałam power'a na koniec.

priya - 2009-05-24, 10:39

W Bielsku z zzo jest tak, że w jednym szpitalu nie ma na niego w ogóle szans, w drugim teoretycznie możesz się wcześniej umówić z anestezjologiem, a jak przyjeżdżasz rodzić dowiadujesz się, że anestezjolog jest absolutnie niedostępny i też nie ma szans. A w klinice, w której ja rodziłam i urodzę też drugie dziecko zzo podaje się rutynowo każdej kobiecie która nie protestuje i nie stwierdzono u niej przeciwwskazań. Problem w tym, że nie każdy organizm reaguje tak samo. U mnie np. jak już pisałam doprowadziło ono do całkowitego zatrzymania akcji porodowej i oprócz małej przerwy w bólu nie wniosło nic pozytywnego. W ogóle ze znieczuleniem różnie bywa, bo znam już kilka historii dziewczyn, dla których również cesarka przebiegała w nieopisanych bólach...
koko - 2009-05-24, 11:30

priya, ja bym chciała jednak spróbować bez znieczulenia... przeszłam w życiu parę różnych bóli (dyskopatia, punkcja migdałka na żywca przy mononukleozie - o, to było coś!) i w sumie jakiejś traumy nie mam. Wiem, że każdy typ bólu jest inny, ale chodzi właściwie o to, gdzie znajduje się próg. Ja np. wiem, że jeśli nie spanikuję, to wyrobię.

Martuś, czytałam wszystkie te opisy, ale wiesz, bardziej chciałam zrobić sobie taką bazę danych w głowie z możliwymi wariantami odpowiedzi na pytania :)

Euridice, co do homeopatii, to u psa leczyłam tym dysplazję stawów biodrowych - taka choroba sama siłami organizmu raczej się nie wyleczy. Co do jednej milionowej cząsteczki - to prawda, ale coraz częściej mówi się o teorii pamięci wody.
Myślę, że może zainteresować Cię jeszcze taka rzecz (czytałam w którymś wątku o twojej słabej morfologii) : właśnie po wspomnianej mononukleozie miałam straszliwą anemię. Podawano mi mnóstwo leków - efekt był nikły. Dopiero po zastosowaniu homeopatycznego żelaza (totalnie inna zasada działania w stosunku do leków konwencjonalnych) - anemia minęła bezpowrotnie.

maga - 2009-05-24, 13:55

koko napisał/a:
Ja np. wiem, że jeśli nie spanikuję, to wyrobię

koko - tego nie możesz nigdy wiedzieć. Ja też tak myślałam, bo ból mi obcy nie był. Cierpiałam kiedyś na potworne bóle jelit (ZJD), przy których z niewyróby wiłam się i gryzłam kołdrę. W związku z tym myślałm tak samo jak Ty. Ból porodowy okazał się w moim przypadku zupełnie inny i o wiele trudniejszy do zniesienia.
BTW - niewyróba trwała u mnie gdzieś od północy do ok. 9 rano, więc ok. 9 h
Zresztą, skoro wszystkie przez to przeszłyśmy, znaczy, że wszystkie mimo wszystko wyrobiłyśmy ;-)

koko - 2009-05-24, 14:12

euridice napisał/a:

Coś Ci się zdecydowanie pomyliło kochana, moja morfologia może świecić przykładem - vegan power :mrgreen:
Ale może komuś z anemią się przyda, oby :>


A to sorry, myślałam, że to Ty pisałaś o ciągłym słabym żelazie w czasie ciąży... Niestety nie potrafię teraz odszukać tego postu :-/ W każdym razie to dobrze, że żadnego leczenia nie potrzebujesz :-)

moTyl - 2009-05-24, 16:21

Cytat:
A czy skurcze parte to faktycznie już "ulga i pikuś" jak mówi moja ciotka?

Przy pierwszym porodzie to "ulga i pikuś", przy drugim zostały przyćmione przez ból wychodzącej główki.

koko napisał/a:
A napiszecie coś więcej o tym, jak psychicznie znosiłyście poród? Czy to nie dłuży się w nieskończoność? Jeśli przyszedł taki moment, że chciałyście zwrócić tą całą akcję, odwołać poród i pójść sobie po prostu do domu, to na jakim etapie się to pojawiło? A może była euforia że to już zaraz! to już zaraz!

Mi się dłużył drugi poród, bo miałam nadzieję, że będzie krótszy od pierwszego - nie był ;-) Za to przy pierwszym myślałam, że może to potrwać dłużej niż dobę, więc byłam zdziwiona, że tak szybko poszło.
Cięższe chwile przyszły wraz z końcowymi skurczami, bo były one bardzo bolesne. Za pierwszym razem trwało to max pół godziny, ale położyli mnie na łóżko, myślę, że byłoby lepiej gdybym nie leżała. Za drugim razem około pół h/godzinę, ale byłam w basenie, a ukochany wspierał mnie rękoma i szepcąc słowa pociechy. Euforii nie było, bo byłam skupiona na tu i teraz, czyli radzeniu sobie ze skurczami.

koko napisał/a:
A o czym wtedy myślałyście?

Myślałam żeby przetrwać kolejny skurcz i że z każdym skurczem bliżej do końca.

koko napisał/a:
Czy któraś z was była wtedy w dobrym humorze?

Pomiędzy skurczami byłam w całkiem dobrym humorze, nawet żartowałam, w trakcie warczałam na wszystkich :mryellow:

koko napisał/a:
Czy w waszym odczuciu podejście psychiczne do porodu rzeczywiście ma kluczowe znaczenie w jego przebiegu? Czy poród mniej więcej okazał się tym, co sobie wyobrażałyście? Co was zaskoczyło?

Myślę, że podejście ma kluczowe znaczenie. Za pierwszym razem mało panowałam nad sytuacją, za drugim wiedziałam dokąd dążę, skupiałam się na walce z bólem, wiedziałam, że nie chcę nic przeciwbólowego i że po gazie czułabym się zbyt oddalona od rzeczywistości.

Cytat:
wiele się mówi i pisze o tym, co ma pomóc kobiecie w trakcie porodu - o obecności kogoś bliskiego, oddychaniu, masażu, czy choćby wspomnianej pozycji wetykalnej. Czy waszym zdaniem te rzeczy faktycznie pomagają, czy właściwie można sobie to wszytko zafundować, ale poród i tak będzie przebiegał, jak ma przebiec. Wiecie, że poród dzieje się sam, a nie rozgrywa go kobieta?

Uważam, że pomagają, bo mają wpływ na nasze nastawienie psychiczne. Mi pomógł mój mężczyzna, ból złagodził basen, a nastrój wprowadziły świeczki i muzyka. Moje ciało domagało się pozycji dogodnej do zniesienia skurczu i porodu (nie wiem czy czytałaś opisy porodu w domu hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=5384&postdays=0&postorder=asc&start=25).

[ Dodano: 2009-05-24, 15:28 ]
Leki homeopatyczne i krople Bacha miałam, ale zapomniałam o nich podczas porodu :mrgreen: , więc nie wiem czy i jak działają :-P

neina - 2009-05-24, 16:46

Podejscie na pewno jest bardzo istonte. Dla mnie bylo wazne, ze w razie jak nie bede dawac rady, to moge poprosic o znieczulenie, dawalo mi to duzy komfort psychiczny. Wiem, ze zoo nie mozna podac za wczesnie, tylko jak juz sie akcja ladnie rozwija. Niewyroby mialam ok. pol godziny, przynajmniej tak mi sie teraz wydaje. Potem dostalam znieczulenie. Jak juz pisalam, musialam przejsc do innej sali, zeby je dostac i co ciekawe w tej drodze zrobilo mi sie lepiej. Szlam, a na skurczu zatrzymywalam sie na czworaka i w takiej pozycji bylo mi najlepiej. Najgorsze to lezec, bol jest wtedy kilkakrotnie trudniejszy do zniesienia. Tazke sadze, mozliwosc wyboru pozycji jest kluczowa, takze w drugiej fazie. W zyciu nie zgodzilabym sie rodzic w szpitalu, gdzie przymusem klada na lozko.
koko - 2009-05-24, 18:30

moTyl, super, dzięki za tyle konkretów na raz! :)

Neina, to już któryś głos za tym, żeby kobieta sama mogła wybierać pozycję. Naprawdę nie mogę pojąć tego, że na siłę trzeba się kłaść tak, żeby personel miał świetny krajobraz..

Karolina - 2009-05-24, 23:27

Kurcze dziewczyny ja ani razu nie pomyślałam, że nie dam rady, nie prosiłam o zmieczulenie, cc czy inne takie. Mój drugi poród był półtoraodzinny, bolał bardziej i wkurzało mnie to, ze położna zabraniała przeć aby ochronić krocze ;-) Ale w żadnym momencie nie zwątpiłam w swoje siły, no na prawdę tak się da :-)
maga - 2009-05-25, 07:54

Karolina, wiemy, że się da bo przecież każda z nas przeszła przez to. No ale 1,5h bólu łatwiej wytrzymać niż 9h... Pod końcówkę położna położyła mnie na łóżku, bo nie byłam w stanie sama utrzymać się na nogach. Gdyby to trwało krócej, na pewno byłoby mi łatwiej taki ból znieść. Liczę na to, że następnym (ewntualnie ;-) ) razem nie będę mieć indukcji i wszystko potoczy się tak jak sobie to zaplanuję.
BTW - z perspektywy czasu, kiedy odpuściła trauma i opadły mega emocje, mogę powiedzieć, że mimo wszystko było to dla mnie mega magiczne, kosmiczne wydarzenie (plus 2 tygodnie połogu). A obraz Dziecka leżącego na brzuchu jest największą nagrodą i pozostanie w mojej pamięci na pewno do końca życia. No i wydaje mi się, że drugi poród nie będzie już taki magiczny ( a szkoda, bo chciałabym jeszcze raz doświadczyć tego uczucia :-D )

poughkeepsie - 2009-05-25, 11:15

A propos magicznych momentów polecam film "Orgasmic birth" wczoraj widziałam w kinie, naprawdę pokazuje poród z zupełnie innej niż zmedykalizowanej strony. Ja jestem skazana na cesarkę, a jak całe życie histerycznie wręcz bałam się porodu to jak zaczęłam teraz w ciąży o tym czytać - przede wszystkim Wasze opisy, oglądać filmy to mi jakoś przeszło :) Aczkolwiek z drugiej strony u nas w kraju niestety nie ma żadnej gwarancji na "dobry poród", na warunkach jakie by sie chciało mieć. Już wolałabym domowy, ale z moją chorobą i oczami to w ogóle nie wchodzi w grę niestety.
neina - 2009-05-25, 16:17

Karolina, to fajnie, ze tak to odczuwalas. Porody sa rozne - niektorych kobiet prawie wcale nie boli, a np. lekarka mojej kolezanki powiedziala, ze porod mozna porownac do amputacji na zywca. A nienaturalnie wywolywany porod to w ogole ceiezka sprawa do zniesienia.
dżo - 2009-05-25, 17:30

Karolina napisał/a:
dziewczyny ja ani razu nie pomyślałam, że nie dam rady, nie prosiłam o zmieczulenie, cc czy inne takie

Ja podobnie. Wychodzę z założenia, że wszystko jest do przejścia a poród trwa w gruncie rzeczy naprawde krótko, to tylko doba lub dwie bólu.
Dla mnie zasadniczą kwestia jest nastawienie psychiczne. Przed swoim porodem nie czytałam o nim zbyt wiele, nie chciałam słuchać traumatycznych przejść innych kobiet i założyłam sobie, że mam zadanie do wykonania i niezależnie od wszystkiego muszę dać radę. I dałam mimo, że ból był duży, że pod koniec traciłam siły, nie mogłam juz przeć i wydawało mi się, ze to się nigdy nie skończy.
Pozytywne myslenie i wizualizacja bardzo pomagają koko, polecam.

koko - 2009-05-25, 19:58

Dżo, pozytywne myślenie i wizualizacje w ciąży tak? Bo chyba w trakcie samego porodu ciężko się na tyle zrelaksować...
Czytałam też, że niektóre kobiety wdychają w trakcie porodu podtlenek azotu - co o tym myślicie?

vegan ciacho - 2009-05-25, 20:13

Ja sie dzisiaj dowiedzialam, ze w szpitalu gdzie bede rodzic nie robia w ogole zzo, bo jest tylko jeden anestezjolog :evil:

[ Dodano: 2009-05-27, 23:35 ]
Dziewczyny, a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?

gemi - 2009-05-28, 09:32

koko napisał/a:
Martuś, czytałam wszystkie te opisy, ale wiesz, bardziej chciałam zrobić sobie taką bazę danych w głowie z możliwymi wariantami odpowiedzi na pytania

koko, zastanawiam się w jakim celu robisz sobie taką bazę... ciekawość, czy chęć przygotowania się na wszystko, czy znalezienie ścieżki działania w różnych sytuacjach. Bo w zbyt dużej ilości wiedzy tkwi pułapka, można się przeteoretyzować. Nie można wszystkiego przewidzieć, ale można stracić wiele energii na obmyślanie planów awaryjnych dla sytuacji, które nigdy się nie zdarzą.
Kiedyś M.Twain napisał:
Cytat:
W życiu przeżyłem wiele tragedii. Tylko niewiele z nich zdarzyło się naprawdę
Ja uważam, że im więcej wiem, teoretyzuję, racjonalizuję, tym słabszy kontakt mam ze samą sobą: cielesnością i emocjami. A przy porodzie kontakt z własnym ciałem i uczuciami, wsłuchanie się w siebie gra moim zdaniem kluczową rolę.
elenka - 2009-05-28, 09:56

vegan ciacho napisał/a:

Dziewczyny, a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?


Mi faktycznie zajęło to cały połóg czyli jakieś 5-6 tygodni.
To znaczy wstałam na nogi już 2h po porodzie, z pomocą J. wzięłam prysznic, nie miałam mimo nacięcia wielkiego problemu z siedzeniem.
Jedyne co, to hemoroidy mnie trochę męczyły :roll: i szwy na nacięciu nie rozpuściły się i musiałam dwa razy jechać do lekarza i je zdjąć, co do miłych czynności nie należało.
Pamiętam, że w tydzień po porodzie poszłam już na pierwszy spacer, potem wychodziłam co drugi dzień regularnie i myślę, że to mi bardzo pomogło dojść do siebie.

maga - 2009-05-28, 10:00

vegan ciacho napisał/a:
a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?

Ja dochodziłam do siebie bardzo długo, mimo, że fizycznie byłam do porodu przxygotowana raczej dobrze (przed rozwiązaniem sporo ćwiczyłam). Przez 2 pierwsze tygodnie połogu kursowałam tylko łazienka - łóżko. Przez pierwszy miesiąc w ogóle się nie ubierałam a usiąść nie mogłam prze 5-6 tygodni. Mimo umiarkowanych ćwiczeń poporodowych do szóstego tygodnia z trudem podnosiłam nogę do góry.
Ale tak jak ze wszystkim dotyczącym porodu, także połóg przebiega u każdej kobiety w różny sposób i na jego przebieg ma wpływ bardzo wiele czynników.

rosa - 2009-05-28, 10:14

Cytat:
Dziewczyny, a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?

to sprawa bardzo indywidualna
ja czułam się ok już po zdjęciu szwów, nie miałam problemów z siedzeniem, ani nie byłam przemęczona

[ Dodano: 2009-05-28, 10:16 ]
po 2 tyg od urodzenia F musiałam wrócić na uczelnie i uczęszczać na seminarium dyplomowe, bo mi dziadu nie chciał zaliczyć jak nie odbębnię wymaganej ilości godzin

elenka - 2009-05-28, 10:18

rosa napisał/a:


bo mi dziadu nie chciał zaliczyć jak nie odbębnię wymaganej ilości godzin


A to złamas ]:->

dżo - 2009-05-28, 10:35

rosa napisał/a:
to sprawa bardzo indywidualna

dokładnie tak, i trudno wytłumaczyć od czego to zależy,
ja mogłam siedziec po turecku zaraz na drugi dzień po porodzie mimo, że pękłam i miałam założonych kilka szwów, poza tym od połowy ciąży byłam słabo aktywna fizycznie poniewaz miałam zalecone leżenie ze wzg. na przedwczesny poród (choć tak naprawdę nie leżałam tylko się oszczędzałam),
a i po tygodniu od porodu przekopałam swój warzywnik (za co dostałam niezłą burę od położnej 8-) ),

kerima - 2009-05-28, 11:46

Dziewczyny, a jak było z Waszą psychiczną gotowością do porodu? Czy wyczekiwałyście tego momentu z niecierpliwością czy raczej myślałyście "byle jeszcze nie teraz"?
Czy może po prostu w momencie rozpoczęcia akcji porodowej organizm sam się mobilizuje i już nie ma oglądania się wstecz?
Bo ja czasem czuję, że już bym chciała być "po drugiej stronie", a czasem górę bierze strach przed połogiem (chyba bardziej niż przed samym porodem), zmęczeniem, myśl o tym, jak sobie poradzę i obawa, że jestem jeszcze na to niegotowa.
Mam chwilami takie wrażenie, że Maluch czeka już tylko na moje psychiczne pozwolenie, otwarcie się...
Hmmm... nie wiem, czy się jasno wyraziłam...

vegan ciacho - 2009-05-28, 12:35

Oj to rzeczywiscie widze, ze bardzo roznie to wyglada i nie ma sie co nastawiac, ze bedzie tak czy inaczej :roll:
Dżo za warzywnik masz mistrza :lol:

Karolina - 2009-05-28, 12:53

kerima napisał/a:
Czy wyczekiwałyście tego momentu z niecierpliwością

tak, tak! Kiedy przyszedł czas, czułam ulgę, że to już :-)

dynia - 2009-05-28, 13:01

vegan ciacho napisał/a:

Dziewczyny, a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?

Za pierwszym razem jakiś tydzień czułam pewien dyskomfort w siedzeniu,załatwianiu się etc.Za drugim razem pomimo zszycia już 3 h po porodzie moglam siedzieć po turecku na szpitalnym wyrku ;-)

Co do momentu porodu to ja podobnie jak Karolina napisała czułam dużą ulgę ,że to w końcu już nastąpi :-)

koko - 2009-05-28, 14:12

A czy ostatni miesiąc ciąży jest ciężki? Ja właściwie teraz tylko nie wyobrażam sobie, że nie będę mogła spać na brzuchu...

No i jeszcze jedno pytanie: wiadomo, że do ciąży trzeba się trochę przygotować ficzynie, zmienić dietę, oczyścić organizm. Wydaje mi się jednak, że te zalecenia są chyba bardziej skierowane do "klasycznej" kobiety (praca-pączek-praca-kotelt-praca-papieros) Ponieważ wszystkie jesteśmy wege i pewnie większość z nas "dobrze się prowadzi", czy uznałyście, że te zalecenia także was dotyczą?
Czy przygotowywałyście się jakoś szczególnie do ciąży ponad to, co robicie zwykle dla swojego zdrowia?

PS. chciałam znaleźć taki wątek na forum, ale wlaściwie wyskoczyły mi wszystkie wątki z tego działu i szukanie było bardzo trudne. Jeśli więc taki temat już był, to przepraszam że dubluję wpis.

dynia - 2009-05-28, 14:20

kokoja przynajmniej nie przygotowywałam się jakoś specjalnie :-)

Co do ostaniego miesiąca ciąży to mi dłużył się on maksymalnie ,przeszkadzał brzuch ,męczyły różne dolegliwości ,to że nie mogłam sobie sama paznokci u nóg obciąć,odleżane boki od spania przemiennego wyłacznie na nich no i oczywiście chęć zobaczenia w końcu mieszkańca ;-)

poughkeepsie - 2009-05-28, 14:20

był taki wątek koko
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=1574&highlight=przygotowanie++ci%B1%BFy
ja się nie przygotowywałam bo tak na wariata musieliśmy przesunąć plan o kilka miesięcy do przodu, ale zaszłam praktycznie przy zerowej próbie :) Bierzesz tabletki anty?Monitorujesz swój cykl? Ja też lubię spać na brzuchu, ale jakoś za tym nie tęsknię. Zresztą im dalej w ciąży tym lepiej spać na lewym boku. To naprawdę są drugorzędne sprawy ;-)

elenka - 2009-05-28, 14:28

koko spać na brzuchu to już gdzieś od 5 miesiąca się nie da ;-)
A ostatni miesiąc faktycznie się dłuży trochę i jednocześnie ciągle się zastanawiasz kiedy będzie ten dzień. Ja jak mi się zaczęły skurcze przy Krzysiu, to się popłakałam ze szczęścia, że to już, że koniec tego czekania.
Poza tym brzuch już ciąży trochę na koniec, mi teraz już trochę ciężko jest momentami, nogi mi spuchły też i to bieganie siku najbardziej mnie irytuje, ale czego się nie robi dla swojego dziecka :mrgreen:
Ja już wiem, że naprawdę jak się dojdzie do siebie po porodzie, to o wszystkim co złe zapominasz, przynajmniej ja tak miałam :-D

vegan ciacho - 2009-05-28, 14:49

Koko dla mnie najgorsze jest to czekanie. Od 9 miesiaca czas jakby zatrzymal sie w miejscu :roll: A oprocz tego to tak juz dziewczyny pisaly bieganie na siku co 15minut, brzuch przeszkada nawet w siedzeniu, bo jest nisko i ciazy, nogi puchna, sa problemy z ubieraniem skarpetek i butow, do tego dochodzi zgaga, bezsennosc i ogolne zniecierpliwienie. Ja dodatkowo jeszcze czuje sie strasznie wielka, w nic juz sie nie mieszcze :lol:
Ale i tak wole to niz mdlosci, ktore mialam na poczatku ciazy.

koko - 2009-05-28, 15:06

No właśnie... a jak to jest ze sprawą golenia ... pipy :) przed porodem?
dynia - 2009-05-28, 15:14

koko napisał/a:
No właśnie... a jak to jest ze sprawą golenia ... pipy :) przed porodem?

To zależy od szpitala w tym co ja rodziłam nie ma żadnego przymusu golenia także nie było problemu.

elenka - 2009-05-28, 15:29

koko napisał/a:
No właśnie... a jak to jest ze sprawą golenia ... pipy :) przed porodem?


Ja z pomocą J. ogoliłam się, ale tylko trochę na samym dole jak już się zaczęły skurcze i jechaliśmy do szpitala. W sumie to cieszę się, że to zrobiłam, bo chyba trochę łatwiej z pielęgnacją ewentualnego nacięcia potem.

poughkeepsie - 2009-05-28, 15:54

Koko, Ty jeszcze nie jesteś w ciąży, a już się martwisz goleniem się do porodu? :D Może sie lepiej do roboty weź, żeby mieć powód do golenia ;-)
koko - 2009-05-28, 16:28

Nie martwi mnie golenie pipy :lol:
Ale nasunęło mi się pytanie, czemu tyle pań (włączając mamę) mówi o goleniu w szpitalu tępą maszynką tak, jakby się nie dało tego zrobić samej ...

gemi - 2009-05-28, 18:14

koko napisał/a:
czemu tyle pań (włączając mamę) mówi o goleniu w szpitalu tępą maszynką

koko - odpoeiedź masz w swoim poście w sąsiednim zdaniu :D
koko napisał/a:
tak, jakby się nie dało tego zrobić samej ...

w 9.miesiącu obejrzenie swojego owłosienia jest możliwe tylko przy pomocy lustra. Więc jeśli ktoś lubi się kąpać z lustrem w wannie lub brodziku to czemu nie :-P ;-)

maga - 2009-05-28, 18:37

koko, ubawiłaś mnie :lol:
Mi mąż pomógł się ogolić. W sumie u nas w szpitalu nie było to konieczne, ale chciałam ze względów higienicznych i żeby łatwiej się szyło ewentualne nacięcie. Uważam, że b. dobrze zrobiłam.
Co do ostatniego miesiąca - mnie się dłużyły tak na prawdę ostatnie dni. Chodziłam jak kowboj i czułam nacisk na miednicę. Noce też nie były za fajne - częste wędrówki na siku i pobudki o 3-4 rano nie wiadomo dlaczego. Żadnych zgag ani mdłości nie miałam, więc swoją ciążę wspominam fantastycznie. Czułam się świetnie i był to dla mnie mega magiczny okres.
Co do przygotowań to nie robiłam z tego prostego względu, że moja ciąża była klasyczną wpadką (2 tygodnie po podpisaniu fajnego kontraktu w Irlandii :-P BTW - udało się dopracować do końca :-) ). Jak się dowiedziałam, że będziemy niedługo w trójkę zaczęłam jeszcze bardziej zwracać uwagę na swój tryb życia - z dnia na dzień rzuciłam alkohol, kawę, imprezy itp. Stałam się nieznośną jędzą dla współlokatorów - zabroniłam jarania fajek i urządzania imprez w domu. W połowie ciąży zaczęłam robić ćwiczenia ciążowe, oddechy przeponowe, koegla. Pod końcówkę zapisaliśmy się z M do szkoły rodzenia. I to tyle z przygotowań :->

koko - 2009-05-28, 18:48

Maga, a mnie się podobało, że mąż pomógł się ogolić :lol:
Wiem, że wtedy pewnie to nie było zabawne (choć kto wie kto wie), ale teraz naprawdę brzmi fajnie :)

poughkeepsie - 2009-05-28, 19:20

Koko ja jestem na początku 6 miesiąca i nic nie widzę, a gdzie tam 9 miesiąc :)
maga - 2009-05-28, 20:09

koko, eeee tam dla mnie luz :lol: on się męczył 45 min bo mieliśmy jednorazówki z biedronki :-P
koko - 2009-05-28, 21:23

poughkeepsie napisał/a:
Koko ja jestem na początku 6 miesiąca i nic nie widzę, a gdzie tam 9 miesiąc :)


Ja nie jestem w ciąży i też mam czasem wrażenie, że nie widzę :roll:

A maszynki z Biedronki hehehe dobre :)

devil_doll - 2009-05-28, 21:49

Cytat:

Dziewczyny, a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?

fizycznie od razu, jak urodzilam i bylo po wszsytkim to chcialam wstac i wyjsc czulam sie super :P bylam nacieta niestety :/ bolalo BARDZIEJ NIZ POROD a rodzilam 12 godz z okladem ale siadalam od razu nic mi nie uwieralo .
acha wydepilowalam sie sama przed w domu :)

moTyl - 2009-05-28, 22:35

Cytat:
Dziewczyny, a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?

Przy pierwszym porodzie zajęło mi to około 2tygodnie, byłam nacinana i przez pierwszych kilka dni siedzenie było bardzo bolesne. Po drugim porodzie, mimo że pękłam, przy siedzeniu i chodzeniu odczuwałam jedynie niewielki dyskomfort przez około tydzień. Na spacerze byłam już trzeciego dnia (jakbym się lepiej zorganizowała to pewnie i szybciej bym dała radę ;-) ) Dwa tygodnie temu wskoczyłam na trampolinę i porządnie się zmęczyłam, a po zejściu zaczęłam się zastanawiać, czy aby się nie rozpędziłam (bo czuję się normalnie, więc nawet się nie zastanawiałam przed wejściem ;-) )

kerima napisał/a:
Dziewczyny, a jak było z Waszą psychiczną gotowością do porodu? Czy wyczekiwałyście tego momentu z niecierpliwością czy raczej myślałyście "byle jeszcze nie teraz"?

Miałam takie wahania, czasami chciałam mieć to już za sobą, a innym razem myślałam: dzisiaj nie mam siły ;-) Jak już przychodzi co do czego to organizm się mobilizuje, adrenalina napływa i się daje radę :-D

koko napisał/a:
A czy ostatni miesiąc ciąży jest ciężki?

Tak jak dziewczyny wspominały: dłużący się czas, ciągle siku, spuchnięte kończyny, a ja to wogóle miałam mega instynkt wicia gniazda i wszystko sprzątałam jak świr ;-)

koko, ja się jakoś specjalnie nie przygotowywałam do ciąży.
Mnie też ukochany golił przed porodem, dla mojego dobrego samopoczucia 8-)

koko - 2009-05-28, 22:55

moTyl, Twoje posty są normalnie rewelacyjne. Powinnaś pracować na jakiejś infolinii, albo wydać poradnik w stylu "Wszystko co chcecie wiedzieć o ciąży i porodzie - 1000 prostych pytań i odpowiedzi". Serio :-)
moTyl - 2009-05-31, 22:13

Dzięki, koko :-D

koko napisał/a:
1000 prostych pytań i odpowiedzi

Ty możesz zadawać pytania - jako współautor, ja będę odpowiadać ;-)

Kjójik - 2009-07-01, 00:08

[quote=]Dziewczyny, a po jakim czasie po porodzie doszlyscie do siebie, tzn ze czulyscie sie juz dobrze fizycznie?[/quote]

Ja urodziłam Alexona o 4.43 a już o 6 szłam o własnych siłach do auta i jechałam do domu..czułam sie SUPER..troche dziwne uczcie tam na dole ale nic mnie nie bolalo ani dyskomfortu nie czulam bardziej mi wielkie majciochy przeszkadzały..od razu normalnie siadałam..ale krawaienie utrzymalo sie 5-6 tygodni czasem prawie go juz nie bylo a na nastpeny dzien znow jak pierwszy dzien okresu i to mnie wkurzalo najbardziej :!:

[quote=]Dziewczyny, a jak było z Waszą psychiczną gotowością do porodu? Czy wyczekiwałyście tego momentu z niecierpliwością czy raczej myślałyście "byle jeszcze nie teraz"?[/quote]
Ja juz chcialam miec to za soba -szczegolnie w ostatnich tygodniach, bałam sie strasznie jak to bedzie i jak ja to wytrzyama ale pomimo tego chcialam zeby to bylo jak najszybciej

[quote=]A czy ostatni miesiąc ciąży jest ciężki?[/quote]
u mnie nie bylo tak zle tylko ciagle myslalam - kiedy TO nastapi co bylo meczace psychicznie no i to sikanie ale poza tym nawet zbyt ociezala sie nie czulam..

[quote=]A czy skurcze parte to faktycznie już "ulga i pikuś" jak mówi moja ciotka?[/quote]
u mnie to byla masakra bolalo strasznie.. i jeszcze to wyczerpujace parcie

[quote=]Czy któraś z was była wtedy w dobrym humorze?[/quote]
Tak, zartowalam sobie z położna w przerwach pomiedzy skurczami..chociaz juz pod koniec bylam zbyt skupiona zeby przygotowac sie przejsc przez nastepny skurcz.

rysia83 - 2009-09-05, 11:55
Temat postu: teraz moje relacje
Wiec tak kochane.Wstałam rano w sobote ok 8 na siku, załatwiłam potrzebę a tu dalej coś leci, patrze a tu coś podbarwione krwią, oho coś sie zaczyna termin miałam na 4 września a to działo się 29 sierpnia.Zadzwoniłam do połoznej i kazała jechac do szpitala.A pech chciał ze moja położna była w tym dniu nie dostępna gdyż miała wesele:( wiedziałam ze tak bedzie:)Wiec uruchomiłam inne znajomości zawsze to inaczej jak jest ktoś kto cie zna.Zadzwoniłam do koleżanki ktorej ciocia jest połozna i miłą miec 2 zmianę wiec pomyslalm eeeeeee gdzie ja do drugiej zmiany wytrzymam chyba urodze wczesnej przynajmniej tak miały moje koleżanki którym wody wcześniej odchodziły, ale niestety nie ja:(W szpitalu bylismy ok 9 zero akcji skurczowej. Udało nam sie dostaliśmy sale rodzinną u nas niestety tylko jedna jest wiec kto pierwszy ten lepszy. Ale na początku leżałam na niej sama gdyz nie mialam skurczy wiec mój małżonek oszedł do domu sprzątać bo oczywiście wszystko zostawislimy na ostatnia chwile:)Cos sie zaczeło dziac ok 15 ale to było nic wiec podali mi oksytocyne i niestety uz nie mogłam chodzić:(a tak bardzo chciałam mieć aktywny poród.A le oksy za bardzo na mnie nie działała wiec co jais czzas zwiekszali dawkę. Przyszła duga zmiana a tu nic:( ja juz zaczęłam sie załamywać.oK 2-3 w nocy zacelo sie dostałam boli krzyzowych, zaczynały sie w podbrzuszu a kończyły na krzyzu gdzyby nie moj kochany małzonek ktory cała noc masował mi plecy chyba bym umarła. No i oczywiscie kochana pani połozna(kolezanki ciocia)ktora przynosiła mi termofor z goracą woda i podawała ręke w najwiekszych bolach.Nad raznem zaczełam prosic o zneiczulenie ale u nas w szpitalu nie praktykuje sie:(Jedeyne co mnie podnosiło na duchu to cały czas myslalam ze juz nie długo ze przeciez kiedys to musi minąć:)nie wiem jak jak ja tego dokonałam.Nad ranem usiadłamna piłece a mąż siedział za mna z tyłu i masował mi plecy w skurczach, miedzy nimi drzemał sobie:)O 7 rano juz w niedziele przyszła kolejan zmiana a Antośka jeszzcze w brzuchu:)ale trafiłam na superowy personel, połozna była taką jajcarą ze coś, moj małzonek tylko sie smiał cały czas tak dawała po garach:)Okazął sie tez ze ranna zmiane ma moj kolega ktory jest poloznikiem:)))a całkowicie o nim zapomniałam i wląsnie on odbierał poród i mnie zszywał:)Skurcze parte pojawiły sie ok 8 rano i myslałam ze dwa lub trzy razy poprę i bedzie koniec a tu Antośka urodziła sie o 9:25.Wiec parłam 1.30. Jak zobaczyłam ze przywieżli wozeczek dla malutkiej to tak sie zaparłam ze myslalm ze pęknę ale pomyslalm sobie ze to musi byc teraz i wyskoczyła malutka cieplutka. W jednej chwili poczulam jak coś ciepłego dotyka mojej nogi dopiero po chwili do mnie dotarło ze to ona:))))Darła sie jak stare prześcieradło. To dziadki czekali pod drzwiami od 6 rano i nasłuchiwali kiedy ja bede sie darła a tu mama tylko oddychała ale za to malutka dąła o sobie znać.:)
Z czasem teras sobie mysle ze nie bylo az tak straznie choc miałam chwile zwatpienia było mi obojętne co ze mna zrobia aby to juz sie skoncyzło. Ale teraz dla mnie gorsze jest wypróżnianie po porodzie niz sam poród:)
Antosia wazyła 3480 i mierzyła 56 cm.
I oto bajka cała:))))

poughkeepsie - 2009-09-05, 12:19

bardzo sympatyczna opowieść :) No i twardzielka z Ciebie taki długi poród! A z małej kawał baby, prawie 3.5kg :D Mam nadzieję, że dolegliwości szybko miną. A jak malutka sie sprawuje?
zina - 2009-09-05, 14:08

rysia83, fajny opis :-) No i ten kolega-poloznik odbierajcy porod, fiu, fiu, odwazna jestes ;-)
priya - 2009-09-05, 15:14

Fajnie, fajnie :-) Gratuluję raz jeszcze.
A dlaczego nie mogłaś dreptać z oksy? Mnie też przypięli do kroplówy ale mogłam z nią łazić cały czas gdzie tylko chciałam.

vegan ciacho - 2009-09-05, 16:29

rysia83 porod rzeczywiscie dlugi, ale jaka dzielna bylas! Gratulacje ogromne :-D
Tez mialam bole krzyzowe, wiec wiem przez co przeszlas :roll:
A mi polozna zabronila uzywania termoforu :-/

rysia83 - 2009-09-06, 14:04
Temat postu: szwy
A dzis byłam na ściągnięciu szwów oczywiście kolega mi ściągał :l :oops: i goi sie jak trzeba wiec sie ciesze bardoz bo szłam z duchem na ramieniu. jeszcze tam nie zaglądałam bo sie balam a tu prosze prawie nic nie widać juz podobno, miałam ściągnięte 4 szwy i po sprawie.Alez jestem szczęśliwa:))))))Tylko jeszcze zeby kupsztal :-D puścił tak jak powinien to jzu wogole jak w niebie:))))))
daria - 2009-09-06, 18:23

rysia83, polecam płatki owsiane na wodzie :mrgreen:

gratulacje ogromne raz jeszcze :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:

blamagda - 2009-09-06, 18:25

rysia83 - piękny opis! Bardzo się dzilenie spisałaś. Ale wprowadź Antosię na salony WD - zmień w opisie info o dzieciu :mryellow:
maryczary - 2009-09-06, 19:19

rysia83, gratuluję odwagi i oby wszystko się szybko zagoiło.
A tak z ciekawości, to szyli Cię bo popękałaś czy nacinali krocze?

rysia83 - 2009-09-06, 21:26

Nic nie popekałam tylko nacinali krocze na którym miałam tylko 4 szwy także mi sie udało:))))
Kasiula2305 - 2009-09-25, 16:36

rysia83, wow dzielna bylas! Gratulcje! i w ogole taka obstawa w szpitalu, rewelka :D
poughkeepsie, czekamy na twoje relacje ;)

maga - 2009-09-27, 18:48

rysia83, dopiero teraz dotarłam do Twojego opisu i zrobiłam :shock: Poród miałam dokładnie taki sam - odeszły mi o 6 rano wody, o 10 byłam w szpitalu, oxytocyna, nic, nic, nic... potworne krzyżowe, nacięcie i o 9.20 Ziom był na świecie. Jedyna różnica to to, że ja o wiele gorzej zniosłam poród, darłam okrutnie bo oddechu na krzyżowych złapać nie mogłam. No i mnie położna strasznie mocno i nieumiejętnie ciachnęła, przez co na kolejnym partym straciłam przytomność. Na szczęście już dawno złe wspomnienia się zatarły i mogę już rodzić od nowa ;-) Gratuluję raz jeszcze!
kma - 2009-10-22, 21:34

Za sugestią b]Kasiula2305[/b], opisze swój poród.
Puki nie zaczęłam sie wgłębiac w forum to byłam prezkonana że "rodziłam po ludzku" (szpital ma certyfikat Uncefu jako przyjazny matce i dziecku więc myślałam, że tak będzie i nawet nie próbowałam tego podważać) ale jak sie okazuje to nie do końca.
To i tak nie zmienia jednak faktu że poród wspominam miło :mryellow: :-D

Mój poród był lekki, miły i wesoły - nie sądziłam, że tak będzie. Nie chodziłam do szkoły rodzenia, posłuchałam mojego ginekologa, że podstawa to słuchanie położnej, 3 skurcze i dzieciak na swiecie - u mnie dokładnie tak było.
Ale od początku:
Koło 16.00 dzień przed wyznaczonym terminem porodu zaczęły się takie dziwne skurcze niby żołądka niby czegoś na dole - myślałam ze z tego mojego obżarstwa bo strasznie objadłam się na obiad ;-) Okazało się po jakimś czasem że są regularne i ich częstotliwość zaczęła się zwiększać. Mąż wrócił z pracy, wzięłam prysznic i pojechaliśmy do szpitala. Przyjęli mnie o 19.50. rozwarcie na 3cm
- Do rana na pewno nie urodzi, może pan spokojnie iśc do domu - powiedziała lekarka podczas przyjęcia. no i sobie poszedł :)
Połozyli mnie na sali przedporodowej, podłaczyli pod nasłuch dziecka i słuchałam sobie tych szumów jak dzwięków z kosmosu :D Przyszła lekarska, potrzymała mnie za rękę, wyczuła puls i mówi:
- A mama się stresuje, a nie wolno bo dziecko to czuje. trzeba mamie kielicha.
Co ona gada myślę, świrnięta jaka czy co. ;-)
Ale za chwilę przychodzi położna i daje mi z plastikowego kielicha 2 dawki z jakąs ziołową nalweką czy coś takiego - całkiem smaczne ;)
Potem juz szybko: lewatywka, kibelek, kazali mi chodzić żeby przyśpieszyc skurcze. W między czasie doszła dziewczyna, połozyli obok - wydzierala się strasznie - i bardziej jej wrzask mi doskwierał niz ból skurczów (do tego nie słuchała położnych, mówił że chodziła na szkole rodzenia a wszystko robiła jakby na odwrót). Na szczęście szybko zaczęła rodzić więc ją na sale porodową przenieśli. ja w tym czasie chodziłam po korytarzu, co skurcz łapałam sie sciany a tu nagle słysze - płacz dziecka: Jak to, tak szybko urodziła? a myślałam ze to trwa godziny. :shock: to mi dodało otuchy. No i ta dziewczyna przestała sie tak wydzierać :D (mój ginekolog mówił że krzyki przy parciu to taka para w gwizdek - zamiast "wypychać" dziecko z ciebie energia wylatuje przez usta w krzyku)
potem kroplówka z oksytocyną, nie pamietam kiedy czy wcześniej czy potem przekłuli mi pęcherz żeby mi odeszły wody i dopiero wtedy w szpitalu mi odeszły.
Potem przeszłam na fotel i dokładnie w kwadrans o godz. 0.50 urodziłam zdrową (10 punktów) 3100 i jak sie okazało dziewczynkę (chcieliśmy mieć niespodziankę :D ) Położne żartowały -" Patrz, to ta wegetarianka od korzonków a jak pięknie prze."
Małą od razu jak wyszła z brzuszka położyli mi ją na brzuchu - najcudowniejszy moment który rekompensuje wszystkie bóle :mryellow:
A na koniec położnej która mnie szyła podawałam przepis na kotlety z soczewicy. " Podsmażamy cebulke... dodajemy cosnek... "itp "ja tu jestem padnięta, ledwo żywa a tu mnie wypytują o takie pierdoły zamiast dać mi spokój - tak sobie myślałam ]:->
I tako o to przyszła na świat nasza córa :D

Kat... - 2009-10-22, 21:51

kma, no rzeczywiście do rodzenia po ludzku trochę brakowało ale najważniejsze, że jesteś zadowolona. Od tego opisu bije taka pozytywna energia :-)
Śmiesznie. Ja pierwszy skurcz miałam godzinę przed Tobą i urodziłam 10 minut wcześniej. Moje dziecko ważyło 3100 i miało komplet punktów :-)

Kasiula2305 - 2009-10-22, 22:02

kma, Dzieki za opis, :D cudowny i naprawde bije od niego optymizmem. :D / ach ogladalam twoj blok fajne klejnociki :mryellow: a najbardziej mi sie podobaly te ule :-)
kma - 2009-10-22, 22:40

Myślę, że pozytywne nastawienie to podstawa :mryellow: choć nie zawsze jestem taką optymistką
W tym wypadku się opłaciło. Ta "krzycząca" dziewczyna miała na pewno inne wspomnienia (choć rodziła z mężem, przy tym samym zespole godzinę przede mną), ale miałam wrażenie, że wnerwia położne, jak np. składała nogi to na nią krzyczały itp
Mnie super dopingowały i kibicowały "Dasz radę!, jeszcze troszeczkę!" chwaliły moje wegetariańskie i jak się wyraziły "nieotłuszczone nogi" ;) że niespodziewanie silna jak na taka "na korzonkach" itp Taki pozytywny doping z ich strony dużo energii mi dawał :lol:
Kat... napisał/a:
Śmiesznie. Ja pierwszy skurcz miałam godzinę przed Tobą i urodziłam 10 minut wcześniej. Moje dziecko ważyło 3100 i miało komplet punktów :-)
widocznie Katarzyny (domniemywam) tak mają ;)
Kasiula2305, dzięki i pozdrawiam :-)

elenka - 2009-10-23, 12:37

Z tym krzyczeniem, to się nie do końca zgodzę, bo mi na przykład zdecydowanie pomogło. Czułam się tak jakbym wyrzucała z siebie poprzez krzyk złą energię spowodowaną bólem, który był dla mnie trudny do zniesienia. Zaraz po krzyku miałam takiego energetycznego kopa.
Myślę, że krzyk w takiej sytuacji jest czymś zupełnie naturalnym i nie ma co go hamować.
A i jeszcze chciałam napisać, że "uwielbiam" jak ginekolodzy tak mówią, że nie można krzyczeć, że to bez sensu itp. :roll: Chociaż jeden by urodził dziecko i też jestem ciekawa czy byłby zupełnie cicho.

No ale to moje osobiste odczucia są.

kma cieszę się, że tak łatwo Ci poszło :-D

Aaaa i przeczytałam teraz o tym "otłuszczeniu" i też jakoś tak mi się niesmacznie zrobiło, bo pamiętam taki jeden nieprzyjemny moment z porodu właśnie, kiedy studentki przyszły jak rodziłam Rysia i przyglądały się i słyszałam ich komentarze jak mówiły coś w stylu:
" jak się tak dużo przytyje w ciąży to potem trudniej przeć" :evil:
Poczułam się przez chwilę skrępowana mocno, bo ja z tych otłuszczonych wegetarianek jestem.
No ale zaraz je położna gdzieś oddelegowała i już się nie gapiły na mnie :roll:

Martini - 2009-10-23, 13:36

Kma, dzieki za opis! tego mi było trzeba przy tych moich pierwszych skurczach :mryellow: za twoim przykładem nastawiam się pozytywnie!

kma napisał/a:
miałam wrażenie, że wnerwia położne, jak np. składała nogi to na nią krzyczały itp


:evil: ździry....

Ja się wybieram do ludzkiego szpitala gdzie położne twierdzą, że trzeba słuchać swojego ciała i instynktu i jak ktoś ma ochotę krzyczeć to jest to jak najbardziej wskazane. Jest taka teoria że otwieranie gardła (szyji) pomaga w otwieraniu się szyjki macicy i w ogóle wszystko się tam bardziej rozluźnia.
Nie wiem czy będę się drzeć, napiszę wkrótce 8-)

[ Dodano: 2009-10-23, 13:38 ]
elenka napisał/a:
słyszałam ich komentarze jak mówiły coś w stylu:
" jak się tak dużo przytyje w ciąży to potem trudniej przeć"


Takie wrażliwe i elokwentne studentki, no rzeczywiście świetny materiał na położne :evil:

Kasiula2305 - 2009-10-23, 13:40

elenka, ja w ogole nie uznaje facetow ginekologow, a jeszcze jak by mi mowil jak przebiega ciaza... :lol: ksiazkowa wiedze to i ja posiadam ;) / ja tez naleze do tych tlusciutkich vege ;) , a w ciazy przytylam 19 kg ]:-> , eh no coz rzadza slodyczy... ide wrabac platki na mleku :D
kma - 2009-10-23, 16:23

elenka napisał/a:
Z tym krzyczeniem, to się nie do końca zgodzę, bo mi na przykład zdecydowanie pomogło.
ja nie krzyczałam tylko starałam sie energie "w dół wydalić" w moim przypadku się sprawdziwo - ale co ciąża i co poród jest inaczej. Za to mi jako osobie "obok" bardzo przeszkadzały wrzaski tamtej dziewczyny. Niestety leżałyśmy 3 w sali przedporodowej i każdą z nas bardzo bolało i ja brałam pod uwagę, że nie tylko ja cierpię i ja nie jstem tu najważniejsza tylko wszystkie 3 "znosimy katusze". Ale w tej dziewczynie było coś "wnerwiającego" - leżałam z nią w sali poporodowej i nie mogłam z nią wytrzymać - jakąś "złą energię miała" ;-) i gadała straszne głupoty tonem wszechwiedzącej. ( o wegetarianizmie też)
I może położne musiały ją w końcu "ofuknąć" bo bardzo histeryzowała i nogi zaczęła składać jak już dziecko było widać - przecież by mu mogła krzywdę zrobić. Czasem może takie "Dziewczyno?! co ty robisz?!" pomaga ogarnąć sie rozhisteryzowanej w ogóle nie skupionej na tym co robi kobiecie? Nie wiem - każdy jest inny jak już pisałam.

elenka napisał/a:
Aaaa i przeczytałam teraz o tym "otłuszczeniu" i też jakoś tak mi się niesmacznie zrobiło
mi też się dziwnie zrobiło jak obca baba klepała mnie po udach i mówiła "Patrz Hela jakie nieotłuszczone uda" - niby to miałbyć "komplement" ale jakis niesmaczny trochę - za to odwracjący uwagę od szycia, bólu itp - może to taki własnie sposób że pamiętam takie rzeczy a nie "bój, krew i łzy" ale fakt czasem takie rzeczy krępują i tak jest się w delikatnie mówiąc w niekonfortowej sytacji - rozkraczona przed obymi itp.

elenka, piękne zdjęcia! super dzieciaki masz - pogratulować :D

Martini Kasiula2305, będę trzymać kciuki, na pewno będzie dobrze,

Jak chcecie to krzyczcie jak nie to nie - mi to było zbędne i jakoś porównanie do "gwizdka" mnie przekonało i wyobrażałam sobie że skupiam się "w dół" ale każdy inny jak pisałam.
Jak do wszystkiego jest po 5 teorii i każda z nich ma "rzeszę wyznawców" trzeba wybrać coś dla siebie.

Ja do porodu podeszłam jak do wykonania zadania i skupiałam się na tym by je wykonać. Słuchałam położnych (w moim przypadku sie sprawdziło nie wiem czy w każdym tak działa) - dokładnie mi wszystko mówiły jak przeć, oddychać itp

A co do słodyczy i tycia - ja tez miałam strasznego smaka na słodycze (bez ciąży obrzartuch jestem :-P ) ale wyszłam z założenia że jedząc same słodycze nic dobrego dla dziecka nie robię tylko właśnie tyję a ono nie dostaje żadnych wartościowych rzeczy i tochę się hamowałam (ważyłam 49 w ciąży przytyłyłam 14 i chyba z 5kg mi zostało dokładnie nie wiem bo nie mam wagi a ważyłam się w , 8tyg po porodzie u gin.)

Acha, słyszałam te złe zdanie o tzw porodach rodzinnych - że nie należy partnera zmuszać jak nie chce (bo jak che to widocznie jest w pełni świadom tego co robi i to troche inna sprwa) znajoma połżna od razu mi odradziła - a zamierzałam "wymusić" uczestnicto męża przy porodzie.
Oprócz pracy jako położna pracuje też w poradni rodzinnej i najpierw spotyka pary przy porodzi a potem w poradni bo jak facet widzi swoją żonę taką "rozbebeszoną" to potem może miec problem z zobaczeniem w niej znów kobiety. - ale to też jedna z wielu teorii - "zróbcie" z nią co chcecie - na pewno wiele z was sie ze mną nie zgodzi. Mi osobiście mąż by przeszkadzał i rozpraszał - nie miałabym czasu na trzymanie sie za rączkę i patrzenie w oczy - oczy miałam zamknięte żeby nie pękły naczynka a ręce zapierałam na uchwytach - ale to tylko moje zdanie, nikomu nie narzucam. Znam facetów co byli (ale chcieli być) przy porodzi i jakoś to związku z żoną nierozwaliło (choć jeden troche żonie rogi przystawiał ale to może zupełnie inna para kaloszy...)

Pozdrawiam serdecznie wszystkie mamy, nie-mamy i przyszłe mamy - strasznie się rozpisałam :shock:

priya - 2009-10-23, 17:17

kma, najważniejsze, że miło wspominasz poród.
Ale z tym "otłuszczeniem" to mnie dobiło. Mam uda grube jak jeszcze nigdy i wyobraziłam sobie siebie "w rękach" Twoich położnych :evil:
A poród rodzinny był dla mnie akurat bardzo ważny i pomocny. Mąż też ma z tego wydarzenia pozytywne wspomnienia, ale jak sama zauważyłaś - każdy jest inny.

elenka - 2009-10-23, 18:16

Może to trochę egoistycznie zabrzmi z mojej strony, ale porody były dla mnie takimi momentami, kiedy myślałam TYLKO o swoim dziecku i o sobie.
Myślę, że nikt nie może oczekiwać od rodzącej kobiety, że w tym szczególnym momencie otworzą się w niej niezliczone pokłady empatii i będzie się zastanawiała czy aby moje krzyki nikogo nie drażnią. Dla mnie to trochę dziwne, bo poród jest fizjologiczną sytuacją i krzyk też jest naturalnym dla niektórych wspomagaczem, przynajmniej takie jest moje zdanie.
(Mam nadzieję, że te kobiety i ich partnerzy, którym przyszło słychać moich krzyków mnie zrozumieją i mi wybaczyli ;-) )

A jeśli chodzi o poród rodzinny, to uważam, że jeżeli tylko oboje rodzice tego chcą, to jest to super piękna sprawa.
Ja nie wyobrażam sobie swoich porodów bez obecności mojego męża :-)

kma - 2009-10-23, 18:35

priya napisał/a:
A poród rodzinny był dla mnie akurat bardzo ważny i pomocny. Mąż też ma z tego wydarzenia pozytywne wspomnienia, ale jak sama zauważyłaś - każdy jest inny.


elenka napisał/a:
A jeśli chodzi o poród rodzinny, to uważam, że jeżeli tylko oboje rodzice tego chcą, to jest to super piękna sprawa.
Ja nie wyobrażam sobie swoich porodów bez obecności mojego męża :-)


Właśnie Wasi mężowie chciali ii świadomie wiedzieli " w co się pakuje" ;-) i spełnli się w tej roli.
Ja na swoim chciałam to wymusić bo zgodnie z panującym ostatnio trendem wydałowało mi się że to takie fajne i ważne. Że to jakos umocni nasz związek itp I uważam teraz że dobrze zrobiłam że go siłem na porodówkę nie wciągnęłam.

Nic na siłe i nie za wszelką cenę - chce ostrzec dziewczyny, że może lepiej odpuścić mężowi niż go namawiać jeśli potem związek miałby się popsuć (to nie reguła ale daję pod rozwagę)

priya napisał/a:
Ale z tym "otłuszczeniem" to mnie dobiło
Fakt, ten tekst trochę na "niskim poziomie", nie zawsze mamy wpływ na własny wygląd a wiadomo że ciąża bardzo to zmienia.
Ale jakoś pomimo tych dziwnych ich tekstów (po zszyciu też któraś tam gadała że znów jestem dziewicą i w dobrym towarzystwie mogę sie pokazać bo równy szew wyszedł) to ogólnie oceniam je pozytywnie za "doping" bo na prawdę czułam ich wsparcie. Ale właśnie ktoś inny mógłby je odebrać bardzo negatywnie. Jak to w życiu - nie ma reguły. W/g mnie do porodu tak jak do życia trzeba się pozytywnie nastawić, być "otwartym" na ludzi. Ludzie mają różne poczucie humoru i taktu, nie tylko położne ;-) i nie brać wszystkiego za bardzo do siebie.

Lily - 2009-10-23, 18:39

kma napisał/a:
po zszyciu też któraś tam gadała że znów jestem dziewicą
to jest dość często tekst podobno i szczerze mówiąc mogliby się już tego oduczyć, bo jest wulgarne i wg mnie wcale nie świadczy o poczuciu humoru...
kma - 2009-10-23, 18:40

elenka napisał/a:
Może to trochę egoistycznie zabrzmi z mojej strony, ale porody były dla mnie takimi momentami, kiedy myślałam TYLKO o swoim dziecku i o sobie.

no właśnie ja też i dlatego jej wrzaski mi przeszkadały bo nie mogłam się na sobie skupić :mryellow:
a tak na serio, to warunki w szpitalach są jakie są - i jak to życiu trzeba się w tym odnaleźć. Nie na wszystko mamy wpływ. Krzyczała ale w końcowym efekcie nie przeszkodziło mi to w porodzie :D

elenka - 2009-10-23, 18:46

Lily napisał/a:
kma napisał/a:
po zszyciu też któraś tam gadała że znów jestem dziewicą
to jest dość często tekst podobno i szczerze mówiąc mogliby się już tego oduczyć, bo jest wulgarne i wg mnie wcale nie świadczy o poczuciu humoru...


Dla mnie to też jakieś masakryczne, nie chciałabym tego usłyszeć :!:

Kat... - 2009-10-23, 20:31

Ja mruczałam, krzyczałam, płakałam i strasznie przeklinałam :oops: (za co później bardzo przepraszałam oczywiście). Podoba mi się to kierowanie energii w dół ale byłam tak odcięta, że nie myślałam. Byłam w jakimś transie. Mama się czasem przebijała żeby mi przypomnieć o rozluźnianiu twarzy ale tak to nic do mnie nie docierało przez pewien etap porodu.
kma napisał/a:

Ja do porodu podeszłam jak do wykonania zadania i skupiałam się na tym by je wykonać.
bardzo dobre podejście. Ułatwia dużo.
elenka - 2009-10-23, 20:43

euri zgadzam się z Tobą w 100% albo nawet w 1000%
A co to Tata nie jest od brudnej roboty? :mrgreen:

Poza tym gdyby o swoim Jarku miała myśleć w taki sposób, że "dla świętego spokoju" aby się nic między nami nie popsuło nie będę go namawiać ( chociaż akurat nie musiałam, bo sam chciał), to chyba nie powinien być moim mężem, nie??
Widział mnie już w wielu niekomfortowych sytuacjach i poród jest tylko jedną z nich.

Ale wiem, że są takie związki, gdzie facet brzydzi się wyrzucić do kosza zawiniętą w papier podpaskę swojej żony, albo ona wstaje wcześniej i się maluje i układa włosy aby jemu było miło przy śniadanku :mrgreen:

Kat... - 2009-10-23, 20:58

euridice, dobrze powiedziane.

Ja akurat się nigdy nie zastanawiałam nawet nad rodzinnym porodem z racji mojej sytuacji, ale marzyłby mi się rodzinny orgazmiczny poród w domu :-D

Słyszałam też takie męskie głosy, że to wcale nie chodzi i spoconą żonę czy widok kosmity wychodzącego z jej krocza ale o bezsilność. Mężczyzna podobno nie czuje się w ogóle męsko jak siedzi i patrzy jak ona tak cierpi a On nic nie może zrobić. Ona jest tak na bólu skupiona, że nawet go nie słyszy, nie chce pomocy. Lekarze, położne coś robią a on tam stoi jak ch..j na weselu i nic nie robi. Jasne, że można podawać wodę czy masować ale nie zawsze. Są przecież takie momenty wyłączenia, ze Święty Mikołaj mógłby stanąć obok żarówiastym czerwonym stroju i ćwiczyć jogę a rodząca by go nawet nie zauważyła.

Kat... - 2009-10-23, 21:06

No wiesz ludzie są różni, jeden będzie się źle czuł, że stoi obok i nic nie może zrobić a drugi że zostawia miłość swojego życia samą na pastwę lekarzy.
huanita - 2009-10-23, 21:26

euri AMEN podpisuję się pod tobą :-)
Capricorn - 2009-10-23, 21:29

zgadzam się z euri - całkowicie.

i zastanawiam się, dlaczego nigdy i nigdzie nie natknęłam się na zdanie, że panowie nie chcą, żeby ich partnerki widziały ich niedysponowanymi, "rozgrzebanymi", w złej formie - ot chociażby, gdy zdecydowanie przesadzą z alkoholem.

Poza tym mam kolezankę, która miała mega koszmarny samotny długi poród z wyciskaniem dziecka łokciem na końcu, a która to postanowiła nie rodzić z mężem po to właśnie, żeby mu "oszczędzić niesmaków" oraz "nie zepsuć swojego wizerunku w jego oczach". Po kilku latach facet odszedł do pewnej gówniary. Więc - nie ma reguły, związki rozpadają się niezależnie od tego, czy facet uczestniczy w porodzie, czy też nie.

mój mąż nie jest - bynajmniej - z tych wybitnie najfajniejszych (w sumie - ja też franca ;-) ), i różnie bywało i bywa, ale w porodach uczestniczył, ba, pępowiny przecinał. Czasem sobie myślę, ze bez problemu by i domowy poród odebrał. ;-) A gdy wyłam z bólu pooperacyjnego i rzygałam do szpitalnej nerki po wycięciu woreczka żółciowego, siedział obok, glaskał po głowie czy ręce, mówił jak do dziecka ;-) , pomagał wziąć łyk wody i latał do pielęgniarek tłumaczyć, że "żonę naprawdę bardzo boli". Nie wyszedł dopóki nie zasnęłam. Chociaż nie prosiłam go wcale żeby został, czy w ogóle przyjechał.

zina - 2009-10-23, 21:29

kma, ciekawy porod mialas i ta smazona cebulka przy zszywaniu, no ciekawe czy polozna zapamietala bo chyba nie notowala w trakcie ;-)
Pozytywnie jednym slowem :-)

Co do obecnosci mezczyzny przy porodzie kobiety to euridice napisala dokladnie tak jak ja mysle. Facet nie musi patrzec na krocze, moze przydac sie przy dziecku, potrzymac kobiecie reke czy podac wody albo ewentualnie wyjsc na chwile :-)

W moim przypadku A. pojechal z Klara do drugiego szpitala i walczyl jak lew zeby wsiasc z nia do karetki.
Byl zrozpaczony (tak samo jak ja) ze nie mogl byc obecny przy wstawianiu rozrusznika przed cc ale ze bylo to wszystko bardzo nagle nie bylo czasu i miejsca na takie przywileje niestety.
Jak juz opisywalam w moim "teatrze jednej nocy" A. byl dla mnie jak cieple lato w zimnej sali z nozami i skalpelami.
Nie rozumiem, ze kobieta sobie moze nie zyczyc obecnosci meza a maz zignorowac takie przezycie.
To byla dla mnie bardzo spajajaca zwiazek chwila ale A. nie nalezy do tych co sie brzydza mojej chusteczki do nosa ;-)

maryczary - 2009-10-23, 21:45

euridice napisał/a:
kma napisał/a:

Nic na siłe i nie za wszelką cenę - chce ostrzec dziewczyny, że może lepiej odpuścić mężowi niż go namawiać jeśli potem związek miałby się popsuć (to nie reguła ale daję pod rozwagę)

Sorry, ale nie mogę się zgodzić z takim postawieniem sprawy.
Nie, że z Tobą, tylko ogólnie - z takim podejściem do tematu, takim podejściem mężczyzn czy ich kobiet..
itd (nie chce całego cytować choć może powinnam)
AMEN AMEN AMEN - euri na prezydenta!!!!

nic dodać nic ująć
kma a twoje wytwory są cudniaste

[ Dodano: 2009-10-23, 21:48 ]
Capricorn napisał/a:
mój mąż nie jest - bynajmniej - z tych wybitnie najfajniejszych (w sumie - ja też franca ;-) ), i różnie bywało i bywa, ale w porodach uczestniczył, ba, pępowiny przecinał. Czasem sobie myślę, ze bez problemu by i domowy poród odebrał. ;-) A gdy wyłam z bólu pooperacyjnego i rzygałam do szpitalnej nerki po wycięciu woreczka żółciowego, siedział obok, glaskał po głowie czy ręce, mówił jak do dziecka ;-) , pomagał wziąć łyk wody i latał do pielęgniarek tłumaczyć, że "żonę naprawdę bardzo boli". Nie wyszedł dopóki nie zasnęłam. Chociaż nie prosiłam go wcale żeby został, czy w ogóle przyjechał.
no spisał się tu twój luby, oj spisał - prawdziwe złoto, oto prawdziwa męska postawa!
zina też gratuluję ciepłego lata :)

Sebastian był przy mnie cały poród, przy mojej głowie i nigdy od strony nóg, bo i po co? Nie przecinał pępowiny bo go to przerażało ale po porodzie zaraz przytulał Adusie jak ja byłam zszywana. Przy każdym skurczu trzymał mnie za rękę i odliczał od 30 do 1 by było mi łatwiej go znieść, oddychał razem ze mną a ja odgapiałam jego swobodny i spokojny oddech. Nie wyobrażam sobie być przy takim przeżyciu sama - ja rodziłam 9 godzin z mega milym szkockim personelem, w jednoosobowej sali , ba - pokoju do rodzenia z własną łazienką fajnymi ludźmi, a mimo wszystko gdyby nie S. nie wiem jak bym to przeżyła.

ps. przysięgam z osiem razy edytowałam tego posta wrrrr)

Wretka - 2009-10-23, 23:20

Capricorn napisał/a:
zastanawiam się, dlaczego nigdy i nigdzie nie natknęłam się na zdanie, że panowie nie chcą, żeby ich partnerki widziały ich niedysponowanymi, "rozgrzebanymi", w złej formie - ot chociażby, gdy zdecydowanie przesadzą z alkoholem.
sic!
kma - 2009-10-23, 23:41

:mryellow: tak myślałam ze poruszając tutaj tę kwestię wkładam kij w mrowisko.
Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę "na dzień dobry" narażać się u Was :-D

Chodzi mi o to że zrobiła sie moda na rodzinne porody a uważam że to nie jest dla wszystkich. Mój mąż ( mąż o niespełna roku a partner od 12 lat więc to juz niemal kazirodztwo ;-) )widział mnie w różnych sytacjach nie zawsze pięknych - (a co do make upów to w ogóle sie nie maluję i nie lubię czesać choć mam włsy do pasa ;p) nie brzydził się moich pielucch po porodzie itp to raczej ja brzydziłam sie potem swojego rozciapanego krocza i obleśnego pustego brzuch w którym przez 9 miesięcy był dzidzus a został pusty worek (przepraszam przyszłe mamy, nie chce straszyć ;) ale ja po porodzie przez 2 dni nie mogłam się przyzwyczić że nie mam "piłki" tylko taki flak)
Uważam, że mąż nie był mi potrzebny na porodzie, że by mnie rozpraszał ale rozumiem że dla innych jest inaczej.

Jeśli się tak naprawdę zagłębić w historię i naturę to poród dla facetów był tabu i nie mieli do niego dostępu. Później też tylko kobiety były przy porodach - słyszał ktoś o akuszerze? nie akuszerce ;) moja mama też uwaąła, że poród to babska sprawa i jakbym chciała to mogłaby być przy porodzie - wolałam to załatwić sama :)

Uważam, że nic na siłe bo taki jest "trynd" - najpierw trzeba się zastanowic czy robisz to dla siebie czy dlatego że tak jest "fajnie i modnie", bo jak tata przetnie pępowine to już jest lepszym ojcem bo ma lepszy kontakt z dzieckiem. Uważam że nikogo nie można do niczego zmuszać, facet ma prawo odmówić i ja powinnam uszanować jego decyzje. Nie wiem czy sutacja zajmowania się mdlejącym tatusiem zamiast rodzącą kobietą jest dla rodzącej taka komfortowa ;)

Pozdrawiam serdecznie

Kat... - 2009-10-23, 23:45

maryczary napisał/a:
euri na prezydenta!!!!
proszę o doliczenie moje głosu :-D
euridice napisał/a:
Eh, ja pewnie jestem w rzeczywistości jakąś frustratką, bo po niemal 20 godzinach intensywnego porodu miałam cesarkę i to dlatego jestem taka cięta na tych tatusiów, bez wątpienia :->
nie wiem jak Ty to wytrzymałaś. A cięta to i ja jestem ale się staram nie odzywać bo nie chcę tylko ciągle źle mówić o mężczyznach, do których jestem uprzedzona. Podobno mają też dobre strony :-D
kma - 2009-10-23, 23:46

Uważam że poród to piękna sprawa i wszelkie dyskomforty typowe dla porodu (nie mam na myśli syt. patologicznych gdy coś jest nie tak, tylko typowe dla porodu - ból, krew - to normalne itp) to pierdoły o których zapomina sie w kilka dni po porodzie, bo radośc z narodzin WSZYSTKO REKOMPENSUJE. Cudownie że natura/bóg czy kto tam inny jest za to odpowiedzialny wymyślił przerwy między skurczami - regenerują one niesamowicie i dają siłe na kolejne skurcze.
katrinko - 2009-10-24, 00:03

kma napisał/a:
Uważam że poród to piękna sprawa i wszelkie dyskomforty typowe dla porodu (nie mam na myśli syt. patologicznych gdy coś jest nie tak, tylko typowe dla porodu - ból, krew - to normalne itp) to pierdoły o których zapomina sie w kilka dni po porodzie, bo radośc z narodzin WSZYSTKO REKOMPENSUJE.

Nikt i nic mnie do tego nie przekona :)
Euridice, jakby co to mój głos masz też ;)

Lily - 2009-10-24, 00:05

kma napisał/a:
Jeśli się tak naprawdę zagłębić w historię i naturę to poród dla facetów był tabu i nie mieli do niego dostępu.
hmm, to ciekawe, dlaczego teraz chyba 80% ginekologów to faceci i w dodatku kobiety zazwyczaj wolą ich niż kobiety - może jednak coś się zmieniło w kulturze "ciążowej"...
kma - 2009-10-24, 00:15

Lily napisał/a:
kma napisał/a:
Jeśli się tak naprawdę zagłębić w historię i naturę to poród dla facetów był tabu i nie mieli do niego dostępu.
hmm, to ciekawe, dlaczego teraz chyba 80% ginekologów to faceci i w dodatku kobiety zazwyczaj wolą ich niż kobiety - może jednak coś się zmieniło w kulturze "ciążowej"...

Może i tak. Mnie też prowadził facet gin i nie narzekam (z kobietami gin. mam b.złe wspomnienia - niemiłe, niedelikatne, opryskliwe), za to przy porodzie same kobitki były i też nie narzekam. Ale poród a prowadzenie ciąży to trochę coś innego w/g mnie.
Co kobieta, co poród to inne podejście i bardzo dobrze :D

katrinko napisał/a:
kma napisał/a:
Uważam że poród to piękna sprawa i wszelkie dyskomforty typowe dla porodu (nie mam na myśli syt. patologicznych gdy coś jest nie tak, tylko typowe dla porodu - ból, krew - to normalne itp) to pierdoły o których zapomina sie w kilka dni po porodzie, bo radośc z narodzin WSZYSTKO REKOMPENSUJE.

Nikt i nic mnie do tego nie przekona :)


A mnie nikt nie przekona że poród jest czymś złym, strasznym i najlepiej żeby go nie było :D dla mnie to prawdziwy Cud i jestem szczęśliwa że dane mi było go doznać - ale to wszystko co tu piszę to tylko moje osobiste i prywatne zdanie ;) Miałam tylko jeden i to swój poród i tylko o nim się wypowiadam.

[ Dodano: 2009-10-24, 00:17 ]
euridice napisał/a:
Tyle, że ja nie miałam przerw między skurczami, miałam skurcz, który był całkiem milusi, w porównaniu do następującego po nim bólu krzyżowego :lol:

Kat... napisał/a:
nie wiem jak Ty to wytrzymałaś.

Forumowymi rekordzistkami to są tutaj martka i nitka, one to dopiero wytrzymały! Mogłabym nieustannie bić im pokłony :D


I ja też biję pokłony! :mryellow:

Kat... - 2009-10-24, 00:57

euridice napisał/a:
Forumowymi rekordzistkami to są tutaj martka i nitka, one to dopiero wytrzymały! Mogłabym nieustannie bić im pokłony
pamiętam jak Nitka rodziła. Forum się wieszało bo wszyscy ciągle włazili w jej wątek żeby zobaczyć wiadomość, że Antoni już na świecie a tam nic. Powstawała wiadomość w stylu "a już myślałam, że urodziła to już tyle trwa", która powodowała lawinę nowych wejść. Biedulka.
priya - 2009-10-24, 10:36

kma, jeszcze raz podkreślę - bardzo fajnie, że sa kobiety, które tak dobrze wspominają poród! I szczerze Ci gratuluję. Trafiłaś na fajnych ludzi, którzy najwyraźniej bardzo przyczynili się do tego jak wspominasz to wydarzenie. Choć przyznam szczerze, że ja o tych ludziach nie potrafię pozytywnie myśleć i to z powodw, które sama opisałaś. Jeśli jedną pacjentkę (tą, która nie krzyczy, ma szczupłe uda i nóg nie zaciska) traktuje się cudownie, a inną (krzyczącą, otłuszczoną i zaciskającą nogi) się pomiata, to... No, wiesz... ja jakoś bardziej utożsamiam się z ta drugą i już mi słabo na myśl, że spotkam taki zestaw położnych przy porodzie :roll:
Co więcej, mnie "radość z narodzin" niczego nie zrekompensowała, wręcz na początku się nie pojawiła. Musiałam trochę poczekać na przypływ macierzyńskich uczuć. I choć ekipę przy porodzie miałam bardzo fajną, ból był dla mnie tak przerażający że przez kolejne 3 lata powtarzałam że już tylko cesarka wchodzi w grę. Dopiero niedawno zmieniłam zdanie i postanowiłam przecierpieć to jeszcze raz.
Pewnie różnimy się odpornością na ból i mnóstwem innych rzeczy, niezależnie od których zazdroszczę Ci troszkę podejścia, zwłaszcza w obliczu tych 20-stu dni, które zostały mi do proodu.

Capricorn - 2009-10-24, 10:58

priya napisał/a:
kma, jeszcze raz podkreślę - bardzo fajnie, że sa kobiety, które tak dobrze wspominają poród! I szczerze Ci gratuluję. Trafiłaś na fajnych ludzi, którzy najwyraźniej bardzo przyczynili się do tego jak wspominasz to wydarzenie. Choć przyznam szczerze, że ja o tych ludziach nie potrafię pozytywnie myśleć i to z powodw, które sama opisałaś. Jeśli jedną pacjentkę (tą, która nie krzyczy, ma szczupłe uda i nóg nie zaciska) traktuje się cudownie, a inną (krzyczącą, otłuszczoną i zaciskającą nogi) się pomiata, to... No, wiesz... ja jakoś bardziej utożsamiam się z ta drugą i już mi słabo na myśl, że spotkam taki zestaw położnych przy porodzie :roll:


no ja bym z taką ekipą też nie chciała rodzić. i cieszę się, że wybrałam szpital, w którym nie ma przedporodowych lewatyw czy rutynowego nacinania krocza (z tego ostatniego to się nigdy nie przestałam cieszyć :d). W "moim" szpitalu nie było komentarzy nt wyglądu czy zachowania rodzących, za to było dużo wsparcia i życzliwości ze strony personelu, a każda rodząca otrzymywała gratulacje od lekarza i położnych. Gratulacje, a nie komentarze o tłuszczyku....

kma - 2009-10-24, 22:21

Zgadzam się z Wami wszystkimi :mryellow:
Każda z nas miała inny poród, inny przebieg ciąży, ma inną wrażliwość i podejście do świata.
Ja za "chiny ludowe" nie chciałabym porodu w domu nawet jeśliby mi obiecywano największy orgazm w życiu ;)

Moje zdanie : Ta "krzycząca" dziewczyna miała na pewno inne wspomnienia (choć rodziła z mężem, przy tym samym zespole godzinę przede mną), ale miałam wrażenie, że wnerwia położne, jak np. składała nogi to na nią krzyczały itp w którymś pomencie strasznie się "rozrosło" i trochę rozminęło z moją intencją :-> Do niej tez mówiły "Świetnie przesz , dzielna jesteś Paulinka, czy jak jej tam było, ale w którymś pomencie krzyczały (ona tez cały czas krzyczała - może musiały ja "przekrzyczeć") a może "ofukać" jak czasem jak ktoś wpada w histerię to trzeba nim przysłowiowo "potrząść"? nie wiem - nie byłam przy jej porodzie tylko skupiałam na sobie i trzymałam sie ścian na korytarzu rozchodząc skurcze. Utkwiło mi tylko że krzyczały że jak zaciśnie nogi to dziecika zgniecie "Już widzę twojego synka, przyj" - tak krzyczały, mnie to troche wstraszyło,ż e matka może skrzywdzić swoje dziecko. Do mnie mówiły normalnym tonem bo nie musiały przedzierac się przez mój krzyk. Nie okazywały jej że ją wnerwia - to raczej moje subiektywne zdanie (wyczuwałam bardziej niż widziałam) bo mnie troszkę wnerwiała bo zaczynała jej panika mi się udzielać ale naszczęście się ochłonęłam i skupiłam na sobie.
Jej facet był przy podrodzie i w/g mnie jego "paraliż ze strachu" jej się raczej nie przydał. Ale przeciął pępowine, popłakał się i byli happy.

Wszystkie się zgadzamy, że każdy powinien miec prawo do takiego porodu jaki chce.
A brak pojedynczej sali, czy męża czy innych komfortów wcale nie prekreśla udanego porodu. A pojedyńcza sala czy mąż wcale nie gwarantuja "fajnego" porodu. o to mi przede wszytskim chodziło w tych wszytskich moich długich wywodach (czasem mam problem z artkulacją ;-) ) A brak tego wcale nie przekreśla szancy na "fajny"

Takie moje zdanie, ale jak juz pisałam ale ja tam się nie znam "pierworódka" jestem :D

Acha. O co chodzi z tą lewatywą? - Przecież jest nawet zalecana od czasu do czasu - podobno najlepsza z własnego moczu - najlepiej oczyszcza z toksyn. To dlaczego przed porodem jest "be". To te toksyny na dziecko mam wydalić? Ja na początku obsikałam :oops: połozna i "kazali" iśc do wc albo cewnik. Pewnie bez lewatywy bym, się "posr..."

O co chodzi z nacięciem krocza? Mnie nacieli w trakcie porodu i odczułam wielką ulgę w tym momencie, pewnie bym popekała czego ja osobiście bym nie chciała. Ktoś porównał cięcie do krojenia materiału i rozerwania - że jak sie przekroi to idzie po całości. Moze i tak ale ja miałam z tego co pamiętam 4 szwy i lepiej "zacerować" rozcięcie niż "rozszarpanie" - poprawcie mnie jeśli sie mylę.

Pozdrowienia dla Was Kobitki :D
(ja moze miałam fuksa z lzejszym porodem od wielu z Was (choc ból nie jest zmierzalny), choć przy skurczach mówiłam sobie - czy ja chciałam drugie dziecko? nigdy w życiu!", ale w przerwie zaczęłam mięknąć " hmm, zobacze po porodzie, może da się wytrzyać" i mówiłam sobie "piękne rzeczy rodzą się w bólu" to mi dodawało otuchy :)

Capricorn - 2009-10-24, 22:27

kma napisał/a:

Acha. O co chodzi z tą lewatywą? - Przecież jest nawet zalecana od czasu do czasu - podobno najlepsza z własnego moczu - najlepiej oczyszcza z toksyn. To dlaczego przed porodem jest "be". To te toksyny na dziecko mam wydalić? Ja na początku obsikałam :oops: połozna i "kazali" iśc do wc albo cewnik. Pewnie bez lewatywy bym, się "posr..."


chodzi między innymi o to, ze wiele kobiet jako pierwszy objaw porodu zalicza biegunkę ;-) więc lewatywa nie jest potrzebna.

Cytat:
O co chodzi z nacięciem krocza? Mnie nacieli w trakcie porodu i odczułam wielką ulgę w tym momencie, pewnie bym popekała czego ja osobiście bym nie chciała. Ktoś porównał cięcie do krojenia materiału i rozerwania - że jak sie przekroi to idzie po całości. Moze i tak ale ja miałam z tego co pamiętam 4 szwy i lepiej "zacerować" rozcięcie niż "rozszarpanie" - poprawcie mnie jeśli sie mylę.


można urodzić tak, żeby nie pęknąć i nie mieć nacięcia. Ja tak miałam dwukrotnie, a nie uważam się za jakieś wielkie dziwadło. Wniosek? to jest możliwe :d

kma - 2009-10-24, 22:49

Dzięki Capricorn, :D
Ja tam biegunki nie mialam a do tego strasznie objadłam sie na obiad więc w/g mnie ryzyko było :)

Capricorn - 2009-10-24, 22:55

kma napisał/a:
Dzięki Capricorn, :D
Ja tam biegunki nie mialam a do tego strasznie objadłam sie na obiad więc w/g mnie ryzyko było :)


no widzisz, a mój organizm się dosc gruntownie oczyszczał przed porodami ;-) więc rutynową lewatywę potraktowałabym jako brutalną i zbędną interwencję.

kma - 2009-10-24, 23:29

Capricorn napisał/a:
więc rutynową lewatywę potraktowałabym jako brutalną i zbędną interwencję
no tak, do każdego porodu położne powinny podchodzić indywidualnie, nie zawsze tak niestety jest. Ta druga dziewczyna z tego co pamiętam nie miała więc nie było to chyba "rutynowe" w tym szpitalu. A i jeszcze przypomniało mi sie że lekarka powiedziała "dobra lewatywa to połowa sukcesu" i fakt skurcze mi sie uregulowały, zwiększyło rozwarcie i jakoś "łatwiej" poszło.
Nie znam się na porodach, ale one tymi wszystkimi "zabiegami" (lewatywa, oxy, przebicie pecherza - mojej mamie też pzebijali, może to "rodzinne"?) przyszpieszały poród jeśli dobrze rozumiem. Czy to złe? Czy lepiej jakbym leżała tam 20 godzin umęczona, bez sił by przeć i skończyła cesarką? Nie wiem, nie znam się, ale może takie "przyśpieszenie" nie jest wcale złe? - Co myślicie o tym Wy co nie miałyście "przyśpieszania"?

Capricorn - 2009-10-24, 23:32

co myślimy o przyspieszaczach? well ja bez żadnych przyspieszaczy przy ostatnim porodzie wpadłam do szpitala na kilkanaście minut przed finałem ;d
Lily - 2009-10-24, 23:42

kma napisał/a:
O co chodzi z nacięciem krocza?
o to hxxp://www.edziecko.pl/ciaza_i_porod/1,79332,5207349.html
miałaś farta, że wszystko poszło OK, po prostu ;)

kma - 2009-10-24, 23:58

Dzięki Lily, wpadł mi "w ręce" ten artykuł jak byłam w ciąży ale nie przeczytałam go żeby się nie stresować. Mój lekarz prowadący zabrał nas (ciężarne pacjentki) do tego szpitala i oprowadzał po oddziale od sali przyjęć po sale porodową i wszystko opowiadał jak to wygląda "w praktyce". Mówił, że położna w trakcie dporodu decyduje czy tzrba nacinać czy nie. i że lepiej naciąć niż pęknąć - tak mu zawierzyłam że nie sprawdzałam tego w "innych źródłach" i dopiero teraz się wczytałam. Może to i błąd ale mam to już za sobą, było-minęło. Pozdrawiam i dzięki :-)
loika - 2009-10-25, 00:00

kma napisał/a:
Nie znam się na porodach, ale one tymi wszystkimi "zabiegami" (lewatywa, oxy, przebicie pecherza - mojej mamie też pzebijali, może to "rodzinne"?) przyszpieszały poród jeśli dobrze rozumiem. Czy to złe? Czy lepiej jakbym leżała tam 20 godzin umęczona, bez sił by przeć i skończyła cesarką? Nie wiem, nie znam się, ale może takie "przyśpieszenie" nie jest wcale złe? - Co myślicie o tym Wy co nie miałyście "przyśpieszania"?


Oxytocyna może sprawić, że skurcze będą bardziej bolesne, może też sprawić, że skróci się lub całkowicie zaniknie przerwa między skurczami. W skutek czego kobieta może być bardziej wycieńczona niż przy naturalnie postępującym porodzie, poza tym z tego co pamiętam przy podaniu oxy częściej występują pęknięcia (nawet III i IV stopnia). Przebicie pęcherza też może mieć negatywne skutki, jest większe ryzyko wypadnięcia pępowiny czy rączki (bardzo groźne powikłanie), szczególnie niebezpiecznie (a niestety wciąż często stosowane) jest przebicie pęcherza w momencie, gdy dziecko znajduje się jeszcze wysoko, gdyż wówczas wchodzi ono zbyt gwałtownie w kanał rodny, co może skutkować nie tylko wypadnięciem pępowiny czy rączki, ale także może doprowadzić do złego ustawienie się dziecka w kanale, a to może całkowicie uniemożliwić poród naturalny. Także nie uważam aby przyśpieszanie prawidłowo postępującego porodu było korzystne.

Lily - 2009-10-25, 00:03

Zazwyczaj jedna interwencja pociąga za sobą następne. Ja z praktyki nic nie wiem. Ale wiele razy słyszałam, że wywoływanie porodu oksytocyną kończyło się cesarką. Natury zazwyczaj lepiej nie poprawiać. A z tym decydowaniem przez położną o nacięciu - no cóż, w Polsce wygląda to zazwyczaj tak, że wolą naciąć niż nie naciąć, wskazaniami się nie kierują. Są na pewno inne położne i chwała im za to, ale są w mniejszości. Oczywiście, podporządkowane pacjentki mają w szpitalu zdecydowanie milej ;)
kma - 2009-10-25, 00:03

loika, :shock: aleś mnie nastraszyła :/ oj to rzeczywiście miałam fuksa :->

[ Dodano: 2009-10-25, 00:06 ]
euridice, Lily, dzięki za wyjaśnienie :-D

Lily - 2009-10-25, 00:16

euridice napisał/a:
Dobrze mówisz, Lily. Ja wiem, że Cię to nie ucieszy, ale ostatnio mi się śniło, że pisałaś, że już czujesz ruchy dziecka ;)
mnie się też śnią czasem takie rzeczy, a zazwyczaj początek porodu :P
Kat... - 2009-10-25, 00:29

kma napisał/a:
Ja na początku obsikałam :oops: połozna i "kazali" iśc do wc albo cewnik. Pewnie bez lewatywy bym, się "posr..."
ja nie miałam lewatywy i z pełnym luzem srałam pod siebie (na szczęście rodziłam w pozycji kucznej :-D ). Chciałam żeby nikt mnie nie dotykał. Chciałam rodzić sama i bez żadnych dodatkowych zabiegów. Zgodziłam się w końcu na masaż szyjki i przebicie pęcherza żeby trochę przyspieszyć bo skurcze były nieefektywne i mi zaczęły słabnąć a ja opadałam z sił.
Ja się po lewatywie czuję świetnie ale nie wyobrażam sobie jej robić jak co chwilę mną rzuca. Ja skurczy dostałam nagle i to od razu regularnych co 10 minut a jak dojechałam do szpitala to były już mocne co 3-4 minuty i 6cm rozwarcia (czyli kryzys siódmego centymetra był właśnie przede mną) więc nie wiem kiedy bym miała tą lewatywę zrobić. Do tego trzeba spokoju.

kma - 2009-10-25, 01:31

Ja tak zawierzyłam że szpital ma certyfikat UNICEF jako przyjazny dziecku że nie wnikałam i godziłam się na wszystko co mi robili - byłam pewna że tak ma być, znają się na tym w odróżnieniu ode mnie, i robią co trzeba. W sumie to nie wiem teraz czy te wszystkie "interwencje" były potrzebne. Może jakbym bardziej była "w temacie" to mogłabym rodzić w dowolnej pozycji (mają sprzęt). Ale mniejsza z tym, konczę już ten temat ;) , mój małż już się ze mnie śmieje że ja 5 miesięcy po porodzie i cały czas to "rozkminiam". Na pewno przy kolejnym będe bardziej świadoma. Dzięki za wszelkie info. pozdrawiam
ups, teraz dopiero doczytałam ze ten Unicef to za karmienie piersią a nie za porody - dobrze że przed porodem tego nie wiedziałam :)

elenka - 2009-10-25, 07:50

Kat... napisał/a:
ja nie miałam lewatywy i z pełnym luzem srałam pod siebie (na szczęście


Hehehe... przy porodzie Rysia miałam dokładnie tak samo :mrgreen:

loika - 2009-10-25, 09:16

euridice napisał/a:
Prawda jest taka, że wszystkie zabiegi, którym Cię poddano (i którym rutynowo poddaje się rodzące w Polsce), miały na celu przyspieszenie Twojego porodu DLA WYGODY PERSONELU. Aby szybciej się sala zwolniła. Aby przypadkiem druga zmiana nie musiała kontynuować, przejmować Twojego porodu (to taka niepisana szpitalna zasada, która nie ma swojego logicznego uzasadnienia :-? ). Tak samo z kładzeniem na plecy na czas parcia - tylko po to, aby położne mogły w wygodny dla siebie sposób przyjąć dziecko


Jestem zdania, że decydujące znaczenie ma tu nie wygoda personelu (choć to też), a przeszkolenie i żywione przekonania. Położne i lekarze są przekonani o zasadności rutynowo przeprowadzanych procedur, tego byli nauczeni, od początku tak przyjmowali porody. Po prostu są pewni, że tak trzeba prowadzić poród, a nie łatwo jest zmienić świadomość.
Mieliśmy tu na forum dyskusję z młodą położną na temat zasadności nacinania krocza, pomimo wielu argumentów popartych danymi, położna ciągle broniła swojego zdania. Niestety z pierwszej ręki wiem, że obecna edukacja położnych, podtrzymuje obecne status quo...

maga - 2009-10-25, 12:58

loika napisał/a:
że obecna edukacja położnych, podtrzymuje obecne status quo..

Ano właśnie... W naszej szkole rodzenia zajęcia prowadziła bardzo przebojowa babka, (silnie związana z fundacją "Rodzić po ludzku") której bardzo zaufaliśmy. Podczas dyskusji nt. nacinania krocza wyjaśniała nam, że robi się to w Polsce w zasadzie rutynowo, bo jest tak duże obłożenie porodówek, że położne nie mogą się zajmować tak skrupulatnie rodzącymi, jak np. w Wielkiej Brytanii. Skutkiem tego nie chroni się krocza, bo nie ma na to czasu. Ja rodziłam całą dobę praktycznie sama. Położne siedziały sobie w kanciapie, oglądały seriale i kopciły papierochy. Na końcówke zostałam tak mocno i nieumiejętnie nacięta, że podczas parcia straciłam przytomość, byłam zszywana prawie godzinę, a siedzieć nie mogłam prawie 2 miesiące. Bo położne nie miały czasu chronić mojego krocza :roll:
Druga sprawa to kretyńskie podejście do podawania oxytocyny. Mi wody odeszły 3 dni przed terminem i byłam "wyedukowana", że w takiej sytuacji muszę natychmiast stawić się w szpitalu. Dopiero 2 miesiące po porodzie dowiedziałam się, że można czekać do trzech dób po odejściu wód na samoistne rozpoczęcie się akcji porodowej. Skutkiem mojej niewiedzy było to, że zaczęto mi tłoczyć litrami oxytocynę przy szyjce długiej na prawie 2 cm, zwartej i nie gotowej do akcji. A wystarczyło ciut poczekać, żeby oszczędzić mi długiego, bardzo bolesnego i wyczerpującego porodu :roll:
Co do pozycji II fazy - ja chciałam rodzić wertykalnie, ale nawet gdybym miała taką możliwość, fizycznie nie dałabym rady. Nie byłam w stanie utrzymać się sama na nogach przez niewyobrażalne bóle krzyżowe, przy których skurcze były pieszczotą....

maryczary - 2009-10-25, 14:26

maga, jej ależ smutno... przytulam. Przy drugim dziecku wszystkie bedziemy wyedukowane, ja przy pierwszym nic nie wiedziałam i poszłam na żywioł. Będąc w Szkocji nie wiedziałam np. że mogę rodzic w domu, a szkoda, choc w szpitalu było spoko - Szkocja pod wzgledem opieki szpitalnej cieszy się raczej dobrą opinią, Angielkie położnictwo juz niestety nie za bardzo.
priya - 2009-10-25, 17:16

maryczary napisał/a:
Przy drugim dziecku wszystkie bedziemy wyedukowane

O tak! Ja również poszłam na żywioł przy pierwszym, choć widzę to dopiero z perspektywy czasu, bo wtedy wydawało mi się że wiem sporo. Byłam bardzo dobrze nastawiona, co akurat oczywiście mi pomogło. Nie znaczy to, że teraz nastawiam się źle, ale już wiem np. że nie dam sobie podać oksytocyny, nie pozwolę żeby kazano mi przeć kiedy nie czuję skurczów partych i nie mam pełnego rozwarcia i przynajmniej spróbuję zawalczyć o wygodniejszą dla mnie pozycję. Te trzy rzeczy to to, co najbardziej chyba utknęło mi w głowie na minus z pierwszego porodu...

katrinko - 2009-10-25, 20:33

maga napisał/a:

Druga sprawa to kretyńskie podejście do podawania oxytocyny. Mi wody odeszły 3 dni przed terminem i byłam "wyedukowana", że w takiej sytuacji muszę natychmiast stawić się w szpitalu. Dopiero 2 miesiące po porodzie dowiedziałam się, że można czekać do trzech dób po odejściu wód na samoistne rozpoczęcie się akcji porodowej. Skutkiem mojej niewiedzy było to, że zaczęto mi tłoczyć litrami oxytocynę przy szyjce długiej na prawie 2 cm, zwartej i nie gotowej do akcji. A wystarczyło ciut poczekać, żeby oszczędzić mi długiego, bardzo bolesnego i wyczerpującego porodu :roll:
Co do pozycji II fazy - ja chciałam rodzić wertykalnie, ale nawet gdybym miała taką możliwość, fizycznie nie dałabym rady. Nie byłam w stanie utrzymać się sama na nogach przez niewyobrażalne bóle krzyżowe, przy których skurcze były pieszczotą....


Mogę się pod tym podpisać, miałam niemal dokładnie tę samą sytuację, maga... Pojechałam do szpitala kiedy odeszły mi wody, bo wiedziałam że tak trzeba, bez rozwarcia i skurczy, cały czas na oksytocynie.
Lewatywy się nie czepiam, bo sama chciałam mieć, nacięcie oczywiście było, ale i tak pękłam z uszkodzeniam odbytu, przy parciu klin pod pupą. Ale miałam chyba po prostu pecha, bo trafiłam na nocny dużur z soboty na niedzielę, przy ok. 8 rodzących w małym szpitalu... Ale wszyscy byli bardzo mili. Nie było też zadnej wszechogarniającej radości i euforii na widok dziecka, która by rekompensowała "niedogodnosci". Do tej pory mówiąc/pisząc o porodzie, mimowolnie zaciskam szczęki tak, że czasem zęby mnie bolą.
kma, gdybym uważała że porodów nie powinno w ogóle być, nie zdecydowałabym się na dzieci ;) A mąż przy porodzie był mi przydatny w pewnym okresie, i tylko tego od niego oczekuję przy nastepnym...
Edit: a skoro mowa o następnym porodzie, zgodzę się na wszystko bez gadania, jeżli dostanę dobre znieczulenie. Jeśli nie, będę się bronić rękami i nogami przed wszelkimi medycznymi interwencjami.

kma - 2009-10-25, 21:10

maga, szczerze współczuję. Najgorsza jest znieczulica i zwykły brak empatii :-/

maryczary napisał/a:
Przy drugim dziecku wszystkie bedziemy wyedukowane
praktyka czyni mistrza :D i podobno w ogóle z drugim dzieckiem jest lżej "szlak już przetarty" ;) mam nadzieję bo też myślę o drugim

katrinko napisał/a:
mimowolnie zaciskam szczęki tak, że czasem zęby mnie bolą

trzymam kciuki za Twój drugi poród. Po takich "przejściach" może być tylko lepiej :-)

Pozdrawiam :)

maryczary - 2009-10-25, 22:01

kma napisał/a:
maryczary napisał/a:
Przy drugim dziecku wszystkie bedziemy wyedukowane
praktyka czyni mistrza :D i podobno w ogóle z drugim dzieckiem jest lżej "szlak już przetarty" ;) mam nadzieję bo też myślę o drugim
z drugiej strony to przy drugim niby bede bardziej wyedukowana ale tez bardziej świadomo i bede wiedziała jak to naprawdę wygląda i z tej perspektywy chyba lepiej pójsć na żywioł :-P
Capricorn - 2009-10-25, 22:04

ja znam kilka kobiet, które odpuściły sobie drugie podejście dociąży ze względu na traumę pierwszego porodu.
YolaW - 2009-10-25, 22:20

Ja przed pierwszym porodem byłam na maxa wyluzowana. Przed drugim na pewno będę miała stracha po tym co mi zafundowali w szpitalu...
loika - 2009-10-26, 11:29

priya napisał/a:
nie pozwolę żeby kazano mi przeć kiedy nie czuję skurczów partych


U mnie pomimo pełnego rozwarcia, skurcze parte nie pojawiły się natychmiast, położna kazała mi przeć metodą Vaslavy. Skutek tego był taki, że główka dziecka zsuwała się i cofała w kanale rodnym i syn urodził się bardzo spuchnięty i ze spiczastą główką. A urodził się od razu gdy poczułam pierwszy skurcz party, po 40 min. parcia kierowanego bez skurczów.

Sporo czasu po porodzie trafiłam na świetny artykuł o II fazie porodu, m.in o szkodliwości parcia kierowanego. Art. jest kierowany do położnych i występuje w nim terminologia fachowa, ale naprawdę warto przeczytać. Gdy go czytałam pierwszy raz zrobiło mi się okropnie przykro, gdyż do zaleceń w nim zawartych (popartych badaniami) stosują się przypuszczalnie ze dwa szpitale w Polsce, a może i mniej.

priya - 2009-10-26, 12:01

loika, ja w tej kwestii zupełnie nieoświecona byłam i może to dziwnie zabrzmi, ale nie mam pojęcia jak odczuwa się skurcze parte... :roll: Mam do dziś wrażenie, że w ogóle nie przeszłam II fazy porodu i że mojego synka wypchnęłam z siebie na rozkaz lekarki odbierającej poród. Też straszliwie długo to trwało, bo leżałam na łóżku porodowym prąc jakieś 2 godziny i nie mogłam wyprzeć małego na zewnątrz. Wciąż cofał się i tkwił w kanale rodnym. Teraz dopiero dowiaduję się dlaczego. Nie wiedziałam, ze w ogóle stosuje się "parcie kierowane". Źle to bardzo wspominam, choć cały personel był bardzo miły itd... Mam nadzieję, że sytuacja nie powtórzy się.
loika - 2009-10-26, 12:14

Zapomniałam podać linka do artykułu:

hxxp://www.rodzicpoludzku.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=518:prowadzenie-ii-okresu-porodu-w-wietle-bada-naukowych&catid=59:woko-porodu&Itemid=1767

priya, przeczytaj ten artykuł, on bardzo dużo mi wyjaśnił.

priya - 2009-10-26, 12:31

Przeczytałam. Czułam się jakby pisano o mnie... Tyle że ja rodziłam z zzo i może ono spowodowało, że nie odczuwałam skurczów partych jak należy? Choć ból mimo znieczulenia był przerażający, bo zzo już dawno przestalo działać gdy kazano mi przeć...
agninga - 2009-10-26, 18:36

ja to się obawiam że właśnie za dużo wiem - akcją rodzic po ludzku zainteresowałam się jeszcze przed ciążą i od tego czasu sporo się dowiedziałam. A obawiam się bo wiem z relacji jak trudno o swoje prawa i jaki czasem stosunek personelu do takich "mądralińskich".. bo tak właśnie sobie część myśli.
Pewnie znacie wiele takich relacji. Moja kumpela upierała się że urodzi bez cięcia i bardzo popękała (dziecko ponad 4kg) pewnie też dlatego że personel podszedł do tego: skoro chce to proszę bardzo..
Niestety trudno jest o zaufanie do naszych "specjalistów" jeśli już zapoznało się ze statystykami polskich szpitali ...

YolaW - 2009-10-26, 21:01

priya napisał/a:
ja w tej kwestii zupełnie nieoświecona byłam i może to dziwnie zabrzmi, ale nie mam pojęcia jak odczuwa się skurcze parte... Mam do dziś wrażenie, że w ogóle nie przeszłam II fazy porodu i że mojego synka wypchnęłam z siebie na rozkaz lekarki odbierającej poród. Też straszliwie długo to trwało, bo leżałam na łóżku porodowym prąc jakieś 2 godziny i nie mogłam wyprzeć małego na zewnątrz.

priya, jakbym o sobie czytała... O ile skurcze z pierwszej fazy pamiętam dokładnie to nie jestem w stanie powiedzieć jak odczuwa się skurcze parte... Mimo, że rodziłam bez zzo.

agninga napisał/a:
personel podszedł do tego: skoro chce to proszę bardzo..

U mnie tak było: chciałam rodzić w pionie i pozycja pionowa została mi narzucona. Kiedy po półtorej godziny bezskutecznego robienia przysiadów poprosiłam o oxy bo byłam bez sił to mi powiedziała, że jak chciałam rodzić naturalnie to będę rodzić naturalnie. Ulitowała się nade mną po ponad 2 godzinach takiego "parcia".

[ Dodano: 2009-10-26, 21:07 ]
Czytam teraz artykuł i analisuję poród i myślę sobie, że wtedy kiedy robiłam te wykańczające przysiady wcale nie miałam jeszcze 2 fazy porodu. Zresztą podobno przerwa między 1 a 2 fazą może być bardzo długa i kobieta nawet może się przespać, żeby odpocząć i zebrać siły a wtedy w ciele NIC się nie dzieje i dziać się nie musi.
Wściekła znowu jestem na tą położną, że mi tak wszystko spartoliła... :evil:

Kat... - 2009-10-26, 21:07

YolaW napisał/a:
Ulitowała się nade mną
i to mnie właśnie wkurza w służbie zdrowia. Dlatego chciałam rodzić wszędzie byle nie w szpitalu. Jak tak czytam niektóre historie to czasem bezpieczniej byłoby w lesie na szyszkach rodzić
YolaW - 2009-10-26, 21:28

Kat... napisał/a:
i to mnie właśnie wkurza w służbie zdrowia. Dlatego chciałam rodzić wszędzie byle nie w szpitalu.

No właśnie i ja też i to przez moją wizję porodu domowego wtopiłam z żorskim szpitalem :( Gdybym nie zechciała porodu domowego to bym wylądowała w innym szpitalu - choć wiem że i to mi nie daje 100% gwarancji, że nie byłoby podobnie...

kma - 2009-10-28, 11:32

jak czytam niektóre Wasze opisy porodu to aż dostaje gęsiej skórki. :-? chyba rzeczywiście lepiej isć na poród ze wsparciem niż być samej na łasce i niełasce położnych.

Coś wątek przebiegu porodu mnie ostatnio prześladuje i spotykam je nawet w książkach fabularnych :) (w 2 książkach w ciągu miesiąca) - dość dokładnie opisane i oba z nacinaniem. Przy następnym porodzie pomyślę więcej o swoim kroczu ;)

orenda - 2009-10-28, 12:30

Ciekawostka: to, że kobiety są zmuszane do leżącej pozycji w czasie porodu "zawdzięczamy" temu, że Ludwik XIV, Król - Słońce, był niezdrowym podglądaczem i zmuszał kobiety - swoje żony i metresy do rodzenia na plecach, żeby móc lepiej widzieć.
Z książki Dzika kobieta , Angelika Aliti - polecam

maryczary - 2009-10-28, 12:54

kma napisał/a:
chyba rzeczywiście lepiej isć na poród ze wsparciem niż być samej na łasce i niełasce położnych
Właśnie to istotna kwestia. Nieważne, maz czy nie mąz, może byc mama, siostra, przyjaciółka - po prostu ktos kto na trzexwo bedzie mógł kontrolowac co "słuzba zdrowia" robi i by pilnować czy robią tak jak kobieta sobie życzy
agninga - 2009-10-28, 12:59

ja tylko z informacją, że dzisiaj w rozmowach w toku będzie o porodówkach
gemi - 2009-10-28, 18:37

priya napisał/a:
wiem np. że nie dam sobie podać oksytocyny, nie pozwolę żeby kazano mi przeć kiedy nie czuję skurczów partych i nie mam pełnego rozwarcia i przynajmniej spróbuję zawalczyć o wygodniejszą dla mnie pozycję
ja to wiedziałam przed pierwszym i mój poród był wspaniały do momentu przyjścia lekarza. Zostałam siłą położona na łóżko porodowe z nogami prawie na lampie, wyrywałam się, ale i tak mnie przytrzymali, nacięli pomimo protestu i darli się, żebym parła zamiast krzyczeć, choć ja jeszcze partych nie miałam. Poza tym po pierwszym partym wydał im się mój poród "za długi", więc bez ostrzeżenia i bez pytania lekarz władował łapę w mój brzuch. Oczywiście dostałam po tym krwotoku. Ot i na tyle zdała się moja wiedza i świadomość.
No, teraz z tą świadomością nieskuteczności mojego uświadomienia następnym razem urodzę sobie bez wariatów w białych fartuchach - czyli w domu.

dżo - 2009-10-28, 20:05

gemi, o matko :shock: , to straszne czego doświadczyłaś,
YolaW - 2009-10-28, 22:26

gemi, oni Cię w pewien sposób zgwałcili... :(

Ja zresztą do dzisiaj przeżywam swój poród jako wielką krzywdę i gwałt na mnie. Powoli zaczynam być gotowa na drugie, ale bardzo powoli...

agninga napisał/a:
ja tylko z informacją, że dzisiaj w rozmowach w toku będzie o porodówkach

Oglądałam. Straszne rzeczy tam babki opowiadały. Najgorsza była ta naga kobieta czekająca 2 godziny na łóżku na cc. I te koszulki krótkie też żenujące. Jedna kobieta mówiła, że nie umyli jej po porodzie i przypomniałam sobie, że ja w zakrwawionej z porodu kołdrze leżałam kilka dni aż do wyjścia i nawet na moją prośbę nie zmienili. I tak leżałam w tym syfie. Chętnie bym poszła do nich teraz i im wygarnęła :evil:

orenda napisał/a:
Ciekawostka: to, że kobiety są zmuszane do leżącej pozycji w czasie porodu "zawdzięczamy" temu, że Ludwik XIV, Król - Słońce, był niezdrowym podglądaczem i zmuszał kobiety - swoje żony i metresy do rodzenia na plecach, żeby móc lepiej widzieć.

Tfu!! A to świntuch!!

kma - 2009-10-28, 23:31

gemi, :shock: współczuję. to było straszne. :cry:

[ Dodano: 2009-10-28, 23:36 ]
orenda napisał/a:
Ciekawostka: to, że kobiety są zmuszane do leżącej pozycji w czasie porodu "zawdzięczamy" temu, że Ludwik XIV, Król - Słońce, był niezdrowym podglądaczem i zmuszał kobiety - swoje żony i metresy do rodzenia na plecach, żeby móc lepiej widzieć.

W przyrodzie nic nie ginie: podobno (koleżance tak przewodniczka mówiła) przy wyrwaniu zęba "lekarz" wyrwał Ludwikowi XIV dość duży kawałek podniebienia :-| przeżył ale miał "wyrwę" w buzi i mógł jeść tylko papki. podobno strasznie go to bolało... :roll:

gemi - 2009-11-03, 12:21

YolaW napisał/a:
Chętnie bym poszła do nich teraz i im wygarnęła
we mnie też taka myśl dojrzewa. Jeśli ta myśl nie da mi spokoju, to wsiądę w auto i wyhaczę tego doktorka. Może on wcale nie jest świadomy tego, że coś było nie tak. Z opisów na rodzicpoludzku.pl przeczytałam, że takie praktyki co niektórym dziewczynom się podobają - bo szybciej. Przyszedł Pan Doktor, coś tam zarządził i uratował od bólu. Z resztą ja po porodzie byłam zupełnie skupiona na dziecku i nie miałam ochoty na uświadamianie kogokolwiek o czymkolwiek. Więc pewnie lekarz żyje do dziś w głębokim przeświadczeniu, że wszystko było ok.

YolaW napisał/a:
Ja zresztą do dzisiaj przeżywam swój poród jako wielką krzywdę i gwałt na mnie. Powoli zaczynam być gotowa na drugie, ale bardzo powoli...
Ja mimo krzywdy bardzo bardzo bardzo chciałabym już teraz być w ciąży. I nastawiam się na poród w domu. Drugi raz nie dam się tak zgwałcić i to ja i dziecko będziemy decydować o przebiegu akcji. Póki co okresu jeszcze nie mam a i mąż cały czas w rozjazdach. ;-)
YolaW - 2009-11-03, 13:33

gemi, to ja życzę szybkiego poczęcia :)
Ja najpierw dość szybko chciałam mieć drugie, ale z powodu tej mojej choroby musiałam odsunąć te plany na niewiadomokiedy. A teraz kiedy dochodzę do siebie to tak mi wygodnie z odchowanym już sporo Olafem, że jeszcze bym zaczekała z rok z poczęciem :) Wygodna się zrobiłam i chyba wolę mieć kolejnego niemowlaka jak Olaf będzie choć na parę godzin w przedszkolu :)

[ Dodano: 2009-11-03, 13:34 ]
No, ale pewnie po raz kolejny życie zweryfikuje moje plany...

poughkeepsie - 2009-11-03, 14:56

Gemi aż się wierzyć nie chce jak się czyta opis Twojego porodu :( Podziwiam, że w ogóle chcesz się zdecydować na drugie dziecko. I masz zupełną rację pisząc, że właśnie dużo, jak nie większość, kobiet jest zadowolona z takich praktyk, bo szybciej. Byłam na spotkaniu, na którym była m.in. prezes fundacji rodzić po ludzku i słusznie zauważyła, że porody w Polsce wyglądają tak jak wyglądają, bo kobiety nie wiedzą, jak dobry poród powinien wyglądać. Uważają, że oxy, nacięcie, itd. są dobre, bo przyspieszają poród, a przecież im szybciej tym lepiej. Filmy Orgasmic birth i Business of being born świetnie pokazują jak jedna interwencja prowadzi do drugiej - podanie okscytocyny powoduje silniejsze skurcze to powoduje niedotlenienie dziecka więc potrzebne jest cc.
kma - 2009-11-04, 16:21

poughkeepsie napisał/a:
porody w Polsce wyglądają tak jak wyglądają, bo kobiety nie wiedzą, jak dobry poród powinien wyglądać.
i tu się zgodzę - ja nie dokońca wiedziałam, miałam poleconego-spoko lekarza i zaufałam jemu, że mam słuchac położnych a będzie wszystko ok. nie czytałam za dużo, bo nie chciałam sie nastraszyć i poszłam na żywioł. ogólnie nie żałuje, bo akurat nic ani dziecku ani mnie się nie stało a sam poród wspominam miło, ale następnego porodu zaczynam się bać :/ choć w ciąży jeszcze nie jestem ;)
dżo - 2009-11-04, 21:59

kma napisał/a:
ale następnego porodu zaczynam się bać

kma, nie ma się czego bać :-) , polecam książkę "Aktywny poród" :-)

priya - 2009-11-05, 14:32

kma napisał/a:
ale następnego porodu zaczynam się bać
Oj, a przecież miałaś super nastawienie. Może za dużo w necie czytasz ;-) Ja też się długo bałam drugiego, ale im bliżej jestem tym spokojniej podchodzę. Znaczy się wiem, że już się z udziału w tej imprezie i tak nie wypiszę, więc...
gemi - 2009-11-05, 14:37

dżo napisał/a:
polecam książkę "Aktywny poród"
ja też! ja też! jest świetna.
Moim zdaniem najlepszy prezent, jaki można dać sobie i dziecku jednocześnie to w pełni świadomy poród. Wtedy ma on charakter łagodnego przejścia z jednej strony brzucha na drugą.

Ja właśnie dlatego się drugiego porodu nie boję, bo będzie u nas w mieszkaniu. BEZ lekarzy :mrgreen:

rosa - 2009-11-05, 20:58

a ja się jakoś boję trzeciego, aż mnie pani doktórka wyśmiała :-/
nie nastawiam się na nic, tylko mam nadzieję że będzie szybko, bo że boli to wiem :-)
chyba mam za dużo czasu na myślenie

kma - 2009-11-05, 22:12

rosa napisał/a:
chyba mam za dużo czasu na myślenie
właśnie :D myslenie czasem nie wychodzi na dobre :)
priya napisał/a:
Może za dużo w necie czytasz
już któryś raz sobie obiecuje, że skończę zagłebiac się w porody tylko skupię sie na Wiek niemowlęcy :D
tak wieć spróbuję jeszcze raz: żegnam sie stąd, do zobaczenia w innych wątkach ;)
p.s. książkę sobie kupie jak zajdę w ciąże - puki co musze męża przekonac ;)

gemi - 2009-11-06, 13:58

kma napisał/a:
rosa napisał/a:
chyba mam za dużo czasu na myślenie
właśnie myslenie czasem nie wychodzi na dobre
a może po prostu warto myśleć w innym kierunku? ;-)
Martini - 2009-11-08, 22:02

no to teraz moje 5 minut :) ku pokrzepieniu tych co to godzina „0” jeszcze przed nimi :)
Zaczęło się 23 października koło 4 rano – obudziły mnie delikatne skurcze (jak przy okresie) co 15 minut. Ucieszyłam sie bo miałam juz bardzo dość stanu słoniowatego i poszłam dalej spać. Wstałam koło 9, skurcze dalej były. Kąpiel wyciszyła je na 40 minut, ale wróciły. W ciągu dnia robiły się coraz mocniejsze i częstsze. Koło 16 wychlupnął ze mnie czop śluzowy co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że to nie fałszywy alarm. Koło 17 mąż przestał śmiać się z moich coraz to nowych sposobów oddychania na skurczu i zaczął oddychać ze mną i mierzyć stoperem – najwyraźniej wyglądałam już na zbolałą. Byłam cały czas w kontakcie z położną bo do szpitala chciałam jechać w ostatniej chwili. Dotarłam o 22 z rozwarciem na 7 cm i skurczami co 2 minuty. Jak usłyszałam że już 7 byłam cała szczęśliwa bo żadnego kryzysu nie czułam, bolało jak cholera ale po 30 sekundach skurczu przychodziły 2 minuty super przyjemnego odpoczynku i ulgi. Dało się to znieść. Na izbie przyjęć zostawiłam oświadczenie żeby trzymano się z daleka ze szczepionkami, antybiotykami i w ogóle igłami ode mnie i dziecka – tzn że zgadzam się owszem na nacięcie, wenflon i inne takie medyczne procedury tylko w razie konieczności ratowania zdrowia i życia – nie profilaktycznie. Dostaliśmy osobną salę, ściemnione światło, naszą muzykę, termofor na brzuch, piłkę – na której między innymi byłam podłączana do KTG bo na leżąco wytrzymałam tylko dwa skurcze – bolały trzy razy bardziej. Nie wiem jak można znieść poród na leżąco! ja generalnie chodziłam, kręciłam biodrami na stojąco lub na piłce. Upływały kolejne godziny a postępu brak, zatrzymało się na 9 cm i tak było do 2. Czułam się już naprawdę wykończona, wypiłam 3 litry wody. Pęcherz płodowy ciągle nie pękał – niby super bo dzidziuś bezpieczny ale miałam już dość, wiedziałam ze gdyby pękł poszłoby szybciej. W końcu pękł przy badaniu ułożenia główki na skurczu i o zgrozo wcale nic nie przyspieszyło, skurcze wręcz osłabły, były rzadsze. Zaczęłam się trochę podłamywać. Mój organizm pewnie potrzebował odpocząć ale psychicznie strasznie chciałam mieć to za sobą i zobaczyć wreszcie syna a nie oczekiwać na skurcze parte których brak. Zaczęłam się zastanawiać czy to się kiedyś skończy, czy może się skończyć dobrze, położna uspokajała mnie i tłumaczyła że wszystko jest ok, i że skończy się bo czy widziałam kobietę która byłaby w ciąży wiecznie?? Poza tym była cały czas dla mnie, masowała, podpowiadała pozycje, żartowała, badała mnie tam gdzie akurat byłam a nie tam gdzie byłoby jej najwygodniej, myła mnie, mówiła dokładnie to co potrzebowałam usłyszeć żeby się nie poddać i nie zacząć płakać. Generalnie była aniołem. Gdyby ktoś chciał kontakt do najlepszej położnej na świecie to prosze o info na priva :) W końcu zaczęły się skurcze parte, myślałam że najgorszy ból mam za sobą (czytałam że główka wychodząc naciska na jakiś nerw i znieczula ?) mi tam nic nie znieczuliła. Parłam przy drabinakach – na skurczu robiłam przysiad i zawieszałam się na rękach. Bolało koszmarnie... jakimś cudem teraz jak o tym myślę wydaje mi się to piękne ale wiem ze wtedy byłam pewna że nie będę więcej rodzić dzieci, że jak się to przejdzie raz to nikt przy zdrowych zmysłach się nie zdecyduje na kolejny, że córeczka będzie z domu dziecka. W każdym razie uczucie ze główka wychodzi a potem cofa się po zbyt krótkim skurczu to jest coś czego się nie zapomina i do tej pory przechodzi mnie dreszcz na wspomnienie. Chciałam urodzić klęcząc, z rękami opartymi na kolanach męża ( dwa powody – to pozycja najlepiej ochraniająca krocze a mąż jest z przodu przed twarzą i nie trzeba się zastanawiać co tam widzi i czy potem będzie miał traumę ;) Pozycja przy drabinkach jest mocniejsza – pomaga grawitacja więc musiałam w niej wytrwać prawie do końca. A główka wychodziła i cofała się. Ostatecznie zaczęłam krzyczeć tzn. wydawać z siebie taki bojowy dźwięk w trakcie skurczu i to jakoś pomogło. Położna krzyknęła w pewnym momencie że teraz to już rodzimy (zupełnie jakbym poprzednie 12 godzin leniuchowała ;) usadziła męża na fotelu, mnie na macie przed nim, zawołała neonatologa i kazała mi dać z siebie wszystko. No więc dałam, bolało, piekło, rozrwało mnie – tak mi się wydawało. Byłam pewna że mam już pęłkniecie 3 stopnia ale było mi wszystko jedno, jak by mnie ktoś wtedy chciał naciąć albo zrobić cesarkę to też bym sie zgodziła. Urodziła się główka i koniec skurczu. Czekamy... czekamy... i nic :) a położna: Marta, bo on zaczyna już coś do nas gadać :) i usłyszałam swoje dziecko które biedne utknęło w połowie drogi a skurczu brak. Na szczęście synek puls miał cały czas mocny. W pewnym momencie pytam: to może będę parła bez skurczu?? A położna z lekarką: no to próbuj! (no bo ile można do cholery czekać) Zaczęłam przeć, w trakcie pojawił się słaby skurcz do pomocy, zaparłam się nogami, rękami i jakimś cudem urodziłam resztę mojego malucha, potem już usłyszałam tylko ODDYCHAJ! – na szczęście do mnie nie od synka :) on biedny zaczął płakać, dostałam go do rąk, rany jaki był piękny! :) pytam męża czy też widzi jaki on piękny czy to hormony – on na to że piękny (dziś mówi że mała szkarada to była zaraz po porodzie z głową jak ufoludek – ja sobie tego nie przypominam ;) Tyłem wczołgałam się na łóżko gdzie zostaliśmy z synkiem 2 godziny. W trakcie urodziło się łożysko – bez wrażenie (kurcze jakie to duże było!). Czekałam kiedy mnie zaczną szyć, chciałam spytać jak źle to wygląda ale uznałam, że nie będę sobie psuć humoru a tu położna mówi: super, żadnego pęknięcia, leciutkie otarcie. Sprawdziłam czy mogę zaciskać mięśnie Kegla – bez problemu :) Minęły dwa tygodnie, nic mnie już nie boli... no może oprócz lekko zmasakrowanych sutków – mój ssak przybiera na wadze dwa razy szybciej niż potrzeba i ma bóle brzuszka z przejedzenia chyba, ja chudnę w zastraszającym tempie, ale generalnie jest pięknie. Wspomnienia ze szpitala też mam raczej dobre – mieli co prawda inne niż ja podejście do pewnych kwestii ale nikt nie próbował mnie na siłę nawracać ani robić czegokolwiek wbrew mojej woli. Kilka razy usłyszałam tylko: wow jak taka kruszyna urodziła takiego wielkoluda? (mój krasnoludek ważył 3880 więc przesadzali z tym wielkoludem ;) Urodziłam po ludzku, da się w Polsce!

dżo - 2009-11-08, 22:14

Martini, pięknie :-D , najbardziej spodobał mi się ten fragment:
Martini napisał/a:
Położna krzyknęła w pewnym momencie że teraz to już rodzimy (zupełnie jakbym poprzednie 12 godzin leniuchowała
:mryellow:
a w jakim szpitalu rodziłaś?

Martini - 2009-11-08, 22:20

dżo napisał/a:
a w jakim szpitalu rodziłaś?


Na żelaznej, czyli w najbardziej obleganym - co ciekawe jak rodziłam to byłam jedyna na bloku porodowym :) w ciągu dnia podobno były kolejki a ja przyjechałam i mogłam wybierać salę, miałam sowją położną a pozostałe 3 na dyżurze się nudziły... no ale o 6 rano znów już był komplet. Po porodzie trafiłam do sali na oddziale patologii ciąży (z 3 innymi nowo urodzonymi i ich mamami) bo na noworodkach nie było miejsc. I tak super, że nas na korytarzu nie położyli bo dwie dziewczyny tak leżały...

blamagda - 2009-11-08, 22:25

Martini, cudnie to opisałaś... już widać, że bombowa z Ciebie mama! :-)
Malinetshka - 2009-11-08, 22:37

Martini, cudny opis, ale fajnie się go czytało :) dzięki.
PiPpi - 2009-11-08, 22:45

wspaniały opis, aż poczułam to ufff! jest dzieciątko :lol: dzielna, oj dzielna mamo!
Kasiula2305 - 2009-11-08, 22:50

Martini, super opis, wyczerpujacy, a ty dzielna bylas niesamowicie, podziwiam i tez bym tak chciala :D
kma - 2009-11-08, 23:17

piękny opis, aż się wzruszyłam ;-)
na prawdę coś pięknego!
gratuluję Mamusiu :mryellow:

Kat... - 2009-11-08, 23:23

Martini, gratulacje piękny opis! Rodziłam w tym samym miejscu i mój poród wyglądał baaaardzo podobnie. Wzruszyłam się podwójnie. Też mam miłe wspomnienia, też urodziłam po ludzku.

Zmień suwaczek :-)

Dorota - 2009-11-09, 08:28

Martini cudowny opis! Wzruszyłam się i przypomniałam sobie swój poród (w tym samym szpitalu) i drabinkę ;-)
Gratuluję :-D

priya - 2009-11-09, 10:24

No i ryczę kurde no! Pięknie Martini, przepięknie.
Capricorn - 2009-11-09, 11:10

martini, super.

a suwaczek - do wymiany ;-)

gemi - 2009-11-09, 11:36

martini - jeszcze raz gratuluję!! Twój opis porodu jest jakby ku pokrzepieniu serc :-) No i podziwiam Twoją determinację i rodzenie od szyi w dół bez skurczu. A położna faktycznie - anioł nie kobieta 8-)
Martini - 2009-11-09, 12:58

Wielkie dzięki za wszystkie miłe słowa! :-D

blamagda napisał/a:
już widać, że bombowa z Ciebie mama!


To będę sobie powtarzać w trudniejszych momentach bo narazie czuję się strasznie nieudolna jako matka :oops:

suwaczek! wiem wiem tylko ciągle coś pilniejszego mnie odrywa ;-)

poughkeepsie - 2009-11-09, 13:51

piękny opis Martini :)
rosa - 2009-11-09, 15:14

poughkeepsie napisał/a:
piękny opis Martini :)

no :-)

YolaW - 2009-11-09, 19:27

Martini, super czytało mi się Twój opis porodu. Pięknie urodziłaś, byłaś dzielna :) Niech się Maluch chowa zdrowo!!
DagaM - 2009-11-09, 20:01

Martini, udało mi się znaleźć chwilę i przeczytałam twój opis. Jestes niesamowita, jak wojownik!!! Byłas bardzo dobrze przygotowana do porodu, jestem pod wrażeniem. :-D
adriane - 2009-11-13, 09:20

Wspaniały poród. Gratuluję :-D
priya - 2009-11-20, 10:13

Dziś moja kolej :-) Poród nie idealny, przede wszystkim dlatego, że prowokowany, ale dalece przerastający moje oczekiwania. Na plus oczywiście!
O 8 rano stwiłam się z mężem w klinice dopełniając wszelkich koniecznych formalności. Pielęgniarka z recepcji zabrała nas windą na drugie piętro i przekazała w ręce położnej. Dostaliśmy gustowne ;-) szpitalne stroje do przebrania, mnie zawenflonowano, kazano się położyć i zbadano. Były już 2cm, więc miałam przed sobą tylko 8 :-P . O 9:00 podłączyli mi oksy, którą odtąd zwałam swoją najlepszą koleżanką i puszczałam przodem w każdych drzwiach :mryellow: (obłuda z mojej strony, całą ciążę marzyłam żeby nie przyszło mi się z panią oksy spotkać). Leżałam przypięta pod ktg i poczułam dość szybko pierwsze lajtowe skurcze. Pani doktor była zachwycona, pozwoliła wstać i spacerować. Zawędrowałam po drodze na salę porodową gdzie przebiła mi pęcherz i od tego momentu akcja trochę przyspieszyła, ale badanie wsazało tylko 3cm. Przed 11 surcze stały się cholernie mocne, a mnie zaproszono na porodówkę do znieczulenia. Leżałam na łóżku czekając na anestezjologa jakieś pół godziny. Najtrudniejsze pół godziny z mega skurczami co minutę. Na skurczu gryzłam własne ręce, oddychałam najgłębiej jak umiałam, a mąż masował mi plecy. Wciąż błagałam żeby masował mocniej i przypuszczam że w każdych innych okolicznościach zabiłabym go za taki "masaż". Do dziś mam sine i obolałe plecy ;-) Ale wtedy ratowało mi to życie :-D W końcu zostałam znieczulona i mogłam spokojnie pożartować z lekarzami i położną. Ale już widziałam scenariusz z poprzedniego porodu - po 1,5 godz. surcze wracają jeszcze bardziej nasilone, rozwarcia brak, męka, 2 godziny parcia wymuszonego... Już miałam wtać żeby spacerować, ale poczyłam że w czasie skurczu mam ochotę...przeć! Zbadali mnie i... 10cm! A więc znieczulono mnie do drugiej fazy, a całą pierwszą przetrwałam o własnych siłach. I wijąc się na łóżku miałam zapewne kryzys 7-go centymetra :mryellow:
Byłam w szoku, że tak błyskawicznie się to toczy! Nie pospacerowałam już. Obróciłam się tylko z boku na plecy, trzy skurcze i maluszek leżał na moim brzuchu. I tym razem naprawdę nie wnikałam czy rodzę na leżąco czy jakkolwiek. Poprostu było łatwo! Nawet mnie nie nacięli. Założyli jeden szew po leciuteńkim pęknięciu. Tuląc małe ciepłe ciałko pomyślałam, że może jeszcze bym sobie kiedyś dziewczyneczkę urodziła ;-) Mąż przeciął pępowinę, mały cudnie kwilił, a ja, 16 listopada o godzinie 11:51 byłam Z CAŁĄ PEWNOśCIą najszczęśliwszą kobietą świata :-D

karmelowa_mumi - 2009-11-20, 10:40

priya, normalnie wzruszyłam się.... :) cudnie!
vegan ciacho - 2009-11-20, 10:59

priya mialas wspanialy porod! Tak to ja tez moglabym jeszcze raz rodzic :mryellow:
rosa - 2009-11-20, 11:53

priya, ale szybko poszło! super :-)
YolaW - 2009-11-20, 21:26

priya, super expresowo :) Fajnie, że poród tak bardzo zaskoczył Cię na plus :)
PS. Dlaczego wywoływali Ci poród?

Kasiula2305 - 2009-11-20, 23:44

Czas na mnie z opisem porodu :D

Wiec, na 8 rano mialam wizyte w szpitalu na wywolywanie...
jest godzina 10:30 a ja ciagle podpieta pod ktg, za chwile mnie odpieli, zaproponowali snaidanie i powiedzieli ze nie moga podac zelu bo porodowki zajete... :roll:
12:30 po dziubalam obiad, 13:00 znowu mnie podpieli pod ktg i o 13:10 podali zel (nie przyjemne uczucie), ..przygoda powoli sie zaczyna :D
15 z minutami a ja ciagle pod ktg, brzuch boli jak na @, lekkie skurcze. O 16 mnie odlaczyli poszlam na kawe...
17:30 przygoda sie zaczela! skurcze co 10 min i nabieraja na sile, 18:30 co 5 min (jest ciagle sobota 14 Listo) o 19 podlaczyli mnie pod ktg (Adam od rana ze mna siedzi i jego pomoc jest nie oceniona) ktg zapisuje silne skurcze co 5 min. 20:10 przebadali mnie doglabnie, rozwarcie na jeden palec szyjka twarda do okola w srodku miekka, o 20:40 poszlam polazic po schodach, korytarzu, i podpierac sciany w czasie skurczy... o 21:05 odeszly mi wody na korytarzu, czuje jak mi po nogach cieknie ciepla woda, toleta byla naszczescie neidaleko, poszlam pochwalic sie do poloznych ze wody mi juz ciekna i ciagle mam skurcze, nagle slysze brawa :brv: hihih i pytania czy chce jakies przeciwbolowki, wzielam paracetamol na poczatek. O 23 z minutami polozylam sie do wanny z goraca woda, przelezalam chyba 1,5 h (czas zapiepsza jak szalony) 3:02 polozna zaglada i ciagle jest rozwarcie na 1 palec (czyli zero postepu) za to skurcze bolesne jak nie wiem, laze po scianach... ktg pokazuje kazdy skurcz 99% co 5-4 min. Poprosilam o kodeine i paracetamol, troche pomogla o 5:30 wygonilam m do domu z przeczuciami ze tak szybko sie nie zacznie i zeby mi sie nie pokazywal do 11 rano w niedziele, ma sie wyspac dobrze i przygotowac na gorsze ;) ...usnelam, przez sen ciagle czulam skurcze... wstalam o 8 rano poszlam pod prysznic.. 9:30 ktg skurczybyki sa nadal silne ale co 10-7 min. Adam przyjechal po 10...(przez caly czas bylo bardzo milo, polozne do rany przyloz, wszytsko super, oprocz moje szyjki zero postepu) O 12:11 zaproszenie na porodowke, podlaczyli ktg i o 13:30 kroplowe z oxy, tam mnie przywitala bardzo fajna polozna, strasznei mila i ciepla osoba, pomagala, rozmawiala i wspierala mnie ciagle, rozmawialysmy jak bysmy sie znaly od wiekow...
O 15:55 juz nie wytrzymywalam skurczy, pierwszy zastrzyk przeciwbolowy (morfina, zaczol dzialac dosc szybko i powiem wam ze czulam sie dobrze po nim, troche jak bym byla pijana, czulam skurcze ale jakos tak lzej i weselej mi bylo ;) ) 17:30 badanie szyjki, jest pierwszy postep 3-4 centymetry :D . 20:00 kolejna dawka morfiny (Adam moj m ciagle nie zastapiony, podczas skurczy masowal mi kregoslup i strasznei mi to pomagalo) acha dodam ze TENS nie dzialal na mnie w ogole a po gazie rozweselajacym myslama ze umre, zaczelam wymiotowac woda (never-ever gas&air) 21:40 badanie wewnetrzne, ciagle 4 cm zero postepu, morfina przestaje dzialac a do podania nastepnej dzialki 2h, decyduje sie na epidural o 22:40, 23:40 zaczyna dzialac, 0:15 kolejna dawka epiduralu. Od czasu kiedy znalazlam sie na porodowce ciagle bylam aktywna, jak nie pilka to krzeslo, przysiady, chodzenie po siacianie po epidural juz tylko lozko... o 0:40 rozwarcie na 5 cm :evil: , 2:10 kolejna dawka epiduralu... 3:30 puls dziecka zaczyna spadac :( ale za chwile rosnie i sie utrzymuje, ciagle 5 cm rozwarcia, kolejne dawki epiduralu przestaja dzialac... anestazjolog mowi ze jestem obca( alien) hihihi a ja do niego ze pewnie uzywaja epiduralu made in china ( ciagle bardzo fajna atmosfera, w przerwach pomiedzy skurczami wesole gadki :D ) Jednak polozna zaczyna sie troche niepokoic moja sytuacja... 6:00 przychodzi doktorka ( litwinka ) i zaczyna mowic o cc, ja w strachu, sparwdzila rozwarcie... tylko 6 cm, taki postep to nie postep, 6:07 zapada decyzja o cc, zakaladaja cewnik 6:40 jade na operacyjna, zneiczulenie od padsa w dol nie dziala, czuje jak mnie kroja i przecinaja kolene warstwy (czulam szczypanie), anestazjolog podaje mi zneiczulenie ogolne, odjechalam ... 7:09 William ... 9:34 obudzilam sie i widze jak m chodzi a na rekach trzyma naszego synka :buu: :cry: czuje jak lzy leca mi po policzku, dal mi go i nie moglam uwierzyc ze taki cud sie stal, ze jestesmy wszyscy razem a maly jest zdrowiutki i w bardzo dobrej kondycji.
Kiedy wyjeli Williamka , zawolali odrazu m zeby porobil zdjecia i zeby odrazu po przebadaniu go zabral :D od tej pory moi wspaniali chlopcy czekali na mnie :) . Tak jak mowilam wczesniej, pomoc mojego m byla nieoceniona, chwala mu za to! Kocham go ponad zycie :D Po mimo tak dlugiego, wyczerpujacego porodu, nic mnie nie zrazilo do nastepnego podejscia ;) cudowna odsluga w szpitalu , mam kolejne wspaniale wspomnienia :D i jak dla mnie 3 happy endingi ;) 1. Wiliamek :D , 2. az 6kg mniej po wstaniu z luzka, da sie odczuc :) 3. to pecherz, nareszcie nie biegam co 5 min do toalety i nawet nie sadzilam ze az tyle moge pomiesci :P

Bardzo duzo pomoglo mi oddychanie przy skurczach :)
Rana po cc niewidoczna, ciagletroche pobolewa, ale z dnia na dzien jest lepiej :)

Rospisalam sie bardzo ale tak dlugo to wszytsko trwalo ;) , napisalam jak umialam, emocje wrocily, lzy plyna mi po policzku (lzy szczescia) :D . Pewnei narobilam wiele bledow, za ktore przepraszam :oops: ...wracam do mojego synka :)

YolaW - 2009-11-21, 00:25

Kasiula2305, dzielna z Ciebie babka - tyle godzin się męczyłaś Kobieto! Medal powinnaś dostać. Ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło :)
nitka - 2009-11-21, 09:24

Kasiula2305, jakbym czytała o swoim porodzie...
dzielnaś :)

vegan ciacho - 2009-11-21, 11:19

Kasiula2305 az sie poplakalam :roll: Jak ty to wytrzymalas... Jestes niesamowicie dzielna:***
ryśka - 2009-11-21, 12:10

8-)
Kasiula2305 - 2009-11-21, 12:53

Dzieki dziewczyny za mile slowa, bylo ciezko momentami ...
priya, gratulacje jeszce raz ! :D porod mialas cudny, az mi sie lezka zakrecila ;-)
ryśka, porod mialas ciekawy, Gratulacje! :D

YolaW - 2009-11-21, 19:14

ryśka, dzięki za opis :) Dobrze, że masz same pozytywne wrażenia. Z Twojego opisu też widzę, że w Bielsku nie nacinają bez potrzeby - to świetnie. No i te położne anioły :)
Zastanawiałam się tylko czy każdemu dają oxy. Miałaś jakieś wskazania do podania jej?
Pozdrowienia dla Ciebie i pozostałej Dwójeczki :)

huanita - 2009-11-21, 19:22

Dziewczyny cieszę się że wszystko ok i gratulacje raz jeszcze :-)
priya - 2009-11-22, 10:54

Kasiula2305, Jesteś niesamowita! I taka pozytywna. Super!
ryśka, cieszę się, że i Ty tak miło wspominasz poród. Ja też jestem z Esculapa bardzo zadowolona. Widziałam Cię jak kilka razy przechodziłaś koło naszej sali (znak rozpoznawczy - miseczka ;-) ); ja już wtedy tuliłam maluszka :-D
Cytat:
Dlaczego wywoływali Ci poród?
_________________
Wywoływali, bo nie chciałam urodzić w żadnym z bielskich szpitali, a klinika była nieczynna od 17 do 19 listopada... Więc 16-go zdecydowałam się na prowokację.
YolaW napisał/a:
Zastanawiałam się tylko czy każdemu dają oxy.
Właśnie ja też się zastanawiam. Planowałam nie wyrazić zgody i sprawdzić ich reakcję tym razem, ale ponieważ skończyło się na prowokacji... wiadomo...
Lavinia - 2009-11-22, 20:36

Kasiula, Ryska, Priya- dziewczyny gratuluje wam wszystkim!!! Dzielne jestescie! :-D
YolaW - 2009-11-23, 17:40

priya, dzięki za odp. Może ryśka coś wyjaśni w kwestii oxy... :)
ryśka - 2009-11-23, 18:24

Nie miałam wskazań do podania oxy, w sumie, to zamierzałam na ten temat rozmawiać, ale jak przyszło co do czego, to postanowiłam (świadomie) polegać na ich doświadczeniu i nie polemizować. Możliwe, że bez oxytocyny nie potrzebowałabym np. znieczulenia, bo z bólem poradziłabym sobie sama, ale trudno to przewidzieć, to był mój pierwszy poród, więc nie mam żadnego porównania...
Myślę, że podają oxytocynę, żeby porody przebiegały stosunkowo szybciej - czyli, w jakimś sensie, dla własnej wygody.

[ Dodano: 2009-11-23, 18:25 ]
priya napisał/a:
Widziałam Cię jak kilka razy przechodziłaś koło naszej sali (znak rozpoznawczy - miseczka ;-) ); ja już wtedy tuliłam maluszka :-D

Hy hy hy :-P

YolaW - 2009-11-23, 20:40

ryśka, dzięki :) To cenna informacja.
poughkeepsie - 2009-11-23, 20:45

gratulacje dziewczyny, pięknie przez to przeszłyście!
vegan ciacho - 2009-11-23, 21:40

ryśka napisał/a:
Możliwe, że bez oxytocyny nie potrzebowałabym np. znieczulenia, bo z bólem poradziłabym sobie sama, ale trudno to przewidzieć, to był mój pierwszy poród, więc nie mam żadnego porównania...

Ja mam porownanie. Mnie po oxy bolalo o wieeele bardziej, tak ze nie bylam w stanie sie ruszac.

ryśka - 2009-11-24, 22:18

Ja mam wrażenie, że z powodu oxytocyny skurcze stały się w pewnym momencie tak częste, że nie miałam czasu, żeby pomiędzy nimi odpocząć.
vegan ciacho - 2009-11-24, 22:59

ryśka u mnie tez tak bylo. Jak kucnelam, to wstac nie moglam, bo to byl jeden wielki skurcz. Strasznie mecza takie czeste skurcze.
rosa - 2009-12-10, 16:23

Środa, 2.XII, nadejszła wielkopomna chwila
a miało być tak łatwo, lekko i przyjemnie, no i dwa tygodnie przed terminem
nic nie pomogło, spacery, schody, sexy, maliny, rycyny
dziesię dni po terminie minęło i chciał, nie chciał pojechaliśmy do szpitala
dotarliśmy tak około 8.30, ludzi tłum, stanęliśmy w kolejce i czekamy. Po godzinie 10 weszłam na izbę przyjęć. Pan doktor, zbadał mnie dosyć intensywnie i głeboko – lekki masaż szyjki mi zafundował
zapytałam się o żel prostaglandynowy, więc oni nie stosują, nawet jakbym kupiła za swoją kasę to i tak nic z tego. Znieczulenia też nie stosują, trochę mi mina zrzedła, bo w sumie dobrze wiedzieć, że jakby co to by można skorzystać, ale jak nie ma to nie ma.
Wypełniliśmy papiery i ponieważ wszystkie stanowiska porodowe były zajęte, to musieliśmy poczekać w takim jakby pomieszczeniu gospodarczym. Trochę po tym masazu mnie skurcze chwyciły, ale lajtowe, więc spacerowałam po tym pomieszczeniu starając się nie denerwować, ale lekka panika juz mnie chwytała.
Tak około 11.30 zaprowadzili nas do wolnej sali, takiej lux z wanną porodową. Najpierw dostałam kroplówkę z antybiotykiem (paciorkowiec) i podłączyli mnie do ktg, skurcze cały czas miałam, ale mizerne. Tak około 12 lekarz jeszcze raz mnie zbadał i podłączyli mi pompkę z oxy. Po pół godzinie skurcze się zaczęły rozkręcać, o 13 przebili mi pęcherz płodowy i jeszcze musiałam posiedzieć z ktg, bo tętno dzicka było na dolnej granicy. O 13.45 weszłam do wanny na godzinę, jak wychodziła to miałam rozwarcie na 5 palców. Połozna od tej chwili już został ze mną, skończyła pozostałe 2 porody i miała czas tylko dla mnie. Bardzo fajna babka, dużo mi pomogła. Po wyjściu z wanny usiadłam na piłce, po pół godzinie na piłce miałam już 9 cm rowarcia. Bolało okropnie, ale byłam twarda, starałam sie skupić na oddychaniu i co najważniejsze miałam przerwy między skurczami, więc zawsze chwila na nabranie sił była :)
zaczęłam czuć leciutkie popieranie, położna zaproponowała mi klek podparty, oparłam się o wannę i na skurczu lekko parłam. Ale nie szło mi to pacie za bardzo i weszłam na fotel. Przyszedł lekarz i w ciagu następnych 4 skurczy urodziłam. Lekarz mi wypchnął młodego z brzucha, bo parcie mi zupełnie nie szło. Jak Piotrek powiedział, że już jest główka, to powoli zaczęło mi odpuszczać i zaczęłam czuć się szczęśliwa. Potem tylko łożysko, szycie i koniec. Dostałam takich mega drgawek, że nie mogłam uleżeć, cały stres i zmęczenie ze mnie wyszło.
Ziemuś ważył dokładnie 3970 kg, 59 cm wzrostu :)
rodziliśmy z Piotrkiem RAZEM, to jest mój anioł, bez niego nie dałabym rady :*

daria - 2009-12-10, 16:31

rosa napisał/a:
rodziliśmy z Piotrkiem RAZEM, to jest mój anioł, bez niego nie dałabym rady :*



bardzo się cieszę i życzę Ci żebyś jak najszybciej doszła do siebie :*

czekamy na fotkę Ziemka :-)

DagaM - 2009-12-10, 16:36

rosa, trzymaj się, niech Ci się goi wszystko w tempie ekspresowym! :-)
martka - 2009-12-10, 16:42

ależ jesteś dzielna! pozdrowienia dla anioła Twego, cudnie, że byliście razem :-D
elenka - 2009-12-10, 16:43

rosa dobrze, że Piotr był przy Tobie.
Dałaś radę kobito i to najważniejsze, jesteś super :-*

dynia - 2009-12-10, 17:16

Roska :') :*
nitka - 2009-12-10, 17:24

rosa, byłaś bardzo dzielna po tej oxy!
:*

bodi - 2009-12-10, 17:39

rosa, spłakałam się. DObrze że miałaś przy sobie Anioła :) Dzielna KObieto :D
biechna - 2009-12-10, 18:06

rosiczka no nic nowego nie napiszę, byłaś bardzo dzielna, naprawdę, jeszcze tak się dowiedzieć w szpitalu, że nie ma znieczuleń, brrr, ja myślałam o samobójstwie nie mogąc się doczekać anestezjologa, a Ty musiałaś po prostu wytrzymać, chylę czoła przed Tobą. I super, że miałaś Piotrka przy sobie. I że się tak spisał. I że Ziemowit jest. I w ogóle :-D Mam nadzieję, że poczucie szczęścia zostało, trzymaj się, a w jednej z tych tysiąca wolnych chwil, jakie teraz masz, wrzuć proszę jakieś zdjęcie ;-)
excelencja - 2009-12-10, 18:54

Rosa
wspaniałaś! kiedyś międzytyłek Ci się zagoi, ale chyba źle nie jest skoro napisałaś tak długiego posta i wytrzymałaś :P
jutro będzie lepiej :D
Czekam na zdjęcia

- 2009-12-10, 19:12

rosa napisał/a:
rodziliśmy z Piotrkiem RAZEM, to jest mój anioł, bez niego nie dałabym rady :*
:'') pięknie napisałaś
no i po pół godzinie na piłce 9cm-nieźle!
brawo dzielna kobieto!

Capricorn - 2009-12-10, 19:26

rosa, Ty jesteś twarda babeczka! Niechże Ziemowit będzie samą słodyczą dla Was.
gemi - 2009-12-10, 20:14

rosa, podziwiam Cię za opanowanie podczas wyczekiwania przed izbą przyjęć. Cieszę się, że skończyło się bez komplikacji po tej oxy :-)
blamagda - 2009-12-10, 21:33

Rosa, pięknie! Bardzo się cieszę, że wspólnymi siłami dalśscie tak ładnie radę. A w jaki szpitalu naradzałaś?
zina - 2009-12-10, 21:37

rosa,:*
teraz duzo odpoczywaj kiedy sie tylko da.
Piotr dal rady! Gratki i dla niego! :-)
Chlopak wielkolud istny! :-)

orenda - 2009-12-10, 22:32

Rosa jesteś wielka, oboje jesteście i Maleństwo też!
mandy_bu - 2009-12-10, 23:10

rosa, dzielna, dzielna, dzielna kobieto i cudna mamo, gratulacje raz jeszcze i szybkiego powrotu do zdrowia :-)
olgasza - 2009-12-11, 09:00

rosa, jestes dzielna nie do wytrzymania, jak mawia mój tatinek. Gratuluje raz jeszcze!
maga - 2009-12-11, 11:49

roska - brawo!!! Pięknieście sobie dali radę. Podziwiam spokój, z jakim zdajesz relacje. Czekamy na fotosy Ziema. Pamiętaj - wszystkie Ziemowity to porządne chłopy! :-D
Malati - 2009-12-11, 11:53

rosa co nowego moge napisać co już nie zostałoby napisane-no super sobie poradziłaś,jestem pełna podziwu :-) Jeszcze raz gratuluję i również czekam z niecierpliwościa na zdjęcia Twojego synka :-)
kociakocia - 2009-12-11, 12:17

aż mi się łezka zakręciła... gratuluję jeszcze raz rosa, teraz już jesteście w domku, wszyscy razem, szczęścia i zdrówka życzę, niech bobas rośnie Wam radosny :D
Lavinia - 2009-12-11, 20:11

Rosa gratuluje!!! Pozdrowienia dla Ciebie i Twojego Aniola :-D
DagaM - 2009-12-11, 20:19

biechna napisał/a:
w jednej z tych tysiąca wolnych chwil, jakie teraz masz
pięknie ujęte :-D , widzę, ze nie tylko ja tak funkcjonuję, pomimo, że moje dziecię jest starsze od Twojego.
priya - 2009-12-12, 10:57

Pięknie! gratuluję raz jeszcze. Wszystkiego dobrego!
kofi - 2009-12-12, 19:10

rosiczko kochana cudnie, że już jesteście razem. Ależ olbrzym ten Ziemo, super. :-)
huanita - 2009-12-14, 17:42

Rosa jeszcze raz gratuluję :-D

To ja szybko opisze swój.
W sobote o 1 w nocy zaczeły mi wody odchodzic ja leżałam sobie na kanapie. Właściwie to one sikały mi po nogach więc zalałam kanape i całą drogę do łazienki i tak stałam pod prysznicem i czekałam ale tego było naprawde sporo więc jakby zaczeły mi odchodzi gdzieś na ulicy to nie wiedziałabym co mam zrobic ;-)
Pojechaliśmy z D. do szpitala w którym jako jedynym w olsztynie nie ma zakazu odwiedzin ze względu na grypę. Niestety tam nie yło miejsc wie pojechaliśmy do innego który jest najbliżej naszego domu. Zanim wypełniliśmy papiery była już druga. Podłączyli mi ktg i skurczy żadnych i nic się nie dzieje. O 3 zaczeły mi się skurcze z minuty na minute coraz gorsze. O 4.10 zaczeły mi się parte i 10 minut później trzymałam na rękach synka :-D Zabroniłam się nacinac i skończyło się na lekkim otarciu.
Położną miałam okropną i chce o tym szybko zapomniec. Szkoda że Daniel nie mógł by przy mnie i że nawet dziecka przez szybe nie chcieli mu pokazac.
Ogólnie poród miałam szybszy niż pierwszy ale dużo bardziej bolesny :-/
Urodziłam w mikołajki ale tydzień czasu leżeliśmy w szpitalu bo mały miał żółtaczkę ale dzisiaj wróciliśmu do domku i jest super. Mały śpi ciągle i nam się nudzi ;-)
Tobiasz miał 10 punktów, 4kg i 55cm

daria - 2009-12-14, 17:46

huanita napisał/a:
Tobiasz miał 10 punktów, 4kg i 55cm


:mrgreen: woww


huanita napisał/a:
Mały śpi ciągle i nam się nudzi ;-)


zapraszam do mnie :-P ;-)

maryczary - 2009-12-14, 17:47

huanita, gratuluję synka :)
kasienka - 2009-12-14, 17:52

Rosa,gratki raz jeszcze,slicznie napisalas :) fajnie ze moglas korzystać z wanny i kleku i piłki...pamietam ze tez dostałam takich drgawek jak mi całe to napięcie puscilo po. Sciskam serdecznie :)

huanita,ale się uwinęłaś :) podziwiam ze Cie nie nacieli,tym bardziej ze sama musialas o to zadbać :) fajnie ze Wam się nudzi :D odsypiaj kochana ;)

rosa - 2009-12-14, 18:59

huanita gratulacje!!!! tak się zastanawiałam czy ty już po, bo się ostatnio nie odzywałaś, młody całkiem słusznych rozmiarów :-)
dynia - 2009-12-14, 19:07

Gratulacje Huanita :-)
krop.pa - 2009-12-14, 20:34

huanita, ogromne gratulacje! :-D
blamagda - 2009-12-14, 22:49

huanita - ślicznieście się spisali - gratuluję! Szkoda że bez tatusia, ale pewnie teraz nadrabia zachwyty jak mały śpi :-)
martka - 2009-12-14, 23:11

huanita, ogromne gratulacje! :-D
YolaW - 2009-12-16, 00:21

huanita, synek duuży i urodził się wtedy co ja - to cię czeka przeprawa :-P Świetnie sobie poradziłaś, szkoda, że położna do niczego no i nie pokazali dzidziusia tatusiowi...

[ Dodano: 2009-12-16, 00:25 ]
rosa, gratuluję Ci, też byłaś dzielna :) Pisałaś o szyciu - nacinali Cię?
PS. Super, że P okazał się tak pomocny :) A Ziemo był też słusznych rozmiarów! Gratulacje jeszcze raz.

priya - 2009-12-16, 09:13

huanita, gratulacje! Widzę, ze szybka akcja była jak i u mnie. A synek baaaardzo dorodny :-D Wszystkiego dobrego. Odpoczywaj. Mnie przez pierwsze 2 tygodnie te z się nudziło ;-) Ale już mam co robić teraz :mryellow:
rosa - 2009-12-16, 12:45

Yola, tak nacinali, miałam 6 szwów :-/
biechna - 2009-12-16, 13:15

huanita, serdecznie Ci gratuluję, i synka, i że udało się bez cięcia, i w ogóle :*** Ciekawe, co się będzie działo, jak mały wreszcie przestanie spać, bo wiesz, może on kumuluje siły ]:-> a tak serio - odpoczywaj, ciesz się, dojdź szybko do siebie i pięknego podwójnego macierzyństwa życzę.
huanita - 2009-12-16, 14:28

biechna napisał/a:
może on kumuluje siły

tego właśnie się boję :-D

dzięki za wszystkie gratki :-)

mandy_bu - 2009-12-16, 14:59

huanita, to i ja jeszcze dołączam gratulacje :-) , no i "słuszną linię ma nasza władza" 4 kg wow :-)
excelencja - 2009-12-16, 21:14

huanita, bardzo dzielna jesteś, że wytrzymałaś to wszystko sama i pobyt w szpitalu i w ogóle. Gratuluję syna!
KaliszAnka - 2010-01-15, 11:38

Mały o tej porze spi jak zabity więc mam czas opisać jak to wszystko było.

A więc zacząć wypada od tego, że w święta zmarł mój dziadek. Pogrzeb zaplanowano na 5.01.10 - termin miałam na 6.01.10, ale nic nie zapowiadało aby mały miał się urodzić zgodnie z wyczekiwaniami. Szyjka się nie skracała, skurczy żadnych zupełnie. Szykowałam się więc na pogrzeb, szczególnie ze z tej okazji zjeżdżało do nas ze 100 osób rodziny z całej Polski i zza granicy - w tym siostra której nie widziałam od lata i strasznie się za nią stęskniłam.

W przeddzień pogrzebu mieliśmy wizytę u ginekologa. Lekarz stwierdził ze małemu jeszcze się nie spieszy, trochę mnie tam "pomacał" i przeszedł do badania USG. Kuba wcześniej owinięty był 2 krotnie pępowiną, więc strasznie ucieszyłam się, jak okazało się, że pępowina się z szyi zsunęła. Właściwie to zsunęła się dokładnie podczas badania... i tu pojawił się problem.

Prawdopodobnie przez to zsunięcie, mały ją sobie przycisnął i tętno mu spadło do 112. Lekarz zasiał panikę, powiedział, że co prawda po chwili wróciło do normy i jest ok, ale trzeba mnie dać na obserwację. Co było robić - pojechaliśmy do szpitala.

W szpitalu na izbie przyjęć, już po zameldowaniu z czym przychodzę usłyszałam zza drzwi pokrzepiającą mowę, że "ze szpitala poczekalnie robią, z byle pierdołą kierują, a ona (pani pielęgniarka) tylko 2000 za to dostaje" po czym nasłuchałam się jeszcze przy rejestracji, że 112 to u nich norma i że ten mój lekarz to nienormalny jest, że to już któryś z kolei taki przypadek i inne sympatyczne rzeczy... Poinformowałam panią najuprzejmiej jak mogłam, że wizyta w szpitalu nie jest dla mnie jakąś nagrodą a poza tym jest mi nie na rękę totalnie z powodu pogrzebu. Pani trochę spasowała, ale do końca chodziła naburmuszona : ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę...

No i tak wylądowałam w szpitalu 4.01.10 na patologii ciąży, łudząc się że wyjdę nazajutrz rano i na pogrzeb zdążę. Badania KTG oczywiście były w porządku, na pogrzeb oczywiście mnie nie wypuścili - powiedzieli że wyjdę 6.01.10 - więc się ucieszyłam, bo szpitali nie lubię, ani zasnąć tam ani nic. Z powodu owej bezsenności i dziwnej nadaktywności małego (nakopał podczas wieczornego KTG 30 razy, zamiast zwykłego 15 - ale nie wzbudziło to moich podejrzeń) leżałam sobie słuchając muzyki do 1:00 i zastanawiając się co porobię z siostrą jutro jak wyjdę do domu, aż tu nagle poczułam solidnego kopa z brzucha i... zrobiło mi się ciepło na łóżku.

Poszłam do dyżurki i powiedziałam "Przepraszam, bardzo ale chyba mi wody odeszły" na co panie lekko spanikowały, wezwały lekarkę i po badaniu potwierdziły - wody zaczęły odchodzić. Kazali mi się spakować i przewieziono mnie na oddział porodowy :)

Zdążyłam zadzwonić do Marka i powiedzieć mu, że się zaczęło i żeby rano - koło 8:00 przyjeżdżał bo tu mówią, że przez noc raczej nic się nie ruszy. Tak też było. Skurcze umiarkowane - trochę nasiliły się koło 4:00 - cały czas pod KTG, ani się ruszyć ani nic. Co obróciłam się na bok, leciały ze mnie te wody więc nawet sobie nie pospałam.

Rano przyszedł Marek, rozwarcie oceniono na 3cm a KTG nie wykazywało żadnych skurczy, choć ja odczuwałam je dość wyraźnie (jak się potem okazało, KTG było walnięte :) Przy skurczach porodowych wykazywało mi zaledwie jakieś na 60 w tej skali na ktorej powinno być wtedy ze 100) podłączono mi więc kroplówkę z Oksy no i się zaczęło...

Skurcze nie były może strasznie dla mnie bolesne tylko strasznie męczące, dobrze że przerywane. Jak się nasiliły to pomiędzy nimi zupełnie odpływałam w nieświadomość i wybudzałam się tylko na skurcz, oddychając "na pieska" co okazało się być pomocne. Marek cały czas przy mnie siedział, choć zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z czyjejkolwiek obecności to było to jednak psychicznie wspomagające wiedzieć że on tam jest i pilnuje :) O wszystko się pytał, dowiadywał a ja tylko leżałam i odpływałam. Jak zaczęły mi się parte skurcze porodowe i zaczęłam sikać na lewo i prawo wszystkimi płynami ustrojowymi to Marka wyrzuciłam za drzwi i wrócił dopiero na przecięcie pępowiny.

Ponieważ powiedziano mi, że jak urodzę do 14:00 to wyjdę w piątek, bardzo starałam się to osiągnąć i w efekcie Kuba pojawił się na świecie o 13:30. Obyło się bez krzyków z mojej strony - cały czas myślałam, że będzie jeszcze gorzej i zdarzę sobie pokrzyczeć, no ale nie zdążyłam. Parte skurcze już nie bolały tak bardzo, bo były pożytkowane na wypchnięcie małego i na tym się koncentrowałam. Oczywiście nie obyło się bez nacięcia, czułam nawet jak mnie nacięli i leci krew - ale wobec całej reszty bólu było to w sumie mało istotne.
Mały miał 3,750kg i 9 punktów (odjęli jeden bo był trochę siny) :)

Jednym słowem nie było tak źle, choć na powtórkę na razie nie mam ochoty :) Po porodzie przez dwa dni byłam z małym na rooming in i było cudownie. W piątek mieli mnie wypisać do domku... a w czwartek koło 21:00 zabrali mi malucha na oddział noworodkowy bo wyszło w wynikach podwyższone CRT :( Na szczęście jakoś to przeżyliśmy i po antybiotyku wyniki okazały się ok.

No i tak to było. Miałam pójść tylko na obserwację, a wyszłam po tygodniu już z dzieckiem :)

priya - 2010-01-15, 11:48

KaliszAnka, gratki wielkie raz jeszcze! Rodzenie po ludzku to może nie było, ale tym bardziej słowa uznania dla Ciebie. Fajnie, że już razem jesteście.
KaliszAnka napisał/a:
cały czas myślałam, że będzie jeszcze gorzej i zdarzę sobie pokrzyczeć,

:mryellow: :mryellow: :mryellow:
Zdrówka, siły, spokoju, cierpliwości!

agninga - 2010-01-15, 11:48

jeszcze raz gratulacje!
okoliczności faktycznie na początku niefajne...
a ta pielęgniarka to już w ogóle bez komentarza..

sam przebieg porodu nie wydaje się taki straszny :) widać mały wziął w swoje nogi skoro kopem spowodował, że wody poszły ;) co tak miał bezproduktywnie w szpitalu siedzieć ;)

pozdrawiam i powodzenia z maleństwem!

Lily - 2010-01-15, 11:49

KaliszAnka, fajny opis,w sumie pozytywnie brzmi, choć rzeczywistość szpitalna jest jaka jest ;) Jeszcze raz gratuluję :)
KaliszAnka - 2010-01-15, 11:53

Nie no, muszę powiedzieć że z tym szpitalem to nie było tak źle, bo tego w ogóle nie napisałam w tym wszystkim :) Położne były bardzo spoko i pomocne - zszyto mnie też "koronkowo" jak stwierdziła pani położna ściągająca szwy i nie odczuwam żadnych z tego powodu komplikacji (na razie).

Owszem KTG było do bani, owszem nie można było się ruszać (więc wszystkie ćwiczenia w szkole rodzenia właściwie były po nic) ale jakoś też nie miałam ochoty. Pewnie są szpitale gdzie jest jeszcze lepiej i mam nadzieję, że tak będzie jak zdecyduję się na kolejne dziecko, no ale źle nie było :) Czułam się podczas porodu dobrze zaopiekowana.

blamagda - 2010-01-15, 12:34

KaliszAnka - wielkeie gratulacje! Zdrówka i szczęścia dla rodzinki z nowym, cudnym ogniwem :-) Fajnie opisane - na serio tak lightowo, że przez myśl mi mignęło, że może jeszcze kideyś się zdecyduję :-D
poughkeepsie - 2010-01-15, 19:48

gratulacje!
szo - 2010-01-15, 22:58

KaliszAnka, gratulacje :-) fajnie się czytało
YolaW - 2010-01-18, 21:07

KaliszAnka, fajnie, że Twój poród to pozytywne doświadczenie :) Gratulacje!!
biechna - 2010-01-19, 07:54

KaliszAnka, to serio pozytywny opis porodu, fajnie się czytało, dzięki, że opowiedziałaś :-D
gemi - 2010-01-19, 10:19

KaliszAnka, mam bardzo pozytywne wrażenia po lekturze Twojego opisu. Fajnie, że nie odczuwasz boleśnie tej blizny po nacięciu - na pewno odpadł Ci jeden problem związany z mamowaniem takiemu maelńkiemu człowiekowi. Niech Wam zdrówko dalej dopisuje :-)
agninga - 2010-02-22, 23:58

to teraz kolej na mnie :)
zbieram się w sobie i piszę:

długo nie męczyły mnie żadne bóle ale w końcu się coś zaczęło - w nocy 1/2 luty (poniedziałek/wtorek) wstałam około 4 nad ranem bo nie mogłam już spać z powodu regularnych bóli krzyżowych. Problem z takimi bólami taki że nijak idzie je zmierzyć, żeby stwierdzić, czy czas do szpitala (w szkole rodzenia opisują tylko te brzuszne i z takimi wiadomo co się spodziewać bo występują przecież wcześniej..). W końcu wzięłam jednak zegarek popatrzeć co ile te bóle mnie "łapią" i wyszło mniej niż 10 min :shock: a do tego śluz miałam podbarwiony delikatnie krwią. Trudno mi było stwierdzić czy idą w parze ze skurczami macicy bo nic poza nimi nie czułam. Były fatalne - nikomu takich atrakcji nie życzę. Paraliżują po prostu że trzeba przystanąć, pochylić się najlepiej czegoś przytrzymując..
Około 7 rano poszłam pod prysznic, wcześniej informując śpiącego męża że do pracy to on dzisiaj może nie wstawać ;-) Prysznic trochę mi zajął, bo z tymi łapiącymi bólami nie było łatwo. Prysznic nie pomógł, ale brałam już go z myślą przygotowania się do szpitala - miałam przeświadczenie że to już to, tylko nie wiedziałam jak szybko się rozwinie.
Starałam się zająć różnymi rzeczami w domu żeby za wcześnie nie wyjechać. Mąż pojechał jeszcze (zgodnie z naszym wcześniejszym planem) od urzędu skarbowego załatwić zaległe sprawy ;-) Ja w tym czasie chodziła i przytrzymywałam się mebli a koło 10 rano zadzwoniłam do umówionej położnej przedstawić sytuację. Na szczęście była na dyżurze - zatem od razu zaproponowała żeby przyjechać i sprawdzi co się dzieje.
Do szpitala mamy dość blisko, ale droga nie była łatwa. Z trudem wpakowałam się na tylne siedzenie, zaparłam mocno, żeby krzyż jak najbardziej wcisnąć w oparcie... dojechaliśmy w 4 bóle ;-) wertepy były dla mnie straszne..
Na izbie przyjęć całkiem sprawnie (około 12) - poza kolejnością, nikt się nie burzył bo ewidentnie było widać że rodzę :shock: Tylko lekarz - robiący ze mną wywiad przez pielęgniarkę (siedział chyba w drugim gabinecie) nie śpieszył się z wypisaniem przyjęcia.. naczekałam się chwilę, a wcale mnie nie obejrzał tylko spytał czemu chcę akurat tu rodzić (bliżej mam do innego szpitala). Dziwne pytanie ;-) wiadomo że to podobno najlepsza porodówka w łodzi :->
Potem jeszcze strasznie długie korytarze szpitalne. Rodziłam w Koperniku (Łódź) a to duży szpital miejski. Od izby przyjęć do porodówki w innym bloku na 7 pietrze kawał drogi. Windy załadowane.. w końcu pielęgniarka-przewodniczka wzięła mnie na górę windą wewnętrzną (zabronione) a mąż z torbami poszedł po schodach.
Na porodówce już spokojnie. Dostałam przydział łóżka, torbę tylko zostawiliśmy i poszliśmy na ktg (w trakcie, bezstresowo, wywiad położniczy) - tętno małej ok, akcja skurczowa kiepska, no ale bóle dalej są i to regularne, więc sprawdzamy co się dzieje z rozwarciem.. No i nie jest za dużo bo połzna mówi że 2 i 1/2 palce, więc trzeba pochodzić i sprawdzić za godzinę. Rozgościłam się trochę na sali. 5 łóżek, zajętych dwa. Dziwnie trochę się czuję bo ja tam muszę na czworaka na łóżku (najlepsza pozycja do znoszenia tych bóli - a mąż w tym czasie naciska z całej siły na krzyż) a tam goście do jednej osoby.. Bardzo chciało mi się spać na tym etapie, ale nie dało rady - na czworakach to jakoś trudno ;-) a po położeniu się z bólu musiałam od razu wstawać. Po korytarzu trochę pochodziliśmy ale tam nie było się czego złapać więc znowu na salę. Kiedy położna weszła sprawdzić co u nas, zaproponowała przeniesienie się na porodówkę (salka na przeciwko). Tam znowu ktg (ok) i rozwarcie lepiej - znaczy się te nieszczęsne bóle mimo wszystko coś znaczą i szyjka się otwiera. Nie pamiętam dokładnie jaki był postęp, ale chyba jakieś 3 luźne palce. Położna zaproponowała lewatywę - powiedziała że może przyspieszyć trochę akcję. Zgodziłam się - bo też chodziło mi o komfort przy partych. Zostaliśmy już na porodówce (około 15-16). Położna zaciągnęła żaluzje, puściła muzyczkę, rozłożyła mi materac na podłodze do mojej pozycji na czworaka i działaliśmy z mężem dalej - te masaże krzyża też dały mu się we znaki, a kilka razy nawet dostał po rękach, bo przy bardzo silnym bólu nawet ten nacisk nie pomagał, a więc przeszkadzał, a mówić nie było jak.. Z piłki nie korzystałam (mam też w domu to sprawdziłam) - na siedząco bóle były nie do skontrowania.. Położna na tym etapie odradziła też prysznic - bo przy tych kiepskich "prawdziwych" skurczach nie wiadomo było czy nie opóźni on akcji. W międzyczasie pojawił się jakiś lekarz ;-) Powiedział: o mamy rodzącą! Położna zdała mu relację co i jak, on widząć mnie akurat w jednym bólu zaproponował dolargan, ale podziękowaliśmy. Poszedł sobie zatem i pojawić miał się dopiero przy partych :-)
Akcja się posuwała, bo bóle trzymały coraz dłuższe i częstsze.. no i śluzu coraz więcej z krwią, aż w końcu i czop odszedł (to pewnie przy jakiś 7cm). Na tym etapie to już nie stękałam ale zaczełam być bardziej słyszalna - pod drzwiami na pewno ;-) Nie wiem kiedy było 8 cm i w ogóle ten etap mi się teraz "zlewa" w czasie, bo byłam skoncentrowana tylko na swoich bólach; czasu w ogóle nie kontrolowałam. Tu muszę napisać o jednej i chyba jedynej niekomfortowej rzeczy na tej porodówce - na badanie musiałam wdrapać się na łóżko porodowe - dało się tylko przy pomocy i męża i położnej. Przy 10 cm zaczęło się bardziej aktywnie. Oprócz materaca "poćwiczyłam" trochę przy łóżku - czyli przysiady - tak doradzała poołzna. Dość kiepsko mi to szło, bo miałam wrażenie że już nie wstanę (pomijając wrażenie że mnie "tam" rozrywa, a miało być jeszcze gorzej) i skończyło się na 2 próbach. Przy kolejnym badaniu, jak ułożona jest główka, musiałam zostać na łóżku trochę dłużej, żeby się dobrze obróciła.. to nie było przyjemne - raz na jednym boku - tak kilka partych, potem na drugim, znowu kilka partych.. oj te parte to zrobiły na mnie wrażenie! ;-) potem miałam zejść z łóżka do "końcowej" pozycji, ale... po tym czasie na łóżku stwierdziłam że nie jest to zła pozycja (na leżąco) bo wciskam wtedy lędźwie w materac i te moje bóle bardziej znośne są - a może to tylko wrażenie.. Także cały koniec porodu "odbyłam" na łózku, myśląc że nie czas na kombinowanie i zmianę pozycji skoro zaraz, w jakieś 2 parte urodzę ;-) Z drugiej strony śmiałam sie z siebie że przyszłam rodzić "po ludzku" w pozycji werytkalnej, a z własnej woli wylądowałam na łóżku :-D
Czasu na takie rozmyślania miałam, i nawet na takie uwagi na głos - bo miałam dość długie przerwy między partymi. Lekarz już był i też sobie z boku komentował (wesoło było, np komentarz w stylu - a jednak była pani w ciąży ;-) ) a druga wezwana położna monitorowała tętno dziecka. W partych bardzo mocno wspierał mnie mąż - fizycznie przyciskając mi głowę do klatki - na dwóch się oczywiście nie skoczyło, ale dałam radę, choć z mojej przepony był potem drżący flaczek..
Położna przy wychodzeniu dziecka z kanału smarowała mnie czymś intensywnie, żeby i mnie i dziecku było łatwiej. Główka przeszła faktycznie na 2-óch chyba - po pierwszym ją dotknęłam - niesamowite wrażenie :-)
Potem poszły barki - i to wspominam najboleśniej chyba, bo party był bardzo mocny a przeć położna zakazała.. No ale potem już chlust, mała na świecie :-D (18.40
) okazana nam i podana do odśluzowania - bo niestety wody zielonkawe były. Łożysko nie poszło łatwo z powodu stanu mojej przepony, ale wysiliłam się jakoś na ten jeden party. Jakąś minutkę później Mała wiła się już na moim brzuchu - kolejne niesamowite wrażenie. Miałam wrażenie, że bardzo duża jest i że jak mam ją przytrzymać, ale jakoś wszystko samo się działo. Potem znowu trochę ją wzięli (na stolik obok), ocenili na 10 pkt (3 480kg, 53 cm, 38cm obwodu główki) i dali zawiniętą dumnemu tacie. Położna zaczęła też sprawdzać jak poszło z mojej strony - zresztą już się dopytywałam czy popękałam (bo nacięcia nie było!) - i .. okazało się że nic! żadnego pęknięcia, tylko 2 małe otarcia. Tutaj włączył się w dyskusję lekarz, bo skoro pierworódka, to sprawdzić szyjkę też trzeba - ale też było ok :-) Byłam bardzo zaskoczona, bo wrażenia z partych podpowiadały mi co innego ;-)
Położna z mężem przesunęli mnie w końcu wygodnie na całe łózko i nakryli kołdrami a Lenkę podali mnie i mogła się przyssać po raz pierwszy :-)

Wtedy też weszła moja mama, która przeczekała na korytarzu cały mój poród (i prawie palpitacji dostała jak przestałam krzyczeć, a to po prostu na partych mnie przywołali do porządku że nie tędy droga ;-) ).
Na porodówce poleżałyśmy tak razem z godzinkę. Kiedy chcieli mnie przewieźć na salę zasugerowałam że dam radę samą przejśc (tzn na ramionach męża i położnej) i faktycznie dałam radę, a 2 godzinki później sama pod prysznic poszłam :-) )
Jak widzicie wszystko wspominam bardzo dobrze - choć tych fatalnych bólów krzyżowych to nie zapomnę, tym bardziej że zaczęły mnie męczyć tak wcześnie i nie odpuściły do samego końca. Dopiero jak mała "wyszła" bóle skończyły się po prostu nagle...
Nie żałuje też wyboru położnej - wspaniała kobieta, której na pewno zaufałabym i drugi raz :-)
To by było na tyle, bo mój przedłużony pobyt w szpitalu z powodu infekcji Małej
(zielonkawe wody, infekcja w 8miesiącu - prawdopodobnie ząb leczony kanałowo) to już zupełnie inna historia..

Malinetshka - 2010-02-23, 00:18

Aga, przeczytałam z zapartym tchem :) Dzielna byłaś. Dzięki za opis :*
priya - 2010-02-25, 15:16

agninga, bardzo pięknie opisane. Gratulacje. Zdrówka i spokoju!
YolaW - 2010-02-25, 18:41

agninga, Twój opis mi się bardzo podoba, bo wszystko wydaje się takie proste :) Dzielna byłaś!!
PS. Prosiłaś by Cię nie nacinali czy tam nie robią tego rutynowo po prostu?

MamusiaIguli - 2010-02-27, 11:20

agninga, ktorego roku to bylo? bo wyglada na to ze w tym samym czasie co ja jesli to 2010 :)
agninga - 2010-03-02, 00:20

Yola - w tym szpitalu dobre statystyki są jeśli chodzi o nacinanie :) większość położnych chroni krocze i nacinają w razie potrzeby. Z dziewczyn które były ze mną to jeszcze jedna nie była nacinana (ale to jej 3ci poród był). Tak samo jest z kroplówkami - nie wywołują raczej i oxytocyna częściej jest podawana dopiero w 2 fazie jak zanikąja skurcze.

MamusiaIguli - no tak - to było teraz, a masz na myśli tylko rok czy może rodziłaś też na tym oddziale?

vegAnka - 2010-04-12, 15:39

witam was!

pierwsze co musze napisac to to ze cholernie was wszystkie podziwiam!!!! za porod, za zajmowanie sie dziecmi, za widocznie super organizacje ze dajecie jeszcze rady aby pisac na WD! naprawde wielki szacuneczek! :-)

ja po woli wracam do siebie... i Julcia spi, wiec mam chwilke aby wam opisac moj porod.

zaczelo sie w srode 31 marca. mialam sie wstawic w szpitalu na wywolany prod. dostalam indywidualny pokoj, z czego sie bardzo cieszylam bo G mogl zostac ze mna na noc. podawali mni co pare godzin tabletki do pochwy aby sie szyjka skrocila.... co niezbyt dobrze szlo ale po pewnym czasie sie udalo ;-) po czym czekalismy na rozwarcie... i tak znalazlam sie z 3cm w czwartek wieczor. przez caly dzien mialam regularne i dosc silne skurcze, ale ich nie doczuwalam za bardzo.jeszcze sie smialismy z G ze "to sa te skurcze? ;-) ja nic nie czuje ;-) " i rozwiazywalismy krzyzowki ;-) . w czwartek o 19°° akuszerka powiedziala ze teraz na noc, nie ma co podawac mocniejszych lekow bo jestem zmeczona. mielismy isc spac, jak w ostatniej minucie akuszerka powiedziala ze moge sobie polezec w wannie, ze dobrze mi zrobi. i faktycznie, w sali porodowej puscilismy sobie Nore Jones, sciemnone swiatelko.. kurcze brakowalo tam jeszcze swieczek i szampana ;-) Po wyjsciu z wanny odeszly mi wody (cholernie duzo ich u mnie bylo, az sie wszyscy dziwili!! lecialo i lecialo) i Julia sie tak szybko zsunela nizej az mi sie zle zrobilo i malo co nie zemdlalam. odrazu podali mi tlen itp. potem skurcze sie tak nasilily ze wytrzymalam 30 minut i po prosilam o znieczulenie. zanim anestezjolog przyszedl minela prawie godzina... po znieczuleniu bylo duuuuuuuuuuuuuuzo lepiej, ale i tak mialam z lewej strony mniej znieczulenia i czulam skurcze. napewno slabiej ale wystarczajaco :-/ i tak caly wieczor i prawie cala noc czekalismy na te 10cm. o 3°° rano przyszla ginekolog i wtedy moglam pchac. i tak o 5°° rano urodzila sie Julcia :-) dali mi ja odrazu na brzuch a mala zaczla ssac mi piers. wlasciwie to pod koniec sama ja wyciagnelam... jakie wspaniale uczucie :-> G byl przy mnie caly czas, byl wspanialy! u nas nie stosuja juz tego czegos w co sie daje nogi (jak na fotelu ginekologicznym), z jednej strony noge mi trzymal G a z drugiej akuszerka. Gine byla na przeciw. czasami G tak dopingowal ze zaslanial gine caly "obraz" ;-) widzial jak cm po cm nasza corcia przychodzila na swiat, i mowil to to wlasnie jego najbardziej wzruszylo, bardziej niz przecinanie pepowiny. OK wracam do rzeczy ;-) po narodzeniu sie Juli czekalismy godzine na lozysko, ale widocznie macica byla juz tak zmeczona ze nie bylo nawet jednego malenkiego skurcza. wtedy sie nieco zgorszylo. po prosili G aby wziol mala i poszedl no mojego pokoju. zawolali anestezjologa aby mnie calkiem uspil. potem sie dowiedzialam ze stracilam 2 litry krwi i ze lozysko musieli wyciagnac recznie. nie mowie wam jak wygladalam i jak sie czulam po 2 nie przespanych nocach, porodzie i jeszcze tym! potem podali mi dodatkowa krew i tak lezalam do 10°° rano. tak sobie mysle ze gdybym nie byla w szpitalu to bym sie po prostu wykrwawila... choc ciaze mialam bezproblemowa.

teraz dochodze do siebie, i mimo malego "baby blues" staram sie jakos zorganizowac w domu... narazie ciezko mi to idzie...

aha, nacieli mnie tez, ale dobrze sie goi i juz nie boli. Gine fajnie mnie zszyla :-)

pozdrawiam!

zina - 2010-04-12, 15:45

vegAnka, byłaś super dzielna!
Julcia jest prześliczna!
Odpoczywaj dużo!
pozdrawiamy :-)

agninga, sporo przeżyłaś!
Trzymaj się!

maryczary - 2010-04-12, 16:00

vegAnka, dzielna jesteś!!
huanita - 2010-04-12, 16:13

No moja droga pełen szacun :-) fajnie że opiekę miałaś dobrą.
A organizacją się nie przejmuj. Odpoczywaj ile tylko możesz

Lavinia - 2010-04-12, 17:33

VegAnka, najwazniejsze ze wszystko szczesliwie sie zakonczylo, bylas bardzo dzielna! :-D
pidzama - 2010-04-12, 18:10

vegAnka, faktycznie dużo się działo; jestem pełna podziwu dla Ciebie... trzymaj się ciepło. oszczędzaj sie, odpoczywaj kiedy tylko możesz; początek jest ciężki ale na pewno dacie radę; trzymam kciuki ;-)
YolaW - 2010-04-12, 22:31

vegAnka, sporo przeżyłaś. Podziwiam Cię :)
A teraz odpoczywaj ile się da a organizacją się nie przejmuj. Jeszcze się zorganizujesz!

rosa - 2010-04-13, 09:18

veganka dobrze że już po, wypoczywaj i ciesz się małą, a organizacja jakoś się sama ułoży :-)
daria - 2010-04-13, 09:24

vegAnka, cudniie, że wszystko dobrze się zakończyło, zwłaszcza ta ostatnia faza... i że już nie boli.. bo bałam się, że wyczytam tu swój scenariusz...
cieszę się, że G. był z Tobą i że maleństwo całe i zdrowe :*
a jak z karmieniem? wszystko dobrze? na pewno!! ściskam!

neina - 2010-04-13, 14:04

vegAnka, bylas super dzielna. Na pocieszenie powiem Ci, ze ja na poczatku nie moglam wygospodarowac czasu na siusiu, nie wspominajac o innych dzialaniach ;-)
Kasiula2305 - 2010-04-13, 19:58

vegAnka, super opis, dzielnas, wyobrazilam sobie jak Twoj m dobinguje i sie troszke usmialam :) , ciesze sie ze juz sie dobrze czujesz :) No i Julcia mala sie nie urodzila, no ale coz jak przystalo na vege waga dziecka spora ;)
vegAnka - 2010-04-14, 16:44

dzieki dziewczyny :roll:

daria napisał/a:
a jak z karmieniem? wszystko dobrze?
jak narazie wszystko ok, mam wystarczajaco pokaru i mala dobrze ssie :-) czasem sutki mnie bola bardziej, ale daje taki krem pare razy dziennie wiec sie dobrze goja.

male pytanko.... mala spi z nami i chcialam sie dowiedziec czy w nocy dajecie dziecku beknac po jedzeniu? bo jak tak robie to ona sie rozbudza i ciezko potem jej usnac...

amanitka - 2010-04-14, 19:44

vegAnka napisał/a:
male pytanko.... mala spi z nami i chcialam sie dowiedziec czy w nocy dajecie dziecku beknac po jedzeniu? bo jak tak robie to ona sie rozbudza i ciezko potem jej usnac...

ja nigdy nie podnosilam chlopcow, zeby sie odbilo. i oboje spali wysmienicie. ale to chyba sprawa indywidualna.

dżo - 2010-04-14, 19:48

vegAnka, podobno dzieci w czasie nocnego jedzenia nie połykają aż tyle powietrza aby była konieczność odbijania. U nas na początku starałam się aby Tymonowi się odbijało a później ponieważ się rozbudzała dałam sobie spokój (byłam spokojna, że nic mu nie bedzie gdyby ulewał bo on cały czas spał na boku).
vegAnka - 2010-04-14, 20:34

moja je tak lakomie ze ulewa sie jej dosc sporo.... dlatego nie wiem sama ...

a u nas kaza klasc dziecko na pleckach....

rosa - 2010-04-15, 08:14

nie odbijałam i tak jak dżo kładłam na boczku
maga - 2010-04-15, 12:56

vegAnka, ja nie odbijałam, bo mi się nie chciało. Tym bardziej, że przeważnie zasypiałam podczas karmienia. Nic się złego nie działo.
Dzielna byłaś! Super opis :-)

biechna - 2010-04-15, 14:38

vegAnka, dziękuję za wzruszający opis :*
Stasia w nocy nie odbijałam (w dzień tak), spał na boczku (położne mi tak radziły).
Co do siedzenia na forum z noworodkiem, to czyniłam to podczas nocnych karmień, które trwały wszak 40-60 minut 8-) ale ja wstawałam do karmienia, dopiero po paru m-cach zdecydowałam, że mam dość i zamiast oduczyć nocnych karmień, wzięłam Stacha do naszego łóżka. Następne dziecko po kilku miesiącach oduczę nocnych karmień po prostu. I pewnie potem i tak wezmę do naszego łóżka ;-)

daria - 2010-04-15, 14:43

vegAnka, może w nocy nie odbijać, gdyby jej to przeszkaszało, obudziłaby się i tak... i lepiej póki co takiego malucha na boczek.. bezpieczniej i zmieniaj boczki żeby główka ładnie się kształtowała ;-)
neina - 2010-04-15, 17:46

Ja tez nie odbijalam w nocy i tez kladlam na boczku, jak radzily tutejsze polozne.
vegAnka - 2010-04-15, 19:26

dzieki za odpowiedzi dziewczyny....

u nas polozne mowia ze lepiej na pleckach klasc, bo na boczku za bardzo sa pluca zcisniete... widzocznie kazdy ma inne teorie ;-) ja czasem klade na boku i tak.

zina - 2010-04-15, 19:36

A ja odbijałam :->
katrinko - 2010-05-12, 17:41

To i ja napiszę o swoim porodzie, teraz już z perspektywy czasu :->
Dzień po teminie pojechałam do szpitala, bo dostałam krwawienia – tak przynajmniej mi się wydawało, bo wg lekarzy było to tylko niegroźne plamienie, na szczęście. Przyjęli mnie jednak już na oddział (już za to byłam zła na siebie, że niepotrzebnie przyjechałam i dałam się położyć) i na drugi dzień lekarz zlecił oksytocynę. Kiedy zaprotestowałam, bo nie chciałam wywoływania porodu, wyjaśnił mi że to jedynie badanie wydolności łożyska. Wiedziałam, że oksy to oksy, ale nie miałam argumentów żeby odmówić diagnostyki (a robić afery i wypisywać się na życzenie nie chciałam). Po tym byłam już na siebie nie tyle zła, co wściekła. Następnego dnia rano lewatywa (sama chciałam), ktg i oksytocyna. Po pół godzinie zaczęły się skurcze (widoczne na zapisie), po godzinie były to już dość bolesne skurcze i nie było wątpliwości, że się zaczęło. Położna (miła i fachowa) stwierdziła jednak tylko 1 cm rozwarcia, tak samo jak poprzedniego dnia, w badaniu czuła jednak coś dziwnego więc poprosiła inną położną o opinię... potem zbadała mnie jedna lekarka... przyszedł następny lekarz... ten wybawił mnie przed badaniem przez cały personel medyczny pracujący na oddziale, stwierdził zarośnięcie szyjki macicy (pierwszy raz słyszałam, że coś takiego jest możliwe) i po prostu przerwał błonę, co było niemiłe, lecz skuteczne :/ Rozwarcie od razu się powiększyło. Zadzwoniłam po Bartka, żeby przyjeżdżał szybko, bo rodzę (bałam się, że będzie się chciał wymigać, ale nie). Dostałam wielki, nieporęczny stojak na worek z oksytocyną i poszłam z mp3 na uszach spacerować po korytarzu. Przyjechał mąż i spacerowaliśmy razem tak długo, aż coraz mocniejsze skurcze mi to uniemożliwiły, wróciłam na swoją salę porodową, przyszła też położna i sprawdziła rozwarcie, wciąż było małe jak na takie skurcze. Zaczęłam panikować, że będzie tak jak przy pierwszym porodzie, nie będzie rozwarcia mimo skurczy, położna uspokajała mnie i podała mi jakiś środek rozluźniający szyjkę. Musiałam po nim leżeć pół godziny, skurcze były coraz silniejsze i szybko postępowały, rozwarcie zwiększyło się również (5 cm), poprosiłam więc o wannę. Wanna cudowna, od razu złagodziła bóle. Bartek był bardzo pomocny w tym okresie, podawał mi picie, dawał się przy skurczu ściskać mocno za rękę i wysłuchiwał moich inwektyw :) Po nieco ponad godzinie cudowne działanie wanny ustało, skurcze były już zbyt mocne, wyszłam więc (z dużą pomocą męża i położnej, bo między wanną a łóżkiem kilka razy lądowałam na podłodze). Okazało się że rozwarcie jest niemal całkowite, położna przebiła pęcherz płodowy i od razu rozpoczęły się skurcze parte. Bartek w tym momencie ulotnił się, pojawił się za to od razu lekarz i ekipa od noworodków. Dwa skurcze i na świecie pojawił się Tomasz :) Lekarz i położna byli naprawdę mili, mówili że jestem dzielna, dam radę, że jestem matką Polką i tego typu bzdury. Ja krzyczałam że nic podobnego, nie jestem dzielna i mam tego dość, mam małą odporność na ból itd. :) Że wcześniej klęłam przy Bartku wiem, ale mój maż, który dyżurował przy drzwiach aby nie zemdleć, twierdzi że przy ekipie lekarsko-pielęgniarskiej klęłam jeszcze bardziej. Bardzo możliwe, ale nie pamiętam :) Na pewno miła nie byłam i krzyczałam na nich, zwłaszcza nieco później... Z powodu przekleństw było mi trochę głupio, bo na co dzień nie klnę, ale nie żałuję, pomagało.
Mały dostał 8 i 9 pkt w skali Apgar. Niestety miałam problemy z urodzeniem łożyska i kiedy lekarka chciała mi go położyć na brzuch, nie dało rady, bo męczyłam się z łożyskiem na siedząco, potem lekarz wyciskał mi je, a skończyło się łyżeczkowaniem. Dopiero później uświadomiono mnie , że była to tzw atonia macicy i straciłam dużo dużo więcej krwi, niż powinnam, wtedy o tym nie wiedziałam i może dlatego się jakoś trzymałam. Oczywiście jeszcze szycie – pęknięta szyjka i krocze (znieczulenie wg mnie nie podziałało, mam w końcu porównanie!), a na koniec dostałam na brzuch 5kg piasku, żeby obkurczała się macica, w związku z tym znowu nie dostałam synka do pierwszego karmienia :( Całość, od pierwszych skurczy, trwała niecałe 6 godzin, co było dla mnie miłą niespodzianką.

renka - 2010-05-12, 17:48

Katrinko - gratuluje narodzin drugiego synka! :-)
Jak Mikolaj reaguje na mikro brata? ;-)

katrinko - 2010-05-12, 17:57

Dziękuję ślicznie, renka :)
Mikołaj bardzo chciał mieć brata, czekał na niego, teraz jest trochę rozczarowany, z małym nie można się bawić, a ja poświęcam mu większość czasu kosztem starszego Kotka. Ale nie okazuje zazdrości (czasami zniecierpliwienie ;) ), głaszcze małego, przytula, puszcza pozytywkę, mówi "mój bracie" :mryellow: Ostatnio powiedział cos takiego: "wiem, chciałem mieć brata, teraz zmieniłem zdanie, ale co zrobić, nie wyrzucimy go przecież do śmieci!"

maga - 2010-05-12, 18:12

katrinko, pięknie! Dzielnaś, a przekleństwami się nie przejmuj. Ja wrzeszczałam na pół szpitala przy krzyżowych i też potem przepraszałam personel :-P
YolaW - 2010-05-12, 21:52

katrinko napisał/a:
"wiem, chciałem mieć brata, teraz zmieniłem zdanie, ale co zrobić, nie wyrzucimy go przecież do śmieci!"

rozłożył mnie na łopatki :mryellow: :mryellow: Boski jest!
katrinko, gratuluję Ci serdecznie, bo nie wiem czy już Ci gratulowałam. Dzielna byłaś!! :)

cynamon - 2010-05-27, 17:15

Przeczytałam caly wątek, od deski do deski. Dzięki dziewczyny za wszystkie opisy, czuję się jeszcze bardziej świadoma, choć staram się dużo czytać i dowiedzieć. Za pierwszym razem niestety nie udało się, skończyło się cesarką. Ponieważ podejrzewam, że to mój ostatni poród, marzy mi się naruralny z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko może się zdarzyć - czasem pewne decyzje trzeba podjąć i już, ale chcę mieć 100% pewności, że jeśli nie pójdzie idealnie po mojej myśli to dlatego, że tak trzeba bylo a nie dlatego, że komuś spieszyło się do domu, albo blokowałam zbyt długo salę. Dlatego zaczynam rozważać poród w prywatnym szpitalu /akurat mam okazję zrobić to za prawie taką samą cenę, jak w państwowym z dodatkowo płatnymi wygodami/. Sprawdziłam to z kilkoma znajomymi, które tam rodziły, rozmawiałam z lekarką, ktora tam pracuje - wszyscy twierdzą, że dostanę to, co mi się marzy jeśli oczywiście będzie bezpiecznie. Jest tylko jedno ale: decyzję o dopuszczeniu do porodu sn podejmą tuż przed... porodem :/ Ponieważ Tola będzie miała 2 lata i 9 miesięcy, muszą sprawdzić wagę dziecka i stan blizny w ostatnim momencie. I teraz bądź człowieku mądry! W moim szpitalu /państwowym, gdzie pracuje mój lekarz prowadzący/ mam dobrą opiekę, leakrz dba o mnie, bo dużo razem 'przeszliśmy' - jestem po trudnych doświadczeniach i jednym porodzie, wszystkich z nim. Jeśli ktoś ma mnie ciąć, to najchętniej znowu on. Ale jeśli będę mieć szansę na sn, to chyba wolę w spokoju i pełnym szacunku w prywatnym... I jestem totalnie rozdarta :( Niby mam jeszcze trochę czasu, ale jeśłi podpiszę z prywatnym umowę już teraz, będę mogła uczestniczyć w szkole rodzenia już położnymi z tego spzitala... Przede mną trudna decyzja. Najgorsze jest to, że nikt mi nie potrafi powiedzieć, jakie są sznse na poród sn. Oprócz tego, że są :evil:
No to się wyżaliłam ;)

fylwia - 2010-07-19, 22:49

Ja też przeczytałam cały wątek, zajęło mi to dwa wieczory i śniło się dwie noce ;) Jestem wam wszystkim ogromnie wdzięczna za opisy porodów i ogrom informacji. Chylę czoła! Przyznaję, że poród mnie zawsze przerażał i do tej pory omijałam te rozdziały w książkach o ciąży dotyczące samego porodu... Ale ostatnio dotarło do mnie, że czas stawić czoła sytuacji - wymarzone dziecko w drodze, 27 tydzień - trzeba się przełamać. Dzięki wam wiem już jak to mniej więcej wygląda i zabieram się za wielkie przygotowania: książki "New Active Birth: A Concise Guide to Natural Childbirth" Janet Balaskas, "Birth Skills: Proven Pain-management Techniques for Your Labour and Birth" Juju Sundin i "Hypnobirthing: The Mongan Method: A Natural Approach to a Safe, Easier, More Comfortable Birthing with CD" już zamówione! Mam nadzieję na naturalny i świadomy poród, chociaż nigdy wcześniej mi nie przyszło do głowy, że mogłabym nie chcieć skorzystać z wszelkich dostępnych środków przeciwbólowych ;) . Za jakieś trzy miesiące dopiszę się do wątku ze swoją relacją - mam nadzieje, że będzie pozytywna :) .
LaMandragora - 2010-07-20, 19:29

Mam za soba trzy porody, wiec bedzie pewno, co pisac.

Moj pierwszy porod... :mryellow:
Bylam 2 dni po terminie. Dzien wczesniej na kontroli i zero skurczow, 1 cm rozwarcia.
Na drugi dzien, czyli te 2 dni po terminie wstalam sobie z bolem brzucha (godz. 9-a)...
Bol brzucha, takie lekki skurcze, jak przy wzdeciu... ]:-> Wiec ja do ubikacji... Niestety nie szlo. Zeby poszlo zaczelam tanczyc taniec brzucha... i poszlo. Poszlo... to ja z powrotem do wyrka... Po jakis 10. minutach znow bol brzucha... to ja znowu... ubikacja, taniec brzucha... poszlo. Znow do wyrka... Trzeci raz bol brzucha... tak po 10. minutach... toaleta... taniec brzucha... poszlo... :mryellow: Znowu do wyrka...
Teraz, jak znowu zaczal bolec brzuch... to juz ja do mezona... ze moze jednak bysmy pojechali do szpitala :idea: :?:
Mezon: poczekaj... daj mi sie troche wyspac.
Nie dalam... Musial sie zerwac, w auto i do szpitala...
10.20 bylismy w szpitalu. Polozna zbadala mnie i zdziwiona, ze ja mam juz 8 cm rozwarcie... :shock: Na porodowke...
Wskoczylam na pilke... pokulalam sie troche... i trzeba bylo rodzic... Mloda urodzila sie 11-go czerwca o 11.06... :lol:


***


Drugi porod :-P

Od 32. tc mloda tkwila w kanale rodnym, a dla mnie tak przyjemnie bylo z nia chodzic, jakbym nosila tam kij bejsbolowy.
W kazdym razie pomimo, ze wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywaly na szybszy porod, to ja dobrnelam do terminu porodu... a tam 1 cm rozwarcia i zero skurczy... Hm... Codziennie ktg i moj komentarz, ze mala czeka pewno do 18-tki, wyjdzie, zda mature, zlapie prawko jazdy i wyprowadzi sie na swoje...
Ostatni raz do kontroli do mojej gin poszlam 6 dni po terminie. Bylam tam o 10-ej i oczywiscie nic sie nie dzialo. Przyszlam... za rada poloznej przygotowalam sobie koktajl poloznych i wypilam. Jeszcze poszlam ze starsza do pediatry, pobrykalam po schodach... szoste pietro w gore, szoste pietro w dol... i tak tym rytmem. O 15-ej siedze sobie w domku... a tu brzuszek twardnieje... Hm... ale nie boli...
Mimo wszystko mowie do malza, ze chyba lepiej, jak pojedziemy do szpitala. Malz przed tv i ogladal jakis wazny :shock: mecz, wiec do mnie z tekstem: poczekaj, az sie mecz skonczy.
No ja niedobra... nie poczekalam, tylko kazalam od razu gnac do szpitala... ze mna.
15.30 bylismy w szpitalu. Polozna zbadala... 3 cm rozwarcie. Podlaczyla do ktg - zero skurczy... :shock: Ok...
Siedze sobie pol godzinki... o 16-ej czuje, jak mi chlustaja wody...
Przychodzi polozna, bada... 3 cm... prosze isc na usg...
Ide na korytarz... pokoj do usg zajety... Lapia mnie bole... chodze na czworaka...
Pokoj do usg wolny, ide... klade sie...
Lekarka mowi, zebym polozyla sie prosto, bo inaczej nie moze zrobic usg...
Ja na ta, ze nie moge i zwijam sie w rogalik... :roll:
W koncu po probach nieudanych oczywiscie przekonania mnie, zebym sie ladnie prosto polozyla... ja mowie glosno, ze to ja ide qpe zrobic... :oops:
Na to patrze, a tu wpada jak zorro moja polozna... Oj... glowke widac... nie przec jeszcze...
No... latwo mowic nie przec... plumsk... cora wypadla tej poloznej na rece...
Komentarz polozej... Kurcze... jak z katapulty... :lol: :shock: Godz. 16.20... 16.03...


***


Trzeci porod...

Jou... bylam sobie dzien przed terminem... i jako, ze mialam dobre doswiadczenie z koktajlem (nie molotowa, lecz poloznych :lol: ) to po wizycie u gin. o godz. 16-ej, wizycie nic nie wnoszacej, poza tym, ze bylo 3 cm rozwarcia i szyjka macicy miekka jak maslo... i oczywiscie zero skurczow... postanowilam znow sobie ten cudny koktajl przyrzadzic.
Przyrzadzilam, wypilam...
Siedze sobie przed kompem, lukam tu i tam... a tu twardy brzuszek.... jest godz. 18-a...
Hmm. ok... mowie do mezona... jedziemy do szpitala... Mezon... A jestes peeewna? :roll:
Ja... ehe...

W szpitalu jestesmy o 19-ej... Bada mnie polozna... 3 cm rozwarcia...
Podlacza mnie do ktg. Skurcze sa, ale nieproduktywne :shock: i co gorsza puls corci jest za wysoki.
Polozna do mnie z wyrzutem, ze pewno za malo pilam. Ja... ze sobie nie kojarze...
Przynosi 2 butelki wody mineralnej i kaze wypic... wypijam zawartosc jednej, drugiej butli... zostaje podlaczona pod kroplowke z elektrolitami...

Leze tak sobie, co chwila przychodzi raz polozna, raz lekarka... serce malej wali, jak oszalale... porod... jaki porod... cisza...
O 23-ej moja polozna idzie do domu, przychodzi sie pozegnac...
- No pani Kasiu... czuje pani bole?
Ja... no... chyba nie...
Polozna... no to na pewno nie...
Ja do niej... No bo jak to mogloby dzis byc... Moje cory przychodza na swiat tak, ze godzina zgadza sie z dniem... najstarsza przyszla 11.06 o 11:06 a srednia 16:03 o 16.20...
Na to polozna... no... my mamy dzis 27.08... no to dzidzia urodzi sie o 00:27 i to samo powiedziala do drugiej poloznej...
Hmm...
O 23.45... zaczyna mnie nagle pobolewac brzuch... Wolam polozna... polozna zaglada... 7 cm rozwarcie...
Serducho malej juz ok... puls dobrze, wiec mowie, ze chce isc do siebie do pokoju, bo chce sie przebrac, pochodzic... i moze cos sie ruszy...
Ok... moge isc, tylko jak zaczne przec, to mam przyjsc... ok... :mryellow:
Jestem u siebie w pokoju... wyciagam ubrania z torby... i zgiecie w pol... bach... na kolana... Kilka takich skurczow, zanim sie przebralam... zaliczylam ubikacje... i 00:05... w droge na porodowke... zgieta w pol... prawie na czworaka...
Na porodowce polozna bada mnie... 9 cm...
Wieszam sie na chuscie (takiej wiszacej od sufitu) przy kojelnym skurczu...
Polozna zagloda... 10 cm... mozna przec...

Pre... pre... glowka nie chce sie ruszyc... tkwi sobie... :evil: Polozna wola lekarke.... kaza mi sie polozyc... przec... nic... glowka ani rusz... Mam prostowac i przyciagac do posladkow stopy... koszmar... w koncu glowka idzie... i mala utyka ramionkami... Hmm...
Po tych calych ceregielach... mala rodzi sie... o 00:25.. ]:-> Polozna smieje sie... nono... moze to i 00:27 bylo... u nas zegarki takie niedokladne na porodowce... Jednak wpisuje 00:25... 27.08... godz. 00:25...

kulka2010 - 2010-07-20, 19:46

haha!
LaMandragora! ty jakas turbo taka bardziej!
jeszcze jedno na potwierdzenie teorii prosimy!

Kaja - 2010-07-20, 22:31

LaMandragora- zapodaj przepis na ten koktajl położnych:)
LaMandragora - 2010-07-22, 16:11

Kaja napisał/a:
LaMandragora- zapodaj przepis na ten koktajl położnych:)
a


Nie ma sprawy...

Moze niektore z Was go znaja.


2 lyzki oleju rycynowego,
2 lyzki musu migdalowego (mandelmuß)
250 ml soku z moreli

wszystko mieszamy i dopelniamy woda mineralna gazowana (calosc ma miec 500 ml)

pijemy wszystko w przeciagu pol godziny


biegunka, twardnienie brzucha czy gdy ogolnie czujemy sie niepewnie to znak, zeby jechac do szpitala (czy gdzie tam, gdzie chcemy rodzic, bo w ten sposob moze zaczynac sie porod, a po koktajlu moze byc on dosyc szybki)...
koktajlu nie pije sie przed terminem (ja pilam, bo to byl moj enty porod i wszystko bylo juz od 100 lat gotowe do porodu...) porodu i nie pije sie w pierwszej ciazy...
najlepiej pic rano, zeby urodzic w dzien i w domu nigdy nie byc samemu...

to takich kilka zasad... moje dziewczynki ruszyly sie dopiero po zachecie tym koktajlem...
:mryellow:

iris - 2010-07-22, 20:26

LaMandragora napisał/a:
i nie pije sie w pierwszej ciazy...

a dlaczego w pierwszej nie?

Lily - 2010-07-22, 20:35

Ale to się raczej nazywa koktajl położnic, położne tego nie piją ;)
daria - 2010-07-22, 20:46

iris napisał/a:
LaMandragora napisał/a:
i nie pije sie w pierwszej ciazy...

a dlaczego w pierwszej nie?


właśnie? też mnie to ciekawi?

Lily :mrgreen:

A ja muszę napisać coś, co dziś usłyszałam od koleżanki.
Znajoma urodziła kilka tygodni temu w Anglii, sama w domu, w wannie... mąż odebrał poród...
Niestety nie był to poród planowany w domu :roll:

Dziewczyna w ósmym miesiącu ciąży, trafiła do szpitala, bo odeszły Jej wody.. odesłali Ją, bo rozwarcia i skurczy nie było :shock:
Wróciła ze skurczami... tak silnymi, że ledwo tam taksówką dotarła.. a Oni Ją odesłali, bo rozwarcia nie było :shock:
Dojechała do domu, weszła do wanny, mąż odebrał poród, na szczęście był szybki, ale laska prawie się wykrwawiła, musieli Jej zrobić transfuzję a mąż prawie pozabijał tych kolesi z pogotowia.. taki był wkurzony i najlepsze jest to, że nawet nie mogą ich zaskarżyć, bo szpital postępował zgodnie z procedurami... masakra :evil:

priya - 2010-07-23, 09:55

daria, o rany! Ale widzę, że w Anglii takie właśnie dziwne obowiązują procedury, bo gdy lamialunie odeszły wody to też kazali jej w domu siedzieć i dwa dni jeszcze czekała. Tylko u niej nie było tak dramatycznie, a skurcze były nieregularne o ile się orientuję... Tak czy siak przeraża mnie to.
A jeśli chodzi o olej rycynowy to ja osobiście nie polecałabym. Zastosowałam przed urodzeniem Mikołaja, gdzieś tu o tym wtedy pisałam. Nacierpiałam się strasznie, noc nieprzespana, a nic to zupełnie nie dało, szyjka nawet nie ruszyła. A ile niepewności mnie to kosztowało i stresu...

rosa - 2010-07-23, 15:23

daria horror!!!

priya, pamiętam twoje rycynowe doświadczenia, ja też wypiłam, ale nie miałam takiej masakry jak ty, no i oczywiście nie podziałało :-)

daria - 2010-07-23, 15:27

priya napisał/a:
A jeśli chodzi o olej rycynowy to ja osobiście nie polecałabym. Zastosowałam przed urodzeniem Mikołaja, gdzieś tu o tym wtedy pisałam. Nacierpiałam się strasznie, noc nieprzespana, a nic to zupełnie nie dało, szyjka nawet nie ruszyła. A ile niepewności mnie to kosztowało i stresu...
_



ja nie wypiłam, bo koleżanka tydzień wcześniej wypiła, a była już po terminie i trzy dni ją skurcze męczyły :->

gemi - 2010-07-23, 15:33

priya, dzięki za ostrzeżenie - za kilka miesięcy się przyda
neina - 2010-07-23, 15:34

Mnie tez proponowali powrot do domu, bo mialam tylko trzy centymetry, a skurcze tylko co 3 minuy :roll:
maga - 2010-07-23, 16:57

priya napisał/a:
gdy lamialunie odeszły wody to też kazali jej w domu siedzieć i dwa dni jeszcze czekała

Są plusy i minusy. Ja pojechałam do szpitala 2 dni przed terminem z powodu odchodzących (czystych) wód, bo tak miałam tłoczone do głowy. Szyjka długa na 1cm, zwarta, zero skurczy - poród wywoływany końskimi dawkami oxy, bardzo długi, wyczerpujący; bóle krzyżowe takie, że oddechu złapać nie mogłam. I po co? Gdybym wiedziała, że można czekać 2 doby bez wód aż akcja się sama rozkręci, w zyciu nie pojechałabym do tego p@#%&*lonego szpitala :evil:
daria, niezły hard core :shock:

Kaja - 2010-07-23, 17:44

no to mi trochę namieszałyście w głowie :-P W polsce chyba jest tak że po odejściu wód trzeba w ciągu 24h urodzić?
priya - 2010-07-23, 20:47

maga napisał/a:
Gdybym wiedziała, że można czekać 2 doby bez wód aż akcja się sama rozkręci, w zyciu nie pojechałabym do tego p@#%&*lonego szpitala
W sumie przy pierwszym dziecku miałam podobnie dość. Też po odejściu wód wywoływano poród oxy, ale jednak trochę bym się bała zostać wtedy w domu. Przy drugim dziecku już chyba spokojniej bym czekała.
LaMandragora - 2010-07-24, 12:53

Lily napisał/a:
Ale to się raczej nazywa koktajl położnic, położne tego nie piją ;)


Po niemiecku nazywa to sie Hebammenkoktail (Hebamme = polozna; koktail = koktajl) lub Wehenkoktail (Wehen = bole porodowe, skurcze; koktail = koktajl).
Chodzi o to, ze to polozne stosuja ten koktajl i jednoczesnie pokazuje, kto tak naprawde jest najwazniejszy przy porodzie. Nie lekarz, a polozna wlasnie.

[ Dodano: 2010-07-24, 13:00 ]
daria napisał/a:
iris napisał/a:
LaMandragora napisał/a:
i nie pije sie w pierwszej ciazy...

a dlaczego w pierwszej nie?


właśnie? też mnie to ciekawi?



Chodzi o to, ze porod po takim koktajlu moze zaczac sie nagle i byc dosc szybki
(nie ma oczywiscie reguly, bo kazdy organizm reaguje inaczej, u niektorych kobiet konczy sie na rozwolnieniu i tyle... poza tym sam koktajl nie wywola porodu, jezeli nic do porodu nie jest gotowe... musza byc juz skurcze przepowiadajace, miekka szyjka macicy najlepiej z malutkim rozwarciem... i taki koktajl to jakby zacheta, dodatek do nieregeularnych, nieefektywnych skurczy...).

Przy pierwszym porodzie kobieta nie ma jeszcze na tyle doswiadczenia, aby znac swoj organizm na tyle, zeby wiedziec... to moze byc porod.
Np. moj pierwszy byl juz dosc szybki, jak na pierwszy... i przy drugim po koktajlu nie czekalam nawet na "prawdziwe" bole, a pojechalam do szpitala, gdy brzuch mi sie tylko, aczkolwiek regularnie, napinal... I to byl strzal w dziesiatke. Pojechalabym pozniej, mialabym niechciany porod domowy.
A przeciez przy pierwszym porodzie robilam takie cyrki... te bieganie do ubikacji, tanczenie tanca brzucha i niedowierzanie, ze to to... Robilabym tak po koktajlu przy drugim porodzie... do szpitala nie dojechalabym po zaczeciu sie boli... bo w ciagu 20 min. mloda przeciez ujzala swiatlo dzienne.

Moja polozna dlatego wlasnie dala mi ten przepis dopiero przy drugim porodzie... jako doswiadczonej kobitce.

Oczywiscie jest mozliwosc wypicia koktajlu w pierwszej ciazy. Ale wtedy robi sie to w towarzystwie poloznej i nie samemu w domciu... ;-)

[ Dodano: 2010-07-24, 13:03 ]
W DE koktajl ten stosuje sie normalnie w szpitalach. Zanim siegnie sie po oksytocyne, polozne przygotowuja ten "pyszny" koktajl.
Moja lekarka prowadzaca ostatnia ciaze mowila, ze u nich w klinice tez sie to stosuje. Podalam jej przepis mojej poloznej, a ona na to, ze robia to dokladnie tak samo... tyle, ze w miejsce wody gazowanej daja... szampana... :-P

[ Dodano: 2010-07-24, 13:09 ]
priya napisał/a:

A jeśli chodzi o olej rycynowy to ja osobiście nie polecałabym. Zastosowałam przed urodzeniem Mikołaja, gdzieś tu o tym wtedy pisałam. Nacierpiałam się strasznie, noc nieprzespana, a nic to zupełnie nie dało, szyjka nawet nie ruszyła.


W tym koktajlu nie chodzi o sam olej rycynowy, a o te wszystkie skladniki razem... ;-)
Jezeli ogolnie cialo nie jest gotowe do porodu to koktajl cudu nie zdziala.
Chodzi o taka sytuacje, ze szyjka calkiem skrocona, male rozwarcie na 1-2 cm... i nieregularne, nieefektywne skurcze... W takiej sytuacji koktajl moze te skurcze napedzic i zacznie sie porod.
Nie jest nic gotowe... zero rozwacia, skuczy, szyjka nieskrocona... to koktajl moze nie zadzialac.

Ja przy trzecim porodzie pilam ten koktajl dwa razy...

raz tydzien przed teminem, drugi raz dzien przed terminem. Jak widac... tydzien przed nie zadzialal. Ogolnie stosuje sie go tez raczej juz po przekroczonym terminie... anizeli przed...
U mnie bylo jednak wlasnie tak, ze na dzien przed terminem porodu, gdy go zastosowalam, mialam juz 3 cm rozwarcie i lekarka nie miala dlatego nic przeciwko temu, zebym to zastosowala... :lol:

lamialuna - 2010-08-21, 12:08
Temat postu: Podróż Bruna Tymona ;)
To ja zapodam chaotyczny przydlugawy (za co z góry przepraszam) skrót, głównie pisany jedna ręką ;)

Ciąża

Gdzie by tu zacząć?. Tak w ”skrócie”…. Otóż fasolka zasiał się bez problemów i niespodziewanie szybko ;) . Mimo to, że był planowany to nagły i niespodziewany atak wymiotów nie szedł w parze z łączeniem faktów….
Kiedy mdłości utrzymały się do rana było jasne, ze czas na profilaktyczny test. Po dwóch plusowych, wizyta u GP. Tatuś chyba był na koncertach w PL a ja stawiałam czoło GP sama.

GP (lekarz rodzinny w UK) – jak dla mnie… rzeźnia. Badania krwi tu nie robią, bo testy nie kłamią. Mierzą ciśnienie, wagę, robią mini wywiad a potem pan doktor w garniturze i swoim błyszczącym zegarku rozsiada się w fotelu i mówi: „no to wiemy, że jesteś w ciąży i co? Usuwamy czy trzymamy?” I niby jestem pro-choice, ale szarpnęło mną!!!! Zdaje się, ze jak już chce usunąć to ja powinnam go o to pytać a nie on mi to oferować i to jako pierwsze. Nie pamiętam teraz czy go zrypałam czy nie, ale zatkało mnie na pewno…
Potem mieliśmy przeprawę z antybiotykiem, uparł się ze nie ma antybiotyku, który jest i takie tam – skończyło się zmiana przychodni.

Pierwsze usg dopiero ponad miesiąc później w 12 tygodniu, Najpierw młode skakało jak żabka, a potem usiadł po turecku jak mały Budda. Teraz było jasne stuprocentowo, że nie mam przeciągającej się grypy żołądkowej ;) .

Cudowne jest tutaj (UK) to, że nikt nie wnika i nie panikuje, że się jest wege!!!!

Zmiany ciążowe przychodziły do mnie nagle i prawie idealnie czasowo, co 3 miesiące ;)
Z mdłościami przyszła niewiarygodna nadwrażliwość na zapachy, która odkryłam dopiero w drodze do pracy… Londyńskie metro… 1,5h w jedna stronę, Jesień. Wchodziłam prosto do okna i je otwierałam biczowana wzrokiem przez ludzi.

Smaków jako takich nie miałam, jadłam różnych rzeczy więcej niż normalnie – jak Np. ziemniaki…. Czytając Childbearing Year okazało się, ze cokolwiek mnie kręci, właśnie teraz powinnam jeść tego więcej. Oddałam więc władze organizmowi ;)
Zaczęłam szukać jakiejś spiruliny jako naturalnego żelaza i eko witamin na ostatni trymestr.
Od samego początku jadłam folik…
Pierwsze trzy miechy piłam tylko wodę, imbirowe napoje, wodę z cytryna – nawet mojej ukochanej pokrzywy nie byłam w stanie przełknąć. W drugim trymestrze odzyskałam zdolności picia innych trunków, a zgaga na szczęście pojawiała się sporadycznie.

Polecam Yoge i pilke – działają swietnie na kręgosłup i polozenie dziecka. Yoga dodatkowo pomaga wyumiec odpowiednie głębokie oddychanie, które ratuje Tylek przy skurczach ;) .
Ja korzystałam z dvd, tytul znajdziecie na mojej liscie lektur ;) - hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=8667

Drugi trymestr jest chyba najfajniejszy, bo odzyskuje się ‘władze’ ;) , nie mdli, brzucho dopiero rośnie i nie jest jeszcze za ciężkie, nie puchnie się tak jeszcze… A dzidzia się rusza itp.

Tutaj w UK, do 20tego tygodnia maja cię gdzieś, bo statystycznie dużo poronień jest. Około 20 tygodnia jest drugie usg, na którym można zapytać o płeć dziecka. My z jakiegoś powody byliśmy przekonani, ze to będzie dziewczynka i nas zatkało jak młody zamachał jajkami na monitorze… ;) . Zadziwiliśmy się, a on to poczuł i zwinął się w kulkę na moim pęcherzu na dwa dni.
Od tego usg, gdzieś raz w miesiącu przychodziliśmy na kontrole. Ale już nie robią więcej usg. Bicie serca to czad ;) . Potem sprawdzają właśnie to, plus ciśnienie, siku, raz koło 28tygodnia krew.
Nie mieliśmy szczęścia do tej obsługi, kilka razy gubili moje papiery… Jednak za którymś razem doszło to wszystko do porządku i dostałam nawet pieczątkę, ze nadaje się na birth centre (niestety na domowy poród nie mieliśmy warunków).

W 40tym tygodniu zapisują do kliniki terapii naturalnych mających pomoc w wywołaniu porodu – ja trafiłam na listę oczekujących i nigdy tam nie dotarłam.
40-tygodniowa wizyta to była masakra… midwife bez mojego pozwolenia przejechała mi paluchem miedzy pęcherzem gdzie jest dziecko a ‘moja granica’ nie wiem jak to po polsku opisać, ani jak się fachowo nazywa. Robi się to by wywołać poród… Dziecka serce przyśpieszyło na maxa i znów się wyalienował. Straciliśmy przez to dwa dni…. W 41-ym tygodniu poszliśmy do innej midwife.

42tydzien – środa to była data wizyty w szpitalu na wywoływanie porodu.

Poród
U nas z niedzieli na poniedziałek odeszły wody, nie jakoś dużo, ale odeszły wiec w nocy zwinęliśmy się do szpitala jak kazali. Pani obejrzała i kazała przyjść w środę – chyba, że rodzimy albo jakieś niepokojące zmiany.
Od tego momentu mogłam odliczać czas wg moich lekkich, lecz co 10minutowych bóli okresowych cały dzień w poniedziałek. W nocy się nasiliły, ale były, co 40 minut.. I już utrudniały spanie. W dzień też się nie rozkręciły czasowo. We wtorek w nocy już były coraz silniejsze i na leżąco już się ich nie dało znieść, ale dalej, co 40 minut…
Przysypiałam na siedząco, na zmianę z chodzeniem pod gorący prysznic, bujałam się przy piłce…, ale przed 4ta rano stwierdziłam, ze już nie wytrzymam, ze jak faktycznie takim tempem (w zasadzie jego brakiem) się to rozkręca to jak będę miała rodzic to zabraknie mi sił.
Zarządziłam wyjazd do szpitala. W aucie skurcze przyspieszyły, ale na triage już osłabły. Przyjechaliśmy to miałam dopiero 4cm rozwarcia… czekaliśmy na kogoś z birth centre, ale okazało się, ze gdybym przyjechała 10 minut przed godzina, o której dwa dni temu odeszły mi wody to mogłabym tam rodzic, ale teraz już jest za późno, za ryzykownie i musze w szpitalnym łożu… z antybiotykiem, monitoringiem itp.
W myślach obalałam plany na bez znieczuleniowy poród, pełen wymięk no i w głowie ustalałam jak będę błagać o cesarkę, żeby go już wyciągnęli ze mnie ;) .
Jerz poszedł po walizę i prowiant i kiedy ja walczyłam ze skórczami odpychając ścianę pani w pokoju obok zaczęła rodzic jak mniemam – czytaj: krzyczeć. Po tym wjechała na triage kolejna pani krzycząc tak przeraźliwie jakby ja obierali ze skory!!! Wymiękłam ze strachu. Piguła powiedziała, ze maja 9cm rozwarcia i już sobie wyobraziłam siebie z tymi 9oma centymetrami…..
Około 6tej przyjechała midwife i wzięła nas do salki. Łóżko, aparatura, łazienka, prysznic high class po remoncie ;) . Na dzień dobry gustowna szpitalna filmowa piżamka i welfron w łapę (ostro jak na pierwszy w życiu pobyt w szpitalu ;) ). Dostałam antybiotyk i w związku z min tym młode musiało być monitorowane wiec przepasali mnie dwoma paskami. I z tego tez momentu mam pierwsza fotkę, już widać na mojej twarzy, ze znikam w świat inny ;) .
Pani do łapki dostała nasz birth plan, a ja zmiękłam i wzięłam entodox (mieszankę tlenu i gazu rozweselającego), niestety przy czwartym wdechu mnie naciągało wiec i tak czułam skurcze. Przed i na początku parcia już wchodziło jak masło. Potem już trzeba było przeć na ‘poważnie’ .
Ogólnie na pytanie o poród odpowiadam, ze mało pamiętam – wyłączyłam się – kojarzę niektóre momenty. Większość czasu miałam zamknięte oczy (chyba;)).
Pamiętam zmianę midwife, pamiętam jak poszłam siku i potem pozwoliła mi się ‘zmobilizować’. Podeszła do nas i kazała kręcić biodrami – stała z nami i się kręciła ;) – słodka była – mieliśmy szczęście po tych wszystkich przebojach. Potem kazała wrócić do łóżka i pamiętam tylko jak mi mówi, ze jest genialnie już 8cm w tyle i tyle czasu. Jakimś cudem mój umysł był w stanie szybko przeliczyć ile czasu potrzebuje na te dodatkowe 2cm i w umyśle kazałam jej spadać z tym newsem ;) . Potem ‘zmusiła’ – namówiła Jerza żeby zobaczył, ze główka wychodzi. Opowiadał mi jak się tym ze mną podzielił, ze faktycznie wychodzi – a ja zapodałam jakieś ‘spadaj’, bo dalej czułam ile jest od główki na świat do przepchania. Midwife cały czas podobno mnie tam maziała żelem i rozmasowywała żebym nie pękła, kiedy ja chciałam wydukać ‘kobieto zlituj się i posmaruj czymś, bo szczypie!’ ;) . Zrobiła mi też szybki trening oddychania – też antyrozdarciowo (dodam, ze w UK na jednodniowej szkole rodzenia o oddychaniu wspominaja, nic więcej).
Rodziłam na leżąco na boku, kręcąc biodrami. Moimi podpórkami była midwife i Jerz, chyba go nawet raz ugryzłam ;) . Z parcia pamiętam np., ze nagle wróciłam do rzeczywistości słysząc jakby głęboki ryk – to byłam ja – nie wiedziałam, że mogę wydostać z siebie takie dźwięki! I niekoniecznie były one z bólu… bardziej bolesne były skurcze. To darcie się pomagało w pchaniu – parciu.
Nieoceniony okazał się Połówek, mogłam dzięki niemu się wyłączyć i skupić na sobie. Skupić na tyle, ze nawet mantrowałam w umyśle, czego się po sobie nie spodziewałam, przeleciałam się po mantrach buddyjskich i indyjskich, na nic okazały się próby wizualizacji ;) .
Niestety nie było mu dane przeciąć pępowiny, bo była zawinięta wokoł szyjki i trzeba było szybko działać. Dzieciątko było tylko wytarte i skin to skin’owalismy się – zrobiliśmy breast crawl i sam sobie młody cyca znalazł ;) . Był tez skin to skin z tatkiem- jak mnie wysłali pod prysznic. Siku kazali i chociaż wypiłam masę podczas porodu to nie wiedziałam jakim mięśniem mam sikać – mega dziwne uczucie.
Myślałam, ze powiem nigdy więcej, ale luz – wiem, co mnie czeka ;) .

Połóg
Ze względu na te jedna dawkę antybiotyku musieliśmy zostać w szpitalu na obserwacji 12 godzin, z czego się zrobiło 24. Do jedzenia na dzień dobry groszki i inne - w UK nie ma mowy o diecie eliminacyjnej.
Nikt mi nie dał znać o skrzepach, których się może spodziewać ;)
Piguły dziwiły się, że nie chce leków przeciwbólowych, nie podarta ani nie poszyta, nie marudze z karmieniem piersią i jakaś easy gongi jestem.
W domku ok., i znów nieoceniony okazał się babymoon z tatusiem u boku.
Ogólnie połóg emigrantki nie jest łatwy – nie ma rodziny i tylu znajomych do pomocy.
Młody od 3ego dnia miał silna rutynę i w nocy do teraz budzi się ze 3 razy na karmienia. Śpi z nami ;) . Po pierwszym wyjściu jego dzienna rutynę szlak trafił (pewnie z wrażeń), ale dajemy jakoś radę.

mandy_bu - 2010-11-20, 09:54

Witam tutaj i ja :-) .
Zacznę od paru dni wcześniej, czyli od ostatniego dnia 37 tygodnia. Był to dzień dość istotny, ponieważ odstawiłam wtedy wszystkie leki rozkurczowe. Czułam się świetnie fizycznie i psychicznie. Od poniedziałku zaczęłam normalnie funkcjonować. Wyskoczyłam z łóżka i wzięłam się za wszelkie prace domowe. No może bez przesady poza myciem podłóg, okien i tym podobnych hardkorowych wyczynów matek polek. Noc z poniedziałku na wtorek minęła spokojnie, rozpoczął się kolejny dzień. Wtorek minął również dość intensywnie. Po ugotowaniu obiadu na kolejny dzień i obejrzeniu CSI kryminalnych zagadek miami ;-) położyłam się spać po 23. Obudziłam się o 00:02, właśnie wtedy zaczęły odchodzić wody. Obudziłam mąłżonka i poszłam pod prysznic. Wtedy zaczęły się skurcze. Zaczęliśmy mierzyć czas, występowały co 7 minut. Po 20 minutach przyjechała zaalarmowana babcia i wtedy wyruszyliśmy do szpitala. Wody odchodziły dość obficie i jazda nie była zbyt komfortowa. Mąż zapomniał trasy do szpitala i jechaliśmy trochę dookoła. Nie będę cytować swoich wypowiedzi, bo się nie nadają do tak sympatycznego forum. Po przyjeździe na izbę podłączono mi ktg, skurcze miałam już co 3 minuty. Zostałam zbadana przez lekarza i pojechaliśmy na porodówkę. W sali oczywiście wszystkie doznania rodzącej, ból, mdłości, chęć uduszenia położnej gumą od ktg, itd. Po badaniu okazało się, że mam rozwarcie 3 cm, po kolejnym skurczu było już 7 cm. parłam 3 razy i za trzecim razem wyskoczyła Basiula :-D , cała i zdrowa. Poród od momentu wjazdu na porodówkę trwał niecałe 20 minut. Potem łożysko i 2 godziny leżenia z Basią przy piersi. Byłam zmęczona, ale najszczęśliwsza na świecie :mryellow: . Po niecałych dwóch dobach wypisano nas do domu :-D .

blamagda - 2010-11-20, 10:01

Mandu_bu - z opisu wynika że poszło wam łatwo i przyjemnie! Baaardzo się cieszę i musisz kiedyś mi opowiedzieć, co usłyszał Twój mąż w drodze do tego szpitala :mryellow: A w którym tak w ogóle naradzałaś? :-*
rosa - 2010-11-20, 10:05

mandy_bu, ach te trzecie porody :mryellow: cieszę się że tak bezproblemowo :*
lamialuna - 2010-11-20, 10:12

mandy_bu napisał/a:

... Po badaniu okazało się, że mam rozwarcie 3 cm, po kolejnym skurczu było już 7 cm. parłam 3 razy i za trzecim razem wyskoczyła Basiula .

rewelka ;)
zgaduje, ze to swiezy trzerci porod?

priya - 2010-11-20, 10:22

mandy_bu, cudnie! jeszcze raz gratki!
mandy_bu - 2010-11-20, 10:31

blamagda, Faktycznie poszło bardzo szybko, ale nie było mi zbyt przyjemnie ;-) :-> . W każdym razie Basia to moja "kropka nad i" i nie zamierzam mieć już więcej dzieciaczków :-) . No chyba, że kolejne będzie rodził mąż. lamialuna, Trójka to wystarczająca ilość uffffffff. Podziwiam wszystkie wielodzietne mamy :-) . rosa, dziękuję za info na wd :*.
Chyba mam jeszcze lekkiego baby bluesa, od smutku po euforię, na szczęście z przewagą tego drugiego. Acha Basia je cyca oczywiście jak i moje poprzednie dzieciaczki. Przy trzecim to już taka fajna rutyna ;-) .

lamialuna - 2010-11-20, 10:41

No szybki porod ponoc oszalamiajacy, my chyba mielismy taki w sam raz i choc w sumie bylo ok to troche mna czesie na ewentualny drugi.
Chyle czola nad kazda mama, a im wiecej dzieci ma tym, nizej to czolo ;) .

My bysmy baaardzo chcieli trojke - ekonomicznie chyba nie da rady, a dwojka to dla mnie nerwowo-psychiczne wyzwanie, ze tak to nazwe.

Udanego babymoon'a, duuzo spokoju ;)

MartaJS - 2010-11-20, 11:00

mandy_bu, ja też tak chcę :-)
Tyle że wolałabym żeby zaczęło się w dzień, bo sąsiad będzie mnie odwoził i głupio mi budzić go w środku nocy...

squamish - 2010-11-20, 11:58

Ja chyba dwa lub trzy tygodnie przed porodem dostałam strasznego rozwolnienia i tak czułam ze to bedzie tuż tuż i że organizm sam sie oczyszcza.No i miałam racje.A dzień przed czułam ze to już blisko .Nawet uszykowałam ciuchy do szpitala heh.No i czułam sie dziwnie...30 sierpnia ,o 1 w nocy obudziło mnie kłucie i takie głośne pękniecie.Wstałam z łóżka no i co ,ciepła w nocy leciała mi ciurkiem po nodze więc wiedziałam że to już.Spokojnie sie umyłam i ubrałam i poszłam obudzić rodziców.Ojciec wyleciał z łóżka jak z torpedy i poleciał do piwnicy palić w piecu.Uśmiałyśmy sie z mamą!O drugiej byłam w szpitalu.Pół godz wypisywania papierów,głupie pytania w stylu -kiedy była pani szczepiona na żółtaczke,jakie zabiegi były robione w przeszłości ble ble ble a wody płodowe sobie leciały...kazały sie przebrać w piżame i zdjąć majtki a ja na to że ciągle te wody mi sie leją ,a one na to ze nie szkodzi :) zaczęły sie lekkie skurcze ale nie bardzo bolesne.Pielegniarka zrobiła mi lewatywe.Oczyszczenie potrwało z pół godz.Kiedy wróciłam z kibelka dostałam ochrzan że za szybko ,że moglam jeszce posiedzieć w kibelku.Rozwarcie na dwa cm.Potem mierzenie ktg na stole następne pół godz.Były nas trzy.Pielegniarki robiły typowanie która pierwsza ,w rankingach prowadziła babka z drugą ciążą bo miała rozwarcie na 4 cm.Po ktg piguły kazały mi ,w zasadzie nam trzem, chodzić po korytarzu-nie gadać tylko chodzić(dosłownie jak w więzieniu).Skurcze coraz boleśniejsze ale myślałam ze bedzie gorzej.Potem znowu ktg.A mnie w pewnym momencie wzięło na tym stole na kupe(pielegniarka powiedział że tak jest tuż przed porodem).Zawoałam jedną i mówie że musze do kibelka.No to znowu ochrzan ze mogłam po tej lewatywie poczekać).Po zrobieniu co swoje i umyciu sie przyszła pigułamnie zbadać i krzyczy -przecież pani ma rozwarcir na 10 cm lecimy na stół a ja w szokuże to już.I na tym stole tak mi sie zaczęły trząść nogi ze strachu że szok.pierwsze parcie za płytkie.Zresztą piersza ciąża więc nie wiedziałam jak to sie robi.Położne dwie odbierały a ta co odbierała -niech pani sie tak nie drze ( myślałm że tak to sie robi jak w filmach hehe) tylko prze.Skurcze jakby ucichły chyba ze zdenerwowania więc dostałam kroplowke i za trzecim parciem poszło.Połozna mnie nacięła niestety ale moze i dobrze bo mały był owinięty pepowiną.Trafiłam na dyżur lekarki,która prowadziła moją ciąże.Ale tylko przyszła mnie zszyć. W książeczce mam wpisane że akcja porodowa trwała 10 min.Mały przyszedł na swiat o 5.01.Położne były w szoku ,ja też!Oczywiście teksty że jestem stworzona do rodzenia i że mam szczęście itd itp.Ale koszmar zaczął sie na sali gdzie nie umiałam małego dostawić do piersi i karmić .Ale pisałam o tym .
Rana zagoiła sie po ok 4 tygodniach.
Natomiast nie chciałam bym już rodzić w szpitalu.Pielęgniarki kończyły dyżur o 6 więc podejrzewam ze stąd ten pośpiech ( i podanie mi kroplówki ,nacięcie).Zabrały mi małego a ja nie miałam siły żeby wykłócać sie o to żeby dały mi małego na ręce tuż po.Zobaczyłam go już wykąpanego po ok godz.Ble.Tak samo było ze szczepieniem planowałam powiedzieć że nie chce szczepić a piguła przyszła oznajmiła że zabiera małego na szczepienia,wyrwała go z rąk i tyle!Byłam na siebie zła jak cholera!Za pare dni miała zjechać z Anglii mój facet i mieliśmy rodzić razem i o szczepieniach też powiedzieć razem.Ale mały nie zaczekał:)
Acha napisze jeszcze że ok dwa tygodnie przed piłam dwa razy dziennie herbate z lisci malin ,może to dzięki tej herbatcetak gładko poszło.

moony - 2010-11-20, 15:54

mandy_bu - świetnie, że poszło szybko i bez komplikacji. Ale nie udusiłaś nikogo? ;)
gosia_w - 2010-11-20, 19:48

mandy_bu, wspaniale, że tak szybko urodziłaś :-)
notasin - 2010-11-21, 18:06

squamish, mandy_bu, szybko, też tak chcę :)
squamish, nie zazdroszczę "opieki" pań położnych podczas porodu..

mandy_bu - 2010-11-22, 16:22

dziewczyny brzuszkowe, na pewno będziecie miały jeszcze lepiej :-)
excelencja - 2010-11-22, 17:08

mandy_bu, a jakiej sali rodziłaś?
MartaJS - 2010-11-23, 09:53

mandy-bu, jeszcze jedno pytanie, a jakie leki rozkurczowe brałaś?
Ja wczoraj odstawiłam luteinę i mam taki przypływ optymizmu i energii...

Jagienka - 2010-11-23, 13:23

mandy_bu, cudownie szybki poród :-) gratuluję :-)
gemi - 2010-11-23, 16:01

squamish, mandy_bu, cieszę się z Waszego szczęśliwego finału :-) i Wam obu serdecznie gratuluję :-D
YolaW - 2010-11-24, 23:04

mandy_bu, gratluję szybkiego porodu :)

squamish, przykro mi, że nie wszystko było zgodne z oczekiwaniami, sama tak miałam (zwłaszcza te krzyczące pielęgniarki :evil: ), ale odbijecie sobie przy drugim :)

MartaJS - 2010-12-10, 09:56

To teraz ja napiszę jak było u mnie.

9 dni przed porodem odszedł mi czop śluzowy. Był przezroczysty, żółtawy. Krótko później dostałam niesamowitej energii, sprzątałam, biegałam po schodach co dwa stopnie, gotowałam obiady, chyba od końca 6 miesiąca nie miałam tyle siły i tak mnie nie roznosiło. Wyraźnie czułam dziecko nisko, lżej mi się oddychało, chociaż na zewnątrz nie było widać szczególnego obniżenia brzucha. 2-3 dni przed porodem straciłam apetyt i ta nadpobudliwość też mi trochę minęła. Miałam takie fazy, energii i silnego zmęczenia. Skurcze przepowiadające były coraz silniejsze, zwłaszcza w nocy, parę razy myślałam że się zaczyna, ale potem zanikało. W śluzie pojawiły się różowe pasemka.

W sobotę ok.22 przyjechał mój brat. Wcześniej musiałam liczyć na sąsiada, że mnie zawiezie jakby co, i czułam się trochę niepewnie. Jak tylko brat wjechał, dostałam mocny skurcz. Psychika się odblokowała... Ale to jeszcze nie było to. Położyłam się spać i dokładnie pół godziny po północy, kiedy mąż kładł się spać, poczułam bardzo bolesny skurcz i od razu odeszły mi wody. No i akcja zaczęła sie rozkręcać. Skurcze od razu co pięć minut. W samochodzie już co trzy-cztery minuty. Na porodówce byliśmy około pierwszej. Załatwiłam się sama, bez żadnych lewatyw, miałam zrobione KTG, oddychałam, chodziłam, klęczałam, kucałam, mąż mnie masował, podawał mi wodę do picia... Potem przyszły skurcze parte. Niestety po paru takich skurczach, kiedy główka była już bardzo blisko i było ją widać, coś zaczęło się psuć, skurcze zaczęły słabnąć, zrobiły się rzadsze, chociaż bolały dalej jak cholera, ale zupełnie nie były efektywne. Położna podała mi oxy najpierw do wąchania, żeby to rozruszać, potem dożylnie, zmieniałyśmy pozycje, ale małemu tętno zaczęło zwalniać, więc w końcu zawołała ginekologa i poród zakończył się przez wakum. Przyznam że ta końcówka była trochę traumatyczna, głównie dlatego że lekarz chamski wyjątkowo, traktował mnie jak przedmiot, męża wyprosił z sali itp. Ale to właściwie jedyny taki zgrzyt. O 5.30 miałam Stasia na brzuchu. O 6 już go karmiłam.

Z całego porodu najsłabiej pamiętam te przykre chwile z ginekologiem i przyssawą, a najlepiej - różowe ciałko malucha wyślizgujące się ze mnie...

notasin - 2010-12-10, 10:15

MartaJS, jak pięknie i sprawnie poszło rozwieranie szyjki, super :D jeszcze raz gratuluję :)
maga - 2010-12-10, 10:59

Cytat:
a najlepiej - różowe ciałko malucha wyślizgujące się ze mnie...

Aż się wzruszyłam! Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło. Odpoczywajcie!

Jadzia - 2010-12-10, 11:22

Marta, cieszę się, że tak szybko udało Ci się urodzić Stasia . Bałam się o Twój poród.Myślałam sobie "taka chudzinka, jak ona biedna urodzi", a tu proszę taki szybki i prawie bezproblemowy poród. Dzielna z Ciebie dziewczyna ;-) Super, że masz już Stasia przy sobie. Dużo odpoczynku i zdrówka Wam życzę :)
mandy_bu - 2010-12-10, 12:01

MartaJS, wspaniale, że wszystko dobrze się skończyło i jeszcze raz gratuluję :mryellow: . Cudnie, że akcja mimo wszystko szła tak szybko. Witamy Cię Stasiu na świecie :-D .
bodi - 2010-12-10, 22:01

MartaJS, dziękuję Ci za ten opis :)
Super że poszlo Wam tak sprawnie, na zachowanie "lekarza" nie mam słów :evil:
różowe ciałko też mnie wzruszyło :D :D

YolaW - 2010-12-12, 23:33

MartaJS, gratuluję, że maluszek już na świecie i że tak szybko poszło :)
Dida - 2011-01-15, 01:16

Do szpitala w Pyskowicach pojechaliśmy dzień po terminie wieczorkiem. Myślałam, że mnie zobaczą i powiedzą , że do domu mogę jechać i tam dalej spokojnie czekać. Jednak przyjęli mnie od razu i sobie pomyślałam,że jeszcze tydzień tam będę i że kroplówy mi będą podawać. Miałam już krwawienie, takie jakby mi się okres zaczynał.Ani nie odszedł mi czop , ani wody..

Trafiłam na salę z dwoma dziewczynami. Jeszcze telewizornie pooglądałyśmy i ok 23 zaczęły się bóle. Potem było już coraz gorzej-całą noc co 5 minut. bóle z kręgosłupa, a te bóle macicy to takie lajtowe. Myślałam, że te z kręgosłupa to jest to, a okazało się że część szczęśliwych kobiet takich nie ma. Kursowałam całą noc do kibelka i chciałam, żeby to było już, a położna o 5 rano stwierdziła, że rozwarcie dopiero na 2 palce. Koło 7 zrobiła mi ktg i okazało się, że dopiero 20% siły skurczu. Poszłam się prysznicować i siedziałam tam chyba z godzinę. Potem przyjechał Karol. Pożegnałam się z dziewczynami z sali, zgarnęliśmy rzeczy i zaproszono nas na porodówkę jako wstęp na level2. Tam przywitała mnie bardzo sympatyczna położna- Pani Bożenka (o ile dobrze pamiętam). Nie zgodziłam się na lewatywę nie chciałam w siebie wsiąkać ani wody z mydłem, ani wody z kranu, ani aptecznego specyfiku z konserwantami. Dostałam jednak czopek, który ponoć miał mi szyjkę zmiękczyć, za to pobudził jelita do wypróżnienia. No i tak kursowaliśmy z Karolkiem, który dzielnie mi towarzyszył do łazienki i z powrotem na łóżko. Prysznicowanie tylko trochę pomagało. Polewałam się głównie po brzuchu, a Karol na skurczu masował mi dolną część kręgosłupa, co przynosiło jakaś ulgę. W końcu po zmianach pozycji i jęczeniu na skurczach, mocniej krzyknęłam i odeszły mi wody (po14:00), co zresztą było dość dziwnym uczuciem. Teraz już przeszłam na level3 - zabrali mnie na fotel, zrobili ktg i okazało się, że już dzidzia się przeciska, ale jeszcze słabo. Przyszedł lekarz i zaraz zapodali mi oksytocynę w kroplówce. Przenieśliśmy się na inny fotel, na którym dało się podciągać na rurze-kazali mi robi różne akrobacje kucając, potem przyciskali mi zgięte nogi do brzucha i dzidzia zaczęła wychodzić. Wtedy już na każdym skurczu wrzeszczałam jak na koncertach Stregesti (naszej kapeli). Myślałam tylko-kiedy te tortury się skończą?!!! Na szczęście ani nie przeklinałam, bo słyszałam różne historie, że towarzyszącym tatusiom się obrywało. Karola to ominęło---;D Zaczęła wychodzić główka, a ja miałam nadzieję przy każdym skurczu, że to już. Niestety swoje musiałam jeszcze odcierpieć i pocisnąć. W końcu poczułam, że główka już wyszła i na kolejnym skurczu wyciągnęli dzidzię. To był niesamowity moment ulgi. Klaudia zaraz wylądowała na mojej piersi, pokryta jeszcze krwią, równie zmęczona tym wszystkim jak ja. Ale zaraz mi ją zabrali i Karol poszedł nadzorować co tam z nią robią, a ja w spokoju już wycisnęłam łożysko. Okazało się że trzeba będzie założyć dwa szwy, bo trochę mnie rozerwało, ale na szczęście uniknęłam nacinania. No i nadszedł najbardziej oczekiwany moment w całej imprezie- mogłam położyć się do łóżka z Klaudią i towarzyszył nam oczywiście tata Karol. Dzidzia spokojna leżała sobie pod moim ramieniem. To były piękne chwile!!!!

hxxp://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ec75d9b19b831518.html

Kat... - 2011-01-15, 01:21

Dida, ale się wzruszyłam. Gratulacje!
moony - 2011-01-15, 11:31

Klaudia robi fajne miny ;) Cieszę się, że spotkałaś przyjaznych ludzi na porodówce, to ważne.
Jagienka - 2011-01-15, 11:42

Dida, gratulacje :-)
Słyszałam dobre opinie o szpitalu w Pyskowicach i oglądałam program o ich Ordynatorze. Zrobił pozytywne wrażenie :-)
Ale dlaczego tak szybko Małą zabrali??? jeszcze przed urodzeniem łożyska...

excelencja - 2011-01-15, 13:49

Dida, opis porodu masakryczny dość, kompletnie nie miał nic wspólnego z ideą porodu naturalnego, ale widać nie ma co zbyt wiele oczekiwać po szpitalach.
W każdym razie w Twoim opisie jest radość i happy end i gratuluję serdecznie dzieciaczka - Klaudia jest przecudna, a i Wy wyglądacie szczęśliwie ;)

koko - 2011-01-15, 14:26

Ładna córeczka i bardzo kształtna, zwłaszcza po tym, co przeszła przy wyciskaniu jej z ciebie przez personel ;-)
Dida - 2011-01-18, 23:52

dzięki za gratulacje :mryellow:
córcie mam faktycznie piękną i kształtną-taka mała modelka...no i miny też robi wszelakie :-P
Ale każde dziecko dla jego mamy jest naj....
Czasem mam wrażenie, że dużo rozumie...dziś podczas drugiej próby "wysadzania" zrobiła sporą kupkę!!!Jeszcze musimy popracować nad siusianiem...
A co do porodu jeszcze, to raczej byłam pozytywnie zaskoczona, że nie trwało to jakoś zbyt długo i bez komplikacji, raczej nie nastawiałam się na rurki z kremem i to pozwoliło przetrwać :-D

priya - 2011-01-19, 13:02

Dida napisał/a:
dziś podczas drugiej próby "wysadzania"
:shock: Czy Twój suwaczek jest aktualny?? ;-) Co to znaczy "wysadzać" 2-miesięczne dziecko?
maga - 2011-01-19, 14:16

priya, hxxp://www.ekobaby.pl/ec_wstep.php :-)
priya - 2011-01-19, 18:53

no tak, niby słyszałam o EC, ale dla mnie to jednak wciąż nie do pomyślenia ;) ograniczonam :oops:
Jagienka - 2011-01-19, 23:51

priya napisał/a:
ograniczonam :oops:

nie ograniczonaś, masz po prostu inne spojrzenie na tę kwestię i tyle. każdy ma prawo do własnego poglądu :-)
ja też miałam etap fascynacji EC i wysadzałam Antosię i wszystko szło bardzo dobrze, ale do pewnego momentu... Ostatecznie u nas ta metoda się nie sprawdziła podczas, gdy u innych tak. stąd wyciągnęłam wniosek, że co dla jednych jest dobre, dla innych niekoniecznie i aktualnie nie oceniam EC jako drogi słusznej lub nie - jest to dla mnie jedna z opcji wyboru i tyle.

kulka2010 - 2011-01-25, 13:50

z okazji naszej Tygodnicy wklejam co nastepuje:

jak wiadomo JereMIŚ zaczął sie rodzic dość zdecydowanie...
...gdybym była w Holandii albo Belgii gdzie porody domowe sa zalecane i refundowane słowo honoru, ze spokojnie bym tak urodziła - no zreszta prawie mi sie udało... poród był z serii wszystko zaczyna sie w głowie wiec uznałam ze 'naprawde' bolec zacznie wtedy, kiedy juz nie bede wiedziala co zrobic a do szpitala pojade jak poczuje potrzebe pomocy/opieki...
jako, ze ruszylo jak z kopyta, tak co 5 minut to góra a ku mojemu zdziwieniu bolało waściwie bez przerwy - na szczescie (podobno) nie w krzyzach ani nawet nie na szczycie macicy... tylko sama szyjka jak jakas mega mega miesiaczka za ostatnie 9 miesiecy z jakąs nerwowoscia chorego jamnika ze sraką (na 3 sekundy przed wybuchem) na skórczu, hehe... nie wiem jak to sie stało ale krażyłam od 3 - 7.30 po całym domu (najchatnej zaszywajac sie w ciemnej łązience oczywiscie)... miałam piłke, bardzo wczesnie podłaczonego TENSa ktory mnie ocalił jak teraz sądze - ciagle podładowujac endorfinami (czułam ból ale, ze tak powiem do mnie nie docierał do końca) no i podgrzewaną poduche torfowa a do szczegolnych poróczeń - suszarkę! jako, ze odpala szybciej super ciepłem, w przeciwienstwie do naszego prysznica... dopiero przed ósmą odeszły mi wody – nie gwałtownie, czysciutkie podbarwione swierzutka krewka na różowo- i wtedy skonczyly mi sie pomysły, rece i gadzety bo działo sie jakby wiecej i to na raz. Świetnie wytresowany tatko ktory mial byc nowoczesny, aktywny i pomocny jak sie okazalo nie mogl mnie tknac nawet palcem bo bym go zabiła... nosił mi soki, grzał poduche i miksowal koktaile na życzenie.
o ósmej jak wiadomo sa korki ale przynajmniej wejscie główne do szpitala otwarte... kierowca zachował zimna krew, ja o dizwo tez patrzyłam na drogę;-P zdaje sie, ze wiłam sie w aucie dosc ostatecznie /mamy ciemneijsze szyby z tyłu) wydajac niprzystojne odgłosy, wiszac na wieszaku na marynarki, jak sie okazało nie tylko dla tego, ze nie moglam znależć torfu (x 6-8)... kazali nam isc od razu na porodówke z recepcji... zajeło mi to z 3 skórcze w tym na schodach, krzesle i wannie... wkroczylismy wiec z nareczem toreb i w strojach mniej wiecej pełnych a 'ona mi na to', ze 10 cm i mam popróbowac poprzeć... no ani sie spodziewałam, oczywoiscie nie maiłam zamiaru bo poczułąm sie tak zadowolona z wyniku, ze sie zrelaksowalam po wykonanej robocie... pozno zauwazylam nawet ze moze i nie mam majtek od dłuzszego czasu, ale za to ciagle mam czapke, heheh
Przez godzine troszke oszukiwalam, zaczeło mi sie chciec to zakonczyc dopiero jak zobaczylam swojego lekarza (oni sa tu przypisani do szpitali i zjawiaja sie osobiście na sam odbiór, a potem pzrychodza do ciebie codziennie o dziwnych porach spytac jak sie czujesz w półmroku - no normalnie zakochac sie mozna, az mi sie snił ostatniej nocy w szpitalu...). Zdaje mi sie, ze miałąm opisywana pzrez Chołuj przerwę i z pewnoscia nie czułam zadnej główki ani 'niodpartej woli parcia' powinnam moze była to rozchodzic ale jak ległam na badanie rozwarcie i podlaczenie CTG w pozycji połlezacej to niemoglam sie juz zebrać... Porodówka moze 5 x 3 m, łózko z fioletowej pianki i zielone liny/szmaty w paski do wiszenia, zgaszone swiatło, muzyczka, lux... [maja tez standardowo stołeczki porodowe no i wannę al ejakby nie miałam czasu pouzywac i wycyckac systemu, hehe)
Po przybyciu lekarza wynalazłam hasło 'fingers' ktorymi to wskazywał mi miejsce na ktorym mam sie skopic... wolalam tak na poczatku skórczu, czasem dodajac nawet 'please' a on naciskal i otieral i wiedzialam gdzie co jest. przysiegam, ze byłam tak zajęta i tuiteraz, ze sie nie bałam ani mnie nie bolało, zwłąszcza po tym jak stanowczo zakazałam położnej dociskania mi prawej nogi na rzecz odpychania sie od praktykantki, hehe... wszystko odbierałąm raczej jak probę rozbujania i pchniecia najwiekszej kuli śniegowej od bałwana, albo porykiwania wysiłkowe karateki i ninji, jak pisałam... dopiero potem sie okazało, ze Młody miał niestandardowa głowe no i to 3830g za co obwiniam te wszystkie dania swiateczne i wigilijne własnej produkcji, hehehe. Pamietam, jak na zwolnionym filmie kościstą, kokosowa głowę w obreczy miednicy, jak sie cofa i nie moge przewalić tej kuli pzrez jakas mulde...potem bardzo dziwny, silny (stad emocjonujacy ale nei bolesny) nacisk na odbyt/kośc ogonową, potem chyba rzeczywiscie 'ring of fire' ale do zniesienia a przynajmneij zdecydowanie poprawiajacy siłę parcia – zeby przeprzec przez ten punkt – wtedy pierwszy raz parłam naparwde z całych sił czując jak krew udeza mi do głowy. Ramiona i reszta na szybkie raz i dwa... 10, 32 po 7,5 godzinach w sumie. Okazało się, ze pękłam w srodku i troche na dole – ale nei wiem ile 'szwow' bo powiedział, ze tylko nieco ponad standard a szyje warstwowo... czego nie czulam po zastrzykach miejscowych (kt tez nie czulam)... Łozysko urodziłąm jakos starsznie bezposrednio po dziecku wydaje mi się, po jednym parciu – silniejszym niz sie spodziewalam!
Ludzik dostał 9 i 10 pkt i jest Obiektywnie zupełnie najpiekniejszy, hehehe wygladal od razu swietnie – zreszta oto foto /na dole?/...
zero otarc, tylko mały róg na szczycie głowy, czysciusieńki i tłusty ! Od razu obrobił mnie i tatke smółką:-) potem zostawili nas samych na 2 godziny ! Ktore mineły jak minuta – spawdzali tylko nasze cisnienia i temperatury. Po tym wreszcie sie przebrałam w przygotowana koszule, hehe i przewiezli mnie kilometrem korytarzy z pakunkiem na kolanach (wozek nie byl inwalidzk)... do jednoosobowej sali z telewizorem, łazienka, pzrebierakiem, wozeczkiem/miedniczka na oseska, a z czasem odsysarka (+ lodowka kt nie uzyłam)... do tego jedzenie z menu do wyboru tyle, ze chomikowałam na czasy głodu, ktore nigdy nie przyszły... Urodziłąm we wtorek rano, wyszłam w sobote w pozre obiadu – nie, nie dla tego, ze mnei 'trzymali' – wylizałam sie jak pies/suka – tylko chciałam bo przez 1,5 doby młody nie wiedział, ze jest ssakiem a pielegniarki o kazdej porze dnia i nocy karmily go przy mnie z kubeczka (przelykanie) albo strzykawki (ssanie) a potem pomagały pzrystawiac z czasem bez silikonowych nakladek...

CZEGO I WAM ŻYCZĘ Z CAŁEGO SERCA!

Młody śpi jak suseł (barłożymy), żre jak rosomak (sam sie obsługuje i sobei trzyma) , słucha pozytywki i gapi sie po pol godziny w okno w skupieniu. dziwo jakies.. czekamy az diabel go znajdzie i wstapi ....

[ Dodano: 2011-01-25, 13:52 ]
i ilustracja...

[ Dodano: 2011-01-25, 13:52 ]
tak tak..zaraz zmieniam suwaki...

daria - 2011-01-25, 13:57

kulka2010, wooww, gratulacje i super poród :-)
rosa - 2011-01-25, 14:06

kulka2010, gratulacje, sliczny maluch!!! :-)
Jadzia - 2011-01-25, 14:56

kulka2010, powinnaś książki pisać. Opis boski :) Jeszcze raz gratuluję :)
bronka - 2011-01-25, 15:05

kulka gratuluję serdecznie!
dynia - 2011-01-25, 15:05

Kulka bardzo fajnie sie czytalo Twoj opis.Gratulacje slusznej wagi potomka ;-)
gemi - 2011-01-25, 15:54

kulka, gratulacje! Ale powera miałaś :mrgreen: Ja też nie mam wątpliwości, że urodziłabyś w domu. Pewnie nawet bitą godzinę szybciej :mrgreen:
kulka2010 - 2011-01-25, 16:34

hehe dzieki wielkie wszystkim ! :-)

zapomnaialm napisac ze mailam caly czas CTG... i to opadajace tetno niby miało mnie zmotywowac do puki niezałąpałam, ze jak nie dysze (z pieczenia) tylko oddycham głeboko to niedosc ze mniej boli to jeszcze szybciutko sie wyrównuje....

a powera to mam jakiegos strasznego do dzisiaj hehe...

moony - 2011-01-25, 16:45

kulka, love Cię za ten opis :D :mryellow:
gosia_w - 2011-01-25, 16:47

kulka, gratuluję :-D Wspaniały poród :-D
maga - 2011-01-25, 18:46

kulka2010, wow! Świetny poród. Opis tak optymistyczny, że aż się chce (znów) rodzić :-P
kulka2010 napisał/a:
a powera to mam jakiegos strasznego do dzisiaj hehe...

To te hormony! Ja pierwsze tygodnie byłam w ogromnym transie, jakby po jakichś dragach. Mimo zmęczenia, wspominam to super pozytywnie :-D

[ Dodano: 2011-01-25, 18:47 ]
kulka2010 napisał/a:
moze i nie mam majtek od dłuzszego czasu, ale za to ciagle mam czapke,

:lol: :lol: :lol:

koko - 2011-01-25, 19:54

kulka, fajny opis, chociaż słowo "fajny" przy takim wydarzeniu jest zupełnie od czapy. Myślałam, że już nigdy nie urodzisz, a teraz nie mogę uwierzyć, że to już. A podobno pierwszy poród jest najtrudniejszy :-)
Velana - 2011-01-25, 20:49

WOW! Piekny opis! Gratuluje!
blamagda - 2011-01-25, 21:18

kulko przyłączam się do zachwytów nad opisem i oczywiście JereMISIEM. Gratuluję!
kulka2010 - 2011-01-25, 21:21

dzieki wszystkim!
tym bardziej warto było z taka publicznoscią ;-)

koko - ja do cholerki byłam tylko dwa dni po terminie, co inego ze w blokach startowych od sylwestra ;-P

jereMiś pozdrawia cioteczki przez sen

excelencja - 2011-01-25, 21:55

kulka2010, śliczne :)
notasin - 2011-01-25, 23:20

kulka, cudowności :D
bodi - 2011-01-26, 20:01

kulka, super że tak Wam dobrze poszło :)
i jeszcze tutaj powtórzę że Jeremiasz jest piękny :D :D

podrzucam link do serialu dokumentalnego o porodach w jednym z większych angielskich szpitali - nie wiem czy są jakieś ograniczenia terytorialne, jak dla mnie wart obejrzenia, choć ogólnie utwierdza mnie baardzo w przekonaniu że ja chcę w domu :D

hxxp://www.channel4.com/programmes/one-born-every-minute/4od

fiwen - 2011-01-26, 20:43

kulka Jesteś moją bohaterką :lol: Gratuluję!!!
fylwia - 2011-01-27, 02:03

Kulka, świetny opis :) Gratuluję mocno!
mandy_bu - 2011-01-27, 11:32

kulka2010, cudnie :mryellow: niezły z młodego krasnoludek :mryellow:
JESZCZE RAZ ogromne GRATULACJE
ech jak sobie pomyślę polskiej służbie zdrowia :evil:

kulka2010 - 2011-01-27, 15:23

wiem, starsznie mi przykro z powodu polskich szpitali... a niby kurde unia europejska i nie rosja...a troch e jakby... stalinosko :-(
amanitka - 2011-01-27, 15:39

kulka2010, gratki! :-D
YolaW - 2011-01-30, 21:50

kulka2010, opis świetny :) Fajnie się czytalo. Najlepsze było jak byłaś bez majtek, ale jeszcze w czapce :)
Gratuluję pięknego Synka!!! :)

kulka2010 - 2011-02-22, 23:08

rodzic rodzic pisac pisac!
moony - 2011-02-28, 12:28

kulka wstręciuchu! Przeczytałam Twoje powyższe słowa przed szóstą, w dniu porodu. Wygadałaś :-o

Jak już wiecie o 1:10 odeszły mi wody tak na poważnie. Zerwałam się z łóżka i zanim dobiegłam do łazienki, już miałam skarpetki mokre. Z wrażenia dostałam telepawki ;) Telefon do położnej, postanowiłyśmy, że sześć godzin przeczekam w domu. Na 7 doszliśmy do szpitala, izba przyjęć, rejestracja, lekarz i już była 9. Lekarz był potwornie nieprzyjemny, dostałam ochrzan, że nie przyjechałam od razu :roll: Na wózku (mimo moich protestów :mryellow: ) zawieziono mnie na porodówkę, gdzie co 15 minut przystawiano mi ktg do brzucha. Skurcze macicy były niemal niewyczuwalne (nieodczytywalne), rozwarcie na 1,5 cm, więc do 14 kazali mi chodzić. Jak skurcze zaczęły mnie wyprężać jak kota, a rozwarcie się nie zwiększyło, położyli mnie już na stałe pod ktg i podłączyli kroplówkę i kazali masować sutki ;) Skurcze stawały się coraz bardziej nieznośne, pomagało mi bardzo skupianie się na oddechu. Pomiędzy skurczami spałam, bo w nocy zaliczyłam tylko 3 godziny odpoczynku. Ostatnie pół godziny tego leżenia wspominam jako najgorszą część porodu: masakryczne skurcze i niemożność zmiany pozycji, bo głupie ktg. Moja położna była już w drodze, a pilnowały nas studentki kierowane przez inne położne, więc po 1, 5 h leżenia zażądałam możliwości wyjścia do toalety. Zanim się podniosłam wyjęczałam resztkami sił, że czuję się, jakby mnie rozrywało. Położna: "a może ty już rodzisz? pokaż. No pewnie, że rodzisz!". I do mnie: "Stój, nigdzie nie idziesz" - bo już przekładałam nogę w kierunku kibelka. Kiedy położono mnie na samolocie wrzasnęłam, że to strasznie niewygodne (kręgosłup wygiął mi się w pałąk) i wtedy wpadła moja położna i nakazała przełożyć mnie na bok. I kazała mi wrzeszczeć. Kilka skurczy bez parcia, kilka z parciem i dzikimi okrzykami, ogólnie pół godziny i po wszystkim ("Ewa, mamy główkę! Chcesz dotknąć?". Ja: "Nie! Aaaaa"). Hop siup i Mały leżał na moim brzuchu. Podniosłam głowę i dopiero zobaczyłam, że dookoła była niezła widownia: trzy położne, neonatolog, pediatra i czterech studentów :mryellow: Plus mój mąż, który dzielnie wytrzymywał moje uściski i powtarzał, co mówiły do mnie położne. Bo ja ze zmęczenia w pewnym momencie straciłam głowę i zdrowy rozsądek, nie miałam siły już skupiać się nawet na oddechu.
Taka chciałam być dzielna, a jęczałam leżąc pod ktg :oops:
Reasumując: Bartek ważył 2740 g, miał 52 cm, dostał 10 punktów. Leżąc na moim brzuchu dzielnie próbował wędrować w kierunku piersi :)
I tak jak kulka rodziła w czapce, tak ja w skarpetkach :mrgreen:

Sosen - 2011-02-28, 12:43

Wow, Moony zaskakujące zakończenie dzielniku ;-)
priya - 2011-02-28, 12:49

moony, gratki raz jeszcze, dzielna byłaś. Wzruszyłam się.
moony - 2011-02-28, 12:56

A, dodam jeszcze, że na koniec położna powiedziała mi: "rodząc drugie dziecko możesz nie zdążyć do szpitala dojechać".
Aha, nie zostałam nacięta ani nie popękałam, więc wstałam i poszłam :mrgreen: Wczoraj tylko trochę mnie miednica bolała. Na sali dwie babki ze mną i trzy następne były po cesarkach. Nie mogły się ruszać.

maga - 2011-02-28, 12:56

moony, normalnie aż sie zwyłam. Poród podobny do mojego, na szczęście o wiele krótszy i bez bóli krzyżowych. Cieszę się bardzo, że już za Wami!
go. - 2011-02-28, 12:58

kulka, moony, gratulacje! :D

Jak czytam takie rzeczy to już-jeszcze bardziej chce mi się kwietnia z moim rozładunkiem, aaaaaaaaaa :-D

daria - 2011-02-28, 13:01

moony, :-) fajnie, że wszystko poszło sprawnie :*
bronka - 2011-02-28, 13:01

moony napisał/a:
nie zostałam nacięta ani nie popękałam, więc wstałam i poszłam :mrgreen:

:lol:

Wspaniale, że już po wszystkim :mrgreen:

rosa - 2011-02-28, 14:16

moony, super, że tak sprawnie!!! gratulacje ogromne!!!!

byłam wczoraj u koleżanki, pół roku się zbierałam do odwiedzin, żeby jej trzecie dziecię obejrzeć, chłopiec z waga urodzeniową 4700 :mrgreen:

koko - 2011-02-28, 17:49

moony super, chciałoby się rzec - rodziłaś jak królowa. Mam na myśli tę świtę gapiącą się w twoje epicentrum, jak w Wersalu ;-)
Gratuluję, życzę sobie urodzić Jerza jakoś tak jak wypadkowa z ciebie, kulki i gemi :-)
Kiedy wiedziałam, że rodzisz i od twojego wyjazdu do szpitala minęło już trochę czasu, to było koło południa, trzymałam kciuki i parłam jakoś podświadomie żeby cię wesperzeć, ale Lily oświeciła mnie, że z tym parciem za wcześnie, bo do 14 miałaś chodzić :-P

kulka2010 - 2011-02-28, 18:47

moony! super!
gratulje nie-popekania i krotkiego parcia!
szkod atylko, ze w domu nie podziało sie wiecej/szybciej i zaliczylas ktg :-(
tez sie darłam a nawet charczałam az mnie potem gardło bolało pzrez dwa dni i te znie chcialam za nic dotknac glowki nie wiem czemu...wszystko czułam a siegac mi sie potwornie nie chciało...

ucałowania w ciepły łebek oseska

koko - 2011-02-28, 19:02

Położna w szkole rodzenia mówiła, że prawie zawsze, gdy pyta matkę, czy chce dotknąć główki dziecka słyczy "NIE! :evil: ". Potem pyta ojca, czy chce to zrobić, na co on o dziwo odpowiada, że tak. Potem pyta matki, czy mąż może dotknąć główki, na co matka odpowiada "a niech sobie robi, co chce! :evil: ".
gemi - 2011-02-28, 19:08

moony, aż mnie zatkało z wrażenia - wytrzymałaś na leżąco po oxytocynie? Szacun :!: Chylę czoła :*
A z tym drugim porodem weź sobie do serca :-D Ja się uśmiałam z takich ostrzeżeń i... ;-)

Mia - 2011-02-28, 19:12

koko, hehe, dobre :-D

moony, gratuluję, super, że poszło tak sprawnie, trzymałam za Was kciuki. poród piękny i wzruszający, jeszcze ocieram łezki :-) wszystkie dziewczyny, które boją się porodu powinni podczas szkoły rodzenia obowiązkowo rejestrować na WD, żeby przekonały się, że to coś pięknego! mmmm, się rozmarzyłam... :-D

kofi - 2011-02-28, 21:13

moony dzielna z Ciebie dziewczyna. Gratuluję. :-)
Kat... - 2011-02-28, 22:00

moony gratulacje! Jak dobrze, że tak sprawnie.
Zygmunt był troszkę tylko większy bo 3160 i też mnie nie nacięli, też szybko poszło. Ja leciutko pękłam ale strasznie się cieszyłam, że takie małe dziecko mam.

koko napisał/a:
Położna w szkole rodzenia mówiła, że prawie zawsze, gdy pyta matkę, czy chce dotknąć główki dziecka słyczy "NIE! ". Potem pyta ojca, czy chce to zrobić, na co on o dziwo odpowiada, że tak. Potem pyta matki, czy mąż może dotknąć główki, na co matka odpowiada "a niech sobie robi, co chce! ".
:-) Ja tam dotknęłam ;-)
YolaW - 2011-02-28, 23:23

moony, gratulacje jeszcze raz. Dobrze, że miałaś swoją położną, bo chyba przyjechała w dobrym momencie i zazdroszczę tego, że "wstałaś i poszłaś". Super!!!! :) Dzielna byłaś!

[ Dodano: 2011-02-28, 23:26 ]
gemi, a jak długo rodziłaś za pierwszym razem?

A mnie nikt nie pytał czy chce dotknąć :(

excelencja - 2011-02-28, 23:31

moony, gratki ogromne!
Szkoda, że nie trafiłaś na cywilizowaną obsadę, ale masz zajefajnego dzieciaczka ! o !

gemi - 2011-02-28, 23:32

YolaW, w sumie niecałe 6 godzin od pierwszego skurczu.

przy Pawełku tez nie miałam okazji sobie podotykać. Ale odbiłam sobie przy drugim 8-)

excelencja - 2011-02-28, 23:33

w ogóle przecież ponoć leżenie pod ktg to mit i wcale nie trzeba w rrrrr
Kat... - 2011-02-28, 23:48

Ja nie leżałam ale podchodziłam co jakiś czas i położna mnie dotykała tymi czujkami do brzucha. Ja powiedziałam co jakiś czas? Co skurcz! Taki aerobik odwaliłam na porodówce że hej! Parłam w pozycji kucznej na małysza trzymając się łóżka a potem wstawałam, dwa kroki do przodu, dotknięcie KTG i dwa kroki do tyłu, kucnięcie. Ale uważam, że i tak nie było takiej potrzeby, W każdym razie kłócić się nie zamierzałam żeby mnie siłą nie położyli. To ja już sobie wolałam chodzić :-)
squamish - 2011-03-01, 05:47

Moony dzielna kobieto mi też odeszły wody o 1 w nocy:) Gratulacje
MartaJS - 2011-03-01, 07:37

Ja nie leżałam pod KTG, tylko położna sprawdzała co jakiś czas tętno małego, w dowolnej pozycji, zwykle na siedząco na krzesełku porodowym. I dobrze że sprawdzała, bo zaczęło zwalniać w pewnym momencie i wtedy wkroczyli z przyssawą.

U mnie też wody odeszły około pierwszej - widać to dobra godzina na rodzenie :-)

Kaja - 2011-03-01, 09:57

Mi tak jak MartaJS- co jakiś czas sprawdzali tętno. Tylko jeden błąd popełnili- gdy decyzja o cesarce zapadła to przestali.. no i koszmar na całe życie mam :-(

Zastanawiam się czy swój opis porodu zamieścić.. trochę czasu już minęło. nawet mam gotowy ale do pozytywnych nie należy i tak se myślę- po co i tak już troszku zdenerwowane ciężarówki nim straszyć :roll:

mandy_bu - 2011-03-01, 10:03

moony, gratulacje dzielna babeczko :mryellow:
btw ktg, to było jedno z moich najgorszych przeżyć porodowych. Te piep... gumy paliły mnie żywym ogniem :evil: .

fiwen - 2011-03-01, 11:40

moony Gratulacje! Pięknie Ci poszło.

W ogóle Wam zazdroszczę tak lekkich porodów. Ja swojego chyba nie opiszę dokładnie, bo przy Was wyjdę na męczennicę. :) KTG przez cały czas, przebijanie pęcherza, same bóle krzyżowe, nacięcie krocza, wyciskanie dzieciaka i na deser 40 minutowe szycie między nogami (do dzisiaj mam supełki koło tyłka). Ale i tak uważam, że nie było bardzo źle. Zniosłabym dużo więcej dla mojej córeczki :-D

maga - 2011-03-01, 13:08

Kaja, fiwen, opiszcie, proszę. Przecież porody są różne i nie każdy wygląda cukierkowo. A negatywne opisy też są potrzebne, żeby było wiadomo, na co można trafić i czego się ewentualnie wystrzegać.
Kaja, pamiętam, że córeczka miała problemy z oddechem (?), ale teraz już chyba wszystko ok?

rosa - 2011-03-01, 13:17

pewnie, że piszcie, poza tym takie wyrzucenie z siebie ma terapeutyczny charakter
maga - 2011-03-01, 13:22

rosa napisał/a:
takie wyrzucenie z siebie ma terapeutyczny charakter

Dokładnie. Ja swój opis zamieściłam po miesiącu, bo wcześniej nie byłam w stanie :-( Wywalenie tego z siebie przyniosło mi ogromną ulgę :-)

novihna - 2011-03-01, 13:31

moonybrawa i oklaski!
MartaJS - 2011-03-01, 13:55

Kaja, opisz. Mój poród też nie był cukierkowy, zwłaszcza pod koniec było trochę dramatycznie (wakum, chamski ginekolog, nacięcie, zszywanie). Opisywanie, dzielenie się traumą pomaga (chociaż wciąż mam dreszcze na widok przepychacza do zlewu :-P ).
bodi - 2011-03-01, 19:22

Kaja, pisz, bo to co napisałaś brzmi strasznie...
seminko - 2011-03-01, 19:55

Kaja, napisz... Dobrze Ci to zrobi, a myślę, że warto także dla innych, ku refleksji... ;-)

Może i ja napiszę, co pamiętam..? ;-)

Gin, do którego chadzaliśmy na USG i który bezpośrednio mojemu niemężowi oznajmił, że będzie (niemąż) Ojcem Syna :-D , po wszystkim odwiedzając mnie na sali poporodowej stwierdził, że jestem stworzona do rodzenia :mryellow:

excelencja - 2011-03-01, 20:46

Kaja, Lilki tak chyba mają, że fatalnie się rodzą - nie chciałam CI mówić wcześniej :P
A serio - pisz - może poczujesz się choć trochę lepiej.
Ponoć przepracowanie traumy przynosi ulgę - jak opowiadamy o tym tyle razy, aż dla nas staje się historią obcej osoby.
Od mojej traumy minęły prawie 3 lata i odrobinkę się zmniejszyła (nie wyję na hasło - poród :) )) ) - jeszcze z 20 lat i zniknie :P

seminko - 2011-03-01, 22:09

Trochę Małemu pomogliśmy przyjść na świat... ;-) Termin miał na 2 września, ale oczywiste było, że jeśli to mój syn, to nie może się zjawić punktualnie ;-) - poza tym, historyczne daty to nasza rodzinna specjalność: mnie się w dniu urodzin śpiewa Marsylianka, mamie i ciotce przemówienie Jaruzelskiego (to najbardziej surrealne :mryellow: )(13. 12), niemąż jest z okolic 4 lipca... 8-)
A Maksymilian przywitał świat na 10 minut przed "wybiciem" rocznicy wybuchu II wojny światowej ]:->

W każdym razie- 31 sierpnia, po namiętnej wymianie energii z niemężem ;-) , zasnęliśmy niewinnie. Niemąż miał mieć nazajutrz ciężki dzień- poranny młyn w pracy... jeszcze nie wiedział, co mu z Bąblem szykujemy w porze, kiedy uczciwi ludzie spokojnie (re)generują siły (ja też nie wiedziałam ;-) )
Od paru dni oczywiście czułam to i owo, no ale przecież ja zielona w kwestii rodzenia, Wiedziałam, że to zaniedługo, właściwie terminy były dwa, więc się niespecjalnie przejmowaliśmy tym I września. Tylko jakoś w przeddzień mnie nosiło szczególnie, jeszcze malowałam krzesło, jeszcze obiad na jutro, choć niby mogłam go spokojnie zrobić właśnie... jutro :lol: , przekładałam przedmioty z miejsca w miejsce :-P (acha, przypomniałam sobie, że od miesiąca miałam zakaz wstawania z łóżka :mryellow: - łaziłam po świecie z rozwarciem na 4 cm, a pół ósmego miesiąca "przeleżałam" w szpitalu, na patologii ciąży, z zagrożeniem wczesnego porodu; oczywiście nie dało się, tu ukłon w stronę moony- nasze tzw. mieszkanie w rozsypce, remont pełną parą, tyle, że robiony własnoręcznie i teksty do brzucha: Maluszku, poczekaj jeszcze troszkę..." na porządku dziennym... :-) )

O wpół do trzeciej w nocy obudził mnie bół, jakby miesiączkowy (po dziewięciu miesięcach zapomniałam już, co to ;-) ), tyle, że do kwadratu. Spojrzałam na przygotowany wcześniej zegarek (liczyłam skurcze B-H już od jakiegoś czasu, tyle, że wcześniej były bezbolesne ;-) )Wstałam, zaczęłam chodzić po mieszkaniu, omijając zręcznie rozrzucone narzędzia Boba budowniczego. Sprawdziłam, czy kuchenka stoi na swoim miejscu, stała. Schowałam stojącą na niej wystygła patelnię do lodówki. Podeszłam do szafki i prawie ścięło mnie z nóg. Kucnęłam przy niej, bo jakoś ta pozycja wydała mi się najbardziej naturalna do przyjęcia i odparcia TEGO bólu :lol: Kiedy minęło, :lol: usiłowałam dobudzić niemęża (- ..., ja rodzę. - Mhhhm... - ..., zaczęło się.- Co się zaczęło... Idź spać... Tysiąc razy miałaś to, nie panikuj... [znacie to, prawda? :mrgreen: ] Znów skurcz, kucam. - ... słuchaj, zaraz urodzę. W tym mieszkaniu. Nie wiem, co to, nie rodziłam jeszcze, ale MUSI to ocenić lekarz, chcę, żeby to przynajmniej zostało zapisane w kartotece, cokolwiek to znaczy!!) ( tu wyjasnienie: mieszkanie wynajmowane przez pracodawcę niemęża, po czeskiej stronie, ja- ubezpieczona w Polsce, niezameldowana w miejscu zamieszkania :-> )
Niemąż w końcu wstał, ja w tym czasie ubrałam się, w co popadnie, kucając w przerwie między bluzką a spodniami (była chłodna noc) i zażądałam po raz któryś telefonu po taksówkę, telefon nie odpowiadał 8-) . (...)
Ubrani, poszliśmy na najbliższy postój taksówek :lol: Trzecia w nocy, miasto śpi, para idzie nam z ust (no tak pamiętam, sierpień sierpniem, ale było zimno ;-) )- rozmawiamy:
niemąż : ile to badanie może potrwać? Jutro idę do pracy...
Taksówka była, jedna. Specjalnie dla nas :-D W trakcie jazdy niemąż zabawiał taksówkarza rozmową, lub taksówkarz niemęża raczej, nie pamiętam teraz, a ja starałam się w trakcie skurczów przyjmować w miarę beztroską pozycję :lol: )

Izba przyjęć.
- powód zgłoszenia się..?
- (miedzy skurczami)... podejrzenie porodu.
- :lol:
(resztę ankiety wypełnił niemąż... wciąż zatroskany, zaspany i w niedowierzaniu;)

Jazda windą na piętro iks, labirynt korytarzy, szybka przebiórka w obskurnej komóreczce, jak szatnia w liceum, w koszulce do badania marsz. Tę salę już znałam, wcześniej robiłam tu ktg podczas pobytu na tzw. patologii... Whatever, całuję niemęża, zaczekaj chwilkę;
Samolot, badanie, bardzo miłe położne, luz blues, nikogo procz nas (słyszałam, że potrafią na jednej sali, przesłonięte parawanem, rodzić trzy kobiety :-? )

Rozwarcie, no cóż, spore :-D :-D Rodzimy :mryellow:

(Później niemąż mówił mi, że rozmawiał w tym czasie z położną na korytarzu, chciał wiedzieć, ile to badanie mniej więcej potrwa, bo on rano do pracy musi... "Jak dobrze pojdzie, to za pół godziny zostanie pan ojcem!" ... :lol: )

Położne zaprosiły przyszłego Tatusia do salki. Podawał mi wodę, trzymał za rączkę, przemawiał i ani na chwilę nie zemdlał. W pewnym momencie sama go poprosiłam, by wyszedł. Był tak blisko i taki kochany, że aż mi to zaczęło przeszkadzać w decydującym momencie ;-)

Pamiętałam o oddechu (jakoś naturalnie samo przyszło, poddałam się rytmowi skurczów, oddechu, być może po prostu przejęłam rytm oddechu Młodego..?)- poszło zupełnie w porzadku, choć przy najsilniejszym (?) skurczu położna użyła skalpela, to trwało sekundę, ja podpisałam zgodę, nic nie czułam, spokojnie... (Teraz sobie przypominam, że wcześniej chciałam skorzystać z możliwości rodzenia w wannie... Moze to złagodziłoby ten ból... Iks razy mowiłam sufitowi, ze nie dam rady :-D . Usłyszałam w odpowiedzi (nie sufit, a położna mówiła), że zanim oni wodę napuszczą, to ja już urodzę... ;-) )

No i cóż, tak było :-)

Pamiętam jego ciepłe i aksamitne ciałko w przedziwnym odcieniu fioletu na moim nagle "pustym" brzuchu i wielkie. ciemne oczy rozczochranego bruneta; zadarłam koszulkę, żeby czuł bicie mojego serca....


Tatuś przeciął pępowinę, wziął osuszonego i i ubranego Małego (2760 g/52 cm, 10 pkt w skali Apgar) na ręce (pamiętam, jak do niego przemawiał, leżałam z "urodzonym" łożyskiem, a oni sobie spacerowali i opowiadali o wschodzącym słoneczku :-D )

[/u]

excelencja - 2011-03-01, 22:40

łał... ładnie :)
YolaW - 2011-03-01, 22:59

gemi napisał/a:
w sumie niecałe 6 godzin od pierwszego skurczu.

O to też byłaś ekspresowa :)
gemi napisał/a:
przy Pawełku tez nie miałam okazji sobie podotykać. Ale odbiłam sobie przy drugim

Ale chyba malo czasu miałas na to :mryellow:

excelencja napisał/a:
w ogóle przecież ponoć leżenie pod ktg to mit i wcale nie trzeba w rrrrr

Też nie raz o tym czytałam.

Kaja, dawaj ten opis :) Ja też zamieściłam taki raczej straszący, no ale przecież rodzenie to nie tylko łatwizna, nie?

fiwen, Ty też się nie krępuj :)
rosa napisał/a:
poza tym takie wyrzucenie z siebie ma terapeutyczny charakter

dokładnie. Tylko nie wracajcie do tego potem po kilku m-cach, bo u mnie to odnawiało zapomnianą już traumę. Jednak napisanie wszystkiego dobrze mi zrobiło po porodzie, kiedy wszystko bylo świeże...

[ Dodano: 2011-03-01, 23:05 ]
Tantra, fajny Twój opis, super mi się go czytało :) Rodziłaś w Cieszynie, tak? To całkiem niedaleko od nas :)

moony - 2011-03-01, 23:20

koko napisał/a:
moony super, chciałoby się rzec - rodziłaś jak królowa. Mam na myśli tę świtę gapiącą się w twoje epicentrum, jak w Wersalu ;-)

:mrgreen: koko, love
gemi napisał/a:
aż mnie zatkało z wrażenia - wytrzymałaś na leżąco po oxytocynie? Szacun :!: Chylę czoła :*

Ale że o co chodzi?

maga - 2011-03-02, 08:39

Tantra, :-D
YolaW napisał/a:
Tylko nie wracajcie do tego potem po kilku m-cach, bo u mnie to odnawiało zapomnianą już traumę

A u mnie nie. Po oczyszczjącym wypisaniu się zrzuciłam tę traumę i mogę spokojnie czytać swój opis :-)

notasin - 2011-03-02, 09:43

Tantra, ale fajny opis :)

moony, ale w kroplówce była oxytocyna, czy glukoza?

seminko - 2011-03-02, 19:45

excelencja, no fajnie było, szkoda, że tak krótko... ;-) :lol:
YolaW, tak, rodziłam w Cieszynie. Jeszcze, gdy byłam w ciąży, paru ludzi intensywnie odwodziło mnie od pomysłu rodzenia tu, że warunki fatalne, personel niegodny zaufania; ja sama miałam złe doświadczenia (sprzed dobrych paru lat) ze szpitalem cieszyńskim: przez tydzień leżałam po wypadku, z, jak to się mowi, przetrąconym kręgosłupem (dwa kręgi poważnie ukruszone), bez tomografii, bez praktycznie żadnej diagnozy i odpowiedniego w związku z tym sposobu traktowania ;-) )
No, ale nie miałam specjalnego wyboru- przecież nie pojadę taksówką do Bielska :lol: ;
zresztą, rodziła tu moja mama. Mnie ;-)
Czułam, że najważniejsze do wykonania mamy ja i Mały, więc takie, czy inne czynniki zewnętrzne nie mogą nam w niczym przeszkodzić ;-) .
Ja bym na przykład marzyła, żeby moje dziecko rodziło się w półcieniu- no, ale kto by w takich warunkach podjął się asysty przy porodzie..? (nawet niemąż wolałby mieć zapalone światło :mryellow: )
I jeszcze: Małego przyjęła na świat dobra położna, pani Lucyna Czaja (taka trochę góralka z usposobienia ;-) ), jak "wysiadałam", dopingowała fajnie, a kiedy zdarzyło mi się stwierdzić, że "prędzej zrobię kupę, niż urodzę to Dziecko..!..!..." (no, przepraszam Was, i takie teksty pamiętają ściany porodówek, i nie takie złote myśli sypią się z ust rodzących :lol: ), usłyszałam po prostu: "i o to chodzi, przyj" :mrgreen:





[ Dodano: 2011-03-02, 20:25 ]
Jenny, notasin, maga- :-D
Opis trochę ;-) niepełny ;-) , pamiętam tyle, ile pamiętam, tę resztkę zapamiętaną zamieściłam tu, trochę dla siebie (coś, jak zetlała nieco fotografia), bardziej dla NierodzącychDoTejPory, żeby nie dały się zwariować- ciąża i poród to jedne z naturalnych środowisk kobiety, najważniejsze, by nie tracić kontaktu ze sobą i z rodzącym się Dzieckiem... Owszem, bywa, że np. stracisz przytomność, lub jakieś problemy sprawią, że konieczna będzie cesarka itp. działania- wtedy ważne, by czuć, że jesteś(cie) pod dobrą opieką ;-)

Ja to wiedziałam; dla mnie akurat ważne też, że był niemąż ;-)

moony - 2011-03-02, 23:00

notasin napisał/a:
ale w kroplówce była oxytocyna, czy glukoza?

Oxytocyna :>
Nie wiedziałam, że to ustrojstwo tak działa. Ale skoro bolało mnie więcej niż powinno to fajnie :mrgreen:

YolaW - 2011-03-02, 23:29

Tantra, najważniejsze, że wszystko w porządku :)
koko - 2011-03-03, 08:58

tantra bardzo ładny poród. A teraz przecież pójdzie jeszcze szybciej, nie?
seminko - 2011-03-03, 09:28

koko, na razie nie planujemy powtórki ;-)
:-)

koko - 2011-03-03, 09:32

Tantra, no wiesz... nie zawsze się planuje ;-) Ale z taką macicą to aż żal nie powtórzyć.
MartaJS - 2011-03-03, 09:36

Też leżałam pod kroplówką z oksytocyny, ale to już pod sam koniec, kiedy i tak byłam ledwo żywa.
kulka2010 - 2011-03-04, 10:34

Tantra! supe rporód, bardzo bardzo jak mój:-)
seminko - 2011-03-04, 11:39

kulka2010, tak, czytałam Twój opis :-D

PS. Jeremiasz ma piękne imię, a Ty masz fajną czapkę (?) :-) (ja nie słodzę ludziom często, ale to akurat chcę Ci powiedzieć, skoro już mamy kontakt- sama zastanawiałam się nad Jeremim/ Antonim, no ale nie podejmowałam decyzji sama ;-) )

MartaJS - 2011-03-04, 11:59

Tantra, u mnie też leciały teksty o kupie ;-) A co do przyćmionego światła, to u mnie w I fazie porodu właśnie tak było, do tego radio sobie grało, potem dopiero zapalili.
Jagienka - 2011-03-04, 15:00

Narodziny Zosi:

Wszystko zaczęło się nagle i przebiegło pięknie i bardzo naturalnie.
Mąż wrócił z pracy, zjadł przygotowany przeze mnie obiad i chwilę odpoczął.
Poszłam do kuchni, robić sobie herbatkę z liści malin – za poradą Położnej piłam ja regularnie na rozwieranie szyjki.
W pewnym momencie poczułam inny niż zwykle ucisk na dolną część brzucha, a dokładniej na kiszkę stolcową. Po chwili coś ze mnie popłynęło, ale to było inne uczucie niż odchodzące przy pierwszym porodzie wody. Poszłam do łazienki sprawdzić, co się dzieje. Wydzielina bezwonna i bezbarwna, prawie płynna, ale trochę śluzowata…
Po chwili znowu. Mąż zasugerował telefon do Położnej. Ja uznałam, że jeszcze poczekam i poobserwuję. Po chwili jednak zdecydowałam się zadzwonić, ale nikt nie odbierał. Wtedy nagle pojawił się pierwszy skurcz, a wraz z nim kolejna porcja wypływającej wody. Tego z niczym nie da się pomylić. Powiedziałam Mężowi, że teraz nie mam najmniejszych wątpliwości, że rodzę. Postanowiliśmy pojechać do szpitala. W ciągu pięciu minut pojawił się kolejny skurcz, za kolejnych pięć minut następny. Były na przemian – raz silny, raz słabszy.
Przy tych silnych dodatkowo wypływały wody.

Wyjechaliśmy o 18:30
W drodze do szpitala udało się dodzwonić do Położnej. Była zaskoczona, że się tam wybieramy zamiast jeszcze poczekać. Gdy jednak powiedziałam, jak często mam skurcze, uznała, że faktycznie najwyższa pora.
Do szpitala dotarliśmy w 25 minut, bo sytuacja na drogach była wyjątkowo sprzyjająca. Mniej więcej w okolicach Placu Wilsona (Warszawiacy wiedzą gdzie to i jaka odległość od Szpitala Świętej Zofii), skurcze miałam już mniej więcej co 3 minuty, a przy szpitalu nawet częściej. Zaparkowaliśmy bez problemu prawie przy samej Izbie Przyjęć.
W środku pełno ludzi. Skurcze coraz bardziej bolesne. Stanęłam przy kontuarze obok pokoju położnych, a Mąż powiedział tylko „żona rodzi”.
Powiedziałam, z którą Położną jesteśmy umówieni, ktoś przyniósł moje dokumenty (dzięki Bogu miałam te wszystkie formalności załatwione wcześniej). Po chwili przyszła położna z dyżuru i zabrała mnie do gabinetu w celu zbadania. Była bardzo miła. Powiedziała, że musimy sprawdzić, czy zdążymy zaczekać na moją Położną.
Położyłam się na kozetce, a ona zaczęła mnie badać. Wtedy złapał mnie skurcz. Ona do mnie, żebym wypuściła powietrze, a ja, że nie dam rady. Wtedy powiedziała: „w takim razie krzycz”. Krzyknęłam. Ona na to: „bardzo dobrze. Jeszcze raz”. Więc ja znów krzyknęłam mając świadomość, że za drzwiami jest cala poczekalnia ciężarnych kobiet z mężami. Wtedy też poczułam całkowite przyzwolenie na kierowanie się własnym instynktem podczas porodu. To było bardzo cenne. Badanie nie bolało wcale. 4 centymetry rozwarcia. Wyszłyśmy z gabinetu. Miałam świadomość tego, że wszystkie oczy skierowane są na mnie, ale było mi to zupełnie obojętne.
Położna powiedziała tylko: „ było trochę głośno, ale pani tak było łatwiej”.
Musiałam jeszcze podpisać zgodę na to, że w razie braku miejsc na salach spędzę pierwszą noc po porodzie na korytarzu. Wiedziałam, że ta może być, więc nie miałam tutaj żadnych zastrzeżeń.
Po chwili inna (również bardzo miła) położna zaprowadziła mnie (tym razem w obecności Męża) do wspomnianego już gabinetu na badanie KTG. Pobrała mi krew do badań, bo nie zdążyłam odebrać ostatnich wyników. Na widok sprzętu do KTG powiedziałam tylko jedno: „nie położę się”. Ona na to całkiem radośnie: „spokojnie, będzie w pionie, możesz chodzić, siedzieć, na co tylko masz ochotę”. Po chwili do gabinetu weszła nasza Położna. Przywitała się i zapytała, czy od samego początku było aż tak intensywnie. My na to, że tak i że sami jesteśmy tym bardzo zdziwieni.
Siedząc podłączona do KTG (jakoś nie mogłam zmienić tej pozycji), podczas kolejnych skurczów wydawałam z siebie dźwięki, które z głośnych krzyków, ewoluowały do niskich – zwierzęcych tonów. Czułam się jak wyjąca wilczyca. Na tych dźwiękach było najłatwiej przetrwać skurcze do samego końca porodu.

Po odłączeniu od KTG przeszłyśmy szybko na salę porodową o wdzięcznej nazwie WIŚNIOWA. W środku było cicho, przytulnie, panował półmrok, bo świeciło się tylko małe boczne światełko – tak już zostało do samego końca. Do wanny lała się już woda. Położna poszła po mojego Męża. Obydwoje pomogli mi się rozebrać. Weszłam do ciepłej wody i przybrałam jedyną pozycję (na czworakach), w której czułam, że dam radę przetrwać bóle skurczów. Zostałam w tej pozycji już do samego końca. Skurcze były niemal przez cały czas. Położna masowała mi plecy – niesamowita ulga, a Mąż trzymał rączkę prysznica ze strumieniem wody skierowanym na moje podbrzusze.
W pewnym momencie, Położna zapytała, czy chcę tego Człowieka urodzić do wody. Powiedziałam, że tak. Mąż oparł rękę o brzeg wanny, żebym mogła oprzeć głowę na Jego przedramieniu. Wszystko przebiegało bardzo intuicyjnie. Nie było komend w stylu: „nabierz powietrza i przyj”. Nie bałam się, że zacznę przeć zbyt wcześnie. Kiedy czułam, że chcę przeć – parłam. Kiedy czułam, że nie – nie robiłam tego. Czułam, jak rodzi się nasze Dziecko. Czułam rozwarcie, ale tym razem nie miałam wrażenia, że za chwilę mnie porozrywa. Czułam tylko lekkie otarcie przy wychodzeniu główki. Kiedy Położna powiedziała, że główka jest już na zewnątrz, powiedziałam, że wiem, bo czuję. Powiedziała mi wtedy, że jeszcze jeden skurcz i urodzi się cały Człowiek. I tak też było. Czułam, jak wypływa ze mnie wraz z wodami płodowymi. Po chwili usłyszałam słowa Położnej: „popatrz w dół przed siebie”. Popatrzyłam, a pode mną, na pleckach płynął Człowieczek – Zosia. Szeroko otworzyła pod wodą oczy. To było niesamowite. Chciałam Ją wyjąć, ale Położna powiedziała, żeby zaczekać i popatrzeć na Jej reakcję. Płynęła. Po chwili wyjęłam Ją i położyłam sobie na piersiach. Wtedy ponownie szeroko otworzyła oczy i popatrzyła prosto w moje. Czułam wtedy, jak realizuje się moje ogromne marzenie o „wdrukowaniu obrazu matki w pamięć dziecka i odwrotnie”, o którym pisała Jean Liedloff. Nie byłoby to możliwe, gdyby w pomieszczeniu, w którym rodziłam, świeciło się ostre światło zewsząd.
Zosia przyszła na świat o 20:35 - zaledwie w dwie godziny.

Trudno mi dobrać odpowiednie słowa, żeby wyrazić to, co czuję i czułam wtedy. To było niesamowite doświadczenie – niemal mistyczne. Podczas całego porodu, ani przez chwilę nie miałam do czynienia z żadnym lekarzem. Do samego końca był przy mnie Mąż i Położna, a w ostatnim momencie również druga Położna do asysty. Nie musiałam leżeć na wznak i przeć z pupą do góry – wbrew prawom natury. Nikt nie wysysał z mojego Dziecka resztek wód płodowych i nie zmywał mazi płodowej. Było cicho i spokojnie. Czułam się bezpiecznie i czułam, że wydarzyło się coś pięknego – narodziny takie, jakie powinny być – narodziny bez przemocy.

rodot - 2011-03-04, 15:11

ale pięknie! poryczałam się oczywiście....
gemi - 2011-03-04, 15:13

Jagienko, piękny poród. Piękne przejście. Popłakałam się.
I choć przeżyliście całe wydarzenie w szpitalu, to było moim zdaniem niezwykle intymnie.

MartaJS - 2011-03-04, 15:22

Jagienka, miałaś cudowny poród, siedzę i ryczę.
gosia_w - 2011-03-04, 16:05

Jagienka, wspaniały poród... Cieszę się, że masz takie wspaniałe doświadczenie i że Zosia w taki naturalny sposób przyszła na świat.
moony - 2011-03-04, 17:49

Przyłączam się do grona ryczących i wzruszonych. Tak pięknie opisałaś to doświadczenie... fantastycznie, że wszystko poszło po Twojej (Waszej) myśli :-D Cuda się dzieją, a marzenia się spełniają.
bodi - 2011-03-04, 18:19

Jagienka, pięknie :D bardzo sie cieszę że tak spokojnie i naturalnie wszystko poszło, też tak chcę :D
Kat... - 2011-03-04, 19:48

Jagienka ja też ryczę :-) Bardzo się cieszę, że było tak jak powinno. W szpitalu też można urodzić po ludzku. Ja rodziłam w orzechowej (albo jakiejś podobnej- kawowej?) i nie mam aż tak cudownych wspomnień ale też dobre i ludzkie. Gratulacje!
excelencja - 2011-03-04, 19:58

Jagienka, ryczę
tak bardzo się cieszę, że miałaś piękny poród - i Ty i Zosieńka :*

daria - 2011-03-04, 20:11

Jagienka, cudowny poród i piękny opis.
seminko - 2011-03-04, 20:42

Wspaniale, pięknie... Jagienko, to niezwykłe, co przeżyliście- choć smutne, że tak muszę pisać- bo powinno być naturalnie dostępne dla każdej kobiety... ;-)
priya - 2011-03-04, 20:51

Jagienka, przepięknie!
dżo - 2011-03-04, 21:29

Jagienka, wspaniała opowieść , az mi ciarki poszły
blamagda - 2011-03-04, 21:57

Przebijam - i mam ciarki i ryczę. Jagienko - jesteś cudowną mamą!
Jagienka - 2011-03-05, 16:10

Dziękuję Wam, Kochane moje.
Jeśli chodzi o tę naturalność, to zauważyłam podczas pobytu w szpitalu po porodzie, że każda Położna bardzo przykładała się do tego, zeby porody były takie naturalne. I to było niezależnie od tego, czy dana położna byla tzw indywidualna (jak u mnie), czy dyżurna. To bardzo duży plus dla personelu szpitala. Ciekawa bylam, czy np. wchodziłby w grę poród w wodzie w sytuacji, gdy ktoś trafia z ulicy, nie ma swojej położnej i zdaje się całkowicie na dyżurny personel. Okazuje się, ze to nie ma najmniejszego znaczenia. U mnie decyzja o indywidualnej położnej wypływała z faktu, że planowałam z Nią wcześniej poród domowy.
Nie spotkałam w szpitalu ani jednej kobiety, która podczas porodu miałaby naciete krocze, albo która rodzilaby w pozycji leżącej na wznak (zwanej przeze mnie z przekąsem "jedyną słusznie istniejącą").
Szczerze polecam ten szpital, bo jestem pod dużym wrażeniem. Opieka po porodzie też doskonała. Wszedzie można być z Dzieckiem. Nawet naświetlania Zosi odbywały się w sali, na której leżałam, a nie na oddziale noworodków. Mogłam więc cały czas sama Ją karmić i być przy Niej.

Katioczka - 2011-03-05, 16:58

Jagienka, piękny poród, piękny opis- dzięki za podzielenie się nim
(też rodziłam w Zośce, w sali morelowej) :)

ana138 - 2011-03-07, 12:44

Jagienka, dołaczam do grona ryczących...piękny poród!!!
rosa - 2011-03-07, 12:51

Jagienka, :*
maga - 2011-03-07, 13:48

Jagienka, też się poryczałam. Przepięknie! Cieszę się, że jednak w Polsce są takie porody i takie miejsca :-)
Jadzia - 2011-03-07, 18:12

Jagienko, piękny poród. Cieszę się, że trafiłaś na personel, który pozwolił Ci urodzić naturalnie, zgodnie ze swoją intuicją. Gratuluję raz jeszcze Zosieńki :*
malina - 2011-03-07, 20:49

Jagienka, ale pięknie :-) Też tak chce!
YolaW - 2011-03-08, 22:37

Jagienka, opis płynącej Zosi i tego jak czułas jak się rodzi jest dla mnie bezcenny :) Piękny miałas poród, wzruszyłam się ogromnie, tyle spokoju płynie z Twoich doświadczeń. Cudnie! :)
Poli - 2011-03-09, 21:13

Jenny napisał/a:
. Cudowny i wzruszający widok. Aż żałuję że nie mam wanny w domu



Ja takze nie mam wanny w domu, ale na ta okazje mam zamiar zakupic basen porodowy, ktory pozniej moze sluzyc jako normalny basen dla dzieci w lato. Ale z zakupami musze jeszcze poczekac do 32 tygodnia jak wszystko bedzie w porzadku ;-) .

Ale, po przeczytaniu tej relacji porodu naprawde bylam zszokowana - pozytywnie :
hxxp://forum.gazeta.pl/forum/w,548,123009072,123009072,Moj_nie_zwykly_porod.html

amanitka - 2011-03-09, 21:38

Jagienko, piekne narodziny czlowieka. :-D
YolaW - 2011-03-09, 22:39

Poli, moja pediatra powiedziała, że takie porody wcale nie są takie fajne, bo zdarzało się, że matka nie była przygotowana na to, nie złapała dziecka, a to spadło i doznało urazu. Lepiej jak trochę wolniej wychodzi jednak.
notasin - 2011-03-10, 10:24

Jagienko, to najpiękniejszy poród o jakim czytałam, płaczę, dzięki za podzielenie się tym cudownym przeżyciem :) ucałuj Dziewczynki :)
Jagienka - 2011-03-10, 11:18

Dziękuję Wam raz jeszcze...
Dzięki Wam udało mi się zmobilizować, żeby to wszystko opisać. Wiem, że później byłoby to trudne. Zwlekałam z opisaniem porodu Antosi i do dziś go nie mam, a warto takie wspomnienia zapisywać, zeby mieć do czego wracać.

Anja - 2011-03-11, 08:41

Jagienka, cudowny poród, gratuluję! :-)
(A jak się teraz miewacie?)

squamish - 2011-03-11, 09:09

Jagienka dopiero teraz udało mi sie przecztać jetem pod wrażeniem i zazdroszcze z łzami w oczach bo tak właśnie chciałam rodzić,pięknie!!!Piękny start dla córeczki po tej stronie:)
Kaja - 2011-03-11, 09:27

No to ja opiszę swój poród za radą dziewczyn- 7 miesięcy minęło i już spokojniej wspominam tamte dni.. Długaśny wyszedł i nieco chaotyczny - wybaczcie :-P

27 lipca miałam termin porodu, ze względu na małą masę dziecia i ostrzejszą kontrolę w ciąży miałam instrukcję od gina mojego by w dniu terminu pójść do szpitala na kontrolne ktg i badanie. No więc poszłam pewna, że do domku wrócę bo czułam się dobrze, a na izbie przyjęć masa kobitek skierowana do szpitala i problem z miejscami dla nich. Po zbadaniu mnie,-szyjka zamknięta, na usg wsio ok, jak ktg bedzie ok to do domu. Po 40 min ktg przychodzi położna i odczytując wynik zdziwiona rzecze " pani to chyba już zostanie- skurcze co 10 min powyżej 100" Ja na to jej że to niemożliwe, ja nic nie czuje, tylko brzuch mi się czasem stawia i tyle. :-P No ale jak lekarz zobaczył wynik to orzekł, że zostaje bo z TAAAKIMI skurczami to wypuścić mnie nie może. No więc zostałam, na wieczornym obchodzie decyzja o próbie oksytocynowej na dzień następny. Więc ja od razu do położnej, z pytaniem co to jest bo ja nie chcę żadnych przyśpieszaczy i w ogóle. Wytłumaczono mi, że to taka próba by sprawdzić czy macica już gotowa, a nie wywoływanie na chamca - do tej pory nie wiem czy mówiła prawdę.
28 lipca o 8 rano gdy przekręcałam się na drugi bok w wyrku poczułam dość mocne kopnięcie młodej i od razu jakoś dziwnie mi się zrobiło w dole więc poleciałam do kibelka i po długim namyśle ostrożnie stwierdziłam "chyba odchodzą mi wody", długo nie wiedziałam czy to to bo baardzo małe ilości się sączyły. Poszłam to obwieścić położnej i po zbadaniu przez lekarza stwierdzono rozwarcie na opuszek i od razu wysłano mnie na porodówkę. Tak mniej więcej z pół godziny po pęknięciu pęcherza płodowego zaczęłam czuć skurcze, najpierw lekkie ale z minuty na minutę coraz mocniejsze.
Na porodówce okazuje się, że 3 kobiety rodzą jeszcze i dla mnie miejsca praktycznie już nie ma- zostało awaryjne łóżko z zasłonką i tam mnie umieszczono. Skurcze już o 9 zaczęły być mocno odczuwalne i zaczęłam się bać. Położne były tak zabiegane, że praktycznie nie zwracały na mnie uwagi, podłączyły kroplówkę z niby tym testem ("by było szybciej") ale na kroplówie pisało wyraźnie oksytocyna. Kazały mi się położyć i sobie leżeć. Po 15 min od kroplówy o leżeniu nie było mowy ale jeszcze starałam się wytrzymać. kiedy przyszła piguła ze zgodą na szczepienia- najpierw powiedziałam że nie chcę szczepić, ale gdy babsko se krzesełko przysunęło i zanosiło się na długą dyskusję dałam za wygraną bo bolało coraz mocniej i chciałam oszczędzić siły na potem. Gdy sobie poszła zeszłam z łóżka zaczęłam spacerować po swoich dwóch metrach przestrzeni powoli wpadając w panikę że nie dam rady skoro już teraz ledwo powstrzymuję się od wycia ile sił w płucach. Na skurczach mocno zaciskałam dłonie o łóżko i coś tam oddychałam. Po jakimś czasie przyszła położna i po zbadaniu wyszło 4 cm, a ja przerażenie, że tak mało a ból rozwala mi plecy- chyba miałam bóle krzyżowe bo tam bolało najmocniej. Powoli zaczynałam być wojownicza :mryellow: tzn. jak zwykle jestem raczej bardzo łagodna i uważam na to mówię to wtedy waliłam co myślałam bez żadnych zahamowań. Zapytałam " 4cm? ja już umieram, co mam robić by jednak nie umrzeć?" Położna lekko zdziwona odpowiada, że ponieważ rodzę po raz pierwszy to poród może trwać i trwać i to, co czuje to jeszcze żadne skurcze. Widząc moje przerażenie dodała "ale może być też tak, że już bardziej nie będzie boleć" ale jakoś jej nie uwierzyłam :-P dała mi piłkę, pokazała jak skakać i oddychać i sobie poszła. Ta piłka była ogromną ulgą, bardzo pomagała znieść skurcze aczkolwiek, aby zacząć skakać na niej podczas skurczu musiałam się dosłownie zmuszać, bo ciało chciało się wyprężyć w łuk i zacisnąć nogi jak najmocniej. Po 2-3 godzinach przyszła położna by mnie zbadać, prawie siłą mnie ściągnęła z piłki :-P werdykt- 6cm- ja ledwo zipie, już w amoku wracam na ukochaną piłkę i skakałam kolejne 4 godziny. Ból mnie już obezwładniał, na skurczu podtrzymywała mnie moja mama z F. bo inaczej to chyba bym z tej piłki spadła. jakoś przed wieczorną zmianą przyszedł lekarz i po zbadaniu- 9,5cm, stwierdził "pani sobie powolutku dojdzie" , się zmył. po 10 godzinach ostrych skurczy ledwo widziałam na oczy, ale gdy usłyszałam że pół cm mi brakuje dostałam nowego powera. Nowe położne zaproponowały wannę, na co się z oporem zgodziłam, bo z piłki złazić nie chciałam. Jak wlazłam to błogość, skurcze nadal mnie paraliżowały ale przerwy z gorącą wodą dawały dużo siły. W wannie zaliczyłam wymioty już po raz drugi co było straszne- jednoczesny skurcz macicy i żołądka :shock: Po jakiejś godzinie kazali mi wyjść na co ja "nie, tu mi dobrze" :oops: Położna dała mi jeszcze chwilę i potem baardzo stanowczo kazała wyjść. :-P Po zbadaniu szok i załamanie nadal 9,5cm , kolejna oksytocyna, kazali leżeć, potem leżeć na boku by się główka dobrze wstawiła i nie przeć choć czułam taką potrzebę.. trzęsło mnie z bólu i strachu. po kolejnej godzinie przyszedł lekarz zbadał, nadal nic, ja już w rozpaczy totalnej tracę zmysły.. Lekarz przychodzi ponownie z przyrządem do mierzenia miednicy i orzeka "zwężona", brak postępu porodu :shock: tniemy. Minę miałam taką że położna stojąca obok się spytała czy się nie zgadzam ale pośpiesznie odpowiedziałam że niech robią to co uważają za najlepsze. Odłączono mi oksy, załączono płyny, zakazano pić- co było straszne bo skurcze mega mnie wysuszały.. następnie kazali czekać aż anastezjolog będzie wolny, skurcze nadal masakryczne ja mam czekać i nie przeć, leków na wyciszenie nie ma- jednym słowem absurd na kółkach. Jakoś się nikt nie śpieszył specjalnie bo tętno dzidzi było cały poród idealne ( miałam mierzone co jakiś czas takim urządzeniem co się przykłada do brzucha i nie trzeba leżeć). Na szczęście dość szybko mnie zabrali na salę operacyjną. Tam na luzie gadu gadu sobie lekarze, ja też pomimo że zawiedziona strasznie że cc będzie spokojnie czekam aż znieczulenie będzie działać (nie bolało mnie wkłucie prawie wogóle).
Czuję jak mnie rozcinają, coś tam szarpie, widzę sine ciałko biegiem wynoszone i cisza...
Od razu wyczułam, że coś jest nie tak ale chyba po 2-3 minutach strach puścił na tyle że wydukałam " dlaczego nie słyszę płaczu?" nikt się nie odzywa, pytam ponownie " co się dzieje!!!" na to anastezjolog "proszę się uspokoić, puki co nic nie wiemy, dziecko dostało 2pkt"
ból porodowy był niczym w porównaniu z bólem który poczułam w każdej komórce swojego ciała gdy usłyszałam te słowa, szok ochraniał moje zmysły, jak przez mgłę pamiętam przewiezienie na sale pooperacyjną gdzie dopiero po pół godzinie przyszła do mnie neonatolog i obwieściła że z małą jest źle, była reanimacja, nie wiadomo czy przeżyje...przyjmowałam te wieści z dziwnym spokojem, gapiłam się w sufit i niczego tak nie pragnęłam jak iść do Lilki i ją przytulić. Gdy wszyscy sobie poszli jakimś cudem połączyłam się z małą energetycznie i przesyłałam jej życiowa siłę i modliłam się jak nigdy dotąd.. Przez całą noc w strachu, poczuciu niemocy i podrywaniu się na każde wejście kogoś do sali bojąc się, że to do mnie z strasznymi wieściami... dotrwałam 5 rano gdy przyszła położna zwlekać z łóżek dwie inne kobiety po cc co przede mną były cięte. Od razu zaczęłam i ja próbować wstać choć położna sugerowała bym jeszcze poleżała. W tempie iście ekspresowym wziełam prysznic (gdy wyszłam pozostałe kobity dopiero jedną nogę opuszczały ;-) i poleciałam do maleństwa...
była taka malutka i wymęczona- oddychała pod budką tlenową i miała mnóstwo aparatury wokół siebie. Poryczałam się niesamowicie i tak stałam nad jej łóżeczkiem z 2 godziny aż przyszła pediatra – zdjęła jej wszystkie ustrojstwa, wyrzuciła budkę i powiedziała „zobaczymy jak sobie poradzi” no i poradziła sobie i nadal korzysta z życia cała sobą :mryellow:
potem w szpitalu jeszcze jazdy mieliśmy z karmieniem ale suma sumarum wszystko skończyło się dobrze i mamy zamiar żyć długo i szczęśliwie o!

hxxp://img850.imageshack.us/i/maali.jpg/]

Uploaded with hxxp://imageshack.us]ImageShack.us

koko - 2011-03-11, 10:19

Kaja, to zaliczyłaś w sumie 2 porody za pierwszym razem, o rany...
Ale córeczkę masz prześliczną! Dzielna byłaś :-)

maga - 2011-03-11, 11:57

Kaja, siedzę i ryczę... Byłyście bardzo dzielne! :*
lilias - 2011-03-11, 12:12

maga napisał/a:
Kaja, siedzę i ryczę... Byłyście bardzo dzielne! :*


no, chlip, chlip,...

Anja - 2011-03-11, 12:17

Kaja, dzielne jesteście niesamowicie!!
notasin - 2011-03-11, 12:55

Kaja, o rany, bardzo współczuję :cry: to musiała być niewyobrażalnie straszna noc dla Was :(
czy powiedzieli Ci co się stało? dlaczego urodziła się w takim stanie, skoro tętno w czasie porodu było OK? chyba nic na to nie wskazywało?

malina - 2011-03-11, 13:01

notasin napisał/a:
czy powiedzieli Ci co się stało? dlaczego urodziła się w takim stanie, skoro tętno w czasie porodu było OK? chyba nic na to nie wskazywało?


Kurcze,no własnie...

Ja miałam podobny przebieg porodu,po całej nocy,przy skurczach partych tetno Zuzi bardzo spadło i od razu zabrali mnie na cesarke.Na szczescie Zuzia dostała 10 pkt choć groziła jej zamartwica (zajmuje sie osobami niepełnosprawnymi wiec niestety,doskonale wiedziałam czym to grozi).
Współczuje przeżyć i całe szczeście,ze Twoja córeczka tak dobrze sobie poradziła.

Jadzia - 2011-03-11, 13:42

Kaja...jestem przerażona. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić co Bidulko przeżywałaś czekając całą noc na wiadomość o Lilce. Dzielna jesteś. Podziwiam, że nosisz w sobie chęć posiadania drugiego dziecka, ja bym chyba nie potrafiła.
Dobrze, że wyrzuciłaś z siebie ten opis.
A córeczkę masz cudowną :*

Cytat:
Zapytałam " 4cm? ja już umieram, co mam robić by jednak nie umrzeć?" Położna lekko zdziwona odpowiada, że ponieważ rodzę po raz pierwszy to poród może trwać i trwać i to, co czuje to jeszcze żadne skurcze

Rodziłam w tym samym szpitalu i usłyszałam to samo: "to jeszcze żadne skurcze", gdy od 2 godzin odczuwałam regularne co 3 minuty skurcze (a 2 godziny później było już 6 cm rozwarcia). Może na tą samą kobietę trafiłyśmy.

Kaja - 2011-03-11, 13:45

najpierw chcieli chyba na mnie zrzucić winę, twierdzili, że musiałam brać jakieś leki czy używki w dniu porodu bo mała miała strasznie zawalone śluzem płuca. Oczywiście nic nie zażywałam. Ostatecznie nie powiedziano mi dlaczego Lila się urodziła w takim stanie, widziałam zaskoczenie u wszystkich że tak się podziało. Jedynym "ale" które mogę mieć do personelu, że gdy była już decyzja o cesarce to przestali mi robić ktg a gdyby je robili to może wyszło by spadające tętnoi się pośpieszyli...
Potem neurolog mi powiedziała, że najprawdopodobniej mała zaczęła się dusić w kanale rodnym i nałykała wód płodowych.. Przez tą całą akcję straciłam praktycznie całe zaufanie do lekarzy..

bronka - 2011-03-11, 13:50

Kaja, kobieto dzielna... nie mam słów :->
notasin - 2011-03-11, 13:57

Kaja, cudownie, że skończyło się na strachu! wierzę, że drugi Twój poród będzie wyglądał bardziej jak poród Jagienki, czy gemi :) a jak się da, to nie ródź już w tym szpitalu, co? :)
bodi - 2011-03-11, 14:03

malina, czy do tego momentu kiedy zaczęło Zuzi tak spadać tętno, wszystko działo sie naturalnie, czy miałaś wcześniej podaną oxy, przebijane wody, etc?

Kaja, to musiała być straszna pierwsza noc... super że unormowało!
zupełnie nie dziwię się Twojemu dystansowi do lekarzy po takcih przejściach :/

rosa - 2011-03-11, 14:04

Kaja, brak mi słów, współczuję :*
Kaja - 2011-03-11, 14:08

notasin- oddział na noworodkach był bardzo fajny, naprawdę miła obsługa i mocno wspierali tylko lekarze gin jacyś totalnie bez braku wspólnej wizji leczenia, każdy miał inną teorię i to było bardzo wkurzające. U mnie też na cięcie zdecydował lekarz z nowej zmiany..
co do drugiego bejbusia( jak się odpowiedzialny facet znajdzie..) to w domu będę rodzić , szpitale omijam z daleka nawet na spacerze :mrgreen: o

dynia - 2011-03-11, 14:21

Kaja spłakałam się jak dzik po twoim opisie...Bardzo się cieszę,że wszytko skonczyło się dobrze.Często jest tak ,że dzieciaki ,które mają problemy na początku ,potem im burze i wichry nie starszne.Tego Wam życzę,niech omijają Was z daleka!!!:*
Kaja - 2011-03-11, 14:51

dzięki dziewczyny za wsparcie;* najważniejsze, że wszystko ok puki co
mandy_bu - 2011-03-11, 15:24

Kaja, jesteście CUDOWNE :!: :!:
(ryczę i wiem doskonale o czym piszesz)

seminko - 2011-03-11, 17:21

O matko, Kaja... Też bym płakała, gdyby nie to, że mam Małego na kolanach... ;-) Jakoś to w sobie zdusiłam ;-) Podzwiam Cię i cieszę się, że już jest dobrze..! :-D
malina - 2011-03-11, 21:43

bodi napisał/a:
malina, czy do tego momentu kiedy zaczęło Zuzi tak spadać tętno, wszystko działo sie naturalnie, czy miałaś wcześniej podaną oxy, przebijane wody, etc?


Nie - jedno i drugie.Tylko to było zanim trafiłam do sali w której rodziłam,jakoś poznym wieczorem,Zuzia urodziła sie z 10-12 godz po tym.Pozniej juz nie dawali mi kroplowki,wszystko szło dobrze,korzystałam z wanny itd.To była kwestia tego,że Zuzia była podwojnie owinięta pępowiną i ona była za krótka - przy skurczach jak przesuwała sie w dół to pępowina sie zaciskała i ciągnęla ją z powrotem...Szczescie w nieszczęsciu,ze ze 2 godz wczensiej nie mogac juz wytrzymac zdecydowałam sie na znieczulenie zo,musiałam dosyc długo czekac na anestezjologa i podał mi chwile przed skurczami partymi ale dzieki temu mogli mnie od razu pokroić.Pamietam tylko,ze jak Zuzi tak mocno poleciało tętno to w jednej chwili zbiegło sie kilkanascie osob,akurat poranny obchod był i to była kwesta chwil,biegli ze mna na sale obok,nie zasłaniajac od razu cieli mi brzuch.Krzyknełam tylko,ze czuje bo znieczulenie nie zadziałało jeszcze do konca,usłyszałam tylko : "Nie ma czasu!" i już Zuza wyskoczyła.Dostała 10 pkt i mysle,ze ta błyskawiczna akcja uratowała jej zycie.Wczesniej nie dało sie tego po prostu przewidziec,cała akcja porodowa przebiegała tak jak powinna...

Malati - 2011-03-11, 22:18

Kaja, kochana bardzo Ci współczuję przejść,ale najważniejsze że z malutką wszystko w porządku,Przytulam Cię bardzo, całusy
Poli - 2011-03-11, 22:30

Kaja wspolczuje Ci bardzo tego co przezylas, ale cale szczescie, ze z mala jest wszystko w porzadku , a to jest teraz najwazniejsze :idea: .
Twoja opowiesc jest typowym przykladem niepotrzebnej ingerencji medycznej , wywolywania porodu ( oxy), ktora jaka widac odbila sie na malej :-( .
Po oxy skorcze sa o wiele silniejsze niz naturalne i naprawde potrafia takze "sciskac" dziecko w brzuchu i oslabiac je.

gosia_w - 2011-03-12, 07:18

Ka.ja, współczuję przeżyć. Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło.
madam - 2011-03-12, 08:53

Jagienko - piękny, świadomy poród - łza się w oku kręci. Aż chce mi się rodzić drugi raz! I trzeci potem...i jeszcze... i jeszcze :->

Kaja, niewyobrażalnie strrrraszna opowieść. Ciarki przechodzą. Dzielne, kochane, dziewuszki!

maga - 2011-03-12, 10:20

malina, ale jazda :shock:
bodi - 2011-03-12, 22:51

malina, popraw mnie jesli zle zrozumialam - mialas oxy i przebity pecherz, ale potem przez 12 godzin rodzilas juz bez kroplowki, w wannie itp, tak?

dopytuje sie tak nie bez przyczyny jak sie zapewne domyslasz, mam nadzieje ze mi wybaczysz :)

notasin - 2011-03-12, 23:32

malina napisał/a:
Dostała 10 pkt i mysle,ze ta błyskawiczna akcja uratowała jej zycie.Wczesniej nie dało sie tego po prostu przewidziec,cała akcja porodowa przebiegała tak jak powinna...

bodi, u nas z Franiem to samo.. nie miałam żadnych interwencji med., a jedyne co mogło być niepokojące to bardzo gwałtowne (choć samoistne) odejście wód płodowych, czytałam, że raczej odchodzą powoli, sączą się, a u mnie pęcherz pękł spektakularnie, z wielkim "bum", kiedy położyłam się na łóżku w domu, na luzaczku, pomiędzy skurczami. ale to chyba nie jest żadna patologia?

squamish - 2011-03-13, 07:03

Kaja napisał/a:
dzięki dziewczyny za wsparcie;* najważniejsze, że wszystko ok puki co


żadne puki co -bedzie dobrze i już!!!Bardzo współczuje traumy ale najważniejsze ze wyszłyście z niej zwycięsko:)No a szpitale -szkoda słów.Fajnie ze chociaż piłke miałaś do dyspozycji,basen u mnie nic z tych rzeczy .We trzy rodziłyśmy - rozmawiać nie można było miedzy sobą ,kiedy w trakcie skurczy chciałyśmy sie po ludzku wspierać;krzyczeć mi zakazała podczas porodu piguła głupia jedna...szkoda słów

Poli - 2011-03-13, 10:24

Cytat:
We trzy rodziłyśmy - rozmawiać nie można było miedzy sobą ,kiedy w trakcie skurczy chciałyśmy sie po ludzku wspierać;krzyczeć mi zakazała podczas porodu piguła głupia jedna...szkoda słów


Ja nawet nie moglam obrocic sie na bok podczas lezenia na lozku porodowym , poniewaz dostawalam opiernicz :-x


Szczerze powiedziawszy , myslalam, ze takie rzeczy nie dzieja sie obecnie u nas w szpitalach. Najpierw z prawidlowego porodu zrobia patologiczny porod, na koncu fundna cc , wyciagna co ledwo zywe dziecko i mowia, to dzieki cc uratowalismy pani dziecko ! Tylko bez tych wszystkich interwencji medycznych rodzaca i dziecko mialoby sie swietnie . Nie ma jak piekna chwile porodu zmienic w traume.
Dlatego ja omijam szpitale i nie mam zamiaru rodzic ponownie w szpitalu , wiele ich praktyk nadaje sie na sale sadowa. A rodzac jakos nie mam sily walczyc z lekarzem czy polozna , tylko chce urodzic w spokoju i harmonii ze swoim cialem.

Fajny dokument jesli nikt nie widzial pokazuja ta sprawe rewelacyjnie "Porodowy biznes" , jest 9 czesci na yt:
hxxp://www.youtube.com/watch?v=bFH9RFd306U

Przepraszam,ze sie rozpisalam , ale nie moglam przezyc jak traktuje sie rodzace i dzieci nadal na porodowkach :cry: . Mialam nadzieje,ze to juz cos sie zmienilo :roll:

koko - 2011-03-13, 10:38

Poli, wrzucałam link do tego filmu chyba w wątku brzuszkowe2011. Film mi się podobał, a pokazane porody były piękne, szczególnie podobał mi się ten domowy, w wodzie (gdzie rodziła ciemnoskóra babka a obok plątał się taki dzieciaczek).
notasin - 2011-03-13, 12:35

Poli, nie wiem jak to statystycznie wygląda, ale na pewno są miejsca gdzie wiele się zmieniło.. w szpitalu w którym ja rodziłam moją dwójeczkę nie ma mowy o takich chamskich i barbarzyńskich praktykach, jest naprawdę po ludzku :)
malina - 2011-03-14, 13:16

bodi napisał/a:
malina, popraw mnie jesli zle zrozumialam - mialas oxy i przebity pecherz, ale potem przez 12 godzin rodzilas juz bez kroplowki, w wannie itp, tak?


Tak,dokładnie.Oksy dostałam pewnie dlatego,ze skurcze miałam własciwei cały weekend,potem od rana w pon byłam w szpitalu i do wieczora wolno to szło wszystko :roll: Kroplowka jedna była,jak zleciała to juz nic mi nie dawali,pamietam,ze jak szłam do sali z wanna,w ktorej juz zostałam cała noc to bez niej juz.

notasin napisał/a:
bodi, u nas z Franiem to samo.. nie miałam żadnych interwencji med.,

Kurcze,ja dlatego nie zdecydowałabym sie na porod w domu...

koko - 2011-03-14, 15:29

Jenny napisał/a:
Ja mam ten film u siebie i chyba z siedem razy go oglądałam. I właśnie ten fragment lubimy z mężem najbardziej.

A odgrywacie go potem sobie razem w domu? :-D Jeśli nie, to życzę, żeby sam się tak ładnie odegrał, kiedy już naprawdę przyjdzie twój czas.

gemi - 2011-03-14, 20:56

koko, pamiętam, że podobnie życzyłaś również i nam. No i udało się - poza jednym szczegółem. Nasz film nagrany był w przyśpieszonym tempie ;-)
koko - 2011-03-14, 20:57

Bo ja bym chciała, żeby wszystkie babki tak rodziły :-)
A wiesz gemi, bo dzisiaj tak sobie pomyślałam, co ty odpowiesz Hani jak spyta, gdzie się urodziła? No przecież nie powiesz że w....

excelencja - 2011-03-14, 22:08

Kaja, dzielnaś bardzo i mała Lilo też :)
Ściskam Cię bardzo mocno. Teraz już będzie tylko lepiej.

Nasze historie są przerażająco podobne...

[ Dodano: 2011-03-14, 22:12 ]
koko napisał/a:
No przecież nie powiesz że w....


hrhr
w łaźni bejbe



dla mnie interwencją medyczną jest pozycja siedząca na łóżku porodowym...
a przeważnie do tego się zmusza kobiety podczas.

notasin - 2011-03-14, 23:54

excelencja napisał/a:

dla mnie interwencją medyczną jest pozycja siedząca na łóżku porodowym...

miałam interwencję jednak - lewatywa była (na moje życzenie), no i musiałam wytrzymać na półleżąco podczas badania USG

YolaW - 2011-03-14, 23:57

Kaja wiele przeszłyście, ale byłaś niesamowicie dzielna. Dobrze, że już wszystko ok i Lila ładnie zaczęła sama oddychać.
malina Ty też jesteś hero!

excelencja napisał/a:
dla mnie interwencją medyczną jest pozycja siedząca na łóżku porodowym...
a przeważnie do tego się zmusza kobiety podczas.

to samo powiedziałam położnej podczas wizyty u gina teraz w piatek. A ona mi na to, że teraz położne nie mają prawa, że wszystkie się podpisały pod dyrektywą, że nie można zmuszać itp. A ja na to, że podpisac to one się mogły i 100 razy a itak robią co chcą :evil:

gemi - 2011-03-15, 06:46

koko, powiem, że w prawie gacie :-P Ale mama w ciąży jogę ćwiczyła i w ostatniej chwili zdążyła się wyswobodzić :mrgreen:

malina, jak czytam, co napisałaś, to mam wrażenie, że empatia i świadomość personelu jest często żenująco niska. Coś niepokojącego zaczyna się dziać, a tu trzeba poczekać. A później znów pośpiech i panika...

excelencja - 2011-03-15, 17:00

notasin napisał/a:
miałam interwencję jednak - lewatywa była (na moje życzenie),


Ty to dziwna jesteś :P

YolaW - 2011-03-15, 22:14

excelencja napisał/a:
notasin napisał/a:
miałam interwencję jednak - lewatywa była (na moje życzenie),



Ty to dziwna jesteś

Ja po doświadczeniach z poprzednim porodem i po moich zaparciowych historii też lewatywę będę chciała :P Ale dla mnie po tych moich oczyszczaniach to żaden hardkor :P Tylko poproszę czy mogę sobie sama zaaplikować o ile się da sięgnąć przy wielkim brzuchu.

gemi napisał/a:
koko, powiem, że w prawie gacie

gemi, boska jesteś!! :mryellow:

notasin - 2011-03-15, 23:47

excelencja napisał/a:
notasin napisał/a:
miałam interwencję jednak - lewatywa była (na moje życzenie),


Ty to dziwna jesteś :P

no właśnie dlatego! przy pierwszym porodzie jak wariat próbowałam powstrzymać akcję porodową, bo czułam "parcie na stolec" i to BYŁO parcie na stolec.. dlatego przy drugim chciałam się zawczasu pozbyć zahamowań :D

Jagula - 2011-03-16, 00:15

Jadzia napisał/a:
Rodziłam w tym samym szpitalu i usłyszałam to samo: "to jeszcze żadne skurcze", gdy od 2 godzin odczuwałam regularne co 3 minuty skurcze (a 2 godziny później było już 6 cm rozwarcia). Może na tą samą kobietę trafiłyśmy.
dziewczyny...czytając opis Kaji aż muszę się zapytać - czy rodziłyście w S.? ( ja tam rodziłam ]:-> )

Kaja- ciesze się niezmiernie, że wszytstko dobrze się skończyło.

excelencja - 2011-03-16, 09:40

YolaW, notasin, ja się nasłuchałam opowieści moje położne z SR o tym, że lewatywa powoduje rozrzedzenie stolca - to znaczy, te resztki które i tak zostają w jelitach są rozwodnione, co oznacza tylko tyle, że jest większa szansa na to, że podczas porodu taka rozrzedzona paćka strzeli w twarz położnej.
A bez lewatywy ponoć wszystko się zbija i EWENTUALNIE niepostrzeżenie wyskakuje.

...boższ.... temat mojego wywodu jest zaiste wzniosły...

koko - 2011-03-16, 09:57

Moja położna mówiła, że jak ktoś chce lewatywę, to proszę bardzo, ale że większość babek i tak dostaje laksy przed lub w trakcie pierwszej fazy porodu i że jeśli się człowiek strasznie nie krępuje i nie ma schizy na punkcie kupy, to żeby sobie lewatywę odpuścić.
I że jak któraś coś "zgubi" to no problem, one są przyzwyczajone, ale mężów m.in z tego powodu zapraszają w okolice głowy rodzącej, a nie przeciwnie.

PS. Ostatnio wszystkie moje posty zaczynają się od hasła "moja położna mówiła.."

maga - 2011-03-16, 10:29

koko napisał/a:
PS. Ostatnio wszystkie moje posty zaczynają się od hasła "moja położna mówiła.."

koko, :mryellow:
Ja bardzo chciałam lewatwę. Poczułam się znacznie lepiej :-) Później nie miałam w ogóle kupowych jazd i potrzeb ;-)

Jadzia - 2011-03-16, 10:46

Jagula napisał/a:
dziewczyny...czytając opis Kaji aż muszę się zapytać - czy rodziłyście w S.? ( ja tam rodziłam ]:-> )


S=Sosnowiec??? Rodziłyśmy w Katowicach w szpitalu Bonifratrów na Bogucicach.
Po samym porodzie wkręcałam sobie, że wszystko było super itd Ale teraz, tak "na trzeźwo" jest mi żal, że wiele rzeczy wyglądało tak, a nie inaczej (nacięcie, oxy, ktg na leżąco, ostatnia faza porodu też na leżąco itd). Do tej pory mam traumę po tym wszystkim i nie wyobrażam sobie siebie po raz kolejnego porodu. Choć tak jak Kaja mówi pielęgniarki i lekarki od noworodków były ok.
Jak rozmawiałam z ginem o moim porodzie na wizycie kontrolnej (8tyg po narodzinach J.), to zrobiłam taką minę :shock: i i powiedział, że jeśli kiedyś zdecyduje się na kolejne dziecko to mam rodzić w innym szpitalu i w ogóle był zdziwiony np nacięciem i oxy.

Poli - 2011-03-16, 13:10

Jadzia napisał/a:

Jak rozmawiałam z ginem o moim porodzie na wizycie kontrolnej (8tyg po narodzinach J.), to zrobiłam taką minę :shock: i i powiedział, że jeśli kiedyś zdecyduje się na kolejne dziecko to mam rodzić w innym szpitalu i w ogóle był zdziwiony np nacięciem i oxy.


A ja podczytuje sobie rozne fora ciazowe i porodowe i wiecie co ? naturalnego porodu naprawde trzeba szukac ze swieca, wszystkie na oxy , nacinane , przebijane wody plodowe, rodza na lozku , cc wlasciwie bez wiekszch powodow, a poniewaz rozwarcie jest za wolne, planowanie wywojowywania porodow, juz jak kobieta jest w 38 tygodniu itp.

I az nie chce sie wierzyc , ze za miesiac wchodzi nasza piekna nowa ustawa , i co z tego ? praktyka jest nadal praktyka a rodzace nie sa uswiadamiane o swoich prawach :-|

I nasuwa sie pytanie czy nasi szanowni ginekolodzy (zdarzaja sie wyjatki oczywsicie) wiedza wogole co to jest porod i jak on przebiega ? Poniewaz czytajc te opisy porodow , wychodze z z lozenia, ze porod to czysta patologia :-?

Co do lewatywy tym razem podziekuje, mialam lewatywe podczas mojego poprzedniego porodu i byl to koszmar, bole porodowe + bole jelit, myslalam,ze zejde z tego swiata. Ewentulanie wiec, pomysle o jakims czopku ulatwiajacycm wyproznienie i to wszystko

Jagienka - 2011-03-16, 14:14

w Św. Zofii nie robią lewatywy, nawet czopków nie podają - chyba, że po porodzie, gdy ktoś ma problemy, ale przed porodem nie. Tam panuje zasada, że nawet lewatywa nie jest w stanie w 100% zagwarantować, że rodząca nie odda stolca podczas porodu, a łatwiej sprzątnąć stolec stały niż płynny.
maga - 2011-03-16, 15:58

No w moim przypadku chyba mała była sznasa na wydalenie czegoś płynnego bo urodziłam prawie dobę po lewatywie :roll:
moony - 2011-03-16, 17:33

Moja mama wspomina lewatywę jako najgorszą część porodu. Ja miałam, acz spodziewałam się czegoś znacznie gorszego :P Pani wykonująca kazała mi się mocno postarać, wiecie co mam na myśli :lol: Cewnik był gorszy. Serio myślałam, że lewatywa nie działa, gdy bardzo chciałam iść w czasie porodu do kibelka, a to się okazało, że to dzieć się pcha.
koko - 2011-03-16, 17:37

A jak zniosłyście brak żarcia przez tyle godzin? Można zjeść sobie w trakcie np. trochę czekolady czy miodu?
bronka - 2011-03-16, 17:39

Mi nikt lewatywy nawet nie zaproponował. Nie zgodziłabym się.

koko napisał/a:
A jak zniosłyście brak żarcia przez tyle godzin? Można zjeść sobie w trakcie np. trochę czekolady czy miodu?

ja przy pierwszym wysłałam męża po kakao- strasznie mnie naszło, przy drugim tylko wodę piłam.
Można sobie zjeść jak rodzisz sn, ale raczej się nie chce ;-)

koko - 2011-03-16, 17:44

bronka, bo tu u mnie nie można jeść w razie, gdyby w trakcie okazało się, że trzeba robić cc. Oprócz przechodzenia główki przez krocze oraz krzyków rodzących obok brak jedzenia jest moim trzecim porodowym strachem ;-)
Mąż gotował ci w trakcie kakao? :-)

bronka - 2011-03-16, 17:50

koko napisał/a:
Mąż gotował ci w trakcie kakao? :-)

coś Ty- poleciał do automatu po takie ordynarne i w plastikowym kubku :lol:

bodi - 2011-03-16, 18:28

koko, to jakiś przesąd jest z tym niejedzeniem... w jakim szpitalu planujesz rodzić?
nawet ostatnio gdzies czytałam o tym, że w praktyce nie jest to żadną przeszkodą, nawet gdyby trzeba było faktycznie robić cc na cito - ale nie pamiętam teraz gdzie, więc bez linka będzie ;)

Praktyczne rozwiązanie tego problemu to zostanie w domu jak najdłużej, tam nikt Ci nie zabroni jeść jeśli będziesz miała ochotę, plus ew przemycenie do szpitala małych przekąsek typu banan, deser sojowy, baton musli, co tam będziesz chciała - raczej w żadnym szpitalu nie jest tak że położna cały czxas siedzi przy rodzącej, więc jak Cię głód złapie, będziesz mogła coś zjeść.

Poli - 2011-03-16, 18:36

Ja w trakcie porodu nie myslalam naprawde o jedzenie poniewaz co 10 minut rzygałam :oops:
koko - 2011-03-16, 18:38

bodi, no właśnie u mnie w szpitalu to nie przesąd. Anestezjolog wydał położnym zalecenie, żeby rodzące nie jadły. Ponoć przy cc można się zadławić wymiotami, spowodowanymi środkiem znieczulającym. Ale przecież jak je się czekoladę czy miód, to one są w żołądku w formie hm... rozpuszczonej? W każdym razie zamierzam robić tak, jak radzisz - ukradkiem podżerać.
[b]bronka :-D
Poli[/b] ja pierdziu, jak to wytrzymałaś, już nawet nie sam efekt, ale kondycyjnie? A te wymioty porodowe jaką mają naturę? Bardziej takie od zawrotów głowy, czy od żołądka?

bodi - 2011-03-16, 18:39

Poli, w 1. fazie czy w 2giej?
MartaJS - 2011-03-16, 19:11

Kiedyś ponoć tak było, że nie wolno jeść i pić, bo w razie znieczulenia można się zadławić. Myślałam, że tego już nie ma. U mnie można było, wypiłam podczas porodu prawie 1,5 litra wody, bo cały czas strasznie mnie suszyło (przez dyszenie), minus tego był taki, że po porodzie myślałam że umrę - strasznie mi się chciało siku, a nie mogłam zrobić, bo wszystko spuchnięte. Położna puszczała wodę, żeby szumiało, polewała mi ciepłą wodą, a ja po parę kropelek - no, ciężko było.

A co do kupy (jak już jesteśmy w temacie), to ja zrobiłam sama, zaraz po przyjeździe do szpitala, przy czym u mnie była już dość zaawansowana akcja i pamiętam, jak położna krzyczała przez drzwi, że mam natychmiast wyjść stamtąd, bo w kiblu urodzę :-)

koko - 2011-03-16, 19:17

MartaJS, pić można, nawet trzeba, ale z żarciem ciężko...
rosa - 2011-03-16, 19:50

koko, ty to masz strachy :mryellow:
ja jakoś nie myślałam o jedzeniu, ale pamiętam że Daga piekła jakieś ciastka do szpitala na przegryzkę :-)

koko - 2011-03-16, 19:56

rosa no... kilkanaście godzin bez żarcia... jak jestem głodna, to bardzo szybko robi mi się słabo i jak tu być wydolną w takich okolicznościach? Zamierzam przemycić czekoladę. Albo zamówię pizzę do boksu porodowego nr 3 ;-)
excelencja - 2011-03-16, 20:41

Ja wiedziałam, że będę miała cc (ale znieczulenie podpajęczynówkowe) i nażarła się chwilę przed jazdą do szpitala na zapas - żeby nie widzieli :P :P
A potem po cc jak odzyskałam władzę w nogach - nie wolno jeść 24 h czy więcej jakoś - poleciałam na dół do kiosku, nakupiłam ciastek i batonów, które to zżarłam w windzie, żeby nikt mnie nie przyłapał, a położnej przyznałam się do jedzenia sucharków :D
o!
W każdym razie nie dajcie się głodzić :)

gemi - 2011-03-16, 20:47

koko napisał/a:
Albo zamówię pizzę do boksu porodowego nr 3
koko :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: Twoje teksty powinny być suszone, prasowane i sprzedawane jako najskuteczniejsze antydepresanty :lol:
Kaja - 2011-03-16, 21:32

ja lewatywę chciałam ale położna mi nie chciała zrobić :roll: nic nie jadłam podczas porodu bo nic mi się nie chciało, jak zaczęła się akcja to na siłę wcisnęłam w siebie pół śniadania..a potam jak Poli rzygałam :-P położne mówiły "super że wymiotujesz bo to znaczy, że idzie rozwarcie" a ja stukałam się w czoło :-P ale fakt faktem coś tam się powiększało..
Dziewczyny a miałyście podczas porodu taki hmm przypływ bojowości? :mryellow: Ja raczej łagodna jestem do ludzi ale podczas porodu waliłam co mi ślina na język przyniosła bez żadnych tam uprzejmości :-P

maga - 2011-03-16, 21:33

Poza potwornym pragnieniem (w trakcie porodu wypiłam 4 butle 1,5l a i tak mi brakło) w ogóle nie myślałam o jedzeniu. Nie wyobrażam sobie nawet tego, więc myślę koko, że nie umrzesz z głodu ;-)
excelencja, :mryellow:

dżo - 2011-03-16, 22:02

maga napisał/a:
Poza potwornym pragnieniem (w trakcie porodu wypiłam 4 butle 1,5l a i tak mi brakło) w ogóle nie myślałam o jedzeniu. Nie wyobrażam sobie nawet tego, więc myślę koko, że nie umrzesz z głodu

U mnie było identycznie, położna co jakis czas proponowała coś do jedzenia ale ja nie chciałam, tylko piłam i piłam. O jedzeniu w trakcie porodu myśli się najmniej.

Poli - 2011-03-16, 22:30

koko napisał/a:

Poli[/b] ja pierdziu, jak to wytrzymałaś, już nawet nie sam efekt, ale kondycyjnie? A te wymioty porodowe jaką mają naturę? Bardziej takie od zawrotów głowy, czy od żołądka?


Byly to wymioty typowo żołądkowe , bez zadnych zawrotów glowy i takich tam pierdol ;-)
A jak kondycyjnie mozna to wytrzymac ?, przy skorczach byl to pryszcz :-P

Cytat:
Poli, w 1. fazie czy w 2giej?


Bodi to bylo podczas rozwierania sie szyjki, ale juz bardzo blisko finału ;-)

Takze duzo pilam podczas porodu, bez przerwy suszylo mnie .

YolaW - 2011-03-16, 22:32

excelencja napisał/a:
co oznacza tylko tyle, że jest większa szansa na to, że podczas porodu taka rozrzedzona paćka strzeli w twarz położnej.

One same do tego nakłaniają, więc chyba nie jest aż tak źle :P Jeśli chodzi o mój pierwszy poród bez lewatywy to pamiętam jak położna wkładała mi paluchy w tyłek i wyciskała stolec na siłę (było to bardzo bolesne,a nie mówiłam jej, że mi się chce kupę czy coś w tym stylu), teraz za wszelką cenę chcę tego iniknąć, choć podejrzewam, że była to kolejna bzdurna i niepotrzebna interwencja :evil:

[ Dodano: 2011-03-16, 22:39 ]
koko napisał/a:
A jak zniosłyście brak żarcia przez tyle godzin? Można zjeść sobie w trakcie np. trochę czekolady czy miodu?

Nie myślałam o jedzieniu i z tego co pamiętam to nie czułam głodu, ale po porodzie mama mi przyniosła zupę i to było cudooowne przeżycie jak ją zjadłam :)

Kaja napisał/a:
Dziewczyny a miałyście podczas porodu taki hmm przypływ bojowości?

Mnie tego zabrakło niestety :(

excelencja - 2011-03-16, 23:04

YolaW napisał/a:
położna wkładała mi paluchy w tyłek i wyciskała stolec na siłę

??????????????
???????
??
boższ
Jolka jeżeli jeszcze raz trafisz do tego szpitala to osobiście Cię uduszę.

Lily - 2011-03-16, 23:26

YolaW napisał/a:
Jeśli chodzi o mój pierwszy poród bez lewatywy to pamiętam jak położna wkładała mi paluchy w tyłek i wyciskała stolec na siłę
Wybacz, ale gdyby mi ktoś coś takiego zrobił, to chyba bym potem poszła i dała za przeproszeniem w gębę na odchodnym :evil:
excelencja - 2011-03-16, 23:35

Lily napisał/a:
odchodnym


kheem ]:->

Lily - 2011-03-16, 23:36

excelencja napisał/a:
kheem ]:->
O tak, zauważyłam to jak pisałam.
bodi - 2011-03-16, 23:52

Poli, z tego co czytałam wydaje mi się że to był klasyczny moment na wymioty w trakcie porodu ;)

Yola, to jakiś koszmar, po co?!?

ja właśnie wróciłam ze szkoły ropdzenia, pojawił się temat kupy w trakcie, prowadząca (pracowała jako położna wiele lat) mówiła że one sa do tego przyzwyczajone, sprzątają wszystko sprawnie i dyskretnie, a rodząca czasem nawet niczego nie zauważa ;)

excelencja - 2011-03-17, 00:07

bodi napisał/a:
a rodząca czasem nawet niczego nie zauważa

albo udaje, że nie zauważa bo tak jej głupio...

koko - 2011-03-17, 07:20

YolaW co za babon! Pierwszy raz słyszę o takim "zabiegu" jak wyciskanie kupy. Nie wiem, skąd ona to wytrzasnęła, ale w pakiecie pewnie miała jeszcze trepanację czaszki na żywca i upuszczanie krwi.
maga - 2011-03-17, 09:21

YolaW, :shock: :shock: :shock:
lamialuna - 2011-03-17, 09:46

hesus!!!!
Bozie Drogi to w UK jak na Hawayach... lewatywy nie robia, jak Ci sie cos wymsknie to szybciutko Pani sciereczka wyciera i myk do kosza... pelna kulturka
a ten temat mnie wlasnie przerazal (a sama lewatywy juz nie mialam sily sobie zrobic)

Anja - 2011-03-17, 09:46

Lily napisał/a:
Wybacz, ale gdyby mi ktoś coś takiego zrobił, to chyba bym potem poszła i dała za przeproszeniem w gębę na odchodnym :evil:

Lily, łatwo mówić, wiele (większość?) asertywnych, silnych kobiet nie zareagowało / reagowało zbyt słabo czy w czasie (średniego / kiepskiego) porodu, czy też po, mając potem do samych siebie pretensje. Jedna psycholożka tłumaczyła to potem tak, że w czasie porodu (ani po) nie da się być osobą walczącą (a już na pewno nie tak, jak by się chciało napyskować i wyegzekwować swoje). Nie ten czas - wtedy to my potrzebujemy opieki , obrony, bezpieczeństwa, spokoju... Dlatego też tyle złego się dzieje w polskich szpitalach - jesteśmy ich jakby zakładniczkami. Jedyne co można zrobić, to urodzić w domu, albo uprzednio wcześnie załatwić sobie super szpital typu św. zośka w Wawie (marzenie - to wcale nie takie proste), albo potem napisać skargę. Te skargi ponoć mają znaczenie, bo gdy szpital ich "uzbiera' ileś tam, to ma jakieś trudności. Niestety, konkretnie nie napiszę, jakie, bo nie pamiętam. Ale psycholożka (Ola Kunstler) wiedziała, co mówi, bo m.in. pracuje w Fundacji Rodzić Po Ludzku. Btw, sama jeszcze swojej skargi nie napisałam... :evil: :evil:

bronka - 2011-03-17, 10:38

Yola :shock:

U mnie 15 minut po akcji porodowej wpadł na salę koleś z wózkiem z posiłkami :-o
Dziecko do cycuszka próbowałam przystawić, adrenalina jeszcze, szok i radość, a tutaj z obiadem wjeżdżają :lol:
Więc koko jak Ci się uda około południa rodzić to może między skurczami obiad skubniesz ;-) :-P

gemi - 2011-03-17, 10:45

Yolu, straszne to, co przeszłaś podczas porodu :shock: Niby to tylko kilka chwil, ale trauma zostaje na lata. Domyślam się, że pewnie nadal masz wielki żal do tej położnej.
lamialuna - 2011-03-17, 11:23

coraz ciekawiej.... myslalam, ze w PL juz dawno sie polepszylo... a tu widze, ze gdzieniegdzie ostra jazda...
na wyspach kaza jesc bo musisz miec sile!

dziewczeta piszcie te opinie do rodzic po ludzku - inaczej zmian nie bedzie

koko - 2011-03-17, 11:36

gemi napisał/a:
Domyślam się, że pewnie nadal masz wielki żal do tej położnej.

YolaW, wybacz, co teraz napiszę, ale zwizualizowała mi się taka scena, jak w ramach zemsty na tej babie pakujesz kupę w karton i wysyłasz jej na adres domowy wraz z karteczką "Chciałaś, to masz!"

Lily - 2011-03-17, 11:46

Anja napisał/a:
łatwo mówić
Nie łatwo. Zresztą ja pod wpływem bólu robię się agresywna, więc kto wie, czy ktoś by nie ucierpiał. Dlatego w szpitalach mają skórzane paski do przypinania niepokornych :-?
Jenny napisał/a:
Pisałam wcześniej o kolonoskopii bo moja mama przed porodem w szpitalu miała kolonoskopię (błyskawiczny zabieg pod ciśnieniem)
Ale kolonoskopia to przecież badanie diagnostyczne?
lamialuna - 2011-03-17, 11:56

koko napisał/a:
gemi napisał/a:
Domyślam się, że pewnie nadal masz wielki żal do tej położnej.

YolaW, wybacz, co teraz napiszę, ale zwizualizowała mi się taka scena, jak w ramach zemsty na tej babie pakujesz kupę w karton i wysyłasz jej na adres domowy wraz z karteczką "Chciałaś, to masz!"


ostro, ale moze skuteczna terapia....
szczerze mowiac nie wydaje mi sie by polozna zakumala o co chodzi... wydaje mi sie, ze one nie sa uczone ludzkiego podejscia.... ludzkie podejscie wychodzi od tych bardziej empatycznie nastawionych do zycia i tych, ktore same rodzily...

oto fajna tabelka - chodz pewnie gdzies juz tu jest - hxxp://www.facebook.com/?tid=1962457700680&sk=messages#!/photo.php?fbid=168937693153757&set=o.145234992197870&theater

moony - 2011-03-17, 12:06

Yola, masakra :evil:
bronka napisał/a:
Dziecko do cycuszka próbowałam przystawić, adrenalina jeszcze, szok i radość, a tutaj z obiadem wjeżdżają

Też to miałam :lol: Położna kazała mi zjeść porządne śniadanie, ale ja o 6 rano wsunęłam tylko kromkę chleba z masłem, byłam zbyt przejęta i podekscytowana, żeby jeść. Ok. 12 na prośbę martwiącego się o mnie męża zapytałam, czy mogę coś zjeść, odpowiedzieli, że czekoladę tak, ale obiad nie, bo jak mnie rzeczywiście podłączą pod kroplówkę to nie można jeść... :roll:
Nie myślałam o jedzeniu, naprawdę, a też jestem z tych, co jak co 3 godziny czegoś nie zjedzą to stają się złe i agresywne :P Siłę miałam, nie wiem skąd, jakieś pokłady się uruchomiły. Ale nawet bezsmakowy obiad zjadłam potem z ochotą.

Kat... - 2011-03-17, 13:44

Ja rodziłam w Św. Zofii i też mi zabronili jeść na wypadek gdyby. Piłam dużo.
Byłam na maksa agresywna, przeklinałam jak ktoś czegoś ode mnie chciał, podchodził. Czułam, że muszę mieć spokój. Ale tak zupełnie szczerze to ja swojego porodu nie pamiętam. Tylko tyle, że przy prawie każdym parciu coś tam ze mnie wyskakiwało. A niech mają! :-)

MartaJS - 2011-03-17, 14:14

moony, jakiś obiad, śniadanie w szpitalu Ci dawali?
U mnie przynieśli ziemniaczki i marchewkę polane tajemniczym sosem, w którym pływało TO... Nie wiem co TO było, ale kiedyś żyło i wystawała z tego kość. Mąż niewege, więc zjadł. Nie potrafił określić, co to było i ile miało odnóży, zanim znalazło się w sosie. Ale nawet gdybym jadła mięso, to w pozycji półleżącej nie byłabym w stanie tego zjeść plastikowymi sztućcami.
Na kolacje i śniadanie były 3 kromeczki starego chleba, kosteczka margaryny niższego sortu i 3 plasterki tzw. mielonki śniadaniowej. Opcja wegetariańska, o którą poprosiłam, zawierała 3 kromeczki starego chleba i kosteczkę margaryny niższego sortu :-)
Na szczęście potem przywieźli mi z domu jakieś żarcie.

moony - 2011-03-17, 14:33

Ja nawet nie pytałam o opcje wege. Jadłam też suchy chleb z margaryną i dżemem (raz był dżem i owa mielonka razem), obiady przynosił mąż, dojadałam waflami ryżowymi. Po porodzie dostałam zupę i chleb z pasta jajeczną. Raz na obiad były ziemniaki i szpinak, które zjadłam (czy oni w szpitalu wiedzą co to sól? :roll: ) i do tego blady pulpet, który zachwalała dziewczyna leżąca obok, że bardzo smaczny. Przyszedł mój mięsożerny, więc mu dałam - wypluł :mryellow:
marcyha - 2011-03-17, 14:35

Przy pierwszych porodach bałam się, że podczas parcia „to” mi się wydarzy. Chciałam robić lewatywę, ale już w trakcie zawsze się okazywało, że muszę iść do klopa i już. Więc w czasie parcia ta wizja głowy mi nie zaprzątała... Przy następnych porodach już w ogóle się tym nie przejmowałam – to naturalne, że coś takiego może się zdarzyć i często się zdarza. Akurat mój organizm zawsze sam się „oczyszczał” tuż przed porodem. Lewatywy bym sobie nie dała zrobić, bo nie widzę powodu, a już ten masaż – też bym w mordę dała. Kiedy rodziłam Andrzejka w pewnym momencie wydawało mi się, że zrobię kupę, o czym poinformowałam położną, żeby się psychicznie przygotowała – ona stwierdziła, że chce żebym „kupkę zrobiła” – tak mnie do parcia bez skrupułów zachęcała. W ogóle to przy tym porodzie akurat tacy ludzie byli, że przestałam się śmiać tylko na pięć minut parcia.
W sprawie żarcia – przychodziły do mnie pielgrzymki z kuchni, żeby „tą dziwaczkę” obejrzeć. Jedna kucharka miała ambicje, żeby mnie „nawrócić” i generalnie po tygodniu panie z kuchni mnie poinformowały, że się cieszą, że już wychodzę, bo to dla nich był straszny kłopot... ja też się cieszyłam, nawet chyba bardziej ]:-> .

MartaJS - 2011-03-17, 14:37

moony napisał/a:
(czy oni w szpitalu wiedzą co to sól? :roll: )


Wiedzą. Dodają w dużej ilości do kaszy manny.

YolaW - 2011-03-17, 22:24

bodi napisał/a:
Yola, to jakiś koszmar, po co?!?

Powiedziała mi, że robi to, żeby nic nie blokowało przechodzącej główki, niewiele tego udało jej się wycisnąć, a ja byłam upokorzona na maxa. No, ale co miałam zrobić, myślałam, że może tak musi być. :evil: Cholera, a taka doedukowana się czułam...
excelencja napisał/a:
Jolka jeżeli jeszcze raz trafisz do tego szpitala to osobiście Cię uduszę.

Bez obaw, nie ma takiej opcji :)
Lily napisał/a:
gdyby mi ktoś coś takiego zrobił, to chyba bym potem poszła i dała za przeproszeniem w gębę na odchodnym

Miałam na to ochote nie raz, ale w trakcie porodu nie myślałam o tym. Dopiero jak ochłonęłam i wszystko przemyślałam. Dobrze, że tej baby nie wiedziałam od tej pory, bo bym zatłukła za ten ból i upokorzenie.
koko napisał/a:
Nie wiem, skąd ona to wytrzasnęła, ale w pakiecie pewnie miała jeszcze trepanację czaszki na żywca i upuszczanie krwi.

:mryellow: :mryellow: Pewnie tak :)
Cytat:
Domyślam się, że pewnie nadal masz wielki żal do tej położnej.

Oj tak, wściekła na nią jestem bo to nie jedyna procedura jaką na mnie zastosowała.
lamialuna napisał/a:
dziewczeta piszcie te opinie do rodzic po ludzku - inaczej zmian nie bedzie

Podobno ta akcja ruszyła na nowo i znowu można oceniać szpitale do rankingu. Tak mi powiedziała położna u gina w piątek.
koko napisał/a:
zwizualizowała mi się taka scena, jak w ramach zemsty na tej babie pakujesz kupę w karton i wysyłasz jej na adres domowy wraz z karteczką "Chciałaś, to masz!"

:mryellow: :mryellow: Dobre!
Lily napisał/a:
Zresztą ja pod wpływem bólu robię się agresywna

Ale ból porodowy to jeszcze koktajl z hormonów i inne rzeczy, które sprawiają, że ciężko się kłócić w trakcie...
MartaJS napisał/a:
Opcja wegetariańska, o którą poprosiłam, zawierała 3 kromeczki starego chleba i kosteczkę margaryny niższego sortu

To tak jak u mnie :P

notasin - 2011-03-17, 23:22

a moja położna mówiła ;) , że podczas porodu jest na odwrót niż w życiu, tzn. te łagodne babki "rzucają mięsem" i rozstawiają wszystkich po kątach, a te harde łagodnieją - u mnie się sprawdziło :) ja z tych drugich :)
zalecenie, żeby nie jeść na ewentualność cesarki potraktowałam poważnie - w efekcie rodziłam Inkę, uwaga, po 24h od ostatniego posiłku! i urodziłam w 15 minut! wystrzeliła jak z armaty ;) ale ja ze zmęczenia nie czułam władzy w ciele w ogóle, po wszystkim nie byłam w stanie podnieść tyłka, żeby go położyć na "basenie" :)
podczas porodu, jak się można domyślić, bardzo chciało mi się jeść, zaspokajałam się wodą z miodem i cytryną. przy drugim porodzie było gorzej, bo jednak trzeba było zrobić natychmiastowe cc (zagrażająca zamartwica), a ja całkiem niedawno jadłam i piłam - zmartwienie w oczach anestezjolożki jako jeden z ostatnich widoków przed zapadnięciem w narkozę - bezcenne :) odkrztuszanie z płuc wydzieliny w pierwszych godzinach po cięciu takoż :)
oddanie stolca podczas porodu - jasne, że dla położnych to normalka i sprzątnęły to tak szybko, że nikt się nie zorientował, ale dla mnie to był problem psychiczny, puścić to :) więc trzymałam, a dzidź nie mógł zejść w kanał.. lewatywa przy drugim porodzie nie była dla mnie problemem, nie bolało, nie czułam dyskomfortu.

koko - 2011-03-18, 19:49

Jenny, gdybyś napisała w takim razie: "ale mnie łupie w krzyżu cały dzień, k***a" to miałabym pewność, że się zaczęło :mrgreen:
seminko - 2011-03-18, 19:59

notasin napisał/a:
zmartwienie w oczach anestezjolożki jako jeden z ostatnich widoków przed zapadnięciem w narkozę

O, matko, notasin! :mrgreen:
Ale wszystko, ostatecznie, poszło ok, prawda..? :-)

Lily - 2011-03-18, 20:00

YolaW napisał/a:
Ale ból porodowy to jeszcze koktajl z hormonów i inne rzeczy, które sprawiają, że ciężko się kłócić w trakcie...
Dlatego napisałam, że po. Zresztą trudno powiedzieć. Ale generalnie właśnie takich rzeczy się boję, więc unikam tzw. "służby zdrowia", bo nie chcę sobie robić większej traumy niż mam.
seminko - 2011-03-18, 20:09

YolaW, współczuję. Nie wyobrażam sobie tego. Ale ludzki umysł ograniczony jest różnymi przesądami, wyobrażeniami na temat, a lekarze, położne i pielęgniarki wcale nie muszą być od tego wolni "eks- katedra" :-P Szkoda tylko, że zapominają przy tym o pdstawowej zasadzie: nie szkodzić, a "najnowsze ;-) fanaberie" typu "ciało i umysł/ psychika pacjenta to jedno" biorą za... fanaberie właśnie, na które nie ma "tu- teraz" czasu...

[ Dodano: 2011-03-18, 20:15 ]
Lily napisał/a:
]Dlatego w szpitalach mają skórzane paski do przypinania niepokornych


Lily, na porodówkach też? :lol:

Lily - 2011-03-18, 20:45

Tantra napisał/a:
Lily, na porodówkach też? :lol:
Tego nie wiem, nie byłam
Ale o ile sobie dobrze przypominam, Yola wspominała coś o praktykach przypinania nóg w szpitalu. hxxp://forum.dziecko-info.com/archive/index.php/t-150189.html
Jenny napisał/a:
Lily, po też jest cały koktajl hormonów, niektórzy mawiają, że istna burza
Myślę, że każdy jest inny i inaczej reaguje na sytuacje ekstremalne. A ja pisząc o sobie, miałam na myśli wszelkie kontakty z medykami, nie tylko porody.
notasin - 2011-03-18, 23:44

koko, :mrgreen:

Tantra, ostatecznie wszystko było OK i ze mną i z Frankiem, 10 pkt dostał i ponoć mocno się awanturował o pierś :) nie mieliśmy też żadnych problemów z przystawieniem, także wielkie ufffffff :)

seminko - 2011-03-18, 23:53

notasin, :-D
YolaW - 2011-03-21, 22:20

Tantra napisał/a:
Lily napisał/a:
]Dlatego w szpitalach mają skórzane paski do przypinania niepokornych



Lily, na porodówkach też?

Zdecydowanie tak. Miałam "przyjemność" być tymi paskami rzywiązana za nogi do fotela podczas szycia :evil:
Lily napisał/a:
Ale o ile sobie dobrze przypominam, Yola wspominała coś o praktykach przypinania nóg w szpitalu.

Lily, Ty to masz pamięć Kobieto :)
notasin, super, że wszystko dobrze się skończyło :)

maga - 2011-03-22, 21:26

YolaW napisał/a:
Miałam "przyjemność" być tymi paskami rzywiązana za nogi do fotela podczas szycia :evil:

Ja tak samo. Nie wiem zupełnie po co (pewnie żeby pan doktor przez przypadek nie dostał z kopyta), ale wtedy było mi to zupełnie obojętne. Chciałam, żeby szybko skończył, żeby być razem z dzieckiem.

notasin - 2011-03-23, 09:53

mnie nie przywiązali, ale szczerze mówiąc powstrzymywałam się mocno przed kopnięciem go..
moony - 2011-03-23, 11:01

Przy oczyszczaniu macicy z resztek łożyska głośno kazali mi tylko nie uciekać pupą i nie wierzgać :-> Wszelkie takie akcje, w tym ręczne badania, były tak nieprzyjemne, że naturalnym odruchem uciekałam od nich :-|
koko - 2011-03-23, 15:10

moony miałaś macicę czyszczoną na żywca? :shock:
moony - 2011-03-23, 15:40

koko napisał/a:
moony miałaś macicę czyszczoną na żywca? :shock:

No. A to strasznie? Czułam się, jakby mi gęstą zupę w brzuchu mieszali... :roll:

koko - 2011-03-23, 15:48

Moony, bo nie wierzę - miałaś łyżeczkowanie macicy bez znieczulenia? :shock:
U mnie w szpitalu robią to w znieczuleniu lub pod narkozą...

mandy_bu - 2011-03-23, 15:48

koko napisał/a:
moony miałaś macicę czyszczoną na żywca? :shock:

ja toże, przeżyłam i nie zrobiło to na mnie większego wrażenia ;-) . Potem było zdecydowanie gorzej, bo przyplątał się paciorek i nie wiadomo skąd :evil: .

notasin - 2011-03-23, 19:03

ja też jestem w szoku, że bez narkozy.. :shock:
madam - 2011-03-23, 19:16

koko napisał/a:
macicę czyszczoną na żywca?

Hm... Ja też miałam - gawędziłam przy tym z lekarzem o tym, co dzieje się na sali porodowej obok. Bardziej nieprzyjemne było szycie.

moony - 2011-03-23, 19:23

To widać mamy w tym kraju-raju straszne rozbieżności w tym względzie :P Wydaje mi się, że to nie trwało długo, zresztą z dzieckiem na brzuchu było mi wszystko jedno już.
notasin - 2011-03-23, 19:35

w sumie tuż po porodzie szyjka rozwarta mocno, może faktycznie nie boli aż tak..
madam - 2011-03-23, 19:50

notasin, nic nie boli. Tylko to "chrobotanie" nieprzyjemnym jest. Przynajmniej dla mnie było. Czułam się trochę tak, jakby mi ktoś tłumaczył w praktyce co to znaczy skrobanka. Brrrr...
Na szczęście refleksja o skrobance przyszła dużo później, jak zalana hormonami szczęścia tuliłam Kajtka, więc nie miałam okazji mocno się przejąć. :-P

excelencja - 2011-03-23, 20:12

notasin napisał/a:
, że bez narkozy.. :shock:

nie no plis, narkoza to ostateczność, do takich rzeczy raczej się jej nie używa...

ale bez żadnego znieczulenia to sobie nie wyobrażam.

marcyha - 2011-03-23, 20:58

Miałam dwa razy łyżeczkowanie po porodzie, oba na żywca. Bolało, chociaż tutaj wrażenie bólu (czy „bulu”) pewnie było spotęgowane zmęczeniem i irytacją – zamiast odpoczynku – takie przyjemności. Kiedy lekarz robił mi łyżeczkowanie ostatnio, poinformowałam go, że jak zaraz nie skończy to dostanie kopa, odpowiedział, że się mnie nie boi. Nie wiedział chyba jak bliski był zaliczenia mojej skarpety między oczy :mryellow: . Da się przeżyć, to krótki zabieg.
notasin - 2011-03-23, 21:18

marcyha rozumiem Cię z tym kopem :D mnie z kolei tak długo szył, że już nie wyrabiałam, bardzo bolało, choć tak miło się nam gadało o... mojej pracy :lol: byłam tak szczęśliwa, że nie mogłam przestać gadać :D
marcyha - 2011-03-23, 21:53

Tak, to ważne, żeby atmosfera była pozytywna w czasie tych nieprzyjemności – jak można pogadać z lekarzem (którego łeb wystaje nam spomiędzy nóg), pożartować sobie, to da się przeżyć. Gorzej jak się trafi na jakiegoś wzdętego buca, który pacjentkę traktuje jak istotę bezrozumną, z którą nie warto nawiązywać kontaktu. Wtedy stękasz sobie do sufitu i czekasz tylko kiedy zirytowany koniecznością wykonania pracy doktorek zakończy łaskawe dzieło.
notasin - 2011-03-23, 22:38

marcyha, dzięki za te słowa, w sumie nawet nie pomyślałam o tym w ten sposób.. dzięki Tobie dostrzegłam, że ten lekarz to może i całkiem fajny był :) dotychczas patrzyłam na niego tylko przez pryzmat bólu, który mi zadał podczas "masażu" szyjki i podczas szycia
excelencja - 2011-03-23, 22:52

A czy w ogóle łyżeczkowanie zdarza się (praktycznie) przy naturalnym porodzie (bez przyspieszaczy itp)?
YolaW - 2011-03-23, 23:10

marcyha, racja z tym zagadywaniem. Ten co mnie szył tylko mnie opieprzał, że uciekam spod igły :evil:
amanitka - 2011-03-23, 23:13

excelencja napisał/a:
A czy w ogóle łyżeczkowanie zdarza się (praktycznie) przy naturalnym porodzie (bez przyspieszaczy itp)?

mi ostal sie kawalek lozyska przy ostatnim porodzie. domowym i naturalnym.

maga - 2011-03-24, 08:07

amanitka, i co wtedy?
madam - 2011-03-24, 11:14

excelencja napisał/a:
A czy w ogóle łyżeczkowanie zdarza się (praktycznie) przy naturalnym porodzie (bez przyspieszaczy itp)?


A owszem, zdarza się.
Jam urodziła łożysko w całości i położna się zachwycała nawet, że takie zdrowe i ładne i tak szybko poszło.
Aż przyszedł pan doktor i miał jakieś "ale".
Niestety w nieprzytomności swej i euforii nie bardzo kumałam co do mnie mówiono :-/ .
W każdym razie łyżeczkowanie się odbyło przy jak najbardziej naturalnym porodzie.

marcyha - 2011-03-24, 11:23

Pierwsze łyżeczkowanie miałam po pierwszym porodzie – dostałam wtedy oksytocynę. Teraz poród był bardzo szybki, naturalny (kiedy doczłapałam do izby przyjęć miałam pełne rozwarcie i po przewiezieniu na salę usłyszałam – „możesz przeć”, TŻ ledwo zdążył dobiec). Poród był mocno przeterminowany, łożysko – jak to określił lekarz – stare, więc się rozlazło.
Jagienka - 2011-03-24, 11:27

madam napisał/a:
excelencja napisał/a:
A czy w ogóle łyżeczkowanie zdarza się (praktycznie) przy naturalnym porodzie (bez przyspieszaczy itp)?


A owszem, zdarza się.
Jam urodziła łożysko w całości i położna się zachwycała nawet, że takie zdrowe i ładne i tak szybko poszło.
Aż przyszedł pan doktor i miał jakieś "ale".
Niestety w nieprzytomności swej i euforii nie bardzo kumałam co do mnie mówiono :-/ .
W każdym razie łyżeczkowanie się odbyło przy jak najbardziej naturalnym porodzie.

Podobną sytuację miała jedna z Dziewczyn, które były ze mną na sali poporodowej. Też miała w 100% naturalny poród, bez wspomagaczy, znieczulaczy itp i miała doskonałą położną - to właśnie położna poprosiła o konsultację lekarza i okazało się, ze trzeba łyżeczkować.
Poród naturalny nie gwarantuje, że obejdzie się bez łyżeczkowania. W sumie to kto lub co może zagwarantować, ze łożysko urodzi się w całości?

excelencja - 2011-03-24, 11:32

amanitka napisał/a:
mi ostal sie kawalek lozyska przy ostatnim porodzie. domowym i naturalnym.

o matko./... i co???

[ Dodano: 2011-03-24, 11:33 ]
Jagienka napisał/a:
Poród naturalny nie gwarantuje, że obejdzie się bez łyżeczkowania.

no oczywiście, że nie.
Tyle, że oxytocyny i te sprawy zwiększają ryzyko.

bronka - 2011-03-24, 11:37

U mnie przy dwóch porodach łożysko wyszło całe ( nie widziałam, że taka szczęściara ze mnie).
Właściwie przy pierwszym porodzie położna spytała, czy może nacisnąć mi na brzuch przy parciu łożyska. Zgodziłam się i łożysko dosłownie wyskoczyło ochlapując położne :->
Pośmialiśmy się, ze takie zakrwawione powinny teraz na izbę przyjęć iść :-)
Przy szyciu piszczałam jak myszka, ale mąż mnie rozśmieszał i dyskutował z szyjącą o pierogach :lol:

Przy drugim łożysko urodziło się spokojnie, a szycia nie było

neina - 2011-03-24, 12:13

YolaW, mysle, ze Twoje przejscia to sie przynajmniej do sadu nadaja :evil:
Nie rozumiem do konca, o co chodzi z tym szyciem - dostalyscie znieczulenie, tylko za malo, czy pozalowali w ogole?
Jak lekarz musi sprawic bol, bo naprawde nie ma innego wyjscia i przy tym jest wyrozumialy i ludzki to ok, dla mnie jak ktos cierpi przy zszywaniu to cos jest nie tak i to bardzo.

fiwen - 2011-03-24, 12:19

Mnie też coś zostało po porodzie, ale nie wiadomo czy kawałek łożyska czy się jakiś skrzep zrobił. Urodziłam naturalnie, podano mi oksytocynę na przyspieszenie. Na razie jestem na lekach, żeby się tego czegoś pozbyć. Jeśli leki nie pomogą - czeka mnie łyżeczkowanie. Strasznie się tego boję, lecz nie ze względu na sam zabieg, ale dlatego że będę oddzielona od dziecka i nie będę mogła jej karmić. Mam jednak ciągle nadzieję, że tego uniknę.
notasin - 2011-03-24, 13:11

fiwen, o kurcze, oby to coś szybko Cię opuściło!

neina, miałaś szycie krocza? nie bolało? może miałaś ZZO? ja miałam znieczulenie miejscowe, ale i tak bolało jak jasny gwint. na szkole rodzenia nas o tym uprzedzali, że mimo miejscowego może boleć i żeby nie kopać personelu :)

maga - 2011-03-24, 13:50

fiwen, o kurczę :-| Mam nadzieję że jednak obejdzie się bez zabiegu.
Ja byłam szyta pod znieczuleniem, które nie działało (lub działało za słabo). Bolało mnie bardzo, ale przy moich krzyżowych całonocnych bólach to był pikuś. A łożysko wyskoczyło ze mnie bez żadnago parcia zaraz po Ziomku. Nawet nie wiedziałam jak i kiedy, zobaczyłam tylko wielką wątrobę, którą położna oglądała ;-)

rosa - 2011-03-24, 14:02

fiwen, współczuję, tzrymam kciuki za pozytywne rozwiązanie

ja nie miałam łyżeczkowania ani razu, a oxytocynę a i owszem, szycie mnie bolało tylko przy drugim porodzie, bo zgodziłam się aby praktykant dziergał, nie miał chłopak wyrobionej ręki za grosz ;-)

koko - 2011-03-24, 14:08

fiwen, to trzymam kciuki, żeby ten glut ci się rozpłynął, albo wyleciał.
Bratówka po drugim porodzie naturalnym (w wodzie) miała łyżeczkowanie (łożysko wyleciało nie w komplecie), odbyło się pod narkozą. Moja mama miała łyżeczkowanie z innego powodu i również w znieczuleniu ogólnym.
rosa ty z tą swoją empatią jesteś niemożliwa... żeby dać swoją... do haftowania...praktykantowi... ja pierdziu :shock:

neina - 2011-03-24, 15:17

notasin, mialam szycie, zzo tez, ale przestalo dzialac duzo wczesniej. Dali mi najpierw jedna dawke miejscowego, troche czulam, wiec dali mi nastepna. Przed nacieciem tez znieczulili.

[ Dodano: 2011-03-24, 14:17 ]
fiwen, oby leki zadzialaly, trzymam kciuki!

Poli - 2011-03-24, 17:36

maga napisał/a:
[A łożysko wyskoczyło ze mnie bez żadnago parcia zaraz po Ziomku. Nawet nie wiedziałam jak i kiedy, zobaczyłam tylko wielką wątrobę, którą położna oglądała ;-)


U mnie bylo to samo, lozysko samo wyskoczylo, a co do szycia, to jak widze po watku ja bylam uprzywilejowana i dostalam znieczulenie, takze przed nacieciem :-o Rodzilam naturalnie bez zadnych przyspieszaczy.

YolaW - 2011-03-24, 22:00

neina napisał/a:
dostalyscie znieczulenie, tylko za malo, czy pozalowali w ogole?

Mnie dali, ale nie zadziałało od razu a oni nie chcieli czekać aż zadziała :evil:
fiwen, trzymam kciuki, żeby obyło się bez łyżeczkowania i rozstania z Malą...
koko napisał/a:
rosa ty z tą swoją empatią jesteś niemożliwa... żeby dać swoją... do haftowania...praktykantowi... ja pierdziu

:mryellow: to samo pomyślałam :)
Poli napisał/a:
dostalam znieczulenie, takze przed nacieciem

Nie wiedziałam nawet, że jest taka opcja...

notasin - 2011-03-24, 22:03

ja też miałam miejscowe przed nacięciem, i tak bolało
amanitka - 2011-03-24, 22:28

maga napisał/a:
amanitka, i co wtedy?

poszlam do szpitala na zabieg. ale dopiero na trzeci dzien 8-) . zdobywalam jeszcze imunoglobuline i 'legalizowalam' dziecko przy okazji.
zabieg przy pelnej anastezji. wzielam tez antybiotyk, bo te resztki lozyska nie byly pierwszej swiezosci.

fiwen napisał/a:
Jeśli leki nie pomogą - czeka mnie łyżeczkowanie. Strasznie się tego boję, lecz nie ze względu na sam zabieg, ale dlatego że będę oddzielona od dziecka i nie będę mogła jej karmić. Mam jednak ciągle nadzieję, że tego uniknę.

fiwen, nie martw sie na zapas. ;-)
ja po zabiegu przespalam sie jeszcze troche. pozniej sciagnelam pokarm, wylalam to mleko i juz karmilam malego. on nawet nie odczul mego znikniecia.
lyzeczkowanie to krotki zabieg, po ktorym raczej nie trzeba zostawac w szpitalu.

ana138 - 2011-03-29, 13:59

nooo.....w koncu sie zebrałam i pisze...postaram sie streszczac, mimo, ze moj poród do najkrótszych nie nalezał.... :-/ zaczęło sie w piatek o 23 a skończylo w poniedziałek o 00:44. do szpitala pojechalismy w sobotę rano, bo miałam wyznaczona wizytę na ktg. skurcze były regularne, co 8-10 minut, ale odesłali mnie jeszcze do domu i kazali chodzic, bo szyjka ni chu chu nie chciała sie roze...roze co?..rozewrzeć??? :-P w kazdym razie stanelo na 2 cm i dalej ani w ząb. chodziłam więc po domu przez całą sobotę i myslałam, że oszaleję. skurcze były coraz mocniejsze i częstsze, a ja w kólko powtarzałam - kolejnej takiej nocy to na pewno nie przeżyję....
ale przezyłam kolejną noc...o 4 rano znów pojechliśmy do szpitala. tym razem zostałam i szyjka zaczeła się powoli ruszać. mialam wrażenie, że to wszystko trwa baaaardzo długo, no i w sumie trwało, bo nasapałam sie i nawrzeszczałam gdzieś do 12 w nocy, po czym dr Michael (łudząco podobny do dr Foremana z Housa) stwierdził, że jednak robimy cesarę....rychlo w czas...he he...byłam zła na poczatku, bo tyle sie namęczyłam i chciałam to zakończyć naturalnie. ale mały trzymał glowę nie tak jak trzeba. niby w pewnym momencie dał ja na dół, ale potem znowu podniósł. no i powieźli mnie na stół.
w sumie najpiekniejszym momentem, ktorego nigdy nie zapomnę, był chwila, jak uslyszalam jego płacz. to było takie niesamowite, czułam się, jakby to był film jakiś, jakby to sie nie działo naprawdę. nie widziałam go, bo bylam za taka kotarą, ale słyszalam ten wrzask, wiedziałam, że mój mąż też go słyszy za drzwiami i to było cudne. potem pokazali mi synka, pierwsze, co mi sie rzuciło w oczy to byl wielki siusiak :mryellow: poszli go zmierzyć, zważyć itd, a potem na chwilkę polozyli go na mojej piersi i wtedy on przestał plakać i popatrzył na mnie. i to też bylo cudowne :-)
no...to chyba tyle...aaa...jeszcze jak zobaczyłam, jak Marcel był duży, to dziekowałam w duchu dr Michaelowi za tę cesarkę... :-/ no i muszę wspomniec o moim mężu, bo bez niego, to bym chyba tego nie wytrzymała, albo przynajmniej pogryzlabym jakas położna, czy coś...
pozdrawiam :-)

YolaW - 2011-03-30, 23:02

ana138, szkoda, że po tylu godzinach cierpienia musiało skończyć się cc, ale najważniejsze, że wszystko w porządku :)
Gratuluję Marcela jeszcze raz :) Dorodny chłopak! :)

Dominika - 2011-04-01, 11:12

Grunt, ze Marcel caly i zdrowy. Ina138, to chyba te moje hormony ciazowe, ale sie az poplakalam czytajac Twoja relacje. :->
novihna - 2011-04-02, 21:24

ana138 napisał/a:
muszę wspomniec o moim mężu, bo bez niego, to bym chyba tego nie wytrzymała, albo przynajmniej pogryzlabym jakas położna, czy coś...
pozdrawiam :-)


a tak przynajmniej pogryzłaś męża zamiast położnej? :mryellow: :mryellow:

(ponoć to się zdarza, ale oni tego nie czują, dopiero później :-P )

ana138 - 2011-04-03, 09:51

Dominika, - hormony są przeąbane, ja też w ciąży jak czytałam relacje innych to ryczalam :-)
novihna, - jakoś mu sie upiekło z tym gryzieniem, ale pare razy byłam niemila, jak mi kazal oddychać, a ja tu kuuuu.....wrzeszczec chcę w nieboglosy a nie oddychać głeboko, jakies wdechy, wydechy cholera... :-D

koko - 2011-04-03, 12:47

ana138 nie miałaś łatwo... ale zazdroszczę ci odwagi i dystansu do tego wszystkiego, choć emocje i wspomnienia pewnie jeszcze świeże.
A wiesz.... w ogóle to byłam pewna, że masz jakoś z 10 lat mniej. Na zdjęciu z brzuchem wyglądałaś na małolatę :mrgreen:

ana138 - 2011-04-03, 14:11

koko napisał/a:
ana138 nie miałaś łatwo... ale zazdroszczę ci odwagi i dystansu do tego wszystkiego, choć emocje i wspomnienia pewnie jeszcze świeże.
A wiesz.... w ogóle to byłam pewna, że masz jakoś z 10 lat mniej. Na zdjęciu z brzuchem wyglądałaś na małolatę :mrgreen:


koko, bo sie zakocham w tobie :mryellow:
w sumie to sie czuję, jakbym miała góra 25, w ogole nie wiem, kiedy ten czas zleciał :roll:

koko - 2011-04-03, 15:22

ana138, widzisz, takie irracjonalne zakochania tylko potwierdzają małolatyzm :mrgreen:
ana138 - 2011-04-03, 21:01

:mryellow: :mryellow: :mryellow:
xxxxxx

Poli - 2011-04-03, 22:12

Dziewczyny nie wiem czy widzialyscie, ale cos zaczyna sie dziac , nawet w tvn , zaczeli gadac o porodzie w ekstazie i ze cos takiego jest mozliwe :mryellow:

hxxp://www.tvp.pl/styl-zycia/magazyny-sniadaniowe/pytanie-na-sniadanie/wideo/ekstaza-podczas-porodu/4235526

notasin - 2011-04-03, 23:15

koko, no proszę Cię, 33 lata to wciąż małolata :P
squamish - 2011-04-04, 10:04

Poli napisał/a:
Dziewczyny nie wiem czy widzialyscie, ale cos zaczyna sie dziac , nawet w tvn , zaczeli gadac o porodzie w ekstazie i ze cos takiego jest mozliwe :mryellow:


Widziałam -i rzeczywiscie miało to bardzo pozytywny wydzwięk.

koko - 2011-04-08, 22:52

Jenny, co tu gadać, piękne przeżycie. Byłaś bardzo dzielna.
mandy_bu - 2011-04-09, 09:11

Jenny, trzymaj się kochana, dzielna mamo :-D (i żono). Całusy dla Samusia
squamish - 2011-04-09, 09:42

Jenny piękny ,świadomy poród!Choć długi i bolesny!Ale to doswiadczenie na całe życie a jak wzmacnia kobiete psychicznie!A przeżytą traume i złe emocje warto z siebie wyrzucić w jakikolwiek sposób ,wybaczyć ,zapomnieć,nie dusić w sobie !Niestety wiele z nas musiało przeżyć upokorzenia szpitalne ,jedyne co mozemy teraz robić to mówić o tym głośno !Zmiany na lepsze to tylko kwestia czasu!
moony - 2011-04-09, 10:53

Byłaś dzielna Jenny! Wzruszyłam się, bo w kilku momentach nasze porody były podobne. A Maluch, który jest przy Tobie wynagradza wszystko, prawda?
excelencja - 2011-04-09, 11:00

Jenny, :***
ana138 - 2011-04-10, 00:06

Jenny, dołaczylas do grona dzielnych mam :-D i też sie tak nameczyłas z tymi skurczami jak ja bidulku. dobrze, że Samus jest juz z wami i jestescie szczesliwi,
Poli - 2011-04-10, 19:30

Jenny piekny opis porodu i z Ciebie jest naprawde dzielna kobieta :-D
bodi - 2011-04-10, 22:05

Jenny, dziękuję za piękny opis :*
YolaW - 2011-04-11, 23:20

Jenny, cudowna opowieść, bardzo świadomie przeszłaś przez ten poród, wzruszyłam się bardzo :) Cieszę się, że Samuś już na świecie, że mąż tak Ci pomagał i mam nadzieję, że złe emocje już się wyleczyły w domu :)

Jenny napisał/a:
A i mój mąż kiedy wiózł mnie na porodówkę obiecał opisać swoją wersję wydarzeń z porodu....

Czekamy na Jego wersję :)

koko - 2011-05-06, 12:57

Wreszcie mam chwilę, żeby napisać, jak było. Długi ten opis, ale może macie ochotę przebrnąć, ja przebrnęłam w realu i żyję ;-)

O tym, jak się zaczęło.
Dużo czytałam o tym, jak rozpoznać początek porodu. Jego objawy mogłabym wymienić z pamięci obudzona w środku nocy. Niemniej obawiałam się, że nie rozpoznam, kiedy wszystko zacznie się u nas. Zastanawiałam się, ile razy pojadę do szpitala z fałszywym alarmem? Albo czy rozpoznam, że sączą się - tak właśnie pisali - "sączą", wody płodowe? Bo przecież one "nie chlustają jak na filmach", a już na pewno nie wtedy, gdy dziecko głową zatyka kanał rodny. Wyposażona w tę fachową wiedzę 21 kwietnia po wstaniu z barłogu o godzinie 6.30 poczułam, że ktoś wylał ze mnie wiadro wody. Byłam zupełnie zaskoczona, jednocześnie śmiałam się z sytuacji i mocy żywiołu, oraz chciałam jak
najszybciej włożyć między nogi coś na kształt zapory czorsztyńskiej. "Ale numer!" - dokładnie tak pomyślałam.
Telefon do szpitala:
- Odeszły wody, za ile godzin mogę przyjechać?
- GODZIN? Proszę przyjechać JUŻ. Bez szaleństwa, ale JUŻ.
Ułożyłam w głowie szybki plan:
a. zadzwonić do Sławka, że startujemy,
b. zatamować Niagarę,
c. matkę poprosić, żeby zawiozła mnie do szpitala.
Tylko, że:
a. Sławek 200 km ode mnie w gospodarstwie,
b. Niagara - w ogóle no way!
c. matki nie było w domu.
Ok, myślę, matka na pewno jest na przedświątecznym szopingu na targu. Dzwonię. O, jak bardzo byłam zdziwiona, gdy jej telefon zadzwonił w kuchni grzecznie leżąc sobie na stole! Przecież matka nie rozstaje się z nim NIGDY!
Ok, myślę, dzwonię po przyjaciółkę, akurat powinna być pod telefonem, za parę minut wychodzi do pracy. W słuchawce parę głuchych sygnałów. Wciąż byłam rozbawiona i spokojna, niemniej powoli wyczerpywała się lista osób, do których mogłam zadzwonić. Sprawdziłam, czy stać mnie na takstówkę. Nie stać (gotówka wyszła dnia poprzedniego, książki się zachciało kupować). Z telefonu matki zadzwoniłam (po paru minutach odkrywania, jak pozbyć się blokady klawiszy) do przyjaciółki matki.
- Dzień dobry, chciałam wykorzystać telefon do przyjaciela, albowiem rodzę, a matki nie ma w domu.
- Basiu! Tylko spokojnie! Spokojnie! Zaraz będziemy! Już jedziemy! Oddychaj!
Przyjaciółka była bardzo zestresowana, jak ojcowie na porodówce na filmach.
Około 7.30 byłam na izbie przyjęć (super nazwa, coś jak "komnata imprez"), w tym czasie zaczęły się już skurcze, takie miesiączkowe. Ludzi w dziką picz, bo ktg, cesarki i inne planowe zabiegi. Mąż przyjaciółki, który był razem z nami - lekarz z tego szpitala, chwała Bogu - powiedział położnej, że te wody i te skurcze. Po paru minutach położna
zaprosiła mnie bez kolejki do gabinetu, wypełniła papiery i przyjęła na trakt porodowy. Sprzed gabinetu pamiętam miny kobietek, które chyba bardzo zazdrościły (życzliwie) mi tych odpłyniętych wód i skurczy.
Poród.
Pamiętam niewiele. Bardziej sceny, niż ciąg zdarzeń. Rodziłam w sali ogólnej, w boksie (niczym locha - "boks", co za fatalna nazwa). Była 8.30 kiedy się tam zagospodarowałam, zbadano szyjkę macicy ("zgładzona"), podłączono ktg. Tętno Jerzyka cały czas znikało z monitora, po prostu bardzo bardzo intensywnie się ruszał i uciekał spod czujnika.
Skurcze były średnie, za to cały czas co 1,5-2 minuty, regularnie. Słuchałam sobie reggae i czekałam na Sławka. Lekarze proponowali oksytocynę, bo "będzie szybciej". Powiedziałam, że nie chcę szybciej i żeby dali szansę mnie i Jerzykowi. Nie nalegali na kroplówkę. Skurcze były już naprawdę mocne, ale radziłam sobie, akcja rozwijała się
bardzo szybko. Około 10.30 przyjechał Sławek, od razu poczułam się o wiele lepiej. Ze skurczami radziłam sobie oddychając, kręcąc biodrami i opierając się rękoma o szafkę. Położna przyniosła mi piłkę, ale na piłce ból był intensywniejszy. W południe zbadano rozwarcie - to mnie załamało - 1cm. 4 godziny skurczy i 1 cm... Spytałam
położnej, jaki ból będzie później, skoro teraz już mi trudno, a rozwarcia praktycznie nie ma? Odpowiedziała, że mam bardzo intensywną czynność skurczową macicy, ale skurcze są nieefektywne i że tak bywa. Zdecydowano, że podłączają oksytocynę, bo nie ma postępu porodu a wody odeszły już parę godzin wstecz. W tym czasie skurcze przychodziły już co 40 sekund i trwały minutę. Parę minut po podłączeniu kroplówy położna zaprosiła mnie do wanny z wodą, do takiej wypasionej, płatnej sali, której użyczają "państwowym" pacjentkom, gdy jest wolna. Skurcze były już naprawdę mocne, musiałam bardzo mocno skupiać się na oddychaniu, żeby dawać radę je przetrwać. Właściwie nie wiem, co męczyło mnie bardziej - intensywność bólu, czy częstotliwość skurczy? Raczej to drugie, nie miałam czasu odpocząć i przygotować się na kolejną falę. Jerzyk miał czkawkę i bardzo się kręcił. W samej wannie... hm.... dotyk wody był bardzo przyjemny i kojący, ale nie mogłam przyjąć stojącej pozycji, która była dla mnie najwygodniejsza. Po około 30 minutach wróciłam do swojego boksu - rozwarcie 3cm.
Ból był już bardzo bardzo silny, a przerwy między skurczami tak krótkie, że poczułam się strasznie wyczerpana. Klęczałam na materacyku koło łóżka, oddychałam i mówiłam, że nie daję rady. Ale naprawdę przestałam dawać przy leżeniu pod ktg. Nie bardzo pamiętam, co się ze mną działo, trochę uciekała mi świadomość. Pamiętam tylko, że przyszła pani doktor, która cały czas z położną były przy porodzie i wstrzykując mi coś w żyłę (w wypisie ze szpitala przeczytałam - Dolargan) powiedziała, że to pomoże.
-Mnie, czy dziecku?
-Pani.
Potem byłam na jeszcze większym haju, niż mój naturalny. Przerw między skurczami nie pamiętam, same skurcze - jak najbardziej. W niecałe godziny rozwarcie z 3cm przeszło do 8cm. To był najtrudniejszy moment porodu, bo właśnie przy 8cm zaczęły się skurcze parte, ale nie pozwolono mi przeć. Całą siebie wkładałam w to, żeby nie przeć i jednocześnie na tyle się rozluźnić, żeby rozwarcie postępowało. Po około godzinie pozwolono mi przeć. To była jednocześnie największa ulga i największa siła i praca, jaką w życiu wykonałam. Parłam i parłam, nie krzyczałam, bardziej ryczałam i warczałam jak dziki zwierz czując, że to wzmaga coś jakby tłok, który pomaga w parciu. Parłam klęcząc,
stojąc, leżąc, potem znów stojąc. Cały czas była ze mną pani doktor i położna. Podtrzymywały mnie za ramiona gdy stałam, za nogi - gdy leżałam. Byłam bardzo wyczerpana rozwieraniem szyjki i w pewnym momencie straciłam przytomność, na szczęście leżąc. Gdy pani doktor mnie ocuciła miałam retrospekcję, byłam przekonana że jestem w tym samym szpitalu 10 lat wcześniej, zemdlałam oddając krew i właśnie po tym oddaniu krwi mnie ocucono (faktycznie, taka sytuacja miała miejsce, byłam oddać krew razem z koleżanką, ale wtedy to ona zemdlała, a nie ja).
Po odzyskaniu przytomności znów parłam. Na leżąco, na stojąco. Potem znów na leżąco, zjawił się drugi lekarz, który napierał na brzuch, położna nacięła krocze. W końcu stwierdzili, że Jerzyk utknął i nie przesuwa się już niżej. Na szczęście był na tyle nisko, że można było założyć próżnociąg. Sławka wyproszono z sali. To była najtrudniejsza
chwila, jaką przeżyłam w życiu. Położne trzymały nogi, lekarz napierał na brzuch, lekarka obsługiwała próżnociąg, a ja parłam. Nie wiem, ile trwało, nim Jerzyk był na zewnątrz. Jednocześnie chwilę i wieczność. Byłam w szoku (pewnie ten Dolargan) i bólu, nie wiedziałam już, że to wszystko miało zakończyć się narodzinami synka. Dopiero, gdy
położono mi go na brzuchu zaczęło to do mnie docierać. Przytuliłam go i pocałowałam, choć trudno mi powiedzieć, żebym była wtedy świadoma tego, co robię i co się z Jerzykiem i ze mną dzieje. Po jakiejś chwili Sławek i synek pojechali na badania, a ja urodziłam łożysko. Była 16.45.
Potem było szycie, które trwało około 40 minut. Mimo nacięcia miałam pęknięcie III stopnia. Lekarz powiedział, że powinien szyć to w narkozie, ale że jeśli wytrzymam bez, to za chwilę będę mogła przytulić synka i zająć się nim. Faktycznie, po szyciu Sławek i Jerzyk byli ze mną. Leżeliśmy na łóżku porodowym z przygaszonym światłem tuląc Jerzyka w ramionach. To był tylko nasz czas, którego nigdy nie zapomnę. Na chwilkę zjawiła się położna (czy lekarka?) żeby pomóc przystawić Jerzyka do piersi, ale zobaczyła, że nie ma w czym pomagać, bo Jerzyk od razu pięknie chwycił pierś i ssał z ustami jak rybka.
Po dwóch godzinach przewieziono nas do sali poporodowej, na szczęście wcześniej zaklepaliśmy sobie taką prywatną, w której mogliśmy być tylko we troje. Było około 21.00, mimo wyczerpania i Jerzyk i ja nie spaliśmy do rana, zdrzemnęliśmy się tylko godzinę. Właściwie do tej pory nie odespałam jeszcze porodu, każda noc należy już teraz do Jerzyka.
O pobycie w szpitalu mogę pisać dużo, byliśmy tam długo i mieliśmy okazję spotkać wiele osób i doświadczyliśmy wielu, głównie trudnych chwil. Jednak były też niesamowite momenty. Pierwszy z nich to odwiedziny mojej położnej ze szkoły rodzenia, przyszła, gdy akurat była u mnie mama. Okazało się, że poród mamy był prawie identyczny, jak moja mama (poza próżnociągiem). Położna powiedziała, że są badania które mówią o tym, że przebieg porodu może być uwarunkowany genetycznie. I spytała, czy pamiętam, jak w szkole rodzenia opowiadała o takim porodzie, jak mój, że zdarza się raz na 30. I że akurat na mnie z tym razem na 30 padło. Położna była u mnie ok pół godziny i rozmowa z nią bardzo mi pomogła.
Drugi niesamowity moment - poznałam położną, która przyjmowała mnie na świat. Dla niej to też była ważna chwila, mówiła, że jestem jakby jej córką. Szczególnie troszczyła się o mnie w szpitalu. Wspaniała kobieta z wielkimi, zielonymi oczami, czułą i dobra. To jakieś kosmiczne odczucie patrzeć na nią, rozmawiać i wiedzieć, że ona widziała mnie na świecie pierwsza, jeszcze przed mamą.
Sporo w szpitalu przeszliśmy, Sławek był wspaniały i kochany. Ja bardzo szybko się goję, po 2 dniach od porodu wyprosiłam wyjście na spacer (w szlafroku), który dał mi nowe siły. Połóg mam bardzo łatwy, to chyba rekompensata za poród. Traumy poporodowej mimo wszystko nie mam, wiem, że za jakiś czas brat lub siostra Jerzyka przyjdzie na świat
łatwiej i piękniej.

PS. Wyglądałyście kiedykolwiek gorzej, niż nazajutrz po porodzie?

ana138 - 2011-05-06, 13:09

koko, cudny opis, zakochuje sie w tobie coraz bardziej ;-)
a wiec jednak sie wykapałaś!!
i - nie, nigdy nie wyglądałam gorzej... :lol:
ogromne gratulacje!!!!

gosia_w - 2011-05-06, 13:26

koko, wspaniały opis! Uśmiałam się z tych zabawnych momentów i popłakałam ze wzruszenia na koniec... Ty dziewczyno książki możesz pisać ;-)
squamish - 2011-05-06, 13:29

Koko twarda z Ciebie babka!Poród trudny ale już jesteś po.Niedługo złe emocje i wspomnienia odejdą do lamusa i zostaną tylko te pozytywne;)Odpoczywaj to bardzo ważne takze dla karmienia.I żeby nie złapać jakichś infekcji-organizm jest bardzo wycieńczony!Cieszcie sie sobą -to Wasz najpiękniejszy czas!Jerzyk jest śliczny!
maga - 2011-05-06, 13:50

koko, ależ opis! przypomniał mi nasze przejścia i tę niemoc, że nie jesteśmy nic wstanie zrobić...
Dzielna byłaś!
koko napisał/a:
Wyglądałyście kiedykolwiek gorzej, niż nazajutrz po porodzie?

Owszem, gorzej niż nazajutrz wyglądałam tego samego dnia ;-)

adriane - 2011-05-06, 14:03

koko jeszcze raz gratulacje, dzielna kobieto :) Wzruszający opis.
daria - 2011-05-06, 14:05

koko, piękny opis, widzę, że poród miałaś na końcówce podobny do mojego, moja nata obróciła się i też nie chciała wyjść a powstrzymywanie partych skurczy to chyba największy ból z porodu jaki pamiętam - na szczęście skończyło się tylko naciskaniem na brzuch i moim parciu, ale za to byłam chyba gorzej popękana niż ty, bo ja przez miesiąc nie mogłam się ruszać ;-) Cieszę się, że tak szybko dochodzisz do siebie! Gratulacje! :-)
excelencja - 2011-05-06, 14:17

koko - jesteś super strong! gratuluję! i gratuluję braku traumy :) I pokaż koniecznie zdjęcie dzień po porodzie :)
(ja też nigdy nie wyglądałam gorzej :D )

MartaJS - 2011-05-06, 14:18

koko, ale akcja! Taki poród zdarza się raz na 100 lat ;-)

Dla mnie poród z wakum to też chyba była najtrudniejsza chwila w życiu. Na szczęście dość krótko to trwało (dwa czy trzy parcia), ale trudno mi to zapomnieć... Myślę, że byłoby atwiej, gdyby nie wyrzucili Andrzeja z sali, gdyby przynajmniej trzymał mnie za rękę, chociaż z drugiej strony rozumiem, że przy takiej akcji nie chcą się potykać o potencjalnie panikującego faceta. Z tego co piszesz, w Twoim szpitalu podobne zwyczaje.

priya - 2011-05-06, 14:33

koko, cudnie to opisałaś. Wciąż nie mogę wyjśc z podziwu jak wiele siły ma w sobie kobieta, że potrafi tak przejść przez najtrudniejsze chwile, a potem jeszcze wspominać to z łezką wzruszenia w oku ;-)
bronka - 2011-05-06, 14:44

koko dzielna kobieto jeszcze raz gratuluję Jerzyka:*
notasin - 2011-05-06, 15:28

koko, wiem, że się powtarzam, jesteś wspaniała! :)
mandy_bu - 2011-05-06, 16:11

koko, wspaniała relacja, niesamowity poród
jesteś wielka :-D

Sosen - 2011-05-06, 16:21

Koko, przyłączam się do tych co twierdzą, że książki możesz pisać (chyba że już piszesz ;-) ) Bardzo emocjonująca relacja!
koko - 2011-05-06, 17:18

Dziewczyny, bardzo dziękuję za dobre słowa. Ja po tym porodzie byłam na siebie zła, że nie dałam rady urodzić jak człowiek, odebrałam to jako osobistą porażkę. No, ale najważniejsze, że chcę rodzić dalej ;-)
Ale ale! Zapomniałam zupełnie napisać wam o jeszcze jednej akcji.
Parę dni po porodzie. Obchód ginekologiczny. Lekarz (roska - znany tobie dakta G., nota bene bardzo fajny), lekarka, położna i pielęgniarka. W sali jeszcze Sławek przewijający Jerzyka. Ja na łóżku z kroczem na wierzchu. Gadamy, ogólnie hi hi ha ha, lekarz mówi, że mogą mnie wypisać. Nagle słychać dźwięk, coś jak korek szampana. Wszyscy milkną, patrzą po sobie. Lekarz pyta - co to za dźwięk? Wszyscy, że nie wiedzą, ja też. Ja, że ktoś siedzi pod łóżkiem i otwiera szampana z okazji mojego wyjścia ze szpitala. Zaczynamy się trochę podśmiewać, bo nie wiadomo, co to było. I w tym momencie zaczaiłam.... :oops: Jednocześnie się czerwienię, jednocześnie dostaję głupawki, cały czas z tym kroczem na wierzchu. Bo przypomniałam sobie i cedzę przez łzy śmiechu:
- Bo... my... mamy na oknie w zamkniętym pojemniczku taki twaróg... sprzed paru dni... był niesmaczny i ukryliśmy go dla psa. I wybuchł.
Wszyscy gruchnęli śmiechem. Jeszcze teraz rżę, jak to sobie przypomnę.

Sosen - 2011-05-06, 17:46

Ahahah wybacz mi Koko, ale sposób narracji sugerował zgoła inne zakończenie!!! <to krocze na wierzchu :P >
koko - 2011-05-06, 18:12

Sosen, też miałam ten pomysł :mrgreen: . I prawie że tak powiem słowo stało się ciałem w tamtym momencie, myślałam, że od tego śmiechu puszczą szwy.
rosa - 2011-05-06, 18:35

koko, bardzo byłaś dzielna!!! dr G jak widzę jest super fajny, tylko ja się uprzedziłam :mrgreen: jedna z naszych forumowiczek jest jego pacjentką, aż z wawy do wołka jeździ
kofi - 2011-05-06, 18:58

koko ale czad. (No zawsze się spłaczę, jak czytam opisy porodów, nie wiem dlaczego 8-) ) - ja po pierwszym wyglądałam gorzej niż po drugim, jeśli to jakaś pociecha. :->
rodot - 2011-05-06, 19:12

koko poród faktycznie długi i trudny, ale opis fantastyczny, dziękuję za niezłą mieszankę wzruszająco- rozśmieszającą :) dobrze dziewczyny mówią-pisz, pisz :)
rosa - 2011-05-06, 20:07

ja najgorzej wyglądałam po trzecim - ale to juz lata nie te :mrgreen:
moony - 2011-05-06, 20:10

koko, piękny opis! Dobrze, że radość z obecności Jerza przysłoniła te niefajne momenty.Coś jest na rzeczy ze zwierzem :mryellow:
Jenny napisał/a:
My - kobiety - jesteśmy niesamowite.
Podpisuję się :)
Ja chyba gorzej wyglądałam dzień po - rodziłam wszak w pełnym makijażu (i w skarpetkach) :P

Kaja - 2011-05-06, 21:34

Koko- piękniasty poród, trudny ale piękny:) cudnie opisujesz :mryellow:
Ja nie wiem jak wyglądałam po porodzie bo nigdzie nie było lustra, zobaczyłam się dopiero po tygodniu jak zjeżdżałam windą już uwolniona z bejbikiem :-P nawet po tygodniu wyglądałam okropnie.

excelencja - 2011-05-06, 21:38

a i w ogóle jak to czytałam oplułam monitor w związku z 'izbą przyjęć" :D i komnatą czegos tam :D Do tej pory nazwa nie wydawała mi się absurdalna, w ogóle jej nie zauważałam, al teraz - już zawsze będzie :)
jarzynajarzyna - 2011-05-06, 21:42

koko, Tyś powinna pisać książki, tylko sama nie wiem jakie, bo zaczyna się jak komedia, potem horror, a na końcu romansidło :mryellow: zastanów się nad tym, bo dar narracyjny to masz, oj masz! :mryellow:
koko napisał/a:
odebrałam to jako osobistą porażkę

co Ty chrzanisz w ogóle. ja bym stamtąd uciekła chyba, a Ty byłaś normalnie dzielna jak lew :-D

YolaW - 2011-05-06, 21:50

koko, cudny opis, byliście bardzo dzielni :) Szkoda, że musiałaś mieć próżnociąg,. ale z drugiej strony fajnie, że nie masz traumy i spotkałaś cudnych ludzi.
Jeszcze raz gratuluję Ci Jerzyka i Sławka, który się wspaniale sprawdził.
Uściski dla Was!!! :)

[ Dodano: 2011-05-06, 21:54 ]
maga napisał/a:
koko napisał/a:
Wyglądałyście kiedykolwiek gorzej, niż nazajutrz po porodzie?


Owszem, gorzej niż nazajutrz wyglądałam tego samego dnia

To zupełnie tak jak ja :)

madam - 2011-05-09, 22:59

Jenny napisał/a:

koko napisał/a:
Wyglądałyście kiedykolwiek gorzej, niż nazajutrz po porodzie?

No nie będziecie mnie lubiły... Jechałam na drugi dzień windą z lustrem i pomyślałam sobie, że nawet nieźle wyglądam


Ja rozumiem.
Nigdy nie wydawałam się sobie piękniejsza niż w dniu porodu i dzień po.
Niestety, hormony opadły... I już piękna nie jestem ;-) .

bodi - 2011-05-24, 11:11

znalazłam ciekawy filmik, z góry przepraszam wszystkie mamy po cc którym może odświeżyc stare rany :oops:

łagodna cesarka
hxxp://cornwallmidwife.blogspot.com/2011/05/caesareans-choices-and-costs.html

jak może to wyglądać, niestety nie wszędzie :/
z szacunkiem dla matki i dziecka na tyle, na ile to możliwe przy cc.

Dominika - 2011-05-24, 13:28

Wlasnie dlatego ja sie nawet za ogladanie nie zabieram, bo na 100% sie rozplacze. :-D :roll:
excelencja - 2011-05-24, 13:29

no ryłam ryłam, Polska to jednak 100 lat za... :(
daria - 2011-05-24, 13:43

po tym filmie zapragnęłam mieć drugie dziecko :->
Jagienka - 2011-05-24, 15:21

a mnie wizja ewentualnych cc nadal się nie podoba :roll:
nawet, jeśli moze byc łagodniej niż to zwykle u nas wygląda...
chciałabym wszystkie następne dzieci urodzić tak, jak urodziłam Zosię. Wierzę, że wszelkie wypadki i przypadki ominą mnie i nigdy nie będę musiała mieć cc...

bodi - 2011-05-24, 15:46

oo, Jagienka, zle mnie zrozumialas, ja w zadnym razie nie wklejalam tego linka jako reklamy cc!

juz raczej jako forme autoterapii po porodzie Jagody, skoro juz musiala w ten sposob przyjsc na swiat, to przynajmniej mogloby to wygladac tak jak na tym filmie, a nie tak jak sie to odbylo u nas...

Mila przyszla na swiat pieknie i naturalnie, choc w szpitalu, to bylo zupelnie niesamowite, ekstatyczne przezycie, chyba nic innego w calymm moim dotychczasowym zyciu nie moze sie z nim rownac. przez tydzien po porodzie bylam na haju :)

i nie moge przestac myslec o trzecim dziecku, chocby tylko po to by znow moc rodzic :)

zina - 2011-05-24, 20:13

bodi napisał/a:
przez tydzien po porodzie bylam na haju :)


:-D :-D

bodi napisał/a:
nie moge przestac myslec o trzecim dziecku, chocby tylko po to by znow moc rodzic :)

Wspaniale :-)

[ Dodano: 2011-05-24, 20:30 ]
Wspanialy film, dziekuje :-)
Info o daktylach przed porodem na blogu rowniez :-)

Jagienka - 2011-05-24, 21:12

bodi, moja wypowiedź nie byla skierowana do Ciebie. Dobrze, że wkleiłaś ten film. Napisałam raczej o moich osobistych odczuciach... Jak byłam z Zosią w ciąży, to co jakiś czas nachodziły mnie takie obawy oby tylko udało się siłami natury, oby nie skończyło się cc.
Myslałam, że jak zobaczę ten film, to nieco oswoję temat, ale w sumie moje nastawienie do cc nie zmieniło się i w każdej kolejnej ciąży będę modlić się o porod naturalny.
U mnie w rodzinie niektórzy mają nastawienie w stylu: najwyżej będzie cc, albo: skoro lekarz zaproponował cc, to znaczy, ze tak musi być.
Ja tak nie potrafię...

excelencja - 2011-05-24, 21:24

ja też...
ale i tak dałabym wiele, żeby moje cc wyglądało jak to z filmiku, a nie to, które mam cały czas w głowie

Dominika - 2011-06-18, 11:38

Jenny napisał/a:
Troszkę się porodziło a tu cisza...


To znaczy???

Jagienka napisał/a:
Ja tak nie potrafię...

Ja tez. Odebralabym to jednak jako porazke...
A moja znajoma dla odmiany marzy o cesarce. ("niech ktos za mnie to zrobi, ja sie boje i nie dam rady") kazdy inny

MartaJS - 2011-06-20, 13:38

Może nie każdy chce, potrafi dzielić się takim doświadczeniem. Albo potrzeba czasu.
go. - 2011-06-20, 14:12

w takim razie to może ja? :oops:

Zaczęło się (a właściwie nie zaczęło) od tego, że dwa dni wcześniej byliśmy na ktg, które nie wykryło żadnych skurczy. Był to już 42 tc, więc mój lekarz stwierdził, że jeszcze jutro na usg- sprawdzić przepływy i jak nic się nie zacznie to pojutrze mamy stawić się na wywołanie. Tego dnia myłam okna, pracowałam przy kompie kilka godzin skacząc na piłce, zrobiłam sobie dramatycznie gorącą i długaśną kąpiel, nic nie podziałało.
Następnego dnia pojechaliśmy na usg i po pocieszenie do lekarza, który konsultował nasze ciążowe niepokoje. Wszystko wyszło poprawnie. A na pożegnanie powiedział "dzisiaj dobry seks, jutro poród naturalny" :mryellow:
(...)
Od dobrych 3 miesięcy nie przespałam całej nocy. Albo ostra zgaga (jedyne co nie wywoływało zgagi to lody i jabłka), albo parcie na pęcherz, albo inne cuda tj np częstobylska mega czkawka Bąbla. Moja druga połówka zawsze wtedy się przebudzała i pytała "jak się czujesz", ja odpowiadałam z irytacją "przecież wiesz", "do bani" itp.
Tej nocy znów padło pytanie "jak się czujesz", ale odpowiedź brzmiała "bardzo dobrze". Od razu się obudził ze zdziwieniem. A ja ciągnęłam dalej ciesząc michę "mam skurcze do 10 minut". Było to chwilę po 2.
Zerwał się jak poparzony, poleciał do kuchni, żeby powyparzać smoczki :mryellow:
W tym czasie wzięło mnie na ostre przeczyszczenie. Już wtedy wiedziałam, że ciąża się skończyła i zaczęła się pierwsza faza porodu.
Godzinkę później On już znów spał, a ja już co 8 minut sprawdzałam która jest godzina...
Rano wzięłam jeszcze kąpiel, poczekaliśmy do ok wpół do 10, aż najgorsze korki miną i on zestresowany, a ja w świetnym humorze pojechaliśmy do szpitala.
Tam badali mnie studenci. Nie było rozwarcia. Powiedzieli, że wymioty w ciąży to normalne i nie mam się czym stresować. Skreślili w karcie ciąży też datę porodu, bo przy krótkim cyklu to niemożliwe, żebym tyle przenosiła. Potem podłączyli pod ktg, a tam czynność skurczowa osiągała tylko ok 30stkę, a ja już prawie ryczałam z bólu. Skurcze, których niby nie było -były już co 5 minut. Za chwilę przyszła jakaś babeczka- opienkunka tych studentów, zobaczyła na wyniki i powiedziała, że tu RZECZYWIŚCIE nic nie ma. Nie rodzę. Dostałam kwitek z zaleceniem, że mam wrócić do kontroli za 2 dni na ktg. I dała mi dwie no spy na bóle podbrzusza...
Wróciliśmy do domu, ja chodziłam po ścianach. Po drodze zaczął odchodzić mi czop śluzowy. Ale uparcie twierdziłam, że skoro w szpitalu tyle osób mnie badało to muszą mieć rację...
Mój bodyguard chwycił za telefon do położnej naszego prowadzącego, ona jak usłyszała panikę -jakby po kursie negocjacji za 3,50- zwolniła i spokojnym tonem głosu zaczęła prawić morały, że jak chcemy mieć dzieciątko to musimy to przetrwać... gadała, gadała, jak już chcieliśmy podziękować za informację -to nagle nas zachciała zapisać do siebie na wizytę.
Kilka minut później mój A nie wytrzymał. Wziął torbę, mnie pod pachę i zabrał do auta.
Najpierw jednak czekaliśmy na widnę, bo jakieś baby gadały, a jedna trzymała drzwi, żeby jej nie uciekła... a gdy już doczekaliśmy to piętro niżej dosiadała się listonoszka i miała problem z wlożeniem wózka listowego do windy. Szarpiąc się z nim zapytała "kiedy poród", dopiero po odpowiedzi "już" jakoś udało jej się do odblokować i w sekundę załadować. Przed kolejne 7 pięter już nic nie mówiła ;)
Skurcze były już co 3 minuty, pojechaliśmy do szpitala, który jest bliżej niż wcześniejsze 30 km, nieważne już wtedy bylo, że to moloch, w którym rodzić nie za bardzo chcieliśmy, ale był bliżej, a ja już nie mogłam nawet siedzieć. Nieważne, że nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie on jest. Drugi raz w życiu użyliśmy gpsa z komórki, tym razem nie zawiódł.
Kilkanaście minut później badanie ginekologiczne. 8 cm rozwarcia. Wychodzę z gabinetu, mój A prawie zszedł jak mu to oznajmiłam. Chyba dopiero do niego tak naprawdę dotarło, że to już. Także pierwsza faza naturalnie została odbyta w pozycjach naturalnych-niestacjonarnych :mrgreen:
Nie mieliśmy zgody ordynatora na poród rodzinny, ale babeczka powiedziała, że już się z tym nic nie da zrobić, bo pewnie byśmy nie zdążyli do niego iść po ten papier, mimo wszzystko wzięli nas na salę do rodzinnych. Z założenia chciałam rodzić jak najbardziej naturalnie- bez zzo, nacięcia krocza, żadnych żeli i innych takich wynalazków. Po tym 16stu godzinach już podpisałam zgodę na wszytko.
Przyszedł anastezjolog, nota bene świetny gość, założył mi cewnik do kręgosłupa i podał zzo, ale "mądre" zzo -tzn takie, które uśmierza ból, ale czynność skurczowa jednak jest odczuwalna przez kobietę. Nie paraliżując też dolnej części ciała. No niestety, jak się okazało to zzo to średni wynalazek, bo u mnie cała akcja porodowa stanęła. Mimo oksy. Musieliśmy czekać 1,5 godziny, aż znieczulenie zejdzie i 2 fazę rodzić już "na żywca". Jednak dało mi to odpocząć po tylu godzinach. Nabrałam trochę siły do dalszej walki.
Siedzieliśmy w sali we dwoje i czekając na naszego potomka czytaliśmy jakieś gazetowe bzdety:)
Gdy zzo zeszło, przyszły 2 położne. Mojego dziada wyrzucono za parawan. Ja nie wiedziałam co się dzieje i dlaczego tak. Przebito pęcherz, był tak twardy, że ginekolog sam się zdziwił. (przedawkowałam DHA w ciąży?:P ) Po pierwszym skurczu już padałam. Zawołano lekarza, lekarza i lekarza, i kogoś do podawania tlenu. Ogólnie A mówi, że było 8 albo 9 osób. Czułam tylko jak ciągle coś ze mnie spływa i niesamowity ból. Nie byłam w stanie się chwycić pod kolana. Mimo wszystko się udało, dwa skurcze potem zobaczyłam mojego fioletowego, spuchniętego synka. Bez próżnociągu i kleszczy, bo już słyszałam jak jedna położna chciała iść na łatwiznę? Udało się naturalnie:)
Nigdy nie zapomnę jak leżał na stole obok i go masowano :) Kilka sekund później pierwszy jego pisk. Była to 20:35
Potem powiedziano mi co się dzieje- że pękła macica, pochwa etc., że trzeba łyżeczkować.
Bąbel był też obwinięty pępowiną (tego dowiedziałam się dopiero z wypisu :P )
Ale ja byłam najszczęśliwsza, że obyło się bez urazów okołoporodowych malucha. Reszta nie była ważna.
Półtorej godziny trwało łyżeczkowanie i szycie, ale mi to minęło jak chwila. Z MOIM dzieciem na brzuchu, który tak nieporadnie trzymał się moich piersi.
(...) kiedy było już po wszystkim miałam usiąść na łóżko z oddziału i na niego pojechać. Nie dałam rady. Padłam. Z tętnem 40 przewieziono mnie na porodowe boksy -tam stała opieka- i 3 kolejne godziny kroplówkami doprowadzano do życia.
Mojego A wpuszczono do mnie około północy. Przepakował mnie i zabrano nas na salę pooperacyjną (byłam pierwszą kobietą nie po cc, którą tam zakwaterowano). Po pierwszej się pożegnaliśmy. Zasnęłam. Rano o 4:30 obudziły mnie dzwony kościoła z obok;)
O 5tej zrobiono mi badania, wyszła utrata prawie połowy krwi, zakwalifikowano do przetoczenia i zabrania na salę z rehabilitacją...
Po kilku godzinach jednak udało się wywalczyć pojechanie po małego... i od wtedy już wiedziałam, że wszystko jest dobrze i będzie tylko lepiej <3
Po 6 dniach i nocach hospitalizcji -przez które aż 4 razy była burza- udało się nareszcie wyjść... w klapkach prysznicowych, bo tato był tak szczęśliwy, że z tego wszytkiego zapomniał przywieźć butów na wyjśscie :mrgreen:

Jagienka - 2011-06-20, 14:19

MartaJS napisał/a:
Może nie każdy chce, potrafi dzielić się takim doświadczeniem. Albo potrzeba czasu.

to prawda. pamiętam, że jak urodziłam moje pierwsze Dziecko, byłam w tak euforycznym stanie, że dłuuuugo nie potrzebowałam internetu. czułam też, że nie chcę opisywać narodzin, bo było to dla mnie tak piękne i zarazem moje doświadczenie, że bałam się, że gdy to gdzieś opiszę, stracę jakąś magię tych niesamowitych doświadczeń.
Inna sprawa, że ja wtedy nie miałam żadnych takich zaufanych przyjaciół na forach internetowych. Wegedzieciakowi oddałam się bez reszty dopiero później. Po narodzinach Zosi było więc zupełnie inaczej, bo wiedziałam, że mam z Kim podzielić się moją wielką radością :-)

MartaJS - 2011-06-20, 14:42

O rany, Gosia, ale miałaś przejścia :shock: Dobrze, że wszystko się dobrze skończyło, dałaś radę :-)
Jagienka - 2011-06-20, 16:12

gosia z badylem, cieszę się, że wszystko dobrze się ułożyło
a dlaczego nie mieliście zgody na poród rodzinny???

olgasza - 2011-06-20, 16:45

gosia z badylem, mimo tych wszystkich przeżyć niekoniecznie przyjemnych, opisałaś ten poród tak ciepło, że aż się wzruszyłam :-*
ana138 - 2011-06-20, 17:23

ja tez. łezka mi poleciala...
notasin - 2011-06-20, 17:24

gosia, ale ostra jazda! baaaardzo się cieszę, że Twoje Dzieciątko tak pięknie sobie poradziło! :) i mam nadzieję, że z Tobą też już dobrze :)
adriane - 2011-06-20, 17:28

Gosia wzruszający opis.
Ale jak to pękła macica? A nie czasem szyjka macicy?

koko - 2011-06-20, 19:03

Gosia, ładny poród! Taki windowo-taksówkowy w połowie ;-) Byłaś bardzo dzielna, pocharatana jak powstaniec.
rosa - 2011-06-20, 19:35

gosia ale przejścia :shock: tyle różnych atrakcji :shock: opis wzruszający :*
YolaW - 2011-06-20, 21:44

gosia z badylem, wiele przeszłaś, współczuję Ci bólu i tych wszystkich dramatów, ale cieszę się, że Sebastian zdrowy a Ty doszłaś do siebie. Jesteś bardzo, bardzo dzielna!! :)

gosia z badylem napisał/a:
Nie mieliśmy zgody ordynatora na poród rodzinny

Co to za wymysł w ogóle :shock: :shock: Ty masz prawo do obecności męża podczas porodu i to teraz juz za darmo.

Dominika - 2011-06-21, 10:50

Gosia, mi nie tylko lezka poleciala, ale cale ich wiadro :-> Wzruszajaca opowiesc i do tego tej moj stan mi nie pomaga (juz juz na wylocie)
Dobrze, ze juz wszystko dobrze :-D

go. - 2011-06-21, 13:59

Jenny, MartaJS, Jagienka, olgasza, ana138, notasin, adriane, koko, rosa, YolaW, Dominika,
dzięki dziewczęta :*

Jagienka, nie mieliśmy zgody na poród rodzinny, bo w planach mieliśmy rodzić w szpitalu z którego nas odesłano. Tego "molochu" nie braliśmy pod uwagę :)

adriane, podobno pochwa i macica, tak też mam w wypisie napisane. Dopytam dokładnie co tam widać;) jak pójdę na kontrolę popołogową :)

YolaW, no tak już jest w tym naszym molochu właśnie- ordynator wydaje zgody na porody rodzinne i to teoretycznie wydaje je tylko we wtorki pomiędzy 10 a 12 :lol: i dodatkowo w kasie trzeba zapłacić za to 200 zł...

Dominika, trzymam mocniasto kciuki za Ciebie, Twojego malucha!! :D i za resztę dziewczyn na wylocie:))) &&
No i czekamy na opis porodu świeżo upieczonej mamuśki rodot! :D

Poli - 2011-06-21, 21:50

Gosia piekny opis :-) , powiem ci ze ja mialam takze podobna historie z tym cholernym ktg, lezac i zwijajac sie z bolu podchodzi taka jedna i czyta z tego cholernego aparatu, ze ja wogole nie mam skurczy :-| . Sobie mysle, jak to przeciez czuje te skurcze i juz nie moge wyrobic :?: . Za 5 minut wparowal lekaz i mowi 7 cm rozwarcia zaraz rodzimy :mryellow: Wiec takie te maszyny sa nieomylne :-P
koko - 2011-06-21, 23:19

Kurna, u mnie przy ktg mówili, że kończy się miejsce na wykresie, mój chłopek też to widział. Lekarz powiedział, żeby się tym nie przejmować, bo to zależy od ustawień aparatu, można zmienić skalę. Pocieszenie to było marne, przyznam. I druga kwestia to jeszcze - jak oświeciła mnie położna - należy rozróżnić siłę skurczu od efektywności skurczu. U mnie były bardzo silne, długie i częste, ale jałowe - niestety nie dawały postępu. U ciebie Poli może było mniej więcej odwrotnie? Na ktg wychodziły słabo, a w rzeczywistości dały 7cm?
YolaW - 2011-06-22, 13:45

gosia z badylem napisał/a:
no tak już jest w tym naszym molochu właśnie- ordynator wydaje zgody na porody rodzinne i to teoretycznie wydaje je tylko we wtorki pomiędzy 10 a 12 i dodatkowo w kasie trzeba zapłacić za to 200 zł...

W tej chwili robią to już bezprawnie. :evil:

Dominika - 2011-06-26, 13:06

My wlasnie wczoraj mielismy domowy porod.

Ok 17 skurcze byly juz dosc regularne, wiec zadzwonilam po polozna. Nie byly nawet zbyt mocne, ale wolalam ja zawolac. Przybyla w jakies 10 minut. I rozwarcie juz bylo na 7 cm.

Za chwile przyjechala druga polozna (tu obstawiaja i matke i dziecko) i studentka (na ktora dobrowolnie sie zgodzilam)

Polozna przymocowala mi tens. I gadalysmy, smialysmy sie, zrobilo sie z tego mini spotkanie towarzyskie, skurcze znosilam dobrze, pomagalam sobie trzymajac sie barierki, kolyszac sie na niej i chodzac po schodach. Studentka co jakis czas sluchala bicia serca i wiecej zadnej interwencji nie bylo. Gdy skurcze byly juz bardziej bolesne i mocne, moja polozna zasugerowala mi nalanie wody do wanny. I byl to rewelacyjny pomysl, bo juz na granicy sporego zmeczenia poczulam sie cudownie zrelaksowana i ukojona ciepla woda. Przyciemnily swiatlo i staly sie dla mnie niewidoczne jakby. Moja polozna nienachalnie dodawala mi otuchy, chwalila postepy i powtarzala, ze mam robic co tylko zechce i wsluchac sie we wlasne cialo, a ono mi powie co jak i kiedy robic.

Przy pierwszym porodzie w szpitalu mowiono mi kiedy i jak dlugo mam przec, kladzono mnie do podlaczenia ktg itp.(szkoda czasu na opowiadanie szczegolow, znacie te historie)

A tym razem taka odmiana. To ja sterowalam porodem i nadawalam tempo. Na poczatku watpilam czy zdolam "uslyszec" glos swego ciala, wrecz chcialam zeby ktos mna pokierowal. Ale za chwile poczulam sie jakby w transie i juz wiedzialam co mam robic. Kolyslam sie w tej wannie, falowalam z przyplywem skurczy i znalazlam rytm ktory mi pomagal. Czulam sie serio jak w tancu, takim ktory nas calkowicie porywa i idealnie harmonizuje, zamknelam oczy i poddalam sie temu glosowi i rytmowi.(w glowie nadal brzmial mi piosenka Jamajka 5nizzy, ale taka uduchowiona wersja ;-) wymieszana z Dead Can Dance) Polozna tylko powtarzala, ze sama bede wiedziala co zrobic. Parlam przy niektorych skurczach, nie za szybko. Caly czas nie wpadalam w zadna panike i gleboko oddychalam (tak do dna brzucha) Oddech usmierzal bol i rozjasnial umysl. Bylo to jak medytacja. Czulam wychodzaca glowke dziecka, masowalam ja lekko. Powolutku we wlasnym rytmie urodzila sie glowka i za nia od razu cialko wyplynelo do wody. Zlapalam synka i polozylam sobie na piersi.

Krystian, Ronja i moja mama weszli wtedy i zobaczyli grubiutkiego i pieknego Felixa. Pepowine przeciely po jakis 20 minutach gdy ja dalam znac, ze chce juz wyjsc.

Dalam mamie dziecko bo nadszedl czas na urodzenie lozyska. Za pare minut juz bylam w lozku z synkiem.

Obylo sie bez naciecia, pekniecia (tylko mala ranka na dawnym szwie, ale zostawiona bez szycia) Nic mnie nie boli, nie jestem wymeczona, synek spokojny. W domu czysto. Polozne na raty powychodzily. Usmiechniete jak i ja. :-D

Jadzia - 2011-06-26, 13:14

Dominika, piękny poród. Cieszę się, że udało Ci się urodzić we własnym rytmie, w zgodzie z naturą, bez zbędnych interwencji ze strony medycznego personelu. Gdy czytam o tak pięknym porodzie to moje złe wspomnienia porodowe blakną.
Gratuluję raz jeszcze dorodnego synka :-D

koko - 2011-06-26, 13:24

Dominika, cudnie! Myślałaś, że będzie aż tak dobrze? Pierwszy poród też taki był?
Cieszę się, że Felix już z wami :-)

go. - 2011-06-26, 13:29

Dominika, niesamowity poród!
Niedość, że się poryczałam to szczerze powiem po prostu- zazdraszczam!! :D

notasin - 2011-06-26, 14:24

re-we-lac-ja!!!! :D
moony - 2011-06-26, 14:26

Fantastyczny poród :) Nie ma to jak kobieca mądrość, której szpitalna aparatura nijak nie zastąpi.
Jej, pięknie, pięknie, poród medytacyjno-taneczny...

adriane - 2011-06-26, 17:24

Cudowny poród i pięknie go opisałaś :)
nemain - 2011-06-26, 17:42

Dominika cudowny, piękny, wzruszający opis! przepiękny poród i powitanie z synkiem. Cieszę się bardzo, że wszystko wyszło tak jak zaplanowałaś.


Jak czytam te opisy to tylko umacniam się w swojej decyzji o porodzie domowym i wiem o co walczę - o taki spokój, domową atmosferę. Dziękuję za ten opis :*

MartaJS - 2011-06-26, 17:55

Dominika, wzruszyłam się. Cudowny miałaś poród! Zazdroszczę :-)
Jagula - 2011-06-26, 19:27

Dominika! Przepięknie. Wszystkiego dobrego!
olgasza - 2011-06-26, 19:59

Dominika, wspaniały poród :-) Cieszę się, że właśnie taki :-)
ana138 - 2011-06-26, 20:42

gratulacje, piekny poród, też zazdroszczę.
zina - 2011-06-26, 20:48

Dominika, ale wspanialy porod, zazdroszcze wanny i kolysania :-)
YolaW - 2011-06-26, 21:10

Dominika, piekny poród miałaś, cudny! Gratuluję Ci tego, że potrafiłaś posłuchac swojego mądrego ciała i że wszystko było tak spokojnie i naturalnie. Słów mi brakuje, żeby napisać jak bardzo cieszę się razem z Tobą :) Wzruszyłam się ogromnie czytając Twój opis, dziękuję Ci za niego, uspokoił mnie przed moim porodem, mam nadzieję, że dzisiejszym :)
izziland - 2011-06-26, 21:21

Piękne. Gratuluję. Pozazdrościć, ja o swoim nie chcę pamiętać...
rosa - 2011-06-26, 21:24

Dominika - cudnie, po prostu mega :-)
kofi - 2011-06-26, 22:14

Dominika, ale fajnie, gratuluję.
seminko - 2011-06-26, 22:21

Gratuluję i ja, Dominiko! Wspaniała sprawa..! :-D
excelencja - 2011-06-26, 22:50

Dominika, piękne, przepiękne :**
Malinetshka - 2011-06-26, 23:22

Poród jak marzenie... :)
Poli - 2011-06-26, 23:37

Dominika łezka sie w oku zakrecila , po prostu piekne, Twoj opis dodal mi odwagi do porodu domowego, poniewaz czasem waham sie czy dobrze wybralam.Ale po Twoim wspanialym opisie wiem ze NIE. Gratulacje :!: :!: :!:
Velana - 2011-06-27, 01:52

Dominika napisał/a:
Przy pierwszym porodzie w szpitalu mowiono mi kiedy i jak dlugo mam przec, kladzono mnie do podlaczenia ktg itp.(szkoda czasu na opowiadanie szczegolow, znacie te historie)

I w tym momencie sie poryczalam ....bo przypomnialam sobie jak kazano mi powstrzymywac parte przez kilka godzin w celu zaoszczedzenia sil na potem. A to wlasnie wykonczylo mnie najbardziej i padlam na koncu. A po wszystkim zdalam sobie sprawe ze raczej chodzilo o doczekanie nastepnej zmiany :cry:
Dzieki Dominika za ten piekny opis. Mam teraz wiecej sily wewnetrznej i nastawiona jestem na
Dominika napisał/a:
mam robic co tylko zechce i wsluchac sie we wlasne cialo, a ono mi powie co jak i kiedy robic.

Dziekuje :lol: , dodalas mi otuchy!

kasienka - 2011-06-27, 09:32

Dominika, nie dziwię się wyborowi imienia - szczęśliwi z Was :)

Gratulacje raz jeszcze i cudownie, że wszystko tak się udało, piękniejszy poród trudno sobie wyobrazić :)

agus - 2011-06-27, 17:45

Dominiko, wzruszyłam się czytając Twój opis :,,) Jakże inne doświadczenie od mojego... Pozdrowienia dla Was :*
rodot - 2011-06-27, 22:00

Piękny poród Dominika!
martka - 2011-06-28, 22:06

przepięknie...
rodot - 2011-06-29, 12:20

To teraz może ja się podzielę naszym porodem.

Jeszcze w lutym śniło mi się, że urodzę córeczkę (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czy będzie córka czy syn) 16 czerwca - cały czwartek chodziłam więc lekko podminowana czekając na jakiś sygnał. Ale sygnałów nie było, 16 się skończył, więc wyluzowałam. W piątek mieliśmy jeszcze pozałatwiać parę rzeczy - uznanie ojcostwa, ja miałam iść do zusu i do urzędu skarbowego - całe przedpołudnie zleciało więc na marszach po urzędach. Gdy wracałam już do domu, na plantach zaczęły się się skurcze - kilka nieregularnych, ale dość mocnych. Popołudniu skurcze były już częstsze, ale ciągle bardzo nieregularne. Dałam znać mojemu R., żeby był w gotowości, zrobiłam sobie prysznic i gdy po prysznicu skurcze nie minęły, to już zaczęłam się psychicznie nastawiać na to, że pewnie wieczorem, albo następnego dnia rano urodzę. Wpadł mój brat z wizytą i z prezentem w postaci chusty :) i załapał się na I fazę porodu ;) Skurcze były już mocne i częste (zadzwoniłam do ukochanego z pytaniem gdzie jest, bo chyba jednak musimy się zbierać do szpitala i okazało się że złapał gumę... na szczęście wulkanizatora miał gdzieś pod ręką i trybie ekspresowym udało się im załatać dziurę ;) ) Nasze auteczko, to taki staruszek ogórek - camper, jako, że siedzieć nie byłam już w stanie, jechałam do szpitala klęcząc na łóżku. Miał rację mój gin, kiedy mówił, że jak się poród zacznie, to będzie szybki. Gdy w końcu dojechaliśmy do szpitala, to miałam już bóle parte. R. poleciał po pomoc, ale ktoś wypatrzył nas przez okno, bo usłyszałam krzyk "kobieta rodzi w samochodzie" (marzył mi się poród w wodzie, a o mały włos miałbym poród w wozie :mrgreen: ) Przybiegła położna, zapakowali mnie na wózek i heja na porodówkę. Szybkie badanie i okazało się, że mam 10 cm rozwarcia- gdy to usłyszałam, to poczułam dużą ulgę - bo miałam świadomość, że teraz to już tylko kilka skurczy i Gaja będzie z nami. Niestety okazało się, że nie idzie to tak łatwo i szybko - główka przesuwała się w dół, a potem cofała. Zupełnie oczywiście nie byłam w stanie kontrolować czasu, ale Basia -położna co jakiś czas informowała nas o upływie czasu; po mniej więcej 1,5 godzinie lekarka, która co jakiś czas zaglądała zaczęła pytać, czy zgodzę się na podanie oksytocyny - bo skurcze są mocne i częste, ale za krótkie. Próbowałyśmy kilku pozycji - i klęczałam, i stałam przy drabinkach i leżałam na boku i siedziałam na fotelu i postępu nie było. Po jakimś czasie zgodziłam się na kroplówkę - ciężko mi powiedzieć na ile skurcze po oksy się zmieniły, bo byłam już potężnie zmęczona, ale w końcu usłyszałam, że widać główkę i mogłam jej dotknąć -niesamowite uczucie! Niestety ciągle bardzo wolno się przesuwała... W końcu zgodziłam się również na nacięcie. A Mała stała jak zaczarowana; w końcu po kliku następnych skurczach, lekarka nacisnęła na brzuch i wypchnęła główkę - okazało się, że Gaja była owinięta pępowiną, trochę jeszcze szamotania i przy kolejnym skurczu, po 3 godzinach walki urodziła się cała. I wylądowała na moim brzuchu :) Ale to było cudowne uczucie szczęścia i ulgi! Po jakimś czasie przecięli pępowinę, mnie zaczął szyć jakiś lekarz(co mimo znieczulenia było dość nieprzyjemne i bolesne), mój chłopak podtrzymywał Gaję, żeby się z mojego brzucha nie ześlizgnęła, a ja trzymałam się fotela i chyba trochę tego lekarza opieprzałam... W końcu sobie poszedł, Gaję wzięli ode mnie na moment na jakiś szybki przegląd, w tym czasie fotel został przemieniony w łóżko, światła przygaszono, malutka wróciła do mnie, szpitalny personel sobie poszedł i zostaliśmy w trójkę. Cudowne pierwsze godziny razem. Po 2 godzinach Gaję zabrali na badania a ja przeniosłam się do sali poporodowej. Zaraz potem córcia wylądowała u mnie w łóżku. Myślałam, że padnę kamiennym snem, ale spałam może z pół godziny - całą noc wpatrywałam się w to małe cudo.

agus - 2011-06-29, 14:09

rodot, bardzo pozytywny jest Twój opis :D
adriane - 2011-06-29, 14:47

Wzruszający opis :)
agninga - 2011-06-29, 16:43

Dominika, rodot - piękne optymistyczne opisy :-)
YolaW - 2011-06-29, 17:54

rodot, dzięki za opis. Fajnie, że miałaś tak szybka I fazę i szkoda, że ta druga tak Cię wymęczyła. Na szczęście wszystko z Gają ok i jesteście szczęśliwie razem :) Ściskam Was mocno i ucałuj swój Cud od nas :) Dzielna jesteś niesamowicie :)
ana138 - 2011-06-29, 18:02

rodot - oczywiscie sie poryczałam..... cudownie, ze jestescie juz razem, jeszcze raz gratulacje.
bodi - 2011-07-04, 12:43

dominika, pieknie bylo, jak u mnie :D :D :*****************
(ale u mnie wanna okazala sie za ciasna ;) )

moze sie w koncu zbiore zeby moj porod tez opisac... przez pierwszy tydzien po mialam jaj Jagienka, w ogole nie chcialam wiedziec ze istnieje jakis swiat poza mna i Mila :) <3

rodot, pieknie :)

YolaW - 2011-07-04, 16:59

bodi, opisz poród, opisz :) Czekam z niecierpliwością :)
Poli - 2011-07-04, 21:18

Tak tak bodi czekamy :mryellow:

Rodot gratulacje , rzeczywiscie optymistyczny porod :-D

Dominika - 2011-07-07, 13:11

YolaW napisał/a:
bodi, opisz poród, opisz Czekam z niecierpliwością

No ja tez, ale na dwa opisy, i bodi i Yoli :-D

Momo - 2011-07-11, 23:12

To ja szybciutką relacje teraz zdam dla podtrzymania tej pozytywnej fali lekkich porodów :)
Meldowałam się, jak mnie rodzina wysłała przed świetami do szpitala z 5 cm rozwarciem. Sara urodziła się w terminie co do dnia, ale dzięki temu przedwczesnemu wypadowi do szpitala poznałam całą ekipę lekarzy, położnych, pielęgniarek i resztę personelu, dzięki czemu w dniu porodu czułam się całkiem "domowo" ;) (na ile można się tak czuć w szpitalu). 30 kwietnia o 4 nad ranem obudziłam się standardowo do toalety, czułam lekkie skurcze niczym nie różniące się od innych. W toalecie nie wyszedł mi czop, jak to było przy Ivie, więc na spokojnie wróciłam do pokoiku. Ponieważ porodów generalnie było mało miałam swój własny, poporodowy, z wygodnym twardym łóżkiem (w salach ogólnych materace mają wyleżane gniazda których mój kręgosłup z brzuszkiem nie trawił). Skurcze w ciągu godziny nie wzmocniły się specjalnie, ale nabrały regularności, średnio 30 sec. co 4 min. Wybrałam się jeszcze raz do toalety sprawdzić czopa, a raczej jego brak. Po drodzę zaszłam do dyżurnej położnej tak na wszelki wypadek dać znać że coś się dzieje. Stwierdziła żebym się jeszcze położyła, ale za chwilę przyszła do mnie i zaproponowała, żeby jednak pójść na badanie. Zdązyłm zadzwonić do B. żeby powoli się obudził i coś zjadł, i ruszał. Na badaniu wydało się że to już. Skurcze trochę mocniejsze i regularne co 2 min. 5.15 jeszcze w trakcie badania dzwoniłam po męża żeby już jechał bez śniadania. Oddychałam sobie na spokojnie jak mi mówiło ciałko, szybciej, wolniej. Powiedziałam, że chciałabym rodzić na takim fajnym niskkim krzesełku. Bez problemu panie wszystko przygotowały na podłodze, położna (mimo jak się później okazało problemów z nogami) jeszcze mi zaproponowała golenie w razie pęknięcia, potem miedzy skurczami wypełniła serię formularzy zasypując mnie pytaniami. Ku mojemu zdziwieniu byłam bardzo świadoma i wyostrzona na to co się wokół mnie dzieje. Odpowieadałam na kleczkach wsparta o wałek który n/b położna przygotowała dla siebie. Kiedy już wszystko wypisała wyszła zza kontuaru, usiadłam na krzesełku, popatrzyła i spytała mnie czy przemy, czy chcę czekać na męża, bo właściwie to już. Zaczęłam przeć. Popraosiła żebym spróbowała nie krzyczeć, bo odbieram sobie energię, a bez krzyku będzie szybciej. O.K. drugie parcie bez krzyku i główka już była. I trzecie, spokojnie czułam jak Malutka wyskakuje. 6.00. Oparłam się o oparcie krzesełka z Sarą na brzuchu, poprosiłam żeby z pępowiną poczekali na B. Urodziłam łożysko. Przyszedł p. doktor (przefajny człowiek) i niestety zaczełam krwawić, bo księżniczka mnie rozerwała i chcieli szybko ustalić czy to z rozcięcia czy z macicy, więc ważne było szybkie zszycie. Sarę wzięłą pediatra i jednak odcieli pępowinę. Okazało się że zamiast 3200g z ostatniego szpitalnego usg mała miała 3800g (wiec cięższa od brata o 150g.) Nikt nie robił problemów że nie chcę szczepić. Szybciutko oddali mi malutką, dr mnie szył, żartowaliśmy, dojechł B. Okazało się że była okropna mgła i nawet wozem strażackim na sygnale byśmy nie dojechali na czas, więc juz dobrze że byłam sobie w szpitalu. Potem zostałam jeszcze troche na sali porodowej. A potem wróciłam do swojego pokoiku z malutką. A w poniedziałek wyszłyśmy. Mimo zadomowienia chciałam już bardzo wrócić do swoich śmieci.

notasin - 2011-07-11, 23:37

Momo, ale fajnie :D
nie miałaś niedosytu, po takiej króciutkiej i spokojnej akcji? :) bo Tata na pewno miał :D
ale pęknięcie nie było w macicy? nie wypuściliby Was chyba wtedy tak szybko..

Momo - 2011-07-12, 10:01

hehe fajnie jest rodzić w takim tempie. pewnie byłabym niepocieszona gdyby to trwało dłużej, bo wtedy niepotrzebnie spędziłabym tyle czasu w szpitalu(a tych nie znoszę-pierwsze 4 dni to była dla mnie masakra psychiczna, bo nie mogłam uwierzyć że faktycznie jest możliwość, że nie zdążę dojechać)(mgła nawet przez myśl mi nie przeszła).
notasin napisał/a:
ale pęknięcie nie było w macicy?

Nie, nie. Nawet nie po starym szwie. Położna potem mi powiedziała ,ze gdyby wiedziała że malutka taka duża będzie to chyba by mi nie pozwoliła rodzić na tym krzesełku, "bo nie ma w tej pozycji żadnej możliwości uchronienia przed popękaniem ręcznie, ale tak naprawdę to na fotelu też nie wie czy by się jej udało".
Najbardziej jestem pod wrażeniem, że mimo porodu w zwykłym szpitalu, w długi majowy weekend, nad ranem czułam się jak w gronie dobrych przyjaciół. Ten cały personel po prostu kocha to co robi. Potem się dowiedziałam że lekarz był podminowany, bo wyszła jakaś chora sytuacja z pacjentką którą trzeba było odtransportować do szpitala wojewódzkiego i nie chcieli w dyspozytorni dać karetki. Ja podczas zszywania wogóle nie odczułam żeby coś było nie tak.Wszystkim życzę takiej opieki.

MartaJS - 2011-07-12, 10:34

Momo, ale fajny poród :-)

Ostatnio czytam różne relacje z porodów, czytam jakie ważne i jakie cudowne bywają te pierwsze chwile z maluszkiem i wiecie co sobie uświadomiłam? Że tego nie pamiętam :oops: Pamiętam calutki poród, wszystko po kolei, pamiętam tę cholerną końcówkę z wakum, pamiętam różowe ciałko wychodzące ze mnie i pierwszy krzyk... a potem dopiero poród łożyska. A tymczasem Stach leżał na mnie, Andrzej przecinał pępowinę, podobno byłam całkiem przytomna, rozmawiałam, nawet ponoć żartowałam coś tam - ale ja mam w tym miejscu totalną dziurę, nie pamiętam zupełnie nic :-( Wolałabym zapomnieć wakum albo szycie, a pamiętać pierwsze chwile z dzieckiem - niestety jest odwrotnie, te paskudne rzeczy pamiętam w każdym szczególe. I jakoś mi smutno i przykro z tego powodu...

Nie pamiętam natomiast zupełnie bólu. To akurat podobno jest normalne. Pamiętam tylko zmęczenie.

moony - 2011-07-12, 11:29

momo, super! A gdzie rodziłaś? Przepraszam, nie kojarzę skąd jesteś :oops:
MartaJS, podobnie jak Ty wszystko pamiętam.A pierwsze chwile z B? Próbowałam zobaczyć jego twarz, a widziałam tylko czubek głowy. Trochę bałam się go dotknąć, przesunąć trochę.

Poli - 2011-07-12, 13:14

Momo dziekuje ci za ten opis porodu, takich opisow powinnam czytac wiecej obecnie :-D

Wiecie co ja takze niezbyt pamietam te pierwsze chwile z moim synem ale zapewne dlatego, ze mi od razu go zabrali na mierzenie , wazenie itd :-( i podali dopiero jak byl w rozku i to na 5 sekund :-|

YolaW - 2011-07-13, 13:29

Momo, super, że miałaś taki szybki poród, bardzo pozytywnie brzmisz no i naszczęście byłaś już na miejscu :) A córeczka słusznych rozmiarów jak nasza Dianka :)
PS. Ja też opiszę swój poród na dniach :) Ku pokrzepieniu serc, a co! :)

Rut - 2011-07-13, 19:10

Witam,
Nie udzielałam się wprawdzie z różnych powodów na Brzuszkowych 2011, ale byłam ich wierną czytelniczką i naprawdę dużo mi dały. W tym miejscu bardzo dziękuję :-)
Postanowiłam jednak wrzucić tu opis mojego porodu, bo mi samej czytanie takich opisów bardzo pomagało i dodawało wiary w siebie. Jest też kilka elementów, na które wcześniej nigdzie nie trafiłam – np. to, że z punktu widzenia technicznego możliwe jest KTG pod wodą! Może komuś to się przyda. Synka rodziłam 3 tygodnie temu w USA, a więc w kraju epiduralu (zzo) i oksytocyny. Okazało się, że mimo tego mogło być naturalnie. Pozdrawiam serdecznie i bardzo chętnie odpowiem na wszelkie pytania.

Poród mojego pierwszego dziecka był dla mnie i dla mojego męża wspaniałym przeżyciem. Uważam, że nie była to jednak kwestia szczęścia, a bardziej naszej wiedzy i dobrego podejścia personelu medycznego. Chciałabym się podzielić wspomnieniami z mojego porodu, bo mam nadzieję, że pomoże to komuś przeżyć poród jako dobre, piękne i dające dużo siły doświadczenie. Jednocześnie z badań medycznych wynika, że naturalny, niezmedykalizowany poród jest najlepszy ze względów zdrowotnych zarówno dla matki jak i dla dziecka.

To był poród mój i mojego męża, a inne osoby były zdecydowanie obok. W czasie całego porodu nie było ani przez chwilę na sali lekarza ginekologa. Większość czasu była tylko pielęgniarka, potem też położna. Nie miałam podawanego znieczulenia ani oksytocyny, nie było również wykonane nacięcie krocza. Nie odczuwałam w czasie porodu na żadnym etapie potrzeby otrzymania znieczulenia. Według mnie, dla dobrego przebiegu porodu najważniejsze było to, że mogłam się swobodnie poruszać i przyjmować pozycję, w których najlepiej znosiłam skurcze. Z powodu bólów krzyżowych w moim przypadku było to przede wszystkim pozycja w klęku podpartym. Uważam, że ruch, a potem pobyt w wannie przyspieszył znacznie rozwieranie się szyjki macicy. W czasie całego porodu na plecach leżałam tylko chwilę w czasie pierwszego badania ginekologicznego i w ogóle nie wyobrażam sobie, że można rodzić w tej pozycji. Teraz wiem też, że rodząca w czasie porodu jest bardzo bezbronna, więc nawet ktoś wyposażony w potrzebną wiedzę może zostać bardzo łatwo zmuszony przez personel szpitalny do niekorzystnych zachowań. Najważniejszą decyzją jest więc wybór miejsca porodu –takiego gdzie personel jest w stanie zaakceptować nasze oczekiwania. Sam poród nie jest dobrym czasem na walkę z przekonaniami personelu.

Poród rozpoczął się odejściem wód płodowych o 4 po południu. Od razu też zaczęły się dość silne i regularne skurcze. Pojawiały się co 3 min i trwały ok. 40 s. W tym czasie nie chciałam aby nikt mnie dotykał. Skurcze spędzałam klęcząc oparta o piłkę porodową. Chciałam być jak najdłużej w domu, dopiero po 3 godzinach, gdy miałam już dość silne i częste skurcze, pojechaliśmy do szpitala. Skurcze spędzałam na tylnym siedzeniu, klęcząc na podłodze samochodu. Droga do szpitala była jedną z mniej przyjemnych części porodu. W szpitalu każdy skurcz spędzałam na piłce, również już na szpitalnym korytarzu. Może dzięki temu szubko trafiliśmy do naszej sali porodowej. Mąż rozmawiał najpierw z pielęgniarką, potem z położną, ja skupiałam się na skurczach. Gdy mnie zbadano na samym początku rozwarcie miało 3 cm, (wtedy byłam dość rozczarowana, myślałam, że będzie już więcej). Ponieważ wcześniej miałam pozytywny wynik badania na paciorkowca, podano mi antybiotyk. Chyba jednym z najbardziej bolesnych skurczy był ten, gdy wbijano mi wenflon, ponieważ musiałam to przetrwać na siedząco. Nie bardzo chcieliśmy KTG, ale pielęgniarka powiedziała, że to tylko na początek. Mimo, że byłam podłączona do KTG i kroplówki, to siedziałam na podłodze, a na skurcze opierałam się o piłkę. Od pewnego momentu zaczęły się bardzo mocne bóle krzyżowe, (już wcześniej wiedziałam, że dziecko jest w pozycji, która często oznacza bóle krzyżowe). Gdy opierałam się o piłkę, mąż mocno naciskał mi na plecy, to naprawdę pomagało. Cały czas piłam dużo wody. Miałam przygotowane również słodkie napoje i coś do jedzenia, ale odkąd jeszcze w domu zjadłam kawałek czekolady, nie miałam na nic ochoty. Starałam się chodzić często do ubikacji. Bardzo wygodne do przetrwania skurczu były poręcze w łazience. Dobrym pomysłem było zdjęcie ze ściany zegara. Dzięki temu nie denerwowałam się upływem czasu. Włączyliśmy też swoją muzykę. W pewnym momencie położna zaproponowała wejście do wanny. Okazało się, że bezprzewodowe KTG działa także pod wodą! Na szczęście dla pielęgniarki nie stanowiło problemu to, że KTG w wannie odpadało i aby coś odczytać musiała je przytrzymywać ręką. Ja zresztą tego nie pamiętałam. W wodzie było przyjemnie, ale cały czas jedyny sposób na przetrwanie skurczów to był na czworaka, z silnym naciskiem na plecy. Następnego dnia bolały mnie po tym kolana. W pewnym momencie położna powiedziała, że mnie znów zbada, (w czasie badania nadal pozostałam w wannie!), okazało się, że rozwarcie jest już na 8 cm. Byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona. Myślę, że to pobyt w wannie tak przyśpieszył akcję. Za jakiś czas dostałam kolejną dawkę antybiotyku, więc przeniosłam się na podłogę w łazience, aby nadal móc być na czworaka w czasie skurczu. Położna kazała mi mówić, gdy będę miała ochotę przeć. Gdy mnie zbadała, okazało się, że rozwarcie jest pełne. Z podłogi w łazience przeniosłam się na łóżko. Zostałam jednak na czworaka. Najpierw parłam w kucki, potem na stojąco na łóżku, ku lekkiemu przerażeniu położnej.. Zniknęły bóle pleców, więc ten etap był mniej bolesny niż poprzednie. W tym czasie miałam potrzebę wokalizowania, więc głośno mruczałam podczas każdego skurczu. Nie było jednak w czasie porodu momentu, w którym bym krzyczała. Pod sam koniec położyłam się na boku. Mąż mówił, że widzi już główkę, pielęgniarka przyniosła lustro i ja też ją zobaczyłam. Dało to dużo siły, aby przeć. Parłam wtedy kiedy czułam taką potrzebę, nie było to sterowane przez położną. Doskonale pamiętam ten widok, gdy najpierw urodziła się główka, potem ramiona i całe dziecko. Ponieważ niestety miało śluz w płucach, pępowina została odcięta od razu i dziecko zostało najpierw odśluzowane, a dopiero potem trafiło do mnie. Lekko popękałam, więc zostały mi założone szwy w znieczuleniu miejscowym. Przez chwilę, gdy byłam zszywana dziecko trzymał na rękach mąż, potem znów trafiło do mnie na karmienie. Wszystkie badania zostały odłożone o jakąś godzinę by dziecko mogło się najeść. Po tym czasie zostaliśmy przewiezieni do sali poporodowej. Nie czułam się wtedy zmęczona, wręcz przeciwnie miałam niesamowity przypływ energii. Sam poród trwał mniej niż 10 godzin licząc od odejścia wód płodowych. W czasie porodu nie stosowałam żadnych technik oddechowych, starałam się tylko pamiętać o tym, aby nie wstrzymywać oddechu. Dziecko było cały czas z nami w pokoju, a szpital opuściliśmy po 36 godzinach od porodu. Nie potrzebowałam w tym czasie żadnych środków przeciwbólowych i mogłam się całkiem swobodnie poruszać. Pierwsze karmienie było tuż po porodzie, potem karmiłam na żądanie. Dziecko nie było w szpitalu w dokarmiane. Ja nie miałam później żadnych problemów z laktacją.

Momo - 2011-07-13, 21:57

Witaj Rut :-) I tak powinno być zawsze i wszędzie.
YolaW, czekam(y). Rodziłaś tam gdzie planowałaś?
moony napisał/a:
momo, super! A gdzie rodziłaś?

W Sanoku. Myślałam o wyjeździe na Śląsk do rodziny, jak przy Ivie, ale wszystko się jakoś tak poukładało, że w pewnym momencie doszłam do wniosku, że nie ma sensu kombinować, bo nie przewidzę na jaką położną trafię gdzie bym nie była, a tak przynajmniej od czasu do czasu widziałam się z moją lekarką - baaardzo pozytywną osóbką.
Poli napisał/a:
Momo dziekuje ci za ten opis

Nie ma za co :-)

Poli - 2011-07-14, 14:45

Rut - super porod tylko pozazdroscic :-D , ja zaczynam wpadac w lekka panike czy podolam.......chociaz jak raz udalo mi sie i to w szpitalu mordowni , to tym razem powinno pojsc gladko - tak sie pocieszam ;-)
YolaW - 2011-07-14, 23:05

Momo napisał/a:
Rodziłaś tam gdzie planowałaś?

Tak, w Katowicach na Łubinowej :)

Poród opiszę jak pojedzie mama T., bo teraz nie mam bardzo jak pisać. A jedzie w sobotę.

Rut, fajnie, że wszystko było tak, jak sobie wymarzyłaś :) Oby wszystkie porody takie były.

Poli napisał/a:
ja zaczynam wpadac w lekka panike czy podolam.......chociaz jak raz udalo mi sie i to w szpitalu mordowni , to tym razem powinno pojsc gladko - tak sie pocieszam

Poli, podołasz na pewno, na 1000%. I z całego serca Ci życzę, żeby to był poród Twoich marzeń :) A że będzie szybciej to więcej niż pewne :) Trzymam kciuki!

YolaW - 2011-07-19, 23:41

No to opisze poród i ja dopóki pamiętam szczegóły :)

Zaczęło się coś dziać 4 lipca czyli w poniedziałek rano tak koło 7:30. Były to mocno bolesne skurcze, mniej więcej co pół godziny. Ale na spokojnie zaczęłam dzień i tylko sprawdzałam, czy przybiorą na sile lub częstotliwości. No i przybrały - były już co 15 minut. Zadzwoniłam więc po Tomka i po mamę. Przyjechali na spokojnie, bo nie kazałam im się spieszyć. No i jak przyjechali to akcja zwolniła na tyle, że skurcze były np. raz na 40 minut. Wkurzałam się, że znowu fałszywy alarm, a ja znowu zaangażowałam pół rodziny, mama i T. zwolnili się z pracy itp. Około 14 chodziłam już strasznie zła, bo choć skurcze były cały czas, to w sumie bardzo rzadko, czasami tylko co 20 minut, ale raczej rzadziej. No więc chodziłam jak struta, że znowu nic z tego (ja z tych niecierpliwych jestem :P ), ale cieszyłam się, że odciążyli mnie w opiece nad Olafem, bo skurcze jednak bolały. Postanowiliśmy jednak pojechać do Katowic dopiero na umówioną w sobotę wizytę na KTG na 19:00.
O 19:30 po KTG lekarz mnie zbadał i orzekł, że jest już 7 cm!! Ja byłam wniebowzięta, bo się nawet nie zdążyłam zmęczyć, a tu już takie rozwarcie! Także humor mi wrócił, jak kazali nam iść na porodówkę.
Po wypełnieniu papierów zostaliśmy przyjęci na oddział tak po 20. Przywitała nas bardzo miła położna pani Ewa i cudowna praktykantka. Położna po zbadaniu stwierdziła 8 cm, spytała czy praktykantka może też mnie zbadać i zgodziłam się. Obie badały bardzo delikatnie, nic nie bolało.
Potem była lewatywa, o którą poprosiłam. Nie bolało, bo rurkę sama sobie zaaplikowałam :P
Poszliśmy z T. na salę, dostaliśmy nasze wielkie łóżko, były piłki, przyciemnione światło i muzyczka polska w stylu "Zapytaj mnie, zapytaj czy Cię kocham". Milutko.
Za zasłoną rodziła sobie jedna laska, więc wszystko slyszeliśmy, ale u mnie było jeszcze na spokojnie, a laska szybko urodziła i się nie darła, więc nie miałam traumy. Tylko jak urodziła to się rozbeczałam trochę ze wzruszenia a trochę z zazdrości, że ona już po. Ja w tym czasie bujałam się na piłce, skurcze nie były rozrywająco bolesne i nie mocno częste, ale rozwarcie postępowalo, więc luzik :)
Jak sąsiedzi skończyli rodzić, to na porodówce zostaliśmy już sami :) Położna stwierdziła, że rozwarcie na 9cm i zaproponowala mi przebicie pęcherza, bo główka wtedy miała mocniej naprzeć na szyjkę i mialo to przyspieszyć koniec I fazy. Zgodziłam się. I chyba dobrze, bo pęcherz był tak twardy, że ciężko go bylo przebić. Był "jak u slonia" jak to okresliła położna (dobrze, że w ciąży nie chodziłam 2 lata w takim razie :P ). Poczułam jak wylewają się ze mnie ciepłe wody i faktycznie skurcze staly się częstsze i mocniejsze. Po chwili bylo już praktycznie 10 cm, ale położna powiedziała, że trzyma jeszcze rąbek szyjki jakieś pół cm. Zaproponowała mi zastrzyk, który miał to od razu zmniejszyć do zera. Chwilę to rozważałam, bo musiałaby założyć mi wenflon, ale bolało już mocno i pokusa zakończenia I fazy była zbyt wielka. Zalożyła mi wenflon, dostałam ten zastrzyk i faktycznie po minucie chyba rozwarcie bylo pełne.
Próbowalam przeć na krzesełku porodowym, z pozycji na boku, ale tak jak przy Olafie miałam słabe te skurcze. Takie jakies bez mocy...No i położna zaproponowała mi oxytocynę. Wahałam się, ale z drugiej strony czułam, że to by mi pomoglo (zresztą chciałam to mieć już za sobą, ja bym wtedy umowę na garnki zeptera za 10 tys. podpisała, a co tam taka oxy :P ). No i po oxy faktycznie dostałam kopa. Przeniosłam się na takie fajne łóżko, gdzie przyjęłam pozycję siedzącą, zaparłam się nogami, rękami, a Tomek i praktykantka przyciskali do mnie nogi. Tak mi bylo najwygodniej i sama zdecydowałam, że tak chcę przeć. Położna była przy kroczu i masowała mi je jakimiś olejkami itp. Dopiero wtedy się zmobilizowałam (wcześniej to mnie takie lenistwo ogarnęło, że mi się nie chciało rodzić, serio!). Zaczęłam przeć, skupiałam się, ale między skurczami płakałam, że chcę wracać do domu :-P . Położna uspokajała mnie, że to trochę dłużej może potrwać, bo z ochroną krocza to trzeba dać temu czas, a poza tym Diana wychodziła jakby była pierwszym dzieckiem i szlaki byłyby jeszcze nieprzetarte :shock: Nie darłam się jednak, byłam skupiona na skurczach, a między nadal się trochę rozklejałam. W końcu zaczęła pojawiać się główka. Spytałam czy mogę jej dotknąć i dotknęłam. Była taka śmiesznie miękka :) Nie tak sobie to wyobrażałam, myślałam, że będzie twardsza.
W końcu główka wyszła (Diana miała wystawiony języczek :P ), a potem to już szybciutko cała reszta. Położyli mi ją na brzuchu, wyściskałam ją. Pępowinę zacisnęli dopiero po dłuższej chwili, jak przestała tętnić. Tomek przeciął pępowinę i wzięli na chwilę Dianę na odsysanie wód (wypiła ich tyle, że aż nimi chlustała), a ja w tym czasie urodziłam łożysko. Jak położna czekała na nie to kręciła pępowiną, ale poprosiłam ją, żeby tego nie robiła, bo mnie to wkurzalo.
Potem jeszcze 4 szwy, bo mnie trochę otarło i to bylo najmniej przyjemne, bo bolalo, ale na szczęście trwalo krótko. Wtedy też czułam jaka to ulga byc już po wszystkim.
Potem 2 szczęśliwe godziny w takim małym pokoiku przy sali porodowej, ciemne światło, bardzo intymnie tam było.
Na koniec praktykantka wzięła mnie pod prysznic, gdzie mnie chwaliła jaka byłam dzielna :) Za to ją będę zawsze uwielbiać :) Mnie to sił dodaje. Pod prysznicem super, nawet mi słabo nie było. I potem pojechaliśmy na salę a T. do domu :)

[ Dodano: 2011-07-19, 23:44 ]
PS. Mimo, że w moim porodzie były 3 dodatkowe interwencje (przebicie pęcherza, zastrzyk i oxy) to uważam, że były podane w dobrym momencie porodu i usprawniały go (przyspieszały), nie komplikując akcji jednocześnie. Poza tym wszystkie były ze mną konsultowane, sama podejmowałam decyzję, czy chcę, by je zastosowano. Czułam, że to ja decyduję. I to mi się podobalo, bo czułam się jakby równorzędnym partnerem w tym porodzie, a nie nic nie mogacym pacjentem.

notasin - 2011-07-20, 01:24

YolaW, super, brzmi mega lajtowo, bardzo się cieszę! :D wyściskaj ode mnie Waszą cudną Kruszynkę :*
Pipii - 2011-07-20, 07:58

YolaW pięknie..
te wszystkie interwencje są przecież po to, aby kobietą rodzącym pomagać, a nie przeszkadzać, przy Twoim porodzie byłaś traktowana z godnością, która przecież Ci się nalezy i na którą zasługujesz.. jeżeli może być łatwiej - dlaczego się nie godzić na przebicie pęcherzy czy oxy., jednakże tak piękne tu widać, że to była Twoja decyzja.. pięknie.. :*

priya - 2011-07-20, 14:46

YolaW, pięknie. Nie mogę się doczekać kiedy Was zobaczę 8-) Z opisu wynika, że poród nieporównywalny z pierwszym ;-)
Poli - 2011-07-20, 17:13

Yola dziekuje za zyczenia :->

I zgadzam sie, porod spokojny, i brzmi lajtowo, jak piszesz tak spokojnie jak mialas 7 cm itp, to mysle wow , ja przy siedmiu juz chcialam umierac izeby ktos mnie dobil :mryellow: . A tutaj relaks i spokój bije z twojego porodu :-) piekny opis :-)

YolaW - 2011-07-22, 22:53

notasin napisał/a:
wyściskaj ode mnie Waszą cudną Kruszynkę :*

Dziękuję, wyściskałam :)

notasin napisał/a:
brzmi mega lajtowo

Jenny napisał/a:
CZułaś się lajtowo?

I faktycznie było lajtowo, choć wtedy wydawało mi się, że lajtowo nie jest :)

priya napisał/a:
Nie mogę się doczekać kiedy Was zobaczę

Zapraszamy w sierpniu :) Ja też już się nie mogę Was doczekać :)

Jenny napisał/a:
jak się zarejestrowałam na WD to z zapartym tchem czytałam jak Ty i Exce się szykowałyście do porodu i teraz mam wrażenie, że dwoje dzieci urodziłaś w te parę miesięcy jak jestem tu z wami :)

:) Czas tak szybko leci, nie? A Olaf i Lilka to już prawie dorosłe dzieciaki! :)

Jenny, co do pęcherza to teraz ciężko stwierdzić, ale mogło tak być, że położna nieco pomogła, lub samo badanie spowodowało pęknięcie pęcherza. U mnie to przebijanie było za pomocą jakiegoś narzędzia, ewidentnie widziałam, że coś jest robione z pęcherzem, ale mój był bardzo twardy. Niemniej jednak od razu zabrała się do tego z narzędziem.

Poli napisał/a:
ja przy siedmiu juz chcialam umierac izeby ktos mnie dobil

Poli, teraz Tobie też pójdzie szybciej, trzymam kciuki, żeby było lajtowo :) I musi tak być :)

izziland - 2011-07-23, 11:43

Jak może osoba, dla której poród to trauma zrozumieć, że dla kogoś to najwspanialsza chwila w życiu? Najedzony nie zrozumie głodnego:) Podglądam te relacje, nie rozumiem ich, ale zazdroszczę.
go. - 2011-07-23, 12:01

YolaW, cudnie! :D

YolaW napisał/a:
Czułam, że to ja decyduję.


i tak powinno być!
Mnie o przebiciu pęcherza poinformowana sekundę po fakcie, a o podłączeniu oxy to już lepiej nie wspominać jak było :?

nemain - 2011-07-23, 13:04

Yola super opis, piękny poród. Masz rację, że interwencje medyczne są po to żeby pomagać i wspaniale, że właśnie tak było u Ciebie :)
fiwen - 2011-07-24, 00:47

No to chyba ja się wreszcie wypiszę o moim porodzie. Po prawie 6 miesiącach czuję, że już mogę... :) A było tak:

Pod koniec ciąży miałam podejrzenie wielowodzia. W 37 tygodniu kazano mi się zgłosić do szpitala celem zbadania czy wód nie trzeba odciągnąć. No więc 1 lutego stawiłam się niby nie do porodu. Wszystko fajnie, opowiadam co się ostatnio działo i jak się czuję, że dziecko się rusza… Badanie… I chlussss….!!! :mrgreen: Wody mi odeszły. Więc problem nadmiaru wód sam się rozwiązał. Trafiłam na oddział, na salę przedporodową o godz. 11.30. I tak co jakiś czas, przychodził ktoś z personelu i a to mnie badał (rozwarcie na 1 palec), a to pytał czy coś mi cieknie :oops: (ciekło), a to zrobić KTG. Nuda ja nie wiem co. Leżałam, sms-owałam, czekałam na jakiś ból. Nie pozwolili mi pić, bo gdyby była potrzebna cesarka i znieczulenie to lepiej żebym nie piła. Więc leżałam i usychałam. Ok. 17.00 zabrano mnie z tej sali przed… na salę porodową. Kazali mi się położyć na wielkim łożu i podłączyli Oxytocynę, bo ciągle nic się nie działo z rozwarciem. Przyszła położna (bada) i pyta czy mnie coś boli. Ja mówię, że nie. Ale za pół godziny boleć zaczęło. Tak z pleców. Kazali mi chodzić, albo siedzieć na piłce i oddychać "prawidłowo". KTG miałam robione na stojąco. Ból pojawiał się i znikał, ale wyraźnych skurczów nie odczuwałam. Przyjechał mój mąż. Ok. 19.00 przylazł wielki Pan Doktor, zbadał i zarządził, że trzeba przebić pęcherz płodowy, bo wody się sączą, a rozwarcie stoi w miejscu. Wywalili M. za drzwi. To była istna tortura. :cry: Wsadził mi między nogi wielki metalowy szpikulec i gmerał mi nim jakby mnie chciał przebić na wylot od dołu przez wszystkie flaki aż do mózgu. Wody się ze mnie lały, wiłam się na łóżku i to był straszny, nieludzki ból. Po tym mój M. mógł wejść, ale naprawdę żałowałam, że musiał mnie zobaczyć tak zmaltretowaną i zapłakaną. Zaczęłam błagać o coś do picia, ale nic nie dostałam. Czekaliśmy na jakiś postęp. Do 21.30 zrobiły się 4 cm. rozwarcia. Znowu przyszedł lekarz, badai i pyta o skurcze, jak często są i jak mocno boli. Ja mówię, że żadnych skurczy nie czuję, tylko ból idący z pleców. Doktor maca mi brzuch i pokazuje jak mam się zorientować, że mam skurcz, skoro go nie czuję. Znów błagam o picie. Mój M. przemyca mi parę łyków wody w plastikowym kubeczku. O 23.00 przyłazi ekipa doktorów z anestezjologiem i proponują cesarkę, argumentując, że wszystko za długo trwa, że dziecko bez wód, że kanał otwarty, że dziecko wymęczone, że może dojść do jakiejś infekcji, że nie będę miała siły urodzić. Obgaduję sprawę z M. i zgadzamy się na cesarkę. Podpisuję papiery i czekam, aż po mnie przyjdą. Przychodzi lekarz z położną i położna ostatni raz mnie bada i… słyszę „Doktorze, mamy 9 cm….!” Bada mnie lekarz i mówi: „No to jednak Pani rodzi….” Taaa…. Naprawdę? :lol: A ja nadal nie czuję skurczów, tylko jestem zmęczona od tego bólu z pleców. Później już nie patrzyłam na zegarek, bo dość szybko pojawiły się bóle parte. Ja się oczywiście nie zorientowałam co się dzieje, ale położna jakoś po mnie poznała że to już. :mryellow: Parcie było okropne. Nie mogłam złapać oddechu. Marzyłam, żeby to się skończyło, żeby przestało boleć i żeby dali mi pić. Położna w pewnym momencie pyta czy mnie naciąć, bo wcześniej mówiłam że nie chcę. Drę się, żeby cięła jeśli to tylko szybciej się skończy. :-/ Miałam zamknięte oczy, ale M. mi później powiedział, że widział jak wzięła nożyczki i chlusnęła krew. Niby miało być na szczycie skurczu, ale i tak czułam jak mnie przecięła. Potem przychodziły kolejne skurcze i czułam jak dziecko się przeciska a potem cofa. Wreszcie położna krzyknęła (nawet radośnie), że już widać główkę, a mała ma czarne włoski. :-D M. ściska mnie za rękę, albo głaszcze po włosach i coś szepcze mi do ucha. Wkurza mnie! Krzyczę, że nie mam siły, że nie mam już oddechu. Nawet nie wiem skąd wziął się lekarz, który położył mi się na brzuchu i po prostu siłą wycisnął ze mnie małą. Główka wyszła i poczułam ulgę. Położna pyta mojego M. czy chce popatrzeć, bo z buzi cały tatuś :-P Krzyczę „nieeee!!!!” i na następnym skurczu (za pięć pierwsza w nocy) rodzi się reszta małego ciałka. Jest sine, skulone i nie płacze. Rzucają mi ją na brzuch, mokrą i śliską, moją córeczkę…. i zaraz zabierają. Mój M. idzie z nią. Po chwili słyszę dziecięcy krzyk…. Małą badają, mnie szyją. Nie czuję już bólu. Przynoszą mi dziecko po dłuższej chwili i mogę ją nakarmić. Ja nie wiedziałam jak, ale moja mała wiedziała jak się przystawić. Łapie i ssie. Niesamowite uczucie. :mryellow: Jest taka malutka i pomarszczona. Wreszcie i ja dostaję też pić. :lol: Pełnia szczęścia :!: Jeszcze nie wiem, że prawdziwy ból po szyciu krocza oraz ból mlecznego nawału w piersiach dopiero przede mną. ]:-> Ale to już zupełnie inna historia….

koko - 2011-07-24, 08:47

fiwen, aleś się dziewczyno wymordowała. To nieludzkie, żeby nie dać ci wody przez tyle godzin tym bardziej, że jak się okazuje, przypadki zadławienia czymś z żołądka podczas narkozy były naprawdę sporadyczne (jakiś cholernie niski odsetek). Skoro piszesz o wszystkim to mam nadzieję, że jakoś uporałaś się ze swoimi przeżyciami.
YolaW piękny poród. A przy trzecim pójdzie jeszcze łatwiej :mryellow:

koko - 2011-07-24, 09:57

No właśnie, co kraj to obyczaj, nam kazano przynieść ze sobą do porodu co najmniej 2 butelki niegazowanej wody...
moony - 2011-07-24, 09:58

fiwen, a wczoraj wieczorem o Tobie myślałam :) Jak Ola i jej alergia? Jak sobie radzicie?
Jesteś super dzielna :D

priya - 2011-07-24, 10:20

fiwen, ależ nieludzko Cię tam potraktowali! Przykro mi, że wspomnienia nie są najpiękniejsze, choć finał cudny i już na zawsze reultat męczarni będzie Twoim pocieszeniem :-) Ja tylko nie rozumiem dlaczego przebicie pęcherza było tak bolesne dla Ciebie. Mi przy drugim porodzie też przebili. Nie czułam całkowicie NIC. Poza tym, że chlusnęła ze mnie rzeka wód.
fiwen - 2011-07-24, 11:15

priya napisał/a:
Ja tylko nie rozumiem dlaczego przebicie pęcherza było tak bolesne dla Ciebie.
Myślę, że gdyby lekarz trochę się postarał, to mogłoby nie boleć lub bolałoby mniej. Ale temu wyraźnie nie zależało.

Ja wcale nie uważam, żebym była dzielna. Wiele z Waszych opisów emanuje spokojem, a narodziny są naprawdę piękne. Ja wrzeszczałam błagając o koniec.
Mój mąż powiedział mi później, że nigdy wcześniej nie widział takiego cierpienia, bólu i nadludzkiego wysiłku. Zapytał też, czy wyobrażam sobie, że mogłabym przeżyć taki ból jeszcze raz? Powiedziałam, że tak, że dla własnego dziecka byłabym gotowa nawet na więcej. Powiedział mi wtedy, że właśnie dlatego to my kobiety zostajemy matkami, bo żaden facet by tego nie przeżył. :mryellow:

excelencja - 2011-07-24, 20:09

YolaW, cieszę się, że jesteś zadowolona i bardzo mocno ściskam!
agninga - 2011-07-24, 23:12

fiwen: kurcze blade :evil: co za szpital?? dobrze że beż większych komplikacji mimo to... pozostaje tylko trzymać kciuki za tym razem piękną powtórkę :-)
seminko - 2011-07-24, 23:38

fiwen, nie napoić rodzącej kobiety to dla mnie nieludzkie... Mnie się wciąż chciało pić, a gdyby mi nie dano, to:
a) zeszłabym z tego "łóżka", czy co to było, w środku jakiejkolwiek akcji i poszła do najbliższej łazienki, napić się choćby z kranu;
b) zeszłabym w ogóle, w każdym razie zemdlała. Woda podczas i po porodzie to była jedna z pierwszych po oddechu potrzeb mojego organizmu!
Nie wyobrażam sobie odmawiania jej.
Byłaś bardzo, bardzo, bardzo dzielna.:*
I dobrze, że już wszystko dobrze :-D

notasin - 2011-07-24, 23:48

fiwen, brak mi słów by opisać, jak bardzo Ci współczuję :* cieszę się, że mimo tego koszmaru jaki Ci zgotowano, nie straciłaś chęci, by urodzić kolejne cudne istotki :)
YolaW - 2011-07-25, 00:01

fiwen, ogromnie Ci współczuję przejść i tych wszystkich wątpliwych atrakcji typu wyciskanie z brzucha czy nacięcie. Mój pierwszy poród pod wieloma względami przypominał Twój, aż mnie ciarki przeszły... Ale dzielna byłaś, wiesz? :)

koko napisał/a:
A przy trzecim pójdzie jeszcze łatwiej

koko ja na razie jestem na etapie, że już NIGDY WIĘCEJ!! :P

[ Dodano: 2011-07-25, 00:05 ]
priya napisał/a:
Ja tylko nie rozumiem dlaczego przebicie pęcherza było tak bolesne dla Ciebie. Mi przy drugim porodzie też przebili. Nie czułam całkowicie NIC. Poza tym, że chlusnęła ze mnie rzeka wód.

Dokładnie jak u mnie. Może nie bolalo samo przebicie pęcherza, bo ten nie jest unerwiony, ale grzebanie w środku przez niedelikatnego lekarza.

fiwen napisał/a:
Ja wcale nie uważam, żebym była dzielna.

fiwen, uwierz mi, że byłaś bardzo dzielna :) Na dodatek bez wody :evil: Okrutnie zostałaś potraktowana, ale dobrze, że wszystko w porządku, a wyciskaniem Oli nie uszkodzili jej. Ja dopiero po fakcie poczytałam co to za "pomoc" przy rodzeniu :evil:

go. - 2011-07-27, 10:56

ja jak czytam opisy Waszych porodów (no może poza biednej fiwen) to coraz bardziej mi mój poród się nie podoba. Na początku po porodzie byłam tak szczęśliwa, że dzidzia jest już z nami, że nie zwracałam uwagi na wszystkie szpitalne "niedogodności". Teraz patrzę na to bardziej z dystansem i wiem, że w tym szpitalu już raczej nie zagoszczę
no chyba, że tj kumpel, którego żonka rodziła 2 tygodnie po nas opowiadał, że objechali wszystkie szpitale we Wro i nigdzie nie było miejsca. Z jednego telefonowali do drugiego, żeby sprawdzić ilość miejsc. Kiedy przybywali już było zajęte, i ostatecznie skierowali ich do Oławy...

priya - 2011-07-27, 11:29

gosia z badylem, ja dopiero po dwóch porodach zrozumiałam jak chciałabym rodzić moje dzieci. Ale kolejnych nie ma w planie, więc pewnie już tak nie urodzę.
fiwen - 2011-07-27, 11:59

priya napisał/a:
ja dopiero po dwóch porodach zrozumiałam jak chciałabym rodzić moje dzieci
Ja po pierwszym zrozumiałam jak bym nie chciała... :lol: Czasami zastanawiam się co mogłabym zmienić..., czy w ogóle mogłabym coś zmienić?? Może gdybym zaczęła się stawiać lekarzom, upominać się o swoje prawa i lepsze traktowanie, to naraziłabym się na jeszcze gorsze rzeczy. W Łodzi w ogóle jest beznadziejnie jeśli chodzi o szpitale...
sunny - 2011-07-27, 11:59

gosia myślę, że teraz już nie ma co rozpamiętywać, jedynie w przyszłości można zastanowić się, czy nie wybrać lepiej. Choć wybór nie zawsze od nas zależy np. w przypadku braku miejsca, czy z innych przyczyn. Ja np. wiem, że nie chciałabym rodzić w największym naszym poznańskim klinicznym szpitalu położniczym, ale wiem też, że mają tam dobry sprzęt i fachowców, więc jeśli - odpukać - będą jakiś problemy z ciążą, to pewnie się tam udam.
Poza tym chyba dopiero mając do doświadczenie za sobą masz możliwość pełnego określenia, czego oczekujesz - tak jak pisze priya

go. - 2011-07-27, 15:37

niby coraz więcej ulepszeń zostaje wprowadzanych. Fundacja Rodzić po ludzi prężnie działa
Mam nadzieję, że w niedługim czasie to nie będą tylko "procedury" na papierze, tj to m.in (jak widać nie tylko)nas spotkało :roll:

sunny - 2011-07-27, 15:55

Myślę, że problem jest złożony i nie ma sytuacji idealnych, nawet zagranicą ;-) Po pierwsze różne są też oczekiwania rodzących, np. jedna moja koleżanka uważa, że znieczulenie powinno być aplikowane wszystkim i wszędzie, bo nie rozumie dlaczego w XXIw. poród miałby boleć. Druga sprawa to taka, że część lekarzy faktycznie ma podejście do pacjenta, które czasem ciężko zrozumieć. I oni tego czasem nawet nie robią w złej wierze, czasem nawet są jak najbardziej przekonani, że działają właśnie najlepiej, jak mogą. Mentalność ciężko zmienić. Mojej siostrze podczas zajęć szanowany prof szef jednego z oddziałów w dużym szpitalu położniczym powiedział, że on nie rozumie o co chodzi z tą akcją Rodzić po ludzku, że kobiety chciałyby na ścianach misie i kwiatki a to jest szpital, oni się nie będą pierdołami zajmować, bo ratują życie. W tym samym szpitalu nie widzą nic dziwnego w tym, że podczas pierwszego badania ginekologicznego chorej 14-latki w jej krocze wgapia się dwóch lekarzy i 15 studentów, w tym 7 chłopaków w wieku lat 23 :roll:
Niestety wszystko zależy w sumie od szefa oddziału, jeśli "góra" widzi potrzebę zmian, to wcieli je u siebie w życie. Ale środowisko uczelniane, a szczególnie medyczno-uczelniane to dość specyficzny sosik :-/

go. - 2011-07-27, 16:25

Jeszcze problem leży w tym czy niektórzy traktują swoją pracę "odwalić i doczekać do fajrantu", czy z sercem.
Ja miałam położną suczynę. O wszystkich działaniach dowiadywałam się po fakcie. Jak mdlała to mówiła, ze myslała ze sciemniam, a nie nie mam siły, "jak co druga". Inaczej to wcześniej by... etc.
Jakby była moją sąsiadką to bym jej pewnie dzień dobry nie mówiła ;) a tu jeszcze musiałam z nią rodzić... :roll:
Albo te teksty już po porodzie to pierwiastek, które pierwszy raz przystawiały noworoda do cyca i nie wiedziały dokłądnie jak. Liczyły na pomoc, a dostawały tyle "a co pani robiła przez 9 miesięcy?". Toż kurna, chyba nie karmiły piersią :shock:
Nie chodzi o pomalowane ściany (byle tylko w kiblach syfu nie było), tylko o atmosfere(?)
Przecież dla każdej z nas/nich poród to jedna z ważniejszych spraw w życiu :roll:

sunny - 2011-07-27, 17:00

gosia z badylem napisał/a:
JNie chodzi o pomalowane ściany (byle tylko w kiblach syfu nie było), tylko o atmosfere(?)


Oczywiście, że nie chodzi, chociaż ładne otoczenie sprzyja dobremu samopoczuciu, pisałam tylko, że ten prof. sprowadził do tego właśnie całą akcję, której jak sam mówi, nie rozumie.
Położna Ci się naprawdę trafiła zdziczała, jak to jednak wszystko zależy od człowieka... Swoją drogą często odnoszę wrażenie, że nikt się tak nie potrafi wyżyć na kobiecie, jak druga kobieta :roll:

koko - 2011-07-27, 20:26

sunny napisał/a:
Swoją drogą często odnoszę wrażenie, że nikt się tak nie potrafi wyżyć na kobiecie, jak druga kobieta :roll:

sunny, święta racja. I nie mogę zrozumieć bab, które same z jakiegoś powodu cierpiały, a potem powielały swoją historię u córek, jak np. "święte męczennice", wiecie, takie polskie kury domowe, albo bardziej hardcoreowy przykład - ta afrykańskie kobiety, które dokonują obrzezania córek.

YolaW - 2011-07-27, 22:06

gosia z badylem, współczuję tej polożnej, ja przy pierwszym też parę takich spotkałam i najbardziej mnie właśnie takie upokarzające słowa bolały.

sunny napisał/a:
nikt się tak nie potrafi wyżyć na kobiecie, jak druga kobieta

niestety mam podobne doświadczenia :(

Poli - 2011-08-02, 16:58

Dobra zaczynam w koncu ;-)

25.07 w poniedzialek 3 dni po terminie pogadalam sobie z mala w brzuchu , ze fajnie byloby jakby przyszla na swiat jutro 26.07 , bylby to ten sam dzien w jakim urodzil sie jej brat i wtorek tez fajny dzien ;) . I posluchala sie skubana :-D .

O 4 rano zbudzily mnie skurcze, bardzo intensywne i konkretne, ale caly czas mialam obawe, ze sa to fałszywe, wiec leze w lozku tak sobie do 7 rano , kiedy juz z bolu nie moge lezec , wstaje. Mowie do meza , aby sprzatal w domu :-P ,chyba rodze....
Wiec zjadlam sobie owoce , wypilam zelazo, walnelam sobie lewatywke :-P uff sama przyjemnosc w porownaniu z ta jaka mi fundnęli w szpitalu podczas porodu syna ....

I czekamy , o godzinie 11 dzwonimy na porodowke aby przyslali polozna, poniewaz skurcze mam bardzo intensywne. W miedzy czasie slucham mzyki na sluchawkach - rocka - najbardziej udawalo mi sie wczuć w muzyke , spiewalam , kolysze sie na pilce , pomaga bardzo , jednak kiedy przychodzi skurcz musze wstac , opieram sie rekami i oddycham - mowie do meza , cholera zapomnialam, jak te skurcze bola :-P

Polozna przyjezdza ok 12 i bada mnie - 9 cm rozwarcia :!: mega szczesliwa, moge wejsc do basenu ! Wlaze i skurcze odczuwane sa slabiej , mega relaks......
po godzinie polozna bada mnie ponownie i stwerdza, ze wejsce macicy zagordzil balon z wodami plodowymi a glowa dziecka przesunela sie w glab... pyta sie o przebicie wod plodowych, odmawiam i chce czekac. Jednak po pewnym czasie sytuacja wyglada tak samo , i mowie przebijac :!: chce urodzic moja ksiezniczke :-D .

Po przebicu dostalam mega sinych skurczy i zaraz parte o takiej sile , ze tylko krzyk pomagal mi , wiec darlam sie podczas tych partych ile mialam sily :-> maz polewal mi plecy , rodzilam na kolanach oparta rekami o basen . parte trwaly 0,5 godziny , gdzie glowka przesuwala sie do przodu a potem troche cofala i tak w kolko, ale polozna mowila ,ze tak ma byc to ok :-) .
W koncu wypchalam glowke :!: Ale ulga , polozna mowi abym sie podniosla do pozycji pionowej wzielam reke i poczulam miekki puszek miedzy moimi nogami , glowka oblepiona w mazi plodowej, mowie do meza: daj reke , wiec on takze maca sobie 8-)

Nastepnie wypycham reszte cialka , lapie i podnosze do gory , cialko jest w wodzie tylko glowka wystaje i mala drze sie w nieboglosy :!: :-D .
Czas narodzin 14.48
Po pewnym czasie wychodze z wody na sofe mala na moim brzuchu , zrobila kupe :mrgreen: i lezelismy sobie 2 godziny goli razem, zaczela szukac cycka , wiec dostawilam ja, nie poszlo latwo , ale w koncu zalapala.

Urodzilam lozysko, peklam lekko tylko w srodku , mam 3 szwy , od razu siadam, o dziwno nie boli mnie, jestem tylko obolala. Wazymy sie , mierzymy i ubieramy, idziemy spac. Pierwsza noc mala spi 10 bitych godzin, jak widac byla zmeczona ;-)
A lozysko lezy w zamrazarce, mamy zamiar kupic drzewo i zasadzic :-D

excelencja - 2011-08-02, 17:09

Poli, chlip chlip, pięknie

fiwen jesteś dzielna!!!!! mega!

notasin - 2011-08-02, 17:10

Poli, jaki fajny poród! :D świetną minę ma Twoja córeczka na tym zdjęciu :D gratulacje!! :D :D
sunny - 2011-08-02, 17:38

Super, fajnie w porodach domowych jest to, że zaraz po można się położyć na swojej kanapie :-D
nemain - 2011-08-02, 19:18

Poli pięknie, cudownie i generalnie ahhh !
moony - 2011-08-02, 19:26

Poli, super! i jaki mały człowieczek łypie spod oka :D
paulina - 2011-08-02, 20:08

super opis, Poli, gratuluję!
mnie poród czeka za 3 tygodnie :) ale zdecydowałam się na szpital, jak w pierwszym przypadku. zobaczymy, co będzie, bo uparcie chce rodzić w kucki. a miesiąc temu rodziła tam znajoma znajomej i dopiero jak ugryzła do krwi położną (sic!) to przestały ją we dwie wlec na siłę na łożko porodowe...ciekawe, ciekawe. a najciekawsze, ż emiała uzgodnione z położną tą właśnie, że rodzi w pozycji wertykalnej.
chyba dlatego każą krótko obcinać paznokcie do porodu hehehe

koko - 2011-08-02, 20:10

Poli, ten twój luz wciąż mnie rozwala. Piękne przeżycie i super córa :-)

[ Dodano: 2011-08-02, 20:13 ]
paulina, ja też np. chciałam siedzieć na piłce czy przeć w kucki, ale w trakcie porodu okazało się, że najwygodniej mi stojąc. Więc nie zakładaj niczego, ważne, żebyś miała swobodę i możliwość wyboru.

paulina - 2011-08-02, 20:28

wiem , wiem, to drugi raz to już coś tam wiem ;)
z pierwszego jestem jako tako zadowolona, bo ani sie nei dałam naciąć ani niczym nafaszerować mimo zapału położnej ;) ale teraz umawiamy się z inną położną, no i zobaczymy. może może byc lepiej, a może nie. a przede wszystkim napewno będzie inaczej, bo to inna ciąża i inne dziecko, wiec plany czynię ogólnikowe i dostosuję się do sytuacji, a co.

koko - 2011-08-02, 20:31

Aaaa.... to dla ciebie już nie pierwszyzna. Nigdzie nie napisałaś, że masz już jednego szkraba.
YolaW - 2011-08-02, 23:06

Poli, super miałaś poród i szybki :) Fajnie, że udalo się w domu urodzić i że jesteś na chodzie :)
A mina córeczki cudna :)

Velana - 2011-08-02, 23:07

Wreszcie znalazlam czas zeby poczytac sobie o Waszych porodach...
Tak sie zaczytalam wstecz ze juz nie mam sily opisac swojego ;-)

paulina - 2011-08-02, 23:07

napisałam :) w powitalnym :)
YolaW - 2011-08-02, 23:09

koko napisał/a:
paulina, ja też np. chciałam siedzieć na piłce czy przeć w kucki, ale w trakcie porodu okazało się, że najwygodniej mi stojąc. Więc nie zakładaj niczego, ważne, żebyś miała swobodę i możliwość wyboru.

Miałam to samo, ostatecznie poszłam na łóżko, ale i tak rodziłam w pozycji wertykalnej, tylko na łóżku miałam się o co zaprzeć :) A na krzesełku porodowym było mi np. bardzo niewygodnie. Najlepiej niczego nie zakładać :)

paulina napisał/a:
wiec plany czynię ogólnikowe i dostosuję się do sytuacji, a co.

świetne podejście :)

Poli - 2011-08-03, 10:48

Dzieki dziewczyny za mile slowa :->

Tylko dodam, ze po pordzie, mowie do meza, aby wywiesil kartke na drzwiach , ze ja tylko rodzilam i nikt niekogo nie zamordowal :mrgreen: . Nie wiedzialam,ze moge sie tak drzec i w takich wysokich tonach ;-)

Macie racje dziewczyny z tym planowaniem, ja balam sie bardzo,ze jednak nie urodze w wodzie , poniewaz odechce mi sie, albo bede czula sie slabo, ale o dziwo czulam sie fantastycznie w tym basenie, a pozycje do porodu jakos przyjelam instynktownie na kleczka :-)

sunny - 2011-08-03, 11:00

Poli dobrze, że nikt policji nie zawiadomił. W tym przypadku przydała się tak potępiana znieczulica sąsiadów ;-)
martika - 2011-08-11, 13:38

Poli gratuluję :-)

Nie wiem czy już ktoś wklejał ten wzruszający artykuł:

hxxp://wyborcza.pl/rodzicpoludzku/1,114118,9610938,Porod_fizjologiczny__Ja_wiem__co_to_jest_.html

nemain - 2011-08-29, 05:56

opisuję właściwie na świeżo, bo wczoraj rodziłam :)

miałam co do porodu swoje plany. miało być w domu, w atmosferze kameralnej, bez obcych ludzi etc. niestety komplikacje w ostatnim tygodniu sprawiły, że zgodziliśmy się na indukcje porodu. do szpitala jechałam więc "na sucho" bez żadnych skurczy tylko z ogromnym stresem. wiedziałam, że dostanę oksytocynę, której się ogromnie bałam bo nasłuchałam się opowieści, że skurcze po oksy są właściwie nie do zniesienia. powiedziałam mężowi, że jeśli faktycznie będzie strasznie będę chciała dostać znieczulenie.

o 9.30 byłam już podpięta i do kroplówki i do ktg. w czasie wywiadu pogadaliśmy z położną, która okazała się bardzo sympatyczną babeczką z podobnym podejściem do porodów co my. umówiliśmy się więc, że pomoże nam przywitać na świecie Igora w sposób jak najbardziej naturalny. jednak ciągle z zastrzeżeniem, że anestezjolog jest ewentualnie do mojej dyspozycji. do 11.00 leżałam pod ktg, które owszem rejestrowało skurcze ale w moim odczuciu były one zupełnie niebolesne - to znaczy czułam, że coś się dzieje z moim ciałem, ale skurcz łydki uznałabym za bardziej nieprzyjemny. potem położna powiedziała żebym pochodziła. chodzenie nie było dla mnie komfortowe - na zmianę tańczyłam z mężem albo skakałam na piłce. o 12.15 wróciła do nas położna i w badaniu wyszły 2cm rozwarcia a chwilkę po badaniu odeszły mi wody.

i od tego momentu wszystko nabrało tempa. do tej pory tańcząc i skacząc na piłce dużo rozmawiałam i się śmiałam razem z mężem. po odejściu wód skurcze zrobiły się bardziej bolesne, ale jeszcze do zniesienia. leżąc pod ktg około 20 minut nie chciało mi się już gadać. oddychałam sobie i prosiłam męża żeby na szczycie skurczu ściskał mi ten uśmieżający punkt na dłoni. kilka minut przed 13 położna przyprowadziła anestezjologa żeby nas poznał :D podaliśmy sobie ręce i gość powiedział, że jest dyspozycyjny już niebawem (no bo w badaniu przecież 2cm aż-dopiero). powiedziałam, że dziękuje i narazie za namową położnej idę pod prysznic. w swoich planach zakładałam, że prysznic będzie ulgą. okazał się klapą - było mi tam niewygodnie, kroplówka w ręce uniemożliwiała swobodne korzystanie, M nie mógł być przy mnie w czasie skurczu. po 3 takich skurczach wypełzłam spod prysznica. na tych skurczach już krzyczałam. ten krzyk sprowadził chyba do mnie mojego lekarza prowadzącego. on wchodzi, ja wiszę w wąskiej łazience na kroplowce i wydaje z siebie donośne "aaaaaa" a ten się pyta "skurcz??" :D :D to elokwentne pytanie pozostawiłam bez odpowiedzi :) zaproponował mi znieczulenie, ale ja będąc przekonana, że w dobrym układzie dobijam właśnie do 3cm stwierdziłam, że to jeszcze za wcześnie. była 13.30. wygramoliłam się do końca spod prysznica, kazałam M usiąść na łóżku i w czasie skurczu wieszałam się na nim i krzyczałam dalej. po kolejnych dwóch takich skurczach, między którymi odstęp trwał minutę karzę M iść po naszą położną (która akurat odbiera inne maleństwo na sali obok) i zarządać znieczulenia. skurcze mam ciągle co minutę. są bolesne jak cholera a położnej ciągle nie ma. co gorsza czuję, że mnie popiera (i mam w głowie wizję, że to poranna lewatywa! i zastanawiam się jak w czasie skurczu usiedzę na kiblu). położna pojawia się o 13.50 i mówi, że przecież będzie dobrze, tylko zbada i zaraz idzie po anestezjologa. bada... a tu 9cm. na co ja jeszcze głośniej, że chcę znieczulenie :P a ona do mnie, że za pozno, bo już rodzę.

w ciągu kilku minut na sali pojawił się lekarz i siostry noworodkowe zaalarmowane hasłem "2faza". moja położna pomogła mi wejść na łóżko i przyjąć pozycję klęczącą. M stał z boku i masował mnie po plecach.
na pierwszym skurczu partym wydarłam się, że chcę znieczulenie. usłyszałam, że nie dostanę. na drugim zaczęłam wrzeszczeć "AAAAA" co zupełnie w niczym nie pomagało. dopiero na kolejnym za namową położnej nabrałam powietrza i zaczęłam przeć.
w moim odczuciu parcie trwało długo. dużo krzyczałam, dużo mówiłam między, że nie dam rady. ludzie dookoła - zwłaszcza mąż i położna - bardzo mi pomogli. zwykłe głaskanie pleców przez M sprawiło, że między skurczami rzeczywiście odpoczywałam. nie wiem ile było tych skurczy partych, łącznie trwały około pół godziny. były męczące i w moim odczuciu bolesne. ale efektywne. Igor rodził się powoli - główka wyłaniała się i cofała. ciałko wyszło na jednym skurczu.

kiedy położna podała mi go między nogami nie wiedziałam co mam zrobić :) byłam tak oczarowana a jednocześnie obolała i zmęczona, że zamiast wziąć go na ręce głaskałam go i obwąchwiałam (!!). chwilę później dumny tata przeciął pępowinę i poszedł z synkiem na badania. do wieczora leżeliśmy w trójkę patrząc się na siebie, głaszcząc i w moim przypadku nie mogąc uwierzyć.

chciałam rodzić w domu, ale wyszło inaczej. mimo wszystko oceniam swój poród jako dobry, momentami komiczny i naturalny. na wyjściu z sali porodowej lekarz powiedział mi, że następne dziecko pewnie urodzę w domu :) cały poród trwał niecałe 5h. nie nacięto mnie, nie pękłam - co wszystkich dookoła dziwi. mam założone 3 szwy na delikatne otarcia, które się pojawiły.

[ Dodano: 2011-08-29, 06:01 ]
ps. mały waży 3300 i ma 57cm :)

gosia_w - 2011-08-29, 06:57

nemain wspaniały poród! Gratuluję :-D
go. - 2011-08-29, 07:31

nemain, super! szybciutko ibezpowikłaniowo, to się chwali :D
Gratki jeszcze raz!
& czas zmienić suwaczek ;)

sunny - 2011-08-29, 09:17

nemain gratulacje!!!
moony - 2011-08-29, 12:59

Zdjęcia, zdjęcia!
koko - 2011-08-29, 13:52

moony napisał/a:
Zdjęcia, zdjęcia!

Myślisz, że ma foty z kroplówką spod tego prysznica? :mrgreen:
nemain, super wam poszło!

Poli - 2011-08-29, 15:03

Nemain gratulacje :!: opis super dokladny , poczulam sie jakbym sama rodzila :mryellow: , szczegolnie parte ;-)
squamish - 2011-08-29, 21:22

nemain pięknie ,gratuluje !:)
paulina - 2011-08-29, 21:25

gratulacje!!!
nemain - 2011-08-30, 14:06

dzięki dziewczyny :)

koko mam zdjęcia z kroplówką :P położna się śmiała, że zdradzam z nią męża ;) ale póki co przedstawiam Igora

ana138 - 2011-08-30, 14:15

oooo....jaki fajny malutki Igorek. :-)
sunny - 2011-08-30, 14:16

Fajny! A Ciebie tak szybko wypuścili, czy nadajesz ze szpitala?
nemain - 2011-08-30, 14:19

od wczoraj w domu :) już nawet jesteśmy po wizycie położnej środowiskowej.
sunny - 2011-08-30, 14:21

Czyli wyszłaś dobę po porodzie? Szybciutko!
Kjójik - 2011-08-30, 14:34

sunny napisał/a:
Czyli wyszłaś dobę po porodzie? Szybciutko!


ja wyszłam dwie godziny po porodzie... :lol: :lol:

[ Dodano: 2011-08-30, 14:35 ]
nemain napisał/a:
dzięki dziewczyny :)

koko mam zdjęcia z kroplówką :P położna się śmiała, że zdradzam z nią męża ;) ale póki co przedstawiam Igora


witamy Igorka..jakie śliczne usteczka...

priya - 2011-08-30, 21:14

nemain, gratulacje serdeczne! Igor jest śliczny, zdrówka i wszystkiego co najpiękniejsze! Fajnie opisałaś poród :-D
koko - 2011-08-30, 21:32

Igor fajny, maciupki taki. Tylko chwilowo jakby nieobecny, pewnie miał piękny sen o tym, że znowu jest w brzuchu mamy.
MartaJS - 2011-08-30, 21:44

nemain, gratulacje! Piękny poród.

nemain napisał/a:
kiedy położna podała mi go między nogami nie wiedziałam co mam zrobić :) byłam tak oczarowana a jednocześnie obolała i zmęczona, że zamiast wziąć go na ręce głaskałam go i obwąchwiałam (!!).


Podobno tak wygląda właśnie naturalna, instynktowna reakcja matki po urodzeniu dziecka. A pamiętasz, jak i gdzie go głaskałaś? Czytałam o tym ostatnio, że to jest konkretny wzór zachowań, który często się powtarza, jeśli pozwolić matce i dziecku przywitać się spokojnie.

tora - 2011-08-31, 09:20

nemain, ale piękna, spodziewana niespodzianka - gratuluję! Super, że tak szybko jesteście w domu. Buźka w stópkę dla Igora.
nemain - 2011-09-02, 09:44

sunny wyszłam dwie doby po porodzie, prawie co do minuty ;) ale byłam na nogach cały czas, bez problemu chodzę, działam etc. czym wzbudzałam ogólną sensację (trochę kuśtykam ze względu na spojenie ale to pikuś)

Kijójik wcale Ci się nie dziwie, że chciałaś szybko wyjść. ja rodziłam w prywatnej klinice więc warunki miałam tam ok a, że to moje pierwsze dziecko to pomoc sióstr noworodkowych była dla mnie nieoceniona.

MartaJS nie pamiętam dokładnie w jakiej kolejności go obmacywałam :) mam zdjęcia z chwili tuż po i na nim dotykam małego jedną ręką po główce a drugą po nóżkach (jakbym sprawdzała rozmiar :P ) a głową jestem pochylona nad jego ciałkiem.

Kjójik - 2011-09-02, 18:23

nemain napisał/a:
sunny wyszłam dwie doby po porodzie, prawie co do minuty ;) ale byłam na nogach cały czas, bez problemu chodzę, działam etc. czym wzbudzałam ogólną sensację (trochę kuśtykam ze względu na spojenie ale to pikuś)

Kijójik wcale Ci się nie dziwie, że chciałaś szybko wyjść. ja rodziłam w prywatnej klinice więc warunki miałam tam ok a, że to moje pierwsze dziecko to pomoc sióstr noworodkowych była dla mnie nieoceniona.

MartaJS nie pamiętam dokładnie w jakiej kolejności go obmacywałam :) mam zdjęcia z chwili tuż po i na nim dotykam małego jedną ręką po główce a drugą po nóżkach (jakbym sprawdzała rozmiar :P ) a głową jestem pochylona nad jego ciałkiem.


Rodziłam w tzw pokojach połoznych - warunki super - porod w wodzie ale warunek takie ze po porodzie mozesz tam tylko zostać max 2 godziny...co mi zupełnie odpowiadało..bo czułam sie dobrze nic mnie bolalo itd. A pomoć połoznych...mielismy wizyte jeszcze samego dnia po południu...wiec mi tego nie brakowało również :mrgreen:

YolaW - 2011-09-05, 20:55

nemain, nie mialam jeszcze okazji Ci pogratulować. Piękny miałaś poród, przyjemnie sie czytało, że tak szybko poszło :) Igor śliczny! :)
Ucałowania od nas i ogromne gratulacje!!

[ Dodano: 2011-09-05, 20:58 ]
Kjójik napisał/a:
ja wyszłam dwie godziny po porodzie...

:shock: OMG ja dopiero wtedy pod prysznic poszłam. Choć byłam na chodzie to nie wyobrażam sobie do domu wtedy iść. Szacun :)

paulina - 2011-09-09, 08:04

hej, opisze troszkę póki mała śpi :)
rodziłam na kamieńskiego, miałam super położną, wszystko siłami natury, choć trochę długo, bo od pierwszych skurczy ok. 20h, a takich mocnych to z 5h. mimo to czuję się świetnie. szpital naprawdę przyjazny, dobre warunki, pediatrzy spoko, troszke gorzej specjalistyczny personel ginekologiczny (zalezy jak się trafi - większość lekarzy bardzo miła, ale zdarzają się wkurzone panie doktórki co to się im spieszy gdzies i chcą poganiac poród). za to położe są świetne, współpracują,pomagają...
rodziłam trochę na stojąco, trochę na materacu a na końcu na krzesełku porodowym a mężo mnie podpierał z tyłu i było naprawde o niebo łatwiej, niż poprzednio (1 dziecko na leżąco rodziłam, niby półsiedząc ale i tak było "pod górkę") nie popękałam - duża zasługa położnej, pilnowała krocza oraz dokładnie dyrygowała parciem i oddychaniem, więc nawet otarci anie mam. pod prysznic poleciałam po 2 godzinach, dziecko od razu dają na brzuch i na 2 h jest spokój, dopiero potem pediatra, mycie, wazenie i takie tam.
Malutka ma 3500 i 55 cm, urodziła się trochę sina i ma kilka żyłek w oczkach pęknięte i na buźce (bo długo schodziła i wstawiała się w kanał) ale 10/10 Apgar i dziś już prawie tego nei widać.
pozdrawiam Oczekujące :) było spoko, nie martwcie się, dacie radę :D

a i uciekłyśmy po 24 h do domu, czym wzbudziłam serdeczną nienawiść pani ginekolog, która musi wypełniac przeze mnie tooonę papierów. niegrzeczne z nas dziewczynki :P

Poli - 2011-09-10, 17:20

Paulina gratulacje :!: i ciekawe dlaczego to tylko te panie ginekolog to takie jedze :-P
YolaW - 2011-09-10, 21:43

paulina, gratuluję i cieszę się, że wszystko ok :)
nemain - 2011-09-11, 07:41

paulina gratulacje! najważniejsze, że wszystko z Wami ok :) i fajnie, że będziesz miała dobre wspomnienia :)
jarzynajarzyna - 2011-10-20, 13:53

no dobra, to w końcu może uda mi się napisać to i owo, a jak nie, to będzie w kawałkach :mryellow:
zacznę od tego, że trochę mi to ciężko teraz poukładać chronologicznie i nie pamiętam dokładnie kolejności, co było i jak, ale postaram się, żeby nic nie uciekło, bo zasadniczo było zabawnie :lol:
no więc, jak już się chwaliłam, w czwartek moja znachorka oznajmiła mi, że jeśli sama nie urodzę do piątku, to ona będzie "dzidziusia wypędzać", bo wód prawie nie ma i nie ma na co czekać, aczkolwiek zastanawia ją, jak to dziecko jeszcze nie wypadło i w ogóle nie będzie mnie za bardzo intensywnie badać, bo porodu w przychodni to ona nie potrzebuje w tym momencie. wróciłam do chaty i grzecznie leżałam plackiem cały dzień i całą noc, bo chciałam urodzić u niej na dyżurze, a nie u kogoś obcego. w nocy nawalały mnie plecy, więc byłam zadowolona. rano wstałam, cała happy, że mogę się już w sumie ruszać, no i co, zabrałam się za porządki. aha, ale najpierw z psem jeszcze byłam. w momencie, kiedy schyliłam się pod wyro, znaczy położyłam się prawie, żeby pięknie posprzątać odkurzaczem pod nim, pociekły mi płyny eksploatacyjne w kolorze róż. w ciągu 10 minut od porzucenia odkurzacza byłam zwarta (albo raczej rozwarta :mrgreen: ) i gotowa w aucie, no i pojechaliśmy. w drodze zaczęło mnie boleć jak przy okresie. przyjechaliśmy, wzięliśmy graty (torbę i plecaczek - pomyślałam sobie wtedy, że przyjechałam jak na wycieczkę do lasu) i spróbowaliśmy się dostać do budynku, ale drzwi były zamknięte. na szczęście przypomniałam sobie o tym wejściu przez piwnicę, o którym uprzedziła mnie gosia z badylem i jakimś cudem znalazłam się w izbie przyjęć. wywiązała się tam idiotyczna dyskusja, bo nikt nie chciał mi uwierzyć, że przyszłam rodzić (z braku brzucha), próbowali mi chyba wkręcić, że to na pewno nie na dziś termin i byli strasznie zaskoczeni, że odeszły mi wody :mryellow: nie pamiętam, co było dalej, znaczy kazali mi gdzieś się rejestrować, pytali po 100 razy, jak się nazywam, w końcu kazali mi się położyć i ktoś zrobił mi lewatywę, po której się zesrałam (w klopie, nie na leżance) - myślałam, że to boli, ale było tylko trochę dziwne. potem wpakowali mnie na wózek jak dla sparaliżowanego i powieźli w nieznanym kierunku. pytałam, czy można iść pieszo, ale nie można było, bo odeszły mi wody. nie widzę związku :mrgreen: potem byłam w jakimś pomieszczeniu, gdzie kilka osób wsadziło mi rękę w picz i radośnie oznajmiło, że czuć OWŁOSIONĄ głowę. powiedziałam, że to zajebiście, że nie łysa, a oni na to "zdarzały nam się takie łyse głowy, które się potem okazały nie być głowami :mrgreen: " ktoś powiedział, że "o, chyba z 7 cm". potem jakoś znalazłam się w tej sali, gdzie w końcu urodziłam, ale nie pamiętam jak to było. położna powiedziała, że mogę sobie chodzić albo siedzieć i w ogóle rób, co chcesz. no to robiłam, głównie chodziłam po ścianach, bo ból był okrutny jak dla mnie. potem znalazłam się na tej kozetce do rodzenia, przewracali mnie to na bok, to na plecy, wołałam, żeby trzymali z dala nożyce od krocza, poza tym dużo klęłam chyba, że mnie napierdala i że umrę, że może mi rozetną brzuch na żywca i wyjmą to dziecko jak wilkowi z bajki koźlęta, zjebałam swojego chłopa "patrz, chuju, co mi zrobiłeś", położna mówiła, że zawoła na mnie policję, moja znachorka przewracała się ze śmiechu, w końcu uznały, że ta impreza się przeciąga, a skurcze są za słabe, więc przyczepili mnie do kroplówki, wszyscy wołali żebym parła (to było mega męczące, byłam bliska zasnąć chwilami), w końcu położna chlasnęła mi picz, ale chyba niedużo, bo w porównaniu z resztą doznań to było lajtowe i przyjemne, wydawało mi się, że przez dupę przechodzi mi tornado - a potem to chyba trwało chwilę, znachorka mówi "dotknij głowy", a ja "ja nie chcęęęęęęę!! ja się boję!!", a one we dwie z położną "dotkniiiiiiiiiiiiiiiij!!", no to dotknęłam, zupełnie jakby jakieś rozlazłe coś to było. a później zobaczyłam ku ogromnemu zdumieniu, że TO faktycznie ze mnie wychodzi, widok bezcenny, człowiek całe życie myśli, że ma wąską cipę, a tu nagle widzi wystające do połowy dziecko! :shock: no i tak było jej widać coraz więcej, aż w końcu wylazła cała, a ze mnie sterczała pępowina (mój chłop stwierdził, że wyglądało, jakbym się zamieniała w faceta :lol: ). wydawała mi się taka jakaś mała i fioletowa, jakby nieżywa, jakby ważyła z pół kilo, wystraszyłam się ogromnie i pytam, czemu ona się nie drze, ale za chwilę już się darła, ktoś powiedział, że wszystko w porządku jest, mój chłop wyściskał znachorkę i położną i coś powiedział do mnie, za co oberwał piąchą w nos :mryellow: :mryellow: położna powiedziała, że jestem patologią i da znać na policję znowu :mrgreen: potem mój chłop zapytał znachorkę, czy wszystko z nią w porządku (z małą, nie ze znachorką), a ona na to: "a to się okaże, jak pójdzie do pierwszej klasy :mrgreen: " potem ktoś zważył małolatę i powiedział, że waży 2900 :shock: pomyślałam sobie wtedy "o jezu, jakie cielę" :-P no i potem chłop zabrał bobasa i gdzieś zniknęli, a znachorka wzięła się za cerowanie mojego krocza, mówiąc, że taki sznit to jest kosmetyczny i nie robić z igły widły. zapytałam, czy jeszcze kiedyś będę mogła uprawiać seks, a ona na to "nie, bo teraz zaszyję ci wszystko na amen :mrgreen: ". no i wywiązała się jakaś gadka, kto lubi jakie alkohole i że w ciąży to kaszana z tym (właściwie nie wiem, jak zeszło na ten temat, nie pamiętam). potem inna położna przyniosła metalowy dzban z wodą, polali mi najbardziej obolałą część ciała, kazali wstać i iść w diabły na inną salę. wstając zauważyłam butlę z gazem, z której nie zdążyłam skorzystać ]:-> no a potem gdzieś mnie położyli, przyszedł mój chłop z naszą córką, dał mi coś jeść, nie wiem nawet, co - chyba mogło nie być wegańskie, ale byłam w takim amoku, że bym zjadła chyba gówno nawet. potem dali mi malucha do cyca, a ja pomyślałam z ogromnym zdziwieniem, że w ogóle kto to jest - i wcale nie poczułam, że w ogóle mam jakieś odczucia co do tejże osoby. bardziej mnie to zdziwiło, niż zasmuciło czy przestraszyło. widziałam, jak mój chłop się cieszy i to mi wystarczało. nie analizowałam swojego stanu uczuciowego, bo byłam w zbyt dużym szoku. wszystko się potoczyło tak ekspresowo - 11.30 odeszły mi wody, o 12 byłam w szpitalu, a 14.50 dziecko już było. potem kazali mi pójść na inną salę, włażę tam, a tam 3 laski - myślę sobie, co one, nie rodziły jeszcze? to po co tu leżą? potem zarejestrowałam, że mają dzieci przy sobie, więc jednak rodziły :shock: (tak, jestem złośliwą klępą, ale to nie było celowe ]:-> )
ogólnie byłam mocno ogłuszona, zdezorientowana i jakaś taka w amoku, że tak naprawdę na drugi dzień doszło do mnie, że ten mały kokon to to, co siedziało u mnie w środku, że to jest nasze i nie do oddania nikomu, i że to takie dziwne i fajne, że wynikiem takiego chujowego stanu, jakim jest ciąża, jest takie małe cudne coś, które co prawda umie doprowadzić do nerwicy swoim wrzaskiem, ale jest takie kochane, że w sumie ciężko to ubrać w słowa.
no i to mniej więcej tyle :mryellow: impreza jak dla mnie nie do powtórzenia, ale ten raz było zdecydowanie warto :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
a dalszy ciąg story - na dzieckach '11, gdzie się z przyjemnością przeniosę z brzuchatego wątku :mrgreen: :mryellow:

a z jeszcze lepszych smaczków, o których zapomniałam:
ja: zaraz skoczę oknem!!!!
położna: otwórzcie jej okno, niech skacze. (do mnie:) ale tu nisko jest, to lepiej, żebyś piętro wyżej poszła, będzie lepszy efekt.
ja (z wielkim zainteresowaniem nagle): jesteśmy na parterze?
położna: :roll:

no i powiem Wam, że dopiero w niedzielę tak naprawdę przypomniałam sobie, że nie wiem, na którym piętrze jestem - chłop mi powiedział dopiero, że na pierwszym :lol:

no i jeszcze z lepszych tekstów położnej:
do znachorki: skąd ty takie bierzesz?
znachorka: nie wiem, same przychodzą :-P

do mojego chłopa:
skąd ty ją wyrwałeś? z lasu? :mryellow:

:mryellow:

ifinoe - 2011-10-20, 14:02

jarzyna, właśnie popłakałam się ze śmiechu, czytając twoją relację :mryellow:
Mikarin - 2011-10-20, 14:10

jarzynajarzyna napisał/a:
człowiek całe życie myśli, że ma wąską cipę
Kurna, bezcenne. Jarzyna, chylę czoła. ]:->
Anja - 2011-10-20, 14:14

jarzynajarzyna, to chyba najlepszy opis porodu, jaki czytałam. :mryellow:
Kreestal - 2011-10-20, 14:15

:lol: czytanie Twego opisu jarzynajarzyna to czysta przyjemność :mryellow:
maga - 2011-10-20, 14:17

Anja napisał/a:
jarzynajarzyna, to chyba najlepszy opis porodu, jaki czytałam. :mryellow:

Dokładnie to samo chciałam napisać :lol: :lol: :lol:

rosa - 2011-10-20, 14:42

jarza super opisane :mrgreen:
Kat... - 2011-10-20, 14:56

Ooooo tak, świetny opis, aż się poryczałam ze śmiechu :-)
ana138 - 2011-10-20, 15:52

jarzyna, super. umieram ze smiechu. gratulacje dla ciebie i dla chłopa, że to przezył ;-)
Apulejusz - 2011-10-20, 16:44

ja się poryczałam na pół ze śmiechu, a a pół ze wzruszenia :-) Mega czadowo opisane!!
seminko - 2011-10-20, 16:44

Jarzyna, wspaniała relacja :mryellow:
I cudne imię Małej nadałaś :-)

martika - 2011-10-20, 18:56

Jarzyna - niezły poród i opis :)
dynia - 2011-10-20, 19:09

Jarzka Te quiero <3
MartaJS - 2011-10-20, 19:54

jarzyna, ale tempo!! A ja myślałam że miałam szybki poród. Opis genialny :-)
Gratulacje!!!
Ciekawe, czy policja przyjechałaby na wezwanie :-)

koko - 2011-10-20, 20:02

Jarza, super poród, nie spełniły się żadne z twoich czarnych scenariuszy. Z opisu wynika, że musiało być lekko, łatwo i przyjemnie. Nie mogę uwierzyć, że to już! Graty jeszcze raz.
moony - 2011-10-20, 20:35

Hhaaa, piękna sprawa :D Cudny opis!
I widzę, że na Chałubińskiego każdemu, kto nie ma wód każą siadać na wózek ;) (Pomyślałam sobie: a, co mi tam, przejadę się raz")

maharetefka - 2011-10-20, 20:43

dolaczam do fanklubu opisu jarzyny i gratuluje! a imie cudowniasne!
excelencja - 2011-10-20, 20:56

jarzynajarzyna, co prawda poród z 'rodzić po ludzku' nie miał wiele wspólnego, ale Ty jesteś mega zajebista i słusznie z utęsknieniem na Twój opis czekałam :)
Jak dla mnie powtarzać warto - oczywiście z mojego czytelniczego punktu widzenia - żebym miała co czytać :P

Pipii - 2011-10-21, 08:52

excelencja napisał/a:
Jak dla mnie powtarzać warto - oczywiście z mojego czytelniczego punktu widzenia - żebym miała co czytać :P

tak, zgadzam się w 100%
Myślę, że po drugim porodzie opis będzie jeszcze lepszy, bo zapamiętasz więcej szczegółów :-) SUPER. Położna na pewno ma co opowiadać w domu ;-)

go. - 2011-10-21, 09:39

Stara, podciwa jarza :mrgreen:
A z tym wejściem do szpitala to mówiłam, że jest zakamuflowane to się śmiałaś :mryellow:

Daj znać jak będziecie chodzić na spacery już to my się chętnie podłączymy :D

sunny - 2011-10-21, 11:11

Czyli, że da się to przeżyć, powiadasz? :mryellow:
Mikarin - 2011-10-21, 11:47

sunny, sądząc po dziewczynach - wszystko da radę przeżyć ;) Nawet pięść w nos od rodzącej żony :mryellow:
lilias - 2011-10-21, 12:32

jarzynajarzyna, tekst wart popularyzacji :mryellow: :-D siedzę i pokwikuję radośnie :mrgreen:
proszę ode mnie również ucałować włochaty łepek :**

jarzynajarzyna - 2011-10-21, 22:41

:mryellow:
no wiecie co, takie zdarzenie losowe, a Wy się śmiejecie, no :mrgreen: jeszcze mi się parę rzeczy w ogóle przypomniało, to dopiszę jutro :-P

excelencja napisał/a:
Jak dla mnie powtarzać warto - oczywiście z mojego czytelniczego punktu widzenia - żebym miała co czytać :P

o tak, będę ku uciesze gawiedzi krocze swe narażać :-P ZAPOMNIJCIE! :mryellow:

[ Dodano: 2011-10-22, 13:25 ]
dopisałam :-P

bodi - 2011-10-22, 15:24

jarzyna, piekny opis, lece doczytywac przypomniane szczegoly :D :D

[ Dodano: 2011-10-22, 14:26 ]
jarzyna dzieki, usmialam sie znowu :D
masz talent dziewczyno :D

rodot - 2011-10-22, 18:12

hehehe jarzyna, dzięki :mryellow:
YolaW - 2011-10-23, 21:34

jarzynajarzyna, opis porodu boski!! Usmiałam się i poplułam laptopa, babo! Mojemu chlopu czytałam fragmenty, też miał ubaw!
Gratulacje w ogole kochana, z niecierpliwoscią czekałam na Ciebie na dzieckach i wreszcie jesteś.

jarzynajarzyna napisał/a:
pomyślałam z ogromnym zdziwieniem, że w ogóle kto to jest - i wcale nie poczułam, że w ogóle mam jakieś odczucia co do tejże osoby

Miałam podobnie przy obu porodach, choć niby przy drugim wiedziałam już co i jak. Ja mam tak, że mnie się instynkt macierzyński i miłość do dziecka włączają stopniowo jak dziecko rośnie i przestaje byc warzywem takim :P W pierwszych tygodniach obrabiałam dzieci jak lalki - trzeba to trzeba, ale bez większych zachwytów. Teraz jak Diana się już usmiecha i gaworzy to jest inaczej :)

Uściski dla kokona!!!

PS. I gratuluję szybkiego porodu!! Uwinęłaś się w mig! :)

[ Dodano: 2011-10-23, 21:37 ]
A z tym straszeniem policją to położna na poważnie groziła??

koko - 2011-10-23, 22:16

YolaW napisał/a:
Ja mam tak, że mnie się instynkt macierzyński i miłość do dziecka włączają stopniowo jak dziecko rośnie i przestaje byc warzywem takim :P W pierwszych tygodniach obrabiałam dzieci jak lalki - trzeba to trzeba, ale bez większych zachwytów.

Czyli nie jestem wyrodną matką?

YolaW - 2011-10-23, 22:32

koko napisał/a:
Czyli nie jestem wyrodną matką?

koko, no jasne, że nie :) Jesteś matką najlepszą jaką sobie mógł wymarzyć Jerzozwierz :)

nemain - 2011-10-24, 08:08

jarzyna gratulacje ogromne :) :)
lilias - 2011-10-24, 10:42

doczytałam :-D
jarzynajarzyna nie ma dla Ciebie przeszkód, ha! z porodówki wylatać oknem :mryellow: moja wyobraźnia nareszcie działa in plus :-)

jarzynajarzyna - 2011-10-24, 11:03

YolaW napisał/a:
A z tym straszeniem policją to położna na poważnie groziła??

chyba nie, tam się w ogóle chyba nic na poważnie nie działo :mryellow:

lilias, w takiej koszuli, jak tam dawali, to w ogóle luz, by robiła za spadochron swobodnie :mryellow:

lilias - 2011-10-24, 11:42

jarzynajarzyna napisał/a:
YolaW napisał/a:
A z tym straszeniem policją to położna na poważnie groziła??

chyba nie, tam się w ogóle chyba nic na poważnie nie działo :mryellow:

lilias, w takiej koszuli, jak tam dawali, to w ogóle luz, by robiła za spadochron swobodnie :mryellow:

:lol: :lol: :lol: :mrgreen:

jakoś mi dobrze robi lektura tego wątku :mryellow:

agninga - 2011-10-24, 18:13

jarzyna świetnie napisane bo ten opis tak szybko się czyta i po wariacku jak to pewnie wyglądało twoimi oczami! normalnie nie wiadomo jka doszłaś z punktu a do b i wiele pytań się ciśnie co oni Ci tam zrobili :lol:
Jak się zbiorę w sobie to też napiszę, ale o skakaniu nie będzie mowa, tym bardziej że swoją porodówkę znam i nie straciłam przytomności, że to 7 piętro :lol: fajne widoki tam są tak swoją drogą :mrgreen: a też miałam ochotę wyjść z siebie i sobie pójść ;-)

YolaW - 2011-10-24, 23:04

agninga, czekamy na opis Twojego porodu :)
Momo - 2011-10-26, 22:13

Jarzyna, popłakałam się :-P
jarzynajarzyna - 2011-10-27, 13:04

:mryellow:
jeszcze mi się przypomniało, że w którymś momencie odpadło to coś, na czym się opiera nogę, bo zamiast lewego i prawego były dwa prawe :mrgreen:

Myślozbrodnia - 2011-10-27, 14:02

opis jest niesamowity:P widać że nie dasz sobie w kaszę dmuchać:D haha
Pipii - 2011-10-27, 17:00

jarzynajarzyna napisał/a:
:mryellow:
jeszcze mi się przypomniało, że w którymś momencie odpadło to coś, na czym się opiera nogę, bo zamiast lewego i prawego były dwa prawe :mrgreen:

aa.. to niesamowite ;-) szkoda, że nie dwa lewe :-)
Jak Ci się coś więcej przypomni to pisz śmiało... każdy dodatek jest kfiatuszkiem :-)
:-) na pewno już nie chcesz rodzić? Jeżeli jesteś pewna, to chociaż książki pisz, będę kupować..

jarzynajarzyna - 2011-10-27, 22:03

Myślozbrodnia, właśnie nie, jestem raczej lamą i gamoniem i każdy rozstawia mnie po kątach, heh
Pipii napisał/a:
:-) na pewno już nie chcesz rodzić? Jeżeli jesteś pewna, to chociaż książki pisz, będę kupować..

na 100% :mryellow: może kiedyś mi się uda, jakbym umiała, to już bym dawno napisała książkę, ale kurde, nie wiem jak, no :mryellow:

koko - 2011-10-27, 22:19

Jarza, pierdu pierdu, a gdzie foty?
paulina - 2011-10-27, 23:02

jarzyna, ja sie pokaszlałam ze śmiechu :) a mój chłop się pyta, co ja czytam, że tak kwiczę ( myślał, ze demotywatory)
pięknyyy opis i gratulacje.
myślałam przy pierwszym dziecku, że ten osławiony instynkt macierzyński się pojawia raz dwa. a nie. moje dzieci jak się rodziły to tacy jakby obcy ludzie, bardzo mili ale ich nie znam i musze sie nauczyć, jakie toto jest :) i pieknie opisałaś te pierwsze wrażenia hehehe

jarzynajarzyna - 2011-10-28, 16:28

koko, zara wbijam na dziecki '11, piszę i wklejam :mryellow:
Kutira - 2011-11-16, 12:12

ja mam ogromne obawy związane z rodzeniem w moim miasteczku, nagminne jest stosowanie zakazanego już dawno chwytu Kristellera, rutynowe nacinanie, że nie wspomnę o tylko jednej pozycji do rodzenia, bynajmniej nie wertykalnej. Zapytałam mojej położnej dlaczego wszystkie kładą? Odpowiedziała, że przecież położna nie będzie się kładła na podłodze....... Podczas pobytu w szpitalu widziałam tez większość rodzących podłączonych do kroplówki, spacerujących po korytarzu. Czyżby bez oksy nie dało się już rodzić?
Pipii - 2011-11-16, 12:21

Kutira napisał/a:
ja mam ogromne obawy związane z rodzeniem w moim miasteczku, nagminne jest stosowanie zakazanego już dawno chwytu Kristellera, rutynowe nacinanie, że nie wspomnę o tylko jednej pozycji do rodzenia, bynajmniej nie wertykalnej. Zapytałam mojej położnej dlaczego wszystkie kładą? Odpowiedziała, że przecież położna nie będzie się kładła na podłodze....... Podczas pobytu w szpitalu widziałam tez większość rodzących podłączonych do kroplówki, spacerujących po korytarzu. Czyżby bez oksy nie dało się już rodzić?

Strasznie mi przykro, jestem wkurzona, że takie praktyki są tak powszechne.
Może warto pomyśleć o opcji rodzenia w innym mieście, nie masz kogoś, rodziny, przyjaciół, np w Wa-wie czy Katowicach, tam są spoko szpitale, poczytaj relacji Jagienki, Yoli_W..

Kutira - 2011-11-16, 12:27

Przeczytałam wszystkie relacje, zalewając się łzami wzruszenia :) Najbliższe większe miasto to Olsztyn, nie wiem tylko czy zdążę dojechać, bo zaplanowałam uwinąć się w 2 godziny i tej wersji będę się trzymać :lol:
nemain - 2011-11-17, 15:49

Kutira a skąd jesteś? mogę ci podać na priv namiar na dobrą położna z okolic olsztyna.
excelencja - 2011-11-17, 19:51

Kutira napisał/a:
Kutira a skąd jesteś? mogę ci podać na priv namiar na dobrą położna z okolic olsztyna.

gdyby nie hasło Olsztyn, byłabym pewna że z Grójca :P :P

Kjójik - 2011-11-20, 20:53

Kutira napisał/a:
ja mam ogromne obawy związane z rodzeniem w moim miasteczku, nagminne jest stosowanie zakazanego już dawno chwytu Kristellera, rutynowe nacinanie, że nie wspomnę o tylko jednej pozycji do rodzenia, bynajmniej nie wertykalnej. Zapytałam mojej położnej dlaczego wszystkie kładą? Odpowiedziała, że przecież położna nie będzie się kładła na podłodze....... Podczas pobytu w szpitalu widziałam tez większość rodzących podłączonych do kroplówki, spacerujących po korytarzu. Czyżby bez oksy nie dało się już rodzić?



jak mnie wkurzaja takie praktyki..dosłownie ciśnienie mi skacze!! A po cholere ona tam ma sie gapic bez przerwy?? Ja podczas mojego porody w basenie zostalam 'zbadana' dwa razy przed wejsciem do basenu i drugi raz gdy skurcze byly juz bardzo czeste starczyło a nawet tylko ten pierwszy raz by mi wystarczył ....wkurza mnie, że połozne i lekarz jeszcze (po co on tam to też nie wiem) gapią sie a Ty masz utrudniony poród w końcu to Ty rodzisz i Tobie powinno być wygodnie nie im...no i sie wk****łam!!!

Mikarin - 2012-01-02, 12:03

Kutira napisał/a:
Podczas pobytu w szpitalu widziałam tez większość rodzących podłączonych do kroplówki, spacerujących po korytarzu.
Tu się przyczepię. Jeżeli ktoś wylądował w szpitalu, niekoniecznie oznacza, że od razu walą mu oksytocynę i hajda na poród! Przez święta napatrzyłam się na dziewczyny w 25 tygodniu, które były uziemione pod kroplówką z wlewem stałym, bo miały już skurcze porodowe. Podawany lek zatrzymywał te skurcze. Jedyne ale z tą kropłówką jest takie, ze stojaczek jest twoim stałym przyjacielem - pod prysznic, do kibelka, na spacerek - nie mozna jej odpiąć :(
Osobiście lece na takich lekach, ale już w tabletach - przez cała dobę do 3 godziny, żeby nie rozwinęła się akcja porodowa. Rozmawiałam nawet na korytarzu z jedną laską, która z "przyjacielem" chodziła dwa tygodnie. leki były za słabe, a poród trzeba było zatrzymywać, bo była w 20 tygodniu.
też często jest tak, że oksytocyny podać nie można, bo nie ma pełnej akcji porodowej - wody odeszły, skurcze do omdlenia a rozwarcia brak. I co zrobisz? Masaż nie działa, a przecież nie będą dziecka wypychać na siłę, chodzić też nie można, bo grozi to poważnym zakażeniem malucha - nie ma wód, dostają się bakterie, dziecko może się poddusić bez płynów... Przypadki są różne, więc proszę, nie wieszajcie psów na tych "cholernych kroplówach", bo czasami to one ratują życie tym maluszkom... Czy tego chcemy czy nie.

koko - 2012-01-02, 13:38

Mikarin, kroplówka na stojaczku to mogła być też penicylina, jeśli babka ma paciorkowca, to podłączają na czas porodu. A to częste przypadki.
YolaW - 2012-01-03, 00:37

Mikarin napisał/a:
też często jest tak, że oksytocyny podać nie można, bo nie ma pełnej akcji porodowej - wody odeszły, skurcze do omdlenia a rozwarcia brak.

Mikarin, ale oxy podaje się właśnie też w pierwszej fazie, żeby wzmocnić skurcze i uzyskac rozwarcie, wywołuje się nią porody. Nie jest używana tylko do drugiej fazy czyli parcia. Ja leżałam z dziewczyną, której odeszły wody i nie miała akcji, więc na oxy rozkręcali poród.

Ale masz rację, że kroplówki często też ratują życie i nie są tylko i wyłącznie złem.

koko - 2012-01-03, 07:34

U mnie też były skurcze bardzo mocne, jak ujęła to położna "wysoka czynność skurczowa macicy", ale nie było postępu rozwarcia przez kilka godzin (to wszystko po odejściu wód, którym się zaczęło). No i dostałam oxy.
squamish - 2012-01-03, 07:53

Ja miałam pełne rozwarcie,akcja skurczowa na maksa i tak dostałam oxy ,nawet nie poiformowano mnie co to a sama w byłam zbyt w szoku zeby zatroszczyc sie o te sprawe i kłócic.Rodziłam o 5 a panie połozne o 6 kończyły zmiane.
Zdecydowała sie jednak rodzic w tym samym szpitalu ,w rodzinnym mieście.Chce sie psychicznie przygotować i zmierzyć z 'bestią' .Tym razem mam zamiar i motywacje walczyć o swoje!To taka moja mała misja...

jarzynajarzyna - 2012-01-03, 09:42

ja też dostałam oxy, bo nie mogłam małego wieśniaka wypchać :-P

YolaW napisał/a:
Nie jest używana tylko do drugiej fazy czyli parcia.

a mi się zdaje, że właśnie wtedy chyba dostałam. a może i wcześniej? nie pamiętam.

YolaW - 2012-01-03, 21:22

squamish, masz rację walcz o swoje. Ale podziwiam Twoją odwagę, by ponownie wejśc w paszczę lwa :)

[ Dodano: 2012-01-03, 21:23 ]
Ja też dostałam dopiero w drugiej fazie, ale oxy używa się na każdym etapie porodu u różnych kobiet.

MartaJS - 2012-01-03, 21:46

YolaW napisał/a:
Nie jest używana tylko do drugiej fazy czyli parcia.


No ja właśnie dostałam oxy na drugą fazę i podejrzewam, że to właśnie było przyczyną zdechnięcia akcji porodowej i konieczności użycia vacum.

majaja - 2012-01-03, 23:20

YolaW napisał/a:
ale oxy podaje się właśnie też w pierwszej fazie, żeby wzmocnić skurcze i uzyskac rozwarcie, wywołuje się nią porody.
Ja miałam wywoływany, horror nie poród, teraz kombinuję jak to zrobić by nie mieć powtóki z rozrywki, jak znowu będą chcieli dac mi oxy to ich chyba pozabijam, ja na to g. reaguję tak, że rwanie zęba z zapaleniem na żywca to przy tym pikuś.
neon.ka - 2012-01-03, 23:37

Ja właśnie czytam książkę Ireny Chołuj 'Urodzić razem i naturalnie' [jestem póki co na stronie 80 z 330 ale już polecam wszystkim!!!] i tak naprawdę robi mi się strasznie smutno jak sobie wspominam niektóre Wasze tutejsze relacje... Bo z tej książki wynika, że naprawdę w wielu, wielu przypadkach można by tego wszystkiego uniknąć - a tak naprawdę być może wszystko kryje się w jednym elemencie tylko - w sercu położnych i w ich podejściu do rodzących... W tym, czy rzeczywiście się chce pomóc rodzić i traktować rodzącą podmiotowo, czy też poród jest tylko przedmiotem...
W książce m.in. jest potwierdzenie np. tego:
MartaJS napisał/a:
No ja właśnie dostałam oxy na drugą fazę i podejrzewam, że to właśnie było przyczyną zdechnięcia akcji porodowej i konieczności użycia vacum.
:-( :-( :-(
[zapewne jest jakiś procent przypadków, gdy vacum jest i tak potrzebne, ale podawanie oxy zwiększa zdecydowanie prawdopodobieństwo takiej sytuacji]

Strasznie bym chciała mieć przy porodzie panią Irenkę, i na dzień dzisiejszy jeśli tylko okazałoby to się możliwe, to będę chciała, żebyśmy rodzili w domu.
Tylko u mnie może być różnie, bo ja pierwszy raz rodzę, a lat mam sporo,więc to jest akurat element utrudniający... No ale zobaczymy. Buduję na razie w sobie wiarę w siebie i patrzenie na poród jak na coś, co leży w naturze kobiety i w większości przypadków daje jej możliwość przejścia od początku do końca bez konieczności jakiejkolwiek ingerencji z zewnątrz.

YolaW - 2012-01-04, 00:53

majaja, neon.ka, życzę Wam wymarzonych porodów, bez oxy i innych "atrakcji" :)

[ Dodano: 2012-01-04, 00:55 ]
MartaJS napisał/a:
No ja właśnie dostałam oxy na drugą fazę i podejrzewam, że to właśnie było przyczyną zdechnięcia akcji porodowej i konieczności użycia vacum.

Ja dostałam w idealnym momencie, bo poczułam po niej powera i sprawnie urodziłam :) Ale to była moja decyzja, świadoma, uzgdoniona ze mną. Brakowalo mi sił na parcie, skurcze były słabe, a po oxy było super. Ale to był dobry moment. Wywoływanie oxy boli jak cholera (z relacji znajomych wiem).

MartaJS - 2012-01-04, 08:41

neon.ka napisał/a:

W książce m.in. jest potwierdzenie np. tego:
MartaJS napisał/a:
No ja właśnie dostałam oxy na drugą fazę i podejrzewam, że to właśnie było przyczyną zdechnięcia akcji porodowej i konieczności użycia vacum.
:-( :-( :-(
[zapewne jest jakiś procent przypadków, gdy vacum jest i tak potrzebne, ale podawanie oxy zwiększa zdecydowanie prawdopodobieństwo takiej sytuacji]


Naprawdę jest to potwierdzone? A możesz mi napisać bardziej szczegółowo? Chyba kupię tę książkę...

Bo to było tak, że w pewnym momencie, właśnie na przełomie I i II fazy, skurcze rzeczywiście zaczęły mi się zmniejszać. Byłam już zmęczona, chociaż poród wcale nie był długi, ale intensywny... Być może po prostu tak miało być, a potem bym odzyskała siły. I wtedy dostałam oxy, najpierw do wąchania, nic to nie pomagało, skurcze były coraz słabsze, a potem w żyłę, wtedy kazali mi się położyć i wtedy już w ogóle nic nie działało, tylko bolało. Cały czas gdzieś "szukam winnych" tego co się stało, dlaczego ta końcówka tak wyglądała, i z tego co piszesz, to właśnie mogła być wina oxy.

koko - 2012-01-04, 09:00

MartaJS, w szkole rodzenia uczono nas, że między I i II fazą porodu może być nawet godzina przerwy bez skurczy po to, żeby matka złapała moc do parcia. I że to jest fizjologia, którą zaburzają oxy. Nie wiem, jaki to ma wpływ na użycie vacuum? Może jeśli organizm domaga się przerwy i ją sam generuje, a ktoś da dopalacza w postaci oxy, to matka traci siły i trzeba użyć przyssawy? (to moja teoria, ale pozostała część posta to wiedza położnych).
MartaJS - 2012-01-04, 09:05

Bezpośrednią przyczyną użycia vacuum było zwolnienie tętna u dziecka. Tyle że tętno zwolniło już po podaniu oxy. Nigdy nie dowiem się na pewno... chyba że przy następnym porodzie :-)
koko - 2012-01-04, 09:07

MartaJS, lepiej, żebyś się już więcej nie dowiadywała. Urodzenie drugiego Staśka ma być przecież bułą z masłem ;-)
Mikarin - 2012-01-04, 09:58

euridice napisał/a:
Mikarin napisał/a:
nie ma wód, dostają się bakterie, dziecko może się poddusić bez płynów...

Wody produkowane są na bieżąco.
Z tego, co mi mówiono, to nie sa produkowane w takiej ilości, żeby było to w 100% ok dla dziecka.

Co do dyskusji o wywoływaniu porodów... Ja chcę poruszyć dwie kwestie. Pierwsza jest wywoływanie porodu w przypadku ciąży przenoszonej. Leżałam z dziewczynami dwiema na oddziale, jedna lat 30, 10 dni po terminie, druga lat 22, 12 dni po terminie, ani bóli, ani rozwarcia, nic. Kazali im chodzić, badali dziecko KTG po 3 razy dziennie, czy wszystko gra, w końcu jak wychodziłam jedną zgarnęli na porodówkę, bo była duża szansa na rozkręcenie akcji porodowej. A wszyscy byli wystraszeni, bo dziewczyna miałą w ciazy ciśnienie 220/110 jak leżała z nami i jej na śpiku położna ciśnienie mierzyła...
I trzecia laska, nie wiem, ile lat, ale ładna wysoka blondyneczka, trzy dni jęczała z bólu, niemal czołgała się po oddziale. Brzuch się spinał, zero rozwarcia, wody nie odeszły. Chodziła z mężem po korytarzu, żeby tylko tę szyjkę jakoś pobudzić do działania, a tu dupa. Masaż też nic nie pomógł. Mąż jej był ostany po pachy ze strachu. Dosłownie. Nawet nie wiedział, jak ma ją przytrzymać, gdy się chwiała, był przerażony. Akcji porodowej nie udało się rozwinąć :( wzięli ją na cesarkę po trzech dniach. Męczyła się strasznie te trzy dni, ale już nie było wyjścia, bo była po terminie, i to ze dwa tygodnie.

A mnie, po awanturze na innym forum, jedna laska napisała wprost, ze z takimi komplikacjami, jakie ja mam, to na pewno zrobią mi cesarkę, nie ma innej opcji. Najpierw mnie zatchnęło, potem się zeźliłam, a teraz mam jej zdanie głęboko w d...

Pipii - 2012-01-04, 11:43

Mikarin napisał/a:
A mnie, po awanturze na innym forum, jedna laska napisała wprost, ze z takimi komplikacjami, jakie ja mam, to na pewno zrobią mi cesarkę, nie ma innej opcji. Najpierw mnie zatchnęło, potem się zeźliłam, a teraz mam jej zdanie głęboko w d...

Myślę, że spokojnie urodzisz naturalnie! Zdanie TEJ laski wsadź między bajki! Grunt to pozytywne myślenie! A jak będzie trzeba zrobić cesarkę - no cóż.. nie Ty jedna, nie ostatia. Tak bywa! Głowa do góry! Będzie na pewno dobrze!
Bywa, iż cięzka ciąża a łatwy poród, łatwa ciąża - cięzki poród i cesarka. Nie ma żadnych reguł!

neon.ka - 2012-01-04, 13:10

MartaJS, zaraz postaram się to znaleźć.
Tak w ogóle, to z połowę tej książki warto byłoby zacytować, bo robią lekarze kobietom wodę z mózgu bardzo często.
I tylko cały czas podkreślam, że wiem, że to, co pisze w książce pani Irena, odnosi się tylko do ciąż i porodów przebiegających prawidłowo i bez zakłóceń, tak więc ona nie potępia w czambuł stosowania medycznego wsparcia, jednak odsetek takich porodów z komplikacjami niejako 'naturalnymi', nie spowodowanymi ingerencją z zewnątrz, jest niewielki. Tymczasem z działań na oddziałach położniczych wynikałoby, że jest ich większość...

[ Dodano: 2012-01-04, 15:11 ]
Co mi się rzuci w oczy przy okazji, to też zacytuję. :-)
Cytat:
'W porodzie fizjologicznym ingerencją jest również realizacja planu szybkiego porodu. W porodzie naturalnym nie jest ważny czas rodzenia: ważne jest, by urodzić spokojnie i we własnym tempie.'

Cytat:
'Niebagatelny wpływ na siły natury [czyli własne siły organizmu rodzącej] w porodzie mają adrenalina i noradrenalina - zwane hormonami walki lub ucieczki, hamowania. Duża ilość adrenaliny i noradrenaliny wytwarza się, gdy odczuwamy lęk,zimno lub głód oraz w sytuacjach stresowych. Duża ich ilość w czasie porodu powoduje zmniejszenie wydzielania oksytocyny, a przez to osłabienie siły i dynamiki skurczy (szczególnie przed 5-6 cm rozwarcia szyjki macicy). Często jest też przyczyną zmęczenia i wyczerpania - w efekcie rodząca znacznie mocniej odczuwa bolesność skurczy. Wzrost adrenaliny może spowodować wzrost ciśnienia tętniczego, hiperwentylację. Nadmiar tych hormonów może mieć zatem niekorzystny wpływ na rodzącą. Dlatego obowiązkiem 'porodowych pomocników' jest ochrona rodzącej przed bodźcami zakłócającymi naturalny przebieg porodu, np. przed hałasem, intensywnym światłem, zadawaniem pytań w czasie skurczu, brakiem intymnych warunków dobadań itp.
Wzrost poziomu adrenaliny korzystny jest dopiero pod koniec I i w II okresie porodu: czasem powoduje tzw.kryzys 7-8 centymetra. Wtedy gotowość do walki i podjęcia wysiłku jest korzystna: zwykle uaktywnia rodzącą.'

Teraz muszę napisać, że konkretnie o konieczności użycia vacuum było napisane jednak w odniesieniu do ZZO [przepraszam...] :oops: [zaraz cytat], jednak to, co jest napisane o oksytocynie, prowadzi do podobnych wniosków [kolejne dwa cytaty]:
Cytat:
'Na pewno możemy świadomie stosować wiele metod i sposobów, by zmniejszyć ból, ale nie jest dobrze, by eliminować go zupełnie z porodu. Walka z bólem i całkowita jego eliminacja łączy się z wyłączeniem ze świadomości tego 'informatora', który zmobilizuje rodzącą do odpowiedniej reakcji. Przykładem jest obserwowany czasami efekt znieczulenia zewnątrzoponowego (ZZO) w II okresie porodu [Alexander i in., 1995]. Rodząca często nie czuje parcia, nie może więc współpracować ze swoim organizmem. Nie pomagają wówczas najbardziej sugestywne sposoby nakłaniania jej do wypychania, wypierania dziecka. W tej sytuacji najczęściej stosuje się zabieg Kristella - wypychanie dziecka poprzez silne naciskanie na dno macicy. Czasami jest konieczność wyciągnięcia dziecka z dróg rodnych matki przy pomocy zabiegu kleszczowego lub próżnociągu (VE - vaccum extractora).'

Cytat:
'Kobiety mają do tego prawo [do pomocy w formie stosowania medycznych procedur] pod warunkiem, że ktoś kompetentny (położnik, położna) dokładnie, w przystępnej, zrozumiałej formie,ale nie uproszczonej treści, uprzedzi je o możliwych negatywnych skutkach konkretnego działania. Np. przed podłączeniem kroplówki z oksytocyną kobiety powinny dowiedzieć się, że poród prawdopodobnie będzie trwał krócej, ale przerwy między skurczami będą również coraz krótsze, skurcze zdecydowanie mocniejsze, a więc nie tylko bardziej bolesne, ale również grożące dziecku niedotlenieniem.'

bo:
Cytat:
Dla dziecka czas rodzenia się nie jest czasem relaksu. Nasilające się skurcze porodowe zwiększają, a nawet blokują (na krótko) dopływ tlenu Maluszkowi. Wzrasta poziom jego własnej adrenaliny, zwanej hormonem walki, ale również hormonem lęku, stresu. Dzięki zwiększonemu wydzielaniu do krwi tego hormonu praca serca przyspiesza się. Jest to fizjologiczny mechanizm obronny przy skurczowym niedoborze tlenu. Po skurczu wszystko wraca do normy. (...) Polecam małe doświadczenie: zaciskaj swoje dłonie w pięści, rób to coraz mocniej, aż do progu bólu. Jeśli możesz, wytrzymaj np. 10 sekund (skurcz porodowy trwa ponad minutę). Potem natychmiast otwórz dłonie i przyjrzyj się im dokładnie: najpierw są blade, niedokrwione, potem szybko wracają do normalnego zabarwienia. W momencie największego napięcia, ucisku, skóra wnętrza dłoni była niedokrwiona. Podobna sytuacja ma miejsce podczas skurczy porodowych w mięśniach macicy. Przez mocno napiętą macicę przepływa mniejsza ilość krwi, a więc i mniejsza ilość tlenu do dziecka. U Maluszka wyzwala się wówczas automatycznie odruch obronny rekompensujący niedobór tlenu. Jeśli będziesz miała podczas porodu przymocowane do brzucha peloty KTG, to możecie obydwoje z mężem usłyszeć i zobaczyć, że na szczycie zapisu fali skurczowej tętno dziecka czasami zwalnia do dolnej granicy normy (np.120 uderzeń na minutę). Jego wartość wraca do prawidłowej, gdy napięcie macicy zmniejsza się (gdy mija skurcz). Jest to sytuacja fizjologiczna, dowód na to, że Maluszek dobrze radzi sobie ze skurczami.'

I jeszcze takie coś:
Cytat:
'Jeżeli będziesz rodziła w pozycji pionowej, pozwól swojemu dziecku na samodzielność. Nie przyj, nie wypychaj go na siłę. To jego ważne zadanie: wydostać się. Pierwszy krok do samodzielności. (...) 'Uwaga, rodzę się!' - tak woła dziecko. A my, rodzice i osoby asystujące w porodzie co robimy? Najlepiej nic, czyli bądźmy obecni tylko po to, by pomagać i tylko tyle, na ile niezbędna jest konkretna pomoc. Na moment wysuwania się dziecka na zewnątrz zgaśmy ostre światła, zostawmy go tyle, by widzieć to, co robimy. Czy nie przymykamy oczu w ostrym świetle, by lepiej się skoncentrować? Dziecko wysuwa się z ciemności... Bolą je oczy porażone ostrym światłem.'

Jakie to odległe od tego, co myślą o II okresie porodu lekarze... :-(

Dokładny opis porodu jeszcze przede mną, ale teraz tak pobieżnie spojrzałam, i o II okresie jest napisane dokładnie to, co napisała koko - może trwać do 2 godzin i na początku często występuje tzw. faza spoczynku, gdzie akcja skurczowa jest nikła. Jeżeli serduszko dziecka bije miarowo, to nie ma potrzeby ingerowania w przyspieszanie...
A do tego przy pierwszym porodzie do urodzenia dziecka może być potrzebne nawet do 30 skurczy! Czy w szpitalu ktoś pozwala na tak długie trwanie tego okresu?...

Sorry, bo być może mam kłopot ze znalezieniem tych właściwych cytatów... :-(
Ale książka jest naprawdę wspaniała, a jej największym atutem jest chyba sama postawa autorki wobec porodu, kobiety rodzącej, taty dziecka [lub innej osoby towarzyszącej] i w końcu Dziecka...

I wyszło strasznie długo. ;-)

maga - 2012-01-04, 16:32

neon.ka, dzięki za cytaty. Oczywiście znów się spłakałam... Gdy czytam takie rzeczy, często przypomina mi się mój hard core i żal do medyków, że mogło być tak pięknie a zafundowali mi piekło. Następne (jeśli będzie) chciałabym chyba urodzić w domu.
Czy w książce jest może jakaś informacja nt. zasadności (a raczej jej braku) wywoływania porodu po odejściu wód a przed naturalnym rozpoczęciem akcji?

neon.ka - 2012-01-04, 17:44

Oj maga... :-( Nie chciałam spowodować takich emocji... :-( Ściskam mocno... Najważniejsze teraz, że bez względu na to, co się wydarzy, potem miłość rodzicielska może zdziałać cuda dzieciątku...
A życzę Ci pięknego porodu, jeśli przyjdzie na Ciebie czas jeszcze raz... :-)

To, o co pytasz, sprawdzę wieczorem,bo na razie muszę wyjść z domu...

koko - 2012-01-04, 20:52

neon.ka napisał/a:

Jeżeli będziesz rodziła w pozycji pionowej, pozwól swojemu dziecku na samodzielność. Nie przyj, nie wypychaj go na siłę.

A to dobre :-D Konia z rzędem temu, kto potrafi powstrzymać się od parcia podczas skurczy partych.

Pipii - 2012-01-04, 20:54

koko napisał/a:
neon.ka napisał/a:

Jeżeli będziesz rodziła w pozycji pionowej, pozwól swojemu dziecku na samodzielność. Nie przyj, nie wypychaj go na siłę.

A to dobre :-D Konia z rzędem temu, kto potrafi powstrzymać się od parcia podczas skurczy partych.

koko tutaj chyba nie chodzi o naturalne parcie, ale o "nabierz powietrza i przyj" przy porodach standardowych..

koko - 2012-01-04, 20:56

Pipii, ale ta tłocznia przecież pracuje, gdy zatrzyma się powietrze. Czy ci każą, czy nie.
jarzynajarzyna - 2012-01-04, 21:28

koko napisał/a:
A to dobre :-D Konia z rzędem temu, kto potrafi powstrzymać się od parcia podczas skurczy partych.

otóż to! :mryellow:

Mikarin - 2012-01-04, 21:33

Matce mojego chłopa powiedziano - "proszę nie przeć i przejść na fotel porodowy" - a główka dziecka już była w drogach rodnych. Degeneracja XX wieku 26 lat temu - ktoś ma coś do dodania?
bodi - 2012-01-04, 23:36

Koko, czytałam też te książkę I na pewno nie chodzi o powstrzymywanie się od parcia, tylko o to żeby nie robić tego na siłę, jest kolosalną różnica między tym jak ciało samo prze, a tym jak robi się to pod komendę położnych, wstrzymywanie oddechu wcale nie jest potrzebne ani skuteczne.


Neonka a ile masz lat jeśli wolno spytać? życzę ci z całego serca żebyś urodziła w domu z irena :)

Maga, z tego co pamiętam główny powód wywoływania porodu po odejściu wód to ryzyko zakażenia, różne wytyczne podają różny czas po jakim wskazane jest wywoływanie, od 24 do 72 h., w tym czasie można próbować naturalnych metod ;)

Mikarin, jeszcze odnośnie tych dziewczyn, u których konieczna była oksy, bo przenoszona ciaza - czy pisząc '10 dni po terminie' masz na myśli 10 dni po tzw 'przewidywanej dacie porodu'? Bo jeśli tak, to wcale nie była to ciaza przenoszona, tylko jak najbardziej w terminie... naprawdę o ciąży przenoszonej można mówić dopiero po 42 tygodniu. I nawet wtedy nie zawsze konieczne jest wywoływanie, chociaż lekarze często się niecierpliwia.

excelencja - 2012-01-04, 23:49

Mikarin napisał/a:
Pierwsza jest wywoływanie porodu w przypadku ciąży przenoszonej

nie wiem czy w ogóle jest coś takiego jak ciąża przenoszona...

MartaJS, pożyczyć CI książkę p Irenki?
Dużo daje, mogę Ci też tę drugą o domowych podesłać - ale jest generalnie o naturalnych, niekoniecznie w domu :)


Jestem przekonana, że na 100 użyć oxytocyny, w dwóch jest to potrzebne.
Często słyszę teksy ' damy ci teraz coś, to szybciej urodzisz'
A niestety- jedna interwencja w naturę pociąga kolejne, z porodem jak z przyrodą, jedno działanie ciągnie następne.

Mikarin - 2012-01-04, 23:59

excelencja napisał/a:
nie wiem czy w ogóle jest coś takiego jak ciąża przenoszona...
W listopadzie leżałam na oddziale z Gosią, w pierwszej ciąży zrobiono jej cesarkę w 43 tygodniu, bo nie było żadnej akcji ze strony organizmu. Wody były tak zgniłe, że sama się dławiła ich zapachem, a dziecko było odo nich tak poparzone, że schodziła z maluszka skóra przez kolejne kilka dni po porodzie.
bodi - 2012-01-05, 00:01

Dokładnie, jest cos takiego jak kaskada interwencji, czyli inaczej mówiąc - z deszczu pod rynne :->

A jeśli chodzi o poród, to nie zawsze sz,ybciej znaczy lepiej.

koko - 2012-01-05, 00:06

No, a jeszcze jest sprawa wapniejącego łożyska przecież. Jednak istnieją ciąże przenoszone.
bodi, coś mi się zdaje, że jednoczesne tłoczenie przeponą i oddychanie nią nie jest możliwe, trzeba ją utwardzić powietrzem i pchnąć. Może co innego technicznie rozumiemy pod pojęciem "wstrzymywanie oddechu". Nie wiem, jak to wygląda na oddziałach położniczych, nie spotkałam się z czymś takim w swoim przypadku.

excelencja - 2012-01-05, 00:11

Mikarin, no dobra, jasne, że są przypadki patologiczne, ale przeważnie wywołuje się niepotrzebnie
bodi - 2012-01-05, 00:16

Koko, ale przecież wcale nie musisz pchać przeponą, naturalny skurcz party to praca samej macicy, piękne przeżycie - ja na skurczu ryczalam jak stado lwic, wstrzymując oddech - niewykonalne :)

[ Dodano: 2012-01-04, 23:17 ]
I przeważnie naciski żeby wywoływać zaczynają się duzo wczesniej niż w 42 czy 43 tygodniu.

[ Dodano: 2012-01-04, 23:20 ]
koko napisał/a:
Nie wiem, jak to wygląda na oddziałach położniczych, nie spotkałam się z czymś takim w swoim przypadku.
mówisz o parciu kierowanym przez położne?
YolaW - 2012-01-05, 01:27

koko napisał/a:
Konia z rzędem temu, kto potrafi powstrzymać się od parcia podczas skurczy partych.

Ale czasami w szpitalu każą przeć nawet kiedy matka nie czuje jeszcze potrzeby. Ja tak miałam z Olafem. Masakra, skończylo sie na moim wyczerpaniu i niemozności działania kiedy bylo trzeba.

bodi napisał/a:
czy pisząc '10 dni po terminie' masz na myśli 10 dni po tzw 'przewidywanej dacie porodu'? Bo jeśli tak, to wcale nie była to ciaza przenoszona, tylko jak najbardziej w terminie...

Właśnie. Lekarze strasznie panikują jak jest po terminie, a przeciez jest zapas czasu 2 tygodnie jeszcze. Jak u mnie minął termin to musiałam co drugi dzień na ktg jezdzić, lekarz zapowiedział, że jak do tygodnia nie urodzę to trzeba by może wywoływać. :shock:

neon.ka - 2012-01-05, 01:46

bodi napisał/a:
Neonka a ile masz lat jeśli wolno spytać? życzę ci z całego serca żebyś urodziła w domu z irena :)
Dzięki bodi. :-) Życzę sobie z całego serca, żeby Twoje życzenie się spełniło.
A mam 35 lat. No i jeszcze do tego jest u nas możliwość konfliktu serologicznego - nie wiem, czy to wyklucza z możliwości rodzenia w domu - jeszcze do tego nie doszłam w książce.
bodi napisał/a:
Maga, z tego co pamiętam główny powód wywoływania porodu po odejściu wód to ryzyko zakażenia, różne wytyczne podają różny czas po jakim wskazane jest wywoływanie, od 24 do 72 h., w tym czasie można próbować naturalnych metod ;)
Dokładnie to jest napisane w książce, z tym, że tu jest podane, że czynność skurczowa musi się zacząć najpóźniej po 12 godzinach, a wody są przejrzyste.
Mikarin napisał/a:
W listopadzie leżałam na oddziale z Gosią, w pierwszej ciąży zrobiono jej cesarkę w 43 tygodniu, bo nie było żadnej akcji ze strony organizmu. Wody były tak zgniłe, że sama się dławiła ich zapachem, a dziecko było odo nich tak poparzone, że schodziła z maluszka skóra przez kolejne kilka dni po porodzie.
Ale to ciekawa jestem, czy na bieżąco monitorowali jej stan od 42 tygodnia. Bo jeśli wody były w takim stanie, to znaczy, że dziecko musiało przeżywać niedotlenienie, a to chyba by wyszło na KTG, a nawet jeśli nie, to niedotlenienie to musiało być wywołane zestarzeniem się łożyska, a to już jest do zobaczenia na USG. Wtedy można jeszcze wykonać dwa kolejne rodzaje badań, które już mogą dać pewność, czy potrzeba wywoływać poród, czy nie...
YolaW napisał/a:
Jak u mnie minął termin to musiałam co drugi dzień na ktg jezdzić, lekarz zapowiedział, że jak do tygodnia nie urodzę to trzeba by może wywoływać. :shock:
Monitorowanie to akurat dobra rzecz, gorzej jeśli bez uzasadnienia się potem podejmie decyzję o indukcji...

No i jeszcze chciałam napisać koko, że ja to nie rodziłam jeszcze, więc sobie mogę poteoretyzować jedynie ;-) , ale po pierwsze w tym cytacie, który podałam było napisane o sytuacji, gdy rodzi się w pozycji stojącej. W szpitalach zazwyczaj ta pozycja jest diametralnie inna, i wtedy parcie jest potrzebne, ale być może stojąc te odczucia są inne u kobiety... No a po drugie, to pani Irenka przyjęła już ponad 500 porodów naturalnie i fizjologicznie przebiegających, więc chyba pisze to z doświadczenia, więc może jest to jednak możliwe. :-)

Przepiszę dwa ostatnie cytaty [bo zaczynam się obawiać, że stosuję kopiowanie bez zgody autora, a to chyba nie jest legalne ;-) ] :
Cytat:
'Jeśli kobieta rodzi w pozycji wertykalnej, np. kucznej, siedzącej, wówczas zwykle sama siła skurczu wystarczy do wysuwania się główki z ciała matki. Czasem nawet (szczególnie u wieloródek) trzeba hamować siłę wypierania, by dziecko nie rodziło się natychmiast i by nie pękło krocze. Czasem jest potrzeba, szczególnie gdy dziecko jest duże, by rodząca popychała dziecko zgodnie z odczuwaną potrzebą. Położna czuwająca nad rodzącą może nią wtedy pokierować.
W pozycji horyzontalnej (leżącej) siła skurczu nie wystarczy: trzeba ją zwiększyć prawie dwukrotnie siłą wypierania dziecka - silnym parciem.'
Moja ciocia opowiadała, jak pani Irenka prosiła ją, żeby powstrzymywała parcie, właśnie po to, żeby ochronić krocze przed uszkodzeniem.

I na koniec clou sprawy całej:
Cytat:
'Dr Turnbull, którego prace empiryczne opublikowane po 1960 r. przyczyniły się do rozpowszechniania wlewu dożylnego oksytocyny, po 20 latach badań zdumiony liczbą porodów indukowanych stwierdził, iż 'gdyby wiedział o takich nadużyciach w indukowaniu porodów, wahałby się, czy rozpowszechnić wynik swoich badań' [Grabarczyk, 2002].'

koko - 2012-01-05, 07:22

bodi, chodziło mi o taką sytuację, jak opisała YolaW na swoim przykładzie. Kiedy każą przeć bez skurczu, bo tak wypada. Przecież skurcz party to nie tylko sama macica. Czytałam wprawdzie o ich fizjologii tylko u Agrawal, ale zawsze jednak ;-)
Parcie wspomagane przez położne jak najbardziej u nas było (to była fajna sprawa, pomocna). Działało na zasadzie każdego tłoka, np. tego w silniku ;-) (dwusów a nie czterosów mam na myśli oczywiście :lol: )
Mam znajomą, której kilka 2 doby wywoływano poród, potem zaś orzeczono, że wcześniejsza data porodu była źle wyliczona. No ale urodzić już musiała. Nie jestem za tym, żebyśmy jednak przytaczały tu sobie takie przypadki. Większość porodów idzie jednak bez makabrycznych scenek, niepotrzebnie można się nastraszyć, nie?
neon.ka, ja rodziłam na stojąco, najgorsza była dla mnie słynna piłka - na niej bolało mocniej (w I i II fazie, położyłam się dopiero, gdy opadłam z sił). Nie da się nie przeć także i w tej pozycji ;-)

Mikarin - 2012-01-05, 09:45

excelencja napisał/a:
Mikarin, no dobra, jasne, że są przypadki patologiczne, ale przeważnie wywołuje się niepotrzebnie
Prawdę rzekłaś.
YolaW napisał/a:
Właśnie. Lekarze strasznie panikują jak jest po terminie, a przeciez jest zapas czasu 2 tygodnie jeszcze. Jak u mnie minął termin to musiałam co drugi dzień na ktg jezdzić, lekarz zapowiedział, że jak do tygodnia nie urodzę to trzeba by może wywoływać.
U mnie w szpitalu tak robią - cesarka to ostateczność, a ordynator wszystkim babkom przychodzącym z żądaniem (sić!) cesarskiego odsyła i mówi, żeby dać dziecku czas, bo może samo zechce wyjść, a potem dopiero będziemy kombinować, ew. zrobi się tą cesarkę. Ile niezadowolonych lasek było na oddziale... ale tłumaczył jak krowie na rowie każdej, ze poród SN to najlepsze wyjście dla dziecka i matki - i odprawiał z kwitkiem.
neon.ka napisał/a:

Mikarin napisał/a:
W listopadzie leżałam na oddziale z Gosią, w pierwszej ciąży zrobiono jej cesarkę w 43 tygodniu, bo nie było żadnej akcji ze strony organizmu. Wody były tak zgniłe, że sama się dławiła ich zapachem, a dziecko było odo nich tak poparzone, że schodziła z maluszka skóra przez kolejne kilka dni po porodzie.
Ale to ciekawa jestem, czy na bieżąco monitorowali jej stan od 42 tygodnia. Bo jeśli wody były w takim stanie, to znaczy, że dziecko musiało przeżywać niedotlenienie, a to chyba by wyszło na KTG, a nawet jeśli nie, to niedotlenienie to musiało być wywołane zestarzeniem się łożyska, a to już jest do zobaczenia na USG. Wtedy można jeszcze wykonać dwa kolejne rodzaje badań, które już mogą dać pewność, czy potrzeba wywoływać poród, czy nie...
Tego, niestety, nie wiem, ale czekali do ostatniego momentu, czy dziecko nie zechce samo wyjść, ale brzuch się nie obniżył, skurczów żadnych, szyjka zamknięta na cztery spusty. Tyle wiem od Gosi, nie miałyśmy nawet za bardzo możliwości o tym porozmawiać, bo gumowe ucho z łóżka obok zarz roznosiło historie po całym oddziale...
Cytat:
I na koniec clou sprawy całej:
Cytat:
'Dr Turnbull, którego prace empiryczne opublikowane po 1960 r. przyczyniły się do rozpowszechniania wlewu dożylnego oksytocyny, po 20 latach badań zdumiony liczbą porodów indukowanych stwierdził, iż 'gdyby wiedział o takich nadużyciach w indukowaniu porodów, wahałby się, czy rozpowszechnić wynik swoich badań' [Grabarczyk, 2002].'
Dlatego jak słyszę (a słyszałam w dwóch relacjach moich koleżanek, 3 lata i 2 lata dzieci) teksty w stylu: "Poród się ślimaczył, podali mi oksy, nawet nie wiedziałam kiedy, i dziecko się urodziło 10/10" to mnie trzepie. Zresztą, trzepie mnie teraz, jak musze brać garść leków trzy razy dziennie :/
neon.ka napisał/a:
ja to nie rodziłam jeszcze, więc sobie mogę poteoretyzować jedynie
...a ja poopowiadać przypadki z oddziału. Liczę jednak na to, że nie padnę ofiarą lekarza, czy tej kretyńskiej położnej, której tak nie trawię, że ubiłabym pipę na miejscu, bo powoli mam już dość, że podają mi leki, nie mówią co to, nie mówią na co to, tylko pchają i pchają. Wszystko ma swoje granice... a ja do moich się zbliżam.

A podzielę się z wami takim moim snem sprzed dwóch dni: śniło mi się, że jestem na porodówce, spinam się kilka razy na tym śmiesznym fotelu, ani nie krzyczę, ani to nie za bardzo boli (do wytrzymania) i nagle jest po wszystkim i dają mi do przytulenia małą ciemnooką dziewczynkę, która przedstawia mi się jako Kasia. Nie chce mała jeść, a jak pytam, czy idziemy spać, odpowiada, ze tak, i zasypia od razu. J. zdziwiony za moimi plecami, że to nie chłopiec, na co ja do niego: "Przecież to Kasia" i zasypiam razem z maluszkiem. Sliczny był ten sen, pierwszy taki czuły po wielonocnych koszmarach :)

Kat... - 2012-01-05, 11:27

Mnie też poproszono o wstrzymanie się z parciem dla ochrony krocza, rodziłam pionowo (mama łapała :mryellow: ).
Muszę przeczytać tę książkę. I dać sprawcy. Przegapiłam tytuł czy nie był podany?

neon.ka - 2012-01-05, 13:32

koko napisał/a:
neon.ka, ja rodziłam na stojąco, najgorsza była dla mnie słynna piłka - na niej bolało mocniej (w I i II fazie, położyłam się dopiero, gdy opadłam z sił). Nie da się nie przeć także i w tej pozycji ;-)
OK., rozumiem i przyjmuję. :-) Mam nadzieję dać znać w czerwcu, czy empirycznie też przyjmuję. ;-)
Mikarin napisał/a:
Zresztą, trzepie mnie teraz, jak musze brać garść leków trzy razy dziennie :/
Ale czasem Mikarin to jest potrzebne - wiesz przecież.
Tylko mogliby oczywiście dawać pełną informację co i dlaczego, masz rację.

Sen rozczulający. :-)

Kat... - Irena Chołuj 'Urodzić razem i naturalnie'.

notasin - 2012-01-05, 20:32

koko napisał/a:
neon.ka napisał/a:

Jeżeli będziesz rodziła w pozycji pionowej, pozwól swojemu dziecku na samodzielność. Nie przyj, nie wypychaj go na siłę.

A to dobre :-D Konia z rzędem temu, kto potrafi powstrzymać się od parcia podczas skurczy partych.

wcale nie dobre, u mnie parte zaczęły się przed pełnym rozwarciem i musiałam je przez całą wieczność, bo chyba tyle to trwało, powstrzymywać :/ do tego potrzebne jest tzw. "ziajanie", które wytrwale ćwiczyłam w ciąży, bo przygotowywano nas na taką okoliczność na szkole rodzenia. bardzo wyczerpujące, ale dałam radę, nie porozrywało mnie :)
bodi napisał/a:

Pipii, ale ta tłocznia przecież pracuje, gdy zatrzyma się powietrze.

wstrzymywanie powietrza nic nie da, poza niedotlenieniem, dlatego trzeba "ziajać", czyli bardzo szybko oddychać ustami, jak piesek

neon.ka napisał/a:

Moja ciocia opowiadała, jak pani Irenka prosiła ją, żeby powstrzymywała parcie, właśnie po to, żeby ochronić krocze przed uszkodzeniem.

właśnie to miałam na myśli i tak jak mówiłam, nie chodzi o wstrzymanie oddechu, tylko o ten "pieskowy" oddech :)

[ Dodano: 2012-01-05, 20:33 ]
także koko, szykuj konia z rzędem :P

koko - 2012-01-05, 20:45

notasin, u mnie była ta sama historia - parte od 7 centymetra.
notasin - 2012-01-05, 20:50

auaaaaa, u mnie chyba już troszkę większe było, tyle bym chyba nie dała rady wytrzymać.. dobrze, że przez kompa gadamy, bo bym Cię musiała teraz uściskać, tak mi się współczucie włączyło :*
maga - 2012-01-05, 20:57

bodi napisał/a:
z tego co pamiętam główny powód wywoływania porodu po odejściu wód to ryzyko zakażenia, różne wytyczne podają różny czas po jakim wskazane jest wywoływanie, od 24 do 72 h., w tym czasie można próbować naturalnych metod

Ja to wiem, ale ta wiedza przyszła do mnie niestety 2 miesiące po porodzie. I tak to 3 dni przed terminem, z czystymi wodami, szyjką zwartą, długa na cm, bez najmniejszego nawet skurczyka, przeżylam koszmar porodowy podpięta dobę do oxytocyny. A miało być super naturalnie i fajnie :-(

excelencja - 2012-01-05, 20:58

Mikarin napisał/a:
"Poród się ślimaczył, podali mi oksy, nawet nie wiedziałam kiedy, i dziecko się urodziło 10/10"

a żebyś wiedziała ile moich znajomych mówi 'gdyby lekarz nie położył mi się na brzuchu i ręką nie wycisnął dziecka, nie dałabym rady urodzić' - przypominam, że ten 'chwyt' jest ZABRONIONY i grozi poważnymi konsekwencjami, niedotlenieniem i śmiercią dziecka.

neon.ka, ryzyko konfliktu właściwie jest przy 3 dziecku poważne - ja jestem takim trzecim dzieckiem konfliktu :)

Ale to chyba normalne, że parcie się czuje przed 10 cm, a poza tym kto powiedział, że zawsze pełne rozwarcie ma 10 cm? Ja czułam parte przy 8 cm.
Ja myślę, że należy robić dokładnie to, co podpowiada nam ciało i tyla.

jaskrawa - 2012-01-05, 21:04

Kat... napisał/a:
Mnie też poproszono o wstrzymanie się z parciem dla ochrony krocza, rodziłam pionowo (mama łapała :mryellow: ).


mnie też poproszono ("teraz stop! nie przyj! czekaj!!!!"), ale prośby nie spełniłam, bo nie wiedziałam jak. parło się samo w tej ostatniej chwili porodu. i pękłam. na szczęście tylko troszkę, jeden szew mi założyła.
ale i tak poród miałam modelowy, żadnej oxy, wody odeszły same tuż przed skurczami partymi, nie było nacięcia, rodziłam w kucki i od razu po porodzie byłam zupełnie sprawna. mogłabym w pole do roboty, gdyby było trzeba :D
na tym porodzie chyba się skończyło moje dobre macierzyństwo, bo teraz wydaje mi się, że z niczym sobie nie radzę....

majaja - 2012-01-05, 21:40

excelencja napisał/a:
a żebyś wiedziała ile moich znajomych mówi 'gdyby lekarz nie położył mi się na brzuchu i ręką nie wycisnął dziecka, nie dałabym rady urodzić' - przypominam, że ten 'chwyt' jest ZABRONIONY i grozi poważnymi konsekwencjami, niedotlenieniem i śmiercią dziecka.
Exe, no bo tak jest, najperw człowieka wymęczą, doprowadzą do krwotoku i ch. wie czego jeszcze, a potem każą mu przeć, mnie te akurat atrakcje ominęły, ale wcześniej uprzedzałam, że pozabijam jakby co :mrgreen: ale przyznaję że jakoś go wyparłam tylko dlatego że przyszła nowa zmiana i położna mówiła do mnie kwiatuszku (ale ona nie słyszała moich wcześniejszych bluzgów) :mrgreen: ; każdym razie dzięki temu zaczęłam jarzyć gdzie jestem, i tak musiały mi mówić kiedy mam skurcz bo mi się już wszytsko zlewało. Myśmy potem spali prawie pół doby.
A z tym przenoszeniem to nie rozumiem o co chodzi, ale podobno M. miał objawy przenoszenia mimo, że było 3 dni przed terminem

jarzynajarzyna - 2012-01-05, 21:41

mnie też mówili, kiedy przeć, a kiedy nie i tak się do tej pory zastanawiam - skąd ona to wie, kiedy będzie skurcz? to widać od piczy strony, czy jak?
MartaJS - 2012-01-05, 21:43

Ja następnym razem nie pozwolę sobie dyktować, kiedy przeć, to było dla mnie zupełnie nienaturalne i czułam, że nic nie daje.
majaja - 2012-01-05, 21:43

jarzynajarzyna napisał/a:
skąd ona to wie, kiedy będzie skurcz?
z ktg

A tak w ogóle to czytałam że przy aktualnym stanie medycyny cesarka jest bezpieczniejsza i dla dziecka i dla matki niż wywoływanie.

excelencja - 2012-01-05, 21:52

MartaJS, wysłać Ci książki bejbe?
bo wiesz u mnie póki co i tak brak perspektyw :)

[ Dodano: 2012-01-05, 21:53 ]
majaja, weeź może tym razem na Żelazną uderz, tam jest miło :)

MartaJS - 2012-01-05, 22:05

exce, jakie książki?
excelencja - 2012-01-05, 22:07

Ireny Chołuj "Urodzić razem i naturalnie"
Kitzinger "Poród w domu"
takie - fajnie opisują generalnie proces naturalnego porodu

majaja - 2012-01-05, 22:12

excelencja napisał/a:
majaja, weeź może tym razem na Żelazną uderz, tam jest miło
a masz tam jakieś dojścia?, bo ja nie; albo inny sposób by tam rodzić (szkoły rodzenia to już nawet nie zdążę, poza tym dla mnie to droga głupota)
rosa - 2012-01-05, 22:14

majaja napisał/a:
A z tym przenoszeniem to nie rozumiem o co chodzi, ale podobno M. miał objawy przenoszenia mimo, że było 3 dni przed terminem

mój F tydzień przed terminem, a był sinawy i wody zielonkawe :-/

ja miałam wywoływany 3 poród, po 11 dniach od terminu, poszło szybko, srawnie i wcale nie bolało jakoś przerażajaco, trafiłam na rewelacyjna położną (do kompletu z chujem lekarzem)

excelencja - 2012-01-05, 23:03

majaja, akurat tam nie bardzo, ale ja bym uderzała normalnie z ulicy - jak człowiek, najlepiej z rozkręconą akcją i okrzykiem - rooooodzęęęęęę

[ Dodano: 2012-01-05, 23:05 ]
PS tzn tam nie mam żadnych nad czym ubolewam, ale jakbyś chciała urodzić w beznadziejnym miejscu - daj znać - mam dojścia :P

jarzynajarzyna - 2012-01-05, 23:21

majaja napisał/a:
jarzynajarzyna napisał/a:
skąd ona to wie, kiedy będzie skurcz?
z ktg

ale ja nie byłam do niczego podłączona, tylko obok stało takie coś, że kilka razy mi to przystawiali i robili zapis tętna, a tak to nic nie było innego 8-) (nie wiem, jak wygląda ktg, bo w ciąży ni razu nie miałam).

Mikarin - 2012-01-06, 10:56

jarzynajarzyna, przyszła baba do lekarza... :P
Dokładniej - przyszła laska do mojego gina prowadzącego. Dziewczyna dwójka dzieci w domu, męża ni ma, kilka dni po terminie, dziecko nie chce wyjść. Zbadał ją, wszystko pozamykane. Siedzą, rozmawiają, ona do niego, co ma robić, bo nie może sobie pozwolić na leżenie w szpitalu. Lekarz na nią spojrzał i mówi - "Damy pani skierowanie do szpitala, proszę się położyć, my już to załatwimy".
Położyła się laska kolejnego dnia o 10:00 na patologię ciąży, nie rozpakowała nawet torby, siedzi na łóżku w koszuli i mówi: "Oni chcą to załatwić - niby jak? Co oni chcą zrobić? Ani leków nie dostałam, ani nic" Siedzi załamana, pocieszają ją kumpele z sali. Godzinę później wstała z łóżka, a tu fontanna, wody odeszły, wezwano położną, laskę na porodówkę :)
Najcudaczniejsza historia oddziałowa, jaka słyszałam :D

Poza tym, oni widzą po kształcie brzucha, sposobie oddychania, przy skurczu mimowolnie napinaja ci się wszystkie mięśnie - i możesz tego w ogóle nie poczuć! To się chyba nazywaja skurcze krzyżowe czy jakoś tak podobnie, położna jakoś to nazwałam ale nie pamiętam. W każdym razie mieliśmy na oddziale dziewczynę, 22 lata, drugi bąbel (pierwszy z cesarki) nie czuła nic! Biegała na trasie 3 piętro-parter całą noc, bo z nerwów paliła jak smok (normalnie wypalała 1 paczkę dziennie, teraz w nocy spaliła jedną paczkę), rozwarcie na 4 cm, a bóli żadnych. Też chyba z 8 dni po terminie.

neon.ka - 2012-01-06, 14:37

majaja napisał/a:
Exe, no bo tak jest, najperw człowieka wymęczą, doprowadzą do krwotoku i ch. wie czego jeszcze, a potem każą mu przeć,
A tobie człowieku się potem wydaje, że to przez Ciebie i z Twojej winy coś się nie powiodło, i zawiodłeś i wyrzuty sumienia do końca życia... :-(
majaja napisał/a:
ale przyznaję że jakoś go wyparłam tylko dlatego że przyszła nowa zmiana i położna mówiła do mnie kwiatuszku (ale ona nie słyszała moich wcześniejszych bluzgów) :mrgreen:
:lol: :lol: :lol:
majaja napisał/a:
A z tym przenoszeniem to nie rozumiem o co chodzi, ale podobno M. miał objawy przenoszenia mimo, że było 3 dni przed terminem
W książce przeczytałam [niestety na razie tylko książkami mogę argumentować ;-) ], że czasem się zdarza, że już przed 37 tyg. ciąży łożysko osiąga III stopień dojrzałości, czyli stopień, w którym już zaczynają się sole wapnia odkładać, czyli jest przedwczesne starzenie się łożyska [często u palaczek], i to podlegać powinno monitorowaniu [bo może właśnie doprowadzić do niedotlenienia dziecka, czyli w konsekwencji objawić się zielonymi wodami].
Z tego by wynikało, że znowu to kobieta powinna o to dopytywać w czasie USG, bo lekarz może 'niechcący przegapić/zapomnieć'...
jarzynajarzyna napisał/a:
mnie też mówili, kiedy przeć, a kiedy nie i tak się do tej pory zastanawiam - skąd ona to wie, kiedy będzie skurcz? to widać od piczy strony, czy jak?
Mi się wydaje, że może chodzi o to, jak zachowuje się główka dziecka. Ona nie powinna się przesuwać zbyt szybko, bo to nie jest dobre dla dziecka. Tu jest takie porównanie: 'Gdyby główka przeleciała, przesunęła się bardzo szybko na zewnątrz siłą, np. jednego skurczu... to tak, jakby nurka z głębin morza wynurzono bez komory dekompresyjnej'.
To pewnie położna patrząc od tamtej strony widzi dobrze i ocenia tempo tego przesuwania się główki.
excelencja napisał/a:
MartaJS, wysłać Ci książki bejbe?
bo wiesz u mnie póki co i tak brak perspektyw :)
No ja niestety sama mam pożyczoną, więc u mnie ciężko z posyłaniem dalej... I chyba jednak potrzebuję ją mieć blisko siebie do samego porodu. ;-)
MartaJS - 2012-01-06, 14:56

excelencja napisał/a:
MartaJS, wysłać Ci książki bejbe?


Jak zajdę w drugą ciążę (wiosna/lato?). Wcześniej nie, żeby nie zapeszać ;-)

excelencja - 2012-01-06, 15:04

MartaJS, o matko :) )) ale super! Ale to nie ma związku z zapeszaniem, ot tak z ciekawości sobie przeczytasz :P
A wiosną/latem to Ci może i osobiście podrzucę jak nas na babeczki zaprosisz :P Bo uzależniłam się od UW. No i Drawa...

malina - 2012-01-06, 15:59

excelencja napisał/a:
a żebyś wiedziała ile moich znajomych mówi 'gdyby lekarz nie położył mi się na brzuchu i ręką nie wycisnął dziecka, nie dałabym rady urodzić' - przypominam, że ten 'chwyt' jest ZABRONIONY i grozi poważnymi konsekwencjami, niedotlenieniem i śmiercią dziecka.


Mi jakiś kretyn to zrobił włąśnie jak Zuzie rodziłam - gdy poleciało jej tętno i chceli ją wypchnąć ]:-> Nic nie dało,a ja potem zastanawiałam sie czemu tak strasznie bolą mnie żebra - sporo czasu minęło zanim to sobie przypomniałam.

A my wczoraj oglądaliśmy filmP o przemiany zachodzące w organiźmie w ciągu pierwszego roku życia dziecka - " Nauka o niemowlętach. Lektor PL.avi "- i na początku jest poród naturalny,po urodzeniu dziecko nie oddycha.Pokazane jak je ratują,poraziło mnie normalnie bo już wiem jak to wyglądało po urodzeniu Mieszka.Dobrze,że nie widziałam...

koko - 2012-01-06, 18:47

Ten chwyt nie jest zabroniony, tylko "niezalecany".
Ja też go miałam. Najpierw sam, a potem w połączeniu z próżnociągiem. Bosko było 8-)
notasin, nie współczujmy mi, ja tego nie pamiętam prawie ;-)

agninga - 2012-01-06, 23:57

No dobrze - to ja się wtrącę tu w środek ze swoją relacją, z którą jak widać po suwaczku 3 miesiące zwlekałam, bo nie miałam jak się zebrać. Teraz w 2 wieczory, kiedy małe w miarę wcześnie poszły spać, udało mi się napisać co poniżej :-) A że byłam 5 dni po terminie więc nawet w temacie dyskusji :-P
---
Najpierw dla przypomnienia dawnej już sytuacji:
Miałyśmy z Jarzyną prawie ten sam termin porodu (1 dzień róznicy) - Jarza się zmobilizowała i wiadomo jak to się skończyło, a u mnie jeszcze trochę potrwało...
Jako, że byłam po terminie więc na własną odpowiedzialność wzięłam zwolnienie od ogólnego lekarza na tydzień i zaczęłam monitorować się na ktg - tak co 2 dni. Tutaj już wyjaśniam że miałam umówioną położną, do której mogłam w każdej chwili zadzwonić i się poradzić, a także jechać do niej na badanie, czy ktg więc siedziałam (w miarę) spokojnie w domu. Wszystko już miałam wysprzątane łącznie z myciem podłóg parową froterką.. i nic, tzn prawie nic, bo zaczynałam już od 4 cm (tak orzekł lekarz na ostatniej wizycie w terminie), skurcze miewałam nieregularne, jeden dzień częściej, na drugi mniej, a w nocy prawie w ogóle. W sumie przez te 5 dni od wyznaczonej daty porodu 2 razy miałam nadzieję, że już będę rodzić, a u położnej okazywało się że dalej jest te 4 cm, a szyjka ciągle nie zgładzona :-?
W końcu dzień w którym się zaczęło - cały dzień miałam już takie bardziej męczące skurcze - "mniej przyjemne" ;-) ale nie takie, żeby stwierdzić - szybko do szpitala.. także zebraliśmy się spokojnie, bo nasza położna akurat miała dyżur, a i tak mieliśmy pojechać na ktg. Odwieźliśmy Lenę do dziadków, trochę tam posiedzieliśmy i koło 17 pojechaliśmy.
W szpitalu spokój, więc nie wchodzimy przez izbę przyjęć, tylko do położnej na badanie. Oczywiście dalej 4cm, ktg w porządku, aczkolwiek powiedziała, że nie jest bardzo dobre, tylko "w porządku". Powiedziała, że zorbimy jak chcemy, ale to nie jest powód żeby zostać w szpitalu, no i nie wiadomo czy coś się rozkręci. Ja miałam wrażenie (już po raz drugi z resztą) że jak się przyłożę to w końcu się zacznie, tzn jak pochodzę a nie położę się po prostu spać ;-) Decyzję podjęliśmy w taki sposób - skoro wszystkie ktg do tej pory były idealne, a teraz słyszymy, że jest tylko "w porządku, to zostajemy i staram się urodzić.. no tak.. dobrze tak sobie mówić, gorzej wykonać :lol: Zwolnienie miałam do następnego dnia, więc nawet jak bym nie urodziła, to do szpitala musiałabym pojechać dzień później, a tak przynajmniej wody by mi skontrolowali.
Także powolutku zaczęliśmy akcję "poród" :-)
Wróciliśmy się na izbę przyjęć; tu udało się bez badania, powiedziałam, że mam skurcze co około 5 min (to była prawda, ale były takie nie przekonujące) i dyżurna mnie po prostu przyjęła. Na oddziale przyjęła mnie moja położna i lekarz (buc jak się potem okazało) - młody (tzn w moim wieku mniej więcej ;-) ) nie badał tylko zrobił wywiad, a badanie zlecił położnej :-) W wywiadzie wyraźnie mu zaznaczyłam, że miałam posiew dodatni, wpisał to w kartę, ale nic nie zlecił.. (to istotny punkt dla jeszcze jednej akcji później). Położna badała mnie po raz drugi w ciągu 15 min, więc wiadomo, że nic się nie zmieniło :-) ale zaproponowała, że skoro chcemy urodzić, to może spróbować oddzielić dolny biegun łożyska - to taka mniej inwazyjna metoda niż masaż szyjki - przejeżdża jakoś palcem przy wejściu do kanału macicy i tam jest punkt styczności z workiem owodniowym (chyba), jak się go odzieli, to może przyspieszyć poród. Mało przyjemne, nie bolało, i trwa chwilę. I faktycznie po tym troszkę te skurcze mocniejsze się zaczęły i już tak sobie nie zaniknęły :-) Poszłam się trochę rozpakować i przygotować różne rzeczy przydatne do porodu. Salę dostałam tą co poprzednio :-) Były 2 dziewczyny po porodzie i jedna przed, ale bez akcji. Tylko ja rodziłam, więc był spokój - chodziliśmy z mężem po korytarzu, zeszliśmy kilka razy na dół po schodach (6te pięto) i wjeżdżaliśmy windą. Było jeszcze przed 20tą, sporo ludzi odwiedzających w windzie więc odłożyliśmy to na później :-) dziwnie tak publicznie na skurczu się wyginać ;-) Na oddziale zdecydowałam się na lewatywę dla podkręcenia akcji no i własnego komfortu.. Siedzieliśmy potem trochę na sali, wzięłam sobie piłkę, pogadałam z dziewczynami.. ogólnie nikt, ze mną włącznie nie spodziewał się, że już rodzę ;-) Skurcze miałam ciągle takie "normalne" brzuszne i myślałam już, że ominie mnie "przyjemność" skurczy krzyżowych. Niestety, krzyż mnie tak trochę nieprzyjemnie już ćmił.. Potem znowu kilka rundek na dół po schodach - teraz już skurcze były dość długie, na korytarzach chłodniej więc już zostaliśmy na górze. Przy kolejnym badaniu, koło godz. 22, okazało się, że postęp przy szyjce raczej mało rokujący - dalej 4 cm (no może luźne 4cm) ale szyjka zgładzona. Ktg w normie. Wtedy już siedzieliśmy sobie na sali porodowej, a nie w sali ogólnej. Ja dalej na piłce, mąż na krześle ;-) czytał książkę ;-) Z tego co ustaliłam właśnie z mężem to wzięłam wtedy też prysznic (tego już nie pamiętałam...) i przebrałam się w swoją porodową koszulę (tą samą co przy poprzednim porodzie :-) ). Wtedy też przypomniało nam się co robimy z antybiotykiem na paciorkowca ?! no bo lekarz nic nie zlecił (poszedł spać chyba, bo w ogóle nie zaglądał) a położna wcześniej nam poleciła kupić jakby nam się w domu akcja zaczęła. Z braku laku wzięłam jedną dawkę. Ogólnie to pod względem takich decyzji i atmosfery to był jak poród w domu. Salę już znałam to też było "swojsko". Dorota też prowadzi tak poród, że nie potrzebnie nie ingeruje, światła są przygaszone. muzyczka w tle, no i do wyboru co tam chcę - piłka, materac. Co się dalej działo to trochę mi się już zlewa, bo chyba dużo "narkotyków" już mi w mózgu działało. Po pierwsze na pewno jakieś 1/2h po antybiotyku wymiotowałam. Jeszcze w łazience bo ciągle byłam ruchliwa :-) Potem głównie siedziałam na piłce, rozpracowywałam skurcze, a mąż spisywał je w aplikacji na telefon ;-) oczywiście cały czas czytając książkę. Skurcze miałam już dłuższe i w miarę regularne, pojawiły się jednoczenie krzyżowe, ale przy dużych kołach na piłce dało je się skontrować (mocno "podwijałam" miednicę). Bardzo się jakoś w duchu cieszyłam, że tak dobrze sobie z nimi radzę i nie jest tak źle jak poprzednio (piłka w ogóle wtedy odpadła w przedbiegach - nie mogłam usiedzieć). Przy tych skurczach, chyba już koło 23-24 było miałam taki etap, że masakrycznie spać mi się zachciało i z jednej strony zwątpiłam, czy szybko urodzę w takim razie (miałam już wizję rodzenia do 9 rano dajmy na to..),a z drugiej że takie skurcze już nie mogą się przecież rozejść ;-) W każdym razie trochę przysypiałam między skurczami, a przerwy się wydłużyły (tak sobie myślę, że pewnie w tym momencie na tradycyjnym oddziale dostałabym propozycję oxy). Siedziałam ciągle na piłce - a głowę na ramionach oparłam o łóżko i tak sobie spałam. Dorota też jakoś nie zaglądała, bo mówiłam, że nic specjalnego się nie dzieje - zaczęła za parawanem robić coś sobie na kompie ;-) a mąż oczywiście czytał ;-) Koło pierwszej już było, jak skurcze stały się mocniejsze tak że musiałam wstać i zmobilizować męża do odłożenia książki, a masowania mi krzyża przy skurczach. Opierałam się o łóżko, oddychałam jak natura chciała :-) - a Dorota zza zasłonki tylko nasłuchiwała, chwaląc że dobrze sobie radzę ;-) No i zupełnie niespodziewanie pojawiły się lekkie parte - nogi mi się zaczęły trząść i mówię do Doroty pomiędzy skurczami i potężnym już sapaniem, że mam już "chyba" parte - "chyba", bo jak sądzę to nie ten etap, żebym jeszcze do kibelka mogła ;-D Dorota do mnie podchodzi (nie było badania od tych 4 cm!) i mówi - no rodzimy - pełne rozwarcie jest! Do tego parte teraz szły jedne za drugim - ona trochę w szoku, mąż też ;-) zleciła mu zadzwonić po lekarza - nie mogła już ode mnie odejść, bo mała by po prostu mogła wyskoczyć ;-) Przy jakimś 3cim takim partym na stojąco odeszły mi wody - tzn. tak chlusnęły, że całe klapki moje i spodnie Doroty były mokre ;-) Ja już nie mogłam wtedy ustać, bo nogi mi tak drżały, więc wdrapałam się na łóżko (przy pomocy męża i Doroty, bo sama z główką prawie między nogami tego chyba bym nie zrobiła). Wiedziałam, że jak się położę to skurcze trochę spowolnią i będę też mogła wgniatać krzyż w łóżko, co mi przynosiło ulgę przy poprzednim porodzie - coś za coś. Wtedy wpadło lekarz. Tu zaczyna się nie miły epizod jakim się zapisał - bo zaczął od pretensji do Doroty dlaczego nie ona go wzywa tylko mąż i co to za zwyczaje (!! akcja była szybka więc wiadomo, że nie mogła odejść, ale widać był za bardzo zaspany, żeby się zastanowić). Dorota go informowała więc wiem że parte zaczęły się o 1.45. Po wejściu na łóżko główka już wychodziła. Dotknęłam i przekonałam się, że faktycznie mała ma włosy ;-) Kolejny party - wyszła cała główka (chyba) i miałam problem z kolejnym bo - jak to na płasko, przerwa się wydłużała. Trochę pokaszlałam (najpierw przez przypadek, Dorota podpowiedziała, że mogę tak dalej), a Dorota zaczęła pośpieszać lekarza, że potrzebuje wsparcia bo z czymś tam ma problem.. okazało się potem, jak tłumaczyła, że mała urodziła się w czepku.. na twarzy, a że to wszystko śliskie nie mogła zdjąć jej tego czepka z buzi i zaczęła już się bać, że mała nie zaczerpnie powietrza.. Lekarz nie zdążył założyć rękawiczek (ja już jak go zobaczyłam, że sięga do szafki miałam wizję, że jakieś nożyczki bierze do nacięcia czy cuś, a jak się okazało właśnie rękawiczki sięgał) i na szczęście zmobilizowałam się (pod wpływem tych wizji ;-) ) i przyszedł też party - wyszły barki i chlupnęło, - reszta wód też (lekko zielonkawe wody wtórne).
W ten sposób o 1.52 przyszła do nas Ada; czyli partych było kilka, tak koło 7 min :shock:
Potem mała trafiła do mnie na brzuch - niesamowity moment po raz kolejny, kiedy takie małe ( no to nie było takie małe) ciepłe stworzenie wije się na brzuchu :-)
No i w trakcie rodzenia łożyska następuje dość niefajny do wspomnienia moment pogawędki z lekarzem i jego pretensji (?! wtf) Że dlaczego wzięłam sama antybiotyk, że takiego się nie podaje, kto mi przepisał i takie tam. Wiadomo że nie miałam do tego głowy, bo jak tak można w takiej chwili śledztwo robić i mieć pretensje? Męża też zmurowało, choć zazwyczaj cięty jest .. ja coś tam normalnie odpowiadałam, ale potem żałowałam że nie byłam na tyle przytomna żeby mu coś ostrzej odpowiedzieć. W każdym razie tyle go widzieliśmy, bo obraził się czy coś (?! ;-) ) i sobie poszedł - nawet na łożysko nie spojrzał, zlecił Dorocie sprawdzenie czy wszystko u mnie dobrze, więc znowu ( i dobrze) nawet mnie nie badał. Dorota ma z nim mało do czynienia, bo on jest tylko na weekendowe dyżury tam, i pewnie też dobrze zwyczajów nie zna (że Dorota zazwyczaj sama prowadzi porody). Lekarka z noworodków też długo nie stała tam - tylko oceniły Apgar i poczekała do odcięcia pępowiny jak przestała już tętnić. Wtedy (na życzenie nasze, jeszcze przed ważeniem i czyszczeniem małej) mała trafiła do mnie na 2 godzinki :-) Dorota mnie zabdała - łożysko ok, i zero popękań nawet (dopytywałam się, bo oczywiście wydawało mi się że popękałam na wszystkie strony ;-) ) Potem my sobie odpoczywałyśmy, trochę rozmawialiśmy z położną o tym co się działo (bo działo się szybko jak widać), trochę pierwszych zdjęć :-) a po dwóch godzinkach ważenie i mierzenie - 3750 i 54 cm.
Także, oprócz zmąconego obrazu przez lekarza z ambicjami, było tak jak chcieliśmy, no i lżej (krócej) niż przy pierwszej Lence. To wspaniałe przeżycie, ale w trakcie ciągle przewijały mi się myśli w stylu, że nigdy więcej i że jak mogłam nie pamiętać w co się pakuję ;-) A to tylko chwile słabości :-P :-)

excelencja - 2012-01-07, 10:51

agninga, WOW, ładnie, :) ) pięknie :) ))) bardzo
MartaJS - 2012-01-07, 11:11

agninga, piękny poród, zazdroszczę!
Też miałam chamskiego lekarza.
Oni chyba mają nam za złe, że tak sobie rodzimy, a oni nie mogą ;-)

- 2012-01-07, 11:26

agninga, wow, pięknie dałaś radę :*
a lekarz to jakaś pomyłka totalna :shock: :shock:

majaja - 2012-01-07, 12:45

jarzynajarzyna napisał/a:
ale ja nie byłam do niczego podłączona, tylko obok stało takie coś, że kilka razy mi to przystawiali i robili zapis tętna,
no ja akurat już od dłuższego czasu byłam.
Ale tak naprawdę naprawdę najbardziej wkurw. był całkowity brak jakichkolwiek informacji, potem na poporodowym było to samo. Byłam tak pewna, że trzeciego dnia wychodzimy, że byłam po prostu spakowana, a oni po prostu mnie ominęli, a na koniec wyszłam ze szpitala z poważną anemią po krwotoku i nawet o tym nie wiedziałam. Nie wiem jak wy, a ja kompletnie z tym sobie nie radzę, Niewiele rzeczy jest w stanie mnie załamać, chyba tylko ostateczne, ale jak nie wiem co się dzieje dostaję szału. Do tego w takich sytacjach to się okazuje, że wybraźnię mam bogatą bardzo.

maga - 2012-01-07, 14:51

agninga, wow! Nie wiedziałam, że w Ł. można tak spokojnie urodzić. Jaki to szpital?
agninga - 2012-01-07, 15:37

maga - można można :-)
rodziłam w Koperniku; tam chyba większość położnych jest nastawiona na porody naturalne, no i cały oddział jeśli chodzi o wszelkie medyczne wspomagacze (oxy na wywołanie w ogóle się chyba nie podaje... nie każda jest z tego zadowolona jak musi chodzić tydzień po korytarzu ;-) ). Problem taki, że zależy na kogo się trafi na dyżur, bo leżąc tam widziałam też taki poród, kiedy porodówka była otwarta na oścież, ciągle ktoś się przewijał i światła na ful na sali :shock: Także mimo wszystko chyba lepiej się rozeznać i umówić z konkretną położną.. plus z takiego umówienia taki, że jest ona do dyspozycji i pomocy i przed i po porodzie. Ja, jak się okazuje za każdym razem utrafiłam w dyżur Doroty i nie przyjeżdżała specjalnie (tak tez może). Dorota też przyjmuje porody domowe, także w razie czego służę kontaktem :-)
No i kolejny problem taki że nie wiadome są losy tego oddziału, bo to szpital miejski, oddział mały i padły pierwsze głosy o jego likwidacji... jedyny chyba oddział w Łodzi z dyplomami rodzić po ludzku na ścianie ..

Jagula - 2012-01-07, 16:35

agninga napisał/a:
za każdym razem utrafiłam w dyżur Doroty
takiej położnej pozazdrościć , poród piękny a lekarza możemy zmilczeć i zapomnieć 8-)
maga - 2012-01-07, 16:53

ha. Widać zależy, na kogo się trafi. Batowa tam rodziła i z jej relacji obraz wyłonił mi się niezbyt ciekawy :-> Dobrze wiedzieć, że domowe porody ktoś w Łodzi odbiera :-)
Kat... - 2012-01-07, 17:57

agninga, piękny opis :-)
jarzynajarzyna - 2012-01-07, 18:58

agninga napisał/a:
To wspaniałe przeżycie, ale w trakcie ciągle przewijały mi się myśli w stylu, że nigdy więcej i że jak mogłam nie pamiętać w co się pakuję ;-)

:mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow:
ale jak Ty to wszystko pamiętasz jeszcze dokładnie :-D ja już teraz mam w większości czarną dziurę :-)

koko - 2012-01-07, 19:03

jarzynajarzyna napisał/a:
agninga napisał/a:
To wspaniałe przeżycie, ale w trakcie ciągle przewijały mi się myśli w stylu, że nigdy więcej i że jak mogłam nie pamiętać w co się pakuję ;-)

:mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow:
ale jak Ty to wszystko pamiętasz jeszcze dokładnie :-D ja już teraz mam w większości czarną dziurę :-)

A ja różową :-P (scusi!ale w kontekście tematu..)
agninga wspaniały poród, zazdraszczam!

jaskrawa - 2012-01-07, 19:30

agninga napisał/a:
Lekarz nie zdążył założyć rękawiczek (ja już jak go zobaczyłam, że sięga do szafki miałam wizję, że jakieś nożyczki bierze do nacięcia czy cuś, a jak się okazało właśnie rękawiczki sięgał)


haha, ja to samo miałam - gdy już były parte i wydawało mi się, że trwają i trwają, to ciągle odwracałam głowę w kierunku mojej wspaniałej położnej, czy się do mnie z ostrym narzędziem nie zbliża :D

ej, pamiętam, że darłam mordę przy partych, a jednak teraz wydaje mi się, że ten cały poród to lajcik był i w zasadzie jeszcze raz mogę bezproblemowo. minęło ponad pół roku i pamiętam tylko to, że świetnie się bawiłam. z drugiej strony przypominam sobie moment, gdy kilka godzin po w końcu mogłam położyć się do łóżka, ale nie mogłam zasnąć, bo się martwiłam strasznie. myślałam tylko "matko, jak dobrze, że już po wszystkim. kurde, ale ja przecież chciałabym mieć dwoje dzieci... zatem czeka mnie jeszcze jeden poród za kilka lat... ja nie chcę! może zapłacę i zrobią mi cesarkę? a może adoptujemy?"

bodi - 2012-01-07, 20:47

Agniga, pięknie :)

Ja po moim porodzie byłam na takim haju ze chciałam jeszcze raz być w ciąży tylko po to żeby moc znów urodzić :)

YolaW - 2012-01-07, 22:45

Mikarin napisał/a:
podają mi leki, nie mówią co to, nie mówią na co to, tylko pchają i pchają

Mikarin, oni mają obowiązek poinformować Cię o wszystkim, i spokojnie możesz tego żądać. Wkurza mnie takie traktowanie człowieka w szpitalu.

excelencja napisał/a:
ryzyko konfliktu właściwie jest przy 3 dziecku poważne - ja jestem takim trzecim dzieckiem konfliktu

Przy drugim też jest poważne. Moja siostra jest drugim dzieckiem, wtedy nie było zastrzyku po porodzie czy przed (nie wiem dokładnie jak to się teraz robi) i siostra była w stanie zagrożenia życia z transfuzją 24 godziny po porodzie.

majaja napisał/a:
A z tym przenoszeniem to nie rozumiem o co chodzi, ale podobno M. miał objawy przenoszenia mimo, że było 3 dni przed terminem

Może łożysko było już stare i nie odżywiało go jak należy.

jarzynajarzyna napisał/a:
mnie też mówili, kiedy przeć, a kiedy nie i tak się do tej pory zastanawiam - skąd ona to wie, kiedy będzie skurcz? to widać od piczy strony, czy jak?

No właśnie też mnie to ciekawi :) Z katg to tylko jak jest podłączone, ale one wiedzą też bez ktg.

neon.ka - 2012-01-09, 02:04

agninga - bardzo optymistycznie się czytało Twój opis, dzięki! :-)
I znowu mi po nim się rodzi nieodparte wrażenie, że to właśnie przy serdecznym podejściu do człowieka więcej jest możliwe...
YolaW napisał/a:
excelencja napisał/a:
ryzyko konfliktu właściwie jest przy 3 dziecku poważne - ja jestem takim trzecim dzieckiem konfliktu
Przy drugim też jest poważne. Moja siostra jest drugim dzieckiem, wtedy nie było zastrzyku po porodzie czy przed (nie wiem dokładnie jak to się teraz robi) i siostra była w stanie zagrożenia życia z transfuzją 24 godziny po porodzie.
Nawet przy poronieniu podają już teraz immunoglobulinę anty D, bo istnieje ryzyko wymieszania się krwi matki i dziecka.
Więc właściwie przy pierwszej ciąży to ryzyko jest rzeczywiście małe, bo przeciwciała u matki powstają dopiero właśnie przy kontakcie z krwią dziecka, a skoro tego kontaktu wcześniej nie było, to nie miały kiedy się pojawić. Ale trzeba przypilnować, żeby po porodzie w ciągu 72 godzin te immunoglobuliny dostać.

ganio4 - 2012-01-09, 06:47

Skąd wiadomo, że skurcz się zbliża?
Brzuch robi się bardzo twardy i wszystko w środku napina się.
U wielu rodzących robią się takie oczy :shock:
Ja rodziłam trzy razy, każde dziecko w innym szpitalu, każdy poród inaczej wyglądał. W MSW to był taki ruch, że najpierw rodziłam na korytarzu a wchodząc na łóżko porodowe prawie wdepnęłam w goowno poprzedniej rodzącej. Ostatni w Mędzylesiu wspominam najgorzej... trauma do końca życia. Nawet pisać o tym nie mogę mimo iż 4 lata minęły :cry:

YolaW - 2012-01-09, 23:47

ganio4, ło matko! :shock: :shock:
agninga - 2012-01-24, 22:13

dzięki Jenny :-) co prawda miałam nadzieję że będzie jeszcze lżej ale widać to było za bardzo optymistyczne założenie :-P
Pipii - 2012-01-25, 09:07

agninga napisał/a:
dzięki Jenny :-) co prawda miałam nadzieję że będzie jeszcze lżej ale widać to było za bardzo optymistyczne założenie :-P

przy 3 pójdzie już jak z płatka ;-)

KasiaQ - 2012-01-27, 00:09

Nie sądziłabym, że to może tak "błyskawicznie" pójść - słabo się cosik w domu czułam, zdrzemnęłam się przed południem na godzinke, wstałam siusiu i w zasadzie się zaczęło....
usłyszałam plusk do muszli - domyśliłam się, że to czop , następnie odeszły wody parę minut przed 14, a 6 po miałam taki skurcz, że wiedziałam, że to to. (bardzo mocny przy mega napiętym brzuchu ). Mężu zleciał do auta z torbą, a ja stwierdziłam, że takie skurcze przezyje i poczekam do nastepnego skurczu,zeby nie kwitnac w szpitalu - wiadomo, lepiej w domu. Jakos tak kilkanascie min. pozniej zas skurcz, ale lżejszy, więc go nie wzięłam pod uwagę, z tym, że kolejny był za 5 min.
Mężowi, zeby nie panikowal - pow. ze mam co 15 min. (a nasz dojazd do szpitala to bite 40 min.) i w zasadzie lekko zestresowana sapałam w aucie, jak zauwazylam, ze mam je co 2 min. Ledwo doszlam do rejestracji, natychmiast podpieli mnie do ktg (rozwarcie na 3 palce) i na porodówkę. Zdążyli z wywiadem i lewatywą (uffff, a tam rozwarcie na 6 palców) i zostawili nas na sali (miałam całą dla siebie, łącznie z kibelkiem, wiec praktycznie z niego nie wychodziłam (nie wiedziałam jak wyglądają prawidłowe skurcze i cały czas sie balam, ze narobie na stole - o mało co córci nie ur. do kibelka :shock: ).
położna sie skapła, ze cos nie tak (bo zaczęłam być głośna w tej ubikacji) zawolala mnie na fotel, a tam 9 palców i jazda!( Po prostu przy skurczu jest uczucie jak na "kupę", ale skąd to człowiek miał wiedzieć - bałam się, że nie do końca się wypróżniłam i co skurcz wisiałam nad kibelkiem ) od tej pory rodziłam 1h i 40 min. - ale tak zlecialo, ze nie wiem kiedy. Położna zmieniała mi pozycje, pomagała jak mogła, czułam jej serce i pomoc i ufałam jak nikomu - to ważne aby słuchać i współpracować, wtedy akcja się przyspiesza - nie myśleć o bólu, a o tym, aby pomóc wyjść kruszynce. Nawet nie było tak źle :mryellow: Najgorsze było, że nie wiedzialam, ile mala ma, bo ostatnie usg bylo 3 tyg. wcześniej, a lek. stw. ze mala sie juz wstawila i nie jest w stanie podac jej wagi :/
położna żartowała,, ze mała ma za krótką pępowinę, bo w II fazie non stop się cofała - a jak już wyszła - to tylko słyszałam - boże, jakie wielkie dziecko! a ona miała 3,900 59 cm :lol: mało tego - rączkę przy buzi haha.
(mała dostała 3 x po 10 punktów! a straszono mnie, że jako wegetarianka będę mieć liche i słabe dziecko! nie słuchać dołujących rad - wszystko zawsze się ułoży )
powodzenia przyszłe mamusie!

MartaJS - 2012-01-27, 09:25

KasiaQ napisał/a:
Po prostu przy skurczu jest uczucie jak na "kupę", ale skąd to człowiek miał wiedzieć - bałam się, że nie do końca się wypróżniłam i co skurcz wisiałam nad kibelkiem )


Hehe, ja nie miałam lewatywy, ale od razu po przyjeździe do szpitala musiałam się załatwić (organizm sam załatwił sprawę), siedziałam trochę długo w tym kibelku (a rozwarcie było już 5-6 cm) i właśnie położna pukała mi w drzwi, że mam wyjść, bo do kibla urodzę.

Gratulacje, piękny naturalny poród :-)

KasiaQ - 2012-01-29, 01:04

Jenny napisał/a:
KasiaQ, no pięknie! I to pierwszy poród. Gratuluję


hihi, dziękuję, ja już myślę o następnym ;-)

[ Dodano: 2012-01-29, 01:05 ]
MartaJS napisał/a:

Gratulacje, piękny naturalny poród :-)


dzięki :-D

[ Dodano: 2012-01-29, 01:09 ]
MartaJS napisał/a:
od razu po przyjeździe do szpitala musiałam się załatwić



no właśnie większość kobiet "same załatwiają sprawę" a mnie to ominęło :roll:
może dlatego, że mała ur. się 2 tygodnie wcześniej i to w sumie dlatego, że kaszlnęłam, a ona się w tym brzuchu wystraszyła, zatrzęsło nią i mój organizm nie był do końca gotowy do akcji? hmmm
poród to pod każdym względem piękne i facynujące wydarzenie

Mikarin - 2012-03-17, 20:18

Mój poród trwał 36 godzin. Zaczęło się o 0:50 w nocy 8 marca, jak sie obudziłam i okazało się, że odchodzą mi wody płodowe. Nie chlustały, ale sączyły się powoli. Z takim okresowym bólem brzucha wstałam z łóżka, przepakowałam torbę do szpitala, spakowałam rzeczy dla malucha i poszłam sie ogolić. Oczywiście, depilacja w ciąży bez lusterka jest chyba niemożliwa, mnie zajęło to bardzo bardzo długo :) O trzeciej w nocy nie było żadnej akcji porodowej, skurczy brak, tylko brzuch mi troche dokuczał. Zrobiłam wpis na WD i poszłam spać. Obudziłam się o 6 rano. W międzyczasie obudziłam tez J., zaoferowałam, że zrobię mu kanapki do pracy i pojadę sobie do szpitala. Normalnie rozpierała mnie energia. J. nawet nie chciał o tym słyszeć, zabrał mi torbę i wyszlismy z domu (po drodze zakręcił jeszcze do rodziców, bo z newrów dostał rozstroju żołądka...). Zeszłam z tą torbą na autobus, J. dobiegl po chwili, wsiedlismy w najbliższe 5. Akcji porodowej brak.
Zgłosiłam się na izbę przyjęć, wyjasniłam, na czym sprawa stoi, zawołano lekarza, który stwierdził, ze ten rózowawy płyn to wodnisty czop śluzowy. Jakoś tak chyba go wyśmiałam... zapakowali mnie na patologię ciąży, najpierw podpięli pod KTG, potem zrobili mi USG (gdzie wybłagałam od lekarza, żebym mogla sobie pochodzic po schodach, bo szału dostanę - wyraził zgodę i kazal mi chodzić), potem zawołano mnie do badania. Poszłam oczywiście bez gaci, bo już nic ze mnie nie płynęło. Ja na fotel, a mi spomiędy nóg woda... Lekarz zerknął i usłyszałam: "No, czysty płyn owodniowy" (no comment...). W międzyczasie przyjechała moja siostra z moja ksiażeczką ubezpieczeniową. Razem strzeliłysmy kilka dlugości korytarza, az nagle podbiega do mnie położna, że ja na porodówkę. Ja na położną dychy, ale poszłam... Akcji dalej nic.
Na porodówce podpięli mnie jeszcze raz pod KTG monitorowac syna. Skurczy brak. J. juz dawno pojechał do pracy, minłęy jakieś dwie godziny i nic sie nie stało. Połozna stwierdziła, że zrobi mi lewatywę, może to jakoś poruszy macicę. Oczywiście, w nocy przypięło mnie na kibelek, rano też, ale byłam tak głodna, że w szpitalu zjadłam z kantyny jakieś naleśniki i jakąś sałatkę z olejem. Z lewatywy wyszły nici - łaziłam dookoła łazienki nucąc sobie "Hare Krishna...", akcji porodowej brak.
Więc padła decyzja o oksy... Juz mi sie to nie spodobało, ale minęło 12 godzin, a tu Zaczęłam z połoną rozmawiać, że to w sumie nie tak sobie wyobrażałam... że miało byc bez chemii, wywoływania i innych...
Po oksy dostałam skurczy. dwie godziny później badal mnie lekarz, szyjka była na centymetr i twarda. Dostałam Dolargam i poszłam spać. W międzyczasie przyjechał J. cieszyłam się tylko z tego, że nie widział, jak sie popłakałam z nerwów, bo zastrzyk z Dolarganu chyba bardziej zabolal mnie w serce niż w dupę. Minęło kilka godzin, akcji porodowej brak, do 20 szyjka rowarła mi sie na 4 cm i stanęła. Bóle byly w sumie ciężkie, ale niereguralne i spalam pomiędzy. Oddychanie ze szkoły rodzenia w tym momencie mi pomogło. J. warował przy mnie przez noc. A ja rzygalam sałatką z kantyny chyba ze trzy razy. W międzyczasie poszła decyzja o drugim dolarganie, bo szyjka mi zaczęła się stawiać. Zanim mi to świństwo podano lekarz zwolnił mnie do łazienki, żebym sobie wzięła prysznic. Ledwo co mi sie udało miedzy skurczami co 2-4 minuty, dalej niereguralnymi, ale już zwalającymi z nóg. Myślałam, że tych 20 metrów z powrotem na kozetkę nie przejdę. J. Twardo mnie trzymał, ale już sam się bał.
Poranna zmiana lekarzy wpadła na pomysł, ze jak nic się nie ruszy, to będzie cesarka. tedy zaczęłam płakać jak bóbr, że nie chcę, że to nie tak miało być. J. mnie uspokajał, ale z marnym skutkiem. Inny lekarz, który był poprzedniego dnia na porannej zmianie i przyjmował mnie do szpitala kazał podkręcić oksy i zrobić ten drugi zastrzyk z dolarganu. I wtedy zaczęły się krzyżowe. Tutaj juz oddychanie nie pomagało. Myślałam, że co skurcz to mi rozsadzi albo kręgosłóp, albo miednicę az do stawów, macicy nie czułam w ogóle. Dostałam takich drgawek, że J. tylko ściskal nie za rękę, bo bał sie mnie gdziekolwiek dotknąć. Krzyczałam w niebogłosy, przez podwójne drzwi bylo mnie słychać, ale co skurcz wydawało mi się, że skadnę z tego łóżka, chociaz leżałam na płasko. Lekarz po badaniu wykazal 6 czy 7 cm... i padła decyzja o zewnątrzoponowym. nagle wszystko szybko zorganizowano, tylko połozna przyszła na szybkiego przeprowadzić mi ankietę anestezjologiczną. Anestezjolożki (były dwie) przyjechały mi założyć cewnik. Nie byłam w stanie usiedzieć na kozetce, bo z jednej strony trzęslam się od skurczy, z drugiej strony płakałam jak idiotka, że nawalilam, że wszystko mi idzie na chemii i że już sama nie wiem, czemu się na to godzę, bo to nie tak miało wszystko być. ZZO zaczęło dzialac po chwili, a ja sobie dalej plakałam i płakałam... J. próbował mi tłumaczyć, że czasami tak trzeba, ale ja płakałam dalej, że to juz nie ejst to, co powinno być, że za dużo chemii itp. Jakoś to było dla mnie najgorsze.
ZZO założono mi o 11:00 9 marca. Wtedy czułam już tylko przychodzący skurcz, kóry dało radę wytrzymać na oddechu. Aż w końcu położyłam sie na boku i wypięlam jak kaczka, bo poczułam, że chce mi się na kibelek. J. po drugim czy trzecim takim skurczu zawołał położną, a ta do mnie: "Pan doktor nie uwierzy, głowka się wsawiła, mamy cale 10 cm" i wyszła. Pytałam, czy pozwoli mi usiąść, bo jest coraz gorzej, ale nie pozwoliła. Dała mi podpórki pod nogi i w sumie bylam w pozycji półleżącej, ale wezgłowek dałam maksymalnie do góry, bo nie byłam w stanie się zgiąć. i oczywiście od razu powiedziałam, że w planie porodu mam, że nie chcę byc nacinana pod warunkiem, że nie będzie to absolutnie konieczne, bo już i tak mi ciężko z tymi wszystkimi kroplówkami etc. Położna ciągnęła mi za to krocze i zwalała winę na główkę dziecka :P Parłam bite 15 minut, z czego ostatnie pracie było juz bez skurczu, ale każde parcie kończylam takim krzykiem, że moja matka aż zzieleniała pod tą porodówką. I Kuba wyskoczył, nagle - aż nie wiedziałam, kiedy do się stało. Szybko dostał w plecy, żeby sluz z niego wyleciał i po chwili zaczął krzyczeć. Od razu dostalam go na siebie (J. przeciąl pępowinę), potrzymałam go chwilę i neonatolog zgarnął go na patologię noworodka. Kubę sklasyfikowano jako wcześniaka (koniec 36 tygodnia ciąży) z zagrożeniem infekcją (wody sączące się 36 godzin), z zagrozeniem cukrzycowym (ta moja domniemana cukrzyca w ciąży, fuj), bioderka sklasyfikowano jako 2A (stąd wózeczek robi na łóżeczko). jak urodzilam o 12:50, tak Kubę dostalam z powrotm dopiero o 16:00, z wielka awanturą, bo neonatolog pizda jebana zabrał mi syna, spławił J. i nie pisnął słówkiem co jest grane. Jak tylko przywieźli mi syna od razu położyłam go na sobie na żabkę i poszlo dziecko spać. Mama moja szczęśliwa pojechała do domu, siostra też, J. odsypiał dwa dni. Długo potem jeszcze płakalam z powodu tego porodu. ale przy kubie to już w sumie zeszło na dalszy plan.
Zalożono mi 8 szwów (pękła mi prawa warga, ale tylko delikatnie i ordynator patologii zszyła mnie tak ładnie, że lekarz sciągajacy wczoraj szwy aż się zdziwił, że ktoś sie tak przyłożył). Od razu bylam mobilna po orodzie, sama sobie stalam i poszłam na łóżko na sali poporodowej.
To by bylo na tyle :)

neon.ka - 2012-03-18, 00:51

Osz kobieto, to żeś przeszła... Dzielna jesteś!!!
Szkoda, że łzami to wszystko okupione, ale wiem, że teraz już samą radość masz...
A co do chemii... czasami trzeba, ona nie jest zła z zasady. A Ty dałaś z siebie wszystko, i to się liczy. Zwłaszcza dla Twojego Maluszka.
A ZZO - czasem próg bólu jest przekroczony i tyle - czytałam, że chyba ok. 15% kobiet obiektywnie nie dałoby rady z powodu siły bólu, i zwłaszcza się to odnosi do bóli krzyżowych. Pomyśl, że może o wiele mniej byś mogła dalej współpracować, gdyby tego ZZO Ci nie podali.
Każda historia jest inna wszakże.
Samych szczęśliwości Ci teraz życzę... :-)

Mikarin - 2012-03-18, 09:19

euridice, dla mnie to już pół biedy, jak i kto to liczy. Sam poród nie był dla mnie najgorszy - najgorsze były te wenflony, strzykawki i pochodne morfiny z opiatami - to mi dało najbardziej popalić po psychice. Ale mam 3-5 lat, żeby do siebie dojść i może bedzie córa tym razem...
moony - 2012-03-18, 11:15

Mikarin, już po wszystkim... Trzymajcie się tak dalej dzielnie. Ściskamy Was mocno.

Hm, czyli jeśli pierwsze jakiekolwiek skurcze poczułam o 12, a mocne 9po oxy) ok. 14:30, a B. urodził się o 16:30 tzn, że rodziłam 2 h, a nie 15? Fajnie B)

go. - 2012-03-18, 14:07

Mikarin, super, że jesteś dzielna babo! :D
Ja się pochwalę, że już mmsa nawet z zachsutowanym Kubą widziałam! :D

Co do długości porodu, to ja od 38 do 42 tc nie miałam ani jednego skurczu. Jak mi się zaczęło -o 2 am-pierwszy skurcz mnie obudził, od razu potem zwymiotowałam (w moim szpitalu od momentu wymiotowania m.in. też liczą- bo to oczyszczenie organizmu podobno przy 40% porodach). No i waśnie od pierwszego skurczu regularnie i mocno. Więc już sama wiedziałam co się święci. Pomiędzy skurczami spałam, a na skurcze się budziłam coraz częściej i częściej...

Mia - 2012-03-18, 21:17

Mikarin, najważniejsze, że wszystko już za Wami i z Kubą wszystko dobrze! A poród... cóż, jak widać chociażby na przykładzach z WD nie zawsze wszystko jest tak jak sobie wymarzyłyśmy... Też mam swój plan porodu i bardzo wierzę, że uda mi się go zrealizować, ale z drugiej strony wolę tak się nie nakręcać i pozostawić sobie furtkę, bo wiem, że wszystko może pójść inaczej i na to też muszę być psychicznie gotowa i wytrwać.
Najważniejsze, że uniknęłaś cc i nie dałaś się lekarzom, którzy Cię do tego namawiali (wielu kobietom w Twojej sytuacji napewno było by już wszystko jedno, a Ty byłaś dzielna!)

To co pisze euri jest bardzo ważne, ale rozumiem też, że ze względu na różne problemy z ciążą Mikarin nie chciałaś siedzieć bezczynnie w domu.

W każdym razie to samo mówili nam na szkole rodzenia: żeby nie zwracać uwagi na moment odejścia wód*, tylko w spokojnych warunkach domowych dać czas na zadziałanie naturalnej oksytocyny i czekać na regularne mocne skurcze (tzn. co 5 minut regularnie przez co najmniej pół godziny, które nie przechodzą po półgodzinnej ciepłej kąpieli). Podobno daje to gwarancję, że w momencie przyjazdu do szpitala szyjka będzie na tyle rozwarta, że można uniknąć zastrzyku z oxy, a co za tym idzie całego łańcucha interwencji (nie wiem jak gdzie indziej, ale w św. Zofii mają obowiązek podać oxy po 6h od przyjęcia jeśli nie ma postepu akcji porodowej, warto więc rozkręcić akcję w domu).

*pod warunkiem, że:
- nie są zielone
- nie stwierdzono ułożenia pośladkowego
- nie stwierdzono dużego rozwarcia

Dominika - 2012-03-18, 22:38

Mikarin, tez bym tak ciezko przejela sie tymi lekami. Ale czasem tak niestety bywa, trudno. Grunt, ze to juz za Toba.
Powodzenia z maluszkiem! :-D

neina - 2012-03-19, 21:09

Mikarin, gratuluję, byłaś super dzielna! Pomyśl, co by było, gdyby podali Ci oxy a znieczulenie nie byłoby w ogóle dostępne? Tak często bywa w PL...

[ Dodano: 2012-03-19, 22:18 ]
Dodam jeszcze, że zdarzają się kobiety, które z powodu doznanego w czasie porodu bólu nie są w stanie zdecydować się na kolejne dziecko(znam jedną osobiście), a nie jest tajemnicą, że ból po oxy jest nienaturalnie silny.

Gudi - 2012-03-19, 22:23

Mia napisał/a:
- nie stwierdzono dużego rozwarcia


a kto mi w domu stwierdzi rozwarcie? :> Realne to jest? Chłopa między nogi wysłać by zobaczył czy coś widać? :> :)

A czasowo jak długo można czekać po odejściu wód i braku skurczy? :)

Mia - 2012-03-19, 23:28

Gudi napisał/a:
Mia napisał/a:
- nie stwierdzono dużego rozwarcia
a kto mi w domu stwierdzi rozwarcie? :> Realne to jest? Chłopa między nogi wysłać by zobaczył czy coś widać? :> :)
hehehe, nie no, wiadomo, że chłop nic tam nie zbada :mryellow: Położnej prowadzącej szkołę rodzenia chodziło o rozwarcie szyjki, które obserwuje się czasem już na kilka tygodni/dni przez wyznaczonym terminem porodu i wówczas istnieje zagrożenie, że cała akcja potoczy się szybko, więc nie ma się co ociągać z przyjazdem do spzitala.

Natomiast jak długo maksymalnie można czekać od odejścia wód do regularnych skurczy - tego na szkole rodzenia nam nie powiedzieli, a szkoda, bo sama też chętnie bym się dowiedziała :roll: Padło nawet takie pytanie, ale prowadząca jakoś się wykręciła od konkretnej odpowiedzi, może nie chciała brać na siebie odpowiedzialności, no dziwnie o trochę wyszło... Mam tylko nadzieję, że jeśli ten czas spędzi się w domowym zaciszu, to naturalna oksytocyna sama wkroczy do akcji i nie potrwa to jakoś bardzo długo.

Gdzieś tu dziewczyny pisały, że w UK zalecają czekać nawet do 48h po odejściu wód, ale nie wiem na ile to "bezpieczne", tam jednak jest trochę inne podejście niż u nas...

squamish - 2012-03-20, 00:12

Mikarin trauma minie ,najważniejsze że Kubolek z Wami ,zdrowy i cudny:) .Pierwszy poród to zawsze ogromny szok i niemoc działania ,bo niby skad kobieta ma wiedzieć ,wiedza teoretyczna i nastawienie muszą zetrzeć sie z rzeczywistoscią ble.Dzielna byłaś i tyle !
sampa - 2012-03-26, 14:23
Temat postu: Relacja z trzeciego porodu
Od dawna miałam tu wkleić opis swojego trzeciego porodu (to już prawie rok, sic!) - dodam, że prawie do końca rozważałam możliwość porodu w domu, byłam w kontakcie z Marią R. A oto i jak było:


A więc Jaś urodził się w poniedziałek 16 maja o godzinie 7:55 rano, pięć dni po przewidywanym terminie z OM.
Ok 4:30 obudził mnie pierwszy skurcz na tyle silny, żeby zacząć myśleć, że to właśnie to. Bardzo szybko skurcze stały się bólowo nieznośne i po piątej może ok 5:20 były co ok 4 min. Męża na razie nie budzę, bo gdzieś tam w głowie kołacze mi się po ostatnim falstarcie, że może to jednak nie to. Postanawiam zadzwonić jednak po moją mamę, żeby w razie czego została z chłopcami. Ok 5:40 budzę męża, przyjeżdża mama, o 6:15 wyruszamy z Kabat w stronę Woli. Jest nieznośnie, skurcze co 2-3 minuty, o wielkiej sile. Dzięki bogu jest wcześnie rano więc ulice niezakorkowane, choć do pustych dużo im brakuje. Mam de ja vu z poprzedniego porodu, gdzie w podobnych skurczach musieliśmy przejechać przez cały Kraków - na szczęście było niedzielne przedpołudnie.
Do szpitala docieramy o 6:30, z trudem wdrapuję się na schody i szybko na IP. Tam miło i ze zrozumieniem do mnie podchodzą, szybko wołają doktora. Przychodzi, bada - pełne rozwarcie, w tym momencie chlustają wody - zielone. Ale poprzednio też były zielone już w trakcie porodu, więc specjalnie się nie martwię. Poza tym jeszcze w sob byłam na KTG i wszystko było ok.
Podłączają KTG i coś chyba nie za specjalnie, szybko na salę porodową. Miła położna, miła lekarka, zasiadam na tronie, cały czas KTG. Wizja aktywnego porodu na piłce i w wannie pryska, nie mam siły ruszyć nogą, cała się trzęsę. KTG niedobre, po skurczu tętno spada. Lekarka i położna tylko wymieniają spojrzenia. Robią się skurcze parte, choć mały jeszcze wysoko (coś słyszę o 6 cm), kolejny skurcz, dużo ludzi, nagle widzę twarz położnej, z którą byłam w rozmowach o domowych zanim jeszce wyszła kwestia paciorkowca i niskich płytek. Robi się zamieszanie, dużo ludzi i szybka decyzja - cięcie. Teraz wszystko dzieje się już ekspresowo, trochę poza mną. Jeszcze w partym skurczu gramolę się na stół operacyjny, potem już tylko ból znika, czuję rozciąganie brzucha i wyciąganie dziecka, o 7:55 jest Jasiek, choć go nie ma, bo go zabierają. 9 punktów, zmęczony ale wszystko dobrze.
Chce mi się płakać i płaczę, przecież nie tak miał wyglądać trzeci poród, szczególnie po idealnym drugim no i pierwszym też drogami (choć nie do konca siłami) natury.
Już po wszystkim na bloku położniczo noworodkowym nie daje mi spokoju myśl, że może jednak się pospieszono, że może pochopnie to cięcie, ta decyzja. Dzwonię do rzeczonej położnej i proszę o opinię, bo tam była, widziała. Mówi, że była tam przypadkiem, bo akurat schodziła z porodu swojej pacjentki i poproszono ją o pomoc do nagłego przypadku. Powiedziała, że tętno było „paskudne” i że nawet jeślibyśmy rodziły w domu (co nie mogło było się wydarzyć z racji płytek – 100 tys) to na pewno byłby transfer do szpitala i to nawet niekoniecznie na Żelazną ale na Madalińskiego bo bliżej. Mówi, że był to ewidentnie poród kwalifikujący się do cc i jeśli byłoby ono zrobione nawet pół godziny później to stan dziecka mógłby być zły. Twierdzi, że ktokolwiek by tego porodu nie prowadził to właśnie tak by się zakończył. Ponoć przypadek losowy i tyle. Ufam jej.
Mi oczywiście pozostaje się cieszyć, że mam cudowne, zdrowe dziecko. Zachodzę tylko w głowę co takiego się stało że stało się tak a nie inaczej? Będę miała wyniki histopatologicznego badania łożyska – po co się to robi, czy to standard po cc? Nie dopytałam o to…


Dodam tylko, że moja nieznosząca próżni natura kazała mi spróbować dowiedzieć się co się stało i podpytałam Marię R - powiedziała, że 'znalazłam się w nielicznej grupie kobiet niskiego ryzyka, u których wystąpiły powikłania podczas porodu'. Dodatkowo na wyniku badania łożyska było hasło 'łożysko przyrośnięte', więc bardzo prawdopodobne że gdybym nawet urodziła w domu to musiałabym być transportowana do szpitala na wydobycie łożyska.

Dalej uważam, że poród domowy to super sprawa, ale jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi jeszcze rodzić czwarte dziecko to na pewno pojadę do szpitala - o ile zdążę!! ;-)

pozdrawiam wszystkich wytrwałych czytelników

agata - 2012-04-24, 21:33

Mi w nocy pocieklo troche wod ale wiedzialam ze nie ma co panikowac wiec tylko napisalam sms do kolezanki ktora miala przyjechac i zajac sie Ola zeby rano sie zjawila. Ok 8 rano pojechalismy do szpitala( zadnych skurczy) gdzie mnie zbadali i zapytali czy chce indukowac czy czekac az samo sie zacznie. Naczytalam sie ze dluki okres miedzy odejsciem wod a porodem zwieksza ryzyko infekcji u maluszka wiec powiedzialam ze chce indukowac. Babeczka zadzwonila na oddzial a oni na to ze dzisiaj nie da rady bo nie maja miejsc i mam sie zglosic jutro rano. Tego samego dnia ok 17 zaczely mi sie delikatne skurcze, na noc wzielam 2 paracetamole(wg angielskich zalecen :mryellow: ) i poszlam spac. Obudzily mnie skurcze o 1 w nocy, troche polazilam, zjadlam kanapke wzielam prysznic, zrobilam Grzeskowi kawe ale nie zdazyl jej wypic ani ja nie zdazylam wysuszyc wlosow :mrgreen: . O 4 bylismy w szpitalu a o 7.50 urodzila sie Marysia w wodzie, tak jak zawsze marzylam, bez zadnego znieczulania i nawet mnie nikt nie badal bo polozna powiedziala ze to zwieksza ryzyko infekcji jak mi wody wczesniej odeszly. Po porodzie musialam zostac 12 godzin w szpitalu na obserwacji, oczywiscie wszystko bylo oki i wieczorem juz bylysmy w domu. Ola poplakala sie ze wzruszenia na widok siostrzyczki i powiedziala 'jaka ona jest piekna, jest idealna'
adriane - 2012-04-26, 22:42

Gratulacje agata :) Fajnie, że tak naturalnie udało się urodzić :)
jagodzianka - 2012-04-28, 14:22

To i ja opiszę swój poród, a co mi tam. :P
Więc. Wieczorem 25.12 (pierwszy dzień świąt) zaczęły mnie trochę męczyć krzyżowe trochę, ale na lajcie, w życiu bym nie pomyślała, że godzina 0 się zbliża. Męczyły, męczyły, było spoko, nie zbyt boleśnie, ale zasnąć nie mogłam. Pamiętam, że było mi kooooszmarnie nie wygodnie leżeć na łóżku i myślałam, że to przez to mnie tak pobolewa w dole pleców. Ok. 3 próbowałam mierzyć czas między skurczami bo coś zaczęłam podejrzewać. Ale było nie równo, raz 3 min, raz 15, a w ogóle to ja nie byłam pewna czy to skurcze, więc olałam sprawę. O 4 poszłam wziąć prysznic bo pomyślałam, że może to przepowiadające i to je uspokoi i w końcu zasnę. No i zasnęłam. Obudziłam się o 9 z prawie ciągłym bólem w dole pleców więc stwierdziłam, że to przez to nie wygodnie łóżko. Jak wstawałam i chodziłam to nie bolało więc chodziłam sobie w kółko po pokoju. Byłam trochę niespokojna i coś przeczuwałam. No i chodzę, chodzę nagle pyk, chlust, wody się leją. :mryellow: Nie wiedziałam co robić, wkurzyłam się bo słyszałam, że moi rodzice się właśnie zbierają do ciotki i nie chciałam im przeszkadzać. No, ale w końcu powiedziałam mamie, szybko się zabrałam (ślizgając się na lecących ze mnie wodach) i pojechaliśmy do szpitala. Najpiękniejsze było, że P (mój mąż który siedzi w więzieniu :P ) ma telefon raz na 3 dni i zadzwonił akurat jak wchodziłam na izbę przyjęć. Więc sobie pogadaliśmy te 3 minutki. I potem lekarka mnie bada i mówi: 9 cm rozwarcia. A ja: CO?!!! Myślałam, że to dopiero początek.
W sumie to miałam już dość częste i mocne skurcze, ale nie było AŻ tak źle jak myślałam. Wsadzili mnie na wózek i wiozą na porodówkę, a ja cały czas się darłam, że nie chce na żaden wózek bo nie jestem chora, ja tylko rodzę, a na siedząco to bardziej mnie boli, ja wolę iść z buta! No, ale dowieźli mnie, wlazłam na to łóżko, byłam w pozycji na czworaka tak jak by, tyle ręce miałam trochę wyżej niż kolana. Pamiętam, że bluzgałam na skurczach, a położne się czepiały, że są święta i one nie będą słychać moich przekleństw. ;/ Potem dojechała moja położna umówiona (skubana miała tylko pół godziny roboty:P), zaczęły się parte, ustawiła mnie tak na stojąco, opierając się tyłem o łóżko. No i parę skurczów i Filip wyskoczył. Miał pępowinę w okół szyi, ale nie zaciśniętą więc ok. Potrzymałam go chwilę na rękach, sama przecięłam pępowinę ( :mryellow: ) A jak wychodził to było tak, że głowa już w połowie wystawała i się skończył skurcz. Ja mówie: I co teraz? A położna: Nic, czekamy na drugi skurcz. Więc chwilę czekam, ale mówie: Kurdę nie wytrzymam. I druga położna, ta co była na dyżurze mówi: A zakaszlaj. Więc kaszlę i z każdym kaszlnięciem on się wysuwał o parę centymetrów. :shock: Hahaha, ale mnie to śmieszyło. Jak do wzięłam na ręce to pierwsze co to się na mnie odlał, co praktykuje nadal. Potem moja mama go wzięła i poszli go pomierzyć i tp. A ja sobie urodziłam łożysko kaszląc i potem mnie zszyli bo miałam leciutkie pęknięcie. Potem przynieśli Fisia i leżeliśmy razem na korytarzu na którym było zimno i śmierdziało fajkami, ale to nie ważne. Hormony po porodowe- najlepszy narkotyk.
Ogólnie to było całkiem dobrze :mryellow: :mryellow:

Gudi - 2012-04-28, 15:37

jagodzianka, poród cud miód marzenie ;) po przeczytaniu takiego jestem mniej przerażona ;)
KasiaQ - 2012-04-29, 23:40

jagodzianka cudny poród - czytając go (świetnie go opisałaś) stworzyłaś taką atmosferę, że nie sądziłam, że jakikolwiek poród może być zabawny ;-) :lol:
ja również w przerwach międzyskurczowych żartowałam z położną (ale w ostatnim etapie porodu już do śmiechu mi nie było... - podobnie jak w rodzeniu łożyska - tego miło nie wspominam :-/ ) ale generalnie nie tak poród straszny jak go malują ;)

jagodzianka - 2012-04-30, 06:51

KasiaQ napisał/a:
ale generalnie nie tak poród straszny jak go malują ;)

Dokładnie. :P

MartaJS - 2012-04-30, 07:42

jagodzianka, piękny poród, zazdroszczę!
neon.ka - 2012-04-30, 19:59

sampa, Agata, jagodzianka, jak to każdy poród inny jest...
Przykład z odłożeniem indukowania pokazuje, że czasem naprawdę za szybko reagują takimi akcjami i można spokojnie jeszcze trochę przeczekać...
jagodzianka, zdanie z bluzganiem w święta i odlewaniem się synka na Ciebie rozwaliło mnie doszczętnie. ;-)

moony - 2012-05-01, 10:21

jagodzianka, gdzie rodziłaś?
go. - 2012-05-01, 11:42

jagodzianka, dolaczam sie do zazdrosnic ;)
i podlaczam sie takze do pytania moony, :>

jarzynajarzyna - 2012-05-01, 12:26

założę się, że na chałubińskiego, bo to tam nie pozwalają kląć i wiozą na wózku :mryellow:
go. - 2012-05-01, 12:32

kurcze, a ciekawe jak jest na borowskiej :roll:
jagodzianka - 2012-05-01, 12:49

Na Kamińskiego rodziłam.
Aj baby nie ma co zazdrościć, może wasze następne porody też będą takie fajne, albo i lepsze. :P

moony - 2012-05-01, 17:50

jarzynajarzyna napisał/a:
założę się, że na chałubińskiego, bo to tam nie pozwalają kląć i wiozą na wózku :mryellow:

Też tak pomyślałam :P Też mówiłam, że nie chcę na wózek, ale siłą mnie wsadzili.

bodi - 2012-05-07, 03:01

Minął rok, pora opisać nasz poród :)

Mimo tego że poprzednia ciąża zakończyła się cesarką bardzo mocno planowałam poród w domu, wszystko było przygotowane na taki scenariusz... a jednak skończyło się inaczej. przez dwa dni przed porodem mialam skurcze co 10 - 20 minut, a do tego lekko krwawiłam. Wieczorem 4 maja położyłam sie spać, ale skurcze budziły mnie i nie pozwalały leżeć coraz częściej, mniej więcej od 22. były już co 10 minut... po północy obudziłam małża, powiedziałam że chyba trzeba dzwonić po połozną. O trzeciej w nocy przyjechała do domu, ja leżałam własnie w wannie, licząc na kojące działanie wody. Zbadała brzuch, posluchała tętna dziecka, wszystko ok – zaproponowała więc żebym wzięła kąpiel i zobaczyła, czy skurcze się wyciszą. Niestety nadal lekko krwawiłam i położna zaproponowała, żeby jednak jechac do szpitala. O wpół do piątej spakowałam więc torbę, zostawiłam starszaczkę z mężem i wsiadłam w taksówkę do szpitala – położna pojechała za nami swoim autem. W szpitalu badanie, ktg, wszystko ok. I tylko skurcze spać nie dawały...

Rano skurcze wciąż były nieregularne, co dwadzieścia, piętnaście minut, czasem rzadziej. Wysłałam małża po zakupy, na liście królowały deserki alpro i soczki ananasowe ze słomką, które miały ratowaćmi życie podczas porodu :) Koło południa złapał mnie skurcz, który trwał godzinę... puszczał na sekunde i zaczynał się od nowa. Wstałam z łóżka, zaczęłam chodzić po korytarzu i wpadłam w panikę, poszułam się tak okropnie samotna w tym szpitalu, jęczałam, opierałam się o ścianę płącząc, mijały mnie połozne, pielęgniarki, nikt nawet nie podszedł żeby dodac mi otuchy.... zadzwoniłam do douli i ona pomogła mi zapanować nad tym, przypomniała że właściwie warto by może oddychać w czasie skurczu... Ogólnie wyprowadziła mnie na prostą, swoim spokojnym i silnym głosem :* Zadzwoniłam też oczywiście po małża, żeby jak najszybciej przyjechał. Po tym skurczu jakaś położna chciała mnie podpiąć do ktg ale powiedziałam jej że się nie zgadzam, że mają mnie tylko słuchać pinnardem.

Poprosiłam o piłkę, pamiętam że musiałam chyba ze trzy razy się upominać, dostalam najpierw za małą, potem ta duża była za miękka, jakąś sympatyczną stażystkę wysyłałam jeszcze po pompkę... ale wreszcie piłka była zdatna do uzytku i przetoczyłam się na niej do właściwej sali porodowej, z basenem. Zaraz zasłoniłam okno, wrzuciłam do cd płytkę w moją muzyką porodową, i czekałam na doulę. Kiedy przyjechała, po czwartej, skurcze były już co pięć minut, czasem silniejsze, niektóre całkiem lekkie. Mandy podpowiedziała mi, że pewnie te skurcze nie rozszerzają szyjki, tylko obracają dziecko żeby wstawiło się pod odpowiednim kątem – żeby wspomóc ten proces zażyłam magiczne homeo kulki – ale przede wszystkim, koło siódmej wieczorem doula przekonała mnie, żebym sie połozyła i trochę odpoczęła.

Na początku wydawało mi się to niemożliwe, przeciez od dwóch dni wstawałam przy kazdym skurczu – ale jednak mnie przekonała. Leżałam na lewym boku, twarzą do ściany, a przy skurczu doula ściskała mnie z boków za biodra – od razu po jej przyjeździe okazało się że to najlepszy sposób na skurcze, i przez cały poród doula z małżem na zmianę pomagali mi w ten sposób, kochani :** Leżąc w ten sposób, pomiędzy skurczami zapadałam w głęboki sen – bez tego na pewno nie starczyłoby mi sił na to co działo się dalej.

Po mniej więcej półtorej godziny skurcze stały się silniejsze i częstsze, mniej więcej co trzy minuty. Już nie spałam ;) i trudniej mi było radzić sobie z nimi na leżąco, więc doula zaproponowała żebym spróbowała klęczeć. Po kilku skurczach zasugerowała wizytę w wc, była dziewiąta wieczorem. Po drodze złapał mnie kolejny skurcz, zresztą już wcześniej było tak że sikanie wyzwalało b silne skurcze. Nie mogłam stamtąd wyjśc, trwało to całe wieki, o podciągnięciu z powrotem opuszczonych spodni od piżamy nie było mowy ;) rozebrałam się tam do rosołu, na powrotny spacer na salę porodową położne owinęły mnie ręcznikiem ;) Ponieważ znowu krwawiłam, konsultant położnik nie pozwolił na basen, w sumie jakoś nie przejęłam się tym, bo zaczynala się druga faza porodu, czułam potężną siłę płynącą przez całe moje ciało w dół, to było niesamowite! Przy każdej takiej fali, nie lubię określenia skurcz bo nie oddaje tego co się ze mną działo – to była MOC :) – czułam że dokonuję świadomego wyboru, mogłam odebrać ją jako ból, albo świadomie się na nią otworzyć. I To właśnie robiłam, pozwalałam żeby ta siła po prostu przeze mnie płynęła, nie stawiałam jej oporu. Otwierałam usta i dźwięk wydobywał się sam, ja tylko pamiętałam o tym żeby się usmiechać :) Położne które zgodnie z tym co wpisałam w planie porodu, trzymały się na uboczu i nic do mnie nie mówiły, właściwie prawie nie zauważałam ich obecności, podobno były w niezłym szoku że w czasie skurczów partych śmiałam sie :) Jęczałam, śpiewałam, mruczałam i ogólnie wokalizowałam na calego, i tak, bylo to całkiem podobne do innego stanu w którym człowiek też wydaje z siebie rózne dziwne dżwięki :) ))) Pamiętam jak przez mgłę, że na początku były one bardziej jak smiech czy śpiewanie, a stopniowo stawały się coraz głośniejsze i bardziej … powiedziałabym że płynące z samego wnętrza Ziemi :)

Próbowałam róznych pozycji,kucałam tyłem do łózka, klęczałam, stałam... Widać już było pęcherz płodowy, ale mimo kolejnych skurczy nie pękał – wciąż widać było tylko czubek głowki. Po dwóch godzinach skurczów położne, za pośrednictwem douli, zaproponowały guided pushing. Początkowo się nie zgodziłam, ale po kilku dalszych skurczach sprobowalysmy. Zmieniałysmy pozycję, stałam, kucałam, klęczałam z jedną noga wysuniętą do przodu... o 23.30 zgodziłam się na amniopunkcję – nie było łatwo przebić pęcherz, połozna próbowała kilka razy zanim się udało. Pamiętam jak sięgnęłam ręką w dół żeby poczuć główkę, i namawialam Malutką żeby się już urodziła :) ) Ale przebicie pęcherza nic nie dało, nadal główka nie posuwała się dalej, cała impreza lekko się przeciągała (ostatecznie 2. faza trwała 2.5 h). w końcu doula powiedziała mi że skóra na kroczu jest tak naciągnięta, że może popękać w niekontrolowany sposób, a jednocześnie nie odsuwa się i przez to główka nie może wyjść. Po kilku następnych skurczach, tuż przed północą, zgodziłam się na epizjotomię. Pierwszy raz w czasie całego porodu usiadłam na łóżku, do miejscowego znieczulenia i nacięcia. Po chwili w jednym skurczu urodziła sie główka, w nastepnym cale ciało...

Sama złapalam córeczkę i połozylam sobie na piersi – to byla niesamowita chwila... Położna chciała ją wycierać i nacierać skórę, żeby się zaróżowiła, ale nie pozwoliłam, przykryliśmy ją tylko pieluszką, żeby nie marzła (ja grzałam jak kaloryfer, pot lał się ze mnie po tym maratonie strumieniami :) ), i tak sobie z nią leżałyśmy, karmiłam i zakochiwałam się na amen …

kofi - 2012-05-07, 07:25

Ojej... wzruszenie... ale strasznie długo to trwało...
jagodzianka - 2012-05-07, 07:38

bodi, wooow jesteś naprawdę dzielna i silna!
Kat... - 2012-05-07, 09:29

bodi, piękny opis, bardzo wzruszająca końcówka. Możliwość wyboru odczucia dodaje otuchy :-)
Mikarin - 2012-05-07, 10:34

bodi, kurde, zazdroszczę... fajny ten poród, może kilka niuansów, ale i tak fajnie wam z małą poszło :)
maga - 2012-05-07, 10:45

bodi, ależ poród! Podziwiam za spokój i pogodę ducha :-)
Nurtuje mnie jedna mało istotna kwestia - dlaczego pojechałaś do szpitala taksówką? nie mogłaś z położną, skoro ona miała swój samochód?

Kat... - 2012-05-07, 10:51

Cytat:
Nurtuje mnie jedna mało istotna kwestia - dlaczego pojechałaś do szpitala taksówką? nie mogłaś z położną, skoro ona miała swój samochód?
też na to zwróciłam uwagę :-)
bodi - 2012-05-07, 12:12

Mikarin, no było kilka nienajlepszych momentów, parcie na komendę to nie moja cup of tea ;)

Ale jestem b zadowolona z siebie ze zorganizowalam sobie wsparcie (doula!) i ustawilam położne od początku tak żeby wszystko odbyło się jak najbardziej na moich warunkach. Miałam ciszę,moja muzykę, polmrok, żadnych ostrych świateł... Nikt nie namawial mnie na środki p/bolowe,nie dyktował pozycji itp.

To było wspaniale przeżycie, jeszcze przez tydzień byłam na haju ;) mimo zmasakrowanego krocza i megaoslabienia (straciłam b dużo krwi)

A z taksówką, chodziło o kwestie prawne, polozna nie może brać rodzącej do swojego auta,teoretycznie powinni przysłać po mnie karetkę ;)

adriane - 2012-05-07, 13:34

Wzruszyłam się.
Jesteś dzielna i silna, że w szpitalu zrobiłaś tak wszystko po swojemu. :)
Niech moc na zawsze pozostanie z nami :-D

squamish - 2012-05-08, 06:28

bodi pięknie!Ech wzruszyłam sie ,zeby mój kolejny poród choć w częsci tak wyglądał w szpitalnych murach:/
jaskrawa - 2012-05-08, 09:47

pięknie :)
śmiać się w trakcie skurczy partych? respect! ja byłam w stanie tylko drzeć się jakby mnie ktoś ze skóry obdzierał. i jeszcze pamiętałaś o muzyce! gdy mój facet w pierwszej fazie porodu zapytał mnie, czy może chcę, aby muzykę zmienić, czy mam jakieś życzenia w tej sprawie, odpowiedziałam mu coś w rodzaju "oj tam, wszystko mi jedno, w dupie mam muzykę" :D

YolaW - 2012-05-08, 22:35

jagodzianka, fajny optymistyczny opis :) I jak szybko poszło!!

bodi, wzruszyłaś mnie, Twoja siła jest ogromna, ja to beczałam, że wypisuję się z tej imprezy i że chcę do domu. Rozklejałam się, a Ty miałaś świadomośc tej swojej siły. Zazdroszczę :)

jagodzianka - 2012-05-09, 07:09

jaskrawa napisał/a:
i jeszcze pamiętałaś o muzyce! gdy mój facet w pierwszej fazie porodu zapytał mnie, czy może chcę, aby muzykę zmienić, czy mam jakieś życzenia w tej sprawie, odpowiedziałam mu coś w rodzaju "oj tam, wszystko mi jedno, w dupie mam muzykę" :D


Przypomniał mi się jeszcze jeden dialog:
Położna: Gdzie masz swój plan porodu.
Ja: Gdzieś w tor.. (skurcz) chuj z tym planeeeeeeeem!!!!!!

[ Dodano: 2012-05-09, 07:13 ]
YolaW, dzięki, no rzeczywiście szybko, od odejścia wód 2.5 godziny. Dla mnie to super bo najbardziej się właśnie bałam, że będzie się przeciągać i będę sama w tym szpitalu siedzieć i myśleć nie potrzebnie. Ale było idealnie i nie miałam czasu na myślene. :)

kasienka - 2012-05-31, 10:15

cesarka przeniesiona tutaj:

hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=12598

Kat... - 2012-06-07, 18:48

No to teraz ja. Myśląc o tym porodzie nie mogę przestać się uśmiechać.

Krótki wstęp:

Pierwszy poród odbył się siłami natury, w pozycji pionowej, z ochroną krocza, lekkie pęknięcie śluzówki. Przebicie pęcherza płodowego za moją zgodą po kilku godzinach nieefektywnych skurczy. Traumy brak (wypieranie bólu to genialna strategia, gdyby nie to na bank teraz nie byłoby na ziemi 6 miliardów ludzi tylko z 6 sztuk :-) ).

Wszystkie opisane zdarzenia zdarzyły się naprawdę, nie są przerysowane, imiona ani miejsce akcji nie zostały zmienione ;-) :

Jako, że pierwszy mój poród odbył się dokładnie w dniu wyliczonego terminu, od samego początku ciąży byłam pewna, że mając wyliczenie na 7 czerwca, urodzę gdzieś w połowie maja. I tak się nastawiałam. Jakieś skurcze się pojawiały ale nie było to nic ewidentnego.
W czwartek wieczorem zaczęły się pojawiać skurcze. Najpierw co 20 minut, doszły w okolicach północy do co 10 minut, ale były jakieś takie lajtowe, że położyłam się spać. Rano cisza. Zrobiłam synowi wagary z okazji dnia dziecka i spędziliśmy ten dzień sami. Było super! Potrzebowałam tego wiedząc, że już zaraz czas będę dzielić. Upiekliśmy ciasteczka, które zabrał ze sobą do dziadków. Tak bardzo prosił, ja go miałam cały dzień więc się zgodziłam. Bardzo mądrze.
Wiedząc, że ta chwila się zbliża zafarbowałam włosy co by mieć spokój na pierwszy przynajmniej miesiąc :-)
W piątek wieczorem znowu się pojawiły skurcze. Znowu były nawet co 10 minut, regularne. Silniejsze niż poprzedniego wieczora ale znowu takie, że da się spokojnie rozmawiać. Nawet pamiętam co powiedziałam G: nie czuję tych skurczy jakby coś się kurczyło, czuję rozciąganie podwozia ;-) . Włączyliśmy sobie około północy film, na którym po 5 minutach odpadłam. Dowiedziałam się potem, że przez cały film stękałam przez sen. :-)
2.6.2012 o godzinie 6.30 obudził mnie skurcz. Miałam okropne parcie na pęcherz ale nie byłam w stanie wstać, musiałam poczekać aż się skończy. Kiedy już wróciłam z ubikacji usiadłam na łóżku, popatrzyłam na słońce i wiedziałam, że to dzisiaj. Z resztą nawet jakbym się nie domyśliła kolejne skurcze (co 5 minut) nie pozostawiały wątpliwości :-D Mój organizm się też pięknie oczyścił. Kilka razy.
Niby wiedziałam, że to już, niby wiedziałam, że to drugi poród i powinnam już jechać do szpitala ale bałam się siać panikę. Nie budząc G spisałam plan porodu i napuściłam sobie wody do wanny pamiętając, że woda łagodzi ból. Kiedy już wchodziłam do wanny bolało, obudziłam G i poleciłam nie zostawiać mnie samej. Widząc, że się miotam w tej wodzie wziął stoper i zaczął liczyć. Po chwili okazało się, że skurcze są 3 minuty i trwają ponad minutę. Wzięłam więc maszynkę i zaczęłam golić nogi :-D Regularność bardzo nam się przydała- G prawie co do sekundy był w stanie przewidzieć kiedy mnie złapie i zabrać mi maszynkę :-)
Kiedy ja się ubierałam zadzwonił do brata i pakował przygotowane wcześniej rzeczy do szpitala. A akurat tego dnia mieliśmy spakować torbę :-)
Brat przybył, ja już przy każdym skurczu lądowałam na czworakach płacząc prawie ale dzielnie umyłam zęby :-)
Poganiali mnie a ja ciągle tak cierpiałam, że nie mogłam znaleźć momentu żeby wyjść. Przy wizycie w ubikacji pojawiła się krew. Dałam się sprowadzić do samochodu, wpakowałam się na tylne siedzenie, zablokowałam pasy po obu stronach i z całą pewnością wyglądałam jak typowa rodząca w samochodzie z amerykańskiego filmu :-)
Było mi okropnie gorąco, pot lał się ze mnie. Wzięłam chusteczkę, przetarłam czoło a tam- farba. Nawet mnie to rozbawiło :-)
Dosłownie 3 uliczki przed szpitalem odczułam parcie na stolec i wiedziałam co to znaczy. Powstrzymywałam się od parcia jak mogłam.
Dotarliśmy o 9.00, G wprowadził mnie z samochodu od razu do wskazanego gabinetu na izbie przyjęć a tam- jedna z najmilszych położnych, z którymi miałam kontakt na patologii ciąży :-) . Podciągnęłam sukienkę i rzuciłam zdejmijcie mi majtki. Nie byłam w stanie wejść na fotel ginekologiczny bo jak już zauważyłam w domu nie było mowy o dotykaniu czegokolwiek brzuchem ale i plecami i bokami. Zostałam zbadana na stojąco- wyrok pełne rozwarcie, głowa nisko, pęcherz trzyma. Zdołałam tylko wydusić z siebie mogę tu urodzić? a one zaczęły podkładać pode mnie jakieś podkłady. Kucnęłam przed fotelem i zaparłam się przedramionami w miejscach gdzie zwykle trzyma się stopy. Na widok rozkładanego sprzętu zrobiłam się czujna. Okazało się, że chcą przebić pęcherz, ok w sumie za pierwszym razem tak mocno trzymał, nie zdążyły, wody chlusnęły. Pytałam co mam robić, nie chciałam pęknąć w pół- w końcu dzieci mnie będą potrzebowały :-) . Pozwoliły przeć delikatnie. Czułam, że przeszło pół główki, skurcz się skończył ale absolutnie nie wyobrażałam sobie żebym mogła pozwolić jej się cofnąć więc delikatnie ale stanowczo parłam dalej. Jak wyszła to pełna wzruszenia powiedziałam, że się rodzi i w tym momencie moją córkę złapała położna. Była 9.10 :-D
Problem pojawił się z kładzeniem na brzuch bo okazało się, że nie dość, że kucam na podłodze, to jeszcze mam na sobie sukienkę :mryellow: G pomógł mi ją zdjąć, weszłam na fotel, dostałam małą na brzuch i zajęliśmy się obcałowywaniem :-) Pępowinę odciął G po tym jak przestała tętnić, ja urodziłam gigantyczne łożysko z, jak to ujęły położne, niesamowicie mocnym pęcherzem płodowym. Danuta łypiąc na mnie okiem ssała w miarę chętnie podczas gdy ja byłam szyta. Niewielkie pęknięcie śluzówki. Uff... Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że już po wszystkim. Ona właśnie wsiadała do samochodu bo G powiadomił ją, że jedziemy do szpitala jakieś 20 minut wcześniej :-)
Przebrałam się, a raczej zostałam przebrana, na fotel i na porodówkę na dwugodzinną obserwację.
Dostałam herbatę, śniadanie i mieliśmy czas dla siebie. Byłam trochę zmęczona ale za to jaka wyspana :-) Brat G (ten sam, który wiózł nas do szpitala) pracuje w radiu więc odszukaliśmy stację i włączyliśmy jego audycję. Położna pomogła mi się umyć a ja odkryłam, że mi brzuch zniknął. Po Z miałam brzuszek jakiś czas ale teraz już chwilę po porodzie prawie że zniknął :shock:
To było takie abstrakcyjne: siedzę sobie wyspana, umyta, jem kanapki popijając je herbatą z cukrem (takie zalecenie ;-) ), słońce świeci a przede mną leży moje małe dziecko z posklejanymi jeszcze włoskami :-)
Pojechali do lekarza i wrócili z cyferkami: 2800, 51 cm. Kruszynka :-)
Kiedy przewieźli mnie na oddział położniczo- noworodkowy czekały tam już moja mama z siostrą, niedługo potem brat G z żoną. I tak sobie siedzieliśmy przy windzie na korytarzu śmiejąc się i nie dowierzając, że tak szybko i łatwo poszło.
Czułam się chwilami jak z serialu TVNu a nie w realnym świecie :-) :-)

To teraz zdjęcia.


Mała elegantka :-D


I podejrzliwą miną

adriane - 2012-06-07, 19:02

Kat miałaś wymarzony poród, chyba każda z nas tak by chciała urodzić :)
Mała cudna. :-) A opis porodu aż tryska optymizmem. Gratulacje wielkie jeszcze raz. A Jak Z. zapatruje się na siostrę?

Anja - 2012-06-07, 19:10

Kat..., gratulacje! :-) fajny poród :-)
a w jakim szpitalu rodziłaś?

mabo85 - 2012-06-07, 19:19

Kat.. poród marzenie ! :) Gratuluję tak szybkiej akcji no i cudownej córeczki :)
bronka - 2012-06-07, 19:21

Kat..., 2 razy głośno się zaśmiałam :lol: cudowny poród! Jeszcze raz gratuluję! :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Lady_Bird - 2012-06-07, 19:33

Kat..., poród lux!Jakieś rady jak to zrobić, żeby poszło tak dobrze? ;-)
Mała jest prześliczna!
I też jestem ciekawa jak starszy brat zareagował na siostrzyczkę :-)

jagodzianka - 2012-06-07, 19:44

Kat..., super! A jakie wypielęgnowane paznokietki ma twoje dziecię, w ogóle paznokcie moim zdaniem są najfajniejsze u noworodków, a jej to już cud natury.
jazgottt - 2012-06-07, 20:07

Co prawda poród znam tylko z opowiadań, ale w Twoim wykonaniu Kat wydaje się to być bułką z masłem:) Uśmiałam się w sumie z tego opisu, jest taki fajny, optymistyczny:)
Danusia fajna:)

mimish - 2012-06-07, 20:14

Kat..., powtorze po poprzedniczkach :"Porod marzenie"!
dorothea - 2012-06-07, 20:19

Nie no Kat poród rewelka!!! też tak chcę: :D gratulacje raz jeszcze ;)
zina - 2012-06-07, 21:19

Wspanialy porod Kat :-)
kofi - 2012-06-07, 21:20

Kat rany, super. Daniel też się bardzo szybko urodził, ale nie a ż t a k.
Kruszynka cudowna! :-)

KasiaQ - 2012-06-07, 21:31

aż chce się rodzić po raz drugi - Kat - coś wspaniałego!!! a córunia jest cudna - aż chciałoby się ją wyprzytulać z całych sił :-D
amanitka - 2012-06-07, 21:51

Kat..., cieszę się razem z tobą. dzięki za podzielenie się tym wspaniałym przeżyciem. miło bylo poczytać. uścisk dla was :-D
Paticzang - 2012-06-07, 22:01

Kat... no po prostu czad! Aż uśmiech sam się pojawia :) ja też poproszę o to co Lady_Bird - Jakieś rady jak to zrobić, żeby poszło tak dobrze?
squamish - 2012-06-07, 22:14

Kat... fajny opis!I fajny poród:)A mała cudna chociaż szczerze powiem ,że Jagódka bardziej do niej pasuje -taka normalnie do schrupania:)
moony - 2012-06-07, 23:05

Wow! :shock: I przypomniał mi się poród Christy...
idalianna - 2012-06-07, 23:10

Dzięki za opis. Pięknie opisany piękny poród. Czytając śmiałam się i płakałam, że to takie piękne może być. ;-)
Jagula - 2012-06-08, 00:46

Szybciutko się uwinęłaś :-D Mocny masz sen koleżanko :mryellow:
Wszystkieog dobrego dziewczyny.

Kat... - 2012-06-08, 09:31

Rodziłam w Św. Zofii. A raczej urodziłam bo to raczej poród domowy był.
Słuchajcie ja dalej nie wierzę, że to prawda- to zdecydowanie był poród marzenie :-)
Z jak ją zobaczył miał prawdziwy zachwyt w oczach, cieszy się z niej, chce trzymać i pomagać. Dużo karmię więc jestem wyłączona fizycznie często i mi głupio ale cóż, staram się dzielić się najlepiej jak umiem.

Paticzang napisał/a:
Jakieś rady jak to zrobić, żeby poszło tak dobrze?
trzeba mieć więcej szczęścia niż rozumu. Bo wiecie kilka dni przed euro, jechać rodząc do centrum Warszawy z partymi skończyć się mogło różnie. Był sobotni ranek- a gdyby to był poniedziałek? Zdążyłabym urodzić łożysko i zaliczyć ze 2 karmienia zanim byśmy dojechali. Poza tym w ostatniej chwili cudem się pozbyłam na noc Z. Jakby był urodziłabym w domu bo nie zdążyłabym z nim nic zrobić a kto wiedział, ze tak szybko pójdzie?
Danka jest maleńka- jakby była przeciętnym dzieckiem to przecież mogłoby się skończyć cięciem. Widziałam główki dzieci powyżej 4kg- OMG w życiu bym z siebie takiej nie wypchnęła.
Także tu zadecydowały dobre geny i ogromnie dużo szczęścia.

va - 2012-06-08, 12:26

Kat, jeszcze raz gratulacje.
Sie wzruszylam, przecudny luz, przepiekny porod!

emaliia - 2012-06-08, 16:59

Piękny "prawie" domowy poród. Pięknie to opisałaś, widać że wypoczęta i zrelaksowana. Gratulacje. Szczęścia.
Cytrynka - 2012-06-09, 05:27

Cudowny opis. Gratuluję:-) Córcia prześliczna.
mabo85 - 2012-06-09, 08:45

Jagula napisał/a:
Mocny masz sen koleżanko


Jagula świetnie to ujęłaś :)

Salamandra*75 - 2012-06-09, 10:05

Kat jestes mega dzielna kobieta gratulacje zimnej krwi wow!!!! :mryellow:
Mia - 2012-06-09, 13:22

Kat..., bajeczny poród! mam nadzieję, że mój kolejny też taki będzie :-D
a Danusia jest po prostu maleńkim cudeńkiem! i kształt jej paznokietków jest taki na maksa kobiecy, jestem pod wrażeniem :-)
aha, i nie bądź taka skromna - Twoje pozytywne nastawienie też na pewno dużo dało :-)

Kat... napisał/a:
Danka jest maleńka- jakby była przeciętnym dzieckiem to przecież mogłoby się skończyć cięciem. Widziałam główki dzieci powyżej 4kg- OMG w życiu bym z siebie takiej nie wypchnęła.
fakt, porównywałyśmy główkę R (4250 g, z czego moim zdaniem połowa to głowa :mryellow: ) z główką synka kuzynki, która urodziła tydzień wcześniej (2900 g, więc blisko Danusi) i różnica naprawdę jest kolosalna :shock: kiedy przyglądam się główce R, to pomału zaczynam się cieszyć, że moje 17 godzin nieefektywnych skurczy skończyło się cięciem cesarskim ;-)
karmelowa_mumi - 2012-06-10, 21:10

Kat... TY DZIELNIACHO!! łezka się zakręciła, córa cudowna!
Rudolfina - 2012-06-10, 21:18

Kat poród rewelacyjny! Wszystkim ciężarówkom ( w tym i sobie samej :) ) takiego życzę! A Danusia - prześliczna :)
koko - 2012-06-10, 21:26

Kat, mega poród, mega opis - przez połowę tekstu powstrzymywałam się od parcia razem z tobą :mrgreen:
olgasza - 2012-06-10, 22:53

Kat..., jesteś niemożliwa :mrgreen: A Danuta przepiękna :-)
MartaJS - 2012-06-10, 23:16

Kat..., piękny, przepiękny poród! Mówią, że drugi poród jest nagrodą za pierwszy.
excelencja - 2012-06-10, 23:19

Przyznam, że podejrzałyśmy relację dzięki telefonowi notasin już na zlocie :)
MEGA!!!! :) )

neon.ka - 2012-06-11, 01:25

Kat..., pięknie optymistyczny poród i opis też!
Gratulacje też dla G i kierowcy za zachowanie zimnej krwi. ;-)

Jesteś też mega jak dla mnie, że przy skurczach plan porodu pisałaś. :shock: [znaczy się taki krótki Ci wyszedł, czy celowo tak chciałaś, czy to jeszcze jakoś inaczej wyglądało?]. Swoją drogą zdaje się, że nikt nie miał nawet szans go nie tylko przeczytać, ale nawet zobaczyć? ;-)

Kat... napisał/a:
Bo wiecie kilka dni przed euro, jechać rodząc do centrum Warszawy z partymi skończyć się mogło różnie. Był sobotni ranek- a gdyby to był poniedziałek? Zdążyłabym urodzić łożysko i zaliczyć ze 2 karmienia zanim byśmy dojechali.
No właśnie... Ja będę jechać już nie 'kilka dni przed', ale w czasie Euro...
I trochę myślę jak to zrobić, bo z jednej strony z racji mojej awersji do szpitala chciałabym jednak pozostać w domu w miarę długo, a z drugiej strony nie wiadomo, czy to dobry pomysł w takiej sytuacji...

Kat... - 2012-06-11, 02:21

Cytat:
Jesteś też mega jak dla mnie, że przy skurczach plan porodu pisałaś. :shock: [znaczy się taki krótki Ci wyszedł, czy celowo tak chciałaś, czy to jeszcze jakoś inaczej wyglądało?]. Swoją drogą zdaje się, że nikt nie miał nawet szans go nie tylko przeczytać, ale nawet zobaczyć? ;-)
zaznaczałam tak/nie, coś tam dopisywałam ale wiedziałam, że o ile mnie nie odeślą to nie będzie z Zofii problemu. I że jakbym się rozpisała, to nie chciałoby się nikomu pewnie tego czytać. No i nikt go nie czytał, fakt :-)

Cytat:
I trochę myślę jak to zrobić, bo z jednej strony z racji mojej awersji do szpitala chciałabym jednak pozostać w domu w miarę długo, a z drugiej strony nie wiadomo, czy to dobry pomysł w takiej sytuacji...
jedźcie wcześniej i albo pospacerujcie pod szpitalem albo idźcie do Loving Huta na naleśniki ryżowe :-)

A ja sobie właśnie przypomniałam przy czym rodziłam. Idąc do wanny wzięłam ze sobą komputer i cały czas zapętlona leciała płyta "ulice jak stygmaty" Pidżamy Porno. Uświadomiłam to sobie po powrocie ze szpitala jak odpaliłam komputer :-)

koko - 2012-06-11, 08:57

neon.ka napisał/a:

Jesteś też mega jak dla mnie, że przy skurczach plan porodu pisałaś. :shock:

Dla mnie to mega nawet bez skurczy.

żuk - 2012-06-11, 17:52

to teraz ja bo siedzę tu i siedzę w tym szpitalu, kręćka już dostaję, cały internet przeczytany 3 razy a tu dalej czas stoi w miejscu, to opiszę chociaż poród, bo był nad wyraz hmm nietypowy

obudziłam się 01:51 z niedzieli na poniedziałek z bólem brzucha. w życiu by mi do głowy nie przyszło, że takie bóle to skurcze, ale gdy zauważyłam, że są regularne zaczęłam coś podejrzewać. przez godzinę były co 5 min, potem już co 2, ja się upierałam, że mi przejdzie a R. coraz bardziej się stresował. ale mi jakoś nie przechodziło, poza tym zaczęłam jeszcze podkrawiać, po 2 h R. nie wytrzymał i zadzwonił po karetkę.
Przyjechali. W życiu nie widziałam tak przerażonego zespołu, spytali co się dzieje, ja mówię który tydzień i co ile skurcze a oni żadnych dodatkowych pytań, strach w oczach i mówią 'to zapraszamy panią z nami'. no to pojechaliśmy, R. za nami autem.

Dowieźli mnie do szpitala (15km) po drodze ciągle pytając czy aby nie urodzę w karetce. W szpitalu jak to w szpitalu, nikt mną niezainteresowany, siedzę z tymi skurczami na izbie przyjęć, wreszcie przyszła b. niemiła położna i zaczęła mnie poganiać że mam się spieszyć iść z nią na górę. No to poszłąm. Badanie, żadnej delikatności tylko fukanie na mnie i mówi mi położna (inna, ale też niemiła), że 8 cm i że rodzę :shock: No to idę na salę, kłądą mnie na łóżko, ja przerażona, R. nie wpuściła, mógł stanąć tylko w takim przedsionku.. Ale na szczęście poszła po lekarza. Ten przyszedł, zbadał delikatnie i mówi że 6 a nie 8 i że fakt rodzi się, ale on by wolał spróbować zatrzymać akcję i mnie przekazać do szpitala gdzie mają patologią noworodka (bo 33 tc). Dostałam Dexaven na płuca dziecka i Fenoterol w kroplówce, i skurcze zaczęły cichnąć. Fenoterol wszedł dobrze, nawet mi bardzo tętno nie wzrosło, w końcu po 2. kroplówce skurcze wyciszyły się zupełnie i lekarz zarządził transport (jakoś po 3 h od przyjazdu do szpitala, a po 5 od zaczęcia akcji). Dostałą kolejną kroplówę i przykaz, że jakby się wzmogły skurcze to mam sobie sama odkręcić szybszy przepływ i pojechaliśmy karetą na sygnale 80 km do innego szpitala.

Dojechaliśmy spokojnie, tam znów przyjęcie, izba, usg i na porodówkę. Skurcze raz lżejsze raz mocniejsze, kolejna dawka Dexavenu i cała parada innych leków (aż puściłam koncertowego pawia), ktg, łóżko porodowe i leżę. Obsługa już milsza, super lekarz od usg, uspokoił mnie i zapewnił, że będzie dobrze bo chłopak duży.

Na sali porodowej kolejne dawki fenoterolu, nic się nie dzieje więc przenieśli mnie na patologię ciąży. Dojechał R. z rzeczami, spanikowany i jeżdżący autem mimo połamanej nogi z brakiem zrostu i płytką, ja wściekle głodna i wymęczona, godzina jakoś 14 chyba, leżę.Udało mi się coś zjeść, skurczów brak.

Około 17 kroplówka działa jakby słabiej, ja odkręcam a skurcze coraz bardziej. Wołamy pielęgniarkę, ona lekarza, zabiegowy, badanie, lekarz decyduje, że na blok.
Jadę na blok, R. idzie ze mną, tam już mnie kojarzą, ta sama sala co wcześniej, znów ktg, leżenie na płasko, ani na siku nie wolno mi wstać. R. dostaje fartuch i zostaje. Ja leżę i cierpię, fenoterol odstawiony, przychodzi lekarz, bada i zarządza oksytocynę. Poród przedwczesny więc trzeba żeby toczył się nie za szybko, ale i nie za wolno. Już wiem, że nie dostanę żadnego znieczulenia, nie wolno mi będzie wstać, ktg do końca i że mnie natną, żeby ułatwić dziecku (bo wcześniak). Leżę. Skurcze przybierają. Przychodzi położna, bada, 8. Ja cierpię, nie wiem co ze sobą zrobić, strasznie mi zimno, zaczynam płakać, jakieś mam cierpienia wewnętrzne i poczucie nieszczęścia, boję się co będzie, nie jestem w stanie oddychać spokojnie, łzy mi same lecą. R. bardzo pomaga, liczy czas, tuli, oddycha ze mną. Wołam lekarza. Przychodzi położna, bada, potem lekarz, bada i mówi że zaraz. Wychodzą, dzwonią po neonatologów, nagle na sali z 10 osób, on mówi że jak powie, to mam przeć. JA nie umiem. Tłumaczą mi że na komendę, że głowa do klatki, otworzyć oczy i nie krzyczeć. W ogóle nie wydawać odgłosów. Lekarz odbiera, druga lekarka obok, położne, pediatrzy, pielęgniarki. R. Trzyma mnie za rękę, ja już nie mogę, lekarz mnie opieprza, ja staram się jak mogę, czuję jak mnie nacina, czuję że głęboko i mocno i na następnym skurczu Wojtuś już jest na świecie. Dają mi go na brzuch, oddycha sam, wszystko ok. Zabierają go po chwili, R. patrzy jak urzeczony. Ja padam. Zimno mi, mam dreszcze, mówię żeby go nie szczepili, ma apgar 9, potem 10. Przychodzi pani żeby mnie zszyć, znieczula ale ja czuję jakby szyła na żywca, strasznie dużo szwów aż po mięśnie :-| Potem leżę jeszcze chwilę na obserwacji i jadę na oddział położniczy. Trochę jestem niezorientowana co się dzieje, zjadam bułkę i jogurt i zasypiam, a właściwie odpływam w jakiś niebyt bo mnie wszystko boli, szczególnie szwy.

Rano jak wstałam niemal zemdlałam po drodze do toalety, w prysznicu musiałam siedzieć, ale koło południa udało mi się iść do Małego, nie był w inkubatorze tylko noc spędził pod lampą grzejącą. Miał trzy doby podłączony pulsoksymetr, wszystko był ok, wyniki z krwi wszystkie dobre, teraz tylko ta żółtaczka więc jest pod lampą (ale ze mną na sali). Nauczył się już ssać (bo przy pierwszych próbach nie chciał nawet buzi otworzyć) i je teraz super :-) Będzie dobrze :-D

Uff, ależ tego wyszło. I dopiero jak opisałam to zobaczyłam, jakie to straszne było :-/ Ale traumy nie mam. Aczkolwiek jakby mi się zdarzyło jeszcze rodzić, to chciałabym żeby ten przyszły poród choć trochę był zbliżony do moich pragnień- aktywnie, bez ingerencji. Ale dobrze że się dobrze skończyło przecież

kasienka - 2012-06-11, 18:12

żuk, biedactwo :( Nie cierpię takich bezdusznych medycznych akcji - ludzie są najważniejsi, jak się trafi na jakieś zimne flądry i węgorze to :(

ale dobrze, że Wojtasek zdrowy i wszystko idzie ku lepszemu :)

karmelowa_mumi - 2012-06-11, 18:24

żuk, następny musi być lepszy, mam nadzieję, że szybko dojdziesz do siebie i najważniejsze, że wszystko ok z młodym
Jagula - 2012-06-11, 18:35

żuk dobrze, że piszesz o braku traumy bo opis jednak wygląda grozowo. Grunt,że jesteście cali i zdrowi.
Wszystkiego dobrego !

mabo85 - 2012-06-11, 18:53

żuk podziwiam Cię na prawdę! Dobrze że z maluszkiem wszystko w porządku. Trzymam kciuki, abyś przy kolejnym trafiła na bardziej sympatyczny personel! Pozdrowienia dla Was!
koko - 2012-06-11, 19:06

żuk, strasznie przykro, że trafiłaś na taki "personel". Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, żeby drugi poród miał być trudniejszy, to będzie już pikuś i prawdziwa przyjemność. Najważniejsze chyba, że nie masz traumy i oczywiście że Wojtek dał radę.
żuk - 2012-06-11, 19:14

ten personel powiem Wam był bardzo zróżnicowany. Najpierw sami wredni, potem w innym szpitalu niby mili ale zdziwieni gdy o coś pytałam i niepozwalający na nic, potem lekarz niby miły ale też nie do końca.. A teraz super mili wszyscy, dziś to był taki ekstra pediatra.. Jednak są ludzie i ludzie :roll:
Gudi - 2012-06-11, 20:22

żuk, kurdę! dzielnaś baba! i jak dobrze, że Wojtuś zdrowiutki ;)
Rudolfina - 2012-06-11, 21:22

żuk, podziwiam, dużo przeszłaś ale dzielnie się trzymasz :) Życzę tobie i maleństwu szybkiego powrotu do domu.
MartaJS - 2012-06-11, 23:00

żuk, współczuję paskudnych akcji, dzielna byłaś. Też jak mnie szyli to czułam wszystko, a jeszcze lekarz był gbur straszny. Dobrze, że mały ssie, że oddycha, że zdrowy i czekamy na fotki :-)
neon.ka - 2012-06-12, 01:29

żuku, silnaś kobieto!
Cudnie, że chociaż na chwilkę Ci Wojtusia mogli dać na początku i że moglaś się po całym tym zamieszaniu i zdenerwowaniu z nim przywitać...
I dobrze, że chociaż w R. miałaś takie duże wsparcie...

Kat... - 2012-06-12, 02:10

żuk bardzo się cieszę, że nie masz traumy bo opis wygląda faktycznie nieciekawie. Strasznie jesteś dzielna. Dobrze, że z Wojtkiem wszystko ok.
dorothea - 2012-06-14, 21:13

żuk bardzo podziwiam Cię! Dzielna to za mało powiedziane! Następnym razem będzie tak jak sobie marzysz-zobaczysz!!! teraz tylko przyjemne chwile przed Waszą trójką!! Gratulacje Wojtusia :)
żuk - 2012-06-14, 21:17

dziękuję Wam wszystkim że uważacie że dałam radę- potrzebowałam tego :-) nieciekawy ten poród był, rzeczywiście, ale jak patrzę na tego gościa małego co przez niego to wszystko, to mogłabym jeszcze raz :-D
martka - 2012-06-15, 00:01

żuk, dzielna jesteś bardzo. dobrze, że Wojtek w takiej wspaniałęj kondycji :-) . (p.s. jakbym mogła w jakichś wcześniaczych kwestiach czy wątpliwościach pomóc, to pisz - moje chłopaki urodzone w 31 tc)


Kat..., gratulacje, cudownie. dobrze widzieć, że takie historie mogą się zdarzyć naprawdę :-) [/b]

jagodzianka - 2012-06-26, 15:15

Jenny, poryczałam się jak bóbr. Trzymaj się dzielnie. :*
go. - 2012-06-26, 15:31

Ja też...
Nic więcej nie napiszę, bo niby co?Że będziecie mieli wielką rodzinę? Pewnie, że będziecie!! Ale to dziecko, ta ciąża -jak każde z osobna też było wyjątkowe...
Jestem z Tobą myślami Jenny,

aga40 - 2012-06-26, 16:19

Jenny kochana, przykro mi strasznie...
kasienka - 2012-06-26, 16:50

Jenny, przykro mi :(
Kat... - 2012-06-26, 16:55

Jenny, przykro mi, trzymaj się.
martika - 2012-06-26, 17:00

Ryczę... Bardzo mi przykro. :-(

Przesyłam wsparciuchy i ciepłe myśli.

Lady_Bird - 2012-06-26, 17:30

:-(
Bardzo mi przykro...

Gudi - 2012-06-26, 17:34

Jenny, czytając i płacząc miałam wrażenie, że to Ty pocieszasz mnie! widać jak wiele sił w Tobie jest. Samko może być dumny, że ma taką Mamę! Bądź dzielna nadal :*
mabo85 - 2012-06-26, 17:34

Jenny bardzo mi przykro :(
groszek - 2012-06-26, 17:50

Współczuję...Trzymaj się dzielna Mamo.
squamish - 2012-06-26, 18:44

Jenny bardzo ,bardzo mi przykro:(Ściskam Was bardzo mocno i życze dużo sił w przejsciu tego trudnego doswiadczenia...
mimish - 2012-06-26, 19:52

Jenny, trzymaj sie cieplo, bardzo Wam wspolczuje.
MartaJS - 2012-06-26, 20:06

Jenny, bardzo Ci współczuję. Jeśli potrzebujesz wsparcia osób, które przeszły podobny dramat - czy to emocjonalnego, duchowego, czy po prostu praktycznych porad, bo i takie się przydają - zajrzyj na www.poronienie.pl
neon.ka - 2012-06-26, 20:34

A tak się zaniepokoiłam jak zobaczyłam, że zniknął drugi suwaczek przy Twoich postach...
Jenny... :-*
Chciałabym móc pomodlić się za Ciebie... ale ostatnio nie umiem...
Przytulam.

dorothea - 2012-06-26, 20:42

Jenny przytulam mocno...
Rudolfina - 2012-06-26, 21:17

Jenny, bardzo mi przykro... Trzymaj się.
koko - 2012-06-26, 21:25

Jenny, myślałam o tobie i dziecku, ale nie w taki sposób, jak to opisałaś. Jest mi STRASZNIE przykro, wspieram was w myślach :*
agninga - 2012-06-26, 21:51

bardo mi przykro... trzymajcie się...
MartaJS - 2012-06-26, 22:10

Jenny, tymbardziej polecam Ci tę stronę i forum - tam są też porady prawne, organizacja pogrzebu, osoby które mogą pomóc, przeszły już tę drogę.
www.poronienie.pl
Trzymajcie się.

ana138 - 2012-06-26, 22:13

Jenny, bardzo ci współczuję kochana, bardzo mi przykro.
idalianna - 2012-06-26, 22:25

Współczuję. Trzymaj się, Asia. Dasz sobie radę, jesteś silna. Przytulam! :*
śliwka - 2012-06-26, 22:41

Jenny, przykro mi bardzo i smutno.
KasiaQ - 2012-06-26, 22:47

Jenny życzę Wam dużo sił - strasznie mi przykro :cry:
Kaja - 2012-06-26, 23:00

będzie dobrze:*
kkaachaa - 2012-06-27, 08:04

Sciskam i życzę Wam dużo siły
ifinoe - 2012-06-27, 09:36

dużo sił dla Was!
amanitka - 2012-06-27, 11:34

przytulam
maga - 2012-06-27, 11:40

Jenny, bardzo mi przykro :-( Współczuję i ciepło myślę o Waszej czwórce.
seminko - 2012-06-27, 11:49

Jenny, nie wiem, co powiedzieć... Przytulam:* Skorzystajcie z rady Marty.
Jesteście wspaniałą i silną rodziną.

martika - 2012-06-27, 12:09

Jenny napisał/a:
Nikt w szpitalu nie uważa nas za rodziców, którzy stracili dziecko.

Dostałam zwolnienie na 7 dni. Za 7 dni mam wrócić do pracy, robić projekty, rozmawiać z ludźmi.

Moja rodzina nie mówi nic o dziecku. Jakby ono nie istniało. Jedynie nasi przyjaciele, którzy mieli bliźnięta ale urodzili tylko jedną dziewczynkę, wspominają nasze dziecko.

Ocknęliśmy się. Jutro idziemy do szpitala po ciało, po papiery do USC, po akt urodzenia. TO DZIECKO ISTNIEJE! ONO UMARŁO, ALE ISTNIEJE! Pochowamy je a w albumie rodzinnym będzie jego zdjęcie...

...

Tylko żeby nam starczyło sił na walkę ze szpitalem. Tylko żeby nie było walki ze szpitalem...


Jenny trzymaj się kochana !

Rodzina pewnie nic nie mówi nie ze złej woli, ale dlatego że nie wie czy wspominanie nie sprawi Ci jeszcze większego bólu. Po prostu powiedz wprost że chcesz pamiętać i mówić o dziecku.

magcha - 2012-06-27, 12:57

Jenny przytulam :-(
rodot - 2012-06-27, 19:46

Bardzo mi przykro Asiu. Przytulam i dużo sił życzę.
jazgottt - 2012-06-27, 21:24

Asiu, już drugi czy trzeci raz przymierzam się, żeby coś napisać, ale póki co tylko się popłakałam. Choć się nie znamy wysłałam już do Ciebie i Twojej rodziny strumień ciepłych myśli oraz duchowego wsparcia. Bardzo się cieszę, że choć udało wam się załatwić co trzeba ze szpitalem i dziecko będzie z wami dopóki śmierć was nie połączy znów.

Śmierć dziecka jest jak śmierć każdego członka rodziny strasznym ciosem i na zawsze ta ukochana osoba z nami już zostaje, w myślach i w sercu. Nawet nie rozumiem, że mogłoby być inaczej. Twoje dziecko na pewno w jakiś sposób jest z Tobą i zawsze będzie.

Ściskam, Gośka.

nemain - 2012-06-27, 21:59

Asia, popłakałam się. Bardzo mi przykro, ślę Ci dużo ciepłych myśli.
Dominika - 2012-06-27, 23:31

Asiu...
Mikarin - 2012-06-28, 00:00

Jenny, [*]. Jak każdy, maluszek zasługuje na pogrzeb. Jestem z Tobą. Dobrze, ze zabieracie je ze szpitala. Rutyna pielęgniarek bardzo często przyćmiewa to, co czują - to ich zawód.
Jestem z Tobą, tak samo jak Twój mąż i synek.
Bóg powołuje nas do siebie, czasami przed czasem, ale wszystko ma swój cel w tym życiu. Moja mama zawsze w to wierzy.
Przy najbliższej okazji, kiedy będę medytować, zamiast koralików yappa wezmę różaniec i pomodlę się za Ciebie, żeby Bóg dał Ci siłę i za małego. ściskam.

moony - 2012-06-28, 12:05

Jenny, przytulam Was mocno do serca. Wierzę, że stworzycie wielką rodzinę, silną duchem. Wszystko przed Wami.
Poli - 2012-06-28, 22:32

Jenny takze sie poryczalam :cry: , wsplczucia i trzymam kciuki abyscie dali rade psychicznie z papierami , szpitalem i cala ta robota urzednicza. Podziwiam Cie ze "trzymasz sie" i wspaniale za zabieracie Waszego maluszka ze szpitala.
Malati - 2012-06-29, 14:06

Jenny bardzo mi przykro :-( Uścisiki dla Ciebie i Twojej rodziny
Paticzang - 2012-06-29, 18:03

Jenny brak słów po prostu... Mogę powiedzieć tylko tyle że jesteś silną kobietą!
Kiedyś ktoś mi powiedział że Bóg nie doświadcza kogoś kto by sobie nie poradził z jego "zadaniami"... Jak coś się u mnie działo że nie miałam siły nawet żeby leżeć a co dopiero żyć to zawsze sobie myślałam że to niesprawiedliwe i w ogóle czemu się tak dzieje? Może dlatego żeby później było łatwiej, lepiej? - Niestety nie wiem do dziś... Ale wiem że inni ludzie mają ciężej, gorzej i dużo różnych skomplikowanych sytuacji... więc po prostu Jenny dużo siły, spokoju, miłości i radości z tego co masz! Mocno Cię przytulam!

Velana - 2012-06-29, 22:12

Nie zagladałam na WD chyba ze cztery miesiące...aż dziś miałam takie straszne parcie że musze i nie wiem dlaczego od razu otwarłam ten wątek.
Jenny, strasznie mi przykro, piszę to ze łzami w oczach, ja nawet nie wiedziałam że byłaś w ciąży ale doskonale pamiętam jak chciałaś. Może to i zadne pocieszenie i wytłumaczenie ale wierzę że Bóg wystawia nas na wiele prób, Was wystawił na ogromną...Podziwiam Twoją siłę. Teraz wiem dlaczego czułam dzis taką potrzebę otworzenia forum...

martka - 2012-06-29, 22:54

Jenny, trzymaj się. życzę Ci dużo siły...
moTyl - 2012-06-30, 22:30

Jenny, przykro mi, że straciliście Wasze dzieciątko :-(
Mia - 2012-07-01, 00:33

Jenny, ściskam i życzę Wam dużo siły. Nikt nie wie, dlaczego takie rzeczy się zdarzają, pozostaje wierzyć, że wszystko ma swój cel, a natura jest od nas mądrzejsza i wie co robi. I wierzyć, że Dzieciątko jest z Wami, gdzieś blisko, tak jak wszystkie bliskie nam osoby, które odeszły, lecz wciąż nam towarzyszą i wspierają na każdym kroku.
gemi - 2012-07-02, 13:55

Jenny, mogę sobie tylko wyobrażać, co czujesz, gdy strata dzieciątka potwornie boli, rodzina milczy, pielęgniarki i lekarze mówią do Was medycznym, oschłym językiem, a w perspektywie kilku dni czeka Cię powrót do pracy. Ale tak naprawdę do końca nigdy nie zrozumiem.
Czuję, że wszelkie moje pocieszenia byłyby teraz nie na miejscu, bo teraz jest Wasz czas na smutek i na żal. Z całego serca życzę Ci, by głębokie przeżycie żałoby po Maleństwie doprowadziło Was w miejsce, z którego spojrzycie w przyszłość z nadzieją i spokojem.

neon.ka - 2012-07-07, 20:25

Pozwolę sobie wkleić mój opis porodu. Już teraz. Ma on w sobie dużo radości, ale pozostaję także przy tym ciągle blisko myślą przy wszystkich Was, którym jest teraz ciężko...

Wyszło baaaardzo długie, ale może da radę doczytać do końca...

[...]

niedzielka - 2012-07-07, 21:27

neon.ka, kiedy czytałam opis Twojego porodu, to wręcz przestałam odczuwać jakikolwiek lęk przed tym, a nawet nie mogę się doczekać :) :P Nie miałaś znieczulenia?
Kat... - 2012-07-07, 22:33

neon.ka, no nareszcie! :-)
Bardo dobrze, że udało się Wam tak jak chcieliście. Co do tego pobytu na oddziale patologii noworodka- nie masz na to wpływu, zrobiłaś wszystko co mogłaś, staraj się skupić na pozytywach- macie cudownego syna, trauma porodowa została Wam oszczędzona więc jeśli byście się zdecydowali na rodzeństwo dla Tadka, to nic nie będzie Cię blokować. I pójdzie jak po maśle ;-)
neon.ka napisał/a:
narodziny Synka i czas parcia chciałam przeżyć przy muzyce Sigur Rós
bardzo dobry wybór :-)
neon.ka napisał/a:
pomiędzy skurczami opowiedziałam Mężowi, jak to niedawno jedna z koleżanek z forum urodziła swoją córeczkę tu na Izbie Przyjęć. Pomyślałam sobie, że wiem już teraz w której sali to się działo, o który fotel Kat... się opierała
:mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
seminko - 2012-07-08, 01:09

Kat... napisał/a:
neon.ka napisał/a:
narodziny Synka i czas parcia chciałam przeżyć przy muzyce Sigur Rós
bardzo dobry wybór

:-D
neon.ko, piękny poród. Przed Wami cudowne chwile, teraz jesteście już tylko dla Siebie (i żadna salowa Wam tego nie zabierze).

go. - 2012-07-08, 10:23

neon.ka, po takich opisach jeszcze bardziej chce mi się drugiego :-D :mryellow: :-D
mabo85 - 2012-07-08, 15:22

neon.ka piękny opis porodu :) aż chce się rodzić :D Pozdrawiam
Mia - 2012-07-08, 18:00

neon.ka, piękny poród, a Ty potrafiłaś pięknie to opisać. Jeszcze raz serdecznie gratuluję i cieszę się razem z Wami!
My też byliśmy na sali pomarańczowej zanim zdecydowano o cc :-)

A na temat oddziału patologii noworodków mam dokładnie takie same odczucia - dla mnie była to trauma o wiele gorsza niż sam poród z komplikacjami zakończony cc. Nasz Romek miał jedynie podejrzenie infekcji wrodzonej, ale i tak spędził tam 2 doby, a potem jeszcze musiałam zawieźć go na nocną obserwację, z tym, że wywalczyłam, żeby było to tylko 6 godzin (od północy do 6 rano) i to z przerwą na karmienie o godz. 3 :-) Podobnie jak Ty potem już tylko zawoziłam tam Romka na antybiotyk, badania USG i kardiologa, ale trauma pozostała i jeszcze długo opłakiwałam jego pobyt w tym miejscu, nie tylko do końca pobytu w szpitalu, ale także po powrocie do domu :-( To okropne, kiedy matka przeżyła swoje podczas porodu, a tu ta nagroda w postaci wyczekanego dziecka jest jej odebrana, powodując ogromny niepokój, którego nie da się porównać z niczym innym - tak nie powinno być. Jasne, że takie są wskazania medyczne i jest to oczywiście dla zdrowia dziecka, ale tak jak pisała neon.ka opieka na tych oddziałach pozostawia wiele do życzenia, a najgorsza jest świadomość, że pod nieobecność matki dziecko płacze i nikt na to nie reaguje :-( W ogóle czułam się jak lwica walcząca o swoje dziecko przez te kilka pierwszych dni i niestety odbiło się to bardzo na mojej kondycji po cc, kiedy środki przeciwbólowe już przestawały działać.
No nic, na szczęście pisząc to czuję, że już trochę przepracowałam tę traumę, więc może wkrótce uda mi się opisać również mój poród i cały ten pobyt w szpitalu. Choć teraz powstrzymuje mnie głównie brak czasu :-)

Jagienka - 2012-07-08, 18:17

Poród piękny. Bardzo ludzki i z pełnym poszanowaniem godnosci człowieka.
Nie wiedzialam o czymś takim jak "zielona linia", a okazuje się, że właśnie tak urodziłam Zosię. Bez żadnego lekarza, a nawet bez kwalifikacji ;-)

neon.ka napisał/a:
łyżka dziegciu na koniec...
Tak bardzo chcieliśmy od początku dbać o to rodzicielstwo bliskości, dawać Maluszkowi poczucie, że nie musi czekać na odpowiedź na swoje potrzeby... I to takie strasznie przykre, gdy ze swojej streony robisz wszystko, by tak było, a i tak może się wcale nie udać. Wszystko co się działo w czasie porodu i tuż po nim było dla mnie spełnieniem tego, o czym marzyłam. A potem na drugi dzień okazało się, że Synek ma infekcję wrodzoną i musi być na patologii noworodka. Na szczęście był tam tylko dobę, a potem musiałam jeździć trzy razy dziennie na antybiotyk, ale co przez ten czas wypłakałam, to moje... Bycie świadomym, że własne Dziecko płacze i nikt na ten płacz nie odpowiada, jest strasznie trudne do zniesienia. I niby matka i ojciec mają prawo być tam na oddziale 24 h/dobę ale tak naprawdę to nie jest respektowane. I gdybym sama nie zaproponowała, że będę przynosiła swoje mleko odciągnięte, to dokarmialiby mi Synka glukozą i mm. W ogóle wydaje mi się, że tam nie dotarł już nasz plan porodu, a przecież sporo w nim było odnośnie przebywania w szpitalu już po porodzie... Nie chcę za bardzo narzekać, nie potrafię też oddać tego, co czułam, ale ogromny żal pozostał mi po tych przeżyciach i jest to dla mnie traumatyczne wspomnienie. I wiem, że Synek przeżył tam wiele rzeczy, których chciałabym Mu oszczędzić. I mogłabym wiele z nich, gdyby pozwolono mi przy nim czuwać... Albo gdyby chociaż panie tam pracujące chciały rzeczywiście dla mojego Dziecka tego samego, co ja, i chciały razem ze mną znaleźć wspólne rozwiązanie, jakiś kompromis...[/i]


A to mnie bardzo zdziwiło, bo jeszcze rok temu, jak urodziłam tam Zosię, nie miałam najmniejszego problemu (inne mamy też), żeby być na noworodkach przy Niej podczas wszystkich zabiegów. Zosia też dostawała przez 3 dni antybiotyk z powodu "mojego" paciorkowca, miała też co 2gi dzień pobieraną krew na badanie poziomu bilirubiny. Nie było najmniejszego problemu, żebym uczestniczyła w tych czynnościach.

Co do karmienia dzieci na patologii noworodka, to dziewczyna z mojej sali miała tam synka i położne same do niej przychodziły przypominać, zeby odciągała pokarm ile da radę i przynosiła synkowi. Kiedy padła sugestia, zeby dziecko dokarmić, dwie babki pytały ją, czy wyraża na to zgodę, zanim podały małemu mieszankę.

Kiedy moja zosia miała robione badanie słuchu i była niespokojna, a mój palec nie pomagał, pielęgniarka zapytała mnie, czy zgodzę się, zeby podać Zosi kroplę glukozy na palcu dla uspokojenia.

Ze względu na bilirubinę i konieczność naświetlania byłyśmy tam w sumie 10 dni, więc trochę mam poznałam i nikt nie miał problemów z byciem przy dziecku podczas badań, czy z kwestiami typu dokarmianie bez pytania...

A co do przeżyć, których doświadczył tam Twój Synek, to pamiętaj o jednym; wszystko Jesteś w stanie Mu zrekompensować teraz. Uwierz w to. Moja najmłodsza Siostra przyszła na świat w sposób bardzo przemocowy, bo takie to były czasy... Mama też swoje wtedy przeszła... Ale gdy już było po wszystkim, rozpoczął się proces zacieśniania więzi między matką i dzieckiem, karmienie piersią, które trwało 2 lata. To wszystko, co miało miejsce po porodzie, zrekompensowało wcześniejsze przykre doświadczenia i sprawiło, że moja Siostra wyrosła na w pełni zaradną, bardzo inteligentną i mającą wielu przyjaciół, szczęśliwą młodą kobietę.
Dlatego nie myśl o tym, co było złe, ale patrz na to, co jest teraz i uwierz, ze to te obecne chwile dadzą Waszemu Synkowi najtrwalsze fundamenty na resztę życia.
Tego Wam z całego serca życzę :-)

bodi - 2012-07-09, 02:42

Neon.ka, piękny poród :)
squamish - 2012-07-09, 06:03

Piękny szczegółowy opis!Piękny poród!
Rudolfina - 2012-07-09, 12:43

Neon.ka piekny poród! Gratuluje!
neon.ka - 2012-07-10, 01:23

IceTeaGreen napisał/a:
neon.ka, kiedy czytałam opis Twojego porodu, to wręcz przestałam odczuwać jakikolwiek lęk przed tym, a nawet nie mogę się doczekać :) :P Nie miałaś znieczulenia?
Bardzo dobre podejście! Dobre nastawienie to bardzo duża część sukcesu. :-)
A co do znieczulenia - to nie miałam.
Kat... napisał/a:
neon.ka napisał/a:
narodziny Synka i czas parcia chciałam przeżyć przy muzyce Sigur Rós
bardzo dobry wybór :-)
:shock: Ooo, nie wiedziałam, że ktoś może ich tu też znać. :-)
Mia napisał/a:
My też byliśmy na sali pomarańczowej zanim zdecydowano o cc :-)
No proszę, to już drugi element, który mnie z kimś z tego forum wiąże, jeśli chodzi o rodzenie. :-)
Bardzo optymistyczna sala, nieprawdaż? :-)
Mia napisał/a:
a najgorsza jest świadomość, że pod nieobecność matki dziecko płacze i nikt na to nie reaguje :-(
Dokładnie... Ja naprawdę rozumiem, że te panie mają dużo pracy, że jest tam dużo dzieci, i nie oczekuje od nich, że będą przy każdym noworodku natychmiast gdy tylko zacznie płakać... Oczekuję jednak, że dadzą taką możliwość rodzicowi, który przecież może się w pełni skupić na jednym dziecku - własnym.
U nas zwłaszcza to było ułatwione, bo Tadzio był na takiej pojedynczej sali i nikomu bym nie przeszkadzała. A skoro był na oddzielnej sali, to tym paniom trudniej było usłyszeć, że on płacze...
Nie mogę powiedzieć, że wszystkie panie były tak negatywnie nastawione... Jedna np. zwróciła mi uwagę, że dobrze by było, gdybym jednak poszła się trochę przespać, bo ma to duży wpływ na laktację, a wszakże chciałam móc karmić Synka.
No ale były też inne sytuacje. O których pisać już chyba nie chcę.
Mia napisał/a:
W ogóle czułam się jak lwica walcząca o swoje dziecko przez te kilka pierwszych dni
No widzisz... u nas to raczej tata był takim lwem [co zresztą w końcu sie na nim odbiło, bo swoje ostatecznie usłyszał... :-/ ] A ja niestety mam słaby i miękki charakter...
Mia napisał/a:
może wkrótce uda mi się opisać również mój poród i cały ten pobyt w szpitalu. Choć teraz powstrzymuje mnie głównie brak czasu :-)
Czekamy w takim razie. :-)

Jagienka, to zazdroszczę tego podejścia, którego doświadczyłaś na patologii...
I dziękuję za Twoje słowa. :-)

A w ogóle to jeszcze chciałam dodać, że absolutnie nie wiem, jak kobiety mogły rodzić w pozycji leżącej [ja mam nawet odczucie, że gdyby ktoś mnie zmusił do jakiejś pozycji wertykalnej, to też by był dla mnie koszmar, bo tak naprawdę i w pierwszym etapie porodu, i w drugim, mam poczucie, że tylko te dwie wybrane przeze mnie pozycje pozwalały mi przeżyć do końca poród] i bez wsparcia osoby bliskiej. Naprawdę chylę czoła i nie mam pojęcia jak one to robiły... Dla mnie rzecz niewyobrażalna...

Kat... - 2012-07-10, 01:33

neon.ka napisał/a:
gdyby ktoś mnie zmusił do jakiejś pozycji wertykalnej, to też by był dla mnie koszmar
pozycja wertykalna to pionowa, więc zmuszać Cię chyba nikt jednak nie musiał :-)
Też sobie nie wyobrażam leżenia. Do tego stopnia, że gdyby nie wiem jak bardzo bolało nie wyobrażałam sobie położyć się w bezruchu żeby dostać znieczulenie. Miałam przymus bujania, chodzenia- ruchu. Leżenie żeby się znieczulenie rozłożyło chyba by mnie zabiło.

neon.ka - 2012-07-10, 01:41

Kat... napisał/a:
pozycja wertykalna to pionowa, więc zmuszać Cię chyba nikt jednak nie musiał :-)
E no, wszystkie pozycje, które nie są leżące są ogólnie nazywane wertykalnymi. :-)
Chodzi mi o to, że przez chwilę próbowałam opierać się o fotel i za Chiny bym nie dała rady w ten sposób. Więc nie da się ukryć, że nie leżałam, a gdyby ktoś mnie do takiego kucania chciał przekonać, to by dostał ode mnie lewy sierpowy. ;-)

Idę spać... A w zasadzie pewnie karmić, bo się zaraz pan Tadzio obudzi. ;-)

Kat... - 2012-07-10, 02:10

neon.ka napisał/a:
przez chwilę próbowałam opierać się o fotel i za Chiny bym nie dała rady w ten sposób. Więc nie da się ukryć, że nie leżałam, a gdyby ktoś mnie do takiego kucania chciał przekonać, to by dostał ode mnie lewy sierpowy. ;-)
:-D
Bo w porodzie nie ma miejsca na przymus. Sama osobiście znam osobę której wygodniej było leżeć podczas porodu, ja podczas obu porodów praktycznie w ogóle nie leżałam, cały czas w ruchu (nie liczę czasu, który przespałam za drugim razem ;-) ), nawet się nie dałam do KTG podpiąć i podchodziłam nadstawiać brzuch do badania na stojąco. Po prostu leżenie było nie dla mnie, tak jak dla niej chodzenie i kręcenie biodrami. Najważniejsze to robić tak, jak się czuję. O! :-)

martika - 2012-07-10, 17:47

neon.ka napisał/a:
:shock: Ooo, nie wiedziałam, że ktoś może ich tu też znać. :-)


Też znam i bardzo lubię ;) Natomiast na mojego męża ta muzyka działa dołująco więc słucham tylko wtedy kiedy jego nie ma w pobliżu.

Piękny opis porodu. Fajnie że wszystko tak pięknie się ułożyło.

seminko - 2012-07-10, 18:15

Sigur Ros nie może działać dołująco ;-) No, chyba, że... Są momenty, że i śpiew ptaków dołuje...
Znam, barrrrdzo lubię, choć nie myślałam, żeby przy tym rodzić :-)

Gudi - 2012-07-10, 19:53

neon.ka, poród marzenie, oby mnie też się poszczęściło...
Paticzang - 2012-07-10, 20:33

neon.ka ...rewelacja... a najlepsze na końcu - zobaczyć swoje dzieciątko - cudowne przeżycie.
Jagienka - 2012-07-11, 10:58

neon.ka napisał/a:


Jagienka, to zazdroszczę tego podejścia, którego doświadczyłaś na patologii...
I dziękuję za Twoje słowa. :-)


Ale ja nie byłam na patologii. Chodziło mi o ten oddział, gdzie zawoziło się noworodki na różne badania. Jedna z sal była przeznaczona dla takich trudniejszych sytuacji z dziećmi (zakażenia itp.) i tam był synek mojej koleżanki z sali, o której pisałam, ze bez problemu nosiła swój pokarm i nic bez pytania dziecku nie podawali, a ona mogła być przy małym, ile tylko chciała.

neon.ka - 2012-07-11, 23:29

Kat... napisał/a:
Sama osobiście znam osobę której wygodniej było leżeć podczas porodu,
Ja też znam - moja koleżanka urodziła w domu, bo nie zdążyli do szpitala. Już mieli wychodzić, kiedy ona stwierdziła, że już rodzi. :-) Rozłożyła prześcieradło na podłodze i się położyła i urodziła. Jak mi to opowiadała, to właśnie byłam bardzo zaskoczona, że sama dobrowolnie wybrała taką pozycję.
euridice napisał/a:
Następnym razem życzę Tobie (i sobie ;) ) podwójnego zadowolenia :)
Życzenia przyjmuję i odwzajemniam się tym samym. :-)
Tantra napisał/a:
Znam, barrrrdzo lubię, choć nie myślałam, żeby przy tym rodzić :-)
Ja nie przy wszystkim Sigur Rós bym chciała/mogła rodzić. A wybrałam sobie pierwsze cztery nawiasy. Uwielbiam.
Byłam na obydwóch ich koncertach, które dawali w Polsce.
Jagienka napisał/a:
Ale ja nie byłam na patologii. Chodziło mi o ten oddział, gdzie zawoziło się noworodki na różne badania. Jedna z sal była przeznaczona dla takich trudniejszych sytuacji z dziećmi (zakażenia itp.)
Wiem , że nie byłaś tam. Dziękowałam Ci za to, co napisałaś w kolejnym akapicie swojego poprzedniego posta.
A co do tej sali, o której tu piszesz, to właśnie na niej leżał Tadzio i naprawdę nie wiem co im przeszkadzało, żeby z nim tam siedział rodzic, skoro był tam sam - żadnego innego dziecka...

I wszystkim tu oczywiście życzę, by mogli przeżyć poród w sposób, o którym marzą...

Jagienka - 2012-07-12, 06:08

neon.ka, współczuję zatem i dziwi mnie, że od ubiegłego roku aż tak się to zmieniło. Synek koleżanki z sali leżał tam z innymi dziećmi i wszystkie mamy mogły być tak długo, jak chciały. Mam nadzieję, ze akurat taka zmiana personelu miała wtedy dyżury i że to nie jest teraz tam normą.

Ale nie warto rozpamiętywać tego, co smutne... Myśl o tym, co było piękne i co chcesz w pamięci zachować. Wspominaj sam poród i ciesz się tymi obecnymi chwilami. To czasem takie trudne, zwłaszcza gdy dziecko ma gorszy dzień , jest bardziej marudne, płacze itp. Ale warto, bo później patrząc na zdjęcia widać, jak to dziecko szybko urosło. Albo, jak po jakimś czasie widzimy gdzieś noworodka. Ja wczoraj w poczekalni przed wizytą miałam okazję widzieć takie dzieciątko i w głowę zachodziłam, jak to możliwe, że dzieci na początku są takie małe oraz, że moje też takie były :-)

moTyl - 2012-07-12, 10:40

neon.ka, wspaniały poród! :-D

Jeśli chodzi o zmuszanie do przyjęcia jakiejkolwiek pozycji, to Antośka urodziłam na leżąco i to było dosyć ciężkie przeżycie. Przy Andzi położna chciała żebym się położyła na badanie, a ja jej odrzekłam, że rodzę i nie mam zamiaru leżeć i urodziłam na stojąco! :mryellow: Rozumiem dokładnie jak taki przymus ogranicza nasze ciało w radzeniu sobie z bólem i wogóle porodem po swojemu.

Cieszę się, że Twoje pierwsze doświadczenie było tak piękne i bardzo szczerze współczuję tych szpitalnych przejść potem. Tak jak pisze Jagienka skup się na tym co tu i teraz, szkoda Twojego i Tadzia czasu na rozpamiętywanie tego co już minęło.

ifinoe - 2012-08-23, 17:28

Coraz bardziej intensywnie myślę o czekającym mnie drugim porodzie, odgrzebałam z wątku powitalnego opis porodu Matyldy i po lekkiej edycji wklejam tutaj

------------------------------
17 października 2007

Wybraliśmy szpital na Madalińskiego - bardziej kierując się tym, że mamy go dwa kroki od domu niż faktem, że pracuje w nim mój lekarz prowadzący.

O 3 w nocy obudziło mnie 'paf' pękającego pęcherza płodowego. Zadzwoniłam do umówionej położnej - kazała przyjechać, gdy pojawią się skurcze co 5 minut, a jeśli się nie pojawią, to na 7 rano. Potem zadzwoniłam do tomka, żeby już zwijał się z pracy. Skurczy nie było, a ja wreszcie zajęłam się pakowaniem torby, drepcząc po domu z ręcznikiem między nogami :mryellow:

Pojawiły się około 5, od razu co 3 minuty, więc zebraliśmy się do szpitala - ja chciałam iść pieszo, ale tomek wybił mi ten pomysł z głowy i wezwaliśmy taksówkę, prosząc by taksówkarz po drodze kupił na stacji baterie do aparatu. Kupił, ale nie takie, jak trzeba ;) P

Akurat nasza położna kończyła o 8 dyżur - zaproponowała, że może wezwie wybraną wcześniej przez nas położna rezerwową, bo ona sama po całej nocy nie jest w najlepszej formie. Nie mieliśmy nic przeciwko temu.
Kiedy ja na IP recytowałam PESELową mantrę, t. skoczył po odpowiednie baterie do aparatu ;)

Wybrałam salę z wanną. Skakałam na piłce do czasu przyjazdu położnej, potem wlazłam do wanny z hydromasażem na dwa seanse po 20 minut, między którymi miałam krótkie KTG - ale nie musiałam do niego się kłaść. Potem niestety musiałam wyjść - taka była ówczesna polityka szpitala, nie wiem czy coś się od tamtej pory zmieniło

Jak wyszlam z wanny - okolo 9 rano - zaczęły sie okropne bóle krzyżowe, wymiotowalam przy skurczach i czułam się strasznie oszukana - ból kręgosłupa wydawał mi się taki bezsensowny . Wtedy postanowilam jednak poprosic o znieczulenie. Musiałam poczekac na anestezjologa prawie godzinę. W koncu przyszedl i wpienil mnie dziad tekstem "co pani tak krzyczy, nie pierwsza rodzi i nie ostatnia". Miałam ochotę go kopnąć, ale skoro właśnie wbijał mi igłę w kręgosłup, zrezygnowałam z tego pomysłu. Musze jednak przyznać, że robotę swoją wykonal bardzo dobrze - czułam wreszcie skurcze, ale bóle krzyżowe zniknęły zupełnie i byłam dalej w 100% na chodzie. Nawet podrzemaliśmy oboje z t. ok 20 minut. O 11:30 zaczęły się skurcze parte. kręciłam się po sali w poszukiwaniu wygodnej pozycji, najpierw na stojąco oparta o szafkę, w końcu wylądowałam na boku z jedna nogą prawie za głową. A po kwadransie Matylda wylądowała na moim brzuchu.

Niestety przy barkach trochę pękłam. Kiedy mnie szyli, t. powiedział że nie chcemy szczepić, pielegniarka odnotowala to na jakims arkuszu i tyle bylo rozmowy.

Spędziłyśmy jeszcze na tej sali okolo 2 godzin, małą zabrano ode mnie tylko na ważenie.

Obie babcie nazywają Matyldę sikorką. Kiedy moja mama dostała od nas smsa że już po wszystkim, poszła pokazać zdjęcie wnuczki koleżance z innego pokoju - kiedy wróciła okazało się, że w jej gabinecie lata sikorka. U drugiej babci do biura też wleciala sikorka - kiedy tylko udało się ptaszka wypuścić, przyszła do niej wiadomość od nas, ze Matylda jest już na świecie.
-------------------------

Dodam że moja córka wybitnie identyfikuje się z kotem i obecnie jej konszachty z ptactwem ograniczają się do gonienia gołębi ;)

neon.ka - 2012-08-26, 00:34

Mimo wszystko chyba był to w Twoich oczach dobry poród ifinoe, hm?
Fajne wstawki humorystyczne. :-)
ifinoe napisał/a:
W koncu przyszedl i wpienil mnie dziad tekstem "co pani tak krzyczy, nie pierwsza rodzi i nie ostatnia".
A tym wszystkim facetom to naprawdę przydałoby się w czasie pobierania nauki zaaplikować w jakichś laboratoryjnych warunkach bóle porodowe. Ciekawe czy kiedykolwiek potem by takim tekstem rzucili do jakiejś rodzącej kobiety...
agus - 2012-08-26, 12:08

ifinoe napisał/a:
"co pani tak krzyczy, nie pierwsza rodzi i nie ostatnia".
Też usłyszałam, tylko że od kobiety, położnej. Nawet nie chce mi się opisywać swojego porodu. Dobrze, że czasy się zmieniają, i gdy czytam Wasze opisy, widzę, że doświadczenia są przeważnie dużo lepsze i kobiety bardziej świadome swoich praw, bardzo mnie to cieszy. :)
gemi - 2012-08-26, 13:51

ifinoe napisał/a:
Obie babcie nazywają Matyldę sikorką.
piękny symbol :-) Życzę Ci, by drugi poród był jeszcze krótszy, z bardziej przyjaznym personelem i bezurazowym finiszem. Po prostu by był nagrodą za wszelkie niedogodności podczas pierwszej akcji.
neon.ka napisał/a:
A tym wszystkim facetom to naprawdę przydałoby się w czasie pobierania nauki zaaplikować w jakichś laboratoryjnych warunkach bóle porodowe.
np. dać coś na przeczyszczenie i włożyć solidny korek między cztery litery ;-P
jazgottt - 2012-08-26, 19:51

gemi napisał/a:
ifinoe napisał/a:
Obie babcie nazywają Matyldę sikorką.
piękny symbol :-) Życzę Ci, by drugi poród był jeszcze krótszy, z bardziej przyjaznym personelem i bezurazowym finiszem. Po prostu by był nagrodą za wszelkie niedogodności podczas pierwszej akcji.
neon.ka napisał/a:
A tym wszystkim facetom to naprawdę przydałoby się w czasie pobierania nauki zaaplikować w jakichś laboratoryjnych warunkach bóle porodowe.
np. dać coś na przeczyszczenie i włożyć solidny korek między cztery litery ;-P


Faceci by w większości przy porządnym bólu menstruacyjnym prosili o znieczulenie ogólne;)

LucySky - 2012-08-28, 03:23

już dawno chciałam się podzielić tymi przeżyciami, a było tak:

Marek
To był sam początek 35 tygodnia ciąży. W nocy bardzo bolał mnie brzuch, przed 6 rano byłam w szpitalu, na Ujastku, KTG, USG, badanie, wszystko w porządku, weźmie pani nospę i jak ból nie przejdzie to zapraszam koło godziny 14. Jakoś dojechałam rozklekotanym autobusem do domu, próbowałam się położyć, ale nie dało się, potem przyszła moja mama i jak mnie zobaczyła to zadzwoniła po taksówkę i koło godziny 10 byłyśmy razem w tym samym szpitalu. Dyżur miał akurat lekarz, który prowadził moją ciążę. Z lekkim zirytowaniem zapytał co mi się takiego działo, że tu nad ranem przyjechałam. Zrobił USG, wszystko super, dzieciak duży, potem badanie i szczęka mu opadła. „Teraz pani wierzę, że boli”. Szybko przyjęto mnie na porodówkę, z samego rodzenia mam tylko takie przebłyski – chciałam sięgnąć po piłkę, ale była na szafie i skurcze mi nie pozwalały. Myślałam o tym, że ten ból jest niesamowity – z jednej strony mam wrażenie, że to takie straszne, nie do przejścia, a przecież tyle kobiet przez to przechodzi, jakoś. No właśnie – jakoś. Ja chciałam pięknie i radośnie i w terminie, a nie o cały miesiąc wcześniej. Była oksytocyna, było nacięcie, i panika – moje dziecko malutkie, sine, 5 punktów, reanimacja. Bardzo niesympatyczny lekarz, który mnie szył, złościł się na mnie, że się ruszam, a ja naprawdę starałam się być w miejscu, ale ciało samo uciekało. Moje marzenie o spędzeniu pierwszych chwil mojego syna po drugiej stronie brzucha RAZEM nie spełniło się. I to poczucie, że ja zawaliłam, że może gdybym coś zrobiła inaczej, to donosiłabym ciążę. Pamiętam noce na fotelu blisko, jak najbliżej neonatologii. Siedziałam tam sama i płakałam. Nie radziłam sobie z tą samotnością, że najbliższa mi istota na świecie nie jest przy mnie. I nie wiem czemu zgrywałam wielką twardzielkę przed rodziną, przed wszystkimi, że wszystko jest dobrze. Właściwie wszystko było dobrze, to nie jest żadna tragedia – dziecko jak na wcześniaka duże – 2,9 kg, zdrowe, żadnych infekcji, udało mi się rozkręcić laktację. I tu mam duży żal do personelu. Naprawdę trudno było mi się doprosić o pomoc. Nie umiałam obsługiwać laktatora, nie wiedziałam jak często mam mleko ściągać. Głupia pielęgniarka kazała mi to pierwsze mleko wylać, bo jest go za mało. A ja – jeszcze głupsza Monika - posłuchałam i dopiero zanosiłam jak już jakąś tam większą ilość udało mi się pozyskać. I pamiętam ciągłe telefony, od babć, teściowych, matek, przyjaciół i cholera wie kogo jeszcze i pytanie – a kiedy będziesz go miała przy sobie? NIE WIEM !!! I jeszcze taka sytuacja - o trzeciej w nocy pędzę z mlekiem do mojego syna pięknego dzwonię dzwonkiem na neonatologię, a pielęgniarka mnie opieprza, dosłownie tak „czy pani nie ma nic lepszego do roboty o trzeciej w nocy niż tu przychodzić, proszę przyjść rano”. Ale najlepiej pamiętam ten moment, jak już wiedziałam, że za chwilę mi Marka przyniesie ktoś na moją salę. To było jakoś po tygodniu i pomimo, że wcześniej kangurowaliśmy się i przystawiałam go do piersi, to tak naprawdę to był ten pierwszy nasz kontakt prawdziwy, jak on już był wolny od tych różnych urządzeń. I to było niesamowite. Później, podczas badań i kąpań - były te wszystkie inne mamy ze swoimi dziećmi a ja sobie myślałam, że mój Marek to taki piękny jest, te pozostałe dzieci jakieś takie wielkie. Dziwacznie to brzmi, ale naprawdę miałam taką dziwną fazę jeszcze przez długi czas, że jak widziałam, podczas naszych licznych kontroli lekarskich wcześniaki to zachwyt mnie ogarniał przeogromny, jakie te dzieci piękne. Teraz Marek ma cztery lata i jest fajnym, rozgadanym, szalonym czterolatkiem.

Zofia
Zosię urodziłam w szpitalu im. Żeromskiego na dzień przed terminem. Przy przyjęciu pani doktor zasugerowała mi cesarkę, dziecko duże, ja niewielka. Nie byłam w nastroju na cięcie brzucha, byłam za to nabuzowana hormonami porodowymi i zaproponowałam, że może jednak spróbuję urodzić „siłami natury”, przecież jedno dziecko już kiedyś ze mnie wyszło, to czemu drugie by miało nie dać rady? Na początku świetnie radziłam sobie z bólem. Naprawdę byłam z siebie dumna. Mąż był przy mnie i czytaliśmy sobie „Odkrywam macierzyństwo”. Oddychanie brzuszne bardzo pomogło mi przetrwać ten pierwszy etap rodzenia. A potem zaczęła się niezła jazda. Tomek zasypiał co chwilę (to była noc), a mnie bolało coraz bardziej, kazałam mu iść do domu, poszedł, za jakiś czas przyszła moja mama i została już do końca. Wymiotowałam i płakałam i nie mogłam zrozumieć czemu właściwie nie chciałam tej cesarki. Położna, jak już naprawdę miałam dosyć, stwierdziła, że gdyby podać oksytocynę, to już dawno by było po. Nikt mi tej oksytocyny nie proponował nawet ( i tak bym się nie zgodziła), ale nie wiem do dziś co miała na myśli. Przyszedł starszy lekarz, popatrzył na mnie i mówi tak – proszę pani – dziecko jest duże, to jest niebezpieczne, proponuję zrobić cesarkę. Miałam wtedy jakieś 9 cm rozwarcia, ale ochoczo wyraziłam zgodę i podreptałam za pędzącym lekarzem szpitalnym korytarzem. Jeszcze na moment na USG wpadliśmy, oglądał nas pan doktor i radośnie zakomunikował, że jednak dziecko się zmieści i rodzimy dalej. Mój entuzjazm opadł ale cóż było robić ;) Na szczęście nastąpiła zmiana dyżuru i przyszła do mnie super położna, która naprawdę mi pomogła. Doradziła świetną pozycję, która bolała, ale przyspieszyła akcję, zaraz popłynęły wody a potem wyszła Zosia. I spełniło się to o czym marzyłam – tuliłam ją sobie i ssała pierś i byłyśmy razem.

Gdyby życie tak się ułożyło, że będę rodzić znowu, to zrobię wszystko, aby mogło to być w domu, z położną, którą znam.

Gudi - 2012-08-28, 22:43

No to czas na mnie i nasz poród ;)
Moja historia zaczęła się w 33 tygodniu kiedy stwierdzono u mnie 2cm rozwarcia i bardzo częste twardnienia brzucha. 6 dni w szpitalu, sterydy na rozwój płucek i leki rozkurczowe brane do końca 36 tygodnia. W 35 tygodniu były już 3cm, więc stres coraz większy i starałam się grzecznie leżeć i nic nie robić. Później 37 tydzień 4cm – i tak do akcji porodowej w 40 tygodniu i 3 dniu  Tydzień przed porodem wypiłam 2 łyżki olejku rycynowego, czułam się jak słoń, bałam się zakażenia, bo tyle czasu z takim rozwarciem chodzę – a tu nic – ale młoda się wstawiła dobrze w kanał dzięki temu. No i dzień porodu – tez olejek łyknęłam o 14.00 brały mnie jakieś tam skurcze, ale wcześniej pojawiały się takie same i mijały, więc się nie przejmowałam... Aż do całkowicie innego o takiej sile, że powiedziałam do T „jedziemy”. Po 10 minutach byliśmy już w samochodzie a ja miałam skurcze co 2-3 minuty. Darłam się w aucie wniebogłosy, bo nie mogłam sobie znaleźć dogodnej pozycji, a bolało jak diabli. Zdążyłam pomiędzy skurczami jeszcze napisać smsa do Gosi z badylem by powiadomić WD:P Trasa do szpitala to chyba najgorsza rzecz z tego porodu – droga dziurawa – jechało się ponad 20 minut. Gdy dotarliśmy wysiadłam z auta i przytuliłam się do lampy – musiało to dość zabawnie wyglądać, bo w kiecce pod lampą i kręciłam tyłkiem, szkoda, że nie mam zdjęcia tej sceny;P Przy następnym skurczu dotarłam do izby i na pytanie jak często skurcze stwierdziłam „zaraz” znów potańczyłam kobieta w tym czasie zadzwoniła na porodówkę po lekarza:P Po skurczu powiedziałam, że co 2 minuty i bolą cholernie. Lekarka przyszła – zbadała – no i nadal 4cm, ale wszystko gotowe do porodu. Po wypełnieniu dokumentów, co trwało dla mnie wieczność weszliśmy do góry. Zapomniałam z tego wszystkiego o moim planie porodu, ale twardo mówię, że chcę salę z wanną... [nie dostałam jej bo i tak nie byłaby mi potrzebna]. W trakcie skurczy pytam o znieczulenie – gdzie wcześniej twardo nie chciałam żadnego. Oczywiście gdy mijał już nie chciałam. Przeszliśmy na salę porodową – 2-3 skurcze badanie i 7cm! Wtedy stwierdziłam, że bez znieczulenia jakoś dam radę skoro akcja tak postępuje. Po 30 minutach było prawie 10cm [bez 2mm jak to mówiła położna] i zaczęły się parte, a że przeć nie mogłam to tańczyłam w skurczach strasznie. Tomek bardzo mi wtedy pomagał oddychał ze mną i przypominał by nie przeć. Ocierał twarz i ciało mokrym ręcznikiem, bo strasznie się pociłam. Dawał co chwilę pić. Położna przyniosła piłkę, ale mi to nie podpasowało, kilka skurczy też miałam na krzesełku porodowym, ale głównie w skurczach stawałam na palcach i zapierałam się na stojąco o łóżko. Po chwili w trakcie badania pękł pęcherz, wody czyste cieplutkie;). Gdy wreszcie osiągnęłam pełne rozwarcie [od wejścia do szpitala minęło 1h i 15min ;P] mogłam wreszcie przeć co uznałam za totalną ulgę. Parłam więc w kucki, na krzesełku porodowym i tu tez byłam badana. Czasem musiałam wejść na łóżko, które miałam dopasowane do pozycji siedzącej na badanie. Ale później zeskakiwałam z łóżka [dziwne uczucie gdy czuje się, że coś się zaklinowało między nogami;P] i parłam w innych pozycjach, też głównie na stojąco. Ostanie chwile musiałam już na siedząco na łóżku, bo położna inaczej nie za bardzo umiała/chciała. Ale spoko nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, bo czułam, że już koniec... Tylko, że koniec nie następował, młoda się cofała;/ Wiedziałam, że II faza trwa już dość długo i na widok wchodzącego lekarza, który stanął przy moim łóżku [pomyślałam, że zaraz będzie mi naciskał na brzuch albo będzie chciał jakąś inną interwencję medyczną zrealizować] pytam go „po co pan tu przyszedł?” gość zbaraniał, ale nawet nie wiem co odpowiedział ;P W trakcie porodu nie mam pojęcia, w którym momencie wypadł mi wenflon [musiałam go mieć, bo miałam podawany antybiotyk na GBS] więc w w trakcie skurczy miałam zakładany nowy;P Gdy skurcze słabły Tomek głaskał mnie po brzuchu lub też stymulował piersi. Po 2h zaczęła wychodzić główka, ale coś ciężkawo, położna zaproponowała nacięcie [gdzie wcześniej krzyczałam, że nie chcę być nacięta!] i jeden skurcz i będzie po wszystkim, na moje pytanie ile skurczy bez nacięcia stwierdziła, że może 2-3 – wybrałam tę opcję. No i efekt taki, że młoda po kilku parciach wyszła z rączką przy twarzy :> Dlatego tak długo trwała 2 faza... Ja automatycznie ściągam koszulę i wyciągam ręce, przytulam młodą, na chwile mi ją zabierają do oceny – nie protestowałam, bo i tak nieźle kombinowałam w trakcie porodu ze wszystkim, zdążyłam krzyknąć „nie szczepić, nie zakraplać, bez witaminy K”. Młoda zmęczona i dostała na początek 8, ale po chwili było wszystko ok Lekarz zabrał się za szycie. Mam pękniecie przedsionka pochwy i niby pęknięcie II stopnia krocza, na co moja położna stwierdziła, że to zdecydowanie I stopień. Od 21.20 do po północy siedzieliśmy na sali zachwycaliśmy się Jagódką, doszło bez problemu do pierwszego karmienia. J rozglądała się ciekawsko co niesamowicie nas rozczulało, mój T zmoczył trochę oczy, ja przez walkę w trakcie porodu nawet nie zarejestrowałam, że mogłabym zapłakać na takiej adrenalinie byłam. Po północy trafiliśmy na normalną salę. Poszłam się wykąpać, położne kazały uważać, bo w głowie się może zakręcić itp. a mnie totalnie nic nie było! Zero zmęczenia  No ale T mnie asekurował jednak przy kąpieli w razie W. Tomek został jeszcze z nami gdzieś do 2.00 i pojechał do domu, ale był z powrotem przed 7.00... Ja spałam może z 1h. Od tamtej pory nie odespałam jeszcze porodu tak jak bym chciała Ale co zrobić gdy ma się takiego cycocholika;) Niestety musiałyśmy zostać w szpitalu 6 dni, bo młodej CRP wzrosło i antybiotyk dostawała [powodem mógł być mój dodatni GBS i szybki poród przez co antybiotyk nie zdążył się wchłonąć]. Musiałam walczyć jak lwica z całym systemem, nie chciano mnie przy pobieraniu krwi, zakładaniu wenflonu, podawaniu antybiotyku itp. Ale się nie dałam walcząc o swoje prawa! I bardzo dobrze, bo kilka razy okazało się to bardzo pomocne. Przynajmniej nie żyłam w niewiedzy co robią mojemu dziecku...
To tyle z mojego porodu – dla mnie mimo totalnej nieprzewidywalności był idealny. Nie było zbędnych interwencji, mogłam wybierać sobie dogodne pozycje, nie zostałam nacięta, po porodzie mogliśmy być z małą cały czas. Oczywiście następnego dnia pamiętając jeszcze ten ból aż mnie skręcało na wspomnienie... Jednak natura wypiera to z pamięci, bo teraz już nie mam pojęcia jak to bolało, choć wiem, że cholernie;) Gratuluję tym co dotrwali do tego momentu. Pozdrawiamy J&J 

Kat... - 2012-08-28, 23:38

Gudi, Ty błyskawico, super poród :-)
jagodzianka - 2012-08-29, 07:35

A mnie się najbardziej podobało to
Gudi napisał/a:
pytam go „po co pan tu przyszedł?” gość zbaraniał,

Gratulacje dla Ciebie i Jagódki :)

neon.ka - 2012-09-02, 00:26

LucySky, w swoich porodach przeszłaś całą chyba całą możliwą gamę emocji i doświadczeń... Dzielnaś! Życzę Ci tego domowego porodu...
Gudi, z tym olejem rycynowym to niezła jesteś, bo podobno można go raczej dopiero przy drugim porodzie stosować. ;-)
Motyw z latarnią oraz ze znieczuleniem super. ;-)
Gudi napisał/a:
[dziwne uczucie gdy czuje się, że coś się zaklinowało między nogami;P]
A ja właśnie w ogóle nic między nogami nie czułam i dlatego mi się wydawało, że akcja w ogóle nie postępuje i że główka jest ciągle jeszcze wysoko. ;-)
Gudi napisał/a:
pytam go „po co pan tu przyszedł?” gość zbaraniał, ale nawet nie wiem co odpowiedział ;P
***
zdążyłam krzyknąć „nie szczepić, nie zakraplać, bez witaminy K”.
:mryellow: :mryellow: :mryellow:
Gudi napisał/a:
J rozglądała się ciekawsko co niesamowicie nas rozczulało,
Ech... wzroku dziecka tuż po urodzeniu nie da się porównać z niczym i jest czymś najpiękniejszym... Nie miałam pojęcia, że takie 10 minutowe dziecko może się tak wpatrywać wprost w Twoje oczy... Tak było u nas z Tadziem... Ach. :-)
LucySky - 2012-09-03, 23:49

neon.ka dzięki, że to przeczytałaś :-)
a co do tego domowego porodu to tak raczej czysto teoretycznie rozważam, gdyż dwie sztuki potomstwa trudno mi ogarnąć, kiedy teraz się rozglądam po pokoju i widzę te wszystkie walające się zabawki, siatki, papiery, dziurkacze, ubranka i książki, to ja naprawdę nie wiem jak mogę siedzieć na wd zamiast tu porządek zaprowadzać. :-)

agninga - 2012-09-04, 11:31

LucySky napisał/a:

a co do tego domowego porodu to tak raczej czysto teoretycznie rozważam, gdyż dwie sztuki potomstwa trudno mi ogarnąć, kiedy teraz się rozglądam po pokoju i widzę te wszystkie walające się zabawki, siatki, papiery, dziurkacze, ubranka i książki, to ja naprawdę nie wiem jak mogę siedzieć na wd zamiast tu porządek zaprowadzać. :-)


:lol: co ty nie powiesz ;-)
Dzielne dziewczyny byłyście - teraz też bym się nie pisała na szpital gdybym planowała, rzecz jasna.. oddział gdzie rodziłam, jedyny z uznaniem akcji "rodzić po ludzku" zlikwidowali (bo to był tylko oddział w szpitalu miejskim) - wszystkie porody przyjmują teraz szpitale położnicze które u nas nie mają zbyt dobrej opinii jeśli chodzi o porody naturalne..."moja" położna poszła pracować do prywatnego. Ot taka rzeczywistość.

Jagienka - 2012-09-13, 18:52

moja opowieść porodowa:

hxxp://www.chwile-jak-motyle.blogspot.com/2012/09/narodziny-irenki.html

Gudi - 2012-09-13, 19:56

Jagienka, pięknie... zazdroszczę :)
gosia_w - 2012-09-13, 20:54

Jagienka, wspaniały poród, cieszę się, że mogłaś takiego doświadczyć :*
rosa - 2012-09-13, 21:19

Jagienka, cudowne, aż mi się zachciało rodzić :-)
ifinoe - 2012-09-13, 22:00

piękny poród, piękny opis, łza się w oku kręci ze wzruszenia...
bodi - 2012-09-13, 23:44

Jagienka, piękny poród, i pięknie opisany :)
adriane - 2012-09-14, 11:31

Jagienko cudowny poród. Wzruszyłam się niesamowicie. Ładnie go opisałaś.
adriane - 2012-09-14, 11:44

Gudi i LucySky jesteście dzielne babki. Dziękuję, że podzieliłyście się swoimi porodami :)
neon.ka - 2012-09-15, 00:58

Jagienka - wspaniale! Pięknie, że mogłaś wszystko głęboko i świadomie odczuwać...
I jesteś już trzecią kobietką z forum, która w ostatnim półroczu rodziła w sali pomarańczowej. ;-)
Fajnie, że udało się na 'zielonej linii'. Dobrze by było, żeby jak najwięcej kobiet mogło wiedzieć, że jest taka możliwość.

I śliczne imię - i nie tylko symboliczne w znaczeniu, jakie ma, ale także w odniesieniu do osób, które Cię otaczały w czasie oczekiwania na przyjęcie córeczki... Piękne to.

owca - 2012-12-28, 20:33

Od niedzieli jesteśmy już w domu a ja odzyskałam siły by opisać poród:)

Alicja troszkę się spóźniała z przyjściem na świat. Urodziła się w końcówce 41 tygodnia. Przez dwa tygodnie próbowałam zaprosić ją do nas, spacerując, drepcząc po schodach, pijąc herbatkę z liści malin, etc...
Ostatnią szansą na poród siłami natury bez konieczności podania oksytocyny lub cc był poród na dniach. Dlatego 20.XII postanowiłam spróbować z olejem rycynowym. Wypiłam około 10 rano jedną małą łyżeczkę, następnie co godzina powtórzyłam ten zabieg jeszcze dwa razy. Po dwóch godzinach rycyna zaczęła działać wg ulotki :mrgreen:
Natomiast skurcze pojawiły się dopiero ok 20.00 - przed tym miałam ćmiące bóle podbrzusza jedynie. Skontaktowałam się z Doulą - Joasią, zapowiedziała, że zaraz u nas będzie. Do czasu jej przybycia liczyliśmy częstotliwość i długość skurczy. Były mocno nieregularne. Trwały ok. 40-55 sekund i pojawiały się co 2 - 3 minuty. Próbowałam je zneutralizować opierając się na klęczkach na fitballlu. W tle wciąż leciała muzyka a ja strasznie się cieszyłam, że to wreszcie się rozkręciło. Przyjechała Asia i wybrałyśmy się na spacer po schodach. Chyba zeszłyśmy po nich z 6 razy, mniej więcej co dwa piętra łapały mnie coraz mocniejsze skurcze. Następnie w mieszkaniu wzięłam kilkakrotnie ciepły prysznic i ok 23 zaczęły się krwawienia (czop). Zdecydowaliśmy się wyruszyć do szpitala. W samochodzie ciężko mi było znieść skurcze, które coraz mocniej nabierały na sile. Szpital, izba przyjęć, przede mną czekała para. Ja za nimi. Bolało coraz mocniej, klęczałam na korytarzu a Joasia masowała mi plecy. W końcu moja kolej... Poczłapałam na izbę, badanie, lekarka która wykonywała badania rozmawiała ze mną, czym się zajmuję, jak przebiegała ciąża a ja grzecznie odpowiadałam. Powiedziała, że musi skonsultować badanie z jeszcze jednym lekarzem. Przyszedł młody doktor, również zagadywał robiąc USG, po czym powiedział, że mam już rozwarcie na 7 cm! Sama byłam zdziwiona, myślałam, że na tym etapie będę się słaniała po podłodze z myślami rezygnacji z dalszej części porodu, a tu taka niespodzianka. Niestety okazało się, że nie ma już miejsc w salach porodów rodzinnych i musieliśmy jechać na salę ogólną. Pierwsze skojarzenie po przybyciu na salę? Rzeźnia. Na szczęście trafiłam na świetną położną która zabrała mnie do takiej kanciapki przy sali ogólnej gdzie dokonywany jest zapis KTG i mogłam tam rodzić, więc mieliśmy względny spokój. Z sali ogólnej docierały do mnie krzyki kobiet, nie chcąc tracić pozytywnego nastawienia włożyłam szybko słuchawki od mp3 do uszu i słuchałam na zmianę asian dub foundation, sinead o'connor i pink floyd. Po KTG próbowałam jakoś znieść coraz silniejsze skurcze, pomógł znów fitball dostępny na sali oraz masaż jaki wykonywała Doula Joasia. Chyba miałam ostatnią szansę na zrobienie siusiu... W łazience Joasia zaproponowała bym weszła pod prysznic, z chęcią się zgodziłam, więc ona pobiegła z powrotem na salę po klapki i ręcznik. A ja odczułam pierwszy naprawdę bolesny skurcz. Usilnie szukałam pozycji w której będę go w stanie wytrzymać. Wróciła Joasia, po mojej minie już widziała, że dzieje się coś nowego. Potwierdziłam, że mam skurcze na odbyt. O prysznicu nie było już mowy. Zaczęło się! Wróciłyśmy na salę i położna potwierdziła 9 cm rozwarcia. To już, nie mogłam w to uwierzyć, że wszystko toczy się tak szybko. Z sali obok znów słyszałam krzyki, podgłośniłam muzykę... Pamiętam, że zapytałam jeszcze Joasię, czy to będzie bardzo bolało. Odpowiedziała, że już nie. I to słodkie kłamstwo dodało mi siły. Poród miał się odbyć z ochroną krocza. Rodziłam więc "bokiem". Nie wiem ile było dokładnie partych? Może 4 lub 5? W tym czasie Joasia i mąż byli wciąż przy mnie. Niesamowitą ulgę dawały mi zimne okłady mokrym ręcznikiem na twarz i szyję. Zaczęła wychodzić główka. Ku własnemu zdziwieniu poprosiłam męża by... włączył mi pink floyd :shock: Do tej pory zastanawiam się jak w ogóle miałam siłę się wtedy odezwać. Byłam bardzo skupiona na parciu. Chciałam by to skończyło się jak najszybciej, by w końcu dali mi Alicję na piersi. Udało się! Alicja urodziła się zdrowa, 54 cm, 3100, 10 pkt. Mąż przecinał pępowinę gdy maleństwo leżało już na mojej piersi. Nie mogłam uwierzyć, że to już. Była 2.25. Mój poród od pierwszych skurczy trwał tylko 6 i pół godziny! Krocza niestety nie dało się uratować i byłam nacinana. Pękła mi również pochwa. Rozpadło się łożysko więc poród zakończyło nieprzyjemne łyżeczkowanie i długie i bolesne szycie. Ale już było po wszystkim i miałam córkę przy sobie.
Dzisiaj jestem pewna, że nie wyobrażam sobie porodu bez obecności Joasi. Jej ciepło i wsparcie dodało mi siły i energii a przede wszystkim niesamowicie nakręciło do walki. Najpewniej przy kolejnym porodzie spotkamy się ponownie. Dziękuję :->

jagodzianka - 2012-12-28, 21:00

owca napisał/a:
poprosiłam męża by... włączył mi pink floyd :shock:

Prawie się poryczałam, nie wiem czemu na tym momencie :P

JoasiaP - 2012-12-28, 21:16

jagodzianka napisał/a:
owca napisał/a:
poprosiłam męża by... włączył mi pink floyd :shock:

Prawie się poryczałam, nie wiem czemu na tym momencie :P


z poproszeniem miało to mało wspólnego ;)
W każdym bądź razie była to walka o jak najlepszy komfort psychiczny w czasie parcia :)
Tato w tym czasie dostał od położnej pieluszkę flanelową do ogrzania pod swoją koszulką by taką "swoją już" nakryć Alicję zaraz po porodzie.

Pamiętam dokładnie jak Owca prowadziła konwersacje w momencie szycia przez lekarza szyjki którą Alicja ponaruszała kiedy postanowiła się trochę powiercić przy wychodzeniu ;) Mały wiercipiętek kochany .Lekarz trafił Nam się bardzo fajny bo młody z poczuciem humoru i potrafiący nawiązać dobry kontakt z rodzącą.

...a potem było już tylko tulenie się i karmienie z słodką herbatą którą Owca dostała od położnej .

to był bardzo dobry poród.

Gudi - 2012-12-28, 22:55

owca, czytając Twój opis sporo widzę ze swojego :) olejek... szybkie rozwarcie... tylko u mnie parte to ponad 2h, ale co tam! :) super, że Ala już z Wami jest :)
go. - 2012-12-29, 13:29

owca, pięknie! :) ))) Pozostaje życzyć wszystkim ciężarówkom obecnym i przyszłym takiego porodu :)
faf - 2013-03-07, 19:46

dushka, dzięki za opis. chyba najbardziej przez tą krew brzmi srogo. dobrze, że nie musieliście czekać długo na karetkę. i dobrze, że mogłaś liczyć na faceta. no i dobrze, że się wszystko pomyślnie dla Was skończyło. Szczęściaro! ;)
ana138 - 2013-03-07, 20:42

dushka, no z tą krwią brzmi groźnie.
dobrze, że wszystko skończyło się dobrze i Michał jest juz z wami. tez tak miałam, że MArcel sie darł, a jak mi go połozyli na brzuchu, to przestał. nigdy nie zapomnę tego momentu.
jeszcze raz ogromne gratulacje dla całej waszej dzielnej trójki.

mermezd - 2013-03-07, 21:20

dushka gratuluję Wam jeszcze raz i powiem Ci, że nawet wzruszył mnie opis porodu, głównie w momentach kiedy pisałaś o TŻ jaki był dla ciebie i Małego dobry i czuły :->
faf - 2013-03-07, 22:34

dushka napisał/a:
kolejna kałuża krwi, cały pokój tak sciana jedna na wysokości kolan była w kropki krwi

szał, klimat pewnie jak u tarantino :-> a wiadomo w ogóle dlaczego tak krwawiłaś?

MartaJS - 2013-03-07, 23:06

No to ja teraz.

Mój poród był generalnie nudny.

Jak już pisałam w Brzuszkowych, a tu powtórzę w skrócie, 21 lutego podczas wizyty u gina okazało się, że pessar się zsunął, a rozwarcie jest 5 cm, więc mam natychmiast iść na oddział rodzić. Na oddziale przez kilkanaście godzin oganiałam się od oksytocyny, po czym wypisałam się na żądanie. Lekarz powiedział, że wrócę pewnie za godzinę albo dwie.

Minęło 8 dni...

Dnia ósmego wieczorem obejrzeliśmy "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" i poszliśmy spać. Brzuch stawiał mi się jakoś jakby bardziej, ale nie jakoś wyjątkowo, dziecko wierciło się niemożliwie, tak sobie myślałam, że może dziś w nocy?

No i obudziłam się w nocy i czuję, że płynie ze mnie, płynie i wsiąka w materac... Płynie, płynie... Bałam się poruszyć, bo spodziewałam się nagłej akcji, jakiegoś fest skurczu, czegoś, tak sobie leżałam, no ale w końcu myślę - ok, no to rodzimy... Delikatnie budzę męża, mówię mu, że spokojnie, ale wody mi poszły. Była godzina 3.20.

Spodziewałam się szybkiej akcji, więc nie czekałam do rana, sąsiad szybko podjechał, wsiadamy, jedziemy. Nic się nie dzieje. Mam skurcze, ale czuję właściwie tylko napięcie brzucha i czasem muszę się po nim pomacać, żeby się przekonać, czy twardy. Tak się bałam jazdy samochodem z silnymi skurczami...

Wjeżdżamy windą na porodówkę, podłaczają pod KTG, badają, no, jest rozwarcie 6 cm, są skurcze, nawet częste, nawet regularne, tyle że mnie nic nie boli.

No i tak mniej więcej minęły następne godziny. Około południa było już 8 cm. Nadal nic mnie nie bolało. Nudziliśmy się, czytaliśmy, gadaliśmy, ja chodziłam, skakałam na piłce, co jakiś czas na KTG. Skurcze to mniej, to bardziej regularne, to częściej, to rzadziej. I tylko lekarze namawiający nas na oksytocynę podnosili mi ciśnienie.

Dali mi antybiotyk, bo taką mają procedurę, że ileś tam godzin od odejścia wód.

No i wreszcie się zgodziłam, bo po prostu było nudno. Chciałam urodzić. Mówię - dobra, podłączcie trochę, zobaczymy co będzie.

Podłączyli. Siedzę, siedzę... Przysypiam... Skurcze rzeczywiście mocniejsze, ale w przerwach przysypiałam sobie. Położna przychodzi, patrzy na zapis, pyta - boli panią? Ja na to, wyrwana z drzemki - no, trochę... Ona na to - to?? trochę???

No ale faktycznie tak było.

Pytam jej, dlaczego tak się dzieje, czemu to tak słabo działa? A ona na to, że po prostu mam leniwą macicę.

No i w końcu położna każe mi wleźć na łóżko do badania, zagląda i mówi - no dobrze, proszę spróbować przeć. Pytam, ile jest rozwarcia, a ona na to, że pełne :shock:

A ja w płacz. Że to się nie uda. Że jak mam przeć, jak nie czuję skurczy partych. Że nic z tego nie wyjdzie, skończy się na vacuum, nie chcę, nie dam rady, nie umiem, nie rodzę i tak dalej. Położna sprowadziła mnie do pionu kilkuzdaniową mieszanką stanowczości, wsparcia, otuchy i groźby ;-) i faktycznie zaczęłam przeć. Na to ona, że to była tylko próba, ok. Ale skurcze po tej próbie zaczęły trochę jakby boleć. Wtedy wsadziła mi łapę do środka, pogrzebała - to bolało już fest - po czym stwierdziła, że tu nic nie stoi na przeszkodzie, dziecko jest gotowe do urodzenia, ma mnóstwo miejsca, trzeba je tylko wypchnąć. Przeponą, o tym mięśniem, proszę bardzo.

No i mniej więcej wtedy moja leniwa macica obudziła się i zaczęła napieprzać w skali już faktycznie porodowej. Nie wiem, czy od oksy, czy od gmerania łapą, czy od prób parcia. Ale ruszyło.

Położna zadzwoniła tu i tam mówiąc "proszę do porodu", ja wciąż nie wierzyłam że faktycznie coś się dzieje.

Nie tak wyobrażałam sobie skurcze parte. U mnie to był po prostu cholerny ból, który zmniejszał się podczas parcia, i dlatego człowiekowi chciało się przeć. Ciągle nie wierzyłam... ale cała ekipa zebrała się nade mną i kibicowała, wszyscy krzyczeli "dalej, dalej, jeszcze, jeszcze", no to parłam, żeby nie umrzeć.

I nagle poczułam, że coś wielkiego przeciska mi się przez krocze... O cholera, to się dzieje naprawdę!

No to parłam. Wreszcie zgrałam się z moją już-nie-leniwą macicą. Gdzieś przez mgłę usłyszałam, że rodzi się w czepku. Gdzieś z daleka lekarz powiedział, że może odpocznę, ale gdzie tam, nie dało się przestać i nagle ulga - patrzę w dół, a z mojej pochwy sterczy głowa! Wielkie oczy zrobiłam, jeszcze jeden skurcz i wylazła reszta.

Podobno II faza trwała 10 minut, tak mam napisane w papierach.

Dali mi go na brzuch. Był śliczny. Taki zdziwiony, marszczył czoło, brwi, ruszał się delikatnie... Przy porodzie nie krzyczał, tylko trochę tak zastękał, zajęczał. A potem na moim brzuchu wydawał dźwięki. Płuca powoli, łagodnie zaczynały działać. W końcu pępowina przestała tętnić. Tata przeciął.

No i mam go teraz, i nawet dał mi napisać to wszystko, chociaż pewnie zaraz się obudzi :-)

Nie mam nacięcia, jedno niewielkie pęknięcie i jedno otarcie, nie czuję ich w ogóle.

moony - 2013-03-07, 23:16

MartaJS, znieczuliło Cię zupełnie :mrgreen: Fajny poród, pozazdrościć.
mermezd - 2013-03-07, 23:24

Fajnie, że chociaż pierwszą fazę miałaś bez bólu, potem zresztą też nieźle- tylko 10 min :-D Cieszcie się Sobą ;-)
Kat... - 2013-03-07, 23:54

dushka, dobrze, że wszystko dobrze się skończyło.

MartaJS, ale fajnie ten poród opisałaś :-D Cieszę się, że tak lekko poszło.

Sunflower - 2013-03-08, 07:01

dushka, gratulacje, byłaś naprawdę dzielna. Oby wam teraz życie wynagrodziło te męczarnie i stres.
MartaJS, mam ochotę Cię zapytać czy to było tylko szczęście, czy masz jakieś tajemne sposoby na przygotowanie się do porodu. ;) Poród jak z bajki ;) I masz dzidzię w czepku urodzoną, wow :D

nemain - 2013-03-08, 07:14

dusha gratulacje :) dobrze, że jesteście już razem :)
MartaJS suuuperrr :) graty wielkie, fajnie, że bezboleśnie w 1 fazie i szybko w drugiej :)

terra - 2013-03-08, 08:40

Rany, trochę straszne i trochę niesamowite te opisy... Ale to już macie za sobą, a przed wami tyle nowego... :->
koko - 2013-03-08, 09:14

MartaJS, wspaniały poród, naprawdę jak nagroda za poprzedni. Nie napisałaś nic o łożysku ]:->
biechna - 2013-03-08, 09:22

MartaJS, bardzo się cieszę, że tak to wyglądało. I że wypisałaś się wtedy na własne żądanie. I że Tymoteusz :D
Lily - 2013-03-08, 09:49

MartaJS, brawo :mrgreen:
MartaJS - 2013-03-08, 10:05

Sunflower napisał/a:
MartaJS, mam ochotę Cię zapytać czy to było tylko szczęście, czy masz jakieś tajemne sposoby na przygotowanie się do porodu. ;)


Wierzyłam, że jestem w stanie urodzić bez medycznych internwecji. I myślę, że tak mogłoby być, tyle że nie w szpitalu. Może w końcu doszłabym w swoim rytmie do tych 10 cm i parte same by się pojawiły? A może nie? Ale zgodziłam się na oksy, bo po prostu czułam narastającą presję, wiedziałam że będzie coraz większa, a to nie sprzyja rozwojowi wypadków. Poza tym to żadna przyjemność tak się snuć po sali porodowej, odwracasz się w lewo, widzisz strzykawki, odwracasz się w lewo, widzisz cewniki, patrzysz prosto, widzisz szafkę ze złowrogim napisem "vacuum", no dzięki.

Cytat:
Nie napisałaś nic o łożysku ]:->


Z łożyskiem mam zawsze skojarzenia kulinarne i tak też było tym razem. Powiedziałam położnej, że znów są skurcze i teraz chcę urodzić łożysko. I urodziłam. Wyglądało naprawdę jak coś do jedzenia ;-)

jarzynajarzyna - 2013-03-08, 10:21

MartaJS napisał/a:
a z mojej pochwy sterczy głowa!

hahaha, właśnie to jest taki widok, że jak już później nic nie pamiętasz z tej imprezy, to to jedno zostaje w głowie :mrgreen:

dushka napisał/a:
krocze dwa dni po porodzie wyglądało jakby mi je ktoś skopał

to go na razie nie oglądaj - zajrzysz za jakiś czas i się sama zdziwisz, że wygląda zupełnie zwyczajnie.

squamish - 2013-03-08, 10:26

jarzynajarzyna napisał/a:
hahaha, właśnie to jest taki widok, że jak już później nic nie pamiętasz z tej imprezy, to to jedno zostaje w głowie :mrgreen:
dokładnie :-)
Całkiem fajny poród:)A Tymek ma wielkie,rozumne oczy i faktycznie podobny do brata:)

priya - 2013-03-08, 11:14

MartaJS, super :-D jeszcze raz gratuluję!
Jagienka - 2013-03-08, 13:41

Marta, gratulacje :-) Ale szybko zleciało. Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłam Twój drugi suwaczek, a tu Młody już jest po drugiej stronie brzucha :-)

MartaJS napisał/a:
Gdzieś przez mgłę usłyszałam, że rodzi się w czepku.

Ale jak w czepku, skoro wody wcześniej zaczęły odchodzić i w związku z tym pęcherz płodowy nie był już zachowany?

MartaJS - 2013-03-08, 15:42

Jagienka napisał/a:
Ale jak w czepku, skoro wody wcześniej zaczęły odchodzić i w związku z tym pęcherz płodowy nie był już zachowany?


Ale był najwyraźniej tylko trochę pęknięty. W każdym razie owinął się wokół głowy, jak główka wyszła to się zsunął.

owca - 2013-03-08, 15:55

MartaJS E tam nudny, wyczekany :) Ogromne gratulacje raz jeszcze :-D
Zapytam bo może pisałaś a mi umknęło... Na porodówce okazało się, że Krysia jest Tymkiem czy podczas wcześniejszego USG? Jak zareagowałaś?:)

fila - 2013-03-08, 18:22

dushka, super, że szczęśliwe rozwiązanie

MartaJS,
ale parcie! Fajnie się czytało :)

Moje łożysko mąż aparatem uchwycił, bo ja nie zdążyłam się przyjrzeć. Dużo tam tłuszczu było chyba. Kosmicznie wyglądało.

A ja nie zauważyłam, że jest oddzielny wątek i swój opis wrzuciłam do ciążowego...

MartaJS - 2013-03-08, 18:38

owca napisał/a:
Zapytam bo może pisałaś a mi umknęło... Na porodówce okazało się, że Krysia jest Tymkiem czy podczas wcześniejszego USG?


Pisałam, było wiadomo wcześniej. Chyba gdzieś na początku stycznia to wyszło? Ale i tak miałam już pełno różowych szmatek :-)

Poli - 2013-03-08, 22:38

Marta tylko pozazdroscic, zero bolu do pelnego rozwacia :-o pisz, jakie ty mikstury szamanskie piłaś :-P
Co do partych mialam to samo , bol masakryczy , ze krzyczalam podczas partych, inaczej nie dalo sie :->
I Tymek prawdziwy szczesciarz bedzie , urodzony w czepku 8-)


fila napisał/a:
Moje łożysko mąż aparatem uchwycił, bo ja nie zdążyłam się przyjrzeć. Dużo tam tłuszczu było chyba. Kosmicznie wyglądało.


Fila moze lozysko nadal w zamrażalniku , czeka az kupimy dom i zasadzimy drzewo :mryellow: cholera , tylko blokuje miejsce dla warzyw ;-)

MartaJS - 2013-03-08, 22:54

Poli napisał/a:
Marta tylko pozazdroscic, zero bolu do pelnego rozwacia :-o pisz, jakie ty mikstury szamanskie piłaś :-P


Do końca 38 tc 2x dziennie rumianek rozkurczowo, a przed snem melisę. Od 38 tc liść maliny naskurczowo 2-3x dziennie i też wieczorem melisę. Ale gwarancji na ten zestaw nie udzielam ;-)

Teraz nałogowo piję pokrzywę, bo dzień po porodzie miałam hemo 8,6 :-P

Ja nie krzyczałam podczas partych, przeszkadzało mi w parciu.

Zainspirowana przez was obejrzałam sobie dziś krocze i powiem szczerze, że wygląda dużo lepiej niż przed porodem, nie licząc dwóch maleńkich szewków. A przed porodem w ostatnich dniach jakieś takie rozlezione było.

neon.ka - 2013-03-10, 20:34

dushka, dzielna kobieta jesteś! I o silnych nerwach doprawdy!
MartaJS, strasznie się cieszę, że udało Ci się tak bardzo zbliżyć do sposobu porodu, o kórym marzylaś. A braku bólu to pewnie nawet nie przyszło Ci do głowy, by pozwolić sobie samej życzyć. ;-)

go. - 2013-04-18, 16:38

To czas na mnie. Póki bobasy śpią. Oba! Bylebym tylko papryk nadziewanych przez to pisanie nie zjarała... :)
10ego obudziłam się o 9tej z przedobrym humorem, głupawką wręcz. Dodatkowo zastanawiając się, czy od 6stej rzeczywiście mam bóle czy to mi się tylko przyśnioło... Cały dzień organizm robi mnie w ch***. Raz miałam skurcze co 13 minut, potem 3 godziny nic. Znów skurcze przez godzinę co 15 minut, potem jak makiem... Zatem robiłam wszystko co normalnie. Byłam ze starszkiem i Badem w lesie, wysiałam grządkę szpinaku, zrobiłam 2 pracy sutaszowych kolczyków denerwując się przy tym strasznie :mrgreen:
O 17:30 stwierdziłam, że napiszę konkubentowi smsa póki jest w pracy "Powiedz szefowi, że chyba jutro będziesz miał córke" :D ...prawie zesrał się w gacie i za 15 minut był w domu. A ja znów bez najmniejszego skurczyka. Potem coś się znów ruszyło, ale znów marnie. Ani mocno, ani długo. Nie wiem, z 10-15 sekund najwyżej skurcze trwały. O 20stej poszłam się wykąpać. Na "dobranoc" pytam A. "jutro rano pojedziemy na ktg ok?" Ok. Zatem do rana.
Jakoś pomiędzy północą, a chyba bliżej 1wszej obudziły mnie skurcze. Bolesne, ale znów niedługie. Co 13 minut. Włączyłam sobie na słuchawkach koncertowe dvd gary'ego moore'a. Obejrzałam ponad połowę, obudził się A. i stwierdziliśmy, żę w sumie możemy pojechać do szpitala. Bo ja zaczynałam powoli wkręcać sobie, że co jak Mała się poddusza przez te skurcze. W szpitalu byliśmy 1:59.
Wchodzę na izbę "dzień dobry. Pani chyba wie w jakim my tu celu...". Babeczka pyta co ile skurcze- co 10 minut. Pisała na kompie jednym palcem. Wprowadzenie imienia, nazwiska i nr dowodu zajęło z 15 minut. Przez ten czas skurcze były już co 4-5 minut. Potem na badanie, które z wywiadem zajęło następne 15 min. Gość w chustce w zakrwawione czachy- rozwarcie 6 cm. Można iść na porodówkę na ktg, a potem na piłkę etc.
Porodówka. Pani Janina każe wskoczyć na ktg na łóżko porodowe, sama druga faza obiecana w pozycji wertykalnej. Wpełzłam na łóżko, kazano położyć się na boku. Przypięto mi sondy. Pani Janka poszła po wenflon i otworzyła antybiotyk na gbs. W tym momencie rozwierając nogi krzyczę "roooodzzzęęęęę"!! A. na mnie spojrzał jak na idiotkę (no wiadomo, po to się jest na porodówce :P ), Pani Janka mówi "niech ja zerknę". Podeszła. Zajrzała. "Rzeczywiście. Jeszcze dwa parte i będzie dziecko". Kolejny skurcz, rodzi się główka. Dotykam jej. Ku mojemu zaskoczeniu mocno kudłata, coś jakby dotykać mokrego szczura:) Niezapomniane przeżycie.
Podobno prąc zmieniłam kolory, oczy czerwone, skóra biała. Kolejne parcie. Jest. Godzina 2:45. Ar. przecinał pępowinę. Lekkie pęknięcie, ale "lajtowe"- poszło po środku. Nie tak jak się nacina po boku. Mówią, że nie będzie bolało siedzenie. Przyłazi gość w chustce w zakrwawione czachy na szycie. Zdziwiony, bo dopiero położył się zdrzemnąć. Gaja jest na moich sflaczałym już brzuchu. Kicha <3
2 godziny przywitania. Sami. Bez mycia, mierzenia, odśluzowywania czy co tam jeszcze kiedyś się robiło. Tylko my i krzyki kolejnych rodzących zza ścian. Mała paskudka wygląda jak eskimoska- pomarańczowa skóra, czarna czupryna (po kim? :shock: ), spuchnięta buźka- na kształt ekimoskich antymrozowych fałd tłuszczowych. Jest cudowna. Jest cudownie!
Ok 5tej Ar pojechał do domu, a ja na poporodową, gdzie jakaś młódka ubrała małą, zmierzyła, oceniła apg. 57cm, 3770g (S, miał 3780!), 10 pkt. Wzięłam ją na łóżko. Zasnęłyśmy. Rano (a właściwie przy obchodzie godzinę później) usłyszałam od dziewczyn z sali, że jak będę z nią spała to na pewno się przyzwyczai ...potem z każdym innym nieszczepieniem, wege, chustowaniem patrzyły coraz bardziej na mnie jak na ufoluda. Ale żeby nie było tak ostro to nauczyłam się mówić, że poproszę dietę bezmięsną zamiast wegetariańską- jakoś łatwiej to przez ludzi trawione jest ;)

rozmaryna - 2013-04-18, 16:45

Ekstra! :) Jesteście kochane i urocze*! :) Najlepszości dla Was :*

* z rozpędu napisałam urodzę :P

go. - 2013-04-18, 16:47

rozmaryna napisał/a:

* z rozpędu napisałam urodzę :P
:mrgreen: :-D :-D
Dziękuję rozmaryna, :*
Wszystkim życzę przynajmniej tak dobrych porodów!

lamialuna - 2013-04-18, 17:30

gosia z badylem, cudny opis no i gratulejszon. Fajnie ze moglas miec mloda taka nieumyta i "nie ingerowana" tak dlugo zaraz po porodzie - swiat sie jednak zmienia. Zdowka i zeby sie ladnie wszystko ulozylo tak bys wyspana i szesliwa chodzila :)
lamialuna - 2013-04-18, 17:32

gosia z badylem napisał/a:
Ku mojemu zaskoczeniu mocno kudłata, coś jakby dotykać mokrego szczura:) Niezapomniane przeżycie.


hahaha no nie watpie - ja sie nie odwazylam ani dotykac ani patrzec do lustra

nemain - 2013-04-18, 17:37

gosia super :) i z opisu raczej lajtowo ;) zupełnie inna bajka niż przy S.
gratulacje dla Was :)

koko - 2013-04-18, 18:19

gocha, cudny poród! Nie dziwię się, że możesz urodzić jeszcze stadko ;-) Początki ciąży w smutnym klimacie, a rozwiązanie mega :-D
malwiska - 2013-04-18, 19:04

:mryellow:
KasiaQ - 2013-04-18, 23:12

Gosia poród marzenie :mryellow:
ana138 - 2013-04-18, 23:12

Gocha, cudowny poród. ogromne gratulacje jeszcze raz !!!
Gudi - 2013-04-18, 23:21

phi! to jak te drugie porody takie lajtowe to ja idę się zapładniać;P
ina - 2013-04-19, 07:45

gosia z badylem, pięknie!
Sunflower - 2013-04-19, 08:19

Gosia, gratulaacje! O jakżebym też tak chciała! Coby Twojej córci reszta życia też płynęła tal lekko jak ten poród Tobie :)
Lady_Bird - 2013-04-19, 09:20

Gudi napisał/a:
phi! to jak te drugie porody takie lajtowe to ja idę się zapładniać;P


:mryellow:

riku17 - 2013-04-19, 09:38

Cytat:
phi! to jak te drugie porody takie lajtowe to ja idę się zapładniać;P


To ja też!! :lol: :lol:

Gratulacje Gosia ;-) ;-)

rozmaryna - 2013-04-19, 09:40

A mi się rodzic zachciało od tego opisu :D Ale jeszcze nie czas :D ]:->
Mikarin - 2013-04-19, 11:36

Nosz kurde, Gośka, jak pisały dziewczyny, nic tylko dzieciaki robić :)
Chociaż mi kolega powiedział wczoraj (po blancie :P ), że zamrozi sobie spermę, żeby potem za 10 lat mieć dzieci, zeszło na porody i strzelił dychy jak usłyszał, jak wyglądał mój poród :D
Twój był Pięęęęęęęęęęęęęęęękny :mryellow: Buziaki!! :mrgreen:

go. - 2013-04-20, 12:35

dzięki dziewczęta! Mogłabym mieć właśnie jeszcze stadko. Mogę rodzić, wychowywać, użerać się, nie spać, ale cholera nienawidzę być w ciąży :evil:

Jeszcze tylko napomknę co do tematu, który zapodała faf niedawno temu na brzuszkowych, odnośnie granicy bólu i moich osobistych odczuć.
Dla mnie faza utajona jest bardzo motywująca i dająca nadzieję.
I faza jest najgorsza, nie wiesz ile to będzie trwało, nie da się spać, jest coraz gorzej. Nie wiesz czy nie męczysz się już X godzin, które nie mają np odbicia w rozwarciu
II faza, blisko końca. Czytałam, że natura tak to chytrze wymyśliła, że rodząca się główka naciska na jakieś zakońćzenia nerwów(? niech medycy mnie poprawią co to), co powoduje ich "nie działąnie" i mniejsze odczucie bólu. I ja chyba się w obu porodach do tego dostowałam :P Wysiłek niesamowity, ale ból do zniesienia, dużo lżejszy niż przy robieniu rozwarcia :)

moony - 2013-04-20, 13:19

goś, ale suuuper! Zapodaj gdzieś zdjęcie.
koko - 2013-04-20, 18:05

gosia z badylem, mam dokładnie te same odczucia - I faza - nie wiadomo ile bólu zakończone być może brakiem postępu rozwarcia, II - faza - z partymi które mają siłę wodospadu, ale chyba trudno mi powiedzieć, żebym odczuwała wtedy ból.
Co nie zmienia faktu, że życzymy sobie wszystkie takiego porodu, jak miałaś: z przegapioną I fazą i ledwie "złapaną" drugą :-)

evel - 2013-04-20, 22:23

Dziewczyny, ja miałam na odwrot- 1 faza w porządku, w 2 wyłam z bólu. Gosia, świetny poród! :-D
faf - 2013-04-21, 03:46

gosia z badylem napisał/a:
Czytałam, że natura tak to chytrze wymyśliła, że rodząca się główka naciska na jakieś zakońćzenia nerwów(? niech medycy mnie poprawią co to), co powoduje ich "nie działąnie" i mniejsze odczucie bólu. I ja chyba się w obu porodach do tego dostowałam :P Wysiłek niesamowity, ale ból do zniesienia, dużo lżejszy niż przy robieniu rozwarcia :)


no, mi w szkole rodzenia mówili, że niby tak jest. ale z tego co zrozumiałam chodzi o znieczulenie punktowe (był to argument za tym dlaczego nacięcie krocza nie boli i nie wymaga znieczulania).
ale w szkole różne rzeczy mówili. mówili na przykład że skurcze I fazy nie bolą. ]:-> no i szczerze mówiąc nie pamiętam jaka była różnica m. I fazą a II fazą u mnie, bo jak kazali mi przeć to byłam już tak zmęczona bólem, że przed oczyma miałam tylko czarny ekran i myśl że zaraz zejdę. ;-)
ogólnie dla mnie nigdy więcej rodzenia, ale gos jeśli drugi miałoby wyglądać tak jak u Ciebie to może kiedyś się skuszę. ;-) Trzeba Ci w każdym razie pogratulować nie tylko pięknej córki, ale lekkiego porodu!

nemain - 2013-04-21, 15:22

hm... z tego co mi mówiono o nacięciu to nie boli o ile jest robione w szczycie skurczu i nie boli dlatego, że w tym konkretnym momencie skóra jest najbardziej naprężona.

faf rodziłaś niedawno, potem się zapomina :) tak natura to mądrze wymyśliła, że z czasem wspomnienia bladną i o bólu myśli się inaczej (chciał nie chciał, mózg jest tak skonstruowany, wyjątkiem są sytuacje gdy doświadczasz nie tylko bólu ale traumy psychicznej). no i zazwyczaj drugi raz jest łatwiejszy niż pierwszy ;)

faf - 2013-04-21, 21:58

nemain napisał/a:
faf rodziłaś niedawno, potem się zapomina :) tak natura to mądrze wymyśliła, że z czasem wspomnienia bladną i o bólu myśli się inaczej.


dziękuję, ale ja nie potrzebuję terapii tylko opamiętania. dlatego liczę, że w chwili głupoty jak przyjdzie mi do głowy urodzić jeszcze jedno dziecko, to ktoś przypomni co tutaj pisałam. ;-)

MartaJS - 2013-04-21, 22:11

Ja miałam tym razem całkiem odwrotnie, w I fazie nie bolało zupełnie nic, za to druga dość ekstremalna, ale krótka i z nagrodą na końcu ;-) Chociaż w sumie nie wiem, na ile wpływ na bolesność miała tłoczona mi w żyłę oksytocyna. Możliwe, że bez niej urodziłabym parę godzin później, ale spokojniej.

faf, ból porodowy się niesamowicie zapomina. Przypomina się ok.8 miesiąca, kiedy już nie bardzo masz jak się wycofać ]:->

go. - 2013-04-22, 12:54

ból porodowy staje się anegdotką do piwa :mrgreen:
faf - 2013-04-22, 18:09

MartaJS napisał/a:
Przypomina się ok.8 miesiąca, kiedy już nie bardzo masz jak się wycofać ]:->

tia, zorientowałam się po case'ie gosi z badylem :-P

go. - 2013-04-22, 18:11

faf napisał/a:
MartaJS napisał/a:
Przypomina się ok.8 miesiąca, kiedy już nie bardzo masz jak się wycofać ]:->

tia, zorientowałam się po case'ie gosi z badylem :-P


no coś w tym niewątpliwie jest :oops: :mrgreen: :lol: :mryellow:

faf - 2013-04-22, 18:12

no, ale jaki masz happy end! :-D
go. - 2013-04-22, 18:21

racja :) ))

koko napisał/a:
Początki ciąży w smutnym klimacie, a rozwiązanie mega :-D

chociaż mam nadzieję, że nie będzie ciągu dalszego tj w sinusoidzie...

fila - 2013-04-24, 00:59

Jejuuu, ale fajny opis, fajny poród :D

U mnie w szpitalu z tym spaniem z dzieckiem to było normalne. Jak te babki dawały radę, zaraz po porodzie odkładać dziecia po każdym karmieniu...

No, z dietą bezmięsną jakoś ludziom zrozumieć niż jakiś izm.

Malena - 2013-05-28, 12:25

No to moja kolej :-P



Okołoporodowe perypetie rozpoczęły się 6 maja – choć mąż twierdzi, że zdecydowanie wcześniej, gdy złożyłam skargę na lekarza w Enel-medzie (co zapewne widnieje na moim koncie). W każdym bądź razie w/w dnia miałam USG 37 tyg. Lekarz długo oglądał coś (jakąś dziwną masę do niczego niepodobną), mierzył, liczył czy cokolwiek tam wypatrywał. W końcu powiedział, że normalnie o takich rzeczach nie mówi się pacjentkom, ale pierwszy raz spotkał się z czymś takim. Pępowina wokół szyi malucha była owinięta aż 4-krotnie. Tłumaczył, że w takich sytuacjach można urodzić naturalnie bez komplikacji, samo owinięcie nie jest wskazaniem do cc. Zasugerował ktg kontrolne wraz z konsultacją w szpitalu, w którym zamierzam rodzić. Nie powiem, zestresowała mnie ta sytuacja i żeby nie zwariować, zadzwoniłam do swojej lekarki. Tu po raz pierwszy usłyszałam krytykę wobec lekarza wykonującego USG. Stwierdziła, że zachował się nieprofesjonalnie i niepotrzebnie mnie zdenerwował. Mówiła, że mam się zupełnie tą pępowiną nie przejmować, bo większość dzieci się zapętla za różne części ciała i rodzą się zdrowe. Odpuściłam więc...

Na wieczór małżonek mój znowu mnie trochę zestresował. Wiecie, internet jest pełen historii bez happy endu, trudniej nam się dzielić szczęśliwymi zakończeniami. Dodatkowo Polskie Towarzystwo Ginekologiczne uznaje za wskazanie do cc już przy 3-krotnym owinięciu. Postanowiliśmy więc pojechać rano do szpitala i zrobić to ktg, porozmawiać z lekarzem, zgodnie z sugestią lekarza od USG.

Ktg wyszło prawidłowe, choć na zapisie były 3 spadki w granicach 100, co jest ponoć fizjologiczne. Kolejny lekarz skrytykował podanie nam informacji o owinięciu. Ogólnie mamy czekać na poród i przyjeżdżać na kontrolne ktg. I tak jeździliśmy.

14 maja miałam wizytę u lekarza – ostatnią ciążową. Na obrazie USG z maluchem było wszystko dobrze, tylko wody płodowe znalazły się nieznacznie poniżej normy. Ponoć taki stan rzeczy ma miejsce, gdy poród się zbliża. Ciąża donoszona, więc przyjęliśmy to za dobry sygnał i z ulgą oczekiwaliśmy rozwiązania – czyli końca stresu. W międzyczasie miałam wrażenie, że sączą mi się wody, ale w minimalnych ilościach i nie byłam pewna, czy to czasem nie jest wodnisty śluz. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy następnego dnia, a skoro mieliśmy kontrolne ktg, to zgłosiłam to lekarzowi. Ktg wykazało skoki tętna. Wyglądało to jak sinusoida w zakresie 100-170 przez całe badanie, prawie godzinę. Test nie wykazał obecności wód w śluzie. Na szczęście lekarka zrobiła mi USG i okazało się, że wody znajdują się jedynie koło szyi dziecka, poza tym pęcherz jest pusty – wody zniknęły, nie wyciekły, ale ich nie ma. Tym samym zostałam zatrzymana na patologii ciąży. Kolejne ktg znowu przypominało sinusoidę. Nikt nic nie robił, czekano i obserwowano.

Rano tętno już się wyrównało. Po obchodzie podjęto decyzję o wywołaniu porodu. Zgodziłam się na oxy bez wahania, chciałam mieć to za sobą. Podłączono mi próbę, na 1 i 2 nic się nie działo. Na 3 skurczy jakichkolwiek, choćby najmniej wyczuwalnych, brak. Za to tętno malucha poleciało w dół na 70 i długo się tam utrzymywało. Po ok. minucie wróciło do normy, przyszedł lekarz, zobaczył zapis, wyszedł i tętno znów spadło w okolice podłogi. Szybko odłączono oxy, wezwano lekarza i decyzja – cc. Oczywiście zgoda bez chwili namysłu. Spytałam tylko za ile będzie, bo chcę zadzwonić do męża. Usłyszałam, że spokojnie, dzisiaj, ale mam jeszcze trochę czasu. Tylko, że nagle pojawił się tabun ludzi, zostałam ogolona (jak to potwornie piekło), przebrana i wsadzona na wózek. Nawet nie miałam czasu się spakować i w ten sposób straciłam ręcznik na patologii w św. Zofii – jak się okazało, nie do odzyskania ;-) Z sali na patologii szybko zostałam zawieziona na salę operacyjną. W windzie udało mi się dodzwonić do męża i powiedzieć, że jadę na cc. Na oddziale próbowano jeszcze złapać tętno malucha, ale sprzęt im się zepsuł. No i dalej na stół, znieczulenie i szybko zaczęły się najgorsze chwile w moim życiu. Okropne jest to, że wtedy wszystko się słyszy, coś tam czuje, ale zupełnie nic nie widać, nic się nie wie. No i słyszę lekarza: „Są 4 pętle. (chwila ciszy, pewnie odplątywał malucha) Jest węzeł! Jest prawdziwy węzeł! Szybko (tu nastąpiło załamanie w głosie lekarza)! Pchaj!”. Poczułam, jak moje ciało kołysze się we wszystkich możliwych kierunkach i nagle koniec. I cisza. Przerażająca cisza. Trwała całą wieczność, a ja zaczęłam umierać ze strachu. A cisza trwała i trwała… Pewnie w czasie realnym było to kilka sekund, dla mnie nie miało końca. I nagle usłyszałam cichutki płacz. Jest! Żyje! Moje dziecko płacze! Przyszła pielęgniarka i pyta, jak się czuję. Jakie to ma znaczenie? Pytam, jak maluch? No przecież pani słyszy. Tak, słyszałam, że żyje. Nie wiedziałam w jakim jest stanie. Niczego nie widziałam. Ta niepewność była nie do zniesienia. Po chwili go przyniesiono zawiniętego szczelnie, jak w kokonie. Przystawiono jego buzię do mojej twarzy. Nie widziałam go. Jak ja marzyłam, żeby go zobaczyć. Poprosiłam więc o to i zobaczyłam, wiedziałam już jak wygląda. Znowu go przytulono. Po chwili pojawił się pediatra, maluch został zmierzony, zważony, wyniesiony na blok noworodków. Podszedł lekarz i podał parametry. Jaka ulga… Wszystko dobrze… Na świecie pojawił się nasz malutki Jędrzej Miron. Jestem przeszczęśliwa!

Na poporodowej spędziliśmy 5 dni, bo młody miał trochę badań zleconych i musieliśmy poczekać na konsultację (USG nerek). Siedząc tak w szpitalu, co róż trafiałam na "znajomych" lekarzy z izby przyjęć. Od jednej z tych osób usłyszałam, że mój syn będzie miał w życiu szczęście, że już je ma, bo gdyby poród rozpoczął się w domu, to po dotarciu do szpitala młody już by nie żył...

I w ten sposób, dzięki kilku szczęśliwym splotom zdarzeń, jesteśmy teraz całą rodziną w domu. I wiem jedno – żadnej więcej ciąży. Psychicznie jestem wypompowana, pod każdym kątem w tej materii.

mariaaleksandra - 2013-05-28, 12:44

Piekny opis. Dobrze, ze sie wszystko dobrze skonczylo :) recznikiem sie nie martw ;)
Kat... - 2013-05-28, 12:52

Malena, o rety, jak dobrze, że wszystko dobrze się skończyło.
bodi - 2013-05-28, 13:46

Malena,jak dobrze ze wszystko dobrze sie skonczylo :) masz slodkiego synka o pieknym imieniu :)
MartaJS - 2013-05-28, 13:47

Malena, niezła historia. A chłopak zdolny - jak on zdołał się tak zasupłać? :-)
bodi - 2013-05-28, 13:52

Ani chybi musial salta wywijac :)
koko - 2013-05-28, 13:56

Malena, normalnie powinnaś napisać powieść sensacyjną pt. "Jędrzej, 4 supły i zniknięcie wód". Ostra jazda, fajnie, że dobrze się skończyło. A młody jest piękny, zwłaszcza te włosy z tyłu głowy ;-)
fila - 2013-05-28, 17:46

Historie porodów czytam z zapartym tchem. Ta też nieźle trzymała w napięciu :) Jędrek cudny!
Pipii - 2013-05-29, 07:38

a gdzie te wody ? ;-) gratulację dzielności ;-) a chłopak będzie niezły ;-) wszystkie dziewczyny będą się wokoło Niego kręcić :-)
ganio4 - 2013-05-30, 15:31

Gratuluję syna, słodziak :-) Miałaś dużo szczęścia, że wszystko się udało i synek urodził się zdrowy.
eMka - 2013-07-12, 14:47

i na mnie przyszedł czas.
w zeszłym tygodniu zaczęłam 35 tydzień- nic nie zapowiadało porodu- dzień wcześniej byłam jeszcze na kontrolnym usg i badaniu- szyjka twarda długa, nic się absolutnie nie dzieje. od jakiegoś czasu rzeczywiście trochę częściej twardniał mi brzuch, ale myślałam, że na tym etapie ciąży to zupełnie normalne, a badania potwierdzały że nic się nie dzieje.

w nocy z wt na śr o 4 obudziły mnie dość silny ból, jak na miesiączkę. Bardzo mnie zaniepokoił bo był naprawdę odczuwalny, falowy. 15 minut później odeszły mi wody. nie wszystkie jak się później okazało, ale nie miałam wątpliwości. byłam przerażona, bo w ogóle nie byłam przygotowana na żaden poród, nie miałam nic gotowe dla dziecka, nie miałam torby spakowanej, NIC, a tu mi się leje po nogach i już chyba nic się nie da zatrzymać, a tu jeszcze samochód u mechanika... Obudziłam męża, ten przeraził się nie mniej ode mnie ale próbowaliśmy zachować zimną krew. Obudziliśmy starszą, przyjechał po nią szwagier, zawiózł do babci, a potem nas do szpitala (30 km ode mnie bo nie chciałam rodzić w mym miejscowym).
w szpitalu po przyjęcia na porodówkę okazało się, że oprócz lejących się wód nic porodu nie zapowiada. szyjka twarda długa, o żadnym rozwarciu nie ma nawet mowy, mi bóle trochę przeszły. Podpięli mnie pod fenoterol, który je całkowicie wyhamował. Ale jak zeszła kroplówka to zaczęło się od nowa. więc druga kroplówka. w międzyczasie przenieśli mnie na inny oddział. Tam zaczął się koszmar trwający do rana następnego dnia, czyli hamowanie porodu, który nie chciał wyhamować: kroplówka- ok, jak tylko się kończyła skurcze na nowo. Pod wieczór skurcze na ktg dochodziły do 100% (nie wiem co to oznacza, ale bolało), a oni dalej pakują we mnie fenoterol już w tabletkach...
późnym wieczorem lekarz zdecydował żeby mnie przewieźli z powrotem na porodówkę i kazał dać jeszcze.......... fenoterol... nawet ja czułam że to jakaś paranoja, na porodówce położne między sobą to komentowały. Położyły mnie na sali przedporodowej, podpięły pod ktg i tak spędziłam noc- na niewygodnym łóżku do badań, podpięta pod ktg, z narastającymi bólami, ze świadomością, że nie wiem jak to się skończy. marzyłam o porodzie, żeby w końcu się to ruszyło. Skurcze nie pozwalały mi spać, ale wciąż nie było żadnego rozwarcia (nie dziwne po tym bezsensownym hamowaniu), wody mi się ciągle sączyły. Byłam przerażona, zmęczona, zdezorientowana i sama. Mąż pojechał wieczorem do domu, na porodówkę go już nie wpuścili, bo "nie chodzili państwo na szkołę rodzenia". Rano przed 7 byłam już na skraju, nie przespałam ani minuty, skurcze ucichły, byłam załamana, rozwarcie 2 cm, ciągle pod ktg, popłakałam się w końcu, co zaskutkowało chociaż tym że niedługo później jak mąż przyjechał to go do mnie wpuścili na pare minut. bardzo mi to pomogło.
skurcze wróciły niedługo potem, nasiliły się, ale do wytrzymania, po 10 na badaniu okazało się że mam 5 cm rozwarcia. Przenieśli mnie w końcu na salę porodową, tam usiadłam na piłce i tak sobie siedziałam do 8 cm. jedna położna była non stop przy mnie, skurcze wciąż były zaskakująco do wytrzymania- bolało, ale starałam się maksymalnie skupić na oddechu. Jak czułam że przychodzi skurcz zaczynałam odliczać o 20 w dół oddychając równomiernie "dwudzieścia dla Miłoszka, dziewiętnaście dla mamy, osiemnaście dla Miłoszka", itd. Jak dochodziłam do końca było już po skurczu.
Niestety położna kazała zejść z piłki, wejść na łóżko i podpięła mnie pod ktg+ badanie (bolesne, nieprzyjemne). wtedy zaczęło się robić ciężej, skurcze były naprawdę mocne, zaczęłam wydawać z siebie nawet małe kwilenia. to było przy 8 cm. i tak pod tym ktg dotrwałam do prawie pełnego. Pod koniec kazała mi przykucnąć i to też było fajne, jakieś takie kojące po leżeniu na plecach. Chwilę później jednak zaczęły się parte i musiałam wracać na plecy, nogi w strzemiona. wokół mnie z jednej położnej zrobiło się z 5 zielonych osób. parte były bolesne, nieprzyjemne, bo nie wiedziałam co już ze mnie wychodzi, czy wody, czy siku, czy krew bo okazało się że pojawił się krwotok. było mokro i niemiło i bolało, ale wiedziałam że lada moment będzie po wszystkim. i rzeczywiście przy 5-6 partym Miłosz wyszedł, położyły mi go na piersiach, zaczął płakać. Wydawał mi się taki dziwnie ciężki i czysty. Trwało to chwilę i jedna z zielonych osób mi go zabrała. Później inna zielona osoba mnie szyła, bo w międzyczasie przy partych jeszcze inna zielona osoba mnie nacięła. Szycie w miarę- trochę pod koniec bolało.
Byłam taka zmęczona po wszystkim, że prawie usnęłam, kiedy kończyli mnie "ogarniać" po wszystkim. całość na sali porodowej trwała 3 h.
ogólnie sam poród oceniam pozytywnie, miałam wspaniałe wsparcie w położnej, co chwilę mówiła "pięknie rodzisz" :P Gdyby nie cała ta historia z hamowaniem ponad dobę to chyba nie miałabym większych zastrzeżeń (oprócz rutynowego cięcia, bo uważam że nie musieli mnie nacinać). jestem zaskoczona, że 90% skurczy oceniałam jako do zniesienia, tylko sama końcówka była naprawdę bolesna.
Przedwczesny poród wywołała jakaś utajona infekcja (bynajmniej ja jej nie czułam), 2 tyg wcześniej jak robiłam morfologię, to jeszcze jej nie było. Dodatkowo Miłosz urodził się z zapaleniem płuc.
w tym czasie kiedy ja już odpoczywałam po wszystkim okazało się że trwa walka o życie malutkiego. Mimo że zaraz po wyjściu ładnie płakał i było wszystko ok, już po kilku minutach przestał oddychać samodzielnie, został podłączony pod respirator. Nie wiem dokładnie co się tam działo, natomiast mój mąż widział jak wybiegli z nim z porodówki, ogromne zamieszanie, krzyki, wołanie lekarzy, bieganina, jakiś kosmos po prostu, nie mam zielonego pojęcia co on w tym czasie mógł czuć. Oczywiście nikt nic nie mówił nawet po jakimś czasie trwało to wszystko koło godziny, dopiero później ktoś do niego wyszedł i powiedział, że mały jest już stabilny, oddycha samodzielnie, wspomagany tylko infant flow (owsiak I loff ju). Takie info dostałam też ja, jak przewieźli mnie już do sali, mąż początkowo nic nie mówił co się działo wcześniej, dopiero na drugi dzień.
Misio poprawiał się w tempie "astronomicznym". Z dziecka niewydolnego oddechowo z godziny na godzinę robił się dzieckiem coraz zdrowszym. od infant flow odczepili go w sb, w pn od kroplówki z jedzeniem, od samego początku dawali mu dodatkowo mój odciągnięty pokarm (właściwie krople które mi się udało odciągać, 5- 7 ml...). Jak już laktacja ruszyła to go odpięli i już bez żadnych rurek mogłam go karmić. W ciągu tygodnia Miś wydobrzał na tyle, że jesteśmy już w domu.

Przepraszam za mój wielki wywód, pomieszanie porodu z innymi sprawami, ale chyba potrzebowałam o tym napisać, jakoś powyrzucać to wszystko z siebie. Ostatni tydzień był czasem niesamowitego stresu (przedwczesny poród, strach o dziecko, długi jak dla mnie pobyt w szpitalu, rozłąka z drugim dzieckiem, mężem równie zestresowanym i obolałym psychicznie od tej całej sytuacji), mam wrażenie że osiwiałam gdzieniegdzie, jeszcze w międzyczasie okazało się że starsza ma ospę, mieszka u babci, nie widujemy się i to kolejny mega ciężar dla mnie. Poporodowa huśtawka hormonalna nie ułatwi sprawy.
Dziś jak jesteśmy już w domu to już mi lepiej znacznie, czekam tylko na Lu, aż pozasychają jej te cholerstwa i w końcu będziemy razem.

jagodzianka - 2013-07-12, 14:58

eMka napisał/a:

w nocy z wt na czw

No to już wiem, że dalej będzie ciekawie... :P

Dzielna kobieta z Ciebie. :)

eMka - 2013-07-12, 15:02

jagodzianka napisał/a:
eMka napisał/a:

w nocy z wt na czw

No to już wiem, że dalej będzie ciekawie... :P


haha już zmieniłam. chociaż w sumie rzeczywiście to tyle trwało :P

dorothea - 2013-07-12, 15:17

eMka, cieszę się,że już jesteście w domu! I że maluszek zdrowiutki! Cała Twoja historia jest podobna do mojej tyle, że ja rodziłam w 37tc a w szpitalu spędziliśmy 3tygodnie...
Gratulacje dla Ciebie dzielna kobieto! Teraz już w domku cieszcie się sobą :)

żuk - 2013-07-12, 15:22

eMka, aż mi się mój poród przypomniał- tez znienacka i za wcześnie. Nawet wagowo i wzrostowo podobnie. Zadbaj o wszystkie badania małego, usg główki powtórne, okulista, neurolog. To taki niby wcześniak-niewcześniak, ale sprawdzić lepiej. Dałaś radę!! gratuluję :)
nemain - 2013-07-12, 16:49

eMKa raz jeszcze serdeczne gratulacje! najważniejsze, że Miłosz już zdrowy i możecie się cieszyć sobą. Jesteś mega dzielna a teraz z dnia na dzień będzie już tylko lepiej :)
czindirela - 2013-07-12, 19:51

Najważniejsze, że już po wszystkim i że dałaś radę. Widziałam Miłosza w innym wątku - super oczyska :-D
Jovana - 2013-07-12, 20:43

dzielna jesteś kobita :-)
ana138 - 2013-07-12, 22:13

eMka, dzielna kobieto!!! współczuję, że musieliście przejść przez ten stres i twój mąż biedny....... najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło. Miłosz jest przesłodki.
SZYNA - 2013-07-13, 01:00

eMka babo jesteś wielka kobieta ;-) Buziaki dla Was ;-) jeżu ja to chyba znajdę czas na emeryturze aby dopisać tutaj swoje historie porodowe ;-)
koko - 2013-07-13, 19:41

eMka, trochę mnie zszokowało, że nie pozwolono wejść mężowi, bo nie chodził na szkołę rodzenia. Przecież masz prawo do obecności kogo chcesz przy porodzie i ten ktoś nie musi się tłumaczyć ze swojej wiedzy na temat. Wiem wiem, to gadanie po czasie, ale wnerwili mnie :evil:
Szkoda, że to tak wcześnie i że tyle nerwów was to wszystko kosztowało, gdyby nie cały kontekst i to, co było przed porodem, to byłaby z tego całkiem fajna akcja, nie? ;-) Gratulacje!

eMka - 2013-07-13, 20:19

koko też uważam, ze to dziwne. ale w sumie gdyby nam zależało to zawsze mogliśmy powiedzieć, że chodziliśmy u siebie w mieście i po sprawie. Tyle że mi jakoś szczególnie nie zależało na obecności B przy porodzie, więc też nie był to dla nas problem. Słabszą jestem kobietą przy nim po prostu i wolałam samodzielnie stawić temu czoła. zdecydowanie bardziej był mi potrzebny w całym czasie okołoporodowym.

i też uważam że to niezła akcja. najlepsze, że następnej nocy B miał jechać na koncert do Łodzi (prawie 100 km od nas). gdyby wszystko przesunęło się na noc później to dopiero byłaby grubo. ;-)

ames - 2013-07-14, 00:08

dobrze,że jesteś cie już prawie w komplecie razem. i ogromne gratulacje :!:

ja miałam podobną sytuację w lutym 2012- tylko mi w 35 tc zaczęły jednej nocy wody się sączyć,wylądowałam na 6 dni na patologii. Poród rozpoczął się w 36tc,poszło szybko,ale że wszystko jeszcze przed terminem to przy wcześniakach mają podobno inne zalecenia niestety.

eMka napisał/a:
(oprócz rutynowego cięcia, bo uważam że nie musieli mnie nacinać).

mnie też "musieli" naciąć,bo wymagały tego procedury :evil: podczas porodu chodziłam,skakałam na piłce,siedziałam pod prysznicem etc., ale na same parte musiałam wg. procedur być już na łóżku :-/

dobrze,że z pięknym finałem u was zakończone :-D

jagodzianka - 2013-07-14, 23:00

Cytat:
mnie też "musieli" naciąć,bo wymagały tego procedury :evil: podczas porodu chodziłam,skakałam na piłce,siedziałam pod prysznicem etc., ale na same parte musiałam wg. procedur być już na łóżku :-/

Co ty gadasz ames> Rodziłaś zdaje mi się na Kamińskiego, tam gdzie ja i jakoś żadnych takich procedur nie miałam.

ames - 2013-07-15, 11:03

jagodzianka napisał/a:
Cytat:
mnie też "musieli" naciąć,bo wymagały tego procedury :evil: podczas porodu chodziłam,skakałam na piłce,siedziałam pod prysznicem etc., ale na same parte musiałam wg. procedur być już na łóżku :-/

Co ty gadasz ames> Rodziłaś zdaje mi się na Kamińskiego, tam gdzie ja i jakoś żadnych takich procedur nie miałam.

Rodziłam na Chałbińskiego i to w 36 tc więc Sus był jeszcze wcześniakiem,a takie procedury właśnie obowiązują (od 37 tc już nie)-na miejscu mi szczena opadła jak się o tym dowiedziałam przed porodem:/ (wylądowałam na patologii parę dni wcześniej)

go. - 2013-07-15, 11:07

ames, :shock: na chłopski rozum to wcześniaka łatwiej urodzić, bo nie zdążył jeszcze nabrać /tyle/ tkanki tłuszczowej. To po co nacięcie? :shock:

eMka, nie pozostaje mi nic poza gratulacjami! To co napisałaś to dowidzi tylko jednego- silna babka z Ciebie :-D

nemain - 2013-07-15, 11:17

wiecie... procedury procedurami ale każdy człowiek ma prawo odmówić poddania się procedurze medycznej czy zabiegowi. tylko trzeba o tym wiedzieć i trąbić na prawo i lewo a najlepiej mieć przy okazji oświadczenie, że w żadnej sytuacji nie wyrażam zgody na ... (wstawić nazwę zabiegu). ciężkie to do zrobienia o tyle, że w niektórych sytuacjach naciecię rzeczywiście jest potrzebne, ale są to sytuacje rzadkie.
podobnie nikt na siłę do łóżka porodowego nie przywiąże, ale znów wymaga to od rodzącej niejako "walczenia" o swoje prawa w sytuacji, gdzie czasem po prostu nie jest ona w stanie walczyć. dlatego dobrze mieć przy sobie osobę towarzyszącą (męża, doule, siostrę), która zna wasze oczekiwania i będzie potrafiła "powalczyć" za was.

ames - 2013-07-15, 11:23

gosia z badylem napisał/a:
ames, :shock: na chłopski rozum to wcześniaka łatwiej urodzić, bo nie zdążył jeszcze nabrać /tyle/ tkanki tłuszczowej. To po co nacięcie? :shock:

Też tego nie rozumiem. Najlepsze jest to,że gadałam z 2 położnymi i jedna mówiła o procedurach,że to bezpieczeństwo dziecka,główka może być za miękka,etc.,a druga (pytałam się czy jeśli ewidentnie nie trzeba będzie nacinać to czy też muszą),że one dostaną po dupie jak wpadnie lekarz i zobaczy,że nie nacięte(w skrócie),ale też ewidentnie zapis jej nie leżał:/
Na nic zdały się ćwiczenia,masaże...

Ja się tylko zastanawiam czy taka blizna po nacięciu nie powoduje tego,że krocze jest jeszcze mniej elastyczne później?

MartaJS - 2013-07-15, 11:33

Podobno przy wcześniakach robią nacięcie również ze względu na ochronę niedojrzałej, bardzo miękkiej jeszcze główki.
evel - 2013-07-19, 08:41

Podobno nacięcie krocza nie ma sensu - jak pęknie to konsekwencje są podobne do tych po nacieciu.
Wcześniej podałam znalezione gdzieś dane, które skasowałam, bo teraz znalazłam coś zupełnie innego w necie. Więc nie chcę kłamać, jak mi znowu wpadną w ręce te poprzednie to napiszę.


eMka, dzielna jesteś! I dobrze, że z Miłoszem wszystko dobrze.

kulka2010 - 2013-07-24, 14:06

tez wlasnei mialam pisac, ale rzeczywiscie- miekkosc glowki i nieprzedluzanie procesu u wczesniakow moze ma sens...
gratuluje sukcesu i dzielnosci ! chyba bym im zwiala spod tej kroplowki...

excelencja - 2013-07-24, 14:15

taaaaaa jakby nie chcieli przedłużać porodu to umożliwiliby przyjęcie pozycji wertykalnej a nie nacinali. Sranie w banie.
malwiska - 2013-08-05, 16:50

Jako, że miałam cc nie będę się tu opisywać, ale że była ona po długim czasie próbowania sn to wrzucam tutaj to oto zdanie i linka do mojego opisu porodu. ;-)

hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=12598&postdays=0&postorder=asc&start=25

nemain - 2013-08-13, 20:16

nie trafia do mnie argument z miękkością główki - nacina się mięśnie, które nie są twarde. dziecko wcześniej musiało już przebyć drogę przez kości macicy. jedynym celem nacięcia jest przyspieszenie akcji porodowej, czasem umożliwienie wykonania dodatkowych zabiegów. podobnie jak excelencja myślę, że pozycja wertykalna podziałałaby równie skutecznie. to kwestia przyzwyczajeń po prostu :/
Sunflower - 2013-08-20, 09:45

eMka, a ja dopiero to wszystko przeczytałam! co za odjazd. podziwiam Cię, że tak stoicko zniosłaś brak męża. jakby w moim przypadku go do mnie nie wpuścili to chyba bym się rozsypała.
eMka - 2013-08-27, 17:38

Sunflower tak jak pisałam, przy samym porodzie mi do niczego nie był potrzebny. Włączyłam sobie guzik "rodzę" i zrobiłam to najlepiej jak umiałam. Byłam mega skoncentrowana na sobie i na dziecku, żadne wsparcie właściwie nie było mi potrzebne w tym czasie. Ale to baaardzo indywidualne, więc rozumiem, że u ciebie nie ma opcji "sama".
Za to zdecydowanie gorzej znosiłam jego nieobecność już po wszystkim jak tydzień leżeliśmy w szpitalu i przed porodem podczas całego hamowania akcji, bo poziom mojego niepokoju i dezorientacji sięgał zenitu.

co do nacinania jeszcze, to jestem przekonana, że nawet na plecach bym go wypluła bez większego problemu, tyle że 3 parte dłużej by to trwało. Także po prostu ich wygoda i rutyna, nic więcej. Samo dochodzenie do siebie po porodzie, to w 90% gojenie nacięcia, cała reszta to pikuś przy tym. :-/

Waldemar - 2013-08-28, 14:42

Co do obecności chłopaka/faceta/męża w trakcie porodu to nigdy nie byłem zwolennikiem bycia przy porodzie. Ale uczestniczyłem i nie żałuję. Wielu facetów myśli, że jak jest ze swoją drugą polówką przy porodzie to od razu oznacza nie wiadomo co. A facet jest po to aby wspierać swoją kobietę, dać jej otuchę, rozśmieszyć czasami. Nie musi nawet oglądać samego porodu, wystarczy, że będzie stał z boku i wspierał.
koko - 2013-08-28, 15:59

eMka napisał/a:
Sunflower tak jak pisałam, przy samym porodzie mi do niczego nie był potrzebny. Włączyłam sobie guzik "rodzę" i zrobiłam to najlepiej jak umiałam.

To jak u mnie :-D Bardzo chciałam, żeby był przy porodzie, jak odeszły wody to gnał do mnie na łeb na szyję, bo akurat był 200km ode mnie. A kiedy dojechał - wysłałam go do mojej matki na obiad ;-) Potem wrócił, ale szczerze mówiąc mało kojarzę jego obecność.
Za to był ze mną przez tydzień w szpitalu po urodzeniu dziecka (mieliśmy prywatny pokój) i to już było BARDZO ważne, jego pomoc i obecność była nie do przecenienia.

Sunflower - 2013-08-30, 07:28

To pewnie też kwestia samego związku. Mój M zawsze chciał bardzo angażować się w życie naszych przyszłych dzieci i wiem, że jemu też na tym zależy. W porodzie rodzinnym mi nawet nie tyle zależy, żeby mnie wspierał, głaskał po głowie i mówił, że dam sobie radę. Oj, myślę nawet, że może mu się nie raz oberwać bo jak mnie czasem coś boli to bez kija nie podchodź. Ale myślę sobie, że to będzie dla nas coś bardzo wzbogacającego przeżyć to razem, mieć to wspólne doświadczenie. I żeby też wiedział jak to naprawdę wyglądało a nie żył stareotypami, że właśnie kładą cię na plecach, trzy razy stękniesz, pięć razy wrzaśniesz w niebogłosy a potem poleje się krew i flaki i dziecko jest na świecie ;)
Z resztą mam za sobą bardzo niemiłe doświadczenia ze szpitala, kiedy właśnie mój mąż nie mógł ze mną być bo leżałam w innym mieście a on musiał pracować. Nie było nikogo, kto mógłby zadbać o mój interes u personelu medycznego a ja nie miałam na to siły bo za bardzo cierpiałam. Gdyby szło coś nie tak i trafiłaby na konowałów podczas porodu to jednak wolałabym, żeby był ktoś kto zajmie się pewnymi rzeczami, żebym ja mogła się skupić na najważniejszym - samym porodzie. no to tyle o moim podejściu ;)

Sunflower - 2013-08-30, 07:30

ps. nie chcę być źle zrozumiana - nie miałam na myśli, że jak facet nie chce być przy porodzie to, że nie chce się angażować w życie swoich dzieci. to pewnie sprawa indywidualna i tego jak sobie kto, to uczestnictwo wyobraża i czego potrzebuje.
koko - 2013-08-30, 08:36

Sunflower, twoje podejście jest mi bliskie i - jak stwierdziłam w praktyce - realistyczne.
Co nie zmienia faktu, że chciałabym urodzić w wannie obstawionej świeczkami, bez grymasu parcia na twarzy i z wyluzowanym, pływającym obok chłopem ;-) No cóż, nie taki poród, nie takie realia.

jagodzianka - 2013-08-30, 14:17

Mojego chłopa też nie było przy porodzie, fartem zadzwonił akurat jak właziłam na izbę przyjęć. Nie brakowało mi go w ogóle i oni chwili o nim nie pomyślałam. Co nie zmienia faktu, że chciałabym żeby przy następnym był. Poród rodzinny fajna sprawa, ale jak się se ne da to żaden problem.
eMka - 2013-08-31, 21:06

koko napisał/a:
Co nie zmienia faktu, że chciałabym urodzić w wannie obstawionej świeczkami, bez grymasu parcia na twarzy i z wyluzowanym, pływającym obok chłopem ;-) No cóż, nie taki poród, nie takie realia.

oczami wyobraźni zobaczyłam jak obok tego wyluzowanego chłopa płynie właśnie kupa, bo akurat się wymsknęło rodzącej. Ot, żeby nie było zbyt basniowo. ;-)

kulka2010 - 2013-09-19, 09:28

dawać coś nowego...
go. - 2013-09-19, 10:01

koko napisał/a:
bez grymasu parcia na twarzy i z wyluzowanym, pływającym obok chłopem ;-) No cóż, nie taki poród, nie takie realia.


bez grymasu to chyba dopiero nie realnia :P
Ale generalnie jak ja ciąży nienawidzę tak rodzić uwielbiam, nawet mimo tego "grymasiku" :mryellow:

koko - 2013-09-19, 10:15

gosia z badylem napisał/a:

Ale generalnie jak ja ciąży nienawidzę tak rodzić uwielbiam, nawet mimo tego "grymasiku" :mryellow:

O kurna, ale perwa ]:-> Może jak doświadczę normalnego porodu, to też zmienię zdanie.

muzykantka - 2013-09-19, 13:33

eMka napisał/a:
koko napisał/a:
Co nie zmienia faktu, że chciałabym urodzić w wannie obstawionej świeczkami, bez grymasu parcia na twarzy i z wyluzowanym, pływającym obok chłopem ;-) No cóż, nie taki poród, nie takie realia.

oczami wyobraźni zobaczyłam jak obok tego wyluzowanego chłopa płynie właśnie kupa, bo akurat się wymsknęło rodzącej. Ot, żeby nie było zbyt basniowo. ;-)


Dokładnie, żeby nie było zbyt baśniowo i nierealnie. Nie ma co udawać, że wszystko będzie pięknie, szybko i bezboleśnie.

gemi - 2013-09-24, 13:12

myzykantka, bywa i w drugą stronę. Czasem poród przerasta wszelkie oczekiwania i marzenia.
Oj wiem, wiem. Szczęściarą jestem niesamowitą, że miałam już tak 2 razy. I właśnie taki scenariusz** traktuję jako nagrodę za wszystkie ciążowe boleści i dolegliwości.


**scenariusz takiego filmu krótkometrażowego, w którym więcej jest początkowych i końcowych napisów, niż akcji

nemain - 2013-09-25, 08:50

no to poniżej mój długi opis :)

Kładę się spać 20.09 trochę zła, że pełnia, na którą tak liczyłam nic nie dała. Dalej jestem w ciąży - jest mi już ciężko, miednica mocno doskwiera i naprawdę chciałabym już urodzić. Takie tam normalne odczucia kobiety w 38 tygodniu ciąży. W nocy łapie mnie kilka skurczyków ale nie jest to nic na tyle poważnego żeby choćby wstać z łóżka. Przytulam więc starszaka i śpię dalej. 21 to sobota, Michał zostaje w domu mogę więc odpocząć.
Leniwy ranek pochmurnego dnia, ale nie jest źle - pierwszy raz od tygodnia nie pada.
Koło 10 postanowiłam wziąć ciepłą kąpiel - ot, taki kaprys chwili. Gdy o 11 wychodzę z nagrzanej łazienki mówię Michałowi "zaczyna się". Chyba trochę nie może uwierzyć i pyta skąd wiem. Wiem bo odszedł czop z krwią... czyli coś się dzieje, ale mamy jeszcze dużo czasu. Mimo to decyduje się zadzwonić po dziadków żeby zabrali Igora. Jakoś wewnętrznie czuję, że niebawem będę potrzebować ciszy i spokoju, które są trudne do osiągnięcia przy dwulatku.
Dziadek zaalarmowany hasłem "poród" zjawia się z prędkością błyskawicy. Powoli pakuję Igora. W międzyczasie daję znać położnej, że coś tam się zaczyna dziać ale że póki co to nic poważnego. Michał leci do sklepu i apteki. Jest po 12 gdy przekazujemy starszaka pod opiekę dziadka i zaczynamy domowe przygotowania. M pompuje basen, ja sprzątam dziecięce zabawki. Niby nic a schodzi się przy tym przeszło godzina. Położna odwiedza nas bez ostrzeżenia koło 13.30 - przywozi niezbędny sprzęt i bada. Wynik: czop odszedł, szyjka przepuszcza, maluch nisko ale to jeszcze nie poród. Mamy dzwonić jak akcja się rozkręci. Patrzę na zegarek: 13.45, chcę na spacer. Nakładam na uszy mp3 z nagraniami autohipnozy i w trakcie drogi powoli odpływam.
Michał prowadzi mnie a ja często mam zamknięte oczy. Zapadam się gdzieś w siebie. Idziemy bardzo powoli ale ja mam wrażenie że to męcząca droga. Co chwila zatrzymuje się i kręcę biodrami - tak mi na razie najłatwiej znosić skurcze. Właściwie nie rozmawiam z M. Po prostu cieszę się, że jest, że mnie prowadzi, że nie muszę myśleć tylko mogę spokojnie iść. Doznania są coraz bardziej odczuwalne i zaczynam przystawać i mruczeć w czasie skurczy. Mijajacy nas ludzie trochę dziwnie patrzą na ten obrazek ;) trudno. Zamykam oczy i nie zwracam uwagi.
Jest 15.20 gdy wracamy do domu. Jestem zmęczona. Rzucam się na łóżko i na dobre 20 minut odpływam w błogi stan snu.
Budzi mnie skurcz i nagła myśl, że jeśli pośpię dłużej to na pewno znów wyciszę całą akcję porodową, a przecież ja chcę urodzić.
Wstaję i idę do wanny. Skurcze od razu wracają ze zdwojoną siłą. Łazienka jest ciemna, zapalam świeczki i po prostu znów odpływam. Na uszach ciągle słuchawki, w skurczu mruczę i polewam prysznicem brzuch. Ciągle nie jestem przekonana czy to już poród czy jeszcze nie. Zza ściany słyszę, że M piecze domowy chleb. Nie wiem ile mija czasu ale wołam go do siebie. Niech polewa brzuch, niech mi pomaga, niech COŚ zrobi bo mi niedobrze. Ostatecznie mówię żeby zadzwonił po położną - jeśli te skurcze nic nie dają to pojedziemy do szpitala. Cóż, po prostu boli. Położna mówi, że będzie za pół godziny. Pół godziny myślę sobie... ok, wytrzymam. Siedzimy w łazience. M polewa mi brzuch wodą, masuje nogi. W tych przerwach między skurczami czuję, że strasznie go kocham. W czasie skurczu zaś myślę, że absolutnie nie wiem czemu chcieliśmy mieć drugie dziecko. Ze słuchawek lecą relaksujące sugestie i słowa wsparcia - jestem w stanie pół-przytomnym, gdzieś na granicy światów. Wyłącza się myślenie, wzrok mi się zawiesza na świeczkach rozstawionych na wannie.
Nie wiem która jest godzina gdy zjawia się położna - jak dla mnie może być równie dobrze 16 jak i 18. Czas gdzieś mi się zatarł w tej łazience. Agnieszka (położna) cichutko wchodzi do łazienki, delikatnie maca brzuch, bada moje ciśnienie i tętno synka. Pyta ile czasu tu siedzę a ja mówię, że nie wiem. M odpowiada, że jakies 45 minut. Wychodzę z wanny i wypraszam ich z łazienki - organizm musi się oczyścić. Gdy wychodzę proszę o badanie rozwarcia i stwierdzam, że jeśli nic się nie ruszyło to ja mówię pass ;) w badaniu wychodzą 4cm, czyli coś się jednak ruszyło. Wkraczamy w aktywną fazę porodu. Zerkam na zegarek (cieżko na niego nie zerkać bo wisi w centralnym punkcie dużego pokoju), jest przed 17.
Otwieram balkon bo mi gorąco i na każdym skurczu ślicznie wokalizuję wieszając się na mężu. Mówię mu, że nie dam rady, że to nie dla mnie. Otrzymuję ciepłe słowa zachęty i wsparcia. Mimo to zdecydowanie czuję, że nie dam rady. Krótkie badanie - mamy magiczne 7 cm. Osławiony kryzys wita mnie piekielnie mocnymi skurczami. Zwisam na Michale i po prostu "śpiewam" ile fabryka dała. Balkon ciągle otwarty ;) więc sąsiedzi muszą podejrzewać albo wielokrotny orgazm albo przemoc domową ;)
Jest 18.15 kiedy położna pyta czy mnie przypadkiem nie popiera. Mówię, że nie wiem. Może trochę. Zdecydowanie czuję, że malutki jest nisko. Bardzo nisko. Szybciutkie badanie, mamy 8cm. Jeszcze chwila i będziemy przeć. Położna poleca uklęknąć i nie przeć. Niech się wszystko dzieje we własnym tempie. Łatwo jej powiedzieć. Jednak siła i charakter skurczy zmienia się. Nie są tak częste, nie są tak długie. Klękam przed naszą kanapą i na skurczu wpijam się w wyciągniętą przede mnie rękę Michała. Chyba już nie krzyczę tylko jęczę a czasem wręcz gryzę go w palce. Między skurczami ciągle twierdzę, że nie dam rady. Agnieszka chce mi pomóc i głaszcze plecy ale ostro zakazuje się dotykać. Jedynym znośnym dotykiem jest w tej chwili mocna dłoń Michała na moich rękach i twarzy. Agnieszka sugeruje żebym odpoczywała między skurczami bo 2 faza już niedaleko. Troche to do mnie nie dociera - przecież ciągle nie pękł pęcherz płodowy. Sugeruje żeby "dmuchać świeczki" i po prostu czekać... jest to nie do zrobienia. Następny skurcz wyrywa ze mnie okrzyk "Aga przeć" i pęka pęcherz. Jednocześnie niepohamowana siła po prostu wytacza ze mnie dziecko. Czuję jak schodzi bardzo nisko i mam obawy czy ktoś zdąży dobiec aby go złapać. Ale siła parcia na chwilę ustaje. Czuję główkę synka, która jeszcze się we mnie chowa. Dosłownie po sekundzie kolejny mocny skurcz wypycha ją na zewnątrz i rotuje. Agnieszka jest już za mną (dopiero później dowiaduje się, że wszystko dzieje sie tak szybko że nie nadąża nałożyć obu rękawiczek) a ja jakimś ostatkiem świadomości wiem, że dopiero teraz mogę przeć - biorę więc wdech i pomagam kolejnemu skurczowi. Bruno rodzi się po cichutku - nie płacze, nie kwili nawet, w pokoju jest półmrok. Pytam czemu nie płacze ale zaraz dowiaduje się, że wszystko jest dobrze... po prostu panuje tu spokój.
Bruno ląduje u mnie na brzuchu, rozgląda się zaciekawiony - na zmianę patrzy na mnie i na tatę. Położna jak dobry duch pozwala nam chłonąc tą atmosferę usuwając się gdzieś zupełnie w cień. Tulimy się, malutki dostaje cycusia, ja odpoczywam. Po godzinie prawie godzinie rodzi się łożysko... niestety, jest niekompletne. Położna decyduje o konieczności transportu do szpitala. Zaczyna się ciężka część tej historii...
przed przyjazdem pogotowia zdążyłam jedynie trochę się opłukać w asyście Michała. Położna ubiera Brunka. Przyjechały dwie karetki - jedno do matki, druga do dziecka... stan patologicznego porodu w domu. Nie chcę oddać Bruna do osobnej karetki. Przekonuje mnie dopiero to, że tam będzie miał ciepły inkubator (jak się potem dowiaduje synek przyjechał do szpitala cały zimny). W obecności świadków zakazuję szczepić, dokarmiać, myć, ważyć, mierzyć itp itd W szpitalu po krótkim wywiadzie (kto odebrał poród? mąż i sąsiadka położna... jak to mąż? no mąż) wiozą mnie na salę zabiegową gdzie leżę i czekam prawie godzinę. Gdy wchodzi pielęgniarka i widzi, że leci ze mnie krew robi raban i pojawia się pani doktor z izby przyjęć. Dezynfekują mi krocze czymś co piekielnie piecze, krzyczę że boli ale ich to mało interesuje bo szukają jakiejś żyły (z czym u mnie zawsze był problem) oraz anestezjologa. Czas leci, krew leci, przede mną tona papierów do wypełnienia... krew najwyraźniej zaczyna lecieć mocniej bo nagle pielęgniarka zaczyna wypełniać papierologię za mnie, pojawia się na cito anestezjolog. Nie wiem kiedy zasypiam, nie bardzo też wiem kiedy się budzę. Od razu pytam o syna, ale pielegniarka wychodzi z sali i każe czekać na lekarza. Czekam. Mija czas... znów. Wkurza mnie to strasznie, że nie wiem co się dzieje z synem, z mężem, ze mną. Jestem ledwo przytomna.
Przewożą mnie na salę - normalna rzeczywistość polskiego szpitala. 5 łóżek, wszystkie pełne. Pierwszą rzeczą o której mnie informują jest to, że w szpitalu jest bakteria i przez to zalecają nie korzystać z ciepłej wody za to dezynfekować ręce płynem. Po chwili przyjeżdża Bruno. Sympatyczna położna noworodkowa opowiada co się z nim działo, że nic nie robiono. Prosi o podpisanie zgody na ważenie, mierzenie etc. Wpada też pani neonatolog na szybkie oględziny... nie wyrażam zgody na pobieranie materiału do badań beze mnie. Wywiązuje się dyskusja, że jak to... po informacji, że jako opiekun prawny chce być przy synu przy każdej procedurze medycznej odpuszcza i przekłada badania na ranek. Mąż musi już wyjść, Bruno zostaje ze mną na sali. Staramy się spać.
O 6 budzi mnie pielęgniarka z bardzo taktownym pytaniem "mocz był oddany, kupa była, nacięcie krocza przemywała, krwawi mocno?" potem pada jeszcze kilka innych, podobnych - wszystkie w 3 osobie i na koniec rada z dobrego serca "niech idzie się załatwić bo lekarz każe zcewnikować". Dobra, to idę do tej łazienki... wita mnie kartka z napisem "zakaz brania kąpieli w ciepłej wodzie". jedno wc na cały oddział. I z tego wszystkiego jakoś nie mogę powstrzymać łez... zdecydowanie chcę do domu. Wracam do łóżka trzymając się ściany, jednak słabo mi po tym krwotoku. Pielęgniarka krzyczy za mną na pół oddziału "i co, mocz był?"
W końcu po 13 udaje nam się wyjść na własne życzenie. Oczywiście najpierw musiałam wysłuchać litani tego na co narażam siebie i dziecko. W głowie mam natomiast ciągle myśl o niebezpiecznej dla dzieci bakterii szalejącej w szpitalnych rurach. O niemożliwości wymycia krocza po porodzie nie wspomnę.
W domu jest znowu dobrze. Dziadkowie przywożą Igora, przychodzi nasza położna. Kiedy wieczorem siedzimy w czwórkę na naszej kanapie w salonie czuję się słaba ale spokojna.
Jestem wdzięczna Agnieszce za tą godzinę w domu tuż po porodzie... to magiczny czas, który był nam odebrany przy porodzie Igorka. Tutaj mogliśmy spokojnie przytulać i poznawać naszego synka, pocieszyć się nim. Sam poród był dość szybki - pierwsza faza 4 godziny, druga kilka minut. Intensywność tych doznań jednak była powalająca... Bruno miał szerszą klatkę piersiową od główki... gdybym rodziła w szpitalu, na leżąco pewnie skończyłoby się to dystocją barkową, nacięciem i kleszczami. W domu nawet nie pękłam. Normalnie chodzę, czuje się normalnie. Sąsiad powiedział, że to wyczyn tak urodzić w domu (pewnie miał w głowie jakieś sceny z rzeźni i masę krwi) mi zaś wydaje się, że wyczynem byłoby urodzić tak szybko i spokojnie w szpitalu.

dynia - 2013-09-25, 09:39

Wow!!!nemain przeczytałam opis z zapartym tchem.Cieszę się,że udało Ci się urodzić Bruna w domu i mam nadzieję,że ten szpitalny incydent szybko zostanie zatarty,brrrr wzdrygam się na samą myśl o szpitalu...Gratulacje i pozdrowienia :-)
KasiaQ - 2013-09-25, 09:46

nemain jestem pod wielkim wrażeniem, wspaniałe przeżycie! Mogę pogratulować ogromnej siły (szczególnie w szpitalu ;-) ) i życzyć samych radosnych, spokojnych chwil w domowym zaciszu :-)
Sunflower - 2013-09-25, 10:04

nemain! świetny opis. cieszę się, że szpital już za tobą i absolutnie też mam wrażenie, że w szpitalu sam poród mógłby być dużo trudniejszy.
czekamy na zdjęcia!

malwiska - 2013-09-25, 10:21

Bardzo spokojnie się to czyta. Pięknie opisałaś. Jak czytam tylko o intensywności skurczów to mi się odechciewa (wspomnienia bólowe wracają ;-) ) Zapamiętaj tylko tą pierwszą część, a "od przyjazdu karetki.." zapomnij :-) Gratulacje, jesteś super dzielna!
kulka2010 - 2013-09-25, 10:43

super!
wątek szpitalny zupełnei miażdzy i poraża - nie-do-wia-ry (aka. nie wracam!)
szalenczo zazdroszcze tempa narodzin główki - wierze, ze to magia pozycji wertykalnej...z pół siedzącej zapamietałamobrecz kości i ten ogień właśnie...ale super!
Huśtawki nastrojów super... mnie bardziej osłabia właśnie ta psychiczna robota ktorą trzeba tu wykonac...
ja swój 'wielokrotny orgazm' ostatnio miałam w aucie i bardzo niechcialabym niesc sie echem po korytarzu ;-)
hura!

eMka - 2013-09-25, 11:26

nemain cudowny poród. Gratuluję! I OGROMNE brawa dla Ciebie za odwagę, za asertywność w szpitalu.
MartaJS - 2013-09-25, 11:48

nemain, cudowny poród! Szkoda że nie obyło się bez szpitala, no ale gratuluję asertywności, dobrze że uciekłaś stamtąd.
milka - 2013-09-25, 11:55

Jak pieknie mimo szpitalnego odcinka..
Gratulacje i cieszcie sie soba.

ana138 - 2013-09-25, 12:00

nemain przepiękny opis, płakałam i śmiałam się (wielokrotny orgazm lub przemoc domowa ;-) ).
szpital paskudny. pomijam go, a opis domowego czytam jeszcze raz :-)

rozmaryna - 2013-09-25, 12:36

nemain, gratulacje i przytulaski dla Was <3 Poryczałam się czytając opis Twojego porodu. Cudownie, że jesteście już razem <3
motywa - 2013-09-25, 17:36

neiman piękny poród, wspaniale się czyta taki opisy domowych porodów. Niefajna sytuacja ze szpitalem, ale dobrze, że jesteście już w domu i możecie cieszyć się sobą w domowym zaciszu.
Jabłania - 2013-09-25, 18:24

nemain Gratuluję... Wzruszająco, pięknie i ciężko... Również gratki za asertywność ;-) Dobrze, ze juz w domu :-)
moony - 2013-09-25, 19:45

nemain, wow... Tak powinien wyglądać poród (do pewnego momentu)- ładogność, spokój i wsparcie.
jagodzianka - 2013-09-25, 21:33

nemain, i te świeczki w wannie... Pięknie, a o szpitalu pewnie szybko zapomnicie!
nemain - 2013-09-25, 21:47

:) też myślę, że w sumie fajny poród miał Brunek ;) chociaż doznaniowo intensywny bo króciutki.
szpital, ech... jestem trochę rozczarowana i zła, że tam musieliśmy trafić, ale wiadomo - zdrowie najważniejsze.

SZYNA - 2013-09-26, 01:28

:-D czytam i popłakuję sobie ze wzruszenia ;-) kurcze dni kiedy rodzą się dzieci są takie cudowne - kolejna kobieta poszła "na wojnę ze śmiercią" i wygrała bitwę i to w jakim stylu :mryellow:
adriane - 2013-09-26, 13:26

nemain miałaś piękny poród i świetnie go opisałaś. Gratulacje jeszcze raz.
Kat... - 2013-09-26, 14:21

nemain, cudownie, muszę pamiętać o świeczkach przy mojej kolejnej wpadce, bo w szpitalu choć fajnie, już nie zamierzam rodzić ;-) Bardzo spokojny i przyjemny opis.
nemain - 2013-09-26, 15:33

dzisiaj wpadła sąsiadka z informacja, że pół klatki mi kibicowało :P się speszyłam :oops: bo powiedziałam tylko sąsiadom zza ściany, że rodzimy w domu ;) a reszta chciała przyjść i pomocy udzielać ale właśnie Ci zza ściany ich powstrzymali... więc jak pisałam - śpiewam pięknie :lol: głośno i donośnie i wszyscy o tym wiedzą
Kat... - 2013-09-26, 15:38

nemain napisał/a:
pół klatki mi kibicowało
o rany, ale ekstra! :mrgreen:
jagodzianka - 2013-09-26, 16:13

hahaha już sobie wyobrażam co by był jak by wbiła taka ekipa ratunkowa :lol:
Jabłania - 2013-09-26, 17:59

nemain napisał/a:
dzisiaj wpadła sąsiadka z informacja, że pół klatki mi kibicowało :P się speszyłam :oops: bo powiedziałam tylko sąsiadom zza ściany, że rodzimy w domu ;) a reszta chciała przyjść i pomocy udzielać ale właśnie Ci zza ściany ich powstrzymali... więc jak pisałam - śpiewam pięknie :lol: głośno i donośnie i wszyscy o tym wiedzą


:mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mryellow: :mrgreen:

koko - 2013-09-26, 18:20

nemain napisał/a:
dzisiaj wpadła sąsiadka z informacja, że pół klatki mi kibicowało :P się speszyłam :oops: bo powiedziałam tylko sąsiadom zza ściany, że rodzimy w domu ;) a reszta chciała przyjść i pomocy udzielać ale właśnie Ci zza ściany ich powstrzymali... więc jak pisałam - śpiewam pięknie :lol: głośno i donośnie i wszyscy o tym wiedzą

Hehehe, może dlatego tak gładko poszło :mryellow: Szkoda, że przestali kibicować na etapie łożyska, no ale nic to, najważniejsze, że wszystko poszło pięknie i już się zakończyło.

jaskrawa - 2013-09-26, 21:26

ekstra poród, gratulacje :)
mariaaleksandra - 2013-09-27, 04:01

Cudownie. Opis wzruszajacy. Oby przy trzecim poszlo gladko ;)
lenka86r - 2013-10-07, 10:37

nemain, gratuluję porodu :) dobrze, że masz go już za sobą i że synka dzielnie broniłaś :) czy wogóle nie dokarmiali w szpitalu synka?czy później jednak zaczęli?
ja to bym się nie zdecydowała na poród w domu, bo bałabym się, że coś pójdzie nie tak i że zabraknie jednak opieki medycznej i po drugie ściany w blokach dośc cienkie i chyba bym się trochę wstydziła krzyków moich :oops: bo to pierwsze dziecko moje będzie i nie wiem jak będzie przebiegał poród i jak moja reakcja i wogóle jak to jest, dopiero się przekonam :) mam nadzieję, że będzie on w miarę szybki :)

nemain - 2013-10-08, 13:17

mariaaleksandra nie planuję się dalej rozmnażać ;) dwójka mi w zupełności wystarczy

lenka86r dla każdego dobre jest co innego więc jedna kobieta wybierze szpital a inna dom. ja się bardzo obawiałam interwencji medycznych i dom uznałam za miejsce najbezpieczeniejsze. zresztą polecam zapoznać się z tym filmem hxxp://www.youtube.com/watch?v=w7XRoMlg_D8 :) albo zapraszam na moją stronę www.cud-narodzin.pl - tam się sporo o porodzie dowiedzieć można
a co do krzyku to nie wszystkie kobiety krzyczą tudzież wokalizują :) ja akurat jestem dość donośna w głosie ale sąsiedzi słyszeli tylko ostatnie 20 minut :)

a odnośnie połogu po tym drugim porodzie to jakoś zupełnie go nie czuję. może temu że ani nacięcia ani pęknięcia. normalnie wszystko ogarniam i robię. ba! o pracy myślę ;)

koko - 2013-10-08, 19:58

nemain napisał/a:

a odnośnie połogu po tym drugim porodzie to jakoś zupełnie go nie czuję. może temu że ani nacięcia ani pęknięcia. normalnie wszystko ogarniam i robię. ba! o pracy myślę ;)

Jak to? A normalnie co się czuje i co robi? No poza tym, że przez tygodni masz nieustającą ciotę.... :-/

kulka2010 - 2013-10-10, 21:52

A wiec bedzie dlugo i nie na temat, bo to w koncu opis mojego porodu, drogi pamietniczku ; z rozmachem, okolicznosciami przyrody i tlem historycznym hehe

Psychicznie zaczlam rodzic jakos pod koniec sierpnia; przetrwawszy w jednym kawalku objazdowe wakacje samochodowe po Normandii, wiedzac w lipcu, ze panna ponadprzecietna. Myslalam sobie; jeszcze troche i full term, w polowie wrzesnia jak nic; bede robic wszystko czego unikalam, co mnie meczylo i wplywalo na miednice i macice; i guzik oczywiscie; zadne spacery po lesie, pchanie wozka, podnosznie 15 kg starszaka, noszenie koszy z praniem do piwnicy i we wte, seksy rozne masujAco, rozpuszczajaco wystraszajace jakies czy tam lepienie pierogow do zamrozenia ;-) yyy , nieee, nada, nul etc.
Juz dwa tygodnie przed terminem moglam miec wiele nadziei bo szyjka byla zgladzona i przepuszczala 2-3 palce; sto razy czulam sie fatalnie, sto razy buzowalam energia i gotowoscia, dziecko uspokojone, glowka wstawiona. Przetrwalam 11 i 12 wrzesnia kiedy stary byl na wyjezdzie integracyjnym 200 km od domu (i zablokowal sobie telefon), przepadl 13go piatek kiedy lokalna kolezanka miala cesarke, i weekend, i 18, 19, 20 w okolicach pelni i kolejne trojkowe kombinacje. Panna zmienila sie w Wage, trzy urodzinowe daty znajomych; Wiadomo;pewnie juz tak zostane, moze nawet to nie jest prawdziwa ciaza, bo jakim sposobem mialabym, tak nieco w miedzyczasie spreparoac jakie sobce dziecko , ktore nie jest moim synem !!??
Wtem gdy zrobila sie wstretna jesien a co gorsza jednak i juz pazdziernik, gdy uleglam namowa starego i wreszcie wyslalam zalegle pismo firmowe do ZUSu; jak glosie relacja live w watku brzuszkowym 2013 :
17:04 - leze sobie leze a nawet drzemie
zaburczało mi jak w zołądku tylko, ze na dole
córka zaczeła sie wic jak opętana, aż zrobiło mi sie niedobrze (ale leże bo stary właśnie słysze robi sobie kanapke więc mysle, ze zupa dyniowa to za ma lo i jestem głodna)
wstawszy zupełnie się niezdziwiłam trzema delikatnymi 'upławami'...ani tym, ze mają kolor jasno rozowy
jej!
to ide jeść i mysleć co z młodym bo kłuje mnie jakoś nazbyt regularnie...
17 :39 - no jak an moj gust bumcykcyk...
odpalam tensa bo juz marszcze nos... okablowanie jak przed koncertem przysiegam...

Akuratnie gdy reporterce anie138 przytkal sie telefon a umowiona opiekunka/ kolezanka, matka dwojki byla wyjechana do wieczora… szybka decyzja; stary odbiera o 18tej syna ze zlobka i wiezie do innych polskich znajomych (przypadkowo poznanych na ulicy w Maastricht); rodzicow rowiesnika przy ktorym J dostaje malpiego rozumu; takich co to po lozkach skakac pozwalaja i do polnocy nie spac; zyc nie umierac ;-) Przekazal pizamke, podusie, paputki, posiedzial tam z nim chwile, ze niby to tak mimochodem - w tem czasie, blizej siodmej,wykonalam telefon ponaglajacy bo jakos cholernie blisko byly te skurcze i nie, ze sie rozkreca i moze wygasnie w trzeciej godzinie nie bylam tak sobie lazic i kiwac sie - nie moglam juz obyc sie bez pilki i dosc gwaltownych skokow na, ani woreczkow z gorczyca (ktore musialam sobei szybko sama grzac jakos pomiedzy), ani bez mojego last resort czyli turbo ogrzewanie mylace i znieczulajace przeciwnika; nieporownywalnie szybszy od kazdego prysznica (a na pewno mojego); goracy strumien powietrza z suszarki.
I teraz zonk - jechac do szpitala, narazajac sie na koniecznosc auta, mowienia, odebrania suszarki i niezaleznosci wzgledem woreczkow (ze akceptuja i popieraja TENSa, i ze maja bezprzewodowe ktg pozwalajace na wszystko juz dobrze wiedzialam) - czy spokojnie w swoim tempie ,laborowac' w domu acz z persektywa uwiezienia w samochodzie a moze i nawet w korku w stanie dzikiego juz nieco szalu - jak ostatnio gdy dojechalam na 10 centymetrze. Jako, ze umowilismy sie nie rodzic dziecka w samochodzie ani na parkingu i mamy sie za rozsadnych rodzicow ; pojechalismy. Bylo juz po korkach (w druga strone wreszta bo ze wsi do miasta), leniwy ruch samochodowy, lekki zmierzch i duzo roznych swiatel - mialam takie nieco filmowe momenty zawieszonych kadrow; woreczek gorczycowy zachowal wzglednie temperature na czas jazdy, siedzialam sobie na krawedzi tylniego siedzenia, ze moglam sie kiwac i nie bylo dramatu, tylko perspektywa bewnadziejnie regularnych skurczy co 3 minuty ale dosc krutkich;
Calkiem godnie dokiwalam sie do recepcji, gdzie zaczelam sie smiac bo co mam mowic, ze rodze, prosze mi wierzyc, tylko tak dobrze sie trzymam;pani wydala mi plachte naklejek z moim nazwiskiem i danymi i poslala pieszka na I pietro na porodowke (wywiad aka dossier mialam zalozone juz w 8 miesiacu + plan porodu). Droge na porodowke znalam dobrze bo bylam tu ostatnio trzy razy probujac odzyskac zagubiona ksiazeczke ciazy, takze nawet mi tetno nieskoczylo. Dzwonie i mowie spokojnie i rzeczowo, ze 39+6 i ze skorcze co 3 minuty i ze drugie dziecko wiec wiem co mowie (bitch); w nadziei, ze trafilam na frankofona co mowi po angielsku ; whatever; Chyba czytali wtdy moje papiery albo szykowali sale, bo stary zdazyl obrucic po walizki do samochodu.
Weszlam do dobrze znanej mi malej salki porodowej nr 3 (gdzie wczesniej urodzilam JereMisia a ostatnio wypelnialam papiery wiec luz); raczej bialo-pomaranczowej. Polozna ktora mialam az do przejscia do pokoju z wanna sprawnie podpiela mnie do ktg, spytala czy zycze;ballon, i przyniosla pilke z podstawka, po raz milionowy w tej ciazy pobrala mi krew a wychodzac spytala na ile w skali 1- 10 oceniam swoj bol. Oczywiscie wietrzylam podstep wiec zadalam szereg pytan pomocniczych; a czy z pilka i tense mi woreczkiem etc. i kalkulujac ze moge nie byc w pol drogi nawet a mam sie spoko powiedzialam, ze 4. Miedzy tym wszystkim oczywiscie mialam te skorcze co 3 min ale wszystko zamieralo poslusznie na moj gest reki; merci beacoup! Badanie rozwarcia ktore niezrobilo na mnie zadnego wrazenia orzeklo, ze 6 cm. Nie wiadomo z czego startowalam ale na stowe nieopylalo sie juz zwiewac po ciemku ze szpitala. Potem pani pojawiala sie z wrzacym woreczkiem, stary dolewal picia, pilka pozwalala wyladowac energie wyzwolona przez bol (chociaz naprawde psychicznie odbieralam to rzeczywiscie jako rozwieranie, skorcz. Pokretla Tensa, czestotliwosc i moc, mialam przezornie ponastawiane na jakas 1/; w ten sposob czulam przyjemne relaksujace mrowienie i wciaz moglam sciskac nadajnik jako zrodlo nadziei…Musze sobie podpiec woreczek w mikrofali bo pamietam, ze mialam zapamietac ten charakterystyczny smrodek prazonych ziaren; Oczywiscie bylo mi cholernie goraco od podgrzewania podbrzusza co 3 min i co chwila przesuwalam monitoring dziecka ale sama sobie poprawialam bo nawet czulam tym razem spod skurczy ze sie rusza. Jak zdjelam bluze dostawalam dreszczy; zaczynaly mnie bolec nogi od nerwowego krazenia po pokoiku dla rozluznienia jak i od kilkugodzinnego hipkania na tej cholernej wowczas pilce. KTG opowiadalo, ze skurcze z okolic 90ciu siegaly teraz ok 120stu ale tylko niektore byly minimalnie nieprzyzwoicie za dlugie. Wtedy zaczelam patrzec na rosnace i malejace wskazania co pozwolilo mi jakos oderwac sie od tego co czulam; podbilam faze na tensie i zaczelam narzekac na wysokie szpitalne lozka, na ktore nieoplacalo mi sie wspinac po to by za 2,5 min pedzic na wzbierajacym skurczu w strone pilki (again and again…) to zreszta prawda co mowia o skurczach sa jak fala a potem jakby szczyt gory, ktory jak sie pokona/przeczeka przemienia sie lagodnie opadajacy stok - oddala bym wowczas krolestwo za bycie w domu i mozliwosc rzucenia sie twarza w jakas poduche albo na kolana przy naszej sofie…w wolnym tlumaczeniu ;pierdole, nie robie! Jedziemy do domu.; Oczywiscie nei mialam czasu ani energi do stracenia na gadanie, wygonilam starego z fotela i zalegalam w jakiejs namaistce lezenia. W glebi duszy troche nawet bylam sklonna plakac, no ale wiadomo; fighterzy nie maja czasu akurat teraz. Wtedy wymyslilam, pomimo, ze nic mnie niedenerwuje tak jak dotyk, ze poprosze Starego o wyasowanie ramion i placow, ale rytmicznie kurwa rytmicznie, w rytm skokow na pilce bo juz nie dawalam rady rozluznic sie sama pomiedzy skurczami nawet jak sapalam jak jakis kaszalot w rui (to wszystko naprawde jest w ten desen od surykatki do lwicy LOL). Jakos wtedy przyszla polozna, mialam jeszcze wiecej krwi na podpasce w tego rozwierania ale glowka zatamowala widac wody. Pani orzekla, ze 9! Dziewiec! I czy pani zyczy do wanny!!! Bylam tak przeszczesliwa, ze prawie sie wzruszylam ale nie mialam czasu.. chociaz wlasciwie z ulgi i satysfakcji wlasciwie przestalo mnie bolec. Zrozumialam tez, ze wcale nie mialam chwili slabosci ; to byl poprostu kryzys 8go centymetra i itak spoko bo nie krzyczalam klasykow ;zrobcie mi cesarke, czy tam ,wyjmijcie to ze mnie ;-) . Pani poszla napelnic wane (taka fikusna ceramiczna nie basen ofc.) a ja se gracko podkrecilam tensa, bo co mi tam;
Teraz czekala mnie praca psychiczna pt. Opuszczenie jednego pokoju, przejscie do lazienki, podjudzenie fighterki do odpiecia tensa (prad zasadniczo ni elubi wody), zdjecia ubrania i wejscia do wanny ; to jest wyczyn niebywaly jak sie ma faze na zimna cole i podusie;
Oczywiscie jak siadlam na kibelku dopadl mnie skurcz wiec ani wstac ani sie wysikac ani nic, tylko nieznane mi z poprzedniego porodu uczucie napierania; na napieralo jak nic, wiec ide i mowie, ze napiera; to byla wanna z bramka/sluza wic to co napelnila juz lekko wystyglo. Niezastanawiajac sie wiele odpalilismy fajerki i dolalismy wrzatku (tzn bez zmiany ustawienia). Tu utwierdzilam sie, ze whatever will happen, wanna jest genialnym wynalazkiem i wyborem ; slusznym instynktem bylo tez zachowanie jej na sam samiusi koniec gdy naprawde liczy sie czy poczuje roznice; Zrozumialoam natychmiast czemu na filmach kostiumowych krzycza zeby nagotowac wrzatku i przygotowac szmat ; wlasnie po to !!! Bylo mi tak dobrze;no jak w wannie po jakiejs gorskiej mordendze;Kleczalam sobie (okrakiem takim) w brazowym bikini z zachodu po mojej mamie, jeszcze z lat 70tych chyba. Drzemalam sobie zasadniczo i bylo milo. Zmienila sie w miedzyczasi epolozna ; z blondynki na brunetke, z bezszelestnej na bardziej energiczna ale tez widziala, ze niepogadasz, i ze nie szukam zadnej pomocy wiec wyszla. Teraz mysle, ze zalapalam sie wtedy na rodzaj orgasmic birth o ile moge sobie wyobrazic. Na skorczu, zbardzo mocnym ale upelnie innym niz w poprzedniej fazie tempego bolu, bujalam sie raczej gwaltownie wydajac odglosy (powiedzmy foka w rui ??) i przysiegam poprostu musialam sie dotykac, zdaje sie ze nawet w lechtaczke dla jakiejs kontry do tego co sie dzialo. Za kolejnym razem uswiadomilam sobie, ze to dokladnie takie parcie/cisnienie/szalone zupelnie napiecie jak tuz tuz przed orgazmem - z tym, ze jakims super turbo mega z tym, ze orgazm nie nadchodzi i nie ma rozladowania tylko tak cie trzyma dopuki nie pusci. Uznalam, ze to lekkie szalenstwo jest i prosze mnie tu tak podstepnie niepopierac i walnelam sie na plecy z rekami za glowa dyszac juz caly czas. Polozna stwierdzila, ze poza wszystkim jest mi tez zagoraco, puscila chlodnej wody i otwarla okno a stary kupil zimna wode z automatu na korytarzu (cola sie zaciela ale bylo mi dosc wszystko jedno) lezalam sobie i na skurczu tylko sapalam i polewalam brzuch, dosc nerwowo, ciepla woda wtedy macica byla juz tak kamienna, ze wyczuwalam chyda dupke pod prawymi zebrami. Przeczekujac zasadniczo. (docenilam tez moj sportowy kubek ze slomka bo ta cholerna wode trzeba bylo i zaordynowac i odkrecic i przechylic a nie mialam czasu ;-) ). Wtedy nie-maz dobrze wytresowany zawczasu zaczal uprzejmie mi przypominac, ze kazalam mu niesluchac tego co mowie tylko naklaniac i nalegac, zebym jednak wstala bo przeciez poprzysieglam sobie rodzic w pozycji wertykalnej, grawitacja ochrona krocza. Bardzo uprzejmie odpowiedzialam, ze wiem, ale teraz akurat nie moge wstac, bo jak sie pionizuje napiera mi glowka i wtedy bede musiala naprawde rodzic i przec a przeciez sobie leze i zbieram sily. Musialam wygladac przekonujaco, bo polozna dopiero wybierala sie dzwonic po mojego lekarza…potem zasadniczo niepamietam, bo okazalo sie, ze organizm mozna oszukiwac tylko dopewnego czasu i kol. Dziecko uznala, ze wychodzi i koniec. Poprostu zaczela wychodzic o nic mni enie pytajac. Przelaczylam na repertuar tura w rui jak nie dinozaura jakiego - w oka mgnieniu przypominajac sobie poprzedni porod i ogolnie "how does it feel" - zasadniczo uczucie bycie przenicowywanym i zasysanym (tym razem dodatkowo pod wode) plus sila tornada/ tsunami no bo nie wodospadu, ktora wypycha z ciebie tego kokosa niechybnie w pochwe no zywy ogien przysiegam w pewnym momencie wszystko ustalo, glowka dzieki bogu wycofala sie, bo podejzewam, ze przeszlam juz na cos w stylu pornograficznego "och fuck !; polecilam poloznej nastepnym razem uzyc jakiejs kontry/przeciwsily bo oszaleje, przeciez mi to idzie nie w ta dziure a nawet centralnie pomiedzy w ramach interwencji medycwnyc miala nawet ubrana juz rekawiczke na jedna reke ;-) (bonus nr 1. w ogole nie wiem kiedy glowka przeszla przez obrecz bioder. Bonus nr 2. tym razem sama z siebie siegnelam i czulam miekko-twarda ciepla glowke). Wtedy przysiegam otwarly sie drzwi, wszedl lekarz mocno po cywilnemu i w ogole 22ga we wtorek, zdazylam powiedziec cos w stylugood timing, no zarcik taki, a on, ze nawet po niego nie dzwonili jeszcze tylko przechodzil akurat, hmmmm. Cos powiedzieli sobie skrutowo nade mna po luksembursku. Potem srednio pamietam bo musialam oddac sie krzyczeniu i nic nie moglam zupelnie zrobic i tylko sie temu poddac i przysiegam, prawie to bylo slychac POP ! wyskoczyla glowka; Jakiez bylo moje szczescie dwa orgazmiczne skurcze, dwa zignorowane skurcze, ze dwa wyhamowane oddechem i zadnego cholernego parcia godzinnego !!! Mowie im chwila moment, a oni, ze za pozno, dziecko sie rotuje (czuje kurna pani, to ramie w pecherzu czy gdzie, ja pierdole), baby is comming pani prze (ramiona) i jeszcze (dupka i nogi) wszystko to czulam i pomyslalam, ze to troche dziwne bo ja jeszcze nie jestem gotowa, nawet zamknelam oczy i nie lapalam zadnego dziecka (stary za to wszysciusienko widzial bo woda byla caly czas czysciusienka !!!). Godz. 22 :28.
Po chwili raczej zdziwiona tule bardzo rumianego i pyzatego mopsika nic nie przyszuranego ani pogniecionego. Lekarz nawet niezdazyl ubrac rekawiczek tylko poklepal mnie po ramieniu i ogolnie byl dosc rozbawiony. Foczka lezala pod mokrym recznikiem i nawet niezaplakala wlasciwie gdy nagle zaczeli jej podpinac pepowine i machac nozyczkami myslalam, ze poczekaja (w glebi serca strasznie mi zal bo to na zawsze!), costamcostam i wtedy widze nadciagajaca chmure krwi lozysko odeszlo i koniec kropka a kawal tego jest do wyparcia zasadniczo. Zaczeli spuszczac ta watpliwa wode a ja sie zastanawialam jak ryba wyrzucona na brzeg jak kurde wylezc z mokrej wanny z tym dzieckiem…byl jednakze podciag z przescieradla ale trohe potrwalo az pozbieralam nogi etc. Polozna narzucila na mnie szlafrok szpitalny i przeszlam z powrotem do malej pomaranczowej salki czujac pieczenie bo rzeczywiscie poszlo mi troche bokiem ;-) Haftowal mnie na lokalnym znieczuleniu dziwne bo czulam pieczenie ale nie igle.
Potem mielismy skin to skin podczas ktorego zakrwawilam slicznie dwa podklady, dowiedzialam sie, ze stary nie umie obsluzyc gumki do wlosow (a wlasnie urodzila mu sie corka)), napawalismy svernixem na plecach i wlosach, jadlam suszne figi i daktyle oraz obalilysmy 4 cyce, ktore jako, ze sie skutecznie stymulowalam w poprzednich dniach nie byly puste a ssak pyzaty nienasycony. Na koncu juz robilo nam sie troche zimno i juz mialam dosc tego bondingu i cyckania i siedzenia na golasa ale bylo jakies emergency cesarskie i wszyscy poznikali.
W swoim pokoju bylam wiec w sumie grubo po 1 w nocy ioczywiscie za cholere nie moglam spac z tej wyczynowej ekscytacji, zetakie tluste i ze pop i ze juz w ciazy nie jestem (o 3 wymienialam wiec smsy z ana138 ;-)

Wlasciwie juz nastepnego dnia po porodzie mimo calej przeciez doslownosci i namacalnosci efektow dopadlo mnie to samo zadziwienie co poprzednio ze to juz, ze to naprawde, ze tak troche w miedzyczasie a na zawsze, ze przeciez wczoraj jeszcze dzwigalam wrzynajaca mi sie wszedzie kule a teraz jej nie ma po calkiem przyjemnym wieczorze w polmroku szpitalnego pokoju doskwierajacym mniej wiecej tak jak przykry obowiazek odbycia podrozy pekaesem - srodek prowadzacy do celu, piec godwzin i po wszystkiem - inaczej sie nie da. Drugiej nocy gdy rozchulala sie laktacja mimo, ze Pyza byla straszna pyza i to niepodobna zupelnie do nikogo nadeszlo wielkie love i godziny >> tygodnie kangurowania i oddychania sobie w cieniu cyca.

p.s. 1: moj opis poprzedniego porodu: hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2002&postdays=0&postorder=asc&start=600
p.s.2 : post o TENSie : hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=617013&highlight=#617013

MartaJS - 2013-10-10, 22:40

kulka2010, przeczytałam! Cudowny poród i świetna relacja!
rozmaryna - 2013-10-10, 22:47

Kulka, rewelka :) :) zapamiętam sobie o tej wannie bo też chce korzystać:)
mariaaleksandra - 2013-10-10, 22:47

Mi tez sie udalo przeczytac ;) az mi sie zachcialo rodzic :)
Kamyk - 2013-10-10, 23:26

kulka2010, rewelacyjny porod i opis. Czyta sie z zapartym tchem.
malwiska - 2013-10-10, 23:43

kulka2010, aleś się rozpisała! Fajny opis i poród. Mam takiego samego pieprzyka w tym samym miejscu. Zdjęcie z Pyza jest cudowne! :-D
gaba - 2013-10-11, 07:30

kulka2010, świetny opis, czytałam z zapartym tchem, piękna sprawa z tym porodem w wodzie :) ! Gratuluje!
dynia - 2013-10-11, 08:46

Kulka WOW!!! Mistrzyni suspensu!!! Rewelacje&gratulacje :***
kulka2010 - 2013-10-11, 08:53

hehe dzieki wszystkim!
za kompelmenta a zwlaszzca za nocny czas poswiecony na lekture:-)
ciesze sie, ze mialam powod zeby wszystko to spisac zanim zmieni sie w jakas przefermentowana fragmentaryczna opowiesc (bez orgazmow, hehe)

ze tez kurde nie widac jaki mam piekny kolor wlosow malinowy;-)

p.s. pieprzyk bardzo podoba sie konsumentom, jest na czym oko zawiesic /ale nei wiem jak wypatrzylas!/:-)

Sunflower - 2013-10-11, 09:05

kulka! świetny opis! bardzo obrazowy. super Ci poszło! :)
kml - 2013-10-11, 09:14

Mo że to nienormalne, ale po takim opisie, to aż chce się rodzić :lol: Wciągające bardzo ;)
nemain - 2013-10-11, 09:29

kulka gratulacje raz jeszcze! piękny poród, świetny opis i cudowne zdjęcie :)
Soul - 2013-10-11, 10:33

Przepiękny opis, samo życie - czytałam ze śmiechem i łzą w oku!!!

Gratuluję kulka! :-)

kulka2010 - 2013-10-11, 10:38

dzieki. co ja mam powiedziec;-) tez mi sie podobalo i niewyobrazam sobie nieprzezyc tych godzin i dni najpierwszych juz ani razu...
pancia - 2013-10-11, 12:21

kulka swietny opis, bardzo edukacyjny tez!
wiem juz na co zwrocic uwage, no i ciagle licze na porod w wodzie a ze Syn duzy to mam nadzieje ze to pomoze.
dzisiaj przyjechal moj TENS, wiec Synu drogi do boju!

:)

kulka2010 - 2013-10-11, 13:55

mam nadzieje, ze pomoze:-)
odpal se tensa i sprawdz bateryjki zawczasu zeby paniki nie bylo;-)

moony - 2013-10-11, 14:11

kulka, super opis :D podobny poród będę wizualizować :)
Jadzia - 2013-10-11, 17:54

kulka, genialny opis! Wreszcie czytałam coś z uśmiechem na twarzy, a nie strachem i przerażeniem ;)
ana138 - 2013-10-12, 00:44

Kulka swietne !!! czytałam z zapartym tchem, posmiałam się i wzruszyłam, bardzo lubie takie opisy :mrgreen:
fajny masz styl. Zdjęcie z Pyzą zajebiste, w ogóle wszystko super fajne :->

Jabłania - 2013-10-14, 09:34

Kulka, niesamowity był Twój poród :)
Kat... - 2013-10-14, 12:38

kulka2010, świetny opis, świetny poród :-)
kulka2010 - 2013-10-14, 13:45

dzieki:-) !!!
co za doping;-) aka recenzje

dodam, z eprzy zapaleniu sutka wczoraj zupelnie nie bylam taka dzielna..

Sunflower - 2013-10-29, 10:36

No to pora na mnie. Dziś minął akurat tydzień od tego wydarzenia :)

Zacznę od tego, że choć praktycznie miałam indukowany poród, to już dwa dni wcześniej coś się zapowiadało. Przede wszystkim wpadłam w panikę i nerwowe poganianie męża, co by natychmiast pokończył niektóre rzeczy w domu. Dwa dni przed całą akcją było mi po prostu niedobrze, a na dodatek dzień po dniu przyśniły mi się sny z moimi bliskimi zmarłymi - co u mnie nie znaczy źle, znaczy jednak zawsze COŚ ważnego.

Mimo to, nadal pojawienie się Juleni na świecie było dla mnie wielką niespodzianką. I trochę stresem.

W poniedziałek zeszłego tygodnia miałam zaplanowaną wizytę w Domu Narodzin celem kwalifikacji do rodzenia tam. Wstałam koło 8, nastawiłam wodę na herbatę i poszłam do toalety. Tam odkryłam, że mam na bieliźnie plamy krwi - ale nie jakieś wielkie, kilka większych kropel. Powiem wam, że nawet się jakoś nie zestresowałam, pomyślalam sobie tylko, że może niedługo zacznę rodzić (ale niedługo to było dla mnie w ciągu tygodnia) i że może mi puściło jakieś naczynko w szyjce. Jednak pamiętając upomnienia w szkole rodzenia, że krwawienie zawsze trzeba skontrolować poszłam obudzić męża, żeby wstawał, bo przed kwalifikacją do DD podjedziemy pewnie na kontrolę. Niestety na górze, podczas zmiany bielizny, poleciało ze mnie znowu. Tym razem bardziej obficie i tym razem trochę się tym zaniepokoiłam. Postanowiliśmy zadzwonić na hotline medicoveru zapytać, czy to powód do stresu czy możemy sobie działać zaplanowanym rytmem. Niestety lekarka na gorącej linii wyraźnie się zaniepokoiła i powiedziała, żeby niezwłocznie jechać do szpitala a także, żeby w razie pojawienia się bóli zadzwonić do niej jeszcze raz to wyśle karatkę gdziekolwiek byśmy po drodze nie byli. Słysząc, że nie żartuje, nadal spokojnie (bo nie czułam, żeby działo się coś złego ale jednak...) aczkolwiek z werwą ubraliśmy się i bez marnotrawienia czasu na śniadania i herbaty pojechaliśmy do szpitala.

Na izbie przyjęć okazało się, że wkładka, którą założyłam jest również poplamiona. Skierowano mnie na ktg - było bardzo dobre i nie wykazywało skurczy. Potem na usg i badanie ginekologiczne. Tam pani doktor oceniła, że być może krwawienie jest wynikiem przygotowywania się szyjki do porodu i że moge się go niebawem spodziewać. Ale, że bardziej niepokoi ją coś innego - a mianowicie proporcje i waga mojego dziecka. Stwierdziła, że córcia jest dużo za mała (oceniła na 2300) i że ma mniejszą głowę niż resztę ciała, co jest bardzo dziwne. Rzuciła terminem hipotrofia i poszła się konsultować. Wróciła z wiadomością, że oto czeka na mnie już ciepłe łóżko na patologii ciąży i tam powiedzą mi co dalej.

Na patologii podpięto mnie pod ktg na całe 3 godziny. Było dobre, zero skurczy. Krwawienie ustało. Byłam więc spokojna. Przyszła jednak komisja lekarska i orzekła, że jutro będą chcieli indukować poród poprzez podanie oxytocyny. Powód - podejrzenie wad w rozwoju dziecka. Powiedzieli, że być może w moim brzuchu jakieś czynniki nie pozwalają rozwijać się małej prawidłowo i muszą ja wyciągnąć, żeby dalej mogła się rozwijać bez przeszkód. No i że nie wiadomo, czy będą jakieś powikłania. To był trudy moment. Denerwowałam się jej zdrowiem. Kwestię krwawienia zostawiono nijko bez opieki. Nie chciałam mieć indukowanego porodu zwłaszcze przez oxy - jakoś czułam, że to byłoby niedobre dla nas obu. Potem jednak pogadałam rzeczowo z Nemain przez telefon i jej siła spokoju pomogła mi się ogarnąć. Stwierdziłam, że oto mamy sytuację, której czoła trzeba stawić. Że absolutnie z moją córką jest wszystko w porządku, a skoro los zadecydował, że przyjdzie na świat jutro to postaram się to zrobić na własnych warunkach i pomogę jej najlepiej jak umiem przyjść na świat. Z taką myślą poszłam spać, żeby oczyścić się z negatywnych myśli. Było to po południu. Po tej drzemce powiedziałam do siebie i do córki, że zaczynamy rodzić i że niedługo będę ją tylić w ramionach. I naprawdę zaczęłm siebie już traktować jakbym rodziła, choć nic na to nie wskazywało.
I oto, co zrobiłam, zeby było inaczej. Wzięłam długi ciepły prysznic ( ciepły prysznic na krwawienie.... tak wiem, ale tak potrzebowałam), podczas którego słuchałm nagrania hipnozy na pierwszy okres porodu, wizualizowałam, że się otwieram i intensywnie masowałam sobie sutki. Po tej operacji, znów zawołano mnie na ktg (zero skurczy), podczas którego cały czas wizualizowałam rozpoczynający się poród. Potem (już wieczór) odpięto mi i poszłam spać. Obudziłam się na siku. Kiedy usiadłam na kibelku poczułam, że ze mnie chlusnęło. I niestety nie były to wody płodowe, okazało się, że była to krew. Zadzwoniłam po pielęgniarkę, gdyż na wkładce również znów była krew. Ta zawołała lekarkę, a ona jeszcze bez paniki kazała znów mnie podpiąć pod ktg. Po kolejnym a jakże bardzo dobrym zapisie bez skurczy, znów przysypiając poczułam że znów się ze mnie leje. Wstałam i w drodze do toalety zachlapałam sobie majtki i nogi. Znów zadzwoniłam po pielęgniarkę - tym razem wiedziałam, że to nie przelewki bo chlapało ze mnie czystą krwią cały czas. Ona, tym razem w popłochu zaprowadził mnie do zabiegowego. Tam lekarka zbadała mnie i powiedziała, że skoro nie mam bóli ani skurczy to nie umie wyjaśnić przyczyny krwawienia, ale że jest tak obwite, że jest to przesłnka do indukcji porodu. Wiedziałam, że mam mieć jutro indukcję więc się jakoś nie przejęłam, nie zrozumiałam bowiem, że chodzi jej o indukcję TERAZ. A ta, nie wiadomo kiedy pogmerała palcami, tak że miałam wrażenie, że przez pochwę połechczę mnie po gardle i przebiła pęcherz płodowy. Chlusnęło wodą. Mnie zatkało - oto bowiem właśnie dotarło do mnie, że naprawdę JUŻ RODZĘ. Lekarka poinformował mnie jeszcze, żebym była też gotowa, że może się to skończyć cesarskim i odesła na blog porodowy. Było to przed północą.

Odtrnsportowana na salę porodową zadzwoniłam po męża. Na sali znów podpięto mnie pod ktg i pod kroplówkę z nawodnieniem, ze względu na odpływ znacznej ilości płynu we krwi. Położna powiedziała mi, że lakarka zdecydowała dać mi 2 godziny na pojawienie się skurczy, a po tym czasie zaaplikują oxy. Na nazwę oxytocyna mam jednak jakieś uczulenie i moje ciało bardzo mocno przejęło się tym terminem, bowiem skurcze pojawiły się prawie natychmiast. Z początku lekkie, w okolicach 60, a kiedy przyjechał mój chłop już pomiędzy 70-90. I teraz odnośnie odczuć. Byłm podpięta z jednej strony do ktg, z drugiej do kroplówki. To było fatalne, całe moje ciało chciało być aktywne, chciałam kucać, kręcić biodrami, myślałam, że zwariuję od tego przygwożdzenia i marzyłam tylko o tym, żeby mnie poodpinali. Na szczęście mogłam się w pewnym zakresie przemieszczać (na długość pasów ktg, jak na smyczy). Kiedy mnie uwolnili poszłam pod prysznic. Tam skurcze były na tyle silne, że zaczełam jęczeć i przysidać na podłogę. Przeczekiwałam szczyty na podłodze lub oparta o piłkę. Przyszła położna, okazało się, że mam 3 cm rozwarcia. Zaproponowała kąpiel w wannie, co przyjęłam z ogromną wdzięcznością. W wannie było łatwiej znieść narastające skurcze, których intensywność zmusiła mnie do wykrzykiwania niartykułowanych dzwięków w rejestrach, o które bym siebie nie podejrzewały. Tam dopadł mnie też kryzys 7 cm, kiedy dzwięki przybrały na artykulacji i sprowadzały się do: "o nie, tylko nie znowu skurcz" oraz "niech to sie już skończy" :mrgreen: Na szczęście właśnie wtedy zmierzyły mmi rozwarcie i świadomość, że to ten słynny kryzys też pomagała w przeczekaniu. Wtedy położna powiedziała do męża, że daje mi jeszcze 10 minut w wannie i będę musiała wyjść na zapis ktg. Z ktg już położna nie zdążyła. :mryellow: Dokładnie po 5 minutach zaczęłam czuć parcie. Wyprowadzono mnie z wanny wprost na łóżko porodowe, gdzie przyjęłam pozycję taką jak chciało moje ciało, a więc klęczałam i podtrzymując się oparcia parłam. Ten etap bardzo mi się dłużył i był trudniejszy niż sądziłam. Jako, ze w pierwszej fazie przerw między skurczami już pod koniec prawie nie było, a były bardzo intensywne - byłam już zmęczona. W pewnym momencie poczułam, że nie mam siły się już trzymać oparcia i poprosiłam męża, żeby podtrzymywał mnie pod pachy ale i on długo nie dał rady. Samą końcówkę spędziłam w pozycji pół leżącej na boku, podpierając się łokciem, a drugą ręką trzymając za nogę i przyciągając ją do głowy w skurczu. Dzięki położnej, która instruowała mnie kiedy przeć a kiedy nie ( jak to mam nie przeć?! to się da? szok :shock: ) nie miałam w zasadzie obrażeń.

Podsumowując - jak się okazało z wypisu (i co mój mąż potwierdza) rodziłam 2.30 podczas fazy pierwszej i 45 min drugiej. Nie wyobrażam sobie rodzić na leżąco, na plecach. To, że mogłam robić, co ciało chciało - bezcenne. Jestem mega zadowolona ze szpitala św Zofii - przez cały pobyt tam personel był cudowny, a położna przyjmująca poród to anioł.

I naprawdę nie zamieniłabym nic w tym porodzie, bo dzięki niemu czuję w sobie siłę a jak patrzę na moją kruszynę to wiem, że dla niej mogłabym teraz góry przenosić.

To tak na szybko, bo córka mnie absorbuje :-D

mariaaleksandra - 2013-10-29, 11:06

Cudownie. Gratuluje sily :)
kulka2010 - 2013-10-29, 11:24

gratuluje!
bardzo sie ciesze, ze urodzilas swoja glowa a nielekarzem, no i nawet troche popływalaś.
slowa 'patologia' i 'oxy' powinny byc zakazane...
pozdrowienia dla kruszyny

Kamyk - 2013-10-29, 11:37

Sunflower, gratulacje pieknego porodu i opanowania ;-)
A przyczyne krwawienia w koncu ustalili?

ana138 - 2013-10-29, 11:53

sunflower ale jesteś dzielna i silna! gratulacje ogromne.
Kat... - 2013-10-29, 12:07

Sunflower, cudownie, że mimo wszystko dobrze wspominasz poród, myślę, że to ułatwia początek.

Sunflower napisał/a:
Jestem mega zadowolona ze szpitala św Zofii - przez cały pobyt tam personel był cudowny, a położna przyjmująca poród to anioł.
oj tak, od patologii, przez blok do oddziału- wszędzie super :-)
nemain - 2013-10-29, 12:30

sunflower GRATULUJĘ :) i opanowania, i spokoju, i pięknego (oraz bardzo szybkiego) porodu. Najważniejsze, że obie jesteście zdrowe a Ty wspominasz poród dobrze.

Cytat:
I naprawdę nie zamieniłabym nic w tym porodzie, bo dzięki niemu czuję w sobie siłę a jak patrzę na moją kruszynę to wiem, że dla niej mogłabym teraz góry przenosić.


:) wzruszające

Sunflower - 2013-11-01, 08:36

Kamyk, Nie, nie ustalili. Urodziłam i nie wracali już do tej sprawy ;)
Dzięki Wam za miłe słowa :)

czindirela - 2013-11-03, 13:06

W końcu po 2 miesiącach postanowiłam zebrać się w sobie i opisać mój poród. Pewnie nie będzie już tak szczegółowo, ale postaram się napisać to, co najważniejsze.
We wtorek 3.09 obudziłam się o 6.30 i poczułam, że mam trochę mokro. Na piżamie zobaczyłam coś lekko różowego i już wiedziałam, że się zaczęło. Moi rodzice jedli już śniadanie, więc krzyknęłam do nich, że możemy powoli się zbierać, bo zaczynają odchodzić mi wody. Niestety, nie mogłam zostać w domu, bo później nie miałby kto mnie zawieźć do szpitala. Poczułam się nagle tak zestresowana, jakbym była przed egzaminem, więc wypiłam tylko herbatę. Koło 8 poszliśmy do samochodu, a tu niespodzianka – rozładowany akumulator. Na szczęście w ciągu godziny udało się uratować sytuację i ruszyliśmy w drogę. Cały wtorek spędziłam w szpitalu z odchodzącymi wodami, nic poza tym się nie działo. Dopiero koło 22 zaczęłam mieć lekkie skurcze, które trwały przez całą noc a nad ranem ustały. Rozkręciło się dopiero w środę koło 17.30. Skurcze pojawiały się mniej więcej co 4min. Koło 20 ból był już duży, a ja dodatkowo zaczęłam wymiotować i czułam się, jakbym przezywała najgorszego kaca w swoim życiu. Przed 22 położna zabrała mnie na badanie, rozwarcie było małe, ale przyszedł lekarz i zaczął mi tam „gmerać” mówiąc: są 2cm, a teraz 3...a teraz już 4. To ten słynny masaż szyjki? Bo cholernie to bolało i dziękuje za takie masaże. Po badaniu zabrano mnie na porodówkę (wcześniej kazano mi spakować torbę, ledwo dałam radę). Położono mnie na łóżku, na które ledwo się wgramoliłam. W dodatku było przekrzywione i w trakcie porodu ciągle się nie go zsuwałam, bo bardzo się wyginałam na wszystkie strony. Ogólnie czułam się cała pokurczona. Myślałam, że będę rodziła na stojąco, ale jak już się położyłam ,to stwierdziłam, że jednak nie dam rady. W trakcie porodu dostałam 39 stopni gorączki, więc czułam się trochę nierealnie, jakbym odlatywała. Wcześniej planowałam rodzić bez znieczulenia, ale kiedy mi je zaproponowano, to się zdecydowałam. I to była najlepsza decyzja, bo na godzinę straszny ból zniknął. Miałam nawet siłę, żeby wstać z łóżka i odpisać na smsa z pytaniem” czy dalej jestem w ciąży” że tak, ale już niedługo i że jak trafimy do piekła, to na pewno będziemy tam codziennie rodzić. Ale kiedy znieczulenie przestało działać ( to było chyba koło 3) to ból zaczął mi się wydawać nie do zniesienia. Długo nie czułam partych, a jak się pojawiły to myślałam, że trwają wieczność, albo przynajmniej 2h, a okazało się, że trwały tylko pół. Położna cały czas mówiła, że to już niedługo się skończy i „Sebastian nie męcz już mamy”. Kiedy widziała, że ledwo daję radę kazała mi włożyć palec, żeby poczuć główkę. Ja mówię, że nic nie czuję, a ona, że chyba mam krótkie palce :D No to włożyłam jeszcze raz i poczułam mokre i miękkie. Na koniec byłam już naprawdę wyczerpana i nie miałam siły już drugi raz dotykać główki, którą podobno było już naprawdę widać. Położna powiedziała, że do 5 powinnam urodzić, a ja sobie myślałam” tylko tak gadasz”. Ale Seba pojawił się na świecie nawet 15 minut wcześniej. Kiedy zobaczyłam jak wychodzi nagle przestało mnie wszystko boleć i położyłam sobie rękę na flaczkowatym brzuchu. Nie mogłam uwierzyć, ze to się dzieje naprawdę. Położna powiedziała, że Sebastian będzie rozpychał się w życiu łokciami, bo miał rękę przy twarzy, a wokół pępowinę. Polożono mi go na chwilę na piersi, był taki mięciutki i cieplutki i pomyślałam sobie wtedy, że teraz już wszystko będzie dobrze. Potem rodziłam łożysko i uznałam to za obleśne uczucie, na co położna powiedziała, że to jest cudowne,że całą ciąże karmi maluszka i zaprezentowała mi je w pełnej krasie. Pomyślałam, że wygląda jak wielka wątroba albo zegar z obrazu Dalego :P . Mogłam przez chwilę karmić Sebka, ale akurat jak ładnie się przyssał, to przyszła położna, żeby go zabrać na patologię (przez moją gorączkę musieli go przebadać) i kiedy poprosiłam o jeszcze chwilę z synkiem, to usłyszałam pretensje, że ona nie ma czasu, bo jest sama na oddziale, a potem to już było tylko gorzej, ale sam poród nie był jakimś traumatycznym przeżyciem. Jeszcze na koniec napiszę, że w pewnym momencie coś wleciało na porodówkę i zastanawiałam się czy to motyl czy ćma. Bo jak motyl, to fajny znak (już ktoś wcześniej to opisywał) a jak ćma, to trochę średnio :P . Jak przenoszono mnie na drugie łózko, to znowu prawie z niego zleciałam i położna kazała mi się przesunąć, a ja powiedziałam, że lubię życie na krawędzi :)
Ostatecznie Sebastian pojawił się na świecie jako chłopak na piątkę, bo 05.09 15 min. przed piątą z wagą 3550.

Jak znajdę kolejną chwilę, to przeczytam opisy wrześniowych i październikowych mam.

MartaJS - 2013-11-03, 13:10

czindirela, ale długi poród :-) aż dziwne, że nie próbowali przyspieszać, jak to zwykle mają w zwyczaju (poza tym niby masażem szyjki). Chyba trafiłaś na fajną położną :-)
czindirela - 2013-11-03, 13:34

Nie próbowałam, bo się naczytałam na tym forum, że najlepsza natura ;-) a tak długo to trwało, bo pęcherz pękł dopiero pod koniec porodu i dopiero wtedy tak naprawdę się zaczęło. Po prostu wody zaczęły przedwcześnie odchodzić.
malwiska - 2013-11-03, 15:00

czindirela, właśnie, aż "brakuje" tu kwestii "chcieli podpiąć mi kroplówkę" ;-) dobrze, że było naturalnie! :-D
ana138 - 2013-11-03, 18:08

czindirela, super, dzielna mamo i Sebastianie na piątkę :mrgreen:
jakie znieczulenie ci dali?
no i że jeszcze miałas siłę dowcipkować (że tak niefortunnie powiem ]:-> )

kulka2010 - 2013-11-03, 21:10

super ino ze dlugo. gratuluje cierpliwosci :-)

wlasnie co to za znieczulenie, ze z lozka zejsc sie da???

czindirela - 2013-11-03, 21:19

Miałam zzo, z łóżka zejść się dało, tylko na początku nie czułam się na siłach, chyba przez tę temperaturę i ogólne osłabienie.

ana138, ja zawsze w krytycznych sytuacjach ratuję się żarcikami, bo cóż mi pozostaje :-P

Przeczytałam opisy pozostałych porodów i powiem tak:
nemain zazdroszczę takiego porodu - spokój i wyciszenie, super!
kulka2010, ale emocje, jak na filmie ;-)
Sunflower jak czytałam o tym krwawieniu, to denerwowałam się tak, jakbym była tam z Tobą.

ana138 - 2013-11-03, 22:45

czindirela napisał/a:
ana138, ja zawsze w krytycznych sytuacjach ratuję się żarcikami, bo cóż mi pozostaje :-P

:mrgreen: :mryellow:
ej, ja po zzo nie mogłam sie ruszac i to dosc długo.

czindirela - 2013-11-04, 08:10

ja trochę poleżałam, a jak chciałam zejść z łóżka, to tylko położna zapytała czy nie mam zdrętwiałych nóg, ale że wszystko było ok, to chwilę pochodziłam.
kulka2010 - 2013-11-22, 11:27

prosiemy jakis nowy opis no naprawde....
rozmaryna - 2013-12-02, 15:09

TOMUŚ LEON, ur. 31 X 2013 r.

Poród zaczął się już 29 października wieczorem. Wtedy to na wieczór dostałam skurczy. Jednak wówczas nie wiedziałam jeszcze, że są to skurcze, ponieważ spodziewałam się czegoś na wzór skurczu łydki. :mrgreen: Przeczekałam spokojnie do rana. Rano 30go kiepsko się czułam. Bolał mnie brzuch, ale nie chciałam sobie robić nadziei. Nie mogłam się na niczym skupić. Po południu postanowiłam wejść do wanny. Przesiedziałam w niej pół godziny. Zrobiło mi się dużo lepiej. Mijały godziny a lekkie skurcze zamieniały się w coraz mocniejsze. Wymieniłam z przyjaciółką kilka smsów, które uświadomiły mi, że czekanie na skurcze „ jak w łydce” mija się z celem, bo oto to co odczuwam już drugi dzień, to właśnie to na co czekam. Około godziny 20stej dotarło do mnie, że rodzę. Przytuliłam się do Ukochanego i powiedziałam, że poród się zaczął. Noc była ciężka. 3 cm rozwarcia, które towarzyszyły mi przez ostatnie miesiące ciąży, wciąż pozostawały 3 centymetrami rozwarcia. Skurcze nasilały się. Myślałam, że są już bardzo mocne, ale myliłam się, mocne miały dopiero nadejść. Do godz 4 rano byłam już mocno zmęczona, a rozwarcie wciąż niezmienne. Weszłam do wanny. Ukochany polewał mi brzuch wodą przy każdym skurczu. Czas mijał, a jednak nic się nie działo. Daliśmy sobie czas do 5 rano, jeśli nic się nie zmieni mieliśmy wylądować na porodówce w św. Zofii. Kolejny skurcz dał mi świadomość czegoś bardzo ważnego. Blokowałam się. Ze strachu każdy skurcz zamiast przyjąć z miłością i wdzięcznością, że oto zbliżam się do powitania mojego Synka, odpieram. Uciekałam myślami. Kurczyłam się w sobie i zamykałam przed światem, przed bólem, przed skurczami. Ale w tym jednym momencie poczułam, że coś jest nie tak, że robię wbrew naturze porodu, mimo że wierzyłam w całkowitą naturalność narodzin mojego Dzieciątka. Nadszedł kolejny skurcz. Woda z wiaderka, którą próbował mi pomóc Partner, powoli otulała mój brzuch. Było już grubo po 5 rano, zdaje się, że zbliżała się powoli 6ta. Przyszła myśl – rozluźnij się. Skurcz to nie Twój wróg. On wcale nie chce Cię zniszczyć. On pomaga Ci w najważniejszym wydarzeniu życia Twojego Synka. Stałam się wodą. Tak, dokładnie tak… Stałam się każdą kroplą wylewanej na mnie wody, stałam się każdą kroplą wody z wanny. Stałam się miękka i elastyczna. Każdy skurcz witałam krzykiem i mantrą – otwieram się, otwieram się, jestem szerokim kanałem, otwieram się… Wizualizowałam wszystko, co dawało mi spokój. W skurczu zamiast uciekać, byłam wodą, byłam relaksem, który przynosiła, byłam jej strukturą i barwą. Znikałam. Dochodziła szósta. Wyszłam z wanny. Sprawdzamy rozwarcie. Było jakieś niecałe 6 cm. Podczas badania rozwarcia odeszły wody. W całym pokoju uniósł się najsłodszy zapach niepodobny do żadnych znanych ludziom zapachów. Najsłodszy, mistyczny, wspaniały, święty... Nie mogłam przestać wdychać go. Dawał mi siłę i poczucie, radości chwili. Z całego serca chciałam zapamiętać ten zapach…
Rozwarcie 6cm. Pomyślałam, że czeka mnie jeszcze parę godzin tej walki. Nadszedł skurcz. Silny, że niemal rzucił mną na ziemię. Odczułam, że pewnie nadchodzi słynny siódmy centymentr. Wtedy od razu pojawił się kolejny, równie mocny. Pomyślałam, że umieram. Mówiłam, że nie dam rady. A w środku ogromnie cieszyłam się, że wszystko mi się udaje. Po trzecim z kolei skurczu nastała cisza. Poczułam, że chcę iść do toalety, gdyż przerażała mnie wizja umazanego w odchodach syna, a skoro skurcze dziwnie ustały to warto skorzystać z tej okazji. Wybiła szósta. W drodze do łazienki złapał mnie skurcz niepodobny do poprzednich. Przeczekałam go kucając przy oknie. Intuicyjnie zaczęłam przeć. Gdy skurcz minął poczułam chęć sprawdzenia jak tam rozwarcie. Poczułam coś bardzo nisko. Wystraszyłam się, że to pępowina, bo kształt tego co dotknęłam przyniósł mi takie skojarzenie. Poszłam do łazienki. Tam przywitało mnie kilka skurczów, które zdawały się być jednym wielkim ciągiem skurczów. Parłam. Była 6:10, kiedy dotknęłam pierwszy raz główki Syna ze świadomością, że to właśnie główka… Zebrałam resztki sił. Myślałam, że nie dam rady dojść do materaców przy łóżku. Podniosłam się z toalety i powoli, okrakiem doszłam do materaca. Oparłam się o łóżko i nie zdążyłam zebrać myśli i poczuć chęć parcia, gdy wyskoczył mój najdroższy Synek. Była 6:15. Marzyłam, by jego przyjście odbyło się w sposób najłagodniejszy z możliwych, lotosowo. Bez medykalizacji. Niestety pępowina okazała się niewyobrażalnie krótka. Dzieciątko tkwiło zawieszone między ziemią a moim łonem a ja nie mogłam go przytulić. Łożysko nie wychodziło, utknęło w kanale. Podjeliśmy decyzję – przecinamy. Gdy krew przestała tętnić odseparowaliśmy Skarbeczka od łożyska. Wreszcie mogłam wziąć go w ramiona! Nie docierało do mnie, że właśnie dokonał się cud. Położyłam się z nim na łóżko. Całą sobą czułam jego ciepło i spokój. Nie zapłakał. Ani razu nie zapłakał. Byliśmy nadzy. Przytulił się do mnie i westchnął. Przytulił, abym mogła uwierzyć, że naprawdę tutaj jest. <3

Po jakimś czasie, nie wiem nawet jakim, urodziłam łożysko. Umyliśmy je i zasypaliśmy solą z lawendą. Niebawem wyrośnie na nim drzewo.

:-)

moony - 2013-12-02, 15:16

rozmaryna napisał/a:
siódmy sentyment.

Piękne :D

A tak serio, to wspaniały opis.

rozmaryna - 2013-12-02, 15:17

moony, akurat edytowałam :) :D
moony - 2013-12-02, 15:20

Oj tam, po co? :D
dynia - 2013-12-02, 15:24

rozmaryna z opisu rozumiem,że rodziłaś w domu bez asysty czy tak?
Bardzo ładny,uduchowiony opis :-)

koralina1987 - 2013-12-02, 15:25

Wspaniałe opisy! Ależ to przeżycie, jak się czyta to gęsia skóra się pojawia....
Mam pytanie do Rozmaryny, czy dobrze rozumiem, że rodziłaś bez położnej?

rozmaryna - 2013-12-02, 15:27

dynia, w Domu Narodzin. Miało być bez asysty bo o tym marzyłam, i właściwie tak było bo położna nie ingerowała tylko zaglądała czy żyjemy :) Opis wygląda tak, bo tak to pamiętam. Dokonałam tego sama, mimo tego, że nie tam gdzie pragnęłam :) Następnym razem będzie zupełnie w domu :)

A tak w ogóle, na początku porodu mieliśmy ogromną głupawkę :) :D Zamiast krzyczeć przy skurczach, śmiałam się na cały Dom Narodzin :D

lenka86r - 2013-12-02, 15:44

rozmaryna, wspaniały opis :) piękny poród :) gratuluję :-D
sylv - 2013-12-02, 15:57

Pozazdrościć! :mryellow:
nemain - 2013-12-02, 16:47

rozmaryna raz jeszcze gratuluję i cieszę się razem z Tobą. czuć z tego opisu ile siły może dać kobiecie dobry poród :) <3
niedzielka - 2013-12-02, 17:52

Aż łezka wzruszenia w oku mi się zakręciła :)
ramona - 2013-12-02, 19:12

Zazdroszczę porodu w domu narodzin. Pięknie :-)
jagodzianka - 2013-12-02, 19:31

rozmaryna, łaaaał, super poród i super opis, pozazdrościć takiego świętego spokoju bez położnych, lekarzy i tym podomnych ;-)
Kamyk - 2013-12-02, 20:50

rozmaryna, piekny opis, az mi lzy polecialy.
I dalas mi pomysl, co zrobic z lozyskiem ;-)

nemain - 2013-12-03, 10:43

Kamyk jesli zamierzasz rodzic w szpitalu to bedziesz musiala zapytac czy ci oddadza lozysko. zazwyczaj jest ono traktowane jako odpad medyczny i wyrzucane zaraz po porodzie.
ganio4 - 2013-12-03, 11:41

Jak miałam 20 lat temu praktyki na oddziale gin-poł. łożyska były zbierane, zamrażane i skupowane przez firmy farmaceutyczne. Nie sądzę, żeby ktos wyrzucał takie drogocenne ,,mięsko" ;-)
nemain - 2013-12-03, 12:00

ganio4 no oficjalnie (przynajmniej w szpitalach, które znam) mówi się, że są poddawane utylizacji :) a co robią w rzeczywistości to kto to wie :roll:
Kamyk - 2013-12-03, 15:46

nemain, na razie szykujemy sie z mala Kalinka na porod domowy. Wszystko fizjologicznie, mala juz obrocona, wiec jest duza szansa, ze nam sie uda :-D
kulka2010 - 2013-12-03, 18:03

:-)
tez uwielbiam zapach wod płodowych
jest prawie niepodobny do niczego innego i niestety trudno mi sobie go juz przypomniec
i zawsze mowie, ze rodzi sie glową - pzrynajmneij w tym sensie, ze z całą świadooscia trzebba ja wyłączyć odnalazłwszy 'zwierzaka' /czy tam Kobiete, czy tam Nature czy Bozie ;-) /
i piatka za zczolganie sie z toalety - brzmi znajomo:-)

starsznie zazdroszcze łozyska...my tacy nie u siebie:-(

sylv - 2014-01-13, 12:09

Chyba już jestem gotowa ;)

A więc 29.12 od rana czułam się lekko nie w nastroju, podirytowana i ogólnie na nie, związku z czym wybraliśmy się do lasu z psem, żeby się trochę zrelaksować i dotlenić. W czasie spaceru łapały mnie skurcze co kwadrans, ale w domu po krótkim odpoczynku minęły. Wieczorem rozłożyliśmy się do oglądania True Grit, ale w połowie już nie mogłam się skupić, bo zaczęły się bóle jak miesiączkowe, coraz mocniejsze i plamienie, po prysznicu nie przechodziły, zaczęliśmy powoli się pakować, zadzwoniliśmy po opiekę nad kudłatym czworonożnym dzieckiem i przy skurczach co 5 minut ruszyliśmy do szpitala, około 23. Na IP miła położna, zebrała papierologię, wezwała lekarza, który też był b. miły, stwierdził, że bezsprzecznie rodzę, mimo, że rozwarcie niewielkie (odeszły resztki czopa), zabrał mnie na ulgi tam stwierdził, że dziecko jest hipotroficzne, waga ok. 2.5 kg, brzuszek „stanowczo za mały” i inne tego typu urocze njusy… :shock: Byłam już nieźle wystraszona, tym bardziej, że wpisał w rozpoznaniu „podejrzenie IUGR”. Położył mnie na Sali przedporodowej, przyszła mocno sfochowana położna, która stwierdziła, że ja idę spać, a mąż jedzie do domu… Oczywiście, nie było takiej opcji, miałam już takie bóle z krzyża, że nie mogłam usiąść, ktg na stojąco jakoś dałam radę, słuchając tekstów tej pani pt. „te skurcze koło porodu nawet nie stały”, „w takim tempie to pani za 5 dni urodzi”, „jak się pani nie opanuje i nie uspokoi, to dopiero pani zobaczy, jak pani będzie jutro cierpieć”, itp. itd. :evil: W końcu poszła w cholerę, a my zostaliśmy sami i do 6 rano próbowaliśmy działać – chodzenie, kręcenie biodrami, kucanie, klęczenie, prysznic, masaż, przeciwnacisk – nie położyłam się nawet na minutę, jeszcze kilka dni po porodzie miałam naczynia popękane na skórze w okolicy krzyża od wielogodzinnego naciskania. Przez całą noc wypracowaliśmy… JEDEN centymetr, jak z satysfakcją zakomunikowała owa przemiła położna :-/ Byliśmy załamani, że tyle pracy na nic (cholernie bolało już od wielu godzin). Działaliśmy dalej, ok. 8 przyszła moja lekarka, zapytałam o to nieszczęsne usg, uspokoiła mnie, że w ogóle co za diagnoza i waga może się diametralnie różnić, ja jestem drobna, więc dziecko ma prawo być małe i ogólnie wszystko będzie dobrze. Okazało się, że dobiliśmy kolejny centymetr i jadę na porodówkę, gdzie były dwie super położne i moja pani doktor. Niestety, o wannie nie było już mowy, rozwarcie postępowało za wolno, plus pępowina i to nieszczęsne usg, ktg wyszło ok, proponowano mi pozycje wertykalne i prysznic, ale ja już nie byłam w stanie się ruszać, siedziałam przez resztę porodu (4h), podpięta pod maszynę, bo po przekłuciu pęcherza okazało się, że wody są zielone i zdarzyły się spadki tętna, plus pępowina na szyi... Położne instruowały, jak oddychać, mąż był cały czas przy mnie, pomagał przetrwać skurcze, dopingował, lekarka i położne przed każdą wykonywaną czynnością mówiły dokładnie, co będą robić i po co i czego mogę się spodziewać, więc czułam się bezpiecznie. Dostałam lek przeciwbólowy, żeby odpocząć chwilę (skurcze i potem bóle krzyżowe trwały od 22, a była już 10), niestety, podziałał tylko na moment, rozwarcie dojechało do 7-8 cm i koniec… Synek był ułożony prawidłowo, niestety, szyjka na skurczu robiła się twarda i nieprzepuszczająca, przestała się skracać, bóle były coraz gorsze, dostałam dwa razy zastrzyk na zwiotczenie szyjki, po dwóch godzinach nadal to samo, na salę wjechał wózek i już wiedziałam, że koniec rodzenia sn… Lekarka zapytała, czy się zgadzam na cięcie, podpisałam papierki, zawieźli mnie na salę, a tam wiadomo – rurki, kable, lampy, zamieszanie, ruch, na szczęście przemiły zespół, anestezjolodzy głaskali po głowie, trzymali za ręce, uspokajali, mówili, co się dzieje, jak Mały został wydobyty wszyscy krzyczeli jak na meczu :-) , ogólnie atmosfera mimo bólu i wielkiego stresu bardzo pozytywna, przynieśli mi go do przytulenia i niestety pojechał na oględziny, bo malutki, siny od pępowiny i wymęczony tymi 14 godzinami, dlatego dostał tylko 7 punktów (po 10 minutach na szczęscie już 9)… Jak było po wszystkim i lekarze szyli, trzęsłam się jak galareta, w ogóle nie mogłam się uspokoić, straszne uczucie, nie wiedziałam, co się dzieje ze mną, anestezjolog mi wytłumaczył, że to z emocji i wszystko jest dobrze, ale uspokoiłam się dopiero na Sali pooperacyjnej, gdzie przywieziono mi synka i mogłam go nakarmić i przytulać, w sumie w ciągu godziny od porodu. Najbardziej żałowałam, że mąż nie mógł być ze mną na Sali pooperacyjnej i 7h leżeliśmy tylko we dwójkę, ale za to potem dostaliśmy wielką, super wyposażoną jednoosobową salę i już mogliśmy się przytulać we trójkę :mryellow:
Personel położniczy – super, pierwsze dwie doby w nocy mi małego przystawiały, przewijały, bo ja prawie nie mogłam się ruszać (ogólnie bardzo kiepsko zniosłam to cięcie, mimo, że goiłam się bez problemu), neonatologiczny nieco gorzej (chaos informacyjny, nieprzedstawiający się pediatrzy), poza dwoma-trzema jednostkowymi przypadkami pt. dopajanie i dokarmianie (raz faktycznie dokarmiły bez mojej zgody) wszystko ok, doradczyni laktacyjna na miejscu, zaangażowana i zainteresowana. Jeżeli chodzi o całokształt – naprawdę, bardzo polecam szpital. Jest trochę smutno i żal, że nie udało się, jak chcieliśmy, że trudniejszy start przez cc, że mnie się to wszystko źle teraz kojarzy przez pooperacyjny ból (w zasadzie dopiero od 2-3 dni jest w miarę ok), ale najważniejsze, że malutki cały i zdrowy.

Pani Panda - 2014-01-13, 12:19

sylv, dziękujemy za podzieleniem się tymi szczególnymi chwilami. Dużo emocji, super,że Twój mąż dzielnie trwał przy Tobie. Byłaś bardzo dzielna, Oluś też. Najważniejsze,że macie to już za sobą i idzie ku lepszemu :-) Pozdrawiam całą trójkę bardzo ciepło i posyłam dobre myśli.Fru! :-D
Kamyk - 2014-01-13, 12:27

sylv, jeszcze raz gratulacje! Dzilna kobieta z Ciebie. A ta polozna z przedporodowej i lekarz "specjalista" do odstrzalu :evil: Nigdy nie zrozumiem takich ludzi, co oni chcieli uzyskac takimi "przyjaznymi" tekstami, wrrr, az sie zagotowalam.
mariaaleksandra - 2014-01-13, 13:00

Sylv mialam podobny porod i odczucia. Tylko chyba jeszcze gorzej traktujace polozne. Teraz jak ktos yta czy J byla rodzona Sn to mowie ze zaliczylam najpjerw porod sn a potem cc, takie 2 w 1 ;)
Ale dla pocieszenia powiem Ci ze ten zal ze jednak cc szybko minal, zle wspomnienia tez, i choc byly to najbardziej bolesne chwile w moim zyciu (pamiec bolowa zostala :) ) to nie wykluczam kolejnych porodow nawet tych 2 w 1 ;)
A J, mimo ze obawialam sie ze dla dziecka lepiej jest sn, nie ma zadnych obserwowalnych i rzucajacych sie w oczy deficytow zwiazanych z przyjaciem na swiat inna droga. Mowi sie ze takie dzieciaczki trzeba woecej 'wysciskac' i dobodzcowac dotykowo, wiec duzo sie przytulajcie i chustujcie.
Wszystkiego dobrego Wam!

koko - 2014-01-13, 13:20

No właśnie, najgorszy scenariusz bo zaliczone 2 porody :-( Sylv, cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, że wyrobiłaś, że Olo dał radę. Najważniejsze, że teraz wszystko będzie już tylko lepiej. I że następny poród (hehe) pójdzie już łatwiej! Wiem, co to znaczy tkwić na skurczach (w tym po oksytocynie) z zerowym postępem rozwarcia. Można złapać załamkę, wypiąć się na wszystko i wracać do domu.
maryczary - 2014-01-13, 13:55

Sylv, wszystkie wiemy co znaczą bóle porodowe (ja szczególnie z pierwszego porodu), więc wiemy, że jesteś super-bohaterką, mega-dzielna i mocna!!
Cudnie, że był przy tobie mąż i (poza tą pierdolniętą suczą) fachowa i wyrozumiała kadra szpitalna.
Jesteś wielka. Tulcie się i kochajcie na maksa. Buziaki.

czindirela - 2014-01-17, 18:55

Gratulacje, byłaś bardzo dzielna! A gdzie rodziłaś?
kulka2010 - 2014-01-18, 18:38

wy jestescie jakies Matki Boskei, ze w tej Polszy rodzicie naprawde...
masz nazwisko tej biczy - nie do pojecia jak mozna byc polozna i tak nienawidzic rodzacych kobiet.
Opis wybroczyn na krzyzach poruszajacy...
pozdrawiamy kurczaka!

ana138 - 2014-01-18, 19:02

patrz.....czekałam na Twój opis i przeoczyłam :oops: :roll:
U nas też się tak wolno rozkręcało, wiem, jakie to frustrujące :-/ najważniejsze, że jesteście już razem. A Kurczaczek jest cudny :mrgreen:

jaskrawa - 2014-01-19, 18:13

kulka2010 napisał/a:
wy jestescie jakies Matki Boskei, ze w tej Polszy rodzicie naprawde...


Nie wszędzie są takie położne. Ja miałam przy obu porodach świetne kobity. No i u sylv też tylko ta jedna taka była... suczysko... A reszta fajna. Nie ma co generalizować.

sylv
, brawa za ten poród (i opis... ;) ), czytałam już po wrzuceniu, ale co się zebrałam, by napisać post, to młody mi się budził :D

maryczary - 2014-01-19, 23:46

jaskrawa napisał/a:
kulka2010 napisał/a:
wy jestescie jakies Matki Boskei, ze w tej Polszy rodzicie naprawde...


Nie wszędzie są takie położne. Ja miałam przy obu porodach świetne kobity. No i u sylv też tylko ta jedna taka była... suczysko... A reszta fajna. Nie ma co generalizować
właśnie. Ja miałam super obsługę a przydzielona mi położna była super i mogłabym ją po rękach całować :-)
kulka2010 - 2014-01-20, 10:54

a to spoko.
mam jakies 'niepatriotyczne' wrazenie ogolne z samego opisu wizyt kontrolnych i izb przyjec.
pzdr

jaskrawa - 2014-01-21, 13:59

W końcu mam chwilę, by coś tu skrobnąć. Rany, strasznie dużo tego, przepraszam.

Zacznę od tego, że już od kilku tygodni na spacerach przy dłuższym łażeniu miałam dość bolesne skurcze. Za każdym razem miałam ogromną nadzieję, że coś się zaczyna, ale za każdym razem wszystko przechodziło, gdy odpoczywałam w domu. Niemąż już przestał reagować na moje teksty w stylu "no, teraz to chyba rodzę", bo wiedział, że i tak nie rodzę. Zatem gdy 6 stycznia, podczas bardzo długiego spaceru znowu miałam skurcze, już nawet nie chciało mi się o tym mówić. W ogóle zmęczyliśmy się wtedy wszyscy jak cholera, bo w drodze powrotnej stary niósł Maryśkę, ja jej rowerek biegowy, ta przysypiała na ramionach taty. Gdy wróciłam do domu - bolało mnie już wszystko, więc sama nie wiedziałam, czy coś się dzieje, czy po prostu zmęczona jestem. Tak czy owak "miesiączkowe" skurcze nie przeszły nawet po prysznicu ani położeniu się wieczorem do łóżka, więc znowu zaczęłam sobie robić nadzieję, że może rodzę, ale szybko wybijałam sobie to z głowy, żeby się nie napalać jak szczerbaty na suchary, bo i po co. Chłop sobie nawet koszulę do roboty uprasował, a mi było smutno, że jednak idzie do tej pracy, a plan był taki, że do Trzech Króli to na pewno urodzę i będzie miał urlop.
Wieczorem poczytałam sobie książkę i zasnęłam. O drugiej pobudka. Żadna nowość, od miesięcy budzę się wielokrotnie na siku, ale tym razem skurczybyki były naprawdę mocniejsze, takie jakby "jelitowe" trochę. No i co dziesięć minut. Nie wierząc w to, co się dzieje, odczekałam z pół godziny, żeby chłopa nie budzić bez sensu, no ale w końcu nie wytrzymałam z emocji. Idę i mówię mu "słuchaj, chyba nie pójdziesz do tej roboty". Stary wstał i spokojnie poszedł sobie wziąć prysznic, być może sądził, że za dziesięć minut stwierdzę, że jednak znowu nici. No ale nadal twierdziłam, że rodzę, więc dopakowaliśmy resztę jakichś dupereli do plecaka i zadzwoniliśmy do przyjaciół, M. i K., żeby przyjechali do młodej. Przyjechali jakoś przed czwartą, przez kilkanaście minut postaliśmy sobie wszyscy w kuchni, tłumaczyłam im, co mają robić z Marysią i tak dalej, ci mnie już wywalali "no poradzimy sobie, jedź już rodź", a mi się tak strasznie nagle odechciało jechać do szpitala, miałam jakieś napady głupawki itd.. Skurcze były bolesne, ale jeszcze nie tak straszne, bym traciła kontakt z bazą, więc po drodze do szpitala bredziłam coś, że w sumie to jest fajnie i jeśli ukochany chce trzecie dziecko, to nie ma sprawy.
W szpitalu (byliśmy chyba ok. piątej) zbadała mnie JAKAŚ BABKA (kurde, ja nigdy potem nie pamiętam, kto był kto - czy to położna czy lekarz, mimo że się kobieta przedstawiła) i stwierdziła, że rozwarcie małe (pół cm), ale widzi, że to się wszystko szybko rozkręci (skurcze miałam co 4 minuty, podczas badania był jeden i prawie nie do zniesienia). Więc mnie przyjęli.
W ogóle w izbie przyjęć się pokłóciliśmy, bo mój facet stwierdził, że jednak lepiej, żeby po Marysiowym przebudzeniu rano w domu była babcia, a nie M. i K., i bez porozumienia ze mną zaczął do niej dzwonić. A ja nagle poczułam, że wszystko tylko nie teściowa w moim domu, bo potem trudno będzie jej się pozbyć, gdy będę wracać z dzieckiem ze szpitala, w ogóle cholera mnie prawie wzięła i tylko fakt, że rodzę powstrzymał mnie przed zrobieniem awantury, zresztą, głupio mi było przed kobitą na recepcji. W sumie oczywiście stary miał rację z tym zadzwonieniem do mamy, bo potem dzięki temu, że przyjechała i została na dwa dni, miał możliwość swobodnego przyjeżdżania do mnie do szpitala i dowożenia mi wody, tych cholernych wielkich podpasek itp..
Zabrali nas do sali chyba-morelowej (znowu nie pamiętam), przebrałam się w moją ukochaną "koszulę porodową" (i znowu w niej nie urodziłam, tylko zupełnie nago, bo po wyjściu z wanny). Tam zajęła się nami jakaś położna (nazwiska za cholerę nie pamiętam), która od początku wydała mi się trochę sukowata, więc zaczęłam żałować, że jednak nie opłaciliśmy sobie kogoś sprawdzonego. Przyszła też stażystka (jakaś cipowata dziunia, chociaż sympatyczna, ale od razu intuicyjnie pomyślałam, że nieeee) i nieudolnie usiłowała założyć mi wenflon (przy romantycznie przyciemnionych światłach). Zjeżyłam się, bo przy pierwszym porodzie żadnych takich atrakcji nie było, mimo że ten sam szpital i w ogóle WTF? Stażystka chyba rozwaliła mi żyłę, bo boli mnie miejsce do tej pory i zrobiło się jakieś zgrubienie... W końcu, bojąc się chyba, że rozwali mi kolejną żyłę, poszła po położną, która wkłuła się bezboleśnie i fachowo, ale po tamtym wkłuciu ból ręki pozostał i wybitnie przeszkadzał w działaniach porodowych. Moje wkurzenie pogłębił fakt, że stażystka do KTG kazała mi siedzieć, a ja chciałam stać (bo przy pierwszym porodzie mogłam). Czułam, że skurcze stają się rzadsze i pomyślałam, że muszę z siebie jakoś zrzucić te wszystkie złości, bo przecież nic się złego nie dzieje, nikt krzywdy mi nie robi, że nie mogę być jak rozkapryszona księżniczka, bo przez to jeszcze spowolnię cały poród. Nie wiem, dlaczego tak bojowo się nastawiłam.
Na szczęście potem przyszła inna położna (nazwisko pamiętam :D ) i powiedziała, że teraz ona mnie przejmuje, bo tamtej już się dyżur skończył. Od razu mi się dziewczyna wydała świetna. I wtedy wszystko przybrało już dobry obrót. Wyluzowałam, włączyliśmy sobie soundtrack z Garden State, a potem nowego Paula McCartneya i było całkiem milutko. Tzn. byłoby, gdyby nie fakt, że skurcze zrobiły się ku...ewsko bolesne, jakieś krzyżowe, około siódmej-ósmej przeszła mi ochota na kolejne dziecko i myślałam tylko, że DZIĘKI BOGU TO JUŻ DRUGIE i wystarczy, pańszczyzna prawie odwalona. M. masował mi plecy, ja bujałam biodrami, i w jakiejś klęcząco-żabiej pozycji opierałam się o drabinki (nie byłam już w stanie stać i opierać się o ramiona faceta, bo wtedy miałam wrażenie, że bardziej napinam mięśnie gdzieś w okolicy bioder i krzyża i boli bardziej). Położna przychodziła co jakiś czas, jeszcze jedno KTG zaliczyłam, ale sobie wstałam w trakcie, bez pytania nikogo o zdanie. Rozwarcie, nawet nie wiem kiedy, doszło do 6-7 cm i weszłam do wanny. Kazałam M. polewać mi okolice krzyża ciepłą wodą, skurcze były strasznie często i strasznie bolało. O ile wcześniej byłam w stanie w ich trakcie rozmawiać, słyszeć muzykę, a potem odliczać oddechy do końca skurczu, tak pod koniec rozwierania byłam w stanie tylko kręcić szybko głową na boki jak Indianin w transie najarany ziołem i ględzić pod nosem "wytrzymam, wytrzymam, wytrzymam" :D . W głowie tysiąc myśli typu "kurwa, rodzę ostatni raz", albo "następnym razem wezmę znieczulenie", albo "nieeee, nie jestem taka miękka" albo "nie będzie następnego razu". A potem znowu przyszła położna i stwierdziła, że świetnie sobie radzimy, szybko pójdzie i będzie bardzo zdziwiona, jeśli do dwunastej nie urodzę. I sobie gdzieś poszła na chwilę (to było jakoś po dziewiątej, więc się załamałam trochę, że jak to do dwunastej, bo miałam już dość). Ale dosłownie minutę po jej wyjściu skurcze zmieniły się. Na takie, które jednocześnie bolały, a wiedziałam, że to już parte. Jakby jakieś mieszane, cholery. Najwyraźniej w wannie rozwarcie poszło jak strzała. Mówię M., żeby już nie polewał mnie wodą, bo będę parła i by zawołał położną. Przyszła zaraz no i się zaczęło rodzenie - no i zaczęłam się też profesjonalnie drzeć. Zrobiło mi się niewygodnie, woda coraz bardziej brudna, doszliśmy wszyscy do wniosku, że wychodzę na finał. Położna - naprawdę świetna dziewczyna, młodziutka, a taka... decyzyjna, pewna siebie, a jednocześnie cieplutka i łagodna, od razu zarządziła - na łóżko - pozycja kolankowo-łokciowa. Wyciągnęli mnie z wanny - taki moment, normalnie deja vu, jak przy poprzednim porodzie ten sam problem z wyjściem z wanny, kompletnie bez sił byłam i czułam się jak ranne zwierzę, jakiś ryczący koń albo krowa. Nogi mi się trzęsły, ale bardzo pomagał mi M., który cały czas gadał do mnie, że zaraz koniec i będzie po wszystkim. Więc klęcząc na łóżku i opierając głowę o zagłówek parłam, ile miałam sił. Muszę przyznać, że teraz chyba ciut szybciej poszło niż za pierwszym razem. Może dlatego, że nie bałam się przeć, że jakoś bardziej byłam odblokowana. Gdzieś w międzyczasie usłyszałam, jak moja kochana położna woła drugą, więc wiedziałam, że to naprawdę finał. Bosko! No i w końcu wyszła Jasiowa główka, calutka w pęcherzu. Staremu jakoś sprytnie się udało ten cud podejrzeć, a potem powiedziały mu, żeby nie patrzył, więc potulnie zwrócił się w kierunku mojej głowy, żeby mi powiedzieć, że to naprawdę końcówa. No i żałujemy teraz oboje, że nie widział, co było dalej, bo ja byłam straszliwie ciekawa, jak to potem z tym pęcherzem jest - czy one go przecinają jakoś, by wydobyć resztę dziecka czy jak.
W końcu młody wylazł cały - o 9:50. Śliski, mokry, płaczący. Niesamowita chwila, gdy ten dzieć, który przecież BYŁ już od dziewięciu miesięcy ze mną, nagle naprawdę się materializuje. Położyli mnie na plecach i Jasiulek wylądował na moim brzuchu. Strasznie krzyczał, zupełnie inaczej niż Marysia, która tylko skrzeczała i kwiliła. Za to wyglądał w tamtej chwili zupełnie jak ona. Gdy zaczęłam do niego mówić, uspokoił się natychmiast i otworzył oczki. Prawie umarłam ze szczęścia, że już jest, że już po wszystkim, że się udało. M. przeciął pępowinę i tak oto przestałam być w ciąży. Potem jeszcze tylko łożysko się urodziło. Zabawne, bo łożysko w porównaniu z dzieckiem jest takie małe i mięciutkie, wychodzi jak ciepły flaczek... bez żadnego bólu. No i w końcu ten moment, gdy położna przyniosła mi opaskę na rączkę młodego, z moim nazwiskiem, godziną i literką "S" w cudzysłowie. A ja wtedy w płacz, niepohamowany, łkałam jak niezrównoważona psychicznie i bredziłam, jaka jestem szczęśliwa, że tak długo czekałam na ten moment. Zaczęłam głaskać tę moją młodziutką położną po rękach i dziękować jej, czując się nie wiedzieć czemu jak leżąca staruszka, która dziękuje wnusi za odwiedziny.
Później leżeliśmy sobie jeszcze przez jakiś czas razem, mały się przyssał i w ogóle nie chciał puścić piersi przez bardzo długi czas, w sumie dobrze, bo to odwracało moją uwagę od szycia - niewielkie pęknięcia znowu miałam.
Pobyt w szpitalu - zupełnie spoko, leżałam na oddziale rządzonym przez położne, przy Domu Narodzin (mimo że rodziłam na zwykłej porodówce), nikt nam się w nic nie wtrącał - o szczepienia tylko zapytano, czy szczepię, na moją odmowę nikt nie zareagował kręceniem nosem ani komentarzami. To samo z kąpielą - położne zapytały, czy chcę, ja na to, że w sumie to po co, że skoro mamy wyjść po dwóch dobach, to lepiej w domu - zgodziły się ze mną. Cywilizowane podejście, pełna kultura, babki baardzo sympatyczne.
Sala dwuosobowa - dziewczyna, z którą leżałam, też drugie dziecko, więc w zasadzie same sobie radziłyśmy.
Wyszłam po dwóch dobach, teściowa odwiedziła mnie w szpitalu, na moje życzenie, bo nie chciałam, by czekała na nas w domu. Wytłumaczyłam jej po ludzku, że chcę, byśmy byli SAMI po powrocie. Myślę, że rozumie i nie ma kwasu.

No i tyle. Nuda, co? ;)

malwiska - 2014-01-21, 14:42

ee tam nuda, fajnie całkiem :-D Opisałaś tak, że nie odechciewa się rodzić. ;-)
Kat... - 2014-01-21, 14:59

jaskrawa, miło czytać taki pozytywny opis, fajnie, że już jesteście razem :-)
Jadzia - 2014-01-21, 15:35

jaskrawa, całkiem fajna ta nuda :) poród też fajny- takie tempo i czas rodzenia są dla mnie akceptowalne ;)
jagodzianka - 2014-01-21, 23:52

jaskrawa, żadna nuda, poród marzenie po prostu.
Btw ja też nigdy nie wiem kto jest lekarzem, a już na pewno nie znam nazwisk i nie zauważyłam, żeby jakikolwiek lekarz mi się przedstawiał z nazwiska, ani na porodówce, ani nigdzie indziej.

kml - 2014-01-22, 00:33

Weźcie nie żartujcie, ze to jest marzenie. To jak wygląda ciężki? Świetnie się czyta jaskrawa jak piszesz, nawet się uśmiałam :D Ale i tak mi się na płacz zbierało, ze będę musiała przez coś takiego przejść ;) Albo gorzej jak sie okazuje :P

Ciągle mnie rozwala, ze naj Ci niefortunne wkłucie przeszkadzało ;)

nemain - 2014-01-22, 08:20

sylv z opóźnieniem ale raz jeszcze gratuluję :) z tego co piszesz to ogólne wspomnienia masz raczej dobre :) a na drugi raz zamiast dwa w jednym to życzę jeden w jednym.... hm... no chyba, że bliźniaki :mryellow:

jaskrawa piękny opis, świetny poród. fajnie czytać, że w zwykłym szpitalu, bez opłaconej opieki są takie warunki :)

kml dasz radę :)

Pani Panda - 2014-01-22, 08:35

jaskrawa, dzięki za opis! Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym, się nie poryczała :-P
nemain napisał/a:
fajnie czytać, że w zwykłym szpitalu, bez opłaconej opieki są takie warunki
A no właśnie. Też o takie poproszę, zwłaszcza,że to będzie mój pierwszy poród więc nie do końca wiem czego się spodziewać...Mam nadzieję,że mnie nikt nie zdenerwuje, bo nie ręczę za swoje reakcje :-P ]:->
rosa - 2014-01-22, 11:50

jaskrawa, nie no nuda do kwadratu :mrgreen: ja przy porodach to jednak stawiam na nudę a nie fajerwerki :-)

Cytat:

Weźcie nie żartujcie, ze to jest marzenie. To jak wygląda ciężki?

jest wiele mozliwości :-D

jaskrawa - 2014-01-22, 12:27

Dzięki Wam :)

kml
, poród jest jak pudełko czekoladek. nigdy nie wiadomo, na co się trafi :mrgreen:
ja trafiłam dwa razy na niemal ten sam scenariusz, jakby matce naturze nie chciało się dla mnie pisać nic nowego :mryellow:
w sumie lekko nie było, ale dziękuję bogom, że wszystko przebiegło bardzo prawidłowo, naprawdę mogę mówić o szczęściu, bo rzeczywiście, trudny poród to nie był, zaliczyłabym do lajtowych (no właśnie - żadnych fajerwerków) i życzyła każdej z Was takiego rodzenia.
myślę, że najtrudniejsze te bóle krzyżowe, ale przecież chyba częściej się bez nich obywa, więc - wcale nie jest powiedziane, że będziesz musiała, kml, przejść właśnie przez to :D
dla przykładu - dziewczyna z mojej sali nastawiła się na poród w domu narodzin, a wszystko trwało u niej może dwie godziny (od samego początku), więc w sali domu narodzin zdążyli sobie porodzić 15 minut :D - ledwo zdążyli dotrzeć do szpitala :D .

a co do szpitala - bardzo bym sobie życzyła, żeby każda porodówka w tym kraju funkcjonowała właśnie jak ta w Św. Zofii... (no dobra, wywaliłabym tylko stażystkę :D , no ale gdzieś się bidule muszą nauczyć, więc niech jej będzie wybaczone :P )

koko - 2014-01-22, 18:35

jaskrawa, "nie było lekko"? No nie żartuj, książkowy poród, w opowieści brzmi zupełnie lajtowo. Super, że się tak udało :-)
ana138 - 2014-01-22, 19:03

koko, zobaczyłam cię w tym watku i juz się podjarałam ]:-> ]:->
jaskrawa ciebie sobie zostawie na wieczór, jak juz obrobię towarzycho ;-)

Paulis - 2014-01-22, 21:30

jaskrawa dzieki za opis. Ja tez nie ukrywam,ze sie wzruszylam czytajac :-)
kulka2010 - 2014-01-23, 10:01

bardzo fajnie - rzeczywiscie zgrabnie i podrecznikowo.
kawalek z wnusia boski
zazdroszcze tego szlochu - mnie jakos niedopada...
no i nie lmam krzyzowych ani pamieci do nazwisk...

moony - 2014-01-23, 11:44

jaskrawa, świetny opis :D Poród w sumie lajtowością przypominający mój, z tym, ze Ciebie ominęła oxy.
jaskrawa - 2014-01-23, 20:04

koko napisał/a:
jaskrawa, "nie było lekko"? No nie żartuj, książkowy poród, w opowieści brzmi zupełnie lajtowo.


Ej, to ja rodziłam :D .
Ale napisałam przecież, że w sumie lajtowo :D
No... mogłabym znowu :mrgreen:

Dziewczyny, dzięki za miłe słowa :)

moony, a w sumie to jednak kapkę oxy dostałam ::) - aby łożysko wylazło - nie wiem, czemu. przy pierwszym porodzie wyszło bez oxy, prawie od razu po Marysi. teraz chyba im się nie chciało czekać :D

ana138, rany, obrobienie towarzycha... eh, zawsze mam potem dylemat po tym obrabianiu - paść na ryj czy siedzieć w necie i udawać, że mam czas jak dawniej :)

adriane - 2014-01-23, 23:36

jaskrawa bardzo ładny poród i opis też :)
ana138 - 2014-01-23, 23:39

jaskrawa napisał/a:
ana138, rany, obrobienie towarzycha... eh, zawsze mam potem dylemat po tym obrabianiu - paść na ryj czy siedzieć w necie i udawać, że mam czas jak dawniej :)

hahahha :mrgreen:

dziś dopiero dałam radę. pięknie.

czindirela - 2014-01-24, 08:46

Ale fajnie się to czytało! A na końcu miałam łzy w oczach :-D
Kamyk - 2014-02-05, 21:55

Spisywanie wspomnien porodu to takie oczyszczajace cwiczenie. Sama nie wiedzialam ile zalu we mnie siedzialo. Dla cierpliwych :lol:

18 stycznia druga nad ranem, budze sie czujac, ze cos cieplego plynie mi po nogach. Okres? Niemozliwe, przeciez jestem w ciazy. Posikalam sie? Ale przeciez wciaz czuje jakis drobny strumyk saczacy sie od czasu do czasu. Chyba odchodza mi wody. Eeee, niewazne, pospie sobie jeszcze i zobacze rano, jestem taka zmeczona. Hmm, ale z odchodzacymi wodami chyba nie mozna sobie tak po prostu spac. Zwlekam sie z lozka ide do lazienki, bezsprzecznie, niezaprzeczalnie odchodza mi wody. Ale jak to, przeciez nie tak mialo byc. Nie ma Mariusa, nie ma skurczy, skad te wody, Mala sie nie rusza, a ja zaczynam sie stresowac. Pukam do sypialni mamy, ktora skacze na rowne nogi. Dzwonie do poloznej. Pyta czy Mala sie rusza, a Mala Budda, jakby nie zauwazyla, ze jej jeziorko wysycha, slodko sobie lula. Dorota kaze sprobowac ja obudzic i zadzwonic za godzine. Dzwonie do Mariusa, zaspany ledwo co kojarzy. Schodze na dol opycham sie slodkosciami, pukam do brzucha, ale lokator udaje, ze go nie ma w domu. Coraz bardziej zdenerwowana dzwonie jeszcze raz do poloznej, mowi ze bedzie za godzine. Wracam na dol i szukam polaczen dla Mariusa, on musi tu byc! Jak na zlosc zwykle polaczenia poodwolywane. Po paru kombinacjach i godzinie czasu - mamy bilet. Niestety bedzie w Szczecinie dopiero o 20:00, wciaz jestem pewna, ze do tego czasu nasza coreczka bedzie juz z nami. Mama, wraz z Adasiem pompuja basen porodowy, oczywiscie nie obchodzi sie bez mojej pomocy i jak tu sie przelaczyc na mozg gadzi. Przyjezdza polozna, serduszko Natalki puka sobie miarowo, a Mala dalej smacznie spi. Rozwarcie tylko 1,5 cm, czyli tak jak bylo na badaniu dwa dni wczesniej. Po badaniu spektakularnie zalewam pol pokoju wodami, na odsiecz idzie pare recznikow. Skurcze pojawiaja sie czasami, ale bardzo delikatne. Od poloznej dostaje przykaz, aby wziasc kapiel, sprobowac sie przespac, a pozniej pojsc na spacer. Biore kapiel, ale o spaniu nie ma mowy. Pogoda tez nie sprzyja spacerom, a do tego zamienilam sie w jakies cholerne zrodelko i po nogach bez ustanku saczy sie strumyczek. Probuje pobudzic skurcze masujac sutki, robiac lewatywe. Skurcze bezbolesne, ale pojawiaja sie w odstepach od 2 do 4 minut, wiec daja nadzieje. Wlaczam Cud Narodzin, probuje rozkminic obsluge Tensa. Niestety gdy tylko przestaje masowac piersi skurcze ustaja, a ja niestety mam tyle do zrobienia. Biore sie za pakowanie torby i z przerazeniem patrze na uplywajace minuty. Strach przed szpitalem mnie paralizuje. Nie daje sobie rady z presja czasu. Odliczam ile jeszcze zostalo do nieublaganej 2 po poludniu, gdy bede musiala wsiasc w samochod. O 12 przyjezdza polozna, rozwaracie 2,5 cm i niestety werdykt szpital. Troche sie ociagam, ale ostatecznie pakuje wszystko do auta i o 2 pojawiamy sie w Policach. Ide na Izbe porodowa i caluje klamki. Na informacji ktos burka, ze przeciez oni widza, ze przyszlam i ze prosze czekac. Grzecznie wiec czekam na korytarzu godzine czasu, az w koncu pojawia sie polozna/pielegniarka. Wywiad. Przychodzi lekarka. Znow te same pytania. I czemu przychodze tak pozno. O odczekanej na korytarzu godzinie nikt juz nie pamieta. Kolejne badanie wewnetrze i wciaz te same 2,5 cm. Od werdyktu szpitala wystraszone skurcze umknely gdzie pieprz rosnie. Idziemy na gore. Robia mi USG. Mala ma sie dobrze i wazy prawdopodobnie 3300 g. Kolejne pomieszczenie i nafafiona polozna fuka na moja mame "Pani tu poczeka". Kolejny raz wywiad. Ochrzan "A czemu Pani jeszcze nie przebrana?" Juz zaczynam czuc, ze trace panowanie nad wlasnym porodem, wtloczona w machine szpitala. Potulnie sie przebieram, staram sie zartowac, probujac wylowic ludzkie twarze, odczucia, by bylo milo, tak jak mialo byc w domu. Nie protestuje na wenflon, bo juz wiem, ze nie uda sie bez oksytocyny. Probuje negocjowac sale z wanna porodowa, by choc czesc marzen i wyobrazen sie ziscila i by Natalka miala piekne powitanie z tym swiatem. O 5 wieczorem znajduje sie na sali. Podpinaja mnie pod KTG i kaza lezec. Nie boli jakos strasznie, wiec godze sie na lezenie plackiem. Robia mi zastrzyk z antybiotyku, bo zbyt dlugo od odejscia wod plodowych. Znow zostaje bardziej poinformowana o fakcie, niz zapytana o zgode. Moj piekny porod zamienia sie w cyferki. Oksytocyna 3,3, skurcze dochadza do 120, zapis regularny co 3-5 minut, serduszko puka miarowo i tetno pieknie wraca po kazdym skurczu. Po pol godzinie ktos sie pojawia i pozwala mi zejsc z tego cholernego lozka. W miedzyczasie lezenie na nim robi sie nie do zniesienia. Niestety jak tylko sie spionizowalam to po kazdym skurczu KTG lapie nie tetno Natalki, a moje. Polozna juz nie moga pic spokojnie kawki w kanciapie i co rusz ktos sie pojawia. Kaza mi sie klasc, ja odmawiam. Pojawia sie polozna po poloznej, pozniej lekarki. Prosza, strasza ja sie upieram. Jednak bez walk sie nie obedzie. Kaza mi pisac oswiadczenia, ze odmawiam ciaglego monitoringu. Miedzy skurczami pisze oswiadczenia myslac o moim mozgu gadzim, a lezka kreci sie w oku. Na szczescie mija 19:00 i na sali pojawia sie Slawek (poloznik) i studentka Dominika (aniol w ludzkiej skorze). Od razu odlaczaja KTG, daja mi wiecej swobody. Zachecaja bym poszla pod przysznic. Pod prysznicem nie mam sily stac, ale siadam sobie pod sciana, przymykam oczy i jest super. Po jakis 20 minutach Slawek przychodzi po mnie by zbadac tetno malej i pozwala mi wrocic pod moja Niagare. Jestem jak w transie. 20 kolejnych minut i niestety musze wyjsc, robi mi sie tez duszno od goracej wody wiec nie protestuje. Siadam na materacyku pod sciana, ale skurcze sa abyt intensywne i ostatkiem sil wdrapuje sie na pilke i zawieszam na linie. Tak tez jest dobrze. Niestety po 8 moja sielanka sie konczy. Wpada rozchisteryzowana lekarka, ze koniecznie musze isc na lozko na pol godziny pod KTG, ja mowie, ze nigdzie nie ide, ona ze to nie jest opcjonalne, ja ze pisalam juz oswiadczenie, ona ze zadego oswiadczenia nie moze znalezc, skurcze przybieraja na sile, juz nie jest dobrze, z lzami w oczach grzebie w ich papierach i znajduje swoje oswiadczenie, ona nadal, ze musza miec choc troche zapisu, ja ze nie dam sie znow polozyc, w koncu ulegam na obietnice, ze to tylko na trzy skurcze, a pozniej bede mogla wejsc do wanny. Juz pierwszy mnie powala z nog, znow wracam do swiata cyferek, na oksytocynie 7,7, sila skurczo ponad 200, ja wyje z bolu, kolejny skurcz nadchodzi fala, zanim pierwszy znikl, wyje niczym zarzynane zwierze, wiem ze to nie pomaga, ale nie jestem w stanie sie powstrzymac. W glowie nie jestem w stanie nic wizualizowac, a tylko mysle, jak uciec z tego piekielnego lozka, czuje sie jakby mnie ktos na pal nanizal, kolem lamal. Skurcz slabnie, a ja prosze, blagam by mi pozwolili zejsc. Mowia jeszcze tylko jeden. Badanie 3,5 cm rozwarcia. Szepcze, ze do 4 cm mialo nie bolec, chce ZZO, cesarki, czegokolwiek, skoro nie jest tak jak mialo byc to niech chociaz przestanie bolec. Proponuja patydyne, ja ostatkiem zdrowych zmyslow krzycze "Zadnych narkotykow!". Slysze, "ee 3,5 cm to jeszcze dluuuugo potrwa". Odbieraja mi nadzieje. Jest 20:30. Na sali moja mame wymienia Marius. Ja mam wzrok sploszonego zwierzecia. Wciaz przyszpilona do lozka obmyslam plan ucieczki. Przy szczycie kazdego skurczu z gardla wydobywa mi sie dziki ryk. Wstydze sie Mariusa, nie wiem, czy chce tu byc ze mna, patrzec na moje cierpienie, czuje sie niegodna dzieciatka, ktore mi podarowal, tych wszystkich rzesz dzielnych kobiet znoszacych bole porodowe z usmiechem na ustach. Prosze by wymienil sie z moja mama, ze zawolam go jak bedzie 9 cm rozwarcia. Wraca moja mama, a ja wciaz na tym cholernym lozku. W koncu zbieram sie w sobie i sama schodze z poslania tortur. Zadnego komentarza. Ide na pilke. Pare skurczy i czuje, ze musze koniecznie udac sie do lazienki. Siadam na toalecie i nagle czuje na dole kule ognia. Czyzby to byly parte? Przeciez mowili, ze to dlugo potrwa. Na moj zmieniony jek przybywa Slawek. Na lozko: badanie. Pelne rozwarcie, glowka koronuje. Pytaja, czy wciaz chce rodzic w wodzie. Nie wiem czy dojde do wanny, chwila zawachania i kaczym krokiem wslizguje sie do wody. Jak blogo, jak dobrze. Skurcze ustaly, a ja mam chwile na zebranie mysli i uspokojenie skolatanych nerwow. W oddali slysze poploch w sali, wolanie neonatologa, ale w wannie znow jestem tylko ja i moja mala coreczka. Slawek szepce bym sie nie spieszyla, by dac Malutkiej czas. Nadchodza skurcze, sa potezne niczym huragan i ciezko mi z nimi walczyc, w glowie kolacze sie dmuchaj swieczki, dmuchaj swieczki. W koncu slysze upragnione "swietnie sobie radzisz". Natalka sie rodzi, widze jej male cialko, a mnie zalewa euforia. Jest 21:45 Slawek kolysze ja powolutku pod woda i stopniowo przesuwa w moim kierunku. W oddali slysze "Prosze ja wyciagac! Prosze ja wyciagac!" Slawek na szczescie ignoruje dreczacy glos i daje nam choc ta namiastke naszego wymarzonego porodu. W koncu dostaje Natalke na piers, jest cudna, cieplutka, mega spokojna, patrzy ciekawie szeroko otwartymi oczyma. Mamy swoja chwile blogosci, ja zalewam sie lzami, nie moge wyjsc z podziwu nad jej perfekcyjnoscia. Mama przecina pepowine i prosza o Mala bym mogla wyjsc z wody. Bardzo krwawie, sadzaja mnie na lozku. Ja wciaz w swojej eufori rozgladam sie za Mala i niestety stwierdzam, ze w ta minute znow nawyzadzali nam krzywd. Mala juz oddessana, brutalnie rura wepchnieta w jej delikatne oskrzela, oczka zkropione szczypiacym azotanem srebra, z ksiazeczki pozniej sie dowiem, ze i witamina K podana... Dostaje Natalke na piers i zaczyna sie szycie. Mimo, ze jestem tylko poocierana, lataja mnie poltorej godziny, bo bardzo krwawie. Szycie nie bardzo pomaga, bo kazde wklocie to kolejny punkt dla wycieku krwi. W koncu lekarka sie poddaje i zostajemy tylko trzy. Trzy pokolenia kobiet. Natalka, ja i moja mama. Przenosza nas na blok poporodowy. Nie jestem w stanie chodzic, kreci mi sie w glowie, ale nauczona doswiadczeniem z sali porodowej prosze mame by nie spusciala malej z oka. Ida z pediatra do ich kanciapy i wracaja po 10 minutach. Przychodzi Marius i zachwycamy sie naszym skarbem. Jako, ze jest juz 1 w nocy polozne wyganiaja Mariusa i w tej samej minucie pojawia sie "pani" neonatalog, ze musi zbadac Mala. Ja, ze przeciez byla badana i czy nie moze to poczekac do rana. Ona stwierdza, ze nie moze, podsuwa mi kolejne papiery do podpisania. Ja, ze nie zgadzam sie na szczepienia, podanie witaminy D i K, ani na kapiel. Kolejne dyskusje, kolejne klotnie, w koncu zgadzam sie na kapiel po dobie. Obrazona odchodzi porywajac mi dziecko. Na odchodne krzycze, by jej nie dokarmiac. Obruszona doktorka odpowiada, phi my tutaj takich rzeczy nie robimy. Mala wraca w kaftanie szpitalnym, i cala noc ulewa bialym mlekiem, a siara w mych piersiach przezroczysta... Rankiem mialam juz tyle sily by nigdzie malej samej nie puszczac. Patrzono na mnie jak na wariatke i wiele klotni z tego wyniknelo, az w trzeciej dobie rano wyszlam na wlasne zadanie. Od powrotu do domku mamy nasza sielanke i zakochujemy sie w sobie codziennie mocniej.
Czego zaluje:
- ze Mariusa nie bylo z nami, ze nie przecial pepowiny, ze nie mial jej w ramionach, gdy wychodzilam z wanny
- ze udalo mi sie zrobic wpis na WD, zmienic Mariusowi bilety, a nie udalo mi sie napisac glupiej kartki papieru, gdzie zabronilabym skrzywdzic moje Malenstwo
- ze nie bylam wystarczajaco asertywna by: nie dac sobie podac antybiotyku, nie dac sie polozyc pod KTG, nie dac sobie zabrac malej pierwszej nocy, nie dac jej zrobic USG glowki
- ze odebrano mi porod, zastepujac go cyferkami i procedurami i bolem z ktorym ciezko bylo mi wspolpracowac
Co mnie cieszy:
- ze mam najcudowniejsza istotke na swiecie
- ze dzieki Slawkowi i Dominice wiem jak mogloby to wygladac, gdyby potoczylo sie zgodnie z planem i ze nie boje sie kolejnego porodu
- ze mala urodzila sie do wody i byla tak blogo spokojna i pewna, jakby mowila "mamusiu, nic sie nie martw, juz jestesmy razem"
- ze moja mama mogla byc razem z nami i dala nam sile pokolen

Jadzia - 2014-02-05, 22:14

Kamyk, dziękuję Ci za ten opis. Dodał mi wiary w siebie i podbudował "ducha walki o swoje".
Nie wyrzucaj sobie braku asertywności itp-walczyłaś dzielnie jak lwica, żeby zapewnić Natalce wymarzone przyjście na świat.

nemain - 2014-02-06, 00:37

Kamyk odezwij się do mnie bo chciałabym z Tobą pogadać tak 'w cztery oczy' ;) gdy będziesz miała chwilkę czasu.

Doulowałam przy narodzinach maleństwa gdzie historia toczyła się bardzo podobnie do Twojej, znam inne opowieści gdzie np. rodzice się pokłócili przy 8cm rozwarciu i nagle poród przestał postępować... tak sobie myślę, że może Natalka czekała na tatę? Może właśnie to była Twoja blokada psychiczna - brak Mariusa? gdy dowiedziałaś się, że już jest wszystko poszło jak błyskawica.

Jesteś dzielna kobieta, bardzo dzielna. Wszystkie popełniamy błędy, czegoś żałujemy, dobrze żeby dać sobie prawo i do tego. Dobrze też, że dostrzegasz z czego możesz się cieszyć.

Gratuluję Ci, że nie straciłaś wiary w siebie i nie dałaś się szpitalnej rutynie. Bo mimo wszystko urodziłaś cudownie.

Pani Panda - 2014-02-06, 03:02

Kamyk, piękny opis...pomimo tego o czym także pisałaś-tej całej papierologii, bezsensownych procedur, odczłowieczenia jednego z piękniejszych wydarzeń w życiu każdej kobiety i mężczyzny. Najwążniejsze,że macie już swoje Szczęście tak blisko i tylko dla siebie :-) Twoje przeżycia emanują wielką siłą, w którą każda z nas powinna uwierzyć. Nie mogłam spać, mąż wpadł do kuchni, bo słyszał jak ryczę, myślał,że rodzę :-P
lenka86r - 2014-02-06, 08:51

Kamyk, oczywiście przykro mi , że nie było tak jak sobie to zaplanowałaś i musiałaś wykłócać się o swoje prawa, przykro mi tez z tym dopajaniem :evil: i tymi wstrętnymi lekarzami, dobrze że był ten Sławek i Dominika :)
Twój opis porodu dla mnie i dla mojego męża jest bajeczny, w tak ładny sposób go opisałaś, że trudno się nie wzruszyć, czytałam go wczoraj mężowi, sam dostrzegł Twój styl językowy i bardzo go pochwalił, nie wiedział początkowo co i z kąd mu czytam i w pewnym momencie zapytał czy to kawałek książki :D
podziwiam Cię, że dzielnie walczyłaś, bo ja teraz to sobie zakładam, że będę walczyć, ale nie wiem jak to będzie w praktyce, czy znajdę ziły by sprzeciwić się "szanownym lekarzom" tym bardziej, że też nie chcę kąpać, szczepić,wit, kropli do oczu i dopajania i będę postrzegana jak jakiś dziwak
a opis jak się urodziła Natalka w wodzie i jak sobie na Twojej piersi leżała spokojnie rozbrajający :-D

koralina1987 - 2014-02-06, 09:09

Piękny opis, niestety takie realia szpitalne czekają niejedną z nas, kiedy to się wreszcie zmieni? Może nasze dzieci będą rodzić swoje dzieci już w normalnych, ludzkich warunkach? Popłakałam się jak bóbr, i taż od razu miałam wrażenie, że Natalka czekała na Tatusia.
maryczary - 2014-02-06, 12:41

ależ się spłakałam...
gaba - 2014-02-06, 12:56

WoW !!!! piękny opis, czyta się lepiej niż niejedną książkę ;-) Byłaś bardzo dzielna i nie masz czego żałować, choć przyznam, że zdziwił mnie fakt, że wyprosiłaś Mariusa ale skoro czułaś taką potrzebę to dobrze, że tak się stało. To kolejny przykład na to jak nieprzewidywalny jest poród i jak nasz umysł sobie z tym radzi. Miałaś szczęście, że trafiłaś na pana Sławka, szkoda, że nie ma drugiego takiego w Zdrojach :-D
Natalka cała, zdrowa i piękna a to najważniejsze.[/b]

koko - 2014-02-06, 15:54

Kamyk, silna z ciebie baba, nie wyrzucaj sobie, że coś poszło nie po twojej myśli. Te baby z porodówki nie nadają się do opieki nad patyczakami nawet.
Wspaniale, że córa urodziła się taka spokojna i zdrowa. Najważniejsze, że dałyście obie radę i że ten szpitalny koszmar można - jeśli tylko się da - puścić w niepamięć.

Kamyk - 2014-02-06, 21:56

Dziekuje za tyle pozytywnych komentarzy. Dajecie sile! ;-)
Jadzia, oby Tobie udalo sie w domku. Trzymam mocno kciuki!
nemain, zostawilam Tobie nr telefonu na priv, napisz mi swoj to zadzwonie w wolnej chwili
Pani Panda, uwazaj na siebie, nie chce miec przedwczesnego porodu Malej Pandy na swoim sumieniu ;-)
lenka86r, gaba, az sie zarumienilam :oops:
Co do walk, to ja stwierdzialam, ze najskuteczniej jest nie dyskutowac tylko powiedziec, czego sie oczekuje i powtarzac jak katarynka.
koralina1987, W sumie cos moze byc w tym, ze Mala czekala na Mariusa...
maryczary, to pewnie hormony pologowe :lol:
gaba, my chyba za malo rozmawialismy o porodzie zanim do niego doszlo. On unikal tematu, ja nie naciskalam. Powiedzial tylko, ze postara sie byc ze mna. Nie znalam do konca jego nastawienia, wiec ciezko bylo mi z jego obecnoscia jak sprawy obraly inny obrot, a jednoczesnie strasznie mi tej jego obecnosci brakowalo.
koko, po czasie pamieta sie chyba tylko te piekne momenty ;-)

kml - 2014-02-06, 23:20

Tez się zaczytałam :) Bardzo silna jesteś, bardzo. Ogromnie podziwiam.
neon.ka - 2014-02-07, 21:35

Kamyk, nie wyrzucaj sobie nic a nic. Nawet nie wiesz jak wiele i tak wywalczyłaś dla Was i dla Małej! Niech ta właśnie świadomość Cię wspiera i pomaga!
Życzę Ci następnego porodu w domku!

A czemu nie zawołałaś Mariusa jak już Natalka się urodzila? Nie chcieliście, by to on przecinał pępowinę?

kulka2010 - 2014-02-07, 22:05

napisalam ale mi zjadło...

bardzo gratuluje - duza dzielnosc!
nie mam slow - ta walka z Systemem miedzy skorczami mnie zadziwia...szukanie dokumentow przez rodzaca zlamal mi serce...ktg..no co za idioci..plakac sie chce...
nie moge pojac dlaczego oni w ogole tam pracuja? niedostali sie na stomatologie?
niech ich przemieli wszystkich zanim Sławek przesiaknie
i co za mania z wykradaniem dzieciaka...

gratuluje finału w wodzie - bebe widac zadowolone!!

malwiska - 2014-02-07, 22:13

podpisuję się pod Kulką.
moony - 2014-02-08, 10:32

kulka2010 napisał/a:
nie moge pojac dlaczego oni w ogole tam pracuja? niedostali sie na stomatologie?

Dobrze powiedziane.
Teraz jestem bojowo nastawiona, chciałabym nie pozwolić sobie wejść na głowę, ale po tym co piszesz, Kamyk, jakoś do mnie dotarło, że to System, skostniały i zasami nie do ruszenia. Ale wielki szacun za walkę - jednak się da.

czindirela - 2014-02-08, 11:06

Byłaś dzielna jak lwica! Szkoda, że było to konieczne. Wzruszający opis.
Kamyk - 2014-02-08, 11:12

kml, dzieki
neon.ka, jak Mala sie urodzila to ja bylam na takim haju, ze o niczym innym nie myslalam, jak tylko wpatrywac sie w jej oczeta :oops: Wiem, egoistycznie. Poza tym Natalka miala przecinana pepowinne jeszcze w wannie. Nie sadze by mi dali tam czekac az moja mama wymieni sie znow z Mariusem, choc juz niegdy sie tego nie dowiem. Za to babcia chodzi dumna jak paw. Marius przyszedl do mnie dopiero na blok poporodowy i mielismy swoja wspolna godzinke.
kulka2010, uwielbiam Twoje teksty :lol: a wygrywa dla mnie nozyk do owocow, choc jak widac ostatecznie szczypawka obyla sie bez :lol: . Super babka musisz byc, i strasznie chcialabym Cie kiedys poznac w realu.
moony, najlepiej jak juz pisalam z nimi nie dyskutowac, a tylko powtarzac swoje. Szkoda tylko, ze nie ma jakiegos "tensa" co by zaklocal nadawane przez nich komentarze, hahaha, bo to by duzo pomoglo :lol:

kulka2010 - 2014-02-08, 18:34

hehehe, dzieki. ja jestem trollem...w realu jestem mnej cieta z pewnoscia. dwie larwy na glowie i raczej 'nie chce mi sie z wami gadac'.
poza tym koko jest chyba rowniejsza;-)

Paulis - 2014-02-15, 09:24

A więc wreszcie mam chwilkę aby podzielić się swomi doświadczeniami z mojego pierwszego porodu. Jak jeszcze byłam w ciąży bardzo często myślalam o tej chwili kiedy zaczynam rozumieć, że poród się zaczyna. Kiedy w czwartek 6.02 w nocy kładliśmy się spać było już około północy, wyjątkowo pozwoliliśmy sobie na dłuższe pogaduchy, bo następnego dnia mój mąż miał urlop, mieliśmy jechać na KTG, pójść z moją mamą do lekarza i załatwić parę innych spraw. Gdzieś o 1-szej obudziłam się z myślą, że musze iść do toalety, poszłam, ale nadal czułam, że coś tego ‘moczu’ za dużo jakby…Kiedy zrobiło się jeszcze więcej poszłam do łazienki, napisałam post na wegedzieciaku i zaczełam rozumieć, że odeszły mi wody i poród naprawdę się zbliża. No,ale przecież miało być inaczej…Obudziłam męża powiedziałam mu, że wody mi odchodzą, przytulilsmy się do siebie i tak jakiś czas leżelismy. Zaczęłam się denerwować, że nie mam skurczy a i rozwarcia 3 dni temu w ogóle nie było. Kiedy trochę się uspokoiłam zaczęlismy dopakowywać torbę do szpitala. Ja czułam się fatalnie po jednej godzinie snu, mój mąż cały tydzień pracował bardzo intensywnie, więc też przypominał zombie. Nie chciałam jechać jeszcze do szpitala, ale moja mama wzraz z mężem bardzo nalegali, abyśmy jednak się wybrali tam. Z perspektywy późniejszych wydarzeń trudno mi ocenić, czy nie wybraliśmy się jednak sporo za wcześnie czy może nie, ale jedno jest pewne tej nocy po raz pierwszy padała moja asertywność. W momencie opuszczania swojego mieszkania zatrzymałam się jeszcze popatrzyłam na nie i pomyślałam, że jakies to wszystko nierealne, dziwne, że wrócę tu będąc już inną osobą, inną nieco kobietą , że będę matką…Kiedy przyjechaliśmy do szpitala potwierdzono odplynięcie wód, braku akcji skurczowej i rozwarcie na 1cm. Była 4 w nocy. Niestety po chwili okazalo się, że nie mogą mnie przyjąć w szpitalu, który wybralam, bo nie ma miejsc i nie zapowiada się, aby cos się zwolniło. W tym samym czasie przywieziono karetką dziewczyną z ostrymi bólami i skurczami z wadami u noworodka i ją też chciano odesłac. Dopiero prawdopodobienstwo tego, ze będzie cesarka spowodowalo, że kobietę zostawiono. Jeśli chodzi o mnie to zapytano mnie o kolejne szpitale, które biorę pod uwagę jako potencjalne do porodu, zadzwniono do nich (4 szpitale) i też okazalo się, że nie ma miejsc. Potem było mi już wszystko jedno, chcialo mi się płakać z tego wszystkiego i powiedziałam, żeby dzwonili gdziekolwiek. Przysłano karetkę po mnie, ja jeszcze w ostatniej chwili zdązyłam powiedzieć mężowi, żeby jechał za karetką. Cały czas bałam się, że się gdzies pogubi, nie odnajdzie, bo nie zna Krakowa to raz a dwa nie mówi nawet po polsku. W karetce okropnie mi go brakowało, żeby zająć mysli zaczełam sprawdzać opinie o szpitalu, w którym miało urodzić się moje dziecko. Nie było źle, odrobinę się podbudowałam i nawet uśmiech wrócił ma na usta, kiedy zaraz po przybyciu zabaczyłam mojego męża. Po rutynowym mega bolesnym badaniu i komenatrzach typu no bo wie Pani my tu też mamy już ostatnie miejsce i pytaniach czemu mnie odesłano wiedziałam już, że nie będzie łatwo. Trafilismy do sali porodowej jakoś około 6-tej rano, była całkiem przyzwoita, polozna też miła i rozmowna, więc się wyluzowałam i zauważyłam, że zaczynam mieć regularne choć jeszcze słabe skurcze. Nietsety jakoś po 3 2-3 godzinach na salę wprawala inna połozna (z nowej zmiany) i wraz z jej przybyciem skurcze zniknęły. Była głośna, arogancka wydarła się na mojego mężą, że siedzi na łózku a ma do tego fotel, podpieła mnie pod KTG i nie pojawiła się już na odłączenie po ustalonych 20 min. Ponieważ gdzieś był porod gdzieś cesarka to mój mąż nie mogł znaleźć nikogo do wypięcia mnie spod tego ujstrojstwa. Kiedy wrzeszcząca połozna pojawiła się następnym razem stwierdziła, że brak jest jakiegolwiek postępu, takie skurcze to nie skurcze, żebym jej tu nie opowiadała itp. Chciało mi się strasznie płakac. Tym bardziej, ze pierwsza położna dodała mi wiary słowami, że są male postępy i na pewno wszystko potoczy się dobrze. Po chwili nieprzyjemna położna powiedziala mi, ze wychodzi teraz na pogrzeb koleżanki i zajmie się mnie inna kobieta. Ufff ulzyło mi, od razu relaks, zadzwoniłam do koleżanki, zaczęłam się coraz lepiej nastawiać. Aż tu dwie godziny później wchodzi znowu ona…głośna, krzykliwa, pozbawiona empatii i znowu pojawił się stres… Jakoś koło 16-tej przeniesiono nas do innej sali porodowej, troszkę ładniejszej i milszej. Wtedy skurcze znowu się nasiliły, ale wciąż miałam 2, 5 cm rozwarcia. W przerwach między skurczami czytałam ponownie na telefonie Wasze historie porodów bardzo tego potrzebowałam i czułam, że mi to bardzo pomaga, dodaje otuchy, wiary, że Wasza dzielna postawa sprawia, ze i ja nabieram sił… W tym czasie położna nieco się rozkręciła, zaczęła nawiązywać kontakt (lepiej już, żeby tego nie robiła), spytała mnie o imię, spytała skąd jest mój mąż. I zaczęła opowiadać,o tym, jak to ciagle się slyszły, że Ci Turcy i inni Arabowie (mój mąż jest Turkiem) to ciągle dzieci porywają, żebym uważała…następnie dodała coś na temat pogody i nadchodzących mrozow. Niezwykle empatyczna osoba…Ja byłam już tak zmęczona i niesypana, da tego mega głodna, bo nie pozwolono mi jeść, że nie miałam już siły nawet odpowiedzieć. Jakoś chwilę później wzięłam kąpiel, skurcze miałam już dość silne a około 17tej dostałam oxytocynę i zaczęlo naprawdę boleć. Radziłam sobie oddechami, piłką i coraz bardziej traciłam kontakt z rzeczywistością. Dwie godziny skurczy i zmiana dyżury połoznych, przychodzi do mnie sympatyczna Pani, bada rozwarcie i okazuje się, że już 5 cm. Niestety na polecenie lekarza podłącza mnie pod KTG, choć proszę, aby tego nie robiła. Obiecuje porozmawiać z lekarzem. Leżę pod KTG, jest okropnie, czuję, ze jeszcze chwila i nie dam rady, nagle po jakiś 25 min zauważam, ze zmienia się charakter skurczy, czuję je w dole, takie napierające, pytam więc czy to możliwe, że mam skurcze parte, bo wyraźnie tak je czuję. Odpowiada mi, ze mało prawdopodbne, że to główka może naciska w taki sposób. Wychodzi, wraca po chwili, pytam jak długo jeszcze to KTG, mówię, że chcę wstać, że nie wytrzymam-skurcze nasilają się. Błagam ostatkiem sił…Przychodzi druga położna,decydują odpiąć mnie i pozwolić pochodzić ale przedtem badają. Podczas padania położna wydaje się być czymś zaskoczna i woła do koleżanki, szybko rodzimy,pełne rozwarcie. Nawet nie wiem, kiedy sala wypełniła się mnostwem ludzi, kiedy ułozono mnie na fotelu i powiedziano, co mam robić. Nie znalazłam już w sobie siły, żeby powiedzieć cokolwiek no i czasu już nie było. Po 5 skurczach, podczas których lekarz wypychał dziecko sprawiając mi niesamowity ból (nawet połozne prosiły go, aby tego nie robił) o godzinie 19 .45 urodziła się Leonia. Byłam w takim szoku, że naprawdę slabo to zarejestrowałam. Na szczęście mój mąż wziął ją na ręce i zostali tak razem dopóki nie urodziłam łożyska i mnie lekko nie zszyto. Potem już z karty dziecka dowiedziałam się, że była owinieta pepowiną i sina po urodzeniu. Pobyliśmy ze sobą jakieś 1,5 godziny może krócej i niestety Leosię zabrano na oddzial noworodkowy a mnie zabrano na popordowy. Mój mąż też musiał już niebawem iść, bo było bardzo późno. Zostałam sama, nie wiem nawet, ile czekałam na Leonię, ale dla mnie to była wieczność. Kiedy już ją przywieźli zorientowałam się, ze nawet nie wiem, jak bezpiecznie wziąć ją w ramiona, ale na szczęscie dziewczyna z pokoju szybko mi pokazała. Potem próbowalam ją karmić, ale marnie mi to wychodziło, zbiegly się pielęgniary i zdecydowały, że powinna oddać dziecko na noc na oddział a sama się wyspać. Wzięłam więc wózek i poslusznie zacząłam udawać się w kierunku oddziału. Gdzieś po kilku krokach zatrzymałam się, spojrzalam na moje malęństwo i dostałam (na szczęscie) olśnienia. Nagle wróciła mi siła i wiedziałam, ze ani na chwilkę się z nią nie rozstanę i nie oddam obcym ludziom. Wróciłam do pokoju, wzięłam do siebie do łożka, przytuliłam, ogrzałam…strasznie tęskniłam za mężem. Nagle wybuchnęłam ogromnym płaczem, wraz z nim uwolniło się we mnie mnóstwo różnych emocji, ale wśród których dominowała jednak jedna: miłość. Poczułam całą sobą, że kocham L. bezgranicznie i tylko to się teraz liczy, choć szpitalny koszmar dopiero co się rozpoczął…
Jedyne z czego jestem zadowolona, to fakt, ze dałam radę i nawet nie rozważałam brania znieczulenia i że udało się nie nacinać krocza że mój mąż był ze mną i świetnie zajął się L., kiedy ja byłam poddawana procedurom medycznym. Cala reszta to seria moich i szpitalnych porażek… :-(

mariaaleksandra - 2014-02-15, 09:45

Piekny i wzruszajacy opis. a szpitalne porazki nie byly Twoimi tylko systemowymi i ludzi.bez.serca...
moony - 2014-02-15, 11:08

Paulis, nie wiem czy to jakkolwiek pocieszające, ale mój pierwszy poród przebiegał niemal identycznie. Miałam tylko trochę milszych ludzi (za pieniądze, co za smutek).
Wydaje mi się, że wystarczyłaby jedna miła osoba, która powiedziałaby, że sobie poradzimy, że będzie dobrze i od razu byłoby milej. Niestety, w tym kraju rutyna jest silniejsza niż zrozumienie czym jest strach, niepewność w obliczu nowego doświadczenia jakim jest poród.

(A takiego lekarza, który naciskałby mi na brzuch chyba bym rąbnęła w dziób)

kulka2010 - 2014-02-15, 11:55

:-(


p.s. tak, ja bym czekała do poludnia w domu na samoczynne rozkrecenei akcji w domowym zaciszu.
p.s.2. co by 'zrobili' gdyby sie wypiac i wstac spod ktg...

lenka86r - 2014-02-15, 12:10

Paulis, byłaś niezwykle dzielna, ja to pewnie bym zaczęła ryczeć, tu nie tylko nasz system zawodzi tylko chamstwo ludzi niestety, pielęgniary i położne traktują nas bardzo często niemile, a my przyjmujemy to pokornie byle nie było gorzej ;-) a tak byc nie powinno. Pięknie opisałaś poród i milość do córki :-) fajnie że obyło się bez znieczulenia, gratuluję raz jeszcze :-D
lenka86r - 2014-02-15, 12:11

kulka2010, dobre :-D pewnie darliby się rodząca ucieka spod ktg :-D hehe
sylv - 2014-02-15, 12:31

mariaaleksandra napisał/a:
Piekny i wzruszajacy opis. a szpitalne porazki nie byly Twoimi tylko systemowymi i ludzi.bez.serca...
dokładnie. Paulis, popłakałam dię, tak bardzo Ci współczuję, dokładnie wiem, co znaczy trafić taką sucz na dzień dobry. Dobrze, że to już tylko wspomnienie. Ściskam :*
jaskrawa - 2014-02-15, 12:45

Paulis, ryczę jak bóbr...
Pięknie napisałaś.
Wiesz co, ja bym strasznie chciała móc COŚ Z TYM zrobić, żeby nie było takich położnych, żeby nie było takich szpitali, gdzie zabierają zdrowe dziecko na oddział noworodkowy... dlaczego tak piękna sprawa jak rodzenie dziecka musi w Polsce tak często tak właśnie wyglądać?
Tylko co można zrobić?
Gratuluję Wam, dobrze, że już jesteście razem i to jest najważniejsze.

Salamandra*75 - 2014-02-15, 12:57

Szpitale są jak bezduszne machiny,choć raczej powinnam napisać "personel szpitalny"-
ja rodziłam 6 lat temu i jak widać nic się nie zmieniło :-|
Zdrowia dla Was i oby jak najszybciej udało się zapomnieć o złych chwilach,niech radość macierzyństwa będzie z Toba!-powodzenia :mrgreen:

kulka2010 - 2014-02-15, 13:53

itak krzycza /w Pl/ wiec czemu nie...
dlatego warto byc tam jak najkrocej - na nadzor finalu. sadze.
chyba nie truja i podduszaja jak sie jest asertywnym, badz cobadz klientem PUBLICZNEJ a do tego SŁUZBY...

czindirela - 2014-02-15, 13:54

Paulis, wzruszyłam się, strasznie to smutne, że praktycznie co opis, to jakaś straszna historia związana ze szpitalem. Ale najważniejsze, że jesteście już razem, teraz będzie już tylko lepiej.
nemain - 2014-02-15, 14:36

Paulis jesteś dzielną kobietą, a moment gdy postanowiłaś wziąć maleńką do siebie jest naprawdę cudowny - jak olśnienie, wyrwanie się miłości spod szpitalnej rutyny.

jeśli chcesz prześlę Ci wzór pisma ze skargą - lekarz nie ma prawa do naciskania na brzuch, położna nie ma prawa źle traktować rodzącej. z mojej praktyki wynika, że napisanie takiej skargi sporo zmienia (i dla innych kobiet, które pójdą tam rodzić po Tobie, ale i dla Ciebie samej - to walka o siebie, poszanowanie swoich praw itp)

Pani Panda - 2014-02-15, 15:20

Paulis, mega się wzruszyłam.Jesteś bardzo dzielną kobietą! Cudownie,że nie pozwoliłaś zabrać sobie córeczki i znalazłaś w sobie moc, by zawalczyć o nią:-) Mam nadzieję,że te koszmarne wspomnienia szybko zostaną zastąpione chwilami spędzanymi w domu z Leonią. A ta położna, to normalnie...wrrrr... :evil: nie mogłam tego czytać, szlag mnie trafiał normalnie :evil: Skąd się biorą tacy ludzie??? Nie mają jakichś testów psychologicznych co jakiś czas, przecież ta baba to kompletna porażka :evil:
gaba - 2014-02-15, 15:57

Za każdym razem zaczynam czytać opis porodu z nadzieją że tym razem będzie inaczej i za każdym razem bardzo się rozczarowuję i przykro się czyta, że te panie i panowie w szpitalach, którzy są tam po to żeby nieść pomoc i otuchę zachowują się w ten sposób. Mój poród wyglądał podobnie, też była oksytocyna i też było ktg i powiedzieli, że to może potrwać i będę się bardzo męczyć, na szczęście u mnie nie zawiedli ludzie i może to spowodowało, że wspominam poród bardzo dobrze. [/b]Paulis[b] byłaś bardzo dzielna, ja niestety nie wytrzymałam bólu i poprosiłam o znieczulenie więc wiem przez co przeszłaś i tym bardziej moje wyrazy podziwu. Pięknie, że nie oddałaś im córki. Jestem z Ciebie dumna :-D
kml - 2014-02-15, 16:44

Az slow brak, podziwiam Cie bardzo Paulis
malwiska - 2014-02-15, 17:02

Paulis napisał/a:
Nagle wróciła mi siła i wiedziałam, ze ani na chwilkę się z nią nie rozstanę i nie oddam obcym ludziom.
O tak! ;*
Kamyk - 2014-02-15, 17:47

Paulis, widze wiele podobienstw w naszych porodach. Na poczatku wspomnienie powodowalo u mnie zakrecenie sie lzy w oku. Punktem zwrotnym bylo opisanie porodu tutaj I sila jaka dostalam z Waszych komentarzy. Teraz juz tylko chce walczyc z systemem by probowac cos zmienic. Chyba czasami osoby bardziej swiadome musza przejsc przez ten bezduszny magiel by moglo cos sie zmienic dla calej rzeszy "potulnych owieczek", ktore nawet nie wiedza, ze moze byc inaczej. Ty rodzilas pieknie i dalas z siebie wszystko dla swojej coreczki. Mocno sciskam!
jaskrawa - 2014-02-15, 18:35

Też mnie najbardziej rozbroił moment, gdy postanowiłaś zabrać córeczkę ze sobą do łóżka. Wszystkie kobiety powinny być tak dzielne jak Ty - podobnie jak w momencie, gdy prosiłaś o odpięcie z ktg...
Paulis - 2014-02-16, 10:52

Dziewczyny, bardzo dziękuję Wam za wszystkie komentarze. Jak zwykle czerpię z nich siłę. I mam ochotę wszystkie Was mocno wyściskać ;-)

nemain poproszę o ten formularz, chętnie napiszę skargę.Dziękuję z góry.
kulka2010 tak, powinnam była poczekać i chciałam zresztą, ale presja rodziny była zbyt duża, nie czułam się na siłach, aby oponować zbyt długo :-(
moony tak, rąbniecię w dziób też mi przeszło przez głowę w momencie porodu. Szkoda, że mąż stał po drugiej stronie :-D
Kamyk tak, ja też widzę wiele podobieństw i myślałam nawet często, o tym w tym okropnym szpitalu.Jestem gotowa, aby robić zrobić coś z takimi przypadkami, jak mój i mam nadzieję, ze z czasem takie działania przyniosą efekt.

Moment, kiedy zabrałam L. do siebie, do swojego łóżka, był faktycznie momentem zwrotnym. Spotkało mnie jeszcze kilka upokorzeń, ale jednocześnie udało mi się wywalczyć też kilka kwestii. Poczułam się pewniejsza i silniejsza.
Dziękujęmy też za życzenia,miewamy się dużo lepiej, obecnie próbujemy nadrobić utratę wagi ze szpitala i dużo się karmimy :-)

eMka - 2014-02-18, 10:59

nemain napisał/a:
Paulis jesteś dzielną kobietą, a moment gdy postanowiłaś wziąć maleńką do siebie jest naprawdę cudowny - jak olśnienie, wyrwanie się miłości spod szpitalnej rutyny.

no, cudowne.
Paulis bardzo współczuję przeżyć. Przykre jest to, że z najpiękniejszego momentu w życiu można zrobić taki koszmar.
Mam nadzieję, że każdy kolejny dzień z córką będzie Ci wynagradzał trudny poród.

Lady_Bird - 2014-02-18, 11:42

Paulis, byłaś bardzo dzielna!!!


Możesz napisać, w którym szpitalu rodziłaś?

Paulis - 2014-02-18, 14:22

Lady_Bird dziękuję!Rodziłam w szpitalu Narutowicza w Krakowie.
Sowa - 2014-03-12, 15:13

Paulis, gratulacje za siłę do walki o córkę i w ogóle, jestem pełna podziwu, ale też mi przykro strasznie i zła jestem, że tak się źle dzieje w szpitalach... Trochę się teraz przeraziłam, bo zamierzałam rodzić w Narutowiczu (moja lekarka prowadząca jest stamtąd)... Ale teraz to już nie wiem. A jakie miałaś inne opcje wybrane?
Paulis - 2014-03-12, 16:46

Sowa w opcjach miałam Rydygier/Uniwersytecki/Siemiradzki i Ujastek. Lekarza prowadzącego miałam z Uniwersyteckiego, ale w sumie na to nie patrzyłam, bo i tak nie miałam pewności czy będzie wtedy na dyżurze, kiedy zacznę rodzić. No i lekarz nie jest taki ważny ostatecznie, kluczowa jest położna,choć i lekarz może o łzy przyprawić w ciagu tych kilkunastu minut II fazy porodu jak widać na moim przykładzie. Mam nadzieję, że Twój lekarz prowadzący to nie ta sama kobieta, która była przy moim porodzie :-) (jak chcesz to napisz nazwisko tu albo na pw). Mogę Ci też w wolnej chwili poopowiadać jak tam było też po porodzie.
Sowa - 2014-03-12, 21:36

Paulis, dzięki wielkie za odpowiedź. Odezwę się faktycznie na pw.
kml - 2014-03-15, 08:04

Nasza historia zaczęła się już w piątek, pojechałam do szpitala ze skierowaniem. Po badaniach zostałam na oddziale, młoda została wyceniona na 4 kg z małym hakiem ;) W nocy zaczął odchodzić mi czop. Wieczorem w sobotę dostałam pierwsze regularne mikroskurcze, które po godzinie ustały. W nocy z niedzieli na poniedziałek obudziły mnie kolejne mikroskurcze, które po 3ej zrobiły się regularne co 5 min. Trochę kiepsko, ze nie byłam u siebie, a przede wszystkim nie mogłam usnąć. Wiedziałam, ze będę potrzebowała sil, ale ból + emocje = brak snu. Przed 6 zbadała mnie położna z patologii (rozwarcie 1,5 cm), zaprowadziła na porodówkę. Tam jakaś krowa kazała mi się położyć pod ktg, zbadała. Skurcze się rozlazły :P Zaprowadziła mnie do poczekalni porodowej. Przyszła nowa położna z kolejnej zmiany (anioł nie kobieta) przyjechał maż, skurcze wróciły i sobie czekaliśmy. Ok. 9 wzięli mnie na sale porodowa, podpięli pod ktg i spędziłam tam chyba z godzinę, bo mała strasznie szalała i jej tętno tez. Zrobili badania, mała się uspokoiła i mnie puścili. Było naprawdę ok. Az w szoku byłam, ze tak dobrze to zniosłam. Robiliśmy co chcieliśmy (wanna, prysznic, piłki, drabinka, lina, nawet udawało mi się przysypiać miedzy skurczami!), miałam ogromne wsparcie położnej i męża. Do 16 miałam 8cm i zaczęłam coraz gorzej znosić ból. Przez kolejna 2h robiliśmy co mogliśmy i znów 8 cm. W międzyczasie odeszły mi zielone wody. To mnie załamało, bo już baaardzo ciężko znosiłam ból, nie wszystko z tego okresu pamiętam. W Zaczęłam prosić o znieczulenie, lekarz stwierdził, ze kroplówka, bo skurcze słabe na co się nie zgodziłam chyba. W każdym razie znieczulenie dostałam, a kroplówki nie. Pojęcia nie mam co im nagadałam (pertraktacje trwały chyba z godzinę, bo przyszły położne z kolejnej zmiany) i po co ja w takim momencie brałam znieczulenie, które oczywiście nie zadziałało przeciwbólowo. Za to podziałało na rozwarcie i nawet doszliśmy do 10 cm. Skurcze były ciągle za słabe podobno, ale ból był nie do zniesienia. To ciekawe, bo patrząc na ktg wcześniejsze skurcze były o wiele silniejsze, a dla mnie mniej bolesne. Z relacji męża w tym czasie gryzłam się po rekach, biłam po twarzy, wymiotowałam i wyrywałam sobie włosy. Cos tam się zadziało chyba, bo kazały mi zamknąć oczy, cos tam jeszcze i przeć. Na co ja słyszałam zamknij oczy i zacznij się modlić ;) a przeć nie byłam w stanie. Potem znów nic, a ja się darłam żeby lekarz mi wyciągnął to dziecko. Oczywiście cały czas mnie wszyscy uspokajali i motywowali, ale ja już nic nie chciałam słyszeć. Pamiętam, ze w pewnej chwili ostatkiem sil tez się próbowałam zebrać w sobie i rozluźniać miedzy skurczami, ale czułam jakiś tam ból nawet po skurczu… i zupełnie nie umiałam zapanować nad czymkolwiek, nogi łatały mi jak galareta. Błagałam o pomoc i wyciągniecie malej, na co położna pyta czy chce wyciągania kleszczami, a ja jej, ze cesarkę, bo nie mam sil. Kazali mi wstać, a ja nie umiałam ruszyć nawet palcem, nie wiem kto i jak mnie doprowadził na sale operacyjna. Pamiętam za to otwierające się drzwi, jak na filmach, jak szedł ostatni skurcz i jak mówiłam to anestezjologowi – jaka ulgę czułam wówczas! Cala operacje płakałam, trzęsłam się, czułam się taka beznadziejna, ze nie urodziłam sama swojego dziecka, ze nie zasługuję na nią, bo ona przecież taka dzielna cały czas była. Młoda urodzona o 21.05 z waga 4750 i 61cm długa. Zanim mnie pozszywali, mała była już gotowa. Mąż był cały czas z nią. Przywieźli mi ja do piersi, w nocy tez przywozili i dostawiali, bo ja nawet głowy nie mogłam podnieść. Położne z porodówki przyszły do nas na sale, mąż mógł być z nami chyba z dwie godziny, cały czas mi mówiły jaka cudna córę mam jak tylko zaczynałam jak katarynka mówić o porodzie, robiły nam zdjęcia. Cudowne chwile nam podarowały, masę wsparcia dla mnie. Dopiero rano dotarło do mnie ile ta nasz córa wazy i jaki mógł mieć finał poród pochwowy i tak się cały czas pocieszałam, ze na dobre nam to wyszło. Cały kolejny dzień byłam ciągle myślami na porodówce, nie potrafiłam się Cieszyc Iga. Ciągle rozmyślałam dlaczego i co źle zrobiłam. Miałam ogromne szczęście, bo opiekę po porodzie miałyśmy niesamowita. Leżałam sama na sali, wiec bez względu na godziny odwiedzin prawie non stop u nas ktoś z bliskich był i mi pomagali. Także szybko się pozbierałam i w trzeciej dobie nas wypuścili.
Nie chce już nigdy myśleć o tym co działo się na porodówce, ciągle płaczę na sama myśl co czułam gdy nadchodził skurcz. Ale to wraca, oby coraz rzadziej.

Kat... - 2014-03-15, 08:39

kml napisał/a:
dotarło do mnie ile ta nasz córa wazy i jaki mógł mieć finał poród pochwowy i tak się cały czas pocieszałam, ze na dobre nam to wyszło
no pewnie! Tak naprawdę przeżyłaś poród naturalny, tylko z przyczyn niezależnych sam finał był inny. Odwaliłaś kawał dobrej roboty i byłaś niesamowicie dzielna! To jak dla mnie jest przypadek, w którym cc jest błogosławieństwem.
sylv - 2014-03-15, 08:40

kml, Kochana, byłaś cholernie dzielna! Wiem, jak to jest "prawie urodzić" i się "poddać" i to uczucie, że się zawiodło, że się jest beznadziejnym, ale to nieprawda!!! Zrobiłaś wszystko, co mogłaś najlepszego dla Igi zrobić! Ja też przez pierwsze dni miałam mdłości na samo wspomnienie porodu, nie byłam w stanie go przywołać. To minie na szczęście. A jak się teraz czujesz? Bardzo jeszcze boli?
Jadzia - 2014-03-15, 09:07

kml, dzielna i wspaniała mamo: przecież dałaś szansę sobie i małej na naturalny poród. Dla Igi cc po długiej fazie naturalnego porodu i w momencie gdy sama chciała wyjść na świat było bardzo ważne-to nie była cc "na sucho". Cudownie, że trafiłaś na miły i ciepły personel, który dał Ci wiele wsparcia.
Cieszcie się teraz sobą w domku, tulcie, cycujcie i odpoczywajcie :*

Kamyk - 2014-03-15, 09:35

kml, dokladnie jak dziewczyny pisza, przygotowalas swoja corcie idealnie do porodu. Te skurcze, ktore przez ktore przeszlas nie poszly na marne, a wywolaly lawine hormonalna, wydusily wody z plucek Igusi... Calkiem mozliwe, ze taki final byl dla Was idealny, przy takich zacnych rozmiarach panny I dosc dlugim porodzie jeszcze w ruch poszlyby kleszcze lub proznociag I wcale pieknie by nie bylo. Zbierajacie teraz sily I tulcie sie ile wlezie. Te pierwsze chwile tak szybko mijaja, ze trzeba je lapczywie lapac ;-)
kml - 2014-03-15, 15:36

Ech, aż mi się oczy mokre robią ze wzruszenia jak czytam Wasze komentarze ;-) Dzieki :)

Sylv
czuje się dobrze, zaskakujące jak z dnia na dzień przybywa mi sil i wracam do formy :-D Na początku byłam na p. bólowych, teraz ból jest niewielki. Szczególnie porównując do boli porodowych ;) Od tej pory słowo ból mam zarezerwowane tylko na jeden jego rodzaj, reszta to nieprzyjemny dyskomfort ;-)

Paulis - 2014-03-15, 16:18

kml wzruszyłam się czytając Twoj opis... Dziewczyny mają racje, dałas z siebie wszystko, biorąc pod uwagę 'rozmiary' Igusi dla mnie jesteś bohaterkę, że w ogóle zdecydowałaś się na rodzenie siłami natury.
Wracaj do siebie jak najszybciej i słuchaj, co mówi Kamyk łap te pierwsze chwile z Igą, bo są przepiękne a tak szybko mijają... :-)

jaskrawa - 2014-03-15, 16:24

Kat... napisał/a:
kml napisał/a:
dotarło do mnie ile ta nasz córa wazy i jaki mógł mieć finał poród pochwowy i tak się cały czas pocieszałam, ze na dobre nam to wyszło
no pewnie! Tak naprawdę przeżyłaś poród naturalny, tylko z przyczyn niezależnych sam finał był inny. Odwaliłaś kawał dobrej roboty i byłaś niesamowicie dzielna! To jak dla mnie jest przypadek, w którym cc jest błogosławieństwem.


otóż to.
gratulacje! naprawdę szacun, za to, że odważyłaś się rodzić naturalnie. i rzeczywiście pewnie dobrze się stało, że mimo wszystko zakończyło się cc. cholera wie, jak skończyłby się poród naturalny, może kleszcze albo próżniociąg...
dobrze, że już razem :)

maryczary - 2014-03-15, 23:32

Nie dodam nic mądrzejszego. Kobiety dobrze prawią. Dzielna byłaś! Ja bym się nie odważyla rodzić naturalnie takiego "maleństwa" :-)
lenka86r - 2014-03-16, 09:06

kml byłaś bardzo dzielna, dobrze, że zakończyło się tak właśnie a nie inaczej bo przy takich rozmiarach małej naprawdę mogłoby coś się podziać z Tobą albo nią, cieszę się, że już jesteście razem, tulicie się i poznajecie wzajemnie :-)
opis piękny i wzruszający :-D dużo zdrówka dla Was

kml - 2014-03-16, 10:05

Tez bym się nie odważyła, ale Iga była wymierzona i przez gina na ostatniej wizycie i w szpitalu na 4-4,1 kg. Na skierowaniu do szpitala miałam napisane duży płód , może powinno być wielki :mrgreen:

Dzieki raz jeszcze :) Tak jak i cala ciąże, tak i teraz mogę liczyć na Wasze wsparcie i dobre słowo :*

Pani Panda - 2014-03-16, 11:21

kml, piękny i wzruszający opis.Twoja siła jest ogromna! Nie wiem co jeszcze napisać...Zazdroszczę cudownych położnych i personelu...mnie niestety takie szczęście nie spotkało po porodzie, ale o tym innym razem, bo jeszcze na to za wcześnie. Ściskam Cię mocno! :-*
kulka2010 - 2014-03-19, 10:02

kml!
no przeciez by nie wyjszła drzwiami to trzeba oknem.

opis bólu przejmujący - moim niefachowym zdaniem juz na granicy pekniecia narzadow...

pozdrow łuszczącą się słoniczke!

eMka - 2014-03-19, 10:24

kml jesteś mega dzielna! Dałaś radę- nawet nie próbuj myśleć inaczej.
kml - 2014-03-19, 12:11

Dzieki :) Byłam u lekarza na ściągnięciu szwów i stwierdził, ze akcja tez mogla stanąć, bo ona duza. Nie dopytywałam o szczegóły, to chcialam usłyszeć i czuje się pocieszona.
mariaaleksandra - 2014-03-19, 20:30

Kml gratuluje, rozumiem Twoj bol ze nie udalo sie inaczej, ale najwazniejsze ze Wasze zdeowie nie bylo zagrozone.

jak dochodzisz do sieboe? ciezko Ci bylo wstawac, chodzic, ruszac sie przez ciecie?

czy lekarze powiedzieli/napisali czemu cc w koncu? czy po prostu brak postepu porodu?

kml - 2014-03-20, 11:58

Wpisane mam brak postępu porodu. A dochodziłam do siebie zaskakująco szybko. Teraz to zwolniło. Najgorsza była pierwsza doba.
olgasza - 2014-03-20, 12:19

za tydzień jest akcja ogólnopolska - Krąg Opowieści Porodowych, fajna sprawa: hxxps://www.facebook.com/KragOpowiesciPorodowych
malwiska - 2014-03-20, 20:59

no, zapraszam i ja na "Krąg" - ja prowadzę w Olkuszu (gdyby ktoś przypadkiem się tu znalazł to zapraszam), ale chyba z 30 miast prowadzi, więc idźcie na którykolwiek! :-)
koko - 2014-03-21, 06:36

kml, przepraszam, ale co za jełop kazał ci rodzić siłami natury dziecko o wadze prawie 5kg? :evil: Przecież badanie usg im większy jest płód, tym dokładniej wskazuje pomiar (no, tylko trzeba umieć ustawić skąd-dokąd mierzyć).U mnie dwie historie, z których żadna nie jest napisana tak, jakbym chciała. Ale myślę sobie tak: moim celem było urodzenie zdrowego dziecka (i przeżycie przy okazji :-P ). Gdyby porody zakończyły się inaczej (tj. nie vacuum i nie cc za drugim razem), to ani dzieci ani ja, nie chodzilibyśmy po świecie. Myślę, że decydując się na cc uratowałaś siebie, dziecko, o kroczu już nie mówiąc :mryellow: Super decyzja!
ganio4 - 2014-03-24, 14:31

Każde z trójki moich dzieci ważyło ok.4,5 kg. i żadnemu lekarzowi nawet do głowy nie przyszła cesarka, a każde rodziłam w innym mieście. Znieczulenie zewnątrzoponowe może osłabić akcję porodową niestety, a kroplówka z oksytocyną (przyspieszymy pani poród) wzmaga bóle. Skąd to wiem? Położną jestem, chociaż nigdy w zawodzie nie pracowała, ale 15 naturalnych porodów odebrałam.
koko - 2014-03-24, 15:03

ganio4, a duża jesteś? Rodziłaś wszystkie bez komplikacji?
mariaaleksandra - 2014-03-24, 15:06

Koko moja kolezanka urodzila sn 5,1 i mowila ze spoko, nie jest duza, ale wew wymiar macicy czy cos takiego byl duzy
rosa - 2014-03-24, 15:11

podłuchałam w przedszkolu :mrgreen: , ze kuzynka jednej z mam też dzieciaka 5,1 kg naturalnie urodziła, u nas w wołominie :-) nie wiem jak owa kuzynka wyglada
moja przyjaciółka trzecie dziecko 4700 naturalnie, jest mojego wzrostu, nieco grubsza

koko - 2014-03-24, 15:19

Mnie w sumie jak podliczyłam 7 ginekologów w ostatnim czasie powiedziało, że jestem za mała na rodzenie czterokilowców. Nie wiem, jak oni to oceniają.
rosa, słyszałam o babie, która urodziła 5kg kloca właśnie w Woło, to było jakoś nawet niedawno stosunkowo, poród odbierał dr G. a tak naprawdę ta moja położna (podczas gdy G. siedział na krześle, wpatrywał się w krocze i nerwowo obgryzał pazury podobno :mryellow: Może chodzi o tę samą babkę?

Jadzia - 2014-03-24, 17:22

koko napisał/a:
Nie wiem, jak oni to oceniają.

A nie przypadkiem "cyrklem" wymiary miednicy (mierzone w kilku miejscach)? Ja byłam tak mierzona i po raz kolejny usłyszałam, że lepszym wymiarów mieć nie można ;)

koko - 2014-03-24, 17:42

Jadzia, nie, to chyba nie o to chodzi. Też mierzona tym cyrklem i niby ok, ale potem się okazało, że jednak nie-ok. Słyszałam to również na stole operacyjnym w trakcie cc, jak miałam rozbebrany brzuch.
mariaaleksandra - 2014-03-24, 19:48

A moze przodozgiecie/tylozgiecieα ma znaczenie?
kml - 2014-03-24, 20:39

Mi położne tez mówiły, ze mam idealna budowę do rodzenia dzieci, nawet coś o nogach wspominały, ale nie pamiętam jaki związek z rodzeniem maja nogi ;) U mnie problemem nie było wyjście, także nie wiem jakby poród się skończył. Na wypisie ze szpitala mam napisane, ze dostałam oksytocynę, ale nie wiem kiedy i widać nie poskutkowała. Chyba mam leniwa macice, bo podczas ciąży nie ćwiczyła wcale! I co mi po takiej budowie :roll:
Jadzia - 2014-03-24, 20:42

mariaaleksandra napisał/a:
A moze przodozgiecie/tylozgiecieα ma znaczenie?

Pytałam o to gina, powiedział że nie ma to wpływu na sam poród.

moony - 2014-03-24, 22:41

To może ja się wtrącę z moim opisem ;)

Skurcze zaczęły się w nocy z wtorku na środę, były na tyle silne, że się budziłam. Od samego rana notowałam kilka skurczy na godzinę, ale krótkich i nieregularnych. Funkcjonowałam w normalnym trybie, tylko gdy nadchodził skurcz, musiałam zwalniać obroty. Cały czas biłam się z myślami czy to już czas jechać do szpitala, bo fajnie dać się porodowi rozkręcić w domu, ale z drugiej strony czułam obawę, czy w którymś momencie nie będzie za późno i że powinnam być pod opieką.
W nocy ze środy na czwartek skurcze przybrały na sile i już nie mogłam spać, budziłam się co te trzy minuty. Zdecydowaliśmy się jechać do szpitala. Właściwie iść, bo blisko, a droga dojazdowa rozkopana. Skurcze rozchodziłam i na troszkę ustały.
Izba przyjęć, lewatywa, lekarz, studenci (tak, tak - nawet o 4 rano żądni wiedzy przyszli ginekolodzy mnie badali i zaglądali gdzieniegdzie)... Kiedy trafiłam na porodówkę, była 4:20. Próbowaliśmy jeszcze spać pomiędzy skurczami. Po 6 położna poinformowała mnie, że szyjka zgładzona i miękka, rozwarcie na dwa palce.
O 7 nastąpiła zmiana dyżuru i przywitała mnie pani Agnieszka, anioł, nie kobieta. Odpowiadałam sobie na jej pytania, a w międzyczasie skurcze sobie trwały w najlepsze. Nie miałam siły już skakać na piłce, więc tylko leżałam. Dostałam drgawek, położna wyjaśniła, że to dlatego, że spinam się na skurczach, zamiast rozluźnić. Metodą oddechową na skurczu nie jest "dmuchanie świeczek", ale spokojny oddech i muszę się spróbować przestawić, bo stracę resztki sił.
O 7:30 zapytałam o postęp: 6 cm. Już szykowałam się na najgorsze, na kryzys 7 cm, ale zostałam wysłana pod prysznic. Tam na skurczu zaczęłam śpiewać, wokalizować długim "aaaa". Nikt na mnie nie krzyczał, bo porodówka była pusta ;) Oddech się wyrównał, poczułam się silniejsza. I prawie nic nie bolało. Wytoczyłam się po 40 minutach w celu podpięcia pod ktg na dłuższy zapis. 15 minut na jednym boku, już się obracałam na drugi bok, a tu chlup, chlusnęły wody niczym na filmie, szeroką falą, zalewając cały fotel porodowy. Wszyscy zapomnieli o ktg :lol: Rozwarcie: 8-9 cm. Na ostatnie trzy skurcze miałam przykaz wstania, zrobienia rozkroku i nie parcia. Chyba po to, aby grawitacja zrobiła swoje. Pytałam o inną niż leżąca pozycję do parcia, ale zostałam dyplomatycznie zbyta i chwała położnej, bo już nie miała siły stać. Wrzeszczałam już ze zmęczenia, bólu, strasznie chciało mi się przeć, więc fizjologia inna niż porodowa też dała o sobie znać. Po trzech najmocniejszych skurczach rozwarcie było pełne, więc mogłam przeć. Pierwsze parcie zamiast brodą o klatki piersiowej stanowiło wygięcie się w pałąk :mryellow: Drugie już całkiem niezłe, druga położna przechylała mi głowę. Zapytałam czy coś tam widać w tunelu, a pani Agnieszka na to, że przy następnym skurczu urodzę głowę. No więc głowa i na czwartym całe ciało z rączką przy szyi, a za nim kolejne wody płodowe :) Rybka lubi pływać.
Mały został położony mi na brzuchu, zakwilił i zasnął.
Nie zostałam nacięta, nie pękłam, robiono wszystko, by ochronić moje krocze.
Urodziłam w świetle dziennym, w sali rodzinnej posiadającej trzy gigantyczne okna, w pełnym słońcu, bez żadnych lamp świecących w krocze. (Lampę zapalił ginekolog kiedy oglądał sobie łożysko, a i tak niewiele mu dała).
Potwór ważył 3,650, mierzył 56 cm, obwód głowy równy był obwodowi klatki piersiowej (34 cm), punktów 10.

Niesamowite dla mnie jest to, że urodziłam dwoje tak różnych gabarytowo dzieci (2740 pierwsze, 52 cm) i że moje porody były tak różne. Jeden długi i nawet całkiem bezbolesny (nie licząc 1,5 h pod oksytocyną), drugi krótki, intensywny, z wrzaskiem i niezbyt przyjemnymi doznaniami.
Cieszę się, że B2 już z nami, więcej dzieci nie planuję :-P

kml - 2014-03-24, 23:18

Pięknie brzmi Twój opis i wręcz gładko, choć domyślam się, ze łatwo nie było ;) Gratulacje :)
lenka86r - 2014-03-24, 23:18

moony, , pięknie dałaś radę, gratuluję serdecznie raz jeszcze :-) , fajnie, że nie nacinali, że nie pękłaś, że miałaś fajną położną, cudownie, że B2 już z Wami, tak się cieszę :-D
kulka2010 - 2014-03-26, 18:32

moony! gratki!
brzmi rzeczywiscie gladko choc spiewy pod prysznicem i koncowka rozwierania cos mi pobrzmiewa wyczynowo jednak:-)
super ze tak na 4 skorczach:-)
czy leciec do pedrakow patrzec??

jaskrawa - 2014-03-26, 19:18

o rany, rany :) porodzik niczego sobie :)
trochę mi się mój przypomniał, to wokalizowanie na skurczach... hm... wiesz co, jak czytałam o tym, jak bardzo Ci się już chciało przeć to niemalże POCZUŁAM TO ZNOWU (kiedy skurcze I okresu przechodzą w parte... aaaa! to uczucie, że zaraz coś rozerwie mnie od środka... czy nie wiem jak to opisać - jak mega zatwardzenie? nie do opisania, co nie?)

eh, "więcej nie planuję" mówi samo za siebie :D
gratulacje! :)

super czytać, że gdzieś na tym świecie są ludzie. którzy chronią krocze, którzy robią wszystko, co mogą, by kobiety mogły rodzić po ludzku.

neina - 2014-03-26, 23:38

moony, ogólnie fajnie, tylko ci studenci mnie trochę zastanawiają - rodziłaś w szpitalu uniwersyteckim? Ilu ich było? Pytali Cię o zgodę?
Jadzia - 2014-03-27, 08:51

moony, fajny poród. Podoba mi się :->
nemain - 2014-03-27, 09:26

kml gratulacje! Igusia to spora panienka :) byłaś dzielna i pięknie dałaś radę
moony rzeczywiście różnica w dzieciach spora - kobiece ciało jest mądre, wie jak urodzić. szybkie porody zazwyczaj są bardziej intensywne. ciesze się, że Ci się udało tak jak chciałaś.

moony - 2014-03-27, 17:51

jaskrawa, dokładnie tak jak piszesz. "Zatwardzenie" miałam przy pierwszym, teraz to rozrywanie - choć myślisz, że nie dasz rady, musisz. I koniec.
Ale ta mądrość ciała, o której pisze nemain jest niesamowita, rzeczywiście.

neina, tak - rodziłam w uniwersyteckim szpitalu klinicznym. Jeszcze trzy lata temu przy przyjęciu trzeba było obowiązkowo podpisać zgodę na obecność studentów, teraz pytają o zgodę. Na obecność przy porodzie bym się nie zgodziła, ale na takie badania to mogę wyrazić zgodę ;)

jagodzianka - 2014-03-27, 21:40

moony, cieszę się, że tak fajnie Ci się udało. :) Ta fizjologia jest nieziemska, moim zdaniem to jakaś magia.
lenka86r - 2014-04-14, 10:38

Nasza historia :) trochę mi wyszlo tego :)
W czwartek obudziłam się o 3.00 bardzo silnym bólem w okolicach krzyży, pomyślałam sobie, że chyba dzisiaj się zacznie i poszłam dalej spać, za pół godziny było to samo i tak co pół godziny budził mnie skurcz. O 5 skurcze były co 15 minut, trwały różnie 30-50s, rano też były coraz częstsze i powiedziałam mężowi, że to chyba dzisiaj, wysłałam go do pracy i umówiliśmy się,że jak na dobre się rozkręci to mu zadzwonię. Później skurcze się uspokoiły i nic mnie nie bolało, dopakowałam torbę o te rzeczy, które w nocy jeszcze wymyślilam i zaczęłam sprzątać mieszkanie, ścierać kurze, TV i inne pierdoły. Byłam bardzo spokojna i opanowana. Ugotowałam też lekki obiad i zadzwoniłam do mężą że skurcze coraz dłuższe, upierdliwe i co 7 minut, mąż poinformował mnie że kierownik właśnie gdzieś wyjechał i będzie za 2 h, powiedziałam, że nie wiem czy tyle wytrzymam :-P Mąż przyjechał po 25 minutach, ja spakowana już czekałam i pojechaliśmy, korki na drogach oczywiście, jechaliśmy w sumie 1,5h do szpitala, który sobie wybrałam, na izbie przyjęć wstrętna baba tak mnie zbadała, że gwiazdy widziałam, powiedziała, że skurcze są, ale rozwarcie 1 palec i że dzisiaj pewnie urodzę, że główka bardzo nisko. Powiedziała, że na razie połozy mnie na patologię, bo zjem jeszcze kolacje, a jak na porodówkę, to już nic a nic. Poszłam na salę, okazało się, że już na kolację się nie załapałam, zostawiałam rzeczy i tak chodziłam z mężem do 22 z myslą że coś wychodzę, zbadała mnie znowu, powiedziała, że jednak nie urodzę dzisiaj i odesłała męża do domu :-/ , tak naprawdę nie chciało jej się iść na tą porodówkę w nocy :-/ , skurcze były bardzo intensywne, nieregularne, co 2-5-7 minut,ale krótkie 30-50 sekund, ściągnęłam aplikacje na komórkę i całą noc liczyłam te skurcze gryząc poduszkę z bólu, dali mi czopek doodbytniczy Scopolan i kazali iśc spać, oczywiście nie zmrużyłam oka, bo skurcze były tak częste że nie zdążyłam usnąć, spacerowałam po korytarzu cichutko, w nocy odpadł czop, zeczełam krwawić. Odliczałam minuty do rana, masowałam sobie plecy, o 9 był obchód, ledwo już chodziłam, skurcze były tak silne, że sekundy trwały godziny, nie mogłam stać, leżeć, nic nie przynosiło ulgi. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, „biorę jednak to znieczulenie” przed którym się tak broniłam. Po obchodzie zbadał mnie lekarz i powiedział, że szyjka cienka jak papier, rozwarcie na 3 palce i idę rodzić, powiedział, że za 2 h powinnam już urodzić, zadzwoniłam po męża i poszłam się spakować, zapytałam tylko czy mogę coś zjeść bo nic od wczoraj nie jadłam, a położna że już nie, a lekarz „a co się będzie dziewczyna głodzić, niech sobie zje :mryellow: , i tak zrobimy lewatywę” no ale nie było mi dane zjeść bo zaraz zadzwonili że mam przyjść pod pokój położnych, dziewczyna z Sali pomogła mi zatargać torby, a położna stała i patrzyła, chłopak który stał obok powiedział, że weźmie te torby za mnie, a ja z tymi skurczami słaniając się na nogach poszłam do windy i na salę nr 3. Były tam 2 połozne początkowo, bardzo miłe, wesołe, żartowały sobie ze mną, jakoś tak luźno się zrobiło. Położna mnie zbadała i tylko ta jedna ze mną już była, zrobiła lewatywę i kazala iśc pod prysznic, na Sali było bardzo zimno, miałam ciarki i zimne dlonie i stopy, przyszła anestezjolog opowiedziała co i jak ze znieczulenie zewnątrzoponowym(10:20), zapytałam czy będę mogła chodzić i się, ruszać, powiedziała, że TAK i kazała usiąść prosto na łóżku, poprosiłam żeby chwilę zaczekala bo własnie skurcz nadchodzi, odczekała tą chwilę,nie mogła podnieśc łóżka,bo przyciski były popsute, zaczęła się z nim motać, w końcu się poddała i kazała się nie ruszać, siedziałam posłusznie i słysze w pewnym momencie „oj”, przeraziłam się masakrycznie, patrze na nie z ukosa a one wymijającym spojrzeniem się obdarzyły i zaczęła narzekać że łóżko zepsute, guzik nie działa, nie wygodnie jej się wkłuć itp. I że jeszcze raz cewnik zakłada, poczułam w góre kręgosłupa pieczenie i mówię że czuje w kierunku szyji, później w pachwinie prawej, później już mnie położyły i znieczulenie zaczęło dzialać, skurcze ustapiły, zrobiło mi się błogo, po chwili zaczęłam odpływać, tak jakoś ciemno, mroczki, zaczęło mi się robić słabo, sucho w ustach, ciężko mi było oddychać, zalały mnie poty, wzrok mi się rozmywał, ciśnienie spadło 70na nie wiem ile bo nie pamiętam, słyszałam tylko nazwy leków które podłączali do kroplówki, pomyślałam, że umieram :shock: co chwilę coś wstrzykiwali i wreszcie ciśnienie wzrosło, ja poczułam się znowu lepiej, przyszła położna i zaczęły jej pani anestezjolog ze swoją pielęgniarką czy kto to był opowiadać co i jak, że ciśnienie mam wyższe przez lek i że dziecko też, znieczulenie rozłożyło się nierównomiernie, nie czułam w ogóle lewej nogi, nie mogłam ich podnieść, były jak z waty :-| , wtedy wprowadzili mojego przestraszonego, zdenerwowanego męża ;-) (coś około 11.00) położna stwierdziła, że znieczulenie zatrzymało rozwarcie i masowała krocze, przebiła pęcherz płodowy, masowała tak z pół godz co chwilę pytając czy już coś czuje, po 1 h znieczulenie zaczęło powoli odpuszczać i mogłam delikatnie stanąć na nogach, poszliśmy pod prysznic, a położna wyszła do innej Sali, (co chwilę zresztą gdzieś wychodziła do innego porodu) i polewałam się ciepłą wodą pół godziny, wyszłam z pod prysznica jak nowo narodzona :lol: na łóżku na kolanach oparta połozna znowu masowała szyjkę, powiedziała, że radzi mi nie brać już znieczulenia kolejnej dawki, bo znowu zatrzyma się rozwarcie, powiedziałam jej, że dobrze, przyszła anestezjolog i zapytała jak tam i położna powiedziała, że dopiero teraz coraz większe rozwarcie, masowała a jak był skurcz kazała próbować przeć jakbym miała zatwardzenie. Cały czas myślałam o tym, że nie dałam im swojego planu porodu, mąż zapytał mnie o ten plan a ja powiedziałam, że jest gdzieś w torbie w łazience. Byłam zła na siebie, że na początku go nie dałam i stwierdziłam, że na bieżąco będę mówić na co się zgadzam, a na co nie. Mąż cały czas masował mi sine z zimna dłonie i ręce. W Sali tej nie było ani piłek, tylko drabinki i łózko porodowe,za poród w wodzie okazało się, że trzeba zapłacić 1000zł. Nie wiem czy gdzieś się przechodziło do tych piłek i worków, czy dopiero później przynosili na salę, bo niestety nie było dane mi z nich skorzystać. Zmieniałam tylko pozycje na tym łóżku na boku, na plecach i na klecząco, podali mi oxytocynę, nie wiem nawet kiedy to tak szybko minęło jak położna powiedziała, że zaraz będziemy rodzić, że jest już pełne rozwarcie i teraz wszystko odemnie zależy ile to potrwa. Położna poszła po jakieś inne osoby do pomocy, mąż na ostatnią faze wyszedł z Sali, poprosiłam o nieodcinanie od razu pępowiny, położna powiedziała, że ona ma staż 28 lat pracy i nie zgadza się z tymi teoriami, ja jednak poprosiłam żeby nie odcinała , zobaczyłam że wyciąga nożyczki i powiedziałam, ze wolałabym jak się da bez nacięcia, ona powiedziała, że natnie bo wtedy szybciej mała się urodzi, bo już trochę na pewno jest zmęczona, zaufałam jej i powiedziałam, że najważniejsze jest dziecko. Poprosiłam tez o kontakt skóra do skóry. Przyszły 2 położne i na sam koniec młody lekarz do zszycia. Przez cały czas parłam jak były skurcze, bo wiedziałam, że to zbliża mnie do córeczki. W pewnym momencie położna powiedziała, że córcia ma czarne włoski, żebym dotkneła główki :lol: , bardzo mnie to zmotywowało w chwilach kiedy już myślałam, że nie mam siły przeć, usłyszałam nagle jest już główka, ‘’nie przyj na razie’’, usłyszałam, że malutka jest 4x owinięta pępowiną, po chwili urodziła się Lila 0 15.25 , zaczęła płakać i okazało się, że moja 2naczyniowa pępowina była bardzo gruba i długa, powycierali ją, zważyli,z mierzyli, usłyszałam 10pkt, z tego wszystkiego zapomniałam, że chciałam żeby pomiary były na mnie robione albo później,ale tak czekałam na tego Apgara, że chciałam usłyszeć że wszystko ok., widziałam że oczyścili buzię i nie zauważyłam podawania Wit K w kroplach i zabiegu Credego :-( :shock: , podali mi ją i tuliłyśmy się, skupione na sobie, malutka płakała patrząc na mnie wielkimi oczkami zaczęłam do niej mówić i się uspokoiła, później ją nakarmiłam, w tym czasie dopiero teraz jak analizuje to na spokojnie to myślę, że kiedy rodzilo się łożysko to położna ciągnęła za pępowinę, bo czułam takie delikatne szarpanie i może nawet jakiś kawałek został we mnie, bo później lekarz do szycia jak usiadł to ona mówi o tu zboku,on się pyta gdzie i czułam że grzebią we mnie, później mnie zszyli i po szyciu wprowadźzili mężą, zdenerwowany, wzruszony, bardzo szczęsliwy, lekarze wyszli i siedzieliśmy tak na Sali karmiąc malutką i tuląc przez 2 godziny, później przyszła położna i powiedziała, że będę jechać na salę, żebym poszła do łazienki a mąż zawiózł małą do ubrania, ja powiedziałam że NIE, żeby został nią, połozna powiedziała, że oni tylko ją ubiorą a mąż pomoże mi w łazience i mąż zapytał mnie czy się zgadzam a ja taka zdezorientowana powiedziałam że dobrze, ale szybko po nią musi znowu pojechać, wstałam z łóżka i zaczęłam mdleć, byłam bardzo słaba, pojechałam na salę, okazało się, że trafiła mi się lipowska bo 2 osobowa a nie 4-ro tak jak wszystkie,połozyłam się do łóżka, mąż poszedł po malą, połozna mi ją przystawiła i nakarmiłam ją, później poszłam do łazienki i wychodząc zemdlałam dziewczynie obok na łóżko, mąż mnie podprowadził do mojego łóżka i zemdlałam po raz 3, miałam drgawki podobno, byłam wycieńczona i słaba, przyszły pielęgniarki i powiedziały żebym się przespała a im dziecko na noc przywiozła, powiedziałam mężowi że nigdy w życiu :-) mąż próbował mnie racjonalnie przekonać że może lepiej ją oddać, bo jak zesłabnę z małą na rękach to co wtedy, ja stwierdziłam, że spróbuje, jak będzie mi słabo to wtedy zadzwonię żeby ją zabrali, mąż był ze mną do 22.30 bo zapytał czy może jeszcze pomóc mi się umyć, zgodzili się, ale powiedzieli żebym ją przywiozła, oni się nią zaopiekują, zapytał mąż czy mogliby co 2-3h przywozić do karmienia a oni powiedzieli ze NIE. Zostawiłam ją sobie na noc i spałam bardzo czujnie patrząc czy się nie dławi, czy oddycha i podziwiając małą istotkę. Nie oddałam ją na żadną noc pomimo wielu prób i namów położnych, sugerujących że ona się nie najada, że leci z wagi, że nas nie wypuszczą ze szpitala, itd., po 2 dniach uległam i wzięłam butelkę i najpierw nakarmiłam moim pokarmem, a później chciałam dopić ją butelką ale nie chciala :-P , później robiłam tak samo, czasem coś skubnęła z tej butli, łacznie przez ten czas pobytu w szpitalu zjadla mm pewnie z 60-70ml jakby tak policzyć łącznie. Mąż przyjeżdżał do mnie już o 8, zajmował się nią, przebierał ja chwilę ucinałam wtedy drzemkę, przerwałam całkowicie dietę cukrzycową, bo stwierdziłam, że jestem cały czas głodna i nie będę mieć sił i pokarmu i muszę jesc normalnie a cukry będę badac za jakiś czas, bo najważniejsza dla mnie jest Lilcia, jest ona teraz całym moim światem :lol: . Ogólnie poród wspominam bardzo dobrze, piekne i wzruszające przeżycie, ból krzyżowe gorsze niż urodzenie główki, ale wszystko da się przezyć. Dużo gorzej się czułam po porodzie i szwy bardzo ciągły i hemoroidy które mi wyszły :-( bolą do dzisiaj, Jestem dumna i szczęśliwa, że nie zaszczepili mi małej, nie oddałam jej na noce, nie pozwoliłam na badania bez mojej obecności, poradziłam sobie sama z nawałem pokarmu, bo żadna połozna nie była chętna mi pomóc, nie dopadł mnie baby blues i że pomimo znieczulenia i oxy( nie dałabym rady z tymi krzyżowymi), tą minimalną dawką podarmu, Wit K w kroplach i zabiegiem Credego jestem szczęśliwa że ten poród tak przebiegł i że walczyłam o małą. Pomoc i zaangażowanie zakochanego bezgranicznie męża w Liluni bezcenna.

koralina1987 - 2014-04-14, 16:36

Świetny opis. Waleczna jesteś jak lwica :) Gratuluję ogarnięcia się na porodówce, bo podejrzewam, że ból nie ułatwia racjonalnego myślenia. U nas też będzie Lilla (przez 2 L) o ile to cudo co mi właśnie bąbelkuje w brzuchu to dziewczynka :)
sylv - 2014-04-14, 17:07

lenka86r, pięknie dałaś radę, możesz być z siebie dumna! Wiem, co oznacza cała noc na krzyżowych, a Ty do tego byłaś sama! Gratuluję!

Chyba mi odbiło, ale czytając wątek uświadomiłam sobie, że jestem gotowa na kolejny poród :shock: oczywiście sn :mryellow:

jaskrawa - 2014-04-14, 17:50

Brawo, Lenko :)
Jesteśmy wszystkie z Ciebie dumne, że jej nie oddałaś i nie pozwoliłaś im zepsuć karmienia malutkiej tym dokarmianiem. Zwłaszcza, ze po takich przejściach, tylu godzinach skurczy, omdleniach itd., miałaś w sobie jeszcze tyle siły. Brawo, dziewczyno! :)
Swoją drogą, jak czytam o tym dokarmianiu i nacinaniu "bo się szybciej urodzi", to mnie cholera bierze...

kml - 2014-04-14, 18:48

lenka86r podziwiam Cie, spisałaś się na medal :)

sylv napisał/a:
Chyba mi odbiło, ale czytając wątek uświadomiłam sobie, że jestem gotowa na kolejny poród :shock: oczywiście sn :mryellow:

Następna do podziwiania ;) Ja wręcz przeciwnie :-> Niby nigdy nie mów nigdy, ale nigdy przenigdy nie wejdę na porodówkę :-P

maryczary - 2014-04-14, 22:08

sylv napisał/a:
Chyba mi odbiło, ale czytając wątek uświadomiłam sobie, że jestem gotowa na kolejny poród
Wszystkie my kobiety jesteśmy takie porąbane! :mrgreen:
jaskrawa - 2014-04-15, 09:14

Ja na poród tak (mimo że też miałam krzyżowe, a przy ostatnim porodzie - gdy już co nieco wiedziałm o porodach i poczytałam trochę opisów, uświadomiłam sobie, że i przy Marysi takie były, tyle że wtedy znacznie dłużej bo od piątku do niedzieli...). Na kolejne dziecko - niekoniecznie :D
kulka2010 - 2014-04-15, 09:56

bylas nieprawdopodobnie dzielna zwazywszy na niezrozumiale, niepotrzebne i nieludzkie utrudnienia jak brak jedzenia i picia (batony muesli i slodkie soki w kazdej torbie!!!!), odeslanie meza (ale czy nie mozna odmowic?) i spartaczone znieczulenie... och i personel gardzacy kobietami... nie o taka polskie walczylismy, adieu...
Pani Panda - 2014-04-15, 10:38

lenka86r, gratuluję tej mocy, którą w sobie miałaś dzielna kobieto! Kiedyś musisz opowiedzieć Lili, jaką dzielną mamę ma :-D Ściskam Was mocno! :-*
eMka - 2014-04-16, 09:23

lenka86r gratuluję siły, trzeźwego umysłu i asertywności mimo bólu pierwszego porodu. Jesteś bardzo dzielna.
lenka86r - 2014-04-19, 10:45

dzięki dziewczyny za wsparcie ;-) męża odesłali bo gdybym chciała zeby został to musiałby zapłacic 500 zł :-/ takie warunki prywatnego szpitala niestety
gaba - 2014-04-23, 18:10

A było to tak......
W sobotę około 18 pojechałam do szpitala bo znajomy lekarz miał dyżur i chciałam sprawdzić co i jak z maleństwem. Rozwarcie było na 1,5 - 2 cm, wody w porządku i po za tym nic nie wskazywało, że zbliża się poród, zostałam odesłana z nakazem stawienia się w niedziele wieczorem bo to już 7 dni po terminie i należałoby mnie zatrzymać w szpitalu. Oczywiście w niedzielę się nie stawiłam bo chciałam jeszcze spędzić noc w domu. Rano w poniedziałek wypadł mi czop i pojechałam do szpitala. Po wstępnym badaniu, rozwarcie na 3 cm i pojawiły się delikatne, bardzo nie regularne skurcze. Coś się jednak zaczęło dziać. Zostałam przyjęta do szpitala, jednak z powodu braku miejsc na porodówce i w ogóle gdziekolwiek musieliśmy czekać na izbie przyjęć, Byłam chyba druga w kolejce a za mną jeszcze cztery panie i ciągle dochodziły. Okazało się, że to najgorszy z możliwych dni na poród bo wszyscy chcą urodzić przed świętami, było masę zaplanowanych cesarek i jeszcze takie jak ja po terminie. Jeszcze na izbie przyjęć udało mi się zjeść śniadanie bo byłam okropnie głodna i po jakimś czasie zaprosili nas na porodówkę. Udało się tak szybko tylko po protekcji ( mój tata jest neonatologiem w tym szpitalu) gdyby nie to nie wiem jak długo byśmy tam czekali. Na porodówce dostałam salę Lawendową z takim mega odjechanym urządzeniem porodowym i ucieszyłam się, że nie będę rodzić na zwykłym łóżku. Przyszła położna, bardzo sympatyczna i jakoś tak od razu nawiązaliśmy więź, lekarz tylko zapytał co ile mam skurcze a ja właśnie od ponad godziny nie miałam żadnego więc od razu powiedział, że trzeba podłączyć oxy bo to może trwać jeszcze bardzo długo. Podłączyli mi kroplówkę i było bardzo przyjemnie, śmialiśmy się i żartowaliśmy z panią położną, potem przyszedł jeszcze mój tata i zrobiło się jak na spotkaniu towarzyskim, śmiechy, chichy, rozmowy mojego męża i ojca o mechanikach samochodowych, w niektórych momentach miałam ochotę powiedzieć :" hello ja tu rodzę " ale w głębi duszy cieszyłam się, że jest jak jest. Skurcze się nasilały i przypomniało mi się z przed ponad 4 lat co to są skurcze oksytocynowe. Tata sobie poszedł i zaczęło się na dobre. Skurcze były bardzo silne i najgorsze jest to, że pomiędzy jednym a drugim nie było prawie przerwy, na początku udawało mi się w przerwie zjeść jednego małego m&m'sa podanego przez męża do buzi a potem już nie było czasu, był skurcz za skurczem. Całe szczęście, że nie musiałam leżeć i to mi trochę ułatwiało sprawę. Prosiłam położną żeby sprawdziła rozwarcie a ona na to, że 3ipół i wtedy się załamałam, skoro ja się od ponad godziny męczę a rozwarcie tylko o pół większe to gdzie jeszcze do 10. Przyszedł lekarz i zaproponował zewnątrzoponowe i oczywiście się zgodziłam. Przyszli anestezjolodzy i powstał nowy problem gdzie mnie położyć żeby zrobić wkłucie bo w sali był tylko ten dziwny przyrząd do rodzenia i mała kanapa. Wymyślili, że położą mnie na takim wózku do przewożenia pacjentów, zanim przyjechał ten wózek, zanim wszystko mi podłączyli zanim pani się wkuła to trochę potrwało a ja ciągle w nieustających skurczach. Wreszcie znieczulenie zaczęło działać i przyszła długo oczekiwana ulga, wszyscy sobie gdzieś poszli, na sali z nami został tylko pielęgniarz anestezjolog. Nikt się jednak nie spodziewał, że wszystko potoczy się tak szybko, jakieś 5 minut później zaczęły się skurcze parte a ja zaczęłam się drzeć, że rodzę. Potem było już jak w filmie, wbiegły położne, jacyś lekarze, zaczęli się ubierać w te zielone fartuchy i wyciągać jakieś sprzęty ale na nic nie było już czasu bo musiałam już przeć. Bardzo chciałam zejść z tej kozetki bo nie miałam się jak zaprzeć ani czego trzymać i najbardziej na świecie nie chciałam rodzic na leżąco i to całkiem na leżąco bez możliwości zaparcia się nogami o cokolwiek. Położna jednak nie umiała podjąć decyzji, raz mówiła schodzimy raz zostajemy bo byłam podłączona do tego całego tałatajstwa a po za tym zaczęłam przeć bo nie mogłam już czekać i niestety zostałam na tym wózku, mąż trzymał mi nogę bo położyłam się jakoś na boku i miałam jakieś zaparcie. Wszędzie była krew i wody płodowe, położne wszystko zużyte rzucały na podłogę bo nie było miejsca. Nie wiem ile to trwało, teraz wydaje mi się, że chwilę, wtedy, że wieczność. Mój mąż powiedział, iż nie sądził że tyle we mnie siły, cały ciężar ciała opierałam na jego ręce. Właściwie gdyby nie on to nie urodziłabym sama, na pewno. Sala wyglądała jak po krwawej bitwie. Jeremi urodził się z rączką zgiętą w łokciu i poszarpał mnie dość mocno, nie zdążyli mnie naciąć, nie zdążyli zrobić lewatywy (niestety) właściwie nie zdążyli się nawet ubrać odpowiednio. Jednak od kiedy położyli mi go na brzuchu świat dookoła się zmienił i nic już mnie nie obchodziło, pan doktor szył mnie dosyć długo a mi było wszystko jedno bo miałam już synka przy sobie. W sali porodowej nie było miejsca żebyśmy mogli pobyć sami więc jak tylko mnie pozszywali pani położna zaprowadziła nas już na oddział żebyśmy mogli odpocząć.
Następnym razem już na pewno nie zdecyduję się na oxy, tylko poczekam aż się akcja sama rozwinie, bo ja już myślę o następnym :mryellow:

Mikarin - 2014-04-24, 08:53

gaba, :*
koralina1987 - 2014-04-24, 16:58

Jak się czyta to tak wszystko spoko i luzz :) Dobrze, że mąż był przy Tobie, ja sobie nie wyobrażam, że miałabym rodzić sama. A taki mały OT jak tato zapatruje się na nieszczepnienie w pierwszej dobie i w ogóle w pierwszych miesiącach życia?
jaskrawa - 2014-04-24, 17:22

gaba napisał/a:

Następnym razem już na pewno nie zdecyduję się na oxy, tylko poczekam aż się akcja sama rozwinie, bo ja już myślę o następnym :mryellow:


love :mrgreen:
gaba, świetny opis (jak zwykle mi łzy w oczach stanęły) szacun i w ogóle! rzeczywiście trochę hardkorowo przez to oxy, krew i ogólną maskarę ze sprzętem, kozetką i nieprzygotowaniem personelu. ale masz co wspominać :D
mimo wszystko wydaje się, że nienajgorszy ten poród :D
to uzależnia, co? ten niesamowity haj, gdy położą młode na brzuchu. to są najszczęśliwsze chwile w życiu, bez względu na to co było wcześniej, przecież nawet przy w pełni fizjologicznym, normalnym porodzie boli jak cholera, nie da się ukryć.
mój stary, gdy urodziłam Jasia, stwierdził, że on chce trzecie. ja na to, że jak może chcieć skoro widział mnie przecież drącą się przy partych i jęczącą wcześniej przez bóle krzyżowe. a on, że tak, ale moja reakcja na małego położonego na brzuchu i płacz szczęścia przekonują go, że mogę rodzić znowu.

kml - 2014-04-24, 22:31

Gaba to Cie nieźle pogoniło ;)

Wariatki jesteście z tym rodzeniem, może uzależnione ;)

nemain - 2014-04-25, 08:01

gaba gratuluję :) <3
Pani Panda - 2014-04-25, 12:10

gaba, faktycznie niezły hardcor! A początek taki sam jak u mnie:sala lawendowa,mała kanapa, koło porodowe, kroplówa z oxy, przebicie pęcherza...na szczęście u mnie nie było potem tak hardcorowao,ale podobnie jak Ty, oceniając tamte wydarzenia z perspektywy,zmieniłabym kilka rzeczy.No ale jak wiadomo, już pozamiatane ;-) Ty już myślisz o następnym bobasie więc będziesz miała okazję znowu to przeżyć,może tym razem bardziej po swojemu :-) ,Ja się na takie atrakcje już nie piszę, chociaż mąż ma inne zdanie w tej kwestii :mryellow: W każdym razie gratuluję Ci siły, bo moc miałaś nieziemską!A scenerię jakiej nie powstydziłby się reżyser dobrego horroru ;-) A Jermemi cudowny, warto było przejść dla niego przez to wszystko! Całuję Was mocno!
gaba - 2014-04-25, 16:52

jaskrawa napisał/a:
to uzależnia, co? ten niesamowity haj, gdy położą młode na brzuchu. to są najszczęśliwsze chwile w życiu, bez względu na to co było wcześniej, przecież nawet przy w pełni fizjologicznym, normalnym porodzie boli jak cholera, nie da się ukryć.
dobrze powiedziane to taki haj, że nie ma nic lepszego na świecie. I chociaż ból był okropny i w trakcie krzyczałam, że nigdy więcej to dziś już tak nie myślę.
Zapomniałam jeszcze dodać, że w trakcie podobno okropnie przeklinałam :oops: ja nic nie pamiętam i na co dzień nie przeklinam wcale ale małżonek mi powiedział, że klęłam jak szewc :mryellow:

jaskrawa - 2014-04-25, 18:21

gaba napisał/a:

Zapomniałam jeszcze dodać, że w trakcie podobno okropnie przeklinałam :oops: ja nic nie pamiętam i na co dzień nie przeklinam wcale ale małżonek mi powiedział, że klęłam jak szewc :mryellow:

hahaha, u mnie jest odwrotnie - ja uwielbiam kląć (oczywiscie nie tak ciągle, ale wtedy, gdy jest to akurat uzasadnione :D ), a podczas porodu w kółko powtarzałam tylko "mamo, mamusiu" :D (no i darcie mordy w finale, ale podobno otwarta paszcza ułatwia otwarcie tam na dole, więc ja sobie nie żałowałam ;) )

Fatty - 2014-04-25, 18:36

gaba napisał/a:
Zapomniałam jeszcze dodać, że w trakcie podobno okropnie przeklinałam


koleżanka mi opowiadała, że ona ponoć zwyzywała swojego meża od ch... i skur.... jako głównego winnego imprezy pt ciąża, ale też tego nie pamięta :P Myślała, że ją mąż wkręca, ale położne potwierdziły jej żale do meża :P ;)

kml - 2014-04-25, 21:33

jaskrawa napisał/a:
hahaha, u mnie jest odwrotnie - ja uwielbiam kląć (oczywiscie nie tak ciągle, ale wtedy, gdy jest to akurat uzasadnione :D ), a podczas porodu w kółko powtarzałam tylko "mamo, mamusiu" :D (no i darcie mordy w finale, ale podobno otwarta paszcza ułatwia otwarcie tam na dole, więc ja sobie nie żałowałam ;) )

U mnie podobnie, z tym, ze wolałam Boga choć jestem niewierząca :shock: Chłopa tez nie wyzywałam, a byłam pewna, ze sobie ulżę :P

sylv - 2014-04-25, 22:05

Pani Panda napisał/a:
Ja się na takie atrakcje już nie piszę,

Po miesiącu od porodu też się nie pisałam, poczekaj jeszcze ze dwa ;-) a dziś mąż mówi, że niedługo gondolkę trzeba wymienić na spacerówę i schować, żeby "czekała na następne dziecko", więc.... :mryellow:

jaskrawa napisał/a:
ja uwielbiam kląć (oczywiscie nie tak ciągle, ale wtedy, gdy jest to akurat uzasadnione )

oooo, ja też potrafię wiązankę machnąć dla spuszczenia ciśnienia (chociaż obecnie ze względu na Małego postanowiłam się odzwyczaić), ale w trakcie porodu NIC. Nie wzywałam też Boga, matki, tylko błagałam męża, żeby przytulał :lol: ryki były raczej nieartykułowane ;-)

maryczary - 2014-04-26, 01:21

gaba napisał/a:
bo ja już myślę o następnym
WARIATKA! :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
lenka86r - 2014-04-27, 07:41

gaba, dzielna kobieto od razu myślisz o następnym :lol: tak trzymać :-P gratuluję raz jeszcze :-)

co do darcia, to podczas porodu dziewczyny tak się darły, że mąż aż zbladł ;-) , ja myślałam, że też będę krzyczeć a wogóle nie krzyczałam,nie wydawałam praktycznie żadnych dzwięków poza w pewnym momencie "nie dam rady" ;-) jakoś nie potrzebowałam albo zapomniałam, że można krzyczeć czy co :mryellow: byłam chyba tak przejęta tym że chcę ją mieć już na sobie, że tak się skupiłam na parciu, że chwila moment i już była :->

maryczary - 2014-04-28, 21:11

lenka86r napisał/a:
a wogóle nie krzyczałam
a ja się darłam :mrgreen:
jaskrawa - 2014-04-29, 18:15

lenko, podziwiam Cię. ja się po prostu nie mogłam nie drzeć :D . skurcze parte były dla mnie tak bardzo intensywne...
Sowa - 2014-06-13, 16:49

Dokładam swój opis. Przydługi i pewnie się nie będzie chciało czytać, ale jako fanka tego wątku jestem dumna, że mogę dołożyć swoje trzy grosze :)

Muszę powiedzieć, że jestem z siebie bardzo dumna, bo byłam dobrze przygotowana, wiedziałam co się może zdarzyć, co będzie dla mnie i dla dziecka korzystne, a co nie. Postawiłam na swoim i nie zgodziłam się na parę rzeczy, przez które naprawdę mogło być różnie i mogło się skończyć oksytocyną albo cc, kto wie.

W piątek o 11 pojechałam sobie spokojnie tramwajem na KTG do szpitala. Wyszło dobrze, ale przy badaniu okazało się, że mam 4 cm rozwarcia i kwalifikuję się do przyjęcia na porodówkę... Zbadała mnie też moja lekarka i to potwierdziła. Ja w szoku, że to już, zaczęłam coś gadać, że chciałam przecież rodzić w innym szpitalu. W końcu zdecydowałam się zostać w Narutowiczu, bo akurat był dyżur pani Dorotki, położnej którą znam z gabinetu mojej lekarki. Nie zgodziłam się na obecność studentek przy porodzie. Dali mi do ubrania koszmarny szpitalny kaftan z dziurą na szwie na ramieniu, bo nie miałam żadnych ciuchów. Żadnych badań i karty ciąży też nie miałam. Chodziłam sobie po sali, nie bolało mnie nic. Przyjechał M. z moimi rzeczami, ubrałam się w swoją koszulkę, założyli mi wenflon i podali antybiotyk na GBSa. Z panią Dorotką wszystko ustaliłam, obiecała mi, że będzie chronić krocze, przeczytała plan porodu, wszystko fajnie. Chodziłam po sali, bujałam się na piłce, posiedziałam w wannie. Bóle minimalne, jak przy okresie. O 18 zbadała mnie pani Dorotka, zbadali lekarze, nadal 4 cm, brak postępu. Proponowała mi przebicie pęcherza, opowiadając parę historyjek, jak to fajnie przyspiesza poród i tak dalej, ja się nie zgodziłam. Jeden lekarz stwierdził, że po co tu jestem i mam iść do domu, a drugi że absolutnie nie mogę iść do domu i mnie kładą na patologię. Na patologii nie było miejsca, dostałam jakąś dwuosobową salę, pustą, ale bez łazienki. Gadaliśmy sobie z M., chodziłam tam i z powrotem po sali i masowałam brodawki, żeby coś w końcu ruszyło. I faktycznie ruszyło, od 21 miałam już regularne skurcze, ale takie do wytrzymania. O 23 zdecydowałam się zgłosić, że coś mi się dzieje, bo skurcze były już co 3 minuty, czasem częściej. Wyszliśmy z sali, opierdolili M., że co on tu robi, to jest odział szpitalny i wizyty się dawno skończyły, na co on rozpaczliwym głosem „Ale ja miałem być przy porodzie!” :D Zaprowadzili mnie na porodówkę na badanie, jakaś rozespana położna mnie zbadała byle jak i powiedziała, że nie ma postępu, nadal 4 cm. Wróciłam na patologię, kazali mi spać (ciekawe jak mam spać na skurczach), a M. odesłali do domu. Wykąpałam się w obleśnej łazience w chłodnej wodzie, bo innej nie było. Bolało mnie już bardzo, ale byłam strasznie zmęczona, więc kładłam się na te 3 minuty i drzemałam, po czym wstawałam, bo nie byłam w stanie wytrzymać w pozycji leżącej skurczu. Później już się nie kładłam, tylko chodziłam po sali albo do łazienki. O 3.20 stwierdziłam, że tak mnie cholernie boli, że już na pewno coś ruszyło i poszłam to zgłosić. Położna z patologii mi mówi ironicznym tonem i z wrednym uśmiechem: „Ale przecież byliśmy na badaniu i nie było postępu...” :shock: Ja mówię, że tak, ale to było 4 godziny temu. W końcu z łaską mnie zaprowadziła na porodówkę. Tam się okazało, że mam już pełne rozwarcie. :roll: Przynieśli mi moje rzeczy, zadzwoniłam po M., podali mi drugą dawkę antybiotyku. Była tam jakaś mrukliwa położna, która mnie podpięła pod KTG, chociaż chciałam z tego zrezygnować, ale mówi, że nie ma takiej opcji, bo ona odpowiada za mnie i za dziecko. Na KTG w pozycji stojącej też się nie zgodziła. Myślałam, że tam umrę na leżąco. W końcu mnie uwolniła i mówi: „Aha, to pani się nie zgadzała na żadne ingerencje (później znowu to słyszałam – to ta, co się nie zgodziła na przebijanie) Ale może się okazać, że to jest konieczne”. Ja mówię, dobra, dobra, nie zgadzam się nadal. Zapytałam, czy mogę wejść pod ciepłą wodę, żeby sobie jakoś ulżyć, ale powiedziała, że nie. Nie miałam siły dopytywać dlaczego. Chodziłam po sali i cierpiałam na skurczach, w końcu przyjechał M. Czekaliśmy tylko na pęknięcie tego pęcherza, a czułam go strasznie nisko i mogłam dotknąć. Byłam już strasznie zmęczona. Albo opierałam się o jakąś barierkę pod oknem, albo siedziałam na krzesełku porodowym, bo tam mi było w miarę wygodnie, opierałam się o M. i w przerwach między skurczami przysypiałam na jego ramieniu. Ok. 5.30 zaczęły mi się skurcze parte. Nie wiedziałam, co robić, czy mogę trochę przeć czy mam się powstrzymywać. Położna co jakiś czas przychodziła i badała tętno dziecka słuchawką, chwała Bogu, że już nie KTG, bo bym tego nie wytrzymała. Próbowałam ją o coś zapytać lub coś powiedzieć, ale mnie nie słuchała, tylko mówiła za każdym razem, że czekamy na pęknięcie pęcherza. Znów była propozycja przebicia, w końcu zaczęłam to rozważać, bo już myślałam, że on nigdy nie pęknie. Chwilę przed 7, kiedy siedziałam na krzesełku, w końcu odeszły czyściutkie wody i rozlały się popisowo po sali. Momentalnie zebrała się ekipa, okazało się, że właśnie zaczęła dyżur kolejna położna. Myślałam, że nie mogę już trafić na gorszą, ale owszem, ten babsztyl był jeszcze bardziej wredny – ciągle robiła jakieś durne komentarze. Ułożyli mnie na łóżku porodowym (jak sobie pomyślę, że chciałam rodzić w jakiejś pozycji wertykalnej, to mnie ogarnia pusty śmiech, w tym szpitalu po prostu NIE MA TAKIEJ OPCJI – więc na cholerę jest tam to krzesełko i materac?), położna mówi: „Wyżej tym podjedź, bo ja jestem wysoka, a kręgosłup już nie ten” – kwintesencja takiego podejścia, że to personelowi ma być wygodnie, a nie rodzącej, nie? Ułożyli mnie nogami do góry. Coś mówią, że uuu, tak wąsko, trzeba nacinać. Ja mówię, że się nie zgadzam, na co mi zaczęli wszyscy opowiadać, że tak będzie lepiej, bla bla, „Chce pani pęknąć?”. M. już zaczął mieć wątpliwości i się mnie pyta, czy na pewno. Ja mówię, że i tak się nie zgadzam, więc dali mi oświadczenie do podpisania :D Powiedzieli mi, jak mam przeć na skurczu, więc parłam. Mówili, że dobrze, tylko krótko. W ogóle raczej fajnie mnie dopingowali akurat wtedy, szczególnie pani neonatolog. Za chyba szóstym razem udało się wyprzeć główkę, wtedy ponoć położna wepchnęła mi tam łapy (wiem to z relacji M.) i chyba odwracała małej ramionka czy coś. Miałam wrażenie, jakby mnie szarpnięciem podnosiła do góry i zabolało cholernie przy cewce moczowej. W końcu udało się małą urodzić, dostałam ją na brzuch i trochę poryczałam ze szczęścia. Trochę zakwiliła, ale przestała, kiedy się znalazła u mnie i kiedy zaczęliśmy do niej mówić. Położna chciała sama przeciąć pępowinę, na co jej M. nie pozwolił, bo to przecież on miał zrobić, i jeszcze zawalczył, żeby przeciąć dopiero jak przestanie tętnić. Urodziłam łożysko bez problemu. Oczywiście krocze mi nie pękło, tylko było kilka małych otarć i pęknięć w pochwie. Spryskali mnie tam jakimś znieczulaczem i położna zaczęła szyć. Najpierw było spoko, ale później znieczulenie chyba przestało działać albo coś, bo czułam, że mnie szyje na żywca. Zaczęłam się drzeć na cały regulator (a przez cały poród byłam cicho), że ma przestać i mnie znieczulić. A ona na to, że to ma boleć. Kurwa, ale chyba nie aż tak. W końcu mnie tam spryskali czymś znowu i przez chwilę było lepiej, potem znów taki potworny ból. Jak skończyła, to myślałam, że jej przypierdolę za to, bo to było najgorsze w całym porodzie... Nacisnęła mi jeszcze boleśnie na brzuch, chlusnęło trochę krwi. Po godzinie wzięli mi małą na ważenie, mierzenie i badanie, podobno po minucie powiedziałam, że co tak długo i mają mi ją oddawać :D (tego nie pamiętam). Nikt mi nic nie powiedział, aż do wypisu nie wiedziałam, ile dostała punktów... W końcu ją oddali i leżała sobie znowu spokojnie. Próbowałam ją przystawić do piersi, ale też nikt mnie nie poinstruował jak, w końcu M. zawołał położną, żeby nam pomogła, a ona „Jak to, jeszcze dziecko nienakarmione?”... Udało się, pięknie się mały ssak przyssał. Pani z oddziału noworodkowego ubrała małą i wzięła na wózeczku, chociaż nie chciałam jej oddać i kazałam M. iść z nimi. Pani się zdziwiła i powiedziała, że i tak go tam nie wpuszczą, więc odpuściłam. Dali mi do zjedzenia chleb, masło i szynkę, więc zjadłam chleb z masłem i tak mi to autentycznie smakowało, że hej ;) Poczłapałam o własnych siłach na oddział, zmęczona i szczęśliwa.

Ogólnie wszystko się potoczyło trochę nie po kolei. Teraz wiem też, że źle zrobiłam zgadzając się na przyjęcie od razu, trzeba było jechać do domu i poczekać spokojnie na skurcze (powstrzymał mnie od tej decyzji widok krwi na rękach położnej i lekarza przy każdym badaniu). Przynajmniej bym coś zjadła i się przespała. Szkoda też, że M. nie było przy mnie wtedy, kiedy najbardziej by mi się przydał. No ale już trudno. Jestem dumna i szczęśliwa, że urodziłam sama i naturalnie, nie mam żadnej traumy. Było w porządku :) (Pomimo oczywistych nieprzyjemności).

koralina1987 - 2014-06-13, 17:03

Sowa, świetny opis, w końcu jakaś świeżynka :) Czyli znowu to co się powtarza, nie ważne w jaki wspaniały sprzęt jest wyposażony szpital - wszystko zależy od personelu....A jak ze szczepieniem, witaminą K i kąpaniem? Wyraziliście zgodę? I tak mnie to jeszcze zastanawia jak ustala się punktację Apgar? Bo ona określana jest co kilka minut i w tym czasie dzieć normalnie może być tulony do mamy czy pielęgniary go trzymają, podnoszą?
Paulis - 2014-06-13, 18:22

Sowa dzięki za opis. I jeszcze raz mega gratulacje :-) Byłaś naprawdę bardzo dzielna i słusznie duma Cię rozpiera :-) Ja to wiem tym bardziej, wiem jak trudno w tym szpitalu cokolwiek wywalczyć. Nic sobie nie wyrzucaj to pierwszy raz skąd mogłaś wiedzieć albo przewidzieć, a za drugim razem będzie jeszcze lepiej :-)

Sowa napisał/a:
Myślałam, że nie mogę już trafić na gorszą, ale owszem, ten babsztyl był jeszcze bardziej wredny – ciągle robiła jakieś durne komentarze. Ułożyli mnie na łóżku porodowym (jak sobie pomyślę, że chciałam rodzić w jakiejś pozycji wertykalnej, to mnie ogarnia pusty śmiech, w tym szpitalu po prostu NIE MA TAKIEJ OPCJI – więc na cholerę jest tam to krzesełko i materac?),


Dobrze, że to napisałaś, bo akurat wyrzucałam sobie bardzo, że nie zawalczyłam o poród w innej pozycji, choć wszystko potoczyło się tak błyskawicznie i nie miałam czasu nawet się kłócić, o to. W sumie i tak by to nic nie dało, jak widać. I też się zastanawiałąm, po co te wszystkie sprzęty WTF :shock:

Sowa, bardzo się wzruszyłam tym opisem, wiadomo wspomnienia też wróciły z tego miejsca...
Powiedz mi ta wredna położna miała może czerwone czy jakies takie włosy w kolorze burgundu :roll: ?

Co do partych to tez mnie fajnie dopingowali, gdyby nie glupia lekarka i jej naciskanie na brzuch to byłoby już w ogóle dobrze. Miałam na tej końcówce miłe położne :-)

Co do chłodnej wody i oblesniej łazienki to moja koleżanka, która tam rodziła 12 lat temu też je wspomina to do dziś :-/

Wszystkiego dobrego dla Was, dużo zdrówka dla Alicji (wybraliście już pediatrę jakiegoś? Tu w okolicy jest przychodnia dośc fajna) :-)

Buziaki dla Was!

Sowa - 2014-06-13, 18:52

Paulis, dziękuję za ciepłe słowa :) Tak, ta wredna to chyba właśnie miała jakieś takie czerwonawe włosy (nie pamiętam dokładnie, bo to ta końcówka była), wysoka i dość postawna.
Widzisz, o pediatrę cię miałam pytać, a w końcu zapomniałam... Dziś ją zapisaliśmy do przychodni przy Alei Pokoju 2, wybieraliśmy w sumie w ciemno, kierując się tym że tam jest w miarę blisko... Zobaczymy, jak będzie. I też się zastanawiam, kiedy na pierwszą wizytę iść, wcale mi się nie spieszy jakoś.

koralina1987, punktacja Apgar podobno może być przyznawana, kiedy dziecko jest na brzuchu matki, miałam to uwzględnione w planie porodu, oczywiście potoczyło się inaczej, badali ją na sali, ale obok, nie na moim brzuchu. Z tych rzeczy, o które pytasz, na sali porodowej było tylko podawanie witaminy K - położna nas pytała, czy ma zakraplać, a ja już zgłupiałam wtedy całkiem i zapomniałam, czy mam się zgadzać, czy nie i zapytałam ją, o co z tym chodzi. To się obruszyła tylko, że od 50 lat się zakrapla i nikt nie ma zastrzeżeń. Nie pamiętałam o co chodzi, więc już się dla świętego spokoju zgodziłam... :/ Szczepienia i kąpanie to już później, na oddziale. O szczepienia nas pytali, czy szczepimy czy nie, powiedzieliśmy że nie i podpisaliśmy oświadczenie - tyle, nie było problemu (na razie). Na kąpanie się zgodziłam, bo myślałam, że to będzie takie fajne plumkanie w wanience, że mi może pokażą, jak mam kąpać. Taa, jasne - myli płaczące dziecko w pięć sekund pod kranem, mydlili czymś, a potem odkładali na jakąś szmatę. Koszmar. Jakbym wiedziała, to bym się na pewno nie zgadzała.

Kamyk - 2014-06-13, 19:06

Sowa, super opis I mega asertywnosc - gratuluje!
KTG musi byc, nic to, ze prawie urodzilas sama w sali, gdzies zapomniana przez caly personel, oni "odpowiadaja" :roll: Dluga jeszcze droga w tym kraju do normalnego podejscia niestety.

jaskrawa - 2014-06-13, 19:16

Sowa, byłaś boska :D . Gratulacje :)
Naprawdę szacun, że tak walczyłaś. No i mąż też! Świetny opis!
Co do bólu przy szyciu - muszę przyznać, że i mnie bolało (mimo że przy każdym porodzie miałam niewielkie pęknięcia i świetne położne), to chyba tak "musi" być, bo to znieczulenie miejscowe tak niestety działa beznadziejnie...

Podejścia położnej nie komentuję. Kąpieli i badań przed upływem dwóch godzin też. Fundacja "Rodzić po ludzku" ma jeszcze masę roboty w tym kraju.

Najważniejsze, że Ci się udało urodzić sn, bez żadnych komplikacji. Szczęściara z Ciebie :)

Paulis - 2014-06-13, 19:24

Sowa to ta sama połozna pewnie, co była u mnie przez 12 h (na szczęscie na sam koniec skończyła dyżur). Na pierwszą wizytę nie musisz się spieszyć raczej :-)

Ja nie dałam L. do kąpieli i jak juz pisałam gdzieś miałam potem przerąbane u takiej babki z noworodków.

Jaskrawa mnie L. od razu wzieli do mierzenia i ważenia,ale to ponoć dlatego, ze była owinięta pępowiną i cała sina tzn. jakby przy okazji ją zmierzyli i zważyli chyba :-D . Nie wiem, ile w tym prawdy,ale dostała też mniej pkt własnie za kolor skóry.

jaskrawa - 2014-06-13, 20:09

Paulis napisał/a:

Jaskrawa mnie L. od razu wzieli do mierzenia i ważenia,ale to ponoć dlatego, ze była owinięta pępowiną i cała sina tzn. jakby przy okazji ją zmierzyli i zważyli chyba :-D .


nie no, jasne, jak jest podejrzenie, że jest coś nie tak, to chyba bym się nawet wkurzyła, gdyby mi nikt sinego dziecka na cito nie zbadał!
ja mówię o przypadkach, że wszystko ok i dziecina sobie spokojnie leży u mamusi.

Jadzia - 2014-06-13, 20:31

Sowa, przeczytałam z zapartym tchem.Dzielna z Ciebie dziewczyna, naprawdę ogromny szacun za to, że tak dzielnie walczyłaś o naturalność porodu. A personel...brak słów :roll:
A tak w ogóle muszę w końcu się zmobilizować i napisać swój opis. Tylko ciągle czasu i weny brak. Ale bardzo chce to zrobić-żeby pokazać, że poród może być naprawdę dobry, a położne ciepłe i cudowne.

zlotooka - 2014-06-13, 21:00

Sowa, dzielna z Ciebie kobieta! Dobrze, że mimo wszystko masz takie pozytywne odczucia.

Jadzia, ja cały czas czekam na Twój opis, żeby się pozytywnie doładować przed porodem :-)

Jadzia - 2014-06-13, 21:04

zlotooka napisał/a:
Jadzia, ja cały czas czekam na Twój opis, żeby się pozytywnie doładować przed porodem :-)

O kurcze...to muszę się pośpieszyć. Jutro zdaje egzaminy i postaram się znaleźć czas ;)

Sowa - 2014-06-13, 21:04

Jadzia, ty rodziłaś w domu, dobrze kojarzę? To pisz koniecznie, takie pozytywne opisy są baaaardzo potrzebne moim zdaniem!
koko - 2014-06-13, 21:23

Sowa, graty, byłaś bardzo dzielna. Naprawdę trudno użerać się z personelem w takiej sytuacji, a już na pewno zachować jakąś asertywność.
Odpowiadając na twoje pytanie: mnie szyli ponad 40 minut i wspominam ten ból bardzo źle. Z tym, że w środku było mi go łatwiej znieść niż w że tak powiem zewnętrznych partiach. Szył lekarz, który był super. Nie wiem, jakie miałabym wspomnienia, gdybym trafiła na takie babsko, jak ta twoja położna.

kml - 2014-06-14, 00:58

Sowa gratulacje. Bylas bardzo dzielna, podziwiam :-D

Jak Was czytam, to czuje sie jakbym rodzila w innym kraju.

Poli - 2014-06-14, 10:57

Sowa ogromne gratulacje :!: Super ze walczylas o swoje, wiecej takich rodzacych, to i personel bedzie musial zmienic nastawienie.

Powiem szczerze ze myslalam ze juz cos sie zmienilo na polskich porodowkach, ale widze ze jest dokladnie to samo jak 14 lat temu rodzilam Filipa :-/ Szczerze , przyjeli cie do szpitala , kiedy nie mialas akcji porodowej, chyba po to aby sie znecac, stresowac rodzaca, przyspieszac porod itd . W koncu w tym sa najlepsi u nas, robia problem z niczego :roll:

Czy wogole cos jadlas i pilas przed porodem w szpitalu ? Podali ci cos do żarcia ?

Pytam sie poniewaz rodzac w polsce nie dali mi nic , bylam tam od rana , a urodzilam o 20 , mialam tylko wlasna wode, i nastepnego dnia bylam taka tym oslabiona ze zemdlalam. Brak kalorrii przez caly dzien + porod -ogromny wysilek i utrata krwi robi swoje....

Sowa - 2014-06-14, 14:06

Poli, pytałam tą pierwszą fajną położną, czy mogę jeść - powiedziała, że nie, ewentualnie trochę czekolady. No to jadłam potajemnie w łazience jakieś batony musli, które miałam przygotowane w torbie :P bo naprawdę byłam strasznie głodna. Potem na patologii to już mogłam robić co chcę, poszłam nawet do bufetu na jakieś pierogi. Ale faktycznie, oficjalnie w czasie porodu nie można jeść. Pewnie to też zależy od położnej i niektóre by pozwoliły.
panikanka - 2014-06-14, 14:32

Sowa, dzięki za opis porodu, myślę, że jak na warunki które miałaś i wredne piguły, to było najlepiej i najbardziej naturalnie jak mogło być, super dzielna kobietka z ciebie :-D Przy okazji zapamiętam sobie, żeby przemycić w torbie coś do jedzenia w razie jakby mnie zagłodzić chcieli ;-)
Jadzia to ja również czekam na twój opis :-D
U mnie coraz więcej myśli o tym dniu, chciałabym też ogarniać na tyle, żeby jak najpóźniej pojawić się na porodówie i się nie zgadzać na niepotrzebne przyśpieszanie, przebijanie, nacięcia itp... mam nadzieję, że mój mąż gdzieś się nie zgubi po drodze i dotrze na czas, bo jest bardzo stanowczy i jak mu wreszcie wytłumaczę co i jak z porodem, to będzie bronił mnie i Stasia jak lew (w razie potrzeby oczywiście) :mryellow:

Poli - 2014-06-14, 15:37

No to cale szczescie ze udalo sie cos zjesc po kryjomu , nie wiem skad takie wytyczne sa u nas w szpitalu, po prostu ciemnota !
Lily - 2014-06-14, 15:47

Na wypadek natychmiastowego cc, bo w zasadzie przed operacją powinno się być bardzo na czczo, ale wiadomo, że kobiety są przywożone na cc w trybie nagłym i nie mogą sił głodzić ileś tam tygodni przed terminem na wszelki wypadek. Trzymanie kogoś przez wiele godzin bez jedzenia i to jeszcze jak ma taki duży wysiłek fizyczny, wydaje mi się bezsensowne i okrutne...
Jadzia - 2014-06-14, 16:46

zlotooka z dedykacją dla Ciebie :)
Długo się zbierałam za ten opis. Nie potrafię dobrze oddać emocji, chwili i obawiam się, że opis, który stworzę pomimo dobrych chęci nie będzie taki jak chciałabym żeby był. Ostrzegam, że będzie długo ;)
W przestawieniu oprócz mnie, męża i córki biorą udział trzy położne: K., B., I. . To tak w ramach legendy, teraz opis ;)
Na poród domowy zdecydowaliśmy się w styczniu. W lutym spotkaliśmy się z położnymi. Na Śląsku jest tak, że położne jeżdżą parami do porodu. Dodatkowo jeśli para się zgodzi to jest trzecia położna-praktykantka (praktykantka w sensie porodów domowych, nie studentka ;) ). Spotkanie z położnymi tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że poród domowy to jest TO.
Termin porodu miałam na 11 kwietnia. Na wizycie 10 marca gin powiedział, że szyjka skrócona i że poród się zbliża i że do końca marca raczej urodzę. Zaciskałam więc mocno nogi ;) żeby donosić do końca 37tyg i móc rodzić w domu. Gdy dotrwałam do tego czasu to radośnie wrzuciłam na luz…spacerki, dużo aktywności, pieczenie pierniczków , ciągłe sprzątanie domu (bo musi być czysto jak junior się urodzi) itp. itd. A tu nic, cisza…nadszedł kwiecień, nic cisza. Nadszedł 11 kwietnia…cisza. 15 pojechałam na wizytę do gina, odmówiłam propozycji oxy, bo wszystko było ok. Tydzień po terminie 18 kwietnia pojechałam na pierwsze ktg, na dyżur mojej położnej. Wszystko było ok., i usłyszałam to samo co mówił mi gin od 3 tyg: rozwarcie na 2cm, szyjka gładka…powinnam zacząć rodzić od kichnięcia ;)
Szczerze to już nie wierzyłam, że urodzę kiedykolwiek. Byłam już bardzo zniecierpliwiona, zła na wszystkich, nie potrafiłam nawet spokojnie i z czułością rozmawiać z nienarodzonym synem. Ale w końcu się zaczęło. W nocy z 18/19 kwietnia o 2 godzinie obudził mnie ból dołem brzucha. Myślę sobie: „ta…jasne na pewno kolejna ściema”. Ale ból był na tyle regularny, że nie mogłam zasnąć. Poszłam do salonu, włączyłam wd :P i oglądałam galerie brzuszków, czytałam opisy porodów. Skurcze były na tyle wkurzające, że nie mogłam spać, ale skakanie na piłce wyciszało ból. Skurcze były co 5-8min, krótkie ale ani na chwilę nie znikały. Ok. 8 zadzwoniłam do K. , że coś się zaczyna i albo popsuje jej przygotowania świąteczne (była Wielka Sobota) albo zjemy razem śniadanie świąteczne ;)
Byłam bardzo szczęśliwa, że to JUŻ. Od rana starałam się połączyć aktywność z przyjemnością żeby rozkręcić poród. Piekliśmy muffinki, babki, pasztet. Wyskoczyłam z córą na plac zabaw. Cały czas skurcze były takie same. Ok. 14 zaczęły bardziej boleć i wydłużyły się. Niestety wedle oceny męża rozwarcie nadal wynosiło 2cm. Ale po 16 zadzwoniłam po K., że chyba chce żeby przyjechały bo boli coraz mocniej. Dziewczyny były ok. 18. K. zmierzyło tętno, niestety nadal tylko 2cm. Dziewczyny rozlokowały się w kuchni próbując przekupić córkę zabawą i kolorowankami. Ja chodziłam po całym domu, a na skurczach wieszałam się na mężu. Po wypróbowaniu wszelkich alternatyw przeżycia skurczu (piłka, sako, tańczenie biodrami) okazało się , że wiszenie na kimś, tak że ten ktoś utrzymywał częściowo mój ciężar ciała jest najlepsze (i tak było do końca porodu, ciągle na kimś wisiałam ;) ). Po jakimś czasie poprosiłam K. o zbadanie rozwarcia. Nadal 2 cm. Czułam się rozczarowana: przecież Cholerka bolało mocno, skurcze co 2-3 min dlaczego nic a nic nie rusza. Obgadujemy sytuacje z K. mówi, że szyjka jest mało elastyczna, nie chce się rozluźnić. Próbujemy jej pomóc: prysznic, czopek. Nie ma efektu. Pytam czy K. może coś zrobić, mając na myśl ów słynny masaż szyjki. Mówi, że może, ale upewnia się kilka razy czy na pewno tego chce, uprzedza że będzie boleć. Chce i to bardzo chce, przecież te cholerne skurcze zaraz mnie wykończą. Masaż boli, ale chyba tylko dlatego go czuję, że leżę (oprócz 2 badań rozwarcia i tego masażu przez cały poród nie leżałam w ogóle…była to najbardziej bolesna z możliwych pozycji). Udaje się jest 3cm. Po jakimś czasie znowu masaż na moją wyraźną prośbę. Niestety moja szyjka dalej ma mnie gdzieś i sama od siebie nie zamierza nic robić  Ok. 20 mąż idzie uśpić córkę. Wtedy oddaje się w ręce położnych. Wcześniej skurcze przeżywałam z mężem. Trochę się boję, że go przez chwilę nie będzie ze mną. Ale okazuje się, że z K., B. i I. jest równie miło, ciepło i mam w nich takie wsparcie jakiego potrzebuję, Okazuję się że B. jest osobą, na której cudownie mi się wisi na skurczy. Pomiędzy skurczami rozluźniam się i głęboko oddycham, a gdy nadchodzi skurcz wpadam w ramiona B. Jest bardzo kochana, musiałam ją nieźle wymęczyć, posiniaczyć itd. A ona ciągle mnie tuli, głaska po głowie i mówi „puść się całkiem, utrzymam cię”. K. masuje mi krzyż. Któraś z nich ciągle dolewa wody do picia, proponuje jedzenie. Ale nie mogę nic przełknąć boję się, że zwymiotuje w czasie skurczu. Gdy wraca mąż, trochę odciąża B. ;) Pomiędzy skurczami jest wesoło, paplamy o jakiś pierdołach, dużo się śmiejemy. Tętno maluszka jest ok. K. widząc siłę skurczy każe zacząć grzać pieluszki w piekarniku. Niestety badanie rozczarowuje-nadal 5cm, tyle ile po ostatnim masażu. Znowu proszę o masaż. Zaczynam się bać, że jak tak pójdzie to skończy się szpitalem. Jest mi smutno, że tak bolesne i trwające od „x” godzin skurcze nie dają efektu. Masaż daje 7cm i po chwili nadchodzi cudowna chwila pęka pęcherz płodowy. Wody są czyste  cieszę się. Jednocześnie czuję ogromną fizyczną ulgę…czuję się dzidziuś schodzi niżej, że nic mnie tam w dole nie tamuje. Jest 21.30 po chwili skurcze stają się silniejsze. Mam już ochotę wysiąść z tej imprezy, cały czas jęczę, że nie dam rady, że chce spać. Dziewczyny proponują sako, piłkę pomiędzy skurczami. Ale raz nie zdążyłam wstać z sako na skurcz, myślałam że umrę-o nie, wiem że muszę stać, ze muszę wisieć. Im bardziej bolesne skurcze tym dziwniejsze pozycje przyjmuję. Jedną z nich I. nazwała na koalę: wisiałam na szyji męża, jedna noga na podłodze, druga stopa wysoko na krześle, a na krześle siedziała I. żeby nie spadło pod moim ciężarem. Zbawieniem była także zimna pieluszka, którą okładały mnie dziewczyny. Proponowały muzykę…ale nie chciałam nic. Trochę zafiksowałam się na tym bólu, stwierdziłam, że nic mi już nie ulży, nie pomoże, nie zrelaksuje, że chcę urodzić jak najszybciej, marzę żeby ten ból się skończył. W pewnym momencie widzę, że dziewczyny wymieniają spojrzenia. Pytam co jest, czy widzą coś obiecującego między moimi nogami. Słyszę: „tak, jest bardzo obiecująco, jest pełne rozwarcie” . Jest 22.30. Cudowna chwila. Myślę sobie wtedy no, w końcu szyjka sama się rozwierała przez te 3cm, jest bliżej niż dalej, nie ważne że tak cholernie boli. Odstępy między skurczami robią się dłuższe, mogę trochę odpocząć, napić się spokojnie. Ale ta błogość nie trwa długo. Zaraz po niej przychodzą mocne, intensywne chcące mnie rozerwać skurcze. Czuję, że chcę przeć…w sumie to dzieje się to prawie bez mojej woli. Po wielu takich skurczach jestem wykończona. Dziewczyny proponują stołeczek porodowy. Z ulgą zasiadam na nim, ale okazuje się, że znowu potrzebuje wisieć żeby móc przeżyć skurcz. Siedzę więc na tym stołeczku, opieram się plecami o męża i lekko wiszę na jego rękach. Po jakimś czasie widzę główkę. Cieszę się, że jest już blisko. Ale niestety to wielka jak się później okazało głowa nie chce wyjść. Nie wiem ile skurczy to trwało, ale wydaje mi się, że kilkanaście na pewno..a główka choć widoczna to nadal nie wyszło. Od kilku skurczy jęczę że nie dam rady. Mam uczucie, że mnie zaraz całą rozerwie. K. mówi, że może naciąć, ja się zaczynam zastanawiać. Do pionu przywraca mnie mąż. Tłumaczy, że jest już blisko, że tam radę, że potem będę tego żałować itd, itp. Po kolejnym skurczu mówię, że jeszcze 1 skurcz wytrzymam, ale potem chcę nacięcie, bo nie dam rady. K. mówi wtedy spokojnie: „ok., w takim razie na tym skurczu urodzisz” (ciekawe skąd wiedziała ;) ). Mówi też, że jeśli mam siłę to mogę przeć jeszcze chwilę po skurczu, że jest naprawdę blisko, ale potrzeba dłuższego parcia. Prę na skurczu, po nim także i udaje się  wyskakuje maluch. Oczywiście od razu trafia na mój brzuch. Przytulamy się. B. okrywa go ciepłymi pieluszkami z piekarnika.Jest 23.30, zdążył się urodzić 19 kwietnia. Pępowinę jak przestaje tętnić odcina mąż, mi za bardzo trzęsą się ręce ;) I. upewnia się jeszcze czy nie chcemy lotosowego porodu (jak widać w domowym porodzie każda opcja możliwa ;) ). Dość szybko rodzi się łożyska-całe. Teraz wiem, że jesteśmy 100% bezpieczni i nie trafimy do żadnego szpitala. Bezpiecznie czułam się przez cały poród, tylko myśl, że musiałabym jechać autem w czasie skurczu napawała mnie ogromnym przerażeniem.
Okazuje się, że trzeba założyć kilka szwów. Kładę się wygodnie na sako. Mały jest przy piersi. I. robi mi herbatę, pyta jaki jest mój ulubiony kubek. Okazuje się, że ulubiony jest w zmywarce ;) B. przynosi muffinkę. I tak leżę sobie z herbatką, ciastkiem, synem przy piersi pod lodówką. K. mnie zakłada szwy, a ja jeszcze w między czasie dyryguje mężem, że ma schować żurek i inne rzeczy do lodówki, bo się zmarnują do jutra. Dziewczyny dzwonią do swoich rodzin, odpisują na smsy. Okazuje się, że wszyscy w ich domach gorąco nam kibicowali i pisali smsy. Czuję jakby były moimi ciociami-kuzynkami, a nie położnymi. Po pierwszym porodzie zanim poszłam pod prysznic chciałam mieć córkę jak najdłużej przy sobie, bałam się stracić ją choć na sekundę z oczu. Teraz czułam się dobrze, bezpiecznie…już po godzinie poczułam, że muszę się umyć i chcę już się położyć w swoim łożku i zasnąć. W końcu od ponad 22 godzin byłam na nogach. Mąż i K. ważą, mierzą i ubierają synka. Prawie 4kg szczęścia i wielki obwód głowy ;) Jeszcze za nim udałam się pod prysznic B. całuje nas i wychodzi, zaraz po prysznicu wyjeżdża I. Najdłużej zostaje z nami K., w końcu i ona się żegna. My zostajemy sami. Dość szybko kładziemy się spać. Akurat jak kładziemy się spać budzi się córka (spała od 20), mówimy jej, że jej brat już się urodził. Zaspana wdrapuje się na łóżku, mówi coś tam radosnym głosem, całuje małego. Zachowuje się jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że mały się urodził w domu i że teraz sobie słodko śpi. Piękne było to ich pierwsze spotkanie :)
Cały poród choć bolesny był w cudownej, ciepłej, serdecznej atmosferze. Miałam poczucie, że to ja, maluch i mąż jesteśmy najważniejsi. Nawet przy badaniu rozwarcia K. mówiła "powiedz jak będziesz chciała żebym cię zbadała". Nikt niczego na siłę nam nie proponował. Dziewczyny pięknie mnie wspierały uśmiechem, słowem, gestem. A ja czułam się jak we śnie. Sen po porodzie trwał nadal. Nie lubię lekarzy, służby zdrowia. A wizyty po porodzie K. były dla mnie radosnym spotkaniem. Pediatra, który badał małego też był fajny, pochwalił karmienie piersią, szczerze powiedział co myśli o szczepieniach, pochwalił chustowanie i powiedział, że tylko rodzić dzieci :-P Ale nam ta kochana dwójeczka wystarczy :)

dynia - 2014-06-14, 17:10

Cudny opis Jadzia ,aż by się chciało 'zazdroszczę' powiedzieć ;-)
panikanka - 2014-06-14, 19:36

Jadzia wspaniały opis :-) dobrze by było czytać takich więcej, położne cudne jak 3 dobre duchy :-) pozycja wisząca zapamiętana może się przyda :mryellow: a możesz powiedzieć jak się załatwia takie położne do porodu domowego, czy to są normalne usługi nfz czy prywatne? wybacz może głupie pytanie :oops: co prawda pierwszy poród jeszcze przed mną, ale myślę już o drugim właśnie w domu pozdrawiam
eM - 2014-06-14, 19:46

Wzruszyłam się. Chciałoby się, żeby przynajmniej większość porodów taka była, a najlepiej wszystkie :) Mieć przy sobie tak życzliwe osoby - szczęście.
Jadzia piękny opis, cudny poród.

Jadzia - 2014-06-14, 20:17

panikanka napisał/a:
a możesz powiedzieć jak się załatwia takie położne do porodu domowego, czy to są normalne usługi nfz czy prywatne? wybacz może głupie pytanie :oops: co prawda pierwszy poród jeszcze przed mną, ale myślę już o drugim właśnie w domu pozdrawiam

Niestety prywatnie. Mam nadzieję, że w przyszłości się to zmieni i nfz będzie chociaż częściowo refundować porody domowe.

zlotooka - 2014-06-14, 20:44

Jadzia, dziękuję :-)
Mam nadzieję, że mój poród w starannie wybranym szpitalu i z własną położną będzie miał choć trochę z tej atmosfery, wtedy łatwiej będzie poradzić sobie z bólem i lękiem.
Cieszę się, że mogę przeczytać taki opis, bo szczerze mówiąc opisy porodów z "normalnych" szpitali zazwyczaj mrożą mi krew w żyłach...

Sowa - 2014-06-14, 20:54

Jadzia, ojej, jak fajnie, w takiej ciepłej domowej atmosferze... :->
malwiska - 2014-06-14, 21:33

Sowa, Jadzia, piękne opisy. :-)

Ciekawi mnie ten obwód głowy... ;-)

koko - 2014-06-14, 21:41

Jadzia, niezły czad :-) Zastanawiam się, jak w sumie taki długi i nienajłatwiejszy poród przebiegłby w szpitalu...pewnie wszystko by się posypało. Dobrze, że mogłaś rozegrać to po swojemu. Super, że przeszliście przez to w domu, na spokojnie.
Z ciekawości: jaki był ten obwód wielkiej głowy?

Jadzia - 2014-06-14, 22:23

Głowa w obwodzie miała 37cm. Duży obwód wg położnej. Ja mam tylko porównanie do córy-35,5cm (i to ponoć też jest już sporo).
koko, całkiem możliwe, że skończyłoby się oxy albo przebiciem pęcherza. Albo i cc. Na pewno byłaby już presja, nawet jeśli personel byłby ok, to ja byłabym bardziej spięta i zdenerwowana brakiem postępu.

kml - 2014-06-14, 22:27

Jadzia ale sie napracowalas! Szacun ;) Niesamowicie dzielna kobieta z Ciebie.
Bardzo mi Twoj opis przypomina moj porod, tylko final i miejsce inne ;) Iga tez taki obwod.

Kamyk - 2014-06-15, 00:54

Jadzia, piekny porod! Mam nadzieje, ze moj drugi tez uda sie w domku.
moony - 2014-06-15, 01:05

Sowa, super dzielna byłaś!
Jadzia, wow! A szpital rzeczywiście mógłby zadziałać hamująco na psychikę i nie wiadomo jakby się skończyło.

Czy każda rodząca w którymś momencie wrzeszczy/ sapie, że nie da rady? ;-)

go. - 2014-06-15, 08:45

Jadzia, cudownie :) ))) Pozazdrościć porodu :) ))))))
Też chciałam w domu rodzić, u nas w województwie to koszt 4500 zł, co nas przerosło

moony napisał/a:
Czy każda rodząca w którymś momencie wrzeszczy/ sapie, że nie da rady? ;-)


ja się darłam, że umieram :mrgreen: ale w sumie tylko przy pierwszym porodzie, drugi dla mnie był już mega świadomy i motywujący ból :-D

I miałam odczucia jak Jadzia- pozycja stojąca jest przeciwbólowa ;-)

koko - 2014-06-15, 09:29

Jadzia napisał/a:
-35,5cm (i to ponoć też jest już sporo).

Serio? Te moje gałgany oba miały po 38cm we łbie.
Jadzia napisał/a:

koko, całkiem możliwe, że skończyłoby się oxy albo przebiciem pęcherza. Albo i cc. Na pewno byłaby już presja, nawet jeśli personel byłby ok, to ja byłabym bardziej spięta i zdenerwowana brakiem postępu.

No właśnie, tak to sobie wyobraziłam i odetchnęłam z ulgą :-)

jaskrawa - 2014-06-15, 23:37

Jadzia, rewelacyjny opis (czekałam nań :) ) I w ogóle wzruszyłam się, bo w wielu momentach miałam bardzo podobne odczucia - fiksacja na bólu i - jak przy moim pierwszym porodzie - odmowa na propozycję włączenia muzyki - bo czułam, że jestem tylko ja i mój ból i miałam wrażenie, że wszystko inne by "przeszkadzało". No i ten lęk przed pozycją inną niż stojąca (do czasu wejścia do wanny)...
Tak piszesz o tym, że prawie znowu poczułam jak to jest... i jednocześnie pragnienie przeżycia tego znowu (paradoks, co?)
\
Gdy tak czytam o rodzeniu w domu to zazdroszczę (oczywiście "nieszkodliwie" jak mawiała moja kochana polonistka :) ). Wprawdzie nie mam co narzekać na szpital, ale jednak - dom to dom i nic go nie zastąpi. No ale ja nie miałam specjalnie warunków w domu - mamy dwa przylegające do siebie pokoje, więc młoda, gdyby poród wypadł w nocy albo wcześnie rano - na pewno obudziłaby się podczas mojego darcia mordy podczas parcia - mimo że śpi mocno to TAKI hałas jednak by ją obudził na pewno. Jak Wy to zrobiliście, że Wasza młoda się nie obudziła? Jak w ogóle widziałaś kwestię jej "uczestniczenia" w porodzie?
Nie wiem czy chciałabym tej obecności starszaczki. Ostatnio była lekko przestraszona będąc świadkiem pobierania mi krwi... Boję się, że poród byłby szokiem. A wywożenie jej gdzieś poza dom - gdyby trzeba bylo na noc - byłoby trudniejsze niż przyjazd moich przyjaciół do nas do domu - bo to byłby dla niej dodatkowy stres. Poza tym nie mam wanny, basen do porodu zająłby chyba całe pomieszczenie (a nie wyobrażałam sobie końcówy skurczy I fazy bez wody).. generalnie spory kłopot z tym wszystkim.
A jednocześnie, gdy czytam jak siostra wita braciszka, gdy się urodził, to łzy mi po twarzy popłynęły :) . Wszystko w domu, wspaniale, naturalnie, jak przez setki lat...
Dzięki!

Jadzia - 2014-06-15, 23:55

jaskrawa,no właśnie kwestia starszaka to był problem. Najłatwiej byłoby ją do kogoś zawieźć, ale nie mamy tu blisko takich znajomych, u których ona mogłaby zostać na noc bez stresu, płaczu itd. Czyli dla nas byłby to dodatkowy stres. Dlatego rozwiązaliśmy to tak: mieliśmy 3koleżanki męża, które mogłyby wziąć J. na spacer na lody, do ukochanej palmiarni itp -byłoby to tylko 1-2 godziny, ale tak żeby nas odciążyć. W razie jazdy do szpitala J. zostałaby podrzucona do mojej koleżanki, którą bardzo lubi i spokojnie zostałyby u niej parę godzin (przy opcji dom odpadała, bo mieszka za daleko-musiałabym wtedy zostać na 2godziny sama zanim mąż zawiózłby córę i wrócił). Oprócz tego były 3położne, chętne do zabawy itd. Nie bałam się reakcji J. na widok jęczącej mamy itd, ale bałam się, że ja nie będę potrafiła do końca wyluzować i jej obecność będzie mnie hamować.
A teraz jak było w praktyce. Wszystko wyszło godzinowo świetnie, ale jednak gdyby I. rodził się w godzinach dziennych to pewnie byłabym sama z położnymi, a mąż musiałby gdzieś ewakuować córę. Bo do tej 20 było ok. Skurcze były takie, że się nie darłam wniebogłosy, nie potrzebowałam męża non stop więc ogarniał młodą i serio w ogóle się nie przejmowałam jej obecnością gdzieś tam w pokoju obok (czasami przybiegała dać mi całusa). To nie było tak, że była gdzieś w pomieszczeniu osobno. Mamy taki układ mieszkania, że w sumie tylko sypialnia jest oddzielnie. Niewypałem okazały się być koleżnanki, tzn one mogły podjechać po J., ale to była Wielka Sobota: palmiarnia zamknięta, lodziarnia zamknięta, biblioteka zamknięta, czyli miejsca gdzie J. chętnie poszłaby z nimi odpadały, a przy propozycji wyjścia z ciocią gdzieś indziej było stanowcze "nie" (masz uparciucha w domu, więc wiesz co takie nie znaczy ;) ). No i położne choć kochane, z fajnym podejściem do dzieci nie podpasowały J. Gdy K. przyszła na wizytę po 2 dniach to J. w progu jej powiedziała, że nie chce żadnych gości (dobrze że nie rzuciła "wyjdź" :roll: )
A w czasie partych nie obudziła się, no ale ona i w sylwka, gdy przez 2 godziny był huk fajerwerków, spała jak zabita.

Fatty - 2014-06-16, 07:57

Jadzia napisał/a:
które mogłyby wziąć J. na spacer na lody, do ukochanej palmiarni itp -byłoby to tylko 1-2 godziny, ale tak żeby nas odciążyć.


sorry, uwielbiam gry słów a OD-CIĄŻYĆ w tym przypadku to takie idealne słowo :D

adamiko - 2014-06-16, 13:52

Jadzia bardzo mnie wzruszyłaś! cudowny opis! wspaniałe przeżycie!
Mamamagda - 2014-07-02, 12:26

Dziewczyny świetne opisy!
Jadzia, zazdroszcze (nieszkodliwe of kors) domowego porodu ...
Sowa, a gdzie chciałas rodzic? Ja planuje w Rydygierze, jestem wstępnie umówiona z położna.
Bardzo juz czekam i sie niecierpliwie, kiedy córeczka wymarzona bedzie z nami.
Na pewno dołączę mój opis :-)

Jeśli są tu jakieś inne mamy z Krk, to napiszcie proszę o Waszych doświadczeniach, osobiście znam tylko dwie dziewczyny, które rodziły tu, w tym jedna w Rydy a jedna na Kopernika.

Lady_Bird - 2014-07-02, 12:44

Mamamagda, koniecznie opisz jak będziesz po.
Ja sie własnie zaczynam zastanawiać, gdzie rodzić. Córkę rodziłam na Ujastku i nie mam zastrzeżeń co do porodu. Było ok. Teraz zaczęłam myśleć o Żeromskim...Już sama nie wiem. :roll:

Sowa - 2014-07-02, 14:45

Mamamagda, chciałam właśnie w Rydygierze, w trybie Domu Narodzin (co akurat było ostatecznie niemożliwe ze względu na dodatniego GBS-a). Na 66 stronie jest opis Paulis, która też rodziła w Narutowiczu. Ja ten szpital odradzam - dobre warunki, ale co z tego, skoro podejście do rodzącej fatalne.
Mamamagda - 2014-07-02, 15:46

Sowa, my właśnie w Domu Narodzin chcemy :-) juz mamy kwalifikacje, wiec oby tylko udało sie nam z Debnik dojechać ;-) dlatego wizualizuje poród albo w terminie, niedziela 13.07, albo tydzień przed, bo nie ma korków ;-)
Najbliżej mamy na Kopernika ale to jeśli by jakiś ekspres był i stwierdzimy ze nie zdążymy sie przebić na Hutę.
Właśnie położnych sie bałam najbardziej, dlatego 'biorę' umówiona.
Odliczam dni!

panikanka - 2014-07-03, 09:00

dziewczyny chciałam się was zapytać o kilka rzeczy:

wczoraj na szkole rodzenia położna mówiła, że u nas w szpitalu po urodzeniu główki zawsze podaje się oksytocynę, że to taki standard, że ona niby ułatwia/przyspiesza poród łożyska itd, pierwszy raz się spotkałam z taką informacją, więc chciałam się was zapytać czy u was też tak było? czy nic wam nie podawali? bo urodzić łożysko to już chyba nie problem, dlatego mnie to dziwi po co ta oxy. czy już wtedy jest wszystko jedno i się nie zwraca uwagi na to co podają ? ;-)

a i jeszcze czy się goliłyście przed szpitalem? :oops: bo wczoraj też pytałam położną właściwie dlaczego się goli (u nas zalecają żeby się ogolić, ale to nie wymóg) i jedyne uzasadnienie jakie mi podała, to takie, ze jak potem lekarz musi szyć, to się denerwuje jak nieogolona. bo ja myślałam, żeby olać to golenie

Pani Panda - 2014-07-03, 09:14

panikanka napisał/a:
wczoraj na szkole rodzenia położna mówiła, że u nas w szpitalu po urodzeniu główki zawsze podaje się oksytocynę, że to taki standard, że ona niby ułatwia/przyspiesza poród łożyska

Dziwna informacja...przecież urodzenie łożyska po dzieciu to juz hop-siup.Chyba,że się nie znam,ale pierwszy raz spotkałam się z tym,że podaje się oxy po urodzeniu główki :shock: Przecież potem nadal trwa akcja, więc kto i kiedy podaje oxy...dziwne.

panikanka napisał/a:
a i jeszcze czy się goliłyście przed szpitalem?

No raczej :-P Radzę się ogolić,żeby Cię potem jakaś obca baba nie goliła ;-) Mi gina mówiła ,że tak najlepiej kilka dni przed porodem, (taaa, tylko,żeby wiedzieć dokładnie kiedy on nastąpi ;-) ) żeby nie było żadnych mikro urazów i ranek od golarki, bo zwiększa to ryzyko infekcji, bleblubleblu ;-) W ogóle to ciężka sprawa z tym goleniem jak się ma wielki bebzun. Wskazana pomoc lusterka lub męża :mryellow:

Lady_Bird - 2014-07-03, 09:35

panikanka, ja z książeczki zdrowia dziecka dowiedziałam się, że miałam oxy i to musiało być podane własnie w tym momencie o którym piszesz. Rodzenia łożyska to ja nawet nie czułam. A rodziłam w pełni świadoma, bez żadnego znieczulenia.

Nie goliłam się. Ale trafiłam na fajną ekipę położnych i szyjącego też. Babeczka mi raz przejechała maszynką ino.

jaskrawa - 2014-07-03, 09:47

panikanka, mi podali oxy do łożyska przy II porodzie. nie mam zielonego pojęcia po co :D , żałuję, że nie zapytałam, ale byłam w tamtej chwili za bardzo podjarana faktem, że urodziłam, mały leżał na mnie itd.. aha - zaznaczam, że położna uprzedziła mnie, że poda oxy. przypuszczam, że gdybym zaprotestowała, nie podałaby. ale nie widziałam powodu, by to robić, bo odrobina oxy po urodzeniu dziecka nic nie zmienia.
przy pierwszym porodzie łożysko samo się urodziło, bez "wspomagania", w tym samym szpitalu, tym bardziej byłam zdziwiona przy II, że to podali... żadnych problemów przy porodzie nie było, młody się urodził bez oxy... przypuszczam, że po prostu nie chciało im się czekać kilka minut na to łożysko, tylko chcieli już zszywać moje pęknięcie i sio na salę poporodową, bo wiem, że czekały już kolejne dziewczęta do porodu (i rozumiem to doskonale, bardzo fajnie, że dbają o to, by każda rodząca została przyjęta do tego fantastycznego szpitala, a, co najważniejsze, podczas "właściwego" porodu nikt nie próbował niczego przyspieszać) . może o ten czas chodziło, nie wiem.
ale przyznam, że oxy do łożyska nie ma chyba najmniejszego znaczenia, nie powoduje żadnego bólu ani nie zakłóca niczego, więc spoko. ja nie mam żadnych zastrzeżeń co do opieki porodowej i to oxy "łożyskowe" kompletnie nie wpłynęło na moje odczucia.
to wygląda tak - wstrzyknęła mi troszkę oxy przez wenflon, dosłownie kilka sekund później poczułam lekki skurcz, taki jak ból miesiączkowy i łożysko sobie wyszło, to w ogóle nie boli ani nic.

co do golenia - lepiej się ogolić i tyle :) , nawet jeśli poród nastąpi kilka dni później niż wyznaczony termin, to przecież włoski nie zdążą odrosnąć na tyle, by mogłyby przeszkadzać. ja się ogoliłam chyba z tydzień przed finałem.

Kamyk - 2014-07-03, 10:41

panikanka, po urodzeniu glowki czesto na tym samym skurczu, lub na nastepnym rodzi sie dziec, wiec nie wiem kiedy oni maja czas na oksy ;-) Za to po urodzeniu dziecka to chyba dosc standardowy by szybciej urodzilo sie lozysko I obkurczyla sie macica. Po pierwsze nie chce sie nikomu czekac, po drugie maleje ryzko krwotoku. Tak jak pisala Jaskrawa, nic to juz nie boli, na przebieg porodu Malenstwa nie ma wplywu, wiec chyba nie warto tracic sil na batalie.
Sowa - 2014-07-03, 10:54

Mamamagda, no to trzymam kciuki, żebyście do Rydygiera zdążyli i czekam niecierpliwie na relację! Powodzenia :)
moony - 2014-07-03, 14:27

panikanka, ja dostałam oxy po porodzie (już mi było wtedy wszystko jedno, ważne, że nie przy porodzie), żeby przyśpieszyć obkurczanie się macicy. Łożysko urodziłam sama, bez wspomagania. Ale widać wszystko zalezy od szpitala.

Goliłam się, mąż poprawiał :mrgreen:

nemain - 2014-07-04, 18:02

panikanka położna coś naciąga prawdę albo szpital ma okropne procedury :(
podaje się oksy czasem jak jest trudność z urodzeniem łożyska. albo jeśli była oksy w trakcie porodu to w drugiej fazie mogą jeszcze dodać żeby przyspieszyć... ale wiesz, przyspieszanie II fazy ciągnie za sobą skutki uboczne też w postacie obrażeń krocza (są sytuacje gdy jest potrzebne, ale wtedy raczej stosują vacuum/kleszcze)

co do golenia to ja się goliłam bo wolałam, ale to nie jest wymóg. a golenie 'poleca się' o tyle, że jeśli zdarzy się pęknięcie krocza to łatwiej zszyć i łatwiej ranę w czystości zachować i pielęgnować.

Jadzia gratulacje!!! cudny opis i zuch dziewczyna :) <3

ganio4 - 2014-07-12, 08:17

Oxytocynę podają :evil: , bo to mega przyspiesza zakończenie porodu. Nie gódź się na to! Po urodzeniu dziecka jest jeszcze jakieś pół godziny na urodzenie łożyska. Dopiero po tym czasie można interweniować.
eMka - 2014-07-12, 09:16

też dostałam oxy już po wypluciu M. Ale dopiero czytając wypis ze szpitala się o tym dowiedziałam.
panikanka - 2014-07-13, 20:54

Bardzo dziękuję dziewczyny za wszystkie odpowiedzi, zastanawiałam się właśnie czy to jest popularna praktyka i widzę, że jednak tak :-/ położna mówiła, że nie robią tak we wszystkich szpitalach ale u nas tak. Chcę wiedzieć jak najwięcej o tych ich wszytskich porodowych procedurach i zorientować się co jest niezbędne a co nie... choć biorę też pod uwagę to, że mi ta wiedza przy porodzie cała wyparuje ;-)
koko - 2014-07-13, 21:41

panikanka, są tu dziewczyny z Toronto (fajne :-) ), może warto napisać do nich pw, wiedziałabyś już tak konkretniej, na co uważać w twoich miejscowych szpitalach, hm?
panikanka - 2014-07-14, 15:15

koko dziewczyny na bank fajne i myślę, że może nawet kiedyś je poznam :-D
ale to było akurat pytanie które chciałam zadać na forum, bo chodzę do szkoły rodzenia i położna mówi jak jest w szpitalu w którym będę rodzić, zresztą jedynym w Trn, a chciałam zorientować się tak ogólnie w sensie czy np. da się urodzić to łożysko bez problemu bez podawania oxy, czy jak mi nie podadzą to za chiny nie urodzę, czy może rzeczywiście jest tak, że jak już się ma bebikona na brzuchu to wszystko jedno co tam we mnie wleją ;-)

go. - 2014-07-14, 15:48

panikanka, o goleniu u nas nic nie wiem. Ja się goliłam zawsze, żeby w razie konieczności szybkiej cesarki nie było problemu. Poza tym jak dziewczyny wyżej mówią, łatwiej cipkową higienę połogową zachować "na łyso" ;)

CO do oxy to ja w Trn robiłam totalnie bez wenflona nawet, ale to po prostu ze względu na to, że nie zdążyłam. Myślę, że idzie się dogadać. Przy żadnym porodzie nie miałam oxy na rodzenie łożyska. Przy pierwszym tak popękałam, że nie rodziłam go w ogóle, tylko samo wypłynęło przy nacisnięciu przez lekarza na mój brzuch :-| Ale to był hc poród i mimo, że "naturalny" to leżałam po nim na sali pooperacyjnej...
A przy G.- jeden parcie, bardzo lekkie, bezbolesne i już.
Masz swoją położną zamówioną czy na los liczysz? Ja rodziłam (z przypadku) z p.Janiną, mega babka. Mogłam dotknąć rodzącej się główki i resztę moich "wymysłów" wzięła pod uwagę :)

Soul - 2014-07-15, 15:18

panikanka, pytaj o co tylko chcesz, służę radą :)

Ja nie dostałam oksy na rodzenie łożyska, pierwsze słyszę.. Może to niedawno wprowadzili? Dziwne... Jakoś nie sądzę, żeby to była reguła jakaś, wiesz..

A ogolić się lepiej samemu, na logikę, na pewno łatwiej w razie czego naciąć, szyć, po ewentualnym pęknieciu, wiadomo - najlepiej byłoby uniknąć tego i urodzić bez takich historii, no ale to się jednak często zdarza, więc brałabym to pod uwagę. I higiena po porodzie, o wiele łatwiej jednak bez nadmiernych włochów, mówię ci :-P

Tak w ogóle, chodziłam na szkołę rodzenia w Toruniu, wtedy była w jakiejś szkole, na Żwirki i Wigury, czy gdzieś - i słaaaabo ją oceniam i wspominam, po czasie.. O wiele więcej informacji, wiedzy, konkretów i wsparcia dało mi kilka odpowiednich książek. I jakoś to co było w szkole rodzenia, nijak miało się do samego szpitala - na miejscu położne, warunki, realia - wszystko było o wiele przyjaźniejsze niż całe to wrażenie z zajęć.. W ogóle, bez porównania.

Także jak coś, jak masz jakieś obawy - chyba nie ma czego się bać. Na dwa porody, dwa pobyty w szpitalu, trafiłam łącznie na jedną tylko niesympatyczną, suchą i zimną pielęgniarkę. Lekarze, różni, tzn. faceci. Ale położne....! Kobiety do rany przyłóż, ciepłe, cierpliwe, pełne empatii, mają chyba świetną obsadę. Będziesz w dobrych rękach :) Mamy naprawdę fajną porodówkę :)

I śmiało pytaj, tu, czy na PW, jak coś cię męczy i nurtuje :)

jaskrawa - 2014-07-15, 17:22

panikanka, nie wiem, może się mylę, ale z tego co czytam wydaje mi się, że mowa tutaj o dwóch różnych sprawach - podanie oxy jeszcze w trakcie parcia dziecka (by przyspieszyć) i podaniu oxy już "po dziecku", tylko do rodzenia łożyska.
uważam, że absolutnie nie powinni robić tego w tym pierwszym przypadku i tutaj nie wyraziłabym zgody. wg mojej wiedzy ;) nt. porodu (nabytej podczas moich porodów :D ) urodzenie się dziecka trzeba wręcz nieco hamować, żeby chronić krocze. przy moim pierwszym porodzie położna, widząc, że święci się pęknięcie, powiedziała mi, sekundę po urodzeniu główki, żeby już nie przeć. chyba chciała, żeby reszta wyszła przy następnym skurczu dopiero. niestety, skurcz był tak silny, że mimo mojego powstrzymywania go ("tylko wydech", jak przy zdmuchiwaniu świeczki - takie szybkie hu hu hu, żeby głębokiego wdechu nie zrobić) młoda wyszła i pęknięcie było, na szczęście malutkie. wywnioskowałam, że im wolniej dziecko wychodzi tym lepiej dla krocza, moze położna zdoła jakoś je korzystniej obrócić (tzn. dziecko)?
a drugi przypadek to podanie oxy do łożyska, gdy już młode jest na świecie. to miałam przy II porodzie, tak jak opisałam, nie wiem czemu podano, może by szybciej potem wywalić mnie z sali porodowej na poporodową :D , bo czekały kolejne rodzące. i jeśli oxy podawane jest w tym drugim przypadku, to moim zdaniem nie ma to żadnego negatywnego wpływu na nas i nie ma sensu się przed tym bronić, bo urodzenie małego łożyska, gdy rozwarcie nadal tuż po porodzie jest zapewne spore, nie jest w ogóle bolesne, można to spokojnie zrobić na leżąco, w ogóle pikuś i bułka z masłem.

panikanka - 2014-07-15, 19:57

go. a nie zdążyłaś, bo za późno przyjechałaś do szpitala, czy po prostu tak szybko poszło? jeśli mogę zapytać.
go. napisał/a:
Masz swoją położną zamówioną czy na los liczysz?

nie mam położnej, ale:
Soul napisał/a:
Ale położne....! Kobiety do rany przyłóż, ciepłe, cierpliwe, pełne empatii, mają chyba świetną obsadę. Będziesz w dobrych rękach Mamy naprawdę fajną porodówkę

właśnie liczę na to, że trafię na fajnych ludzi :-) no i biorę męża, który w razie czego umie być stanowczy/ lub warknąć ;-) myślę że to wystarczy by urodzić w spokoju :-) w ogóle mam raczej pozytywne nastawienie do porodu ani się nie boję ani nic (może powinnam dodać - na razie ;-) ) ostatnio nawet mam takie myśli, że bardzo chcę tego wszystkiego doświadczyć, przeżyć te skórcze,bóle itd. i zobaczyć już małego draba na swoim brzuchu :-D no i w związku z tym, chcę jak najwięcej wiedzieć :-) oczywiście biorę pod uwagę też to, że coś pójdzie nie tak jak to sobie wyobrażam i pójdę np. pod nóż, ale i to przeżyję i będzie dobrze :-)

Soul, dziękuję za taką pozytywną wiadomość :-D wydaje mi się to bardzo prawdopodobne, że to oxy wprowadzili niedawno, bo położna była ze szpitala i mówiła, że to standard. Chodzimy na szkołę rodzenia przy szpitalu, właśnie żeby też trochę zapoznać się tam z personelem, posłuchać co gadają u źródła, zobaczyć porodówę i poznać jakie mają procedury itd. jak na razie wydaje się wszystko fajnie, jedynie mnie zmartwiły statystyki, że na 300 urodzin w czerwcu ponad 100 odbyło się przez CC, położna jakoś niechętnie się na ten temat wypowiadała, oprócz tego, że takie były widocznie wskazania, a wskazań do CC jest dużo. Dziś pytałam o to tez mojego gina, który pracuje tam na patologii, to powiedział, że na razie wszystko idzie w tym kierunku, że CC będzie 50% bo lekarze się po prostu boją ryzyka, że coś pójdzie nie tak i wolą przewidywalną operację, wolą po prostu zrobić za dużo, niż za mało, żeby potem nikt nie miał do nich pretensji :-|

jaskrawa, ja zrozumiałam, że chodzi o oxy do rodzenia łożyska

a o to golenie się tak pytam, bo często jak mam osłabiony organizm, to po goleniu łapię infekcje, a wolałabym nie przygruchać sobie żadnego grzyba na końcówkę ciąży ;-)

Sowa - 2014-07-15, 20:39

panikanka napisał/a:
jak na razie wydaje się wszystko fajnie, jedynie mnie zmartwiły statystyki, że na 300 urodzin w czerwcu ponad 100 odbyło się przez CC

To tak przeciętnie, teraz właśnie ponad 30% porodów jest przez cc. Weź jeszcze pod uwagę, że jest sporo kobiet, które CHCĄ mieć cesarkę i się na nią umawiają.

koko - 2014-07-15, 21:09

Sowa napisał/a:
. Weź jeszcze pod uwagę, że jest sporo kobiet, które CHCĄ mieć cesarkę i się na nią umawiają.

W państwowym szpitalu? Bez wskazań medycznych?

Lily - 2014-07-15, 21:34

koko napisał/a:
W państwowym szpitalu? Bez wskazań medycznych?
No pewnie. Do lekarza chodzi się prywatnie, a on już jakieś wskazania wymyśli. Ważne, żeby pracował w szpitalu, gdzie będzie robione cc.
Soul - 2014-07-16, 09:47

panikanka, serio aż tyle cc robią w Toruniu?? :shock: Masakra. Smutne to.

Co do szkoły rodzenia, chodź na nią, pewnie, ale... to naprawdę nie wszystko, poczytaj sobie też sporo w międzyczasie.. W wątku o książkach o porodzie napisałam więcej, jakbym miała wybrać, chyba najbardziej bym ci polecała "Poród aktywny" Janet Balaskas.. Książka jest chyba już nie do zdobycia, ale nie wiem, czy nie mam jeszcze jej w pdfie, mogę poszukać, jakbyś chciała.. MEGA pomocna, jak ja żałowałam, że jej nie czytałam przed pierwszym porodem!!!!!

Z innych info, wiedz i wbij sobie do głowy, że masz prawo rodzić tak jak chcesz. Nie wiem, jak to by przebiegało, jakby był non stop lekarz przy porodzie, bo oba moje porody odbyły się tylko z położnymi, lekarka i raz lekarz przyszli tylko na samo wyparcie dzieci, na ostatnie 5 minut.. Ale co do naszej porodówki:

- ja chodziłam z ktg podpiętym do brzucha, wprawdzie nie po całym szpitalu, ale połowę sali miałam dla siebie, opierałam się o łóżko, chodziłam, chodziłam, kucałam... Można? Można! NIE musisz leżeć jak worek, położne nic mi nie utrudniały.

- jak szybko postępowała akcja, a szyjka rozwierała się powoli, to najwygodniej było mi w pozycji kolankowo łokciowej, na czworakach. Też nie był to kłopot, jakoś bałam się łóżka i leżenia na wysokości na wąskiej kozetce, więc dostałam prześcieradło i najgorsze sobie przeczekałam na podłodze. Też ani słowa nie usłyszałam, że wydziwiam, czy coś..

- da się tam urodzić chodząc, spacerując, kucając.. Ja usiadłam na fotel na ostatnie 15 minut, miałam takie kosmiczny zielony fotel, przysiadłam na brzegu połową tyłka, a położna łapała Ignasia. Nie wyobrażam sobie nie ulżenia sobie w tym bólu na leżąco, bez kitu.. To byłoby straszne.

Także miej odwagę prosić o różne rzeczy i zmieniać zdanie, pozycję, odważ się próbować! To twój poród, twój jedyny pierwszy, postaraj się mieć odwagę zadbać o swoją wygodę i sobie ulżyć, próbuj wszystkiego :)

panikanka - 2014-07-16, 12:19

Soul, dziękuję za posta :-)
co do książek, to nie musisz mnie zachęcać ;-) ciągle znoszę sobie z biblioteki co tu dziewczyny polecają, albo co samej mi się uda wyszukać o porodzie naturalnym/ wychowaniu i karmieniu bebikona. Biblioteka główna UMK jest naprawdę solidnie zaopatrzona w takie pozycje - chyba dbają o swoje ciężarne studentki :mryellow: i absolwentki w moim przypadku :mryellow:
Cytat:
najbardziej bym ci polecała "Poród aktywny" Janet Balaskas.. Książka jest chyba już nie do zdobycia, ale nie wiem, czy nie mam jeszcze jej w pdfie, mogę poszukać, jakbyś chciała.. MEGA pomocna, jak ja żałowałam, że jej nie czytałam przed pierwszym porodem!!!!!
właśnie zamówiłam w biblio, była dostępna i nawet niewypożyczona, dziękuję za podpowiedź :-)

wiem, że ruch bardzo pomaga podczas porodu i mam zamiar robić wszystko co mi będzie podpowiadało ciało, położyć się raczej nie dam, już teraz jak się położę plackiem to strasznie naparza mnie kręgosłup i do porodu nie przewiduję poprawki, ale myślę, że siłą mnie na łużko nie rzucą ;-) ewentualnie jeśli sama będę chciała :-) o łażenie z podpiętym KTG już się pytałam, że można, bo ponoć mają taki aparat że nie trzeba leżeć, z czego się bardzo ucieszyłam, bo o leżeniu pod KTG się tylko horrorów nasłuchałam.

Rozpoczęłam również edukację męża, przeczytał na razie "Odkrywam macierzyństwo" Agrawal - super książka i teraz na szkole rodzenia ciągle męczy położną i lekarza o pozycje porodowe na klęczkach, w kucki, nacięcia, o wszystko,no i o poród w wodzie, bo mu się bardzo to spodobało (btw.od początku roku w Toruniu nie odbył się jeszcze żaden!!! Mimo, że mają wszystkie bajery do takiego właśnie porodu)...no i widzę że dotarło do niego co to znaczy poród i że się o mnie martwi chyba bardziej niż ja o siebie, ale sam chciał być przy mnie podczas porodu, więc musi wiedzieć z czym to się je ;-)
Poza tym on mnie mega rozśmiesza, ostatnio wymyślił, że w palnie porodu uwzględnimy moje żarcie: " przy rozwarciu na 5 cm, proszę o podgrzanie i podanie weka nr.3" :mryellow: :mryellow: bo jakoś boję się, że jak poród będzie trwał długo, to będę bardzo głodna i opadnę z sił, nie znoszę być głodna, a w ciąży już szczególnie, a wiem, że oficjalnie nie można nic jeść i pić tylko mineralke niegazowaną... zresztą jeszcze nie rodziłam, więc nie wiem, może i się wtedy głodu nie czuje...

koralina1987 - 2014-07-16, 12:32

:D fajnie się czyta, podbudowujecie - i mimo, że u nas w szpitalu juz zapowiedziała jedna z położnych (może jej akurat nie być na zmianie...) że rodzi się na łóżku to będziemy walczyć o inną pozycję jeśli będzie mi odpowiadała. Najważniejsze znać swoje prawa a jak nas wkurzą to będzie skarga i tyle w temacie ;p No no, odważna jestem co? Ciekawe jak będę majtami trzęsła na sali porodowej ;p

W ogóle co to jest, że każdy szpital który brałam pod uwagę jest właśnie w REMONCIE?? fatum jakieś, to że my od 4 lat mamy remont w chacie to nie znaczy, że szpitale mają się z nami solidaryzować akurat teraz, gdy już niebawem poród ;) Koleżanka rodziła 2 tygodnie temu bliźniaczki, ponoć 3 oddziały są w jednym bo właśnie remont i wszystko na wariata robili, w sumie to nawet znieczulenie do CC nie zaczęło działać a małe już były na zewnątrz...Dziewczyna ma traumę do końca życia. Szpital legnicki, wojewódzki, bardzo duży.

Soul - 2014-07-16, 12:45

koralina, noooo, teraz jesteś taka odważna i wygadana... ;-) W trakcie porodu przełączasz się na zupełnie inną rzeczywistość, ja byłam jakby w transie, tak skupiona.. Czasem chciałam coś powiedzieć położnej i ledwo co udało mi się zmusić do wyartykułowania jednego głupiego zdania, tak trudno było mi się oderwać od tego stanu bycia "w głębi" siebie...

panikanka, super, że będziesz miała tę książkę! :) Naprawdę jest nie samowita :)

I żeby było jasne, ja zachęcam do próbowania każdej pozycji.. Spotkałam wiele kobiet, które po wypróbowaniu kucnych, pionowych, wcale nieczuły w nich ulgi, i np. urodziły półleżąc, na mocno podniesionym łóżku, na boku, z jedną nogą podkurczoną do siebie lub na bok. No nigdy nie wiadomo, jak Tobie akurat będzie wygodnie!

A porody w wodzie, nie wiem, czy są aż takim cudem świata ;-) Leżałam na sali z dziewczyną, która próbowała, była nastawiona na och i ach, a nie przyniosło to żadnej ulgi, wręcz ją wkurwiało :lol: Ja z kolei chodziłam pod długie rozgrzewające prysznice, i lipa, bardziej mnie bolało, i irytowało - o wiele większą ulgą dawało mi chodzenie.. Także, hm, nie ma co demonizować i łóżka porodowego, i idealizować niektóre sposoby - popróbuj różnych rzeczy, ciało samo ci podpowie.. :)

Będzie dobrze :)

Lady_Bird - 2014-07-16, 12:55

Dla mnie poród w wodzie jest przereklamowany. ;-) Ale dla każdego coś innego będzie dobre.
Naprawdę jak czytam niektóre historie to wydaje mi się, że miałam niezłego farta. Mogłam se robić co chciałam. Przez większość czasu byłam tylko z mężem. Nawet się zastanawiałam, czy ktoś nie powinien tu przyjść i zobaczyć czy wszystko ok, hehe.

Co do jedzenia to byłam bardzo głodna po porodzie. W trakcie myślałam, że udami się zjeść ciasteczko między skurczami, ale nie zdążyłam. A jedzenia na skurczu nie polecam. ;-)

Soul, miałam identycznie z prysznicem!Chodzenie mi pomagało baaardzo. Rrrrany, ile ja tam musiałam kilometrów narobić. :lol:

koralina1987 - 2014-07-16, 13:34

Soul, dlatego myślę, że tu pomoże małżonek, który edukuje się razem ze mną i obiecuje wstawiać się w każdej sprawie...zresztą powiem Wam, że wśród znajomych chyba tylko my tak się interesujemy porodem, tym co po, szczepieniami, lekarzami itd. Dziś usłyszałam np. że ten szpital, który pewnie okaże się naszym szpitalem jest OK, ale położne strasznie naciskają na karmienie piersią i jedną ze znajomych to irytowało, bo była zmęczona i chciała dać butlę a nie męczyć się z pzystawianiem :-| Co dla jednych atut to dla innych męczarnia...
panikanka - 2014-07-16, 13:55

ja na nic się nie nastawiam przed, myślę, że tak jest najlepiej, ale dobrze znać po prostu wszystkie opcje i porodowe możliwości :-D

na ten poród w wodzie to na razie najbardziej jest nakręcony mąż, ja tam w sumie lubię ciepłą wodę, zawsze jak mnie brzuch boli, to super mnie rozluźnia kąpiel i rumianek, więc być może będę miała ochotę, a być może będzie i tak jak u koleżanki, że będzie mnie to wku... ;-)

tja, tak sobie planować można przed jak się nie wie co to poród, nie koralina1987 ? ;-)
koralina1987 napisał/a:
Ciekawe jak będę majtami trzęsła na sali porodowej ;p
no właśnie :mryellow: :mryellow:
Soul - 2014-07-16, 14:02

Lady_Bird napisał/a:


Soul, miałam identycznie z prysznicem!Chodzenie mi pomagało baaardzo. Rrrrany, ile ja tam musiałam kilometrów narobić. :lol:


No dokładnie!!! To były godziny i kilometry, nie inaczej... :)

A co do jedzenia, zjadłam wcześniej jakiś jogurt, sporo rodzynek i dało mi to chyba wystarczająco energii, jak na rodzenie o poranku. W trakcie rodzenia już nie czułam w ogóle chęci na jedzenie, tylko piłam dużo wody, położna sama się domyślała i mi bez słowa podawała butelkę, co to za dobra kobieta była.. :-)

W szpitalu niby nie można, ale oni kierują się tylko tym, że "jakby" musieli ciąć, to żołądek ma być pusty i koniec, to jest lepiej dla nich.. A poza tym, przy normalnym zdrowym fizjologicznym porodzie, nie ma w ogóle przeciwskazań. Dlaczego niby kobieta ma słabnąć i nie jeść, jeśli jest głodna, chce jeść i może..?

zlotooka - 2014-07-16, 14:43

panikanka, dla mnie też jedzenie było mega istotne, mąż się ze mnie śmiał, że zapasy muszę mieć, bo też nie znoszę być głodna, a w ciąży często mi się to zdarzało (zawsze musiałam mieć przy sobie kanapkę lub owoc). Na szczęści w moim szpitalu nie zabraniali jeść ani pić. Więc zapakowałam do szpitalnej torby zbożowe batoniki, suszone owoce, orzechy... Przywiozłam z powrotem :-> W trakcie porodu nie dość, że nie czułam głodu, to wręcz było mi niedobrze (co mi się rzadko zdarza), na myśl o jedzeniu mnie odrzucało. Tylko pić mi się chciało straszliwie, a podobnie jak Soul byłam cały czas w jakimś transie i czasem trudno było mi nawet wydusić słowo "pić" albo "woda". Więc radzę przeszkolić męża, żeby sam podawał butlę, nawet jak nie wołasz.

Ale jak wiadomo, porody są różne, więc u Ciebie może być zupełnie inaczej przecież.

nemain - 2014-07-16, 18:17

w czasie porodu domowego można jeść, pić i robić co dusza sobie wymyśli ;) jak wiozą na operację nagłą to kobiety też nie mają pustego żołądka... inna sprawa, że w aktywnej fazie porodu mało której kobiecie chce się jeść, natomiast trzeba pamiętać żeby jej przypominać o piciu i o siusianiu ;) pełen pęcherz może spowolnić przebieg porodu a nawet uniemożliwić odpowiednie wstawienie się dziecka.

co do pozycji to jeśli na II fazę mówią o leżącej możesz starać się załatwić takie pisemko od ortopedy, że zaleca poród w pozycji wertykalnej. albo pogadać z położną że chcesz rodzić wertykalnie... o ile nie trafisz na beton, który myślisz, ze wertykalnie to na stojąco to masz spore szanse. położne, zwłąszcza te młode, chcą próbować nowych rzeczy. no i w pozycji wertykalnej trudniej ciąć krocze więc dwa plusy za jeden wysiłek ;)

bodi - 2014-07-16, 20:40

co do jedzenia i picia w czasie porodu to u mnie sprawdzily sie deserki alpro - szybka glukoza, latwe do przelkniecia i nie trzeba sie martwic ze bez lodowki sie zepsuja (to na pierwsza faze), a do picia soki ze slomka! :) :) pic chcialo mi sie niemilosiernie, a przy okazji szybki kop cukrowy dla dodania sil (no ale u mnie druga faza trwala dwie godziny ;) ) i o wiele latwiej pilo mi sie przez slomke, niz byloby z normalnej butelki ktora trzeba przechylic - to byloby zbyt rozpraszajace ;)

mam taka ksiazke o porodzie domowym
hxxp://www.amazon.co.uk/Hello-Baby-Jenni-Overend/dp/1845071107/ref=sr_1_sc_1?s=books&ie=UTF8&qid=1405536027&sr=1-1-spell&keywords=hallo+baby+birth

i tam padaja takie slowa: 'thirsty work, having babies' :) podpisuje sie pod nimi w 1000% :)

panikanka, powodzenia :D :D :D

adamiko - 2014-07-16, 21:59

Pewna doula doradzila ze fajną sprawą podczas porodu jest wywar warzywny, nie jest "zakazanym" jedzeniem a jest pozywny i dodaje energii ponoć: )
kml - 2014-07-16, 23:01

Soul napisał/a:
koralina, noooo, teraz jesteś taka odważna i wygadana... ;-) W trakcie porodu przełączasz się na zupełnie inną rzeczywistość, ja byłam jakby w transie, tak skupiona.. Czasem chciałam coś powiedzieć położnej i ledwo co udało mi się zmusić do wyartykułowania jednego głupiego zdania, tak trudno było mi się oderwać od tego stanu bycia "w głębi" siebie...

Dokładnie :) Przez długi czas jak mi się udawało powiedzieć nie lub tak, to był cud.

Edukacja męża też się nie sprawdziła, bo mi się chciało całkiem czego innego niż zakładałam ;) Zero jedzenia i piciai, a chciało mi się spać i leżeć :-P Mnie nakłaniali do tego.

Jadzia - 2014-07-17, 07:18

A propos naturalnego porodu. oxy itd a nastawienia pacjentek. Jak byłam na kontrolnej wizycie u gina to powiedział, że pamięta, że chciałam rodzić bez wspomagaczy, aktywnie itd (o domowym porodzie nie wiedział). Miałam wrażenie, że takie nastawienie było dosyć wyjątkowe wśród jego pacjentek i dlatego tak to podkreślił. Trochę to przykre, że wiele kobiet ma tak niewielką wiedzę na temat fizjologii porodu. A jeśli chodzi o walkę o swoje z personelem to przy pierwszym porodzie moja asertywność wynosiła zero :roll:
jaskrawa - 2014-07-17, 20:26

Jadzia, racja. Po prostu IDĄ RODZIĆ i tyle. Robią, co im każą, nie mają pojęcia, że może być np. poród bez nacięcia.
Mam taką koleżankę - generalnie twarda zawodniczka, dwoje malych dzieci, praca, chłop.... no cóż, straszny dziwak, nie będę na ten temat się wypowiadać :D , a nie pamiętam, żeby kiedykolwiek dziewczyna narzekała, że zmęczona jest czy coś. I tak z jej porodami było - poszła, urodziła, po sprawie. Porody miała lekkie, jak to określa. No tak, żadnych odkurzaczy, kleszczy cesarek, ok. Ale gdy ją zapytałam w jakiej pozycji rodziła, to zrobiła wielkie oczy. Oczywiście na plecach. No i nacięcie też było, przy obu porodach, mimo że jestem pewna, że w moim szpitalu nikt by jej tego nacięcia nie zrobił, bo dziewczyna jest szeroką w biodrach zdrową dziouchą, dzieci wielkie nie były, porody przebiegały doskonale...

koralina1987, co do tego walczenia o swoje to może być baaardzo różnie. kobiety różnie to przeżywają. to prawda, co napisała Soul, poród to jakby przeniesienie do innej rzeczywistości. ale np. niektóre kobiety są "bezwolne", nie mogą za bardzo mówić, reagować, muszą mieć przy sobie męża itd... z kolei na sali po urodzeniu Jasia leżałam z dziewczyną, która, mimo że planowali wspólny poród, przed II fazą poprosiła położne, by nie wpuszczały męża z powrotem na salę (po tym jak na chwilę wyszedł po coś tam), bo była tak skupiona na rodzeniu, że czuła, że mąż będzie w jakiś sposób jej przeszkadzał, dekoncentrował. mnie z kolei niemąż bardzo pomógł, był masażystą, "wieszakiem", polewał mnie wodą, podawał picie... a co do walki o swoje to ja akurat, mimo transu i innej rzeczywistości, byłam gotowa na walkę. mam wrażenie, że rodząc stałam się trochę takim zwierzęciem dzikim, które ma zadanie do wykonania i jeśli ktoś spróbuje przeszkodzić to pogryzę i podrapię. pamiętam, jak rodząc Marysię, tuż przed ostatnimi parciami, zobaczyłam kątem oka jak położna zakłada rękawiczki i sięga do szafki. miałam do niej zaufanie, bo była świetna, ale pomyślałam, że może mój poród będzie wymagał nacięcia... i mimo że ledwo mogłam mówić, zapytałam ostro "zamierza mnie pani ciąć?". uspokoiła mnie, że nic podobnego. w trakcie porodu wykonywała wiele razy krótkie "badania", mówiąc wprost macała paluchami jak tam idzie :D , co powodowało u mnie jakiś okropny dyskomfort. w końcu, widząc, że znowu zamierza mnie badać w trakcie kolejnego skurczu partego, wrzasnęłam NIEEEE :mrgreen: i wyobraźcie sobie, że darowała mi już, tylko sondą słuchała tętna młodej :D
gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że mam się położyć, to po prostu uciekłabym rodzić na korytarz, wzięłabym chłopa za rękę i zwiała :D . a wcześniej powiedziałabym, że nie ma w ogóle takiej opcji, w razie potrzeby używając rękoczynów. mówię zupełnie serio :D

tak więc różnie to bywa.

Jadzia - 2014-07-17, 21:14

jaskrawa napisał/a:
Jadzia, racja. Po prostu IDĄ RODZIĆ i tyle.

Mam koleżankę która teraz miałam drugą cc, bez żadnych wskazań, na życzenie. Gdy kiedyś chwaliła jakiś tam szpital, że jest fajnie bo jest po remoncie, a ja powiedziałam, że od warunków mieszkalnych ważniejsze jest dla mnie naturalne rodzenie (i tu wspomniałam o pozycji, bez oxy itd itp) to ona zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia i stwierdziła, że ją zaskakuje, bo tyyyyleee wiem o porodzie (a raptem powiedziałam 3-4 zdania), a ona wiedziała tylko, ze chce cc :roll:

jaskrawa - 2014-07-17, 21:37

Jadzia, no, rozwalają mnie takie teksty.
ja się trochę temu dziwię, bo jeśli ma w moim życiu zdarzyć się coś, jakaś zmiana, jakieś megawydarzenie itd., to staram się do tego przygotować, ogarnąć jakoś temat (zwłaszcza, że jest net i książki). zanim zaszłam w ciążę nie miałam zielonego pojęcia o porodach, ze w ogóle można rodzić na czworakach np. (no chyba, że jest się zwierzątkiem :) ). myślałam, że poród wygląda jak w filmach - odchodzą wody, wszyscy biegną, potem kobieta się kładzie i wrzeszczy :D i to wszystko rozgrywa się w ciągu pół h maksymalnie. a cesarka to taki tam zabieg, no jasne, że łatwiejszy, bezbolesny przecież. nawet sobie myślałam, że jeśli kiedyś zdecyduję się na dziecko to cesarkę sobie "zamówię" bo nie będę miała odwagi rodzić dziecka i wrzeszczeć jak te na filmach.
gdy potem moja sio miała cc, pierwszą myślą było "o matko, w sumie dobrze, nie namęczyła się biedulka". dopiero gdy sama zaszłam w ciążę, zaczęło się grzebanie w necie, oglądanie filmików, czytanie milionów opinii o wszystkich szpitalach w mieście. przeczytałam też masę krwawych historii w związku z tym. no i właśnie, m.in. dlatego zaczęłam szukać informacji co zrobić, gdzie rodzic i jak by choćby zmniejszyć ryzyko powikłań.

kml - 2014-07-17, 21:43

Jaskrawa dobra jesteś w te klocki. No to trzecie 8-)
zlotooka - 2014-07-18, 12:05

A moja bratowa (po 2 cc) jak usłyszała, że chcę rodzić naturalnie, powiedziała, że mnie podziwia... Zresztą to samo słyszałam od nierodzącej jeszcze koleżanki ("odważnie!"), ale to akurat bardziej zrozumiałe, ja też nie miałam pojęcia o porodach przed ciążą (pomijając horrorowate opowieści różnych znajomych z ich własnych przeżyć).
pixxa - 2014-07-21, 16:23

Tak więc my już ponad 3 tygodnie po ;-) . 29.06 urodziła nam się Amelka (51cm, 2830g)

Na porodówce wylądowałam w piątek, ale niestety skurcze były a rozwarcie nie chciało pójść. Dopiero w niedziele o 11:00 poszło 3/4cm gdzie mogłam dostać znieczulenie(łącznie 4 razy podawali). Byłam strasznie wymęczona przez tyle dni. Dodatkowo wymiotowałam i przelewałam się przez ręce. Na szczęście udało nam się dostać salę do porodu rodzinnego i mąż był przy mnie. Sam poród trwał ponad godzinę, bo wiedziałam że jeśli przeciągnę to będzie cesarka. Na szczęście udało się bez.

xexaa - 2014-07-22, 09:47

Chyba czas, żebym zaczęła rozkminiać ten wątek i w ogóle temat porodu, bo póki co, szczerze mówiąc, nic nie wiem na ten temat. I trochę się lękam ;-)
zlotooka - 2014-07-22, 10:51

xexaa, nie lękaj się :-) bo teraz to i tak już nie masz wyjścia!
Poczytaj sobie jakieś polecane książki, pomyśl o szkole rodzenia za jakiś czas, będzie spoko.

jaskrawa - 2014-07-22, 11:45

pixxa, gratulacje :)
możesz wrzucić opis? bardzo chciałabym poczytać o takim długim porodzie i znieczuleniu :)

złotooka, rozwala mnie to :D . niedługo w powszechnej opinii cc na życzenie stanie się normą, a poród sn aktem bohaterstwa czy niszowym zjawiskiem - "sekciarskim" wymysłem - jak teraz np. porody lotosowe :D .

koralina1987 - 2014-07-22, 13:22

U nas w środowisku też panuje przekonanie, że teraz normą jest cc, znieczulenie i karmienie mm...Na nas patrzą jak na dziwaków, nie dość że bezmięsni, to jeszcze chcemy wszystko na odwrót ;) Ostatnio wyszła taka rozmowa z dobrym kolegą mojego D. że teraz to na się zacznie, że życie stanie na głowie a na dodatek te wszystkie chrzciny, komunie itd. Więc mówimy mu, że my chrzcić nie będziemy. A on: "no, no wszyscy tak mówią, ja też nie chciałem Jasia chrzcić ale Gosia zdecydowała inaczej..." :roll: Potem rozmowa zeszła na inny temat, ale po jakichś 10 min. owy kolega zagaił znowu: "Ale wy tak na serio? A co ludzie powiedzą?"....
No i jeszcze jak mówię, że Dan będzie razem ze mną przy porodzie to wszyscy z politowaniem kiwają głowami, że pewnie zemdleje, padnie pod stół i w ogóle reanimacja....

zlotooka - 2014-07-22, 14:49

Taa... A kolega mojego męża z dumą się chwalił, że on swoje dziecko przewijał RAZ :-) Dobrze, że mój M nie bierze z niego przykładu...
koko - 2014-07-22, 15:59

zlotooka napisał/a:
Taa... A kolega mojego męża z dumą się chwalił, że on swoje dziecko przewijał RAZ

Taaa... to pewnie ten typ, co pomaga w wychowaniu własnego dziecka.

nemain - 2014-07-22, 17:12

taka mega dyskusja mnie omija :D

ja ubolewam bardzoooo i niestety wiem, że właśnie normą jest cc na życzenie a nie naturalne narodziny na życzenie. mamy tyle złych wzorców przekazywanych właśnie w filmach, takie oschłe podejście służby zdrowia i ogólny klimat wiecznego lęku oraz paniki wokół porodów, że osobiście szczerze podziwiam wszystkie te dziewczyny, które decydują, że chcą inaczej. bo w tych warunkach to naprawdę przejaw odwagi i pewności siebie.
z drugiej zaś strony to przejaw naturalności i normalności... kiedyś myślałam, że to tylko ja jestem "zastraszona porodem", większość życia chciałam "cc na życzenie" bo miałam w sobie taką traumę po porodach mojej mamy... ale odkąd pracuję w Cudzie Narodzin to wiem, że to odczucia wielu, bardzo wielu kobiet. Ten lęk jest już w pewien sposób społecznie usankcjonowany. Mówimy nawet "a to normalne, że boisz się porodu" i nie przykładamy do tego większej wagi.. a przecież strach to emocja do dupy i generalnie nikt z nas nie chciałby go czuć, a już napewno nie w związku z tak ważnym wydarzeniem. Tylko, że wiem też, że własnie przez to, że aktualnie większość kobiet ma w sobie wkodowany ten strach personelowi medycznemu jest po prostu łatwiej pracować i mało kto widzi sens w odkręcaniu tego galimatiasu...

a narodziny mogą być wzmacniającym doświadczeniem. zresztą, na samym wegedziaciaku historie porodów są cudne :) tyle silnych, świadomych kobiet. tyle malutkich istot, które doświadczyły narodzin w miłości i akceptacji, a nie tylko lęku. wierzę, że to ma znaczenie i fakt, że jest nas tu coraz więcej i coraz więcej o tym się mówi powoli zmieni obraz narodzin. no w każdym razie mam taką nadzieję :)

jaskrawa w Brazylii odsetek cc przekroczył 70%.. a ponoć przy okazji zabiegu można też tłuszcz odessać...
WHO mówi bodajże o tym, że cięcie powinno być praktykowane w 15-17% przypadków, na farmie Iny May cc wykonywało się w 3% - czyli nastawienie, dobre przygotowanie, odpowiednia atmosfera w czasie narodzin bardzo dużo zmienia.

a ktoś mówił, że się boi to zapraszam na pw ;)

gaba - 2014-07-23, 22:30

koko napisał/a:
Taaa... to pewnie ten typ, co pomaga w wychowaniu własnego dziecka.

Uwielbiaaaam :mrgreen: :mryellow: :-D :mryellow:

jaskrawa - 2014-07-23, 23:16

koralina1987 napisał/a:

No i jeszcze jak mówię, że Dan będzie razem ze mną przy porodzie to wszyscy z politowaniem kiwają głowami, że pewnie zemdleje, padnie pod stół i w ogóle reanimacja....

Ja bym chyba odpaliła - "A wy byście zemdleli? Mięczaki z was :mrgreen: "
Co o chrztu to cóż, tak to właśnie wygląda. To w ogóle niesamowite. Ludzie się boją nie chrzcić dzieci... Masakra.

sylv - 2014-07-24, 00:10

jaskrawa napisał/a:

Co o chrztu to cóż, tak to właśnie wygląda. To w ogóle niesamowite. Ludzie się boją nie chrzcić dzieci... Masakra.

Ja się nie boję ]:-> i nie sądzę, żeby to był w większości przypadków (osób niepraktykujących ) strach-raczej wygoda i "co ludzie powiedzą". Ale to chyba temat na inną dyskusję ;)

Xexxa, o bólu porodowym szybko się zapomina, ta podstępna matka natura ;-)

pixxa - 2014-07-24, 01:17

Nic się nie lękaj tylko pytaj :D .
jaskrawa - 2014-07-24, 07:35

sylv napisał/a:
jaskrawa napisał/a:

Co o chrztu to cóż, tak to właśnie wygląda. To w ogóle niesamowite. Ludzie się boją nie chrzcić dzieci... Masakra.

Ja się nie boję ]:-> i nie sądzę, żeby to był w większości przypadków (osób niepraktykujących ) strach-raczej wygoda i "co ludzie powiedzą". Ale to chyba temat na inną dyskusję ;)

Myślę, że część się boi (czytałam kiedyś jakieś forum o tym - część ludzi pisała "boję się, że potem dziecko będzie miało problemy"), a część ma to gdzieś. A jeszcze inni inaczej. Tyle.

Cytat:
Xexxa, o bólu porodowym szybko się zapomina, ta podstępna matka natura ;-)

Chce, żebyśmy rodziły znowu. I znowu. I znowu :D . Chociaż ja gdy czytam opowieści o porodach, to trochę się wczuwam i przeżywam wszystko na nowo. Tyle że przeżywając czuję jakiś rodzaj ulgi, ale też - nie śmiejcie się - jakiegoś rodzaju tęsknoty, oczywiście nie za bólem, ale tym wzruszeniem niesamowitym, tą adrenaliną, świadomością, że uczestniczę w tak niecodziennym wydarzeniu (ja lubię, gdy coś się dzieje, stabilizacja zabija mnie powoli jak ludzi zabija dym z fajek czy alkohol). Mój chłop stwierdził, że chciałby trzecie, ja mu na to, że nie wiem czy znowu chcę to przeżywać (mimo że miałam bardzo dobry poród, jednak bóle krzyżowe do przyjemnych nie należą i jakoś mi się nie spieszy do nich ]:-> ). A on na to, że widział jakie były moje reakcje (zachwyt, łzy, total szczęście itd.) gdy młody wyszedł i dlatego właśnie chciałby znowu, bo myśli, że ja też bym chciała. No, wiele miał racji.

xexaa - 2014-07-24, 09:08

Dzięki, dziewczyny.
Ja bólu oczywiście trochę się boję, nie będę ściemniać, ale bardziej jeszcze zaczynam się bać swojej, póki co, niewiedzy. Bo o tych wszystkich nacinaniach, oxy, bólach krzyżowych, położnych nic nie wiem. Do tej pory skupiałam się na samej ciąży ;) Oczywiście to wszystko jest do nadrobienia, bo przecie nie ja pierwsza i nie ostatnia :mryellow:

zlotooka - 2014-07-24, 11:59

xexaa, też tak miałam... Ale masz jeszcze dużo czasu - czytaj, dokształcaj się, zdobywaj wiedzę. Zdążysz :-)
bodi - 2014-07-24, 18:46

xexaa na poczatek bardzo polecam Ci ksiazki Janet Balazskas, mnostwo wiedzy i pozytywny przekaz :)
xexaa - 2014-07-25, 09:24

Jasne, mam dużo czasu. Zresztą nawet gdybym nie zdążyła się wszystkiego dowiedzieć, urodzić i tak muszę :mryellow:
Dzięki, bodi, rozejrzę się za książkami tej pani.

go. - 2014-07-25, 17:13

Jeszcze takie coś znalazłam odnośnie wcześniejszej rozmowy o podawaniu oksytocyny, przeczytajcie artykuł na stronie Fundacji Rodzić po ludzku:
hxxp://www.rodzicpoludzku.pl/Porod/Piec-rzeczy-ktore-warto-wiedziec-o-syntetycznej-oksytocynie-i-o-tym-jak-wplywa-ona-na-porod.html

koko - 2014-07-26, 07:58

xexaa i jeszcze "Odkrywam macierzyństwo" Preeti Agrawal.
amylee - 2014-07-27, 11:05

Ja właśnie czytam Ciąża i poród bez obaw i muszę przyznać, że to bardzo ciekawa pozycja. Nie ma nic o fizjologicznych objawach, opuchniętych nogach, koniecznej diecie itp., ale jest dużo o sile kobiety w ciąży, a przede wszystkim w trakcie porodu. Nie ma opisów ani historii, jest kilka patentów, jak uwierzyć w swoją moc i przygotować się na sprowadzenie na świat naszych dzieci. Polecam szczerze, przeczytałam w dwa dni, bo to krótka książeczka.
Akurat jest w promocji w empiku, ale może gdzieś znajdziecie jeszcze taniej. hxxp://www.empik.com/ciaza-i-porod-bez-obaw-czarnawska-iliev-iga,prod61060343,ksiazka-p Ja akurat na allegro najtańszą za 17zł znalazłam.

Lady_Bird - 2014-07-27, 11:32

Ja zaczęłam czytać "Poród aktywny" Janet Balaskas. Czyta się bardzo fajnie. :-)

Niedawno skończyłam "Czerwony namiot" i Położna.3550 cudów narodzin.
Te książki tak cudownie na mnie działają, że normalnie nie mogę się doczekać porodu. :-D

Promyl - 2014-08-10, 13:10

Ja synka urodziłam w objęciach mojego męża i to najpiękniejsze przeżycie dla nas na świecie a teraz czekamy na drugie :-)
Momo - 2014-08-10, 18:20

A propos zabiegów okołoporodowych: nigdzie nie mogę znaleźć o przebijaniu pęcherza płodowego, który nie pęka samoczynnie, mimo pełnego rozwarcia, skurczów, etc. Trzeba czy nie trzeba?
zlotooka - 2014-08-10, 19:11

Momo, wydaje mi się, że przebija się go tylko po to, żeby przyspieszyć akcję, kiedy np. rozwarcie postępuje za wolno. U mnie właśnie tak było - ale za moją zgodą oczywiście.
Momo - 2014-08-10, 21:43

No właśnie wszędzie piszą o przyspieszaniu porodu przy małym rozwarciu, a ja już dwa razy miałam przebijany, bo nie pękłam mając już pełne i właściwie teraz pokojarzyłam i zaczęłam się zastanawiać, na ile ta ingerencja była potrzebna, czy tym razem pozwolić przebijać jakby sytuacja się powtórzyła? I tak mi się plącze pogłowie o dzieciach w czepku urodzonych, no i piszą, że dla dziecka to nie jest niebezpieczne (a nawet ok, bo bobas nie ma styczności z bakteriami w kanale rodnym, ewentualną infekcją, etc.), ale nic jak się to ma do samej akcji porodu, szczególnie dla matki - czy wydłuża, bardziej boli, etc.? U nas przebijanie również na tym etapie stało się rutyną, nie wiedziałam. A wygląda na to, że miałabym dwoje dzieci "w czepku urodzonych". Fajnie brzmi ;-)
Sowa - 2014-08-10, 22:43

Momo, ja miałam taką sytuację - silne skurcze i pełne rozwarcie, a pęcherz nie chciał pęknąć. Proponowali mi przebijanie (z tym że proponowali to już wtedy, kiedy miałam 4 cm i brak skurczów :shock: więc zdecydowanie za wcześnie), ale się uparłam i nie pozwoliłam. Jakieś co najmniej 4 godziny miałam właśnie pełne rozwarcie i czekaliśmy tylko na pęknięcie pęcherza, bo już też jakąś godzinę albo dwie miałam skurcze parte. W końcu wody raczyły odejść i wtedy natychmiast mnie położyli do parcia. Pewnie jakbym pozwoliła przebić, to bym urodziła te dwie godziny wcześniej (a więc i bolałoby mnie dwie godziny krócej), ale w sumie to nie wiadomo. Myślę, że to była dobra decyzja, pozostawiłam wszystko naturalnemu biegowi i było dobrze.
Ale jak teraz mówisz o tych dzieciach w czepku urodzonych, to się zaczęłam zastanawiać - tak się dzieje, kiedy się prze i wypiera dziecię pomimo całego (niepękniętego) pęcherza, tak?

nemain - 2014-08-10, 23:07

z mojej wiedzy wynika, że urodzenie dziecka w worku owodniowym jest niezmiernie rzadkie (tak zwany poród słoniowy). częściej dzieci rodzą się w tak zwanym "czepku" - czyli główka dopiero w czasie parcia przebija błony płodowe. przy porodzie słoniowym chodzi o to, że dzieciątko cały czas jest w nienaruszonym worku owodniowym, jest to możliwe tylko wtedy gdy nie ma wody "przed" główką - inaczej dziecko nie wstawi się w kanał rodny. jeśli woda jest przed główką to błony mogą pęknąć na samych skurczach partych i wtedy mówimy o porodzie w czepku.

co do sensowności przebijania pęcherza - jak podają badania skraca to poród średnio o 30 minut.

ps. ruszyliśmy z akcją "doula odpowiada" i na takie oraz podobne pytania porodowe chętnie odpowiem również tutaj: hxxps://www.facebook.com/pages/Doula-Odpowiada/1452489378356841. :) Zapraszam :)

Momo - 2014-08-10, 23:51

Sowa napisał/a:
tak się dzieje, kiedy się prze i wypiera dziecię pomimo całego (niepękniętego) pęcherza, tak?

Właśnie nie mam pojęcia. Ty mimo skurczy partych nie parłaś?
nemain napisał/a:
z mojej wiedzy wynika, że urodzenie dziecka w worku owodniowym jest niezmiernie rzadkie (tak zwany poród słoniowy)

W necie są zdjęcia, ale piszą tylko o cc.
nemain napisał/a:
co do sensowności przebijania pęcherza - jak podają badania skraca to poród średnio o 30 minut.
czyli jeśli parłabym taki niepęknięty, to dla mnie pół godziny więcej wysiłku? A jakie przeżycie dla maleństwa? Warto podarować mu takie pół godziny natury, czy też jednak jest to dodatkowy czas niepokoju?
nemain - 2014-08-11, 07:58

Cytat:
czyli jeśli parłabym taki niepęknięty, to dla mnie pół godziny więcej wysiłku? A jakie przeżycie dla maleństwa? Warto podarować mu takie pół godziny natury, czy też jednak jest to dodatkowy czas niepokoju?


Momo to wszystko zależy od matki i jej wewnętrznego podejścia moim zdaniem. Wody płodowe i tak odejdą, czy na samym finale ma to aż tak wielkie znaczenie kiedy - nie wiem. Czy ja bym się zdecydowała - nie wiem, pewnie zależy od tego na ile byłabym zmęczona samym porodem.

moje osobiste doświadczenie pokazuje, że nawet pęknięcie worka owodniowego w odpowiednim czasie może mieć znaczenie. Mój B. miał szersze barki niż główkę, urodził się razem z wodami właściwie na jednym skurczu. Myślę, że właśnie dlatego nie doszło do dystocji barkowej, że woda go "poniosła" i pozwoliła wyjść szybciutko bez utknięcia w kanale rodnym i właściwie bez parcia (drugą częścią sukcesu była pozycja kolankowo-łokciowa)

poza tym badania robione były raczej gdy pęcherz przebijany był we wcześniejszym etapie porodu. a takie zachowanie z wielu względów jest raczej niestosowne (rozwarcie może się cofać, póki pęcherz jest cały dziecko jest izolowane i bezpieczne) ale traktowane jako rutynowe.

moja położna wspominała o porodach słoniowych naturalnych czyli domyślam się, że występują ale właśnie niezmiernie rzadko.

Sowa - 2014-08-11, 09:16

Momo napisał/a:
Ty mimo skurczy partych nie parłaś?

Nie wiedziałam zupełnie, co mam robić, bo położna zamiast mi pomóc i powiedzieć, jak mam się zachować, to sobie wyszła :( Więc raczej się próbowałam powstrzymywać, ale i tak trochę parłam, nie było siły. Kurcze, dopiero teraz mi uświadomiłyście, że mogłam już wtedy przeć i rodzić, a pęcherz by i tak pękł...

koko - 2014-08-11, 10:04

Sowa napisał/a:

Nie wiedziałam zupełnie, co mam robić, bo położna zamiast mi pomóc i powiedzieć, jak mam się zachować

O kurde, to da się nie przeć? Podziwiam :shock:

Kamyk - 2014-08-11, 21:48

koko, mam takie same odczucia :lol: Mialam chyba z 5 partych (1 na toalecie, 1 na lozku przy badaniu rozwarcia, gdy wszyscy byli w niedowierzaniu, ze jakto pol godziny temu 4cm, a teraz parte, i 3 w wannie) i pomimo najwiekszych checi i prob dmuchania swieczek udawalo mi sie nie przec gora polowe skurczu
Sowa - 2014-08-12, 21:01

Nie wkurzajcie mnie już, bo wychodzi na to, że mogłam urodzić wcześniej zamiast się męczyć bez sensu. Jak mnie położyli, to już prawie tych skurczów nie czułam i parłam na siłę. Ale porażka.
koko - 2014-08-12, 22:05

Sowa, daj spokój. U mnie było przeciwnie - MEGA parte przy 7cm rozwarcia i polecenie - "jeszcze nie przeć". To tak, jakbyś miała gołymi rękami zatrzymać lawinę.
zlotooka - 2014-08-12, 22:16

Kamyk, 5 w sensie, że tylko 5? :roll: Ja chyba z 55 :-| I nie przeć się rzeczywiście nie dało, a położna mówiła "jak chcesz, możesz jeden skurcz nie przeć i odpocząć" :-P
Momo - 2014-08-12, 22:31

Sowa, człowiek się uczy całe życie, będziesz mądrzejsza jak znowu trafisz pod "opiekę" położnej. Widzisz ja dopiero teraz rozkminiam temat, a dla równowagi pewnie teraz wody mi same odejdą :lol:
Momo - 2014-08-12, 22:36

zlotooka, u mnie za pierwszym razem też tylko 5, a za drugim położna się tylko spytała czy chcę czekać na męża, czy pracujemy ciągiem, i w połowie drugiego parcia Młoda już była z nami. Natura to skomplikowany świat i różnie ludzi obdziela.
Paulis - 2014-08-13, 09:15

Kamyk napisał/a:
Mialam chyba z 5 partych (1 na toalecie, 1 na lozku przy badaniu rozwarcia, gdy wszyscy byli w niedowierzaniu, ze jakto pol godziny temu 4cm, a teraz parte, i 3 w wannie) i pomimo najwiekszych checi i prob dmuchania swieczek udawalo mi sie nie przec gora polowe skurczu


O rany Kamyk ja miałam to samo (czemu mnie to już nie dziwi :-) ) poczułam skurcze parte leżąc pdo KTG i to było makabryczne uczucie. Przezyłam tak 2 skurcze, potem powiedziałąm, że nie dam rady a połozna mi wciskała, że na pewno nie ma pełnego rozwarcia, więc musze czekać. W końcu jak sprawdziła to okazało się, że w 30 min owszem zrobiło się pełne i był popłoch wtedy :evil: .W sumie miałam jakoś 7 skurczy razem z tymi dwoma pod KTG. No, ale miałam też oxy podaną :-| .

Z tego co kojarzę to chyba Jasiu Jaskrawej urodził się w 'czepku' właśnie. Trzeba by wrócić do opisu porodu i ją zapytać.

Kamyk - 2014-08-13, 09:20

zlotooka, dokladnie 5. One byly jednak calkowicie poza moja kontrola, w opisie napisalam huragan, lawina to tez dobre okreslenie. Rownie dobrze polozna moglaby mi powiedziec "Na czas nastepnego skurczu prosze zatrzymac serce". To nie tak, ze ja parlam, to sie dzialo samo. Przez pierwsze pare sekund probowalam sie rozluzniac, dmuchac swieczki, ale pozniej to bylo jak kichniecie, jak juz kichasz to nie masz mozliwosci w polowie przestac i czulam, ze moje cale cialo zmienia sie w rodzynke, nie ma miesnia ktory sie nie kurczy, by Mala sie pojawila na swiecie. Nie wispoinam ich jakos mega ciezko, bo bylo to tak intesnsywne, ze ja byalm jakby obok.
Paulis haha, nasze dziewczyny tak podobne, porody ksero, haha - tez przestaja mnie podobienstwa dziwic 8-)

zlotooka - 2014-08-14, 17:59

No a ja dla odmiany namęczyłam się trochę... położna tylko "musisz mocniej", kiedy ja już wytężałam się z całej siły, a ja co chwila: "długo jeszcze?" Wydawało mi się, że to trwa wieki, a w rzeczywistości raptem 45 minut.

Kurczę, w ogóle to muszę w końcu przebieg porodu to opisać, zanim wszystko zapomnę :-P

mariaaleksandra - 2014-08-23, 22:14

W ramach zagrzewania sie do porodu sn przeczytalam caly watek dwa razy (w wolnych chwilach, przez ostatnie tygodnie) i Kat, twoj drugi porod jest.moim mistrzem. Dalabym wiele, zeby taki przezyc :)
Sowa - 2014-08-24, 22:27

Ciekawe, bo mi też najbardziej wrył się w pamięć opis Kat :D
jaskrawa - 2014-08-24, 23:34

Tak, to prawda, mi przy drugim porodzie nie pękł pęcherz płodowy (przy pierwszym pękł chyba tuż przed rozpoczęciem się skurczy partych, ale nie jestem pewna czy i kiedy bo siedziałam sobie w wannie na sali porodowej i strategiczne miejsce znajdowało się pod wodą :D ). Nikt nie zabraniał mi przeć, prawdę mówiąc świetne porównanie, koko, nie przeć przy partym to jak zatrzymywanie lawiny gołymi rękami. Doskonały tekst :D

nemain, wydaje mi się, że ten mój drugi poród to był poród słoniowy właśnie :) , ponieważ stary widział (tak :D , podejrzał z ciekawości i bardzo mu jestem wdzięczna, bo opowiedział mi to potem), że wyszła ze mnie głowa dziecka calutka opatulona naciągniętym pęcherzem (opisał to tak, że młody wyglądał, jakby był obleczony prezerwatywą :D ), nie tak, że jakiś fragment pęcherza był na dziecku czy coś, ale po prostu dziecko w pęcherzu, nieprzebitym, wychodziło. a dalej to baby nie pozwoliły mu patrzeć (tzn. pewnie dopiero wtedy się zorientowały, że on już wszystko widzi i przerwały mu; może pomyślały, że chłop nie powinien widzieć krocza swojej baby, rozdziawionego na 10 cm, z wystającym dzieckiem :D ). no i nie wiem, czy ten pęcherz pękł chwilę później czy one go przebiły już na dziecku czy co. a może już wcześniej pękł, ale nie sądzę, ponieważ wtedy wypłynęłyby wody w trakcie porodu, a nic takiego się nie stało. całe nogi miałam zupełnie suche, mimo że w pozycji kolankowo-łokciowej musiałoby mi polecieć po udach. czy nie?

poród nie był wcale trudniejszy niż pierwszy, gdzie pęcherz pękł przed partymi.

Momo - 2014-08-25, 12:54

jaskrawa napisał/a:
poród nie był wcale trudniejszy niż pierwszy, gdzie pęcherz pękł przed partymi.
O! O to mi chodziło :-D Z Twymi słowami powzięłam decyzję ewentualnego nie zgodzenia się na przebijanie pęcherza.
Sowa - 2014-08-26, 16:26

jaskrawa, dzięki za to co napisałaś. Na przyszłość też będę mądrzejsza, jeśli znów pęcherz okaże się taki mocny. I może mi się trafi dziecko w czepku urodzone :D
amylee - 2014-10-31, 14:03

zlotooka napisał/a:
No a ja dla odmiany namęczyłam się trochę... położna tylko "musisz mocniej", kiedy ja już wytężałam się z całej siły, a ja co chwila: "długo jeszcze?" Wydawało mi się, że to trwa wieki, a w rzeczywistości raptem 45 minut.

Kurczę, w ogóle to muszę w końcu przebieg porodu to opisać, zanim wszystko zapomnę :-P



Mam nadzieję, że nie zapomniałaś jescze ;) i że opiszesz.

A prawda to, że w Medeorze zostawiają Ci dziecia od razu (do kąpania, karmienia itd), bez żadnej opieki i nie ważne, czy jesteś po sn, czy po cc? Bo ostatnio jedna koleżanka tam rodziła przez cc i mówi, że musiała sama się zajmować dzieckiem, które było przy niej cały czas...

amylee - 2014-10-31, 14:04

Przeczytałam 10 stron wątku i co opis, to ryczę bardziej...
AzjaB - 2014-10-31, 15:09

Sowa czasami mocny i zachowany pęcherz płodowy jest przeszkodą porodową. Niedawno rodziła moja koleżanka, poród odbierała druga koleżanka, ta pierwsza absolutnie zabroniła przebijania pęcherza płodowego, ale po kilku godzinach kiedy stanęło jej na 8cm, skurcze narastały do niemal partych, a rozwarcie nie postępowało, koleżanka położna powiedziała, że to ona odbiera poród i decyduje się na przebicie pęcherza. Po tym "zabiegu" w ciągu 7 minut było po wszystkim :) Dodam, że był to 3 poród siłami natury, a 4 w ogóle. Każdy poród jest inny ot co :)
Kat... - 2014-10-31, 16:35

Cytat:

Sowa czasami mocny i zachowany pęcherz płodowy jest przeszkodą porodową.
oj tak. Przy pierwszym porodzie nie zgadzałam się na przebicie chyba ze 4 godziny ale już byłam taka wymęczona, że w końcu uległam i faktycznie wszystko się zaczęło od tego momentu dziać szybciej. Przy drugim trafiłam do szpitala na ostatnie 10 minut ale pęcherz trzymał się dalej. Już chcieli przebijać ale w tym momencie pękł i wyskoczyła Danka :-D
Sowa - 2014-10-31, 17:16

Aha. No to nadal wiem, że nic nie wiem 8-) Czyli przy 10 cm według was już się zgadzać na przebijanie, jeśli się zaczynają parte? No na pewno lepiej wtedy niż jak są 4 cm i zero skurczów, a od wtedy mi przebijanie proponowali... Zresztą o czym ja tutaj, pierwsze dziecię ledwo urodziłam :lol:
zlotooka - 2014-10-31, 22:21

amylee, opiszę na pewno, tylko kiedy??
A co do Twojego pytania to nie wiem, bo u nas niestety poród zakończył się inkubatorem i karetką do CZMP :-(

Momo - 2014-10-31, 22:27

Sowa napisał/a:
Czyli przy 10 cm według was już się zgadzać na przebijanie, jeśli się zaczynają parte? No na pewno lepiej wtedy niż jak są 4 cm i zero skurczów,
Chyba odwrotnie. Jak juz jest 10 cm i skurcze to się rodzi i przebijać nie trzeba. Wcześniej, jak nic się nie dzieje to chcą przebić, bo wtedy rusza akcja albo przyspiesza. Mi gin tylko powiedziała żeby dobrze słuchać położnej kiedy przeć, a kiedy powstrzymać, żeby mogła asekurować i mnie nie porozdzierało. Ale w sumie nie wiem ile można ochronić przy akcji 1,5 partego :-/
Poli - 2014-11-12, 21:56

Sowa napisał/a:
Aha. No to nadal wiem, że nic nie wiem 8-) Czyli przy 10 cm według was już się zgadzać na przebijanie, jeśli się zaczynają parte? No na pewno lepiej wtedy niż jak są 4 cm i zero skurczów, a od wtedy mi przebijanie proponowali... Zresztą o czym ja tutaj, pierwsze dziecię ledwo urodziłam :lol:


Wg mnie decydowac sie na przebijanie pecherza kiedy akcja porodowa zatrzyma sie. Przy pierwszym porodzie przebili mi bez pytania :/ przy drugim nie zgodzilam sie na przebicie ale jak akcja zatrzymala sie to prosilam o przebicie :-> i rzeczywiscie pomoglo :-)

Sowa - 2014-11-12, 22:36

Poli, no to ma chyba najwięcej sensu ;-) ...albo zupełny brak ingerencji.
Veronique - 2014-11-16, 10:22

To i ja dodam moje dwa grosze do przebijania pecherza. Urodziłam w kwietniu tego roku. Do kliniki dojechaliśmy gdy miałam 6 cm rozwarcia (długo nie byłam pewna czy rodzę ;) ) , pęcherz był wciąż zachowany, położna stwierdziła, ze zadzwoni po mojego lekarza prowadzącego i przebiją pęcherz, ja zupełnie niedoświadczona, podekscytowana ale tez nieświadoma przytaknelam, położna wyszła zadzwonić a mi tymczasem chlusnely wody na kolejnym skurczu. Troche jak w filmie. Bardzo mnie to wtedy ucieszyło. Natura załatwiła sprawę na szczęście sama. Do tej pory nie wiem po co położna chciała przebijać ten pęcherz (pewnie zeby przyspieszyć) i dlaczego sie na to zgodziłam :-x ale teraz juz wiem, ze przy ewentualnym kolejnym dziecku nie zgodzilabym sie za nic. Czekalabym do 10 cm rozwarcia i MOZE wtedy jesli akcja by niepostepowala MOZE bym sie zgodziła. Przy moim porodzie miałam bardzo duzo szczęścia, pomimo ze wtedy wydawało mi sie, ze jestem super przygotowana, oczytana, po szkole rodzenia, opowieściach rożnych osób, to jednak gdyby nie to, ze dzięki naturze urodziłam szybko (2 H od przyjazdu do kliniki), bez żadnych interwencji medycznych, to gdyby porod trwał dłużej, jest prawdopodobne, ze zgodziłbym sie nieświadomie na wiele pomysłów położnej czy lekarza...a tak to nie mieli czasu zaburzać tej ruszonej lawiny ;) . W szkole rodzenia jedna z położnych powiedziała cos co zapamiętałam szczegolnie i do samego konca porodu sobie przypominiałam: postęp porodu i jego przebieg najbardziej zależą od tego czy kobieta potrafi sie poddać temu procesowi, zaakcpetowac bol i dać sie ponieść, jak fali w oceanie - i fizycznie i w głowie. Nie od tego czy jest aktywna, wysportowana i rozciągnięta jak tancerka cyrkowa. Gdy nadchodził skurcz: poddawałam sie mu, rozluźnialam ciało, oddychalam przepona i myslalam o dzidziusiu, ktory sie pewnie jeszcze bardziej bal niz ja. W myślach nawet chyba kilka razy powiedziałam do niej, nie bój sie - wszystko bedzie dobrze, obie to przetrwamy i niedługo bedziemy razem. Skupiałam sie na maleńkiej. Wierze, ze to właśnie dzięki temu udało mi sie urodzić szybko i całkowicie naturalnie, czego wszystkim ciężarnym życzę :)
panikanka - 2014-11-24, 14:55

Uwaga! Będzie przydługawo. Wyszło mi kurde opowiadanie porodowe;-)

Pod koniec 40 tygodnia ciąży w środku nocy obudził mnie skurcz. Jezusie jak się ucieszyłam. Tak długo czekałam na ten moment, żeby wreszcie poczuć że to właśnie przyszły TE skurcze. Źle znosiłam końcówkę ciąży, bardziej psychicznie, bo fizycznie było w miarę ok. Czułam na sobie wielką presję: Kiedy rodzisz? A ty jeszcze nie urodziłaś? A czy już? Dostałam skierowanie do szpitala, że niby ciąża po terminie. Gin mówił, że będą badać, wywoływać. Już miałam wizję, jak piguła goni mnie z wenflonem i butlą oxy pod pachą, a ja spierdzielam przez okno. Do szpitala zgłosić się nie miałam zamiaru, chciałam poczekać aż wszystko rozkręci się naturalnie, czułam, że u Chomika wszystko wporzo, miałam 1 cm rozwarcia, skurczów zero. Bardzo chciałam urodzić naturalnie. Najbardziej bałam się rutynowych niepotrzebnych interwencji medycznych i cesarki...

Tak więc poleżałam jeszcze chwilę, ale z podekscytowania wyskoczyłam z łózka i zaczęłam się krzątać, trzaskać szafkami i drzwiami w celu obudzenia małżonka. Mąż się obudził i oznajmiłam mu że OTO RODZĘ :lol: Zaczął się piękny dzień w którym myślałam, że urodzę. O NAIWNA! ]:-> ]:->

Zjedliśmy śniadanie, poszliśmy na spacer nad dziką Wisłę. Siedzieliśmy nad brzegiem rzeki, ja sobie patrzyłam jak woda płynie i płynie i głęboko oddychałam a mąż jarał fajki. Sielanka. Skurcze cały czas miałam bolesne, tzn. wtedy tak myślałam ;-) ale nieregularne, co 6, 7, 15 minut. Generalnie było fajnie, słońce świeciło, liście były kolorowe, przy skurczu cieszyłam się, przytulałam do małżonka, kręciłam tyłkiem tralala... Wróciliśmy do domu, ja sobie pracowałam, kucałam, wypinałam dupsko, skakałam na piłce, chodziłam po schodach, słałam esemesy w świat, zjadłam obiad i odpoczywałam w różnych dziwnych pozycjach.

Dzień miał się ku końcowi a skurcze cały czas były nieregularne. Robiłam się zmęczona... Pod wieczór zaczęłam panikować, bo wydawało mi się, że Stanisław przestał się ruszać, pojechaliśmy więc do szpitala w celu zrobienia KTG.

Noc była mroźźna.

Pani bardzo miła miała dla mnie dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra była taka, że Stachu smacznie sobie chrapie w brzuchu przed podróżą na ten świat. Zła, że skurcze mam słabe. Takie skórczyki, ledwo ledwo coś :shock: To tylko przepowiadające, mam wziąć nospę, iść spać, bo to może jeszcze potrwać... nawet tydzień. Ale mam się nie martwić, bo mam jeszcze czas, a Pani córka to w ogóle urodziła w 43 tygodniu. Załamka :roll:

Zrobiłam co piguła kazała, a nawet trochę więcej. Zaaplikowałam sobie 2 nospy i wzięłam długą gorącą kąpiel, co by się rozluźnić, zrelaksować i położyłam się spać. Po 2-3 godzinach znów obudziły mnie skurcze, tym razem już co 5-6 minut i mocniejsze. Obudziłam znów mego biednego zdezorientowanego męża i przez chwilę zastanawialiśmy się albo raczej kłóciliśmy (jak to mamy w zwyczaju w momentach emocjonalnego napięcia ;-) ) czy jechać już, czy może jeszcze nie. Wzięłam więc jeszcze jedną ciepłą kąpiel, ale wylazłam od razu na kolana na płytki. Płytki były zimne. Ból stał się już na tyle mocny, że zrobiłam rozpiździel w łazience, naciągnęłam dres na dupę i warknęłam JADZIEM :mryellow:

Noc była jeszcze głębsza i mroźźźniejsza.

Ta sama miła pani po zrobieniu dokumentów i KTG orzekła: PRZYJMUJEMY. Rodzimy. Jeah 8-) zdjęłam dres, pidżama z barankiem w butonierce, do tego gustowne klapeczki z kwiatuszkiem, okrutnie śmierdzące najtańszym chińskim plastikiem, kupione tydzień wcześniej na rynku za całe 11 zł. Miss Porodówki. I am ready.

No i teraz czas na Panią dr.Sucz, z blond włosem i wyszminkowanymi ustami, która badała mnie podczas przyjęcia. Dżizzz, alesz ona była niemiła. Np. grzecznie zapytałam, czy może mi zbadać rozwarcie w innej pozycji niż na tym okrutnym fotelu (nogi umiem zadzierać wysoko jak coś ;-) ), a ta tylko zawołała pigułę i oznajmił jej, mi przez ramię: Gieniu, czy możesz jakoś zachęcić Panią do wejścia na ten fotel, bo Pani jest niechętna. Pigułeczka była bardzo miła, uśmiechnęła się, poczekała aż skurcz minie, podała rękę, więc wlazłam na fotel i dałam się zbadać Suczy. Jak to dużo kur.. zależy od podejścia... Aha, dorobiłam się 4 cm rozwarcia.

Rozwaliliśmy swoje manele na sali porodowej. Mężul zajął wygodny fotel, z którego zaraz wygoniła go położna, która przyszła i powiedziała: To jest moje krzesło. Dla Pana tutaj i wskazała takie rachityczne bez oparcia. Mój mąż lubi wygodne fotele. Na wycieczce na porodówkę przymierzał się nawet do koła porodowego :mryellow: Położną znaliśmy ze szkoły rodzenia, do której uczęszczaliśmy. Tzn. nie że kumple, ale zawsze to znajoma twarz ;-) Babka z silnym charakterem, inteligentnymi oczyma, przyjemną twarzą i obcisłą spódnicą. Uzupełnialiśmy dokumenty, czytaliśmy plan porodu, mąż się kłócił o każdy punkt, ja łaziła w kółko, podpierałam parapety i łagodziłam spory, no ale generalnie wszyscy mieliśmy dobre humory. Po długiej dyskusji i specjalnej wizycie lekarza, mającej na celu zastraszenie mnie zgodziłam się na wkłucie wenflonu (bo nie chciałam), żeby się odczepili i dali rodzić.

A potem było w kółko i w kółko nie wiem ile razy... zapis KTG i prysznic, zapis, prysznic, badanie rozwarcia, zapis, prysznic... Podczas zapisu łaziłam, siedziałam na piłce, klęczałam, no ale na skurczu i tak najlepiej wisiało mi się na mężu. Pod prysznicem ból był mniej odczuwalny, ale na skurczu i tak musiałam sobie powisieć, raz na mężu, raz na kabinie. Łazienka była cała zalana, bo polewałam się głównie wrzątkiem,a żeby się w tej kabince nie udusić i nie zemdleć, miałam ją szeroko otwartą. Woda lała się więc strumieniami :mrgreen: Jakaś baba, chyba położna, ochrzaniła nas, że co my sobie wyobrażamy, że jezioro tu jej robimy na dyżurze. Odczep się babo, mi wszystko wolno, ja RODZĘ. Nasza położna, zajrzała i bez komentarza rzuciła na kafle kilka prześcieradeł, żebym się nie pośliznęła. Super kobieta. Czułam się przy niej bardzo swobodnie, jak by jej nie było, a gdy prosiłam o pomoc zawsze wymyśliła coś sensownego. Bez zbytniego niańczenia, z dystansem, ale zdecydowanie i dobrze.

Generalnie jak to przy porodzie bywa wszystko stawało się coraz intensywniejsze, a czas nie miał znaczenia. Pod prysznicem w okolicach 6 cm odszedł mi czop śluzowy. Był wielki, brzydki i krwisty, ale jego widok mnie ucieszył. Każdy skurcz wywalał mnie już na inną planetę, ciało wiło się samo w jego rytm. Bolało bardzo. Mąż mówił, że czasem odlatywałam i jęczałam jak przy orgazmie :-P Po skurczu wracałam do pełnej kontroli, ale też do coraz większego zmęczenia. W przerwach gadaliśmy z mężem i położną, o jej dzieciach, o tym, żeby nacisnąć guzik i zrobić pauzę w tym porodzie i dać mi się zdrzemnąć, o różnych rzeczach, w sumie chyba nawet dużo się śmialiśmy.

Podczas porodu piłam wodę z miodem i zwykłą wodę i zeżarłam kilka super energetycznych batoników zbożowych na spółę z mężem, które przemyciliśmy, bo podczas porodu SIĘ NIE JE. Mój biedny, przysypiający mąż z obolałymi ramionami dostał też nad ranem od położnej kawusię ( choć wiem, że wolałby kebaba z przyszpitalnej budy, ale nie wypuściłam go ani na sekundę z sali ;-) ). Pamiętam jego widok jak chłepce tą kawę taki blady, przygarbiony na niewygodnym krzesełku :mrgreen: Ja się gdzieś wiłam na podłodze, bo pamiętam ten obrazek zdecydowanie z perspektywy podłogi..

Mężul był cudowny, podawał wodę, pozwalał na sobie wisieć, wspierał, mówił dobre słowa, że rodzi się nasz syn, że dam radę, przypominał o oddechu, a jak te przypomnienia do mnie nie docierały to oddychał mi do ucha, a ja naśladowałam tylko ten oddech. Rodzić bez niego to byłby jakiś koszmar...

Gdy rozwarcie doszło gdzieś do 7-8 cm, ból był już tak silny, że zapytałam o znieczulenie, ale jak najmniej inwazyjne. Pamiętam że było już jasno, wstał kolejny dzień. Położna coś tam mi zaproponowała, jakiś zastrzyk, ale gdy nachylała się nade mną ze strzykawką w ręku, mężul przypomniał mi o kryzysie 7 cm, dodał otuchy, że to już niedługo i z górki, że teraz przyśpieszy, że zrezygnowałam. I rzeczywiście wzięłam się w garść, zabrałam stołek porodowy pod pachę i wlazłam chyba już ostatni raz pod prysznic. Po nim czułam już lekki ucisk na kiche a po badaniu usłyszałam od położnej: Może Pani już delikatnie popierać. AAAaaa w końcu, tak się ucieszyłam na te słowa. Wryły mi się w Pamięć. Mój kochany mąż, jak chce mnie teraz wkurzyć, to tak do mnie gada: Może Pani już popierać. Brutal :!: :evil:

Zaczęły się skurcze parte. Wydawało mi się, że trwały milion pięcet lat. Położna mówiła mi potem, że były słabe i bardzo rzadkie. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jakoś sama nieświadomie blokuję skurcz, jakby niepotrzebnie się spinam i trzymam Staśka w sobie. Od tego czasu starałam się jak najbardziej rozluźnić, poddać i pomóc a nie blokować. Naczytałam się, że skurcze parte to już pikuś, że główka schodzi niżej i niby naciska jakieś tam nerwy czy coś powodując, że nie czuję się bólu. Sra ta ta :evil: mnie te parte najbardziej bolały.

Generalnie planowałam przeć w pozycji wertykalnej. Położna miała na początku zastrzeżenia, ale doszliśmy do porozumienia. Plan był taki, że mogę przeć jak chcę, ale na samo wyjście Staśka, mam siedzieć/ leżeć na tym fotelu lub podłodze, ale też w takiej pozycji. Miła Pani przygotowała mi super lagier na podłodze, bo widziała, ze lubię się na niej wić :mryellow: Worek sako, materacyk i prześcieradełko :lol: Parłam chyba we wszytskich możliwych pozycjach: na stołku porodowym, znów wisząc na mężu, wlazłam też na ten cały fotel porodowy, ale odwrotenie, złapałam oparcie rękami i pięknie wypięłam się do wszystkich dupą. Mężul mówił, że w tym momencie akurat przechodził lekarz i minę miał nietęgą, że co to za wydziwianie :mrgreen:

Czułam się trochę jak bezbronne zwierze, zerkałam tylko błagalnie na położną. Zapytałam, czy by tu można to jakoś przyśpieszyć, taka już byłam zmęczona, że chciałam sama sobie przebić pęcherz płodowy, spuścić wody, ponacinać, byle już to się skończyło. Przebicie Pani odradziła, mówiąc że za moment pęcherz sam naturalnie pęknie. Bardzo mi wtedy pomagała instruując kiedy przeć, dodając otuchy, że to już zaraz, przykładając moją rękę do główki Stasia, która była już na samym progu. Tutaj najbardziej pomagał mi oddech, chwytałam się go dosłownie jak tonący deski. I znów w kółko - skurcz narastał, na końcu parcie z całych sił, po mega ryk z okropnego bólu, ustabilizowanie oddechu przy pomocy męża i zapadnięcie w sen. Byłam strasznie zmęczona i położyłam się więc na fotelu (W najczarniejszych snach nie myślałam, że moja dupa na nim usiądzie, taka byłam przekonana, że parcie tylko wertykalnie) trochę na boku, trochę na plecach. Na skurczu parłam, w międzyczasie zasypiałam. Gdy trochę odpoczęłam (o ile można odpocząć podczas porodu ;-) ), położna zaproponowała, żebym wstała na kilka skurczy, co by przyspieszyć akcję. Na stojąco skurcze były mocniejsze ale też dużo bardziej efekttywne. Zaraz po powrocie na fotel KTG pokazało, że tętno Staśka spada i położna zawołała lekarza. Ale wszystko wróciło do normy, akcja przyśpieszyła, położna nałożyła na swoją mini skirt zielone ubranko jak do operacji, więc wiedziałam, że to już cholera wreszcie już. Zapytała czy może naciąć i wytłumaczyła dlaczego, tak, że się zgodziłam. Jak już wychodziła główka, mężul zajął miejsce personelu i zaglądał mi w dupsko bez żadnej żenady, jak wytrawna położna :shock: Myślałam tylko, człowieku, jak my po tym wszytskim będziemy sex uprawiać? :mrgreen: Jak ze mnie wyłazi filoetowy kosmita, leją się wody i batoniki a ty na to patrzysz :mrgreen: No ale On mówił mi tylko, że kocha każdy kawałek mojego ciała w każdym stanie, poza tym jest człowiekiem ciekawym świata, a na taki widok może się nie załapać już nigdy w życiu. ZAPEWNE cholera!

I wreszcie wyplułam z siebie tego małego drabola!!! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa, jak mi go położyli na klatę takiego tłustego i cieplutkiego, to była taka radość. Czułam te same jego ruchy co w brzuchu, tylko że już na zewnątrz, wierzgał, przeciągał się tak znajomo. Mężu przeciął pępowinkę. Najpiękniejsza chwila w życiu :-D :-D :-D Ból całkowicie ustał, minęło całe zmęczenie, senność. Gadałam jak najęta, przepraszałam męża, że się zakochałam w innym facecie 8-) dziękowałam położnej i całemu światu, nawet lekarzowi, który mnie zszywał i wcisnął na siłę oksytocynę po urodzeniu Staśka i po urodzeniu łożyska (po co :?: ) Ale było mi już wszystko jedno, tak się cieszyłam, że drabol już na świecie. Mogliby zrobić wtedy ze mną wszystko, a ja bym ich i tak całowała po rękach, bo najważniejsze, że udało się uniknąć leków przy samym porodzie i że miałam draba już w swoich łapach. Położna podsunęła mi pod nos do przeczytania na głos i potwierdzenia opaskę: Moje imię i nazwisko, 4.10.2014, godz. 14:35 Syn, ale ja nie mogłam przeczytać tych kilku słów bo tak się zanosiłam z płaczu ze szczęścia :-D :-D

Według dokumentów poród od czasu przyjęcia do szpitala trwał 12 godzin i 40 minut, w tym 1 okres 10 godzin, 2 okres 2 godziny i 40 minut (do tego prawie 24 godziny w domu ]:-> ]:-> 8-) 8-) ). Staśko dostał 9 punktów Apgar, odjęli mu 1 pkt bo był fioletowy. Zważyli go zmierzyli i oddali z powrotem na klatę, po czym położna zawołała lekarza z oddziału noworodków, bo Staś bardzo śluzował. Niestety zabrali mi go na obserwację. Mężul się rozkleił, chciał być ze mną i z nim jednocześnie. Polazł za Chomikiem i trzymał go za łapkę, jak go włożyli do inkubatora. Było mi bardzo smutno, ale jednocześnie czułam się bardzo spokojna i silna, byłam pewna, że Chomik jest zdrowy że to tylko chwilowe problemy. Po zszyciu leżałam sobie chwilę sama, krwawiłam i odpoczywałam, położna musiała na chwilę iść do innego porodu, potem uzupełniła papierki, skontrolowała czerwone wylewy i zawiozła ze wszystkimi manelami na salę poporodową. Ja się cały czas czułam jak na haju. Mężul przygruchał wózek dla inwalidy i pojechaliśmy w odwiedziny do młodego. Posiedzieliśmy z nim chwilę, ja ciągle ryczałam ze szczęści i smutku. Zjedliśmy szpitalny obiad i kolację na raz (ja suchy chleb, zimne ziemniaki i marchewkę, mąż szynkę i kawałek kurczaka). Nie mogliśmy wyciągnąć Chomika z inkuba (miał zaburzenia adaptacyjne oddychania i termoregulacji i infekcję okołoporodową w związku z którą podawali mu antybiotyki). Poprosiłam więc o laktator. Skończył się czas odwiedzin, mężul pojechał więc do domu się wykurować. Męczyłam cyce 15 minut i udało mi się ściągnąć kroplę siary. Położna zabrała ją dla Staśka a ja miałam pójść spać, bo była już noc. Poleżałam z pół godziny, popłakałam, zwlekłam się z łoża i krokiem inwalidy wojennego udałam się skontrolować, czy moja kropelka została podana. Okazało się, że Staśka można już na chwilę wyciągnąć z inkubatora, bo z nim lepiej :-D Cudowne położne pomogły mi go wyciągnąć z pudła i przystawić do cyca. Aż mi się płakać chce jak to wspominam :-D :-D :-D Tej nocy łaziłam do Chomiczenki co 2-3 godziny, w sali noworodkowej było bardzo ciepło i cicho, siadałam na krzesełku, położna mi go wyciągała, tuliłam go i dawałam cyca. Spędziliśmy w szpitalu łącznie 6 dni, ale na drugi dzień Chomik nie potrzebował już grzać się w pudle, więc miałam go cały czas przy sobie, przy cycu. Przez te dni leżałam na sali z dwoma dziewczynami, dużo gadałyśmy, każdego kolejnego dnia coraz więcej się śmiałyśmy, tak, że w dniu wypisu przeszło mi przez myśl, że może zostanę z babami jeszcze jeden dzień, taka beka jest :mryellow: :mryellow:

No i kilka refelksji na koniec.

Nigdy nie bałam się bólu, jestem na niego super odporna, mogę wyciągać gorące blachy z piekarnika bez szmaty i nigdy nie zażywam tabsów przeciwbólowych, bo zazwyczaj potrafię uspokoić się oddechem, ciepłem i rumiankiem. Byłam dobrze przygotowana do porodu, teoretycznie przerobiłam każdy szczegół, naczytałam się mnóstwa super książek o aktywnym porodzie,w ciąży dużo się gimnastykowałam, do 8 miesiąca pomykałam na rowerze, oddychałam, chodziłam do szkoły rodzenia... no ale intensywność i długość tego porodu i tak mnie zaskoczyła. Mój poród był bolesny ale też piękny i cieszę się ze dałam radę urodzić siłami natury i bez znieczulenia, czyli tak jak chciałam. W chwilach zwątpienia bardzo pomógł mi mąż i położna, oboje wiedzieli jak chcę urodzić i miałam wrażenie, że robią wszystko co się da aby mi to umożliwić.

Ja nie wiem jak rodzą delikatne kobiety... Bo mi się wydaje, że trzeba być trochę zwierzęciem, żeby przeżyć to i nie mieć traumy :idea:

Bilans: Zdrowy chomik na świecie :-D Mąż wciąż na mnie leci :mryellow: Jestem MATKĄ :-D Mam figurę lepsza niż przed ciążą (biodra jakoś mi się rozeszły i nie zeszły w związku z czym czuję się bardziej kobieco) :lol: Siła, power i moc kobiecości. Dzięki mnie ludzkość przetrwa juhuuu :!: ;-)

ps. Do dziewczyn przed pierwszym porodem: Nie sugerujcie się moją długością i tym, że pisałam, że boli boli boli, każdy poród jest inny, każdy piękny, bo rodzi się człowiek :-D A wczoraj mąż mi opowiadał o żonie kolegi, która pierwsze dziecko urodziła w 20 minut :-D :shock: :shock:

jaskrawa - 2014-11-24, 15:35

Piękny, przepiękny poród i opis. Ogromne gratulacje, jesteś super dzielną i silną dziewczyną, dobrze, że spisałaś te przeżycia, bo możesz być z siebie dumna i córkom i synom i wnuczkom czytać :D
Popłakałam się w miejscu, gdzie piszesz, że mąż powiedział "rodzi się nasz syn". No ryczę. Kurde, żeby mi się trzeciego nie zachciało, bo gonię już w piętkę.
Generalnie poród miałaś podobny do mojego pierwszego, jeśli chodzi o rozwój akcji. Też mega długo to wszystko się rozciągnęło - od piątku do niedzieli nad ranem. I tez bolało tak, że traciłam kontakt z bazą i nie wiem, co by było gdyby nie chłop. Tyle że ja nie wiem, kurde, kobieto :D , jak Ty byłaś w stanie przysypiać między PARTYMI :D . Normalnie szok i niedowierzanie. Ja też byłam w cholerę zmęczona, druga nocka leciała bez snu w ogóle (w pierwszą nockę zaliczyliśmy też falstartowy wyjazd do szpitala, kiedy mi powiedzieli to samo, co Tobie, że to może jeszcze tydzień potrwać :D ), ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym wtedy spać. Ja między partymi zapadałam raczej w coś w rodzaju implozji, zapadałam się w sobie z tego bólu. I mam TE SAME zwierzęce skojarzenia, że trzeba być zwierzęciem, świnią, kotem... Zresztą, opisałam to kiedyś tez, ale wrzuciłam na bloga, na WD jeszcze nie byłam wtedy.
Love Twój chłop i jego ciekawość świata :D . Mój też WIDZIAŁ :D i widział, jak mi położna tyłek wyciera, a jakoś nie popsuło to relacji między nami. Kurczę, wyobraziłam sobie, że on np. jest jakoś chory obłożnie, bo np. nogi sobie połamał i muszę mu wycierać dupę :) . Przecież after all i tak byłby dla mnie tym samym Moim Chłopem, więc co? Wiadomo :) Dobra, kończę, bo moj syn biega z gołą dupą.
Pozdro i gratulacje jeszcze raz!

Lady_Bird - 2014-11-24, 15:47

panikanka, super to wszystko opisałaś!
Jesteś mega dzielna!Podziwiam, naprawdę. :-D

ps. Mam nadzieję, że za jakiś czas znowu tu napiszesz, bo fajnie się Ciebie czyta. :mrgreen:

amylee - 2014-11-24, 15:57

Super opis, gratuluje odwagi i wytrwalosci!!
Chociaz na razie dla mnie, to...ten teges...przerazajace tyle godzin! Ale chyba nie mam wyjscia ;-)

strzyga - 2014-11-24, 18:07

panikanka, masz talent do pisania, dziewczyno :-D I do rodzenia też :-P
Alexa - 2014-11-24, 19:55

panikanka napisał/a:

ps. Do dziewczyn przed pierwszym porodem: Nie sugerujcie się moją długością i tym, że pisałam, że boli boli boli, każdy poród jest inny, każdy piękny, bo rodzi się człowiek :-D


a mnie twoja relacja, choć bardzo naturalistyczna i momentami pełna grozy i napięcia ;-) jeszcze bardziej utwierdziła w mym pragnieniu, żeby urodzić jak natura chciała.
I choć mnie na cc kierują już teraz, to zobaczę co jeszcze da się zrobić.... przez ból, pot i łzy...ale z pełnym zaangażowaniem i matczyno-zwierzęcą siłą :mryellow:
Dzięki za podzielenie się wrażeniami :mryellow:

kml - 2014-11-24, 19:55

Przeczytałam z zapartym tchem :-D Świetnie napisane, dzielna jesteś niesamowicie :)

panikanka napisał/a:
Ja nie wiem jak rodzą delikatne kobiety... Bo mi się wydaje, że trzeba być trochę zwierzęciem, żeby przeżyć to i nie mieć traumy :idea:

Nie rodzą. Albo rodzą i maja traumę :roll: Albo oba :-P

Sowa - 2014-11-24, 20:14

panikanko, pięknie urodziłaś, naprawdę pięknie... :-> Oj, to zmęczenie i przysypianie rozumiem... chociaż u mnie tylko jedna nieprzespana noc i poród rano, a jak sobie wyobrażę, że to jeszcze 24 godziny wcześniej + kolejne 7 w dzień, to mi się to w głowie nie mieści, musiałaś być mega zmęczona, a dałaś radę! Super, że trafiłaś na dobrą położną, aż zazdroszczę. No i brawa dla męża za wspieranie, fajne podejście i dociekliwość :mryellow: (Mój też oczywiście musiał wszystko widzieć i wcale nie żałuje :P ).
zlotooka - 2014-11-24, 21:22

panikanka, jak czytałam Twój opis, to mi się mój poród przypomniał... Dużo podobieństw. Chociaż między partymi też bym nie dała rady zasnąć ;-)
Niesamowite, przeistoczyć się w tą dziką samicę, nie?

Może wrzucę kiedyś mój opis, tworzę go od miesiąca :oops: Będzie jeszcze dłuższy niż panikanki :shock:

LucySky - 2014-11-24, 21:36

panikanka, ale się pięknie czytało Twój opis :-)
zlotooka - 2014-11-24, 22:47

panikanka, zdopingowałaś mnie do dokończenia opisu, który rodziłam przez ponad miesiąc :-)

A więc zapraszam na emocjonującą opowieść z zaskakującym (niestety) finałem.

Na poniedziałek, 30 czerwca, miałam wyznaczony termin porodu. Nic jednak nie wskazywało na to, że stanie się to tego dnia, mimo wdrażanego od kilku dni "planu wywołującego" (chodzenie po schodach, masaż brodawek itp). Pojechałam do szpitala na KTG i badanie szyjki. Okazało się, że szyjka nieskrócona, rozwarcie na 1cm. Pan doktor orzekł, że urodzę pewnie w przeciągu tygodnia. Miałam się zgłosić na kolejne KTG w środę, dostałam zwolnienie na następne 2 tygodnie.
Cóż, zrezygnowana pojechałam do domu, chociaż urodzić chciałam już bardzo. Kolejny dzień minął, położyłam się spać... Około 1:30 obudził mnie jakiś ból w okolicach krzyża. Nie pierwszy raz się tak działo, więc nie podekscytowałam się jakoś szczególnie. Przewracałam się z boku na bok, próbując zasnąć. Przysypiałam, drzemałam, aż w końcu jakoś po 5 zwlokłam się z łóżka i wpakowałam do wanny. Kąpiel nieco złagodziła skurcze. Ja nadal mało zestresowana, chociaż czułam, że to już to. Mąż lekko przerażony spytał, czy ma jechać do pracy. No ale spodziewałam się, że to trochę potrwa, poza tym nie miałam pewności, czy wszystko nie minie, więc wybył.

Na ten dzień zaplanowałam nieco atrakcji - zakupy na bazarku (15 minut pieszo), kiszenie ogórków, risotto z kurkami... Ogórki zakisiłam, z risotta w pewnym momencie zrezygnowałam, bo mój organizm zaczął się oczyszczać, więc stwierdziłam, że nie będę mu utrudniać. Na bazarek się jakoś dowlokłam, kilka razy przysiadając na osiedlowych ławeczkach w czasie skurczy. Przekraczając próg domu z zakupami poczułam, że coś ze mnie wycieka... Chwyciłam więc za telefon, żeby skontaktować się z "moją" położną, niepewna, czy już panikować, czy zachować spokój. Ustaliłyśmy, że to pewnie nie wody, bo coś mało, że mam odpoczywać, spać i zbierać siły. Tak też starałam się zrobić. Z mężem byłam na gorącej linii, z położną też, starałam się notować czas skurczy i przerwy między nimi. Były cały czas nieregularne, chociaż coraz częstsze.

Jakoś koło 15 poprosiłam męża, żeby postarał się być w domu nieco wcześniej niż zwykle, bo to raczej na pewno już. Bidak się zestresował i chciał natychmiast wracać taxi, ale uspokoiłam go, że może być za 2 godziny :-) Ja starałam się relaksować, choć było to coraz trudniejsze, bo skurcze przybierały na częstotliwości i sile. O ja naiwna, zdawało mi się, że już mnie BOLI, na szczęście nie byłam w stanie sobie wyobrazić, jak będzie boleć później :-) Mąż wrócił rzeczywiście koło 17. Zaczął się nerwowo krzątać, żeby się szybko wybrać do szpitala, ale ja potrzebowałam go blisko, więc w końcu porzucił krzątaninę, położył się ze mną w sypialni (tzn ja się miotałam, starając się znaleźć wygodną pozycję), włączył mi wyciszającą muzykę ("Vespertine" Bjork) i masował mnie, żeby mi ulżyć. Muszę przyznać, że to były najprzyjemniejsze momenty porodu, miałam nadzieję, że i później będzie tak miło (o ja naiwna po raz wtóry). Około 18 wstając z łózka poczułam, że tym razem to już chlusta ze mnie na dobre (cały dzień coś tam ciekło pomału). Kolejny telefon do położnej, i tym razem poradziła pojechać do szpitala, żeby upewnić się, że to wody i wszystko OK. Ja chciałam do szpitala zawitać jak najpóźniej, żeby jak najkrócej tam być, ale z drugiej strony liczyłam na to, że jakieś rozwarcie postępuje, i że parę godzin dzieli mnie od ujrzenia Zosieńki (no w sumie tak było, o ile 10 to nadal parę). Zebraliśmy się więc nieśpiesznie, wielka podpacha poporodowa w majty, podkład na siedzenie w aucie i w drogę. Pamiętam, że po drodze miałam jakieś 2 skurcze, spokojnie wytrzymałam je, zamykając oczy i oddychając. Nadal nie miałam wizji, co mnie czeka dalej :-)

W szpitalu było sporo czekania... Najpierw na badanie - na dyżurze była koleżanka naszej umówionej położnej, ta miała dojechać, jak cała akcja się już rozkręci. Czekaliśmy w korytarzu na kanapie, jacyś ludzie się tam kręcili, mnie bolało coraz bardziej, nie mogłam usiedzieć, na każdym skurczu wstawałam i się pochylałam do przodu, potem się pokładałam na tej kanapie, w pewnym momencie zrobiło mi się niedobrze, na dodatek płynęło ze mnie cały czas... W końcu zostałam zbadana. Tak, to wody płyną, pierwszy pęcherz pęknięty, drugi się trzyma. Niestety rozwarcie "na opuszek", a szyjka niezgładzona. Ta wiadomość niemalże doprowadziła mnie do łez - 18 godzin skurczy i rozwarcie na 2cm??? To ile jeszcze godzin przede mną? Zostałam jednak przyjęta, ze względu na sączące się wody. Więc znów czekanie - tym razem na salę.

Szpital malutki, nie wiadomo na jaką salę się trafi, my mieliśmy szczęście i zostaliśmy ulokowani w sali z łazienką, super-łóżkiem i drabinką zwisającą z sufitu. Piłka i worek sako też rzecz jasna na wyposażeniu. Wszystko się przydało :-)
Przy przyjęciu oczywiście miliard papierzysk do wypełnienia. Ja już średnio przytomna i z tymi skurczami musiałam odpowiadać na setki pytań, podpisywać coś itd. Marzyłam tylko o tym, żeby się położyć i odpocząć. Oczywiście gdy już dotarłam na moją super salę, nie byłam w stanie leżeć na moim super łóżku, więc nadal się wierciłam, szukając sobie miejsca i dogodnej pozycji. Jako że na sali był telewizor, a my w tym czasie przeistoczyliśmy się w fanów futbolu (Mundial), próbowaliśmy oglądać mecz, który rozgrywano tego wieczora. O ja naiwna po raz trzeci. Po 5 minutach zaordynowałam wyłączenie TV, bo miałam ochotę go rozwalić gołymi rękami.

I tak zaczęłam sobie rodzić. Od tej chwili wspomnienia mi się trochę zlewają, godziny przenikały jedna z drugą, a dla mnie czas odmierzany był skurczami. Z moją położną byłam ciągle w kontakcie telefonicznym (choć w pewnym momencie za komunikację zaczął odpowiadać mąż, bo ja już się do tego nie nadawałam), zaproponowała mi na wstępie oksytocynę i znieczulenie, żeby przyspieszyć proces, skoro od tylu godzin się męczę. Odmówiłam, twierdząc, że daję radę i jeszcze trochę dam. Miała przyjechać, gdy tylko koleżanka da jej sygnał, że rozwarcie jest już jakieś sensowne.
Bolało coraz bardziej. Przedziwne było to, jak powoli przestawiałam się na tryb "rodzę"; moja cała koncentracja i całe moje ja skupiło się wyłącznie na tym procesie. Świat dookoła przestał jakby istnieć, były tylko moje skurcze i przerwy między nimi. W czasie każdego skurczu marzyłam o tym, żeby się już skończył, w czasie przerw, żeby trwały jak najdłużej... Przez cały czas marzyłam też o tym, żeby się położyć i odpocząć, jednak leżenie nie przynosiło ulgi. Chodziłam więc, stałam, klęczałam, schylałam się, siedziałam na piłce. W czasie skurczy mąż ściskał mnie za biodra, co bardzo pomagało, w czasie przerw przysypiałam, odpływałam. W chwilach, kiedy mogłam skupić myśli, zastanawiałam się, jak postępuje moje rozwarcie. Co jakiś czas pojawiała się położna, podłączała KTG, badała rozwarcie, które powoli, ale jednak postępowało. Na początku chciała, żebym leżała podczas tych zabiegów, szybko jednak się zbuntowałam, bo leżenie znosiłam coraz gorzej.
Sporo też krzyczałam, za co zostałam zestrofowana - "mniej krzyczeć, więcej oddychać". Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, kiedy co parę minut miałam wrażenie, że ktoś mi przebija biodra stalowymi kolcami... Dyżurna położna wymyśliła, że może gorący prysznic przyniesie mi ulgę, ja oczywiście sama bym na to nie wpadła w moim stanie zamroczenia, ale pomysł okazał się wspaniały. Ach, jak miło było pod tym prysznicem, lałam sobie gorącą wodę na krzyż i brzuch, i tańczyłam, starając się nie krzyczeć.

Kiedy już znudziła mi się woda, wróciłam na piłkę i do mojego stanu od skurczu do skurczu.
W końcu zawyrokowano - są 4cm, nasza położna może przyjeżdżać. Czas oczekiwania na nią strasznie się dłużył, a skurczy było coraz więcej, przerw coraz mniej. Byłam już zmęczona, i nie wierzyłam, że może boleć jeszcze bardziej... (o ja naiwna po raz czwarty). Mąż też padał, a co chwila wołałam go do siebie do ściskania bioder, podawania wody, wycierania potu, otwierania lub zamykania okien (było mi na zmianę zimno i gorąco). Bidaczek nie miał kiedy się napić i zjeść, pamiętam, jak musiał porzucić nadgryzionego banana, na mój okrzyk "ściskać!!!"

W końcu dojechała do nas położna. Było chyba koło północy. Na sali zrobiło się od razu jakoś spokojniej - pomogła mężowi ogarnąć wszystkie rzeczy, poukładać wygodnie, wyregulowała łóżko, żebym się mogła wygodnie na nim opierać. Znowu spytała o oksytocynę, ja znowu odmówiłam. Rozwarcie postępowało nadal powoli, więc kolejne, co zaproponowała, to przebicie pęcherza. Po każdej jej propozycji musiałam najpierw wysilać mózgownicę, żeby jej słowa w ogóle do mnie dotarły, potem całe ciało, żeby wydobyć z siebie odpowiedź, a potem potrzebowałam sporo czasu, żeby podjąć jakąś decyzję. W końcu, po wielu skurczach, zgodziłam się na przebicie drugiego pęcherza. Zrobiła to tak, żeby dla mnie było jak najwygodniej - ja siedziałam na kibelku, ona machnęła tym swoim szydełkiem i plum! kolejna porcja wód poleciała. Moje myśli (bardzo nieliczne) nadal fiksowały się na rozwarciu. Poza tym skupiałam się tylko na moim ciele, skurcze, skurcze, coraz częściej, coraz mocniej, przetrwać je, oddychać, zaraz minie, poczuję ulgę... Nadal chciałam krzyczeć, położna instruowała mnie, jak oddychać, a ja, joginka z wieloletnim stażem, nie byłam w stanie trzymać się tych instrukcji. Cóż, zdecydowanie nie panowałam nad swoim ciałem. Chyba jakoś wtedy zaczęłam po cichu marudzić, że już nie mogę, nie dam rady, mam dość. Płynęły skurcze, wraz z nimi godziny, ja co jakiś czas pytałam o rozwarcie, ona co jakiś czas o oksytocynę... W końcu, chyba jakoś po 3, wiedząc, że do 10cm jeszcze hen, hen, zgodziłam się na podłączenie oksytocyny. Szczerze mówiąc, byłam już tak wykończona, że było mi wszystko jedno. Położna tłumaczyła, że mam skurcze krzyżowe, które zawsze najdłużej muszą pracować na rozwarcie. Rzeczywiście, krzyż napierdzielał mnie równo, a najbardziej biodra. Po mojej decyzji mąż odetchnął z ulga - był podobno tak wykończony, że w myślach sobie powtarzał "kobieto, weź wreszcie tą oksytocynę!" Ale ani razu na mnie nie naciskał, i za to mu chwała.
I zaczęła się szybka akcja - kroplówka, zakładanie wenflonu, ze 3 razy wbijała się w moją żyłę, bo nie mogła trafić, mi nadal było wszystko jedno, marzyłam tylko o tym, żeby było już po wszystkim, żeby ktoś zdjął ze mnie ten ból. Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd oxy zaczęła płynąć, dla mnie to było jakieś 10 minut (ale cały czas byłam jak w transie), do momentu kiedy poczułam, że dzieje się ze mną coś bardzo, bardzo złego, jakaś siła mnie zupełnie obezwładnia, już zupełnie nie wiem, co mam robić. Zaczęłam krzyczeć "co to? co się ze mną dzieje?", byłam na serio przerażona. Na co położna z uśmiechem - "nic się nie dzieje, mamy 10cm rozwarcia i będziemy przeć". Nie wiem, czy to ta okscytocyna sprawiła, że 10cm pojawiło się tak szybko, czy bez niej też by nastąpiło w tym samym momencie... Ale pamiętam, jaka byłam w tamtej chwili szczęśliwa. Nareszcie! Dotrwałam! No to teraz już z górki. W pamięci miałam, że parcie to ma być już pikuś w porównaniu ze skurczami (o ja naiwna po raz piąty).

Położna przearanżowała salę - na podłodze, pod tą zwisającą drabinką, przygotowała podkład, przestawiła łóżko. Obezwładniająca mnie siła cały czas mnie obezwładniała, ale już za chwilę wiedziałam, co z nią zrobić. Próbowałyśmy różnych pozycji - leżąc na plecach (koszmar), leżąc na boku (lepiej, ale nie miałam siły) i kucając (najlepiej). Zdecydowałyśmy się więc na kucanie. Za moimi plecami stał mąż, trzymając mnie pod pachy w czasie skurczy, położna była przy mnie, smarowała mnie ciągle jakimiś olejkami, żeby ochronić krocze i mówiła "mocniej! mocniej!", a ja parłam z całych sił, ale ciągle było za słabo... Na koniec skurczu wydawałam krótkie polecenie "do góry", mąż mnie dźwigał i uwieszałam się na drabince, próbując odpocząć. Ból rzeczywiście zelżał, ale samo parcie okazało się mega trudne. Zdawało mi się, że to trwa wieki... Ciągle słyszałam, że muszę mocniej, chociaż napinałam się z całych sił. Położna pocieszała mnie, że każda kobieta uczy się prawidłowo przeć dopiero pod koniec, kiedy ona akurat każe nie przeć :) Było to jednak dla mnie marne pocieszenie, bo nadal marzyłam, żeby to się już skończyło. Było mi bardzo gorąco i strasznie chciało mi się pić, ale nie miałam czasem nawet siły, żeby powiedzieć "wody". W ogóle miałam już dość i marzyłam, żeby to się wreszcie skończyło. Co chwila pytałam tylko ile jeszcze, i słyszałam, że jeszcze trochę, jeszcze trochę...
Na zewnątrz zaczynało się przejaśniać. Ja cały czas próbowałam dobrze przeć i dobrze oddychać, strasznie trudne było to wszystko... Aż w końcu usłyszałam coś, co mi dodało otuchy - "miałaś zgagę w ciąży? Bo Zosia ma piękną bujną czuprynę!" Ach, jaka byłam wtedy szczęśliwa! Widać główkę, czyli już niedługo... Jakoś nabrałam sił do dalszego parcia. Położna ostrzegła, że przyjdzie moment, kiedy nie wolno mi będzie przeć, że jak główka będzie przechodzić, to będzie mnie piec, i że na końcówkę muszę przejść na fotel (żeby mogła pobrać krew pępowinową). Na wszystko się zgadzałam oczywiście, i powtarzałam sobie w myślach, że już niedługo... Naprawdę nie miałam już sił, mój mąż bidulek też padał... A tu musiał dźwigać mnie co chwila w górę i w dół i pot ocierać.

No i nadszedł ten moment, kiedy poczułam, jak coś mnie straszliwie rozpiera w kroku i piecze. Położna zachęciła mnie, żebym dotknęła główki, to dopiero była radość! "To jest nasz dzidziuś", wzruszona powiedziałam do męża, byłam na jakimś takim haju. Potem już wszystko działo się szybko: myk na fotel, przeć-nie przeć-przeć, przeszła główka, ulga, za chwilę ramionka, i nagle! Pyk, i jest, fioletowa, oślizła, umazana całkowicie w kupie moja mała Zosieńka z czarną czupryną! A ja, ze łzami w oczach, zaczęłam rozpinać koszulę, marząc tylko o tym, jak znajdzie się na mojej piersi, to dla tej chwili przeszłam te wszystkie trudy i ból. Mąż, równie rozemocjonowany, przeciął pępowinę (ponoć bardzo krótką, ledwo utoczyli tą porcję krwi pępowinowej), i nareszcie! Malutka znalazła się na moim brzuchu.

..Na chwilę, króciutką chwilkę, może pół minuty? Nie wiem sama. Nawet nie było nam dane spojrzeć sobie w oczy... Usłyszałam tylko, jak położna mówi, że mała jakoś źle oddycha, że nie krzyczy, zaraz przybiegła neonatolog, zaczęły w lekkiej panice rozmawiać, że co się stało, przecież KTG cały czas dobre, położna była naprawdę zaskoczona... Próbowały ją zachęcić do lepszego oddechu, ale nic z tego, więc szybko zabrali mi ją, żeby odessać i ewentualnie dotlenić... Ja na tym fotelu, ze zwisającą pępowiną, umazana kupą, z gołymi cyckami, dziecko gdzieś, mąż przerażony pyta, co się dzieje, położna uspokaja, że to chwilowe, pewnie się napiła wód i muszą odessać... W przebłysku przytomności wysłałam męża za Zosią. Jak się potem okazało, przeżywał tam jeszcze gorsze stresy, niż ja ("czy wszystko z nią w porządku?" / "Nie, proszę pana, nie jest w porządku!") A ja czułam się idiotycznie leżąc tak, a tu jeszcze trzeba było łożysko urodzić, poopatrywać jakieś drobne urazy (krocze ochronione, ale miałam szwy na śluzówce). Położne odnotowały wszystko (4:27, wody następowe zielone), próbowały ze mnie zmyć tą Zosiową kupę, no ale jak już było po wszystkim, sama dałam radę iść pod prysznic. Byłam oczywiście szczęśliwa, dumna i cały czas przekonana, że zaraz przyniosą mi Zosię, a jednocześnie czułam, że wszystko jest nie tak, miało być inaczej, mieliśmy być razem, tulić się, cieszyć sobą...
Mąż co jakiś czas zaglądał, oczy miał coraz bardziej przerażone, i relacjonował, że podali jej tlen, a potem zabrali do inkubatora... Neonatolog też zaglądała, też przerażona, robiła wywiad o ciąży, czy infekcje itd, a ja tylko, kiedy mi przywiozą dziecko. "Na razie nie, musi pobyć w inkubatorze". Jakiś czas byłam potem na sali całkiem sama, mąż przy Zosi, a położna się ogarniała po wykonanej pracy, potem przyszła do mnie z herbatą, pocieszała, że pewnie za kilka godzin przywiozą mi Zosię... Ech, ciężko mi to wspominać, te kilka godzin po porodzie były jak jakiś zły sen, jakby nagle komedia romantyczna się przerodziła w mroczny thriller :( Najgorsze było, jak leżałam tam sama, nie wiedziałam, co się dzieje, dopiero po jakimś czasie nabrałam sił, żeby doczłapać się do inkubatora, leżała tam biedna moja kruszynka, a ja nie mogłam jej przytulić... Potem trochę przysypiałam, coś tam zjadłam, mąż jak zombie biegał do Zosi, w końcu weszła neonatolog, ja szczęśliwa, bo myślałam, że z wiadomością, że z Zosią już OK i mi ją przywiozą... Ale okazało się, że zabierają ją karetką do innego szpitala i potrzebują mojej zgody. Zgodziłam się, oczywiście, ze łzami w oczach...

Potem już wszystko potoczyło się błyskawicznie, Zosia w karetce, mąż w aucie pojechał za nią, ja załatwiłam sobie wypis, spakowałam się i czekałam, aż mąż po mnie przyjedzie, i już razem pojechaliśmy do tego drugiego szpitala przez całe miasto. Cud, że nie doszło do wypadku, bo był tak zmęczony, że ledwo kontaktował, a ja siedziałam tak trochę boczkiem, więc też do prowadzenia się nie nadawałam... Potem ten szpital, ale to już inna historia, najważniejsze, że skończyła się pomyślnie po tygodniu, kiedy to zabraliśmy Zosię wreszcie do domu.

Uff... jak ktoś dobrnął do końca, to niech już otrze łzy :)

Mam strasznie mieszane uczucia co do porodu, wszystko było super, mimo tego bólu i zmęczenia, gdyby nie to zakończenie. Do dziś nie wiem, czemu się tak stało, ale przyznam, że mam lekką traumę. Z jednej strony, chciałabym jeszcze kiedyś to przeżyć, z drugiej - bałabym się, że skończy się znowu nie tak.

Jeszcze jedno: na początku porodu położna stwierdziła, że jestem do tego stworzona i następne rodzę w domu. Naprawdę chciałam tego wcześniej, ale po moich przeżyciach nigdy bym się nie zdecydowała...

Mamamagda - 2014-11-25, 10:02

panikanka i zlotooka, cudowne opisy, cudowne porody.
Oczywiscie ocieram łzy...ze wzruszenia i troche z zadrosci... Ze nie moglam tego przeżyć, poczuć tego bolu, tego uczucia ze to ja, JA to moje dziecko ukochane wydałam na świat a nie ze ktos je ze mnie wyciągnął po rozcieciu mi brzucha.
I tak najwazniejsze ze to moje dziecko całe i zdrowe jest z nami i ciuma cycusia juz ponad godzine spiac sobie slodko :-)
Moze kiedys opisze moje przeżycia, moze lepiej sie z nimi uporam?

panikanka - 2014-11-25, 10:07

Dziękuję za komentarze :-) Fajnie, że mogłam się z wami podzielić wspomnieniami. Przed porodem przerobiłam chyba cały ten wątek, tak mi się fajnie czytało wspomnienia porodowe i te pogodne i te smutne, bardzo mi to pomogło przetrwać końcówkę ciąży...

jaskrawa napisał/a:
Kurde, żeby mi się trzeciego nie zachciało, bo gonię już w piętkę.

jaskrawa napisał/a:
Mój też WIDZIAŁ
:-D :-D :mryellow: :mryellow:
jaskrawa, skoro twój pierwszy poród był taki podobny, to plizz powiedz mi w wolnej chwili jak to było z drugim. Tak wiesz z czystej ciekawości, nie żeby ten teges od razu :mrgreen: :mrgreen:

Lady_Bird napisał/a:
ps. Mam nadzieję, że za jakiś czas znowu tu napiszesz, bo fajnie się Ciebie czyta.
w planach były conajmniej trzy opisy porodów, no ale ekhem, daj się wykurować i zapomnieć o tym bóóóólu ;-) Może za jakieś 5 lat...

amylee napisał/a:
Ale chyba nie mam wyjscia
no raczej! ciąża ci się nie wchłonie ]:-> ]:-> spoko, będzie fajnie :-D

Alexa napisał/a:
a mnie twoja relacja, choć bardzo naturalistyczna i momentami pełna grozy i napięcia jeszcze bardziej utwierdziła w mym pragnieniu, żeby urodzić jak natura chciała.
bardzo się cieszę :-D

Zlotooka, rzeczywiście dość podobne mamy przeżycia. Bidulo, aż się popłakałam jak czytałam końcówkę Twojego porodu, straszne to jak zabierają dziecko, ja miałam go z pół godziny na klacie, a potem od razu mogłam go trzymać za łapę w inkubatorze, po kilku godzinach już mogłam go tulić, a tobie jeszcze wywieźli do innego szpitala... Byłaś bardzo dzielna, od razu wypis i za dzieciem. No ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
zlotooka napisał/a:
O ja naiwna, zdawało mi się, że już mnie BOLI, na szczęście nie byłam w stanie sobie wyobrazić, jak będzie boleć później
oh, jakie to prawdziwe ]:-> ]:->

zlotooka napisał/a:
Bidaczek nie miał kiedy się napić i zjeść, pamiętam, jak musiał porzucić nadgryzionego banana, na mój okrzyk "ściskać!!!"
:mryellow: to mi też przypomina moje krótkie komendy do męża - woda :!: podnieś :!: on biedny myślał, że jestem na niego zła, a ja tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić ;-)

ps. fajny sprzęt - drabinka zwisająca z sufitu, ja prawie cały poród na zwisie, więc by mi się przdała :-)

ah ah ah ten poród... kurde ja się naprawdę ogromnie cieszę, że mogłam tego doświadczyć, nie oddałabym tego przeżycia nikomu :-D :-D :-D Chomika też nie ;-) Moje moje moje ;-)

panikanka - 2014-11-25, 10:26

Mamamagda napisał/a:
Ze nie moglam tego przeżyć, poczuć tego bolu, tego uczucia ze to ja, JA to moje dziecko ukochane wydałam na świat a nie ze ktos je ze mnie wyciągnął po rozcieciu mi brzucha.
Mamamagda, ja nie wiem jak przebiegał Twój poród, ale wiesz, ja byłam kiedyś super negatywnie nastawiona do CC, ale kiedyś tu na forum przeczytałam mądrą opinię, że poród jest po to, żeby wydać na świat zdrowe dziecko i jeśli cc jest konieczne, to trzeba się cieszyć ze istnieje taka możliwość. No bo chyba nie robiłaś sobie cesarki na życzenie w 8 miesiącu ciąży, żeby rozstępów się nie nabawić w 9? ;-) ;-) Jak to podobno robią piękni i bogaci w New York City ;-)
Masz super córcię :-D

kml - 2014-11-25, 10:34

zlotooka podziwiam :-)
Martuś - 2014-11-25, 11:31

Hehe, nie chce mi się wierzyc, że założylam ten wątek 7 lat temu, nic nie wiedząc o porodzie ;)
Fajnie, że się dziewczyny podzieliłyście.
panikanka napisał/a:
Ja nie wiem jak rodzą delikatne kobiety... Bo mi się wydaje, że trzeba być trochę zwierzęciem, żeby przeżyć to i nie mieć traumy :idea:

Tak samo, jak te mniej delikatne ;) W takiej chwili to chyba nie ma dużego znaczenia, ja jestem kompletnie nieodporna na ból, boję się pobierania krwi, ale chciałam bardzo urodzic naturalnie i bez znieczulenia, i mimo, ze też poród rozkręcał mi się dwa dni, miałam straszne bóle krzyżowe i długą fazę parcia, to przeżyłam to jakoś i nie mam po latach żadnej traumy, nie wspominam obezwładniajacego bólu, jedynie parę fragmentów związanych z personelem wspominam z mieszanymi uczuciami (bo technicznie było'po ludzku', w innym szpitalu pewnie by mi dawno cesarkę zrobili).

koralina1987 - 2014-11-25, 14:59

zlotooka, piekny opis, koncówka tak dobrze mi znana tylko ze ja nie umeczylam sie nic a nic i nie zamienilabym mojej cesarki na naturalny poród nawet za milion dolarów. Nikogo do cc nie bede namawiac bo wiadomo co natura to natura i z tym nie ma co dyskutowac, ale osobiscie przestałam upatrywac w porodzie jakichs magicznych chwil, co mi z pieknego porodu przy muzyce i swiecach jak i tak w tym wszystki najwazniejsze jest zdrowie dziecka, u nas 3 niezaleznych ginekologow orzekło ze porod silami natury moglby sie skonczyc dla Lili bardzo zle, mimo calej ciazy wzorowej, swietnych wyników, 3 badan prenatlanych... dlatego kocham medycyne za ciecie. Amen.
jaskrawa - 2014-11-25, 15:04

panikanka napisał/a:
, to plizz powiedz mi w wolnej chwili jak to było z drugim. Tak wiesz z czystej ciekawości, nie żeby ten teges od razu :mrgreen: :mrgreen:

Drugi opisałam na WD, zaraz Ci linkę rzucę :)
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2002&postdays=0&postorder=asc&start=1575

złotooka, już sobie zęby ostrzę na lekturę Twojego porodu :D , ale teraz lecę po młodą do przedszko.

zlotooka - 2014-11-25, 17:48

panikanka napisał/a:
to mi też przypomina moje krótkie komendy do męża - woda podnieś on biedny myślał, że jestem na niego zła, a ja tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić

A mój twierdzi, że zachowywałam się jak zwierzę. Pewnie dlatego taki przerażony był :mryellow:

kml napisał/a:
zlotooka podziwiam

Tak szczerze, to ja siebie też :-P

koralina1987 napisał/a:
osobiscie przestałam upatrywac w porodzie jakichs magicznych chwil, co mi z pieknego porodu przy muzyce i swiecach jak i tak w tym wszystki najwazniejsze jest zdrowie dziecka

Masz rację oczywiście... Mnie też nachodzą czasem myślówy, "co by było gdyby", chociaż u mnie żadnych wskazań do cc nie było, a tu bach! zamartwica urodzeniowa, nie wiadomo skąd :roll:
Ale jednak poród to było doświadczenie, którego, jak panikanka, nikomu bym nie oddała i cieszę się, że to przeżyłam... Jednak za drugim razem pewnie będę 500 razy pytać ginów, czy oby nie lepiej mieć cc :-/

jaskrawa, a Ty może byś się pochwaliła Jasiolem na Pędrakach, coooo :?: :?: :?:

Mamamagda - 2014-11-25, 17:55

panikanka, dzieki za dobry cytat :-)
Of korsik ze cc mialam niespodziewanie, w planach był super hiper mega naturalny porod bez lekarza. Cala ciaza idealna, wyniki piekne, a tu nagle klops.
Ale dzidzia cala i zdrowa, tylko malenka ;-)
A teraz taka panna :-)

Paulis - 2014-11-25, 19:13

panikanka, złotooka dzięki dziewczyny za kolejne cudowne opisy, a Tobie Martus za założenie tego wątku :-)
Mnie on bardzo pomógł przed i po porodzie :-)

Panikanka Twój opis to prawdziwy dreszczowiec, ale przy tym bardzo wzruszający. Dzielna byłaś bardzo i przytomna mimo wszystko.

Złotooka Ty także kobieto pokazałaś siłę no i to, co przeżyłaś po narodzinach Zosi, jak się zebrałąś w sobie i zaczęłaś działaś to było niesamowite.

Mamamagda,

A Ty gdzie rodziłaś?

jaskrawa - 2014-11-25, 19:20

złotooka, spoko, bardzo chętnie, może dziś w nocy :D .
wybaczcie, że ostatnio się nie pojawiam, ale, jak pisałam, bardzo cienko z czasem stoję od kiedy zaczęłam pracować w domu. i po prostu nie wchodzę na forum, mimo że bym chciała, ale wiem, że jeśli wejdę, to z wątku na wątek "stracę" zbyt wiele czasu, więc wolę w ogóle tu nie zaglądać :D .
no ale czasem muszę :)

Mamamagda - 2014-11-25, 19:29

Paulis, rodziłam na Kopernika, ale planowałam w Rydygierze w trybie Domu Narodzin.
Lily - 2014-11-25, 19:44

Mamamagda napisał/a:
Paulis, rodziłam na Kopernika, ale planowałam w Rydygierze w trybie Domu Narodzin.

Dalej jest tam okropnie, ciasno i wszędzie łażą obcy ludzie? :P

amylee - 2014-11-25, 20:45

Mamamagda, po raz kolejny musze napisac, ze Maja jest boska :-)
jaskrawa - 2014-11-26, 08:12

złotooka, przeczytałam :)
rany, niezła akcja. kurczę, rozpadam się, czytając takie kawałki. ból, niesamowity ból, a rodząca jeszcze myśli o mężu :D :D. byliście bardzo dzielni, wieeeem, co to krzyżowe, eh, dają popalić, co? świetny opis, bo gdy czytałam, to prawie je znowu poczułam :D
ale przy okazji dwa "mity" obalę - ja miałam mega zgagę w obu ciążach, a dzidziusie blondaski z niewielką ilością włosków :)
a co do skurczy "krzyżowych", to u mnie nie były one wcale takie "nieskuteczne", więc to tempo rozwierania nie zależy raczej od ich rodzaju. fakt, że nie rodziłam jakoś super szybko, ale raczej średniej długości miałam poród - tzn. głownie o drugim mówię.

Veronique - 2014-11-26, 10:35

Ja także się dołączę do opowieści porodowych. Słowami mojego lekarza moge określić moj porod jako "very pleasent delivery" :) Gdy zaszłam w ciążę (w pewnym sensie niespodziankę, ale bardzo chcianą) mieszkaliśmy jeszcze w Paryżu, w mieście gdzie poznaliśmy się i zakochaliśmy w sobie. Cała ciąża przebiegła śpiewająco, czułam sie świetnie, nie miałam żadnych przykrych dolegliwości, byłam szczęśliwa i czułam sie piękna o czym czesto informował mnie moj partner. Nie przestałam ćwiczyć pilatesu i pływać: 2 razy w tygodniu przepływałam 1,5 km. Byłam w doskonałej formie, nie bałam sie porodu i mówiłam o tym otwarcie. Wielu dziwnie na mnie patrzyło, tak jakby myśleli, że jestem naiwna i nie wiem o czym mowię, nawet moj pierwszy ginekolog zapytał czy jestem masochistką gdy oznajmiłam, że chciałabym rodzic bez znieczulenia. Moja lekarka ogólna z kolei powiedziała, ze moje pokolenie jest na takie porody nie przygotowane, nie odporne - nie to co nasze matki czy babki. A ja powtarzałam, że ból porodowy to bol fizjologiczny, nie patologiczny, nie chorobowy więc skoro natura tak to zaprogramowała to trzeba jej sie poddać! Dodam, że we Francji właściwie ponad 90 procent porodów odbywa sie tutaj z ZZO, te pozostałe 10 procent to wieloródki wpadające w ostatniej chwili na porodowkę i "szalone cudzoziemki" jak np. ja. Na porodówkach istnieje pewna niechęć do kobiet, które nie chcą znieczulenia - to te co bedą krzyczeć, robić hałas i awantury. Ale wracajac do mojej historii...aktywnie spędzałam czas, chodziłam z partnerem do szkoły rodzenia, wybrałam szpital w którym położne ponoć są pro porodom naturalnym i pomagają przy karmieniu piersią (we Francji to nie jest w dobrym guście karmić piersią), wszystko było super, aż pewnego dnia moj ukochany oznajmił, że ma świetną propozycje pracy w...Budapeszcie....i tak nie wchodząc w szczegóły (bo nigdy nie dojdę do sedna tej historii) zdecydowaliśmy się gdy byłam w 7 miesiącu ciąży przeprowadzić przejeżdżając samochodem z naszym małym majdanem 1500 km. Zajęło nam to kilka dni, ale uwierzcie mi, ta podróż nie była męcząca jak mogłoby się wydawać...mała chroniona w moim brzuszku aktywnie nam towarzyszyła, kopiąc i komunikując sie z nami zawzięcie.
Moj nowy lekarz w Budapeszcie, okazał sie rewelacyjny, zachęcał do dalszej aktywności fizycznej i z uwagą wysłuchał moich życzeń jeśli chodzi o poród, najważniejsze z nich to jak najmniejsza ingerencja medyczna przy jak największej naturalności i spokoju. Ponieważ był to moj pierwszy poród, i do tego w obcym kraju, którego jezyk nie przypomina żadnego innego znanego mi do tej pory (węgierski sic!!) nie myślałam o porodzie w domu, wybraliśmy prywatną klinikę, która zapewniała intymne warunki, przyciemnione światło, dużą wannę i osobny pokój po porodzie, zwiedzając to miejsce czułam ze bedziemy tu bezpieczne...
Tydzień przed wyznaczonym terminem 15 kwietnia, pojechałam jak zwykle na basen, jak zwykle przeplynełam swój dystans i jak zwykle wykonałam kilka ćwiczeń wzmacniajacych i rozciagających. Wróciłam do domu, położyliśmy sie o 9, z zamiarem obejrzenia w łóżku kolejnego odcinka "Game of thrones", zapaliliśmy świece...poczułam sie bardzo zmęczona i zasnęłam w połowie. Obudził mnie delikatny ból, nie byłam pewna czy to skurcz czy muśnięcie główki dziecka o szyjkę macicy (takie miałam wrażenie), powtórzyło sie to kilka razy, potem ucichło i zasnęłam spokojnie czując delikatne ruchy mojego maleństwa. Ciekawe jest, że ruchy naszej córeczki nigdy nie przeszkadzały mi zasnąć, nawet te intesywne, raczej mnie uspokajaly i tuliły do snu.
Obudziłam się rano, wypoczęta i uśmiechnięta. Delikatne muśnięcia zaczęły się powtarzać, mimo wszystko zignorowałam je i przyszykowałam się na lekcję niemieckiego (jak co środę rano) na którą zawiózł mnie mąż. Podczas zajęć muśnięcia dalej pojawiały się ale ja wciąż bardziej koncentrowałam sie na lekcji. Po zakończeniu poszłam piechotą do domu, zatrzymując sie w pobliskiej lodziarni, ponieważ była dopiero 10 rano i dopiero otwierali musiałam poczekać pól godziny. Obserwowałam jak przekładano masy lodowe do pojemników i rozmyślalam czy nasza Danika też będzie lubiła lody tak jak ja. Kupiłam lody orzechowe i poszłam do domu. Położyłam się w sypialni, zajadając się lodami i rozmawiając przez internet z moją przyjaciółką. Zapytałam ją, co to może być te muśnięcia, zbliżała się godzina 12 a ja zaczełam się zastanawiać czy to może być początek porodu. Obie nie byłyśmy pewne...:) ( a ona doświadczona juz matka). Napisałam e-maila do mojej położnej opisując "moje muśnięcia", które były już nieco intensywniejsze, ale wciąż nie byłam pewna czy to poród czy może skurcze przepowiadajace. Około 13:00 zmierzylam odstępy, co 10 minut, bol był powiedzmy 4-5/10, postanowiłam zadzwonić co męża i powiedziałam mu, że nie jestem pewna, ale że chyba sie zaczęło. Mąż pojawił się po 10 min w domu. Około 14 zadzwoniliśmy do położnej, ktora powiedziała aby przyjechać do kliniki na 16:00...tak tez uczyniliśmy ale najpierw zaczęłam sie szykować, na prawdę zadziwiające rzeczy miały wtedy dla mnie znaczenie, oprócz prysznica zadbalam o odpowiednią fryzurę, delikatny makijaz, prasowalam ulubioną sukienkę, chyba chciałam być piękna i gotowa na przyjęcie naszej córeczki. O 15-stej byłam juz pewna, ze to nie skurcze przepowiadajace...do kliniki mieliśmy 25 km, mąż prowadził bardzo ostrożnie i delikatnie a ja koncentrowałam sie podczas nadchodzących skurczów (juz co 3 minuty) aby spokojnie oddychać, rozluzniac ciało i poddawać sie temu co sie dzieje. Ponoć na zewnątrz byłam oazą spokoju jednak w środku czułam sie jakbym wskoczyła do górskiego strumienia, ktory porwał mnie swym prądem i z impetem ciągnął w dół rzeki a jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji było poddać się temu czekając na szczęśliwe rozwiazanie. Dojechaliśmy około 16-stej, podczas skurczów wygodnie mi było "spadać na cztery łapy" na podłogę i tak robiłam. Moja położna podczas badania stwierdziła 6 cm rozwarcia - była zdziwiona. Dostałam koszulę do porodu, ktora dosc żwawo załozylam. Tímea - położna rownież oznajmiła, ze przebiją pęcherz i poszła zadzwonić po mojego lekarza. W tej chwili chlusnely wody, wydaje mi sie, ze odszedł czop (krew, sluz - niezbyt apetycznie to wyglądało). Położna wchodząc do sali w ktorej byłam badana zrobiła duże oczy a ja przepraszalam za bałagan na podłodze ;) Moj partner zaprowadził mnie do sali gdzie mieliśmy rodzić, położna poprosiła o wejście na fotel do rodzenia, podłączyła nas do KTG - powiedziała ze podczas skurczów lekko spada tętno Daniki i ze najprawdopodobniej ma pępowinę wokół szyi, ale zeby sie tym nie martwić - bo tętno spada tylko delikatnie ale mimo wszystko z wejściem do wanny poczekamy na lekarza. Ja jej słuchałam jak wyroczni, do porodu podeszłam zadaniowo i stwierdziłam, ze nie bede panikować - spokój jest najważniejszy. Brzmi to troche dziwnie, ale dokładnie tak było. Lekarz wpadł chwile potem, z uśmiechem (on w ogóle jest bardzo delikatny, uśmiechnięty i bardzo wolno mowi akcentując każde słowo) - zgodził sie na wannę, w ktorej przesiedziałam sama nie wiem ile - ale większość porodu - bo od przyjazdu do kliniki wszystko trwało w sumie dokładnie 2 godziny i 1-ną minutę, wiec podejrzewam ze w wannie byłam moze z godzinę? Musze przyznać ze po wejściu do wanny juz nie było wesoło, bol był mega intensywny, na skurczach potrafiłam tylko zamykać oczy i głęboko oddychać, moj H siedział obok i w przerwach od skurczów prowadziliśmy dyskusje na rożne tematy, wiem, ze nachodziły mnie durnowate myśli, ze ten bol zostawi we mnie traumę na całe zycie, ze jak ja bede kochać nasze dziecko, ze to pierwsze i ostatnie itd :) ...po pol godzinie Timea - położna - stwierdzila 8 cm, kolejne pol - 10 i powiedziała, ze jesli mam ochote przeć to żebym sobie parła. I poszła. Tak po prostu. Ja nie bardzo miałam na to ochote to raz a dwa troche blokowala mnie głowa, jakos cieżko mi było sobie wyobrazic ze mała przeciska sie przez "to wszystko". No ale podeszlam do tematu naukowo, moj maż - naukowiec zreszta zaczął mi "logicznie" mowić - skoro 10 cm jest, to sa warunki na to by dziecko zaczęło sie przemieszczać w dół, wiec moze sobie przyj? No to sobie parlam - ale miałam wrazenie ze to jeszcze nie teraz powinnam. Dla mnie tez najgorsze były parte, czułam ze wolałam sie jeszcze rozluzniac...no nic, pokornie parlam ile wlezie. Co jakis czas Timea robiła KTG i zaglądał lekarz, Al Bundi jak go z mężem nazywamy - bo tak troche wyglada. Po kolejnym "partym" powiedział - gdy minie kolejny skurcz to zapraszam na fotel i za 15 minut Wasza córeczka bedzie z Wami. Troche dowcipnie (ja na prawdę uśmiechalam sie miedzy skurczami partymi) zapytałam czy mała nie wypadnie podczas marszu z wanny na fotel? Lekarz rownież sie uśmiechnął i powiedział, ze jest dobrym bramkarzem i ze gdyby tak sie stało - bardzo by sie cieszył ale to nie takie proste ;) . Po czym powiedział, ze jesli uśmiecham sie miedzy skurczami to jest na prawdę dobrze.
Dokustykalismy z mężem do fotela, jeszcze usiadłam na piłkę na kilka minut, mój H. klęczał przed nami, ja go tulilam z trakcie skurczów, on nami ruszał, to był najbardziej bolesny ale tez najpiękniejszy moment całego porodu, rodziłam tulac sie i wisząc na moim ukochanym. Potem wdrapalam sie na fotel i parlam, H. Stał za mną/obok (nie wiem) i tulil cały moj tulow. Lekarz zapytał nieśmiało czy zgadzam sie na nacięcie i ze oboje z położna wiedza, ze nie tego chciałam ale ze nie widza innej możliwości, zaufalam, miałam dosc tego bólu, ktory był juz mega intensywny i chciałam zeby Danika była z nami, wiec na kolejnym skurczu zastrzyk, nacięcie, parcie i o 18:01 nasz skarb był z nami, położyli mi ja na piersi od razu, H. przecial pępowinę. Mała wydawała rożne dźwięki, nie krzyczała za bardzo (dopiero pózniej podczas badania kiedy towarzyszył jej tata, nagrywał ja na kamerę i mówił głośniej!). Mała zaczela jak kangurek przemieszczac sie w stronę piersi. I zaczela ssac! To był właściwie odlot totalny. Bol minął jak ręka odjął, była cieplutka, umazana, i zaczynała otwierać oczy wydając kwekajace dzwieki. Zakochalam sie z niej. Obawy z wanny oazaly sie niedorzeczne. Po jakimś czasie mała udała sie z tata na badania - dostała 9 ze względu na blade rączki i stopki - przez tę pępowinę piekielna. Lekarz jeszcze dodał ze jest super silna. Podczas badania małej Al Bundi mnie zszywal, mówił ze to było "very pleasent delivery" - ja wtedy tak na to nie patrzyłam ale z perspektywy czasu zgadzam sie z nim. Dostałam tez komplement ze za 2 tygodnie nie bedzie widac śladu na moim brzuchu po ciazy - miał kolejny raz racje nasz Al Bundi. Podkreślał to "very pleasent delivery" jeszcze na każdym kroku, gdy mnie widział na oddziale i potem na wizycie kontrolnej w 6 tygodniu po. Potem przejechaliśmy do naszego pokoju w trójkę, ja na wózku, mimo ze chciałam sama praktycznie przebiec z mała, byłam na chaju adrenalinowym, banan na twarzy, to jednak Tímea usadziła mnie na wózku, bylysmy cały czas razem, mała spała, ja nie mogłam zmrozyc oka, około 23:00 pielęgniarka powiedziała - "wezmę ja choc na dwie godzinki", ja nie chciałam ale w końcu zawiozła ja do sali obok a ja i tak nie spałam i podreptałam tam by ja z powrotem do siebie wziąć. Karmienie przyszło jakos samo naturalnie, pamietam tez ze na drugi dzien wiele maluchów sie darlo na oddziale a nasza mała jadła i spała. Oczywiście sie martwiłam czy to normalne - zamiast sie cieszyć. I tak jej zostało do 4 miesiąca praktycznie jadła i spała z przerwami na uśmiechy....teraz jest bardziej aktywna ale dalej super grzeczna i roześmiana.
Miałam duzo szczęścia w tym wszystkim ale tez wierze, ze moje mega pozytywne nastawienie i w ogóle moja aż do przesady optymistyczna natura do porodu bardzo pomogły.

Zastanawiam sie tylko nad tymi partymi, czemu nie czułam do konca ze chce przeć skoro miałam juz 10 cm rozwarcia? Któraś z Was tak miała? Moze jakbym się dalej luzowala, oddychala - tak czułam wtedy ze byłoby lepiej, to mała by tak jakos sie "wyslizgnela" sama bez potrzeby nacinania?

A jesli chodzi o fotki malej, z przyjemnością bym sie nimi pochwaliła, jednak z H. uważamy internet za diabelski wynalazek, ze nie zamieszczamy nigdzie jej fotek, bo raz zamieszczone zdjecie juz nigdy nie zniknie a mała na razie nie moze wyrazić własnej opinii czy się na to zgadza czy nie. Ale zapewniam, ze jest piękna :)

Kat... - 2014-11-26, 11:47

Veronique napisał/a:

Zastanawiam sie tylko nad tymi partymi, czemu nie czułam do konca ze chce przeć skoro miałam juz 10 cm rozwarcia? Któraś z Was tak miała? Moze jakbym się dalej luzowala, oddychala - tak czułam wtedy ze byłoby lepiej, to mała by tak jakos sie "wyslizgnela" sama bez potrzeby nacinania?
myślałam o tym kiedyś i wydaje mi się, że to jest trochę tak jak z wybacz porównanie- wypychaniem stolca podczas zaparcia. Jeśli jest jakby za wcześnie i wypierasz mocno, to może coś tam popękać, jest ogólnie nieprzyjemnie. Ale jeśli poczekasz dosłownie do ostatniej chwili i tylko lekko pomożesz, to się wyślizgnie prawie sam. Ja parłam, słuchając położnej ale były tez momenty, w których prosiła o powstrzymanie. Zastanawia mnie czy gdyby nie przeć na siłę, tylko popierać wsłuchując się w organizm, obrażenia w kroczu byłyby mniejsze? Sprawdzę przy kolejnym. Chociaż biorąc pod uwagę poprzedni poród, nie wiem czy kolejny nie wyglądałby jak u Monty Pythona przy kichnięciu ;-)

Strasznie dzielne byłyście dziewczyny. Wszystkie opisy są bardzo wzruszające :-)

Lady_Bird - 2014-11-26, 11:53

Veronique napisał/a:


Zastanawiam sie tylko nad tymi partymi, czemu nie czułam do konca ze chce przeć skoro miałam juz 10 cm rozwarcia? Któraś z Was tak miała? Moze jakbym się dalej luzowala, oddychala - tak czułam wtedy ze byłoby lepiej, to mała by tak jakos sie "wyslizgnela" sama bez potrzeby nacinania?



Tak, te parte bardzo mnie tym razem bolały. Czułam takie mega bolesne tarcie. Może jakby było więcej śluzu to dziecko by łatwiej "wyszło"?

Piękny opis porodu, przeczytałam jednym tchem. Gratuluję!

I jeszcze złotookiej gratuluję!Kolejna dzielna mama!

Mamamagda - 2014-11-26, 13:46

Lily, jest dosc okropnie mimo remontu i dobrych warunków. Chociaz w porównaniu z patologia gdzie leżałam 2 dni to Porodowka to luksusy ;-)
Położne były spoko ale ordynator mnie dobijał i mialam ochote ryczeć jak go widzialam. Z nerwow i antypatii ;-)

Mamamagda - 2014-11-26, 13:48

Veronique, fajny opis i fajny porod :-)
Taka harmonia od Ciebie bije :-)
Tez jak mowilam ze nie boje sie porodu i bolu to patrzyli jak na wariatkę ;-)

Veronique - 2014-11-26, 14:41

Kat, z tym "porodem jak ze stolcem" ;-) jest chyba dokładnie tak jak mówisz, jedna z moich koleżanek (juz po moim porodzie) powiedziała mi, ze jedna z położnych na jej szkole rodzenia właśnie tak opisała jak przeć, ona to sobie zapamiętała bardzo mocno i bardzo efektywnie faktycznie szło jej potem parcie. Przy drugim mam nadzieje, uda mi sie wykorzystać te wiedzę. Szkoda ze Timea w sumie nie zwróciła na to uwagi, uważam, ze jest dobra położna, była miła, czasem gladzila mi włosy w tej wannie, radziła jak oddychać, z jej twarzy bił spokój a w ostatniej fazie po prostu kazała przeć...no i moze dlatego to cięcie było niby konieczne?

Lady Bird, w ogóle najlepiej to by było jakby dziecko samo pewnego dnia postanowiło sobie sie wyslizgnac, jak na zjeżdżalni basenowej ;)

Tez jestem pod wrażeniem Waszych poprzednich opisów, wszystkie jesteście dzielne! To one mnie zainspirowały zebym w końcu skończyła swoją opowieść, ktora zaczelam pisac chyba 3 tygodnie po, ale potem jakos nie mogłam sie zebrać zeby dokończyć.
Nie do konca jestem w stanie sobie wyobrazic sobie jaki strach ale i jaka przeogromna siła musza towarzyszyć kobiecie, ktora świeżo po porodzie musi podążać za swoim dzieckiem do innego szpitala...zlotooka jestes wielka!

Veronique - 2014-11-26, 14:46

Mamamagda, oni tak pewnie z troski, żebyśmy sie przygotowały na najgorsze i nie wariowaly na porodowce - ja tak to odbieram ;)
zlotooka - 2014-11-26, 19:15

Kat... napisał/a:
Jeśli jest jakby za wcześnie i wypierasz mocno, to może coś tam popękać, jest ogólnie nieprzyjemnie. Ale jeśli poczekasz dosłownie do ostatniej chwili i tylko lekko pomożesz, to się wyślizgnie prawie sam


Kurczę, to moje "zatwardzenie" było jakieś giga ]:->
Ja parłam nie na komendę, tylko wtedy, kiedy czułam, i musiałam to robić z całych sił, a nic mi się nie wyślizgnęło samo :-(

Veronique, piękny poród, piękny opis. Rzeczywiście "very pleasant". I jak szybciutko!

Veronique napisał/a:
Nie do konca jestem w stanie sobie wyobrazic sobie jaki strach ale i jaka przeogromna siła musza towarzyszyć kobiecie, ktora świeżo po porodzie musi podążać za swoim dzieckiem do innego szpitala...zlotooka jestes wielka!

Dziękuję :oops:
Ale wiesz, nie czułam tak naprawdę żadnego heroizmu, w sumie to właściwie się nie zastanawiałam nad tą decyzją, dla mnie to było naturalne, że matka musi być tam, gdzie noworodek. Trudny był następny tydzień, kiedy jednak byłyśmy oddzielnie, tylko z 2 odwiedzinami dziennie na karmienie i zawożenie mleka.
Ech, mroczny czas, nie ma co wspominać... Lepiej jest nam teraz :-D

Veronique - 2014-11-26, 20:42

Zlotooka, jesteś Himenka i juz. Sam porod to wielkie obciążenie psychiczne i fizyczne, plus strach o własne dziecko - to sa ekstremalne przeżycia. Szpital powinien Cię razem z mała do jednej karetki wsadzić... :roll:

My tu gadu gadu o porodach a mnie juz drugie po głowie chodzi, nawet o tym pisałam w wątku o karmieniu piersią i zachodzeniu w ciaze. Ja juz właściwie na drugi dzien po porodzie zapytałam Ala Bundiego kiedy moge następne mieć... :lol:

zlotooka - 2014-11-26, 22:26

Ech, a mój małżonek stwierdził, że poród Zosi i to co po nim (zwłaszcza) było dla niego taką traumą, że never more :-( A ja chciałabym, chociaż i boję się :-?
kml - 2014-11-27, 10:51

Veronique fantastyczny opis :-)
Myślę jednak, ze nastawienie do porodu niewiele by pomogło gdyby natura przewidziała inny poród dla Ciebie. Przynajmniej ja się mocno zawiodłam na pozytywnym podejściu ;-)

Ciągle się zastanawiam kiedy mi minie trauma poporodowa. Codziennie oglądam swoja ranę i gula rośnie w gardle.

panikanka - 2014-11-27, 11:12

Cytat:
Ech, a mój małżonek stwierdził, że poród Zosi i to co po nim (zwłaszcza) było dla niego taką traumą, że never more A ja chciałabym, chociaż i boję się

Zlotooka, czas leczy rany, może kiedyś za 5 lat zachce się znów takiego małego ślicznego słodkiego... i razem założymy wątek ciążówki 2019 :lol:

Veronique - 2014-11-27, 19:34

Kml, jasne, ze samym pozytywnym nastawieniem nie da sie urodzić naturalnie, jednak tak jak przesadna spina, nerwy i strach (czytaj wzrost adrenaliny a za tym spadek oksytocyny) mogą skutecznie hamowac akcje porodową, tak pozytywne nastawienie, wiara w to, ze bedzie dobrze, mogą skutecznie pomoc w poddawaniu sie temu procesowi..

Ale oczywiście sa tez sytuacje, ze nie da sie rodzic naturalnie i na szczęście istnieje dobrze rozwinięta medycyna! Dlatego rodziłam w klinice a nie w domu na przykład....na tzw wszelki wypadek.

zlotooka - 2014-11-27, 19:36

panikanka, tylko że za 5 lat to ja już będę blisko 40-ki :-( Zegar tyka :-(
gaba - 2014-11-28, 13:42

panikanka, przecudna historia,dziękuję, śmiałam się i płakałam na przemian i zachciało mi się znowu rodzić :mrgreen:
zlotooka, byłaś bardzo dzielna, tyle godzin :shock: moje dwa porody trwały 5 i 4h no ale ja z tych niecierpliwych więc podłączyli mi oxy od razu :mrgreen:

panikanka - 2014-11-28, 18:54

Veronique, tak opisałaś poród, że wydaje się lekki i przyjemny :-D "Muśnięcia", potem 2 godzinki, kilka partych i hop mała na świecie :-D To musiało być cudowne, jak mała od razu się dopsnęła do cyca :-D :-D

Veronique napisał/a:
Zastanawiam sie tylko nad tymi partymi, czemu nie czułam do konca ze chce przeć skoro miałam juz 10 cm rozwarcia? Któraś z Was tak miała? Moze jakbym się dalej luzowala, oddychala - tak czułam wtedy ze byłoby lepiej, to mała by tak jakos sie "wyslizgnela" sama bez potrzeby nacinania?
Gdzieś czytałam (chyba u P. Agrawal) że gdy dorobisz się już tych 10 cm rozwarcia, to zanim rozpoczną się skurcze parte może minąć trochę czasu, natura daje ci chwilę abyś odsapnęła, zebrała siły na dalszą pracę i wypieranie dziecka.

gaba jeszcze ci mało dziecioków ;-) :mryellow:

panikanka - 2014-11-28, 19:28

jaskrawa, przeczytałam Twój DRUGI :-P strasznie śmiesznie opisałaś, czuję bratnią duszę, nie dość że podobny poród, to podobnie napisane ;-) no ale jakoś pociechy nie zaznałam, że z drugim łatwiej, skoro wrzeszczałaś "kurwa rodzę ostatni raz" i że nie będzie następnego razu hehe :mryellow:
neina - 2014-11-28, 22:57

Dziewczyny, to jest mega dziwne, ale jak Was czytam, to chce mi się znowu rodzić. Nigdy nie miałam zapędów masochistycznych :shock:
gaba - 2014-12-04, 17:02

panikanka, ano mało, przydałaby się dziewczynka :mryellow:
panikanka - 2014-12-18, 08:20

gaba, mi też :mryellow:
ale ciiiiiiii... ;-)

mięta - 2015-01-06, 01:16

Dzień dobry,
postanowiłam opisać tutaj swój poród, bo może ktoś z Olsztyna i okolic byłby zainteresowany rodzeniem w szpitalu Malarkiewicza (podobno wyróżnia się on na tle innych szpitali - nie wiem, nie sprawdzałam :P ).
O 6:30 poczułam, jak odchodzą mi wody, po wstaniu się upewniłam, bo chlusnęło. :P Ponieważ były czyste, w szpitalu pojawiłam się po dwóch godzinach. Po podłączeniu do ktg okazało się, że nie ma czynności skurczowej, więc trzeba będzie wywoływać. Na porodówce dostałam kroplówkę i po jakimś czasie mój dobry humor zniknął, bo skurcze to największa masakra na świecie. Miła, młoda położna zalecała chodzenie, więc kursowałam z kroplówą po korytarzu póki starczyło mi sił. Co jakiś czas mnie badała i za każdym razem jakiś postęp w rozwieraniu był, a badanie to bolało jeszcze bardziej od skurczy. Kiedy były już bardzo silne, zaleciła mi polewanie się ciepłą wodą pod prysznicem, co uczyniłam. Nie pomagało. Po kolejnym badaniu zaleciła kicanie na piłce, więc pomiędzy skurczami kicałam na niej zgodnie z instrukcją położnej. Mniej więcej w tym czasie zaczęłam błagać o znieczulenie, więc po kolejnym badaniu jakimś cudem wypisałam papiery dla anestezjologa, pozwolono mi się położyć i obiecano, że o 15:30 przyjdzie anestezjolog (do kroplówki podłączono mnie koło 11, czyli 4,5h cierpiałam). Po tym co się stało, miałam ochotę wycałować i wyściskać wszystkich anestezjologów na świecie za to, jak dobrymi są ludźmi. :) Pan był przemiły, opisywał wszystko, co zamierza robić, kompletnie żadnego ukłucia nie poczułam. Jeszcze około 3 skurcze poczułam, potem już nic. :) Cały czas towarzyszyli mi mąż i mama, a dzięki znieczuleniu nareszcie mogłam z nimi porozmawiać, pożartować, rozluźnić atmosferę, a nawet udało się zrobić pamiątkowe selfie na piłce (bo kicałam na niej już bez bólu, więc lepiej się przykładałam do ruchów). No cóż, co prawda po pewnym czasie znieczulenie przeszło, ale i tak zapamiętałam tą ogromną ulgę i cieszę się, że ten poród nie kojarzy mi się teraz wyłącznie z potwornym bólem dzięki niemu. Do końca 1 etapu siedziałam na ubikacji. ;) Pamiętam, że po uzyskaniu pełnego rozwarcia raz spróbowałam urodzić, ale położna powiedziała, że jeszcze nie teraz bo cośtam. Po pewnym czasie wkurzyłam się i stwierdziłam, że mam tego dość, i mają to ze mnie wycisnąć, bo dłużej tego nie zniosę! Mąż i mama zgodnie z moją prośbą poszli za drzwi. :) No i tak, w książeczce wypisali, że 2 etap trwał 20 minut. Pamiętam, że rodziłam z trzema położnymi, dwie po bokach trzymały mnie za nogi a trzecia wiadomo gdzie. Pamiętam też, że zapytano mnie czy chcę dotknąć główkę gdy już wyłaziła, to ze strachem powiedziałam "nie, nie chcę!". Pamiętam do dziś głos położnej dopingującej mnie. :D I teraz co najważniejsze - dziecko położono mi natychmiast na brzuchu (na mnie wsadzano mu jakąś rurkę do buzi:P), ja byłam przerażona a oni pobierali krew pępowinową chyba. Potem mi dziecko zabrali, ale widziałam je - kilka osób nad nim się pastwiło i było widać, że wszystko robią na mega obrotach, by jak najszybciej mi je oddać. Założyli dziecku pampersa i położyli mi pod koszulą nocną tak, by miało kontakt z moją skórą. Od razu się uspokoiło, podnosiło głowę i otwierało oczy, jak to ssak szukało piersi więc pani położna natychmiast mi je przystawiła. I tak sobie leżałam ponad dwie godziny... W międzyczasie anestezjolog był i chyba dał mi kolejne znieczulenie, był też pan Malarkiewicz i pomógł mi urodzić łożysko, bo nie chciało odejść (oszukali mnie, że po wyjściu dziecka już nie czuje się bólu - rodzenie łożyska było gorsze niż rodzenie dziecka!). Potem długo mnie zszywali, bo podobno oprócz krocza popękała mi szyjka, mówiono, że straciłam bardzo dużo krwi. Na czas zszywania wpuszczono moją mamę, po zszywaniu także męża. Po pewnym czasie dziecko zabrano, zawinięto i w korytku oddano mężowi, a mnie przeniesiono na wózek i na 1-osobową salę. Pamiętam to przyjemne uczucie po znieczuleniu - kompletnie nie czułam swojej lewej nogi, mogłam poruszać stopą, ale całej nogi kompletnie nie mogłam unieść ani na milimetr. :)
Co do opieki poporodowej mam mieszane uczucia. Niektóre położne były do rany przyłóż, przesympatyczne, życzliwie pomagające, a inne gburowate i oschłe, choć ogółem każdą można było poprosić o pomoc, rzecz w tym jak tej pomocy udzielały. A mi akurat ona była baaaardzo potrzebna... Generalnie pobyt w szpitalu wspominam nie najlepiej, ale to dlatego właśnie, że byłam totalnie zmęczona nocami i liczyłam tylko minuty aż przyjedzie mój mąż i mnie wesprze. Nie mogłam się doczekać wyjścia.
I ostatnia ważna sprawa: wybrałam dietę wegetariańską. Niestety na dzień dobry dostałam coś, co wyglądało na marchewkę w galarecie a ostatniego dnia "niewiadomoco" w galarecie - wolałam nie ryzykować i oddałam, znalazłam też kawałeczek ciała w zupie, ale poza tym było nieźle. Ponoć rzadko spotyka się truskawkowy koktajl w szpitalu. :) Generalnie najadałam się tym co dostawałam i byłam w stanie zjeść. :)

Żadnych czapeczek, łapek niedrapek, promowane karmienie piersią i generalnie widać było takie racjonalne podejście położnych do opieki nad noworodkiem.
Nic więcej nie pamiętam. :( Ogółem te dni wspominam jakby przez mgłę, a hormony zabierają mi pamięć o tym potwornym bólu, który jakimś cudem przeżyłam.
Koniec. :D

zlotooka - 2015-01-06, 12:44

mięta, gratulacje!!!
Jak ma na imię dzidziuś i kiedy się pojawił na świecie?

mięta - 2015-01-06, 14:18

Dziecko zgodnie z moimi przeczuciami okazało się chłopcem i ma na imię Gabriel, a ukazał się tu niestety jeszcze w zeszłym roku (27go), choć termin miałam na dziś. :(
Salamandra*75 - 2015-01-06, 16:29

mięta gratulacje syna
kml - 2015-01-06, 19:01

mięta, gratulacje :) Opis bardzo prawdziwy ;)
Paulis - 2015-01-06, 21:11

mięta napisał/a:
Dziecko zgodnie z moimi przeczuciami okazało się chłopcem i ma na imię Gabriel, a ukazał się tu niestety jeszcze w zeszłym roku (27go), choć termin miałam na dziś.


Gratuluję synka :-) bardzo ładne imię mu nadaliście. A czemu 'niestety'?
Zapraszamy się do naszego wątku Pędraczkowego 2014 skoro się jeszcze na 2014 załapał :-)

madalenka - 2015-01-06, 23:29

To ja się zmobilizuję i opiszę swój. To będzie dobra opowieść.

O 5 obudził mnie pierwszy skurcz. Nie dałam się zwieść tak łatwo, od ponad dwóch tyg miałam dość mocne przepowiadające, dlatego moje zaufanie, że ten poród w końcu nastąpi zostało mocno zachwiane. Miałam wrażenie, że albo zostanę w ciąży do końca życia, albo któregoś dnia brzuch mi się magicznym sposobem po prostu wchłonie. Perspektywa porodu była dla mnie wybawieniem, końcówkę ciąży wspominam jako bardzo męczącą. Nie mówiąc już o zniecierpliwieniu, tak bardzo chciałam zobaczyć swoje maleństwo. W każdym razie ten skurcz zapalił we mnie wątły promyczek nadziei, że to już. Szybko przyszedł następny i kolejne. Leżenie sprawiało mi duży dyskomfort. Moja nadzieja rosła. Postanowiłam wejść do wanny. Skurcze nie przeszły. Była godzina 7, skurcze regularne, co 10 minut. Pobiegłam obudzić męża i powiedzieć mu, że warto zabrać się za śniadanie, żebym miała siłę sprawnie urodzić naszą córkę tego pięknego dnia. Zadzwoniłam też do douli, ale ustaliłyśmy, że jeszcze chwile poczekamy i zobaczymy co z tego będzie. Zjadłam śniadanie, włączyłam hipnozę, rozłożyłam poduszki, na których klęczałam podczas skurczów, a w międzyczasie chodziłam podekscytowana po domu, wybierając ubranie, które założę na wyjście ze szpitala, i doglądając męża czy na pewno wszystko spakował co trzeba. Byłam przeszczęśliwa. O 9 skurcze napływały co 4 minuty, ale zupełnie to do mnie nie docierało - zdziwiłam się, gdy doula powiedziała, że najwyższy czas jechać do szpitala. Już?! Czas mi mijał błyskawicznie, zresztą tak było aż do końca. Pojechaliśmy więc. Klęczałam sobie na tylnim siedzeniu, rozmawialiśmy we trójkę, ja, doula i mąż i było bardzo sympatycznie. W szpitalu (św. Zofii) okazało się, że mam 2 cm rozwarcia. Skurcze były bolesne, ale do przeżycia, szczególnie klęczenie okazało się przyjazną pozycją. Klękałam sobie na czas skurczów na izbie przyjęć i było mi zupełnie wszystko jedno, bo przebywałam w swoim świecie. Ja tu rodzę córkę, co wy wiecie o życiu. ;) Zrobili mi ktg, kategorycznie odmówiłam leżenia, więc mnie posadzili. Mój dobry nastrój się utrzymywał. Położna zaprowadziła nas na salę porodową - co prawda nie do mojego wymarzonego domu narodzin, z powodu podejrzenia hypotrofii, ale było to dla mnie obojętne, chciałam już po prostu mieć dziecko na rękach, nieważne w jakich okolicznościach. Rozgościliśmy się, mąż zapalił świeczki zapachowe, włączył hipnozę, ja się przebrałam. Położna przyszła i omówiła z nami punkt po punkcie plan porodu - poczułam się wysłuchana i zrozumiana. Wszystko przebiegało bardzo dobrze. Siła skurczów narastała. Doula miała dużo pomysłów, jej okłady i masaże przynosiły mi ulgę. Szczególnie zrelaksowała mnie pozycja, w której siedziałam mężowi na kolanach a doula kołysała nas chustą. Pomagało też, gdy wieszałam się na chuście podwieszonej do sufitu. Ta pozycja bardzo rozluźniała mi biodra. Natomiast skakanie na piłce zupełnie mi nie odpowiadało. Mąż mnie wspierał jak mógł, widziałam jego troskę, przytulenie dodawało mi sił. Kolejne badanie (przyjemnie nie było, ale bolesne też nie) wykazało 4 cm. Weszłam do wanny. Skurcze nasiliły się. Przyszła położna i powiedziała, że czas na kolejne ktg, więc niestety muszę na chwile wyjść z wody. Wyszłam. Niechętnie. Tym razem siedzenia też odmówiłam, przypięła mnie jak klęczałam. Godzina 13, ja czuję, że już jestem u kresu. Zaraz umrę z wycieńczenia, braku powietrza, bólu i w ogóle mam dość. Z przerażeniem stwierdziłam, że mam pewnie ok 6 cm rozwarcia, to jeszcze będzie trwało nie wiadomo ile, zupełnie nie wiem jak kobiety są w stanie to przeżyć. Poprosiłam o znieczulenie. Mąż taktownie przypomniał mi, że przecież chciałam rodzić bez. Poczułam dużą złość i zaczęłam nalegać. Podpisałam wszystko co mi dali, podpięli mnie do kroplówki, położna powiedziała, że wszystko wskazuje na to, że będę mogła je otrzymać i wyszła po anestezjologa. Wstąpiła we mnie nadzieja, która pomogła mi przetrwać te parę skurczów. I nagle poczułam, że coś się zmienia. Powiedziałam douli, że chyba prę. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem i poszła zawołać położną. Nie dostałam znieczulenia. Parłam. Mój mąż otrzymał polecenie grzania pieluch. Nie mógł uwierzyć, że to już. Wtedy odeszły wody. Niestety zielone, więc na samą końcówkę przyszła druga położna, ginekolog i pediatra. Bardzo byłam zmęczona, bolało mnie napieranie główki, ale chciałam już to skończyć jak najszybciej, więc zmobilizowałam wszystkie swoje siły. Zobaczyłam łzy wzruszenia w oczach mojego męża i usłyszałam nieśmiałe gaworzenie małej główki. O 13:55 Alicja pojawiła się na świecie. Od razu wylądowała u mnie na brzuchu i była to najdziwniejsza i najcudowniejsza chwila w moim życiu. Obawiałam się, że będzie zniekształcona, fioletowa, we krwi i mazi - co będzie, jak mi się nie spodoba? Na szczęście urodziłam najpiękniejszą córkę na świecie. :D Przyssała się jak mały glonojad. Mąż przeciął pępowinę. W tym czasie urodziłam łożysko (zupełnie bezboleśnie) i zszyli moje pęknięcie I stopnia. Nie przejęłam się tym jednak za bardzo, byłam bardzo wdzięczna, że mnie nie nacięli, i że położna za wszelką cenę starała się mnie chronić podczas II fazy. Największą ulgę poczułam jednak dopiero wtedy, gdy mnie zostawili, wszystko już było zszyte i pod kontrolą. Mogłam skupić się na swoim maleństwie. Patrzyłam się na nią całą dobę (ktoś gdzieś kiedyś dał mi taką radę, żeby tej pierwszej nocy się wyspać, odpocząć po porodzie i nabrać siły na przyszłość - ale ten ktoś chyba nigdy nie urodził dziecka). Udało nam się dostać indywidualną salę, więc kontemplowaliśmy z mężem nasz mały cud. Święta spędziliśmy we trójkę, w domu, dokładnie tak jak to sobie wymarzyłam.

Sowa - 2015-01-07, 00:12

madalenka, piękny opis i widać, że dużo jest w tobie spokoju. I oczywiście imię wybraliście najpiękniejsze :P
Poli - 2015-01-07, 12:06

Madalenka, rzeczywiscie super opis ;) . Powiem ci ze po moim ostatnim porodzie Lila spala ok 10 godzin ciurkiem. Wiec jest czas na odpoczecie po porodzie. Jednak ja co chwile zagladalam do niej :) sprawdzalam czy oddycha itp , nie wierzylam, ze noworodek moze tyle stac ;) Ale jak widac i noworodek jest mega zmeczony po porodzie.
madalenka - 2015-01-07, 12:32

Tak, noworodek tak, Alicja też raczej spała, ale we mnie było tyle emocji, że nie mogłam zmrużyć oka. :)
zlotooka - 2015-01-07, 15:36

madalenka, pięknie, super czytać takie opisy fajnych porodów z happy end'em :-)

A może pochwalisz się Alutką na Pędrakach?

Kamyk - 2015-01-07, 20:46

madalenka, piekny opis. Gratuluje!
Pani D. - 2015-01-07, 22:47

madalenka, bardzo ładny opis. O rany jak ja Ci zazdroszczę !!!!! :lol:
mięta - 2015-01-14, 11:43

Dziękuję.

Paulis napisał/a:
A czemu 'niestety'?


Bo miałam nadzieję, że wyjdzie w 2015 i nic nie przepowiadało przedwczesnego wyjścia.

panikanka - 2015-01-17, 17:50

madalenka, spokój bije z tego co piszesz :-) Piękny poród :-D Aż się wzruszyłam.

madalenka napisał/a:
Patrzyłam się na nią całą dobę (ktoś gdzieś kiedyś dał mi taką radę, żeby tej pierwszej nocy się wyspać, odpocząć po porodzie i nabrać siły na przyszłość - ale ten ktoś chyba nigdy nie urodził dziecka).
:-D
migdalowa - 2015-01-18, 11:42

Podziwiam wszystkie kobietki które rodziły naturalnie. Poród to temat który spedza i sen z powiek. Nie chce tego doświadczyć.. boję sie bólu, nie chce kojarzyć narodzin dziecka z czymś takim.. Wkurza mnie w tym rola faceta, mój pewnie by uciekł gdzie pieprz rośnie. Nie wyobrażam sobie jego pomagającego mi w jakikolwiek sposób.. Chyba zza drzwi...Koszmar, pierwsze dziecko urodziłam dzięki cesarce i zapłacę każdą cenę by drugi poród przeżyć w ten sam sposób
Pani D. - 2015-01-19, 12:38

No to mam chwilę na opisanie mojego porodu. Będąc w ciąży przeczytałam wszystkie posty z tego wątku i cieszę się,że mogę już dopisać się z własna historią.

Pierwsze nieregularne i bardzo słabe skurcze, podobe do menstruacyjnych miałam dzień przed porodem, tj. 09.01. Zaczeły się o ok. 12 w nocy i trwały ok10 h. Nie dały mi zasnąć. Do tego doszło lekkie krwawienie, więc wiedziałam,że to nie są skurcze przepowiadające. O 10.30 rano miałam umówiona wizyte u ginekologa. Lekarz stwerdził,że coś się zaczyna dziać, żeby sobie spokojnie poczekać. Jeśli akcja się nie rozkręci - dostała skierowanie do szpitala na 11.01.
Ale się rozkręciło :) 09.01. odokoło 18 miałam juz konkretne skurcze. Bolesne ale do wytrzymania. Szpital mam na przeciwko mieszkania, więc chciałam poczekac jak najdłużej u siebie. O 12.00 w nocy, czyli już 10.01. obudziłam męża i zaproponowałam spacer na Kamieńskiego :) Skurcze były co 7 minut i były dośc mocne.
Przyjęo nas szybko, rozwarcie było na 3-4 cm. Wypełnianie formularzy itp, troszke to zajęło.
Trafiłam na porodówkę i byłam tam jedyna rodzącą. Miałam cały personel medyczny tylko dla siebie. Zabrałam ze soba plan porodu ale go nawet nie wyjęłam. Po prostu czułam,że z tymi ludźmi się dogadam.
Najpierw była połozna z nocnej zmiany,która początkowo była dośc zdystansowana ale pod koniec jej zmiany czyli chyba ok 6.00 rano chwaliła mnie i głaskała,ż jestem taka dzielna :)
Kolejna, poranna zmiana zadecydowała,że podadza mi oksy bo mam zbyt krótkie skurcze a mały ma głowke wysoko. Zgodziłam się. Miałam tez nacinane krocze ( i dobrze,bo Włodek wyszedł z rączką)
Jak pojawiły sie skurcze parte byłam szcześliwa,że to finał. Miałam je przez ok pół godziny. Bardzosię starałam,słuchałam położnej i lekarki które były przy mnie i wspierały. Oczywiście podczas porodu obecny był mój mąż, który był dla mnie cudownym wsparciem i mimo,że w domu deklarował niechęc do przecinania pępowiny, poddał się tej czynności dośc ochoczo :)

Podczas porodu brałam prysznic, ćwiczyłam na piłce, przy drabinkach, słuchałam muzyki z mezem i oglądaliśmy filmiki na youtubie ;) takie formy uśmierzania bólu :)

Włodzik pojawił się o 10.10 na świecie i nie potrafie opisać mojej miłości do niego.
Przystawiono mi go od razu do piersi, mieliśm jeszcze dwie godziny na pobycie z nim. Zjadłam śniadanie, poszłam pod prysznic i zostałam pzenesiona na sale poporodową. A Małego zabrali na badania.
Niestety, jak już niektóre z Was wiedzą -Włodziu trafił na intensywna terapię poniewaz miał zapalenie płuc.Koszmar, na całanoc zabrano mi dziecko a ja ryczałam jak bóbr.Na szczeście na drygi dzien tafiliśmy na oddział septyczny gdzie miałam Włodzia cały czas przy sobie. Hospitalizacja trwa 10 dni - tzn ciągle jeszcze jesteśmy w szpitalu. Ale wiecie, co? Baby blues już mi minął i dostrzegam plusy tej sytuacji. Mały został gruntowanie przebadany, przeszliśmy też tu od razu fototerapię, bo miał żółtaczkę.Przebrnęlismy ( a raczej jestesmy w trakcie walki) przez kolki.Miałam do dyspozycji 24h połozne,które mi pomagały przy laktacji i pielegnacji. Pepek odpadł ;) Poza tym wczoraj ja miałam krwotok i od razu tez miałam lekake przy sobie, badanie usg, leczenie. Co ja bym zrobiła jakbym już wróćila do domu, była sama z dzieckiem i to by się wydarzyło? Nie ma tego złego.
Obecnie jestem w miare ogarnięta matką :)Już nawet sutki zahartowane :lol:

Podobno jutro wychodzimy ze szpitala :-D

Pozdrawiam przede wszystkim dziewczyny w ciąży,które czytają ten wątek.Poród wiaże się z ogromnym bólem ale dziecko wszystko wam wynagrodzi, a o bólu się zapomina. Ja już go wyparłam ;)

Salamandra*75 - 2015-01-19, 21:05

Pani D.
Piękny opis i taki optymistyczny mimo,że łatwo nie było.Życzę Wam dużo zdrowia i szybkiego powrotu do domu, my zacznamy pakowanie torby i odliczanie do Walentynek już blisko...
Pozdrawiam

madalenka - 2015-01-21, 13:31

Pani D. super, że już jesteście razem. Z opisu wynika, że Wam też się poród udał. :) To świetnie, że masz takie optymistyczne nastawienie, tak trzymać!
mamusia - 2015-02-13, 03:51
Temat postu: Re: Przebieg porodu
Ja znalazlam blog poloznej www poloznamama.pl i ona tam opisuje swoj porod a przy okazji jest jej ebook i tam fajnie praktycznie pisze jak wyglada porod na co trzeba się przygotować. Opisuje tak od stronypoloznej i pacjentki. Bardzo ciekawe a ebook nazywa sie pidreczna szkola rodzenia sekrety poloznej ktora zostala mama
Lily - 2015-02-13, 09:22

mamusia napisał/a:
pidreczna szkola rodzenia
Ciekawe, ciekawe, nie znam takiego słowa, to jakiś rodzaj jogi?
Poli - 2015-02-13, 11:57

Lily napisał/a:
mamusia napisał/a:
pidreczna szkola rodzenia
Ciekawe, ciekawe, nie znam takiego słowa, to jakiś rodzaj jogi?


To chyba mialo byc podreczna szkola rodzenia :-P

Lily - 2015-02-13, 15:11

No tak, no tak :P
Fajnie, że ktoś wpada tylko zareklamować pidreczną :P

Jabłania - 2015-06-03, 19:54

Poród Dominika :)
W nocy z 15 na 16 maja rozbolał mnie brzuch. Nie byłam w stanie spać, wstawałam, kręciłam się. Czułam, że być może zbliża się poród :) O 6 rano już nie miałam wątpliwości ponieważ zaczęły się regularne skurcze. Córeczka jeszcze spała, gdy mąż wstał stwierdziliśmy, że może jeszcze pojechać na targ kupić warzywa, bo nie ma co się spieszyć do szpitala :) Pojechał, a ja dreptałam sobie w kółko po pokoju. Dość szybko skurcze przeszły z co 7 na co 3 minuty (później znów było co 7, co 11 i znów co 3 ;) ). Gdy mąż wrócił postanowiłam, że jedziemy. Obudziliśmy córeczkę. Już była przygotowana, że któregoś dnia będę musiała pojechać rodzić. Gdy jej powiedziałam, że to dziś, zrobiła tylko podkówkę i nic nie powiedziała... Została z Babcią, a my pojechaliśmy. W samochodzie nie byłam w stanie siedzieć, więc kucałam przed siedzeniami. Na izbie przyjęć przeprowadzano ze mną niekończący się wywiad :D , w między czasie trzy razy mnie zbadano i okazało się, że szyjka szybko się rozwiera. Zawołano drugiego lekarza, ponieważ badająca mnie lekarka rozważała cesarkę ze względu na wielkość dziecka. Ciągle też mierzyli mi miednicę :) Lekarz zabronił jeść, bo wciąż nie był pewny, czy nie skończy się cesarką. W końcu zawołano mojego męża i poszliśmy na porodówkę. Sympatyczna pani położna podpięła mnie pod ktg. i obiecała, że za pół godziny jak mnie odepnie będę mogła sobie pochodzić. Nagle skurcze zaczęły się nasilać. Były coraz większe i większe, pokrzyczałam sobie a za 20 minut o godzinie 11:30 urodziłam Dominika :D Podczas porodu dotknęłam jego główki, była taka miękka... Trudno było mi go wyprzeć, a jak położna mnie nacięła to krzyknęłam do nich "nie tnijcie mnie!!!" :mryellow: Jak się później okazało, podczas porodu trochę mi pękła szyjka. Po porodzie od razu umiał ssać z piersi. Poleżeliśmy sobie dłużej niż standardowo, ponieważ nie było wolnej sali :) Później wstałam z fotela, mąż wziął walizkę, a ja butelkę z wodą pod pachę i poszliśmy na sale -miła odmiana po tym, jak po pierwszym porodzie bez sił pojechałam na sale na wózku (wtedy byłam po krwotoku). Podczas porodu miałam dwóch lekarzy i dwie położne -wszyscy byli super. Opieka podczas porodu profesjonalna. Tak naprawdę najtrudniejsza dla mnie w tym wszystkim była 5 dniowa rozłąka z drugim dzieckiem. No to tyle :)

Salamandra*75 - 2015-06-03, 20:26

fajna relacja -gratulacje i dużo zdrowia dla Was :-D
Fatty - 2016-04-05, 15:03

Nie, nie rodziłam! :d

Ale dzwonił dziś zszokowany znajomy, pochwalić się, że dziadkiem został.

Jego syn w szoku.
dziewczyna, licealistka w totalnym szoku- bo nie wiedziała, że jest w ciązy!! :shock:
Rodzice dziewczyny w szoku, matka wioząc ją w nocy na pogotowie podejrzewała wyrostek :/ Jak jej lekarz powiedział co jest grane to wypaliła "chyba pana doktora poje &&*ło"


Ja w szoku, bo myślałam, że takie rzeczy tylko w TV!

kml - 2016-04-08, 21:32

Fatty napisał/a:
Ja w szoku, bo myślałam, że takie rzeczy tylko w TV!

No raczej!
Zazdroszczę jej przebiegu ciąży :shock:

eM - 2017-04-24, 21:01

To i ja w końcu dołączę ze swoją historią.

Termin porodu miałam na 12 marca, a według pierwszego usg 13 marca.
W sobotę 11 marca zaczęłam odczuwać pierwsze mocniejsze i regularne skurcze, tak co 10 minut mnie więcej. W niedzielę 12 marca skurcze nadal były regularne, co 10 minut. W południe wybraliśmy się do lasu na spacer z psem, później pojechaliśmy jeszcze na zakupy, nadal nie mieliśmy pieluszek do szpitala i paru innych drobiazgów ;-)
Skurcze zaczęły pojawiać się częściej. Gdy wróciliśmy do domu były już co 5 minut. Dopakowałam torby i postanowiłam wziąć prysznic, było około 18:00, może trochę później.
Prysznic zadziałał tak, że skurcze zaczęły pojawiać się co 10 minut, ale po kilku znowu zaczęły pojawiać się co 5 minut.
Stwierdziłam, że chyba powoli rodzę i że to JUŻ ;-) :-D postanowiłam zjeść jakąś kolację, co później się okazało nie było takim dobrym pomysłem ;-)
Mój niemąż postanowił, że idzie się trochę przespać, jak to ma być już dziś, żeby w razie co mieć siłę na nocny poród :-)
W telewizji miało być Milczenie Owiec, postanowiłam, że może obejrzę, a w razie czego zdrzemnę się w salonie żeby ten mój mógł pospać. Z filmu nie wiele pamiętam, pospać to sobie mogłam tylko pomarzyć, skurcze pojawiały się najpierw co 5 minut trwały z 40 sekund, a potem już co 3 minuty i trwały z minutę. W między czasie oczywiście wizyty w toalecie, co akurat mnie cieszyło, że się oczyszczam ;-) Po jakimś czasie skurcze były już tak częste, że przestałam zerkać na zegarek i stwierdziłam, że chyba czas powoli budzić niemęża i jechać do szpitala, bo na poród w domu nie jestem przygotowana :-)
Przed 22:00 zaczęliśmy zbierać się do szpitala, przed wyjściem czuję, że zaczyna mi być niedobrze, szukam jakiejś torby w którą w razie co będę mogła zwymiotować w samochodzie :roll:
Wyjść nie zdążyliśmy, lecę do toalety. Nie dość, że skurcze to jeszcze wymioty. Pamiętam jak sobie myślałam "miałam nadzieję, że mnie to ominie" :-P
W toalecie spędzam dłuższą chwilę aż w końcu czuję, że możemy jechać.

Do szpitala docieramy po 23:00. Na izbie panuję przyjemna cisza, mało ludzi. Wcześniej zostałam zakwalifikowana do Domu Narodzin, na izbie od razu ich o tym informuję, a raczej niemąż bo ja przez skurcze nie jestem w stanie. Okazuję się, że coś jest nie tak, że nie mają mnie w systemie czy coś takiego. Myślę sobie no jeszcze tego brakowało. Całe szczęście na izbie jest akurat położna która przeprowadzała z nami rozmowę.
Zaprasza na badanie, rozwarcie 3 cm, nie tak źle ;-) potem ktg, które decyduje czy mogę rodzić w DN. W myślach mam znajomą, którą ktg zdyskwalifikowało do DN, ale staram się być pozytywnych myśli.
Co chwila pojawia się a to jedna a to druga położna, coś tam jedna marudzi, ale druga, że ok. W końcu decyzja ktg ok, jeszcze pytanie "czy nadal chcę tam rodzić?" "pewnie, że tak", idziemy rodzić :-)
Każdy pokój ma swoją nazwę, my trafiamy do Londynu, jest po 24:00. Pierwsze wrażenie zimno, ale po włączeniu ogrzewania, muzyki robi się przyjemnie. Po przybyciu akcja rozgrywa się błyskawicznie.

Najpierw badanie, mierzenie mnie, położna mówi, że z wyliczeń wychodzi, że dzidzia raczej mała będzie, poniżej 3 kg czyli co innego niż mi wcześniej mówili.
Kilka skurczy przy drabince, Postanowiłam wejść do wanny, posiedziałam jak dla mnie chwilę, ale może było to góra 15 minut, ale wydaję mi się, że mniej i czuję, że coś dziwnego się ze mną dzieję. Pierwszy poród, niedoświadczona ja ;-) Po chwili odeszły wody, za chwilę czuję parcie. Myślę sobie, że zaraz urodzę w tej wannie, ale przecież dopiero co było 3 cm rozwarcia.
Mówię niemężowi żeby poszedł po położną bo czuję parcie :-) Położna w szoku, przychodzi, sprawdza rozwarcie i mówi, że już się zaczęło :shock:
Jest 1:00, wychodzę z wanny, kładę się na łóżko. Po pół godzinie, partych, które trwały wieczność ;-) , nacięciu, którego nie chciałam, ale już poszło w niepamięć o 1:30 13 marca pojawia się nasza córka, wtedy jeszcze nadal Bezimienna :-)
Niestety krótka pępowina nie pozwala mi w pełni cieszyć się tym cudownym widokiem. Po dłuższej chwili L. przecina pępowinę, w końcu mogę w pełni cieszyć się naszym szczęściem. Leżymy tak sobie, Mała na mnie, w między czasie położna mnie zszywa. Wychodzi, mówi, że za 2 godziny przyjdzie zważyć Małą. Pojawia się po 5:00, w międzyczasie korzystamy z ciszy, spokoju, cieszymy się sobą. Po 7:00 wychodzi L., zostajemy same.

Poród od przybycia do szpitala trwał około 2,5 godziny. Cieszę się, że mogłam rodzić w DN, bez zbędnego personelu, aparatury, w warunkach prawie domowych, a może i nawet domowych :)

Oto historia narodzin Alicji.

riku17 - 2017-04-24, 21:16

Wzruszyłam się.

Serdecznie Ci gratuluję tak "przyjemnego " porodu :)

Dużo zdrówka dla Was :)

Veronique - 2017-04-24, 22:17

Gratuluje pięknego porodu!
Przypomniał mi o moim (który wyglądał dość podobnie) ;-)
Tez w między czasie sobie rzygnelam przed wyjściem z domu (choć niewiele jadłam, prawie nic - położna powiedziała ze to adrenalina tak czasem działa). I tez się fajnie oczyściłam (zaczelam już dzień przed) wiec uniknęłam nie zawsze miłych niespodzianek ;-)
Intez zajęło mi to ok 2 h po przyjezdzie do kliniki...
Same analogie ;-)
I jak duża była córeczka? Moja równe 3 kg (wiec tez raczej mała)

Kotarium - 2017-04-25, 22:26

eM piękna historia narodzin :)
Malati - 2017-04-26, 17:41

eM, miałaś super szybki pierwszy poród Ciesze się ze wszystko poszło po twojej myśli :-)
eM - 2017-04-28, 17:20

Dziękuję dziewczyny :-)

Veronique, 3040. Rzeczywiście bardzo podobnie :-)

Pani D. - 2017-04-28, 20:30

eM, fajny poród. Miło, że się podzieliłaś swoją historią.
Tak sobie patrzę tu... I o rany.... Na tej stronie jest jeszcze opis mojego pierwszego porodu. Ależ mam rozmach ;)

Salamandra*75 - 2017-05-06, 16:48

Pani.D.tak dawno to znowu nie było 😉 a pamiętam Że zarzekałaś się..następne dziecko za 4 lata...haa😉 całusy
Pani D. - 2017-05-07, 21:02

Salamandra*75, teraz za 4 lata to pewnie będzie trzecie ;) a Jadzia to niespodzianka od życia, ja naprawdę świadomie i z rozmyslem nie zdexydowalabym się na drugie dziecko. Ale teraz sobie myślę, że jak już będę mieć dwójkę, to i trzecie fajnie będzie mieć :)
Salamandra*75 - 2017-05-07, 21:25

Pani.D.niespodzianki są najlepsze 😉 a trzecie to bardzo dobry pomysł.Pozdrawiam serdecznie 😊
pati.wu - 2017-05-17, 15:44
Temat postu: Re: Przebieg porodu
Martuś napisał/a:
Chciałam się Was zapytać, jak krok po kroku przebiegał u Was poród - w necie można znaleźć trochę suchych faktów, ale każda kobieta jest inna i inaczej u niej poród przebiega, dlatego takie bezpośrednie relacje będą dla mnie bardzo cenne. Z takich pytań technicznych to: Ile czasu trwał poród? Jakie były pierwsze sygnały, że się zaczyna? Kiedy pojechałyście do szpitala? I czy jeśli poród zacznie sie odejściem wód, to nie można już w ogóle chodzić i trzeba do szpitala pędzić? Proszę o w miarę łopatologiczne relacje :)

edit 13/01/09: Wstawiam do pierwszego posta linki z opisami porodów z różnych wątków, żeby było je wyraźnie widać, mam nadzieje systematycznie dodawać nowe:



hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=50 - mój wątek
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - Momo
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=50 - Elenka
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - siwa
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=2582 - Magda Stępień
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=78695 - zina
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - agata
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=50 - Wicia
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...r=asc&start=100 - ań
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...r=asc&start=125 - YolaW
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - orenda
hxxp://wegedzieciak.pl/vi...er=asc&start=25 - va
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=171921#171921 - maga
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=4715&postdays=0&postorder=asc&start=150 - kamma
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=4713&postdays=0&postorder=asc&start=125 - biechna

(jeśli kogoś pominęłam, to proszę na pw)


Moj poród przebeg w sumie szybko.w miare rerularne skurcze ale bardzo lekkie co 25 min miała od 11 rano.o 18 juz wiedziałam ze stanie sie dzis skurcze stały sie czestsze i intensywniejsze. o 19 przeszłam juz do sali porodowej... skurcze juz bolą, ale jeszcze do wytrzymania.. pozniej gdy juz jest ciagły skurcz naprawde boli... ale osttanie chwile podoru, juz sama akcja gdy trzeba przec... to ja juz w ogole wtdy nie czułam żadnego bólu. emocje sa tak wysokie ze mysli sie tylko o tym małym cudzie.. najlepsze przezycie na całe zycie..

Pani D. - 2017-06-11, 03:15

Nie mogę spać, to sobie popiszę. Poród mialam fantastyczny. Po przespanej nocy, po śniadaniu zaczęły się pierwsze skurcze. Od razu były one dość mocne. Przeczyscilo mnie. Wsiadlam z mężem do auta i przejechalismy 30 km na porodowke do trzebnicy. Godzinę po przyjęciu na oddział urodziłam młoda. W sumie zajęło mi to jakieś niecałe 5 godzin. Położne extra, jestem zadowolona. Młoda 55 cm i 3060 g wagi. 10 punktów. :)
panikanka - 2017-06-11, 09:42

Pani D wielkie gratulacje, super poród 😊
eM - 2017-06-11, 14:40

Pani D. gratulacje!
Super, że tak szybko.

Veronique - 2017-06-11, 21:47

Wow, gratuluje!
Czyli zdążyłaś w piątek do fryzjera? ;-)

Sonka - 2017-06-13, 09:08

Pani D., zazdroszczę tak szybkiej akcji!
I po cichu sobie też tak udanego porodu życzę ;)

Veronique - 2017-10-02, 09:51

Mój błyskawiczny poród pośladkowy

Obudziłam się rano z lekkim bólem przypominającym bol miesiączkowy (ale niezbyt silnym). Przytuliłam się do męża i Daniki, która jak co noc przyszła do naszego lozka. Powiedziałam do H ze cos pobolewa mnie brzuch ale nie jestem pewna co to oznacza. Napisałam wiadomość do położnej, która odpisała abyśmy zaprowadzili Dani do przedszkola a potem byli przed 9 rano w domu narodzin, gdzie miałam urodzić gdyby Tymonek (jeszcze wtedy nie wiadomo było ze tak będzie miał na imię) postanowił się jednak obrócić glowa w dół w ostatniej chwili. Zajęłam się wyprawieniem naszej córeczki do przedszkola, pomogłam się jej ubrać, potem zjadli razem przyszykowaną przez tatę owsiankę (ja wyjątkowo kompletnie nie miałam ochoty na nic do jedzenia), dałam jej drugie śniadanko i lunch do plecaka. Po zaprowadzeniu jej do przedszkola porozmawiałam chwile z przedszkolanką o zaginionych gumowcach Daniki (które się odnalazły :-) ), ucałowałam córeczkę i pojechaliśmy do domu narodzin. Zajęło nam to około 5 min.
Gdy zobaczyłam naszą Chris, to się rozpłakałam bo nagle zaczęłam myśleć ze baby jest w pozycji poprzecznej i mogę zapomnieć o domu narodzin, ba nawet o klinice która się specjalizuje w porodach pośladkowych i ze czeka nas tylko cesarka. Chris przytuliła mnie i powiedziała ze po kształcie brzucha już widzi ze dzidziuś na pewno jest w pozycji pionowej ale musimy za pomocą usg określić gdzie ma główkę. Okazało się ze w okolicy żeber. W sumie to mnie to ucieszyło, zresztą dalej nie byłam pewna czy rodzę i myślałam ze dzidzia się jeszcze obróci. Chris zbadała szyjkę i po jej minie pomyślałam: Aha, jest taka spokojna i się uśmiecha wiec pewnie nie mam żadnego rozwarcia albo maksymalnie 1 cm.
- Weronika, masz około 7 cm rozwarcia, wsiądźcie do samochodu i prędko do kliniki! Aha, i jakby Ci pękł pęcherz płodowy, odeszły wody w trakcie jazdy i poczujesz chęć parcia, szybko dzwońcie - ja dojadę i urodzimy ambulatoryjnie - powiedziała na prawdę spokojnym głosem.
- ?! Ale ja nie mam za bardzo bóli? Jak to?
- Ciesz się ale nie zwlekajcie.
Mieliśmy co prawda wszystkie rzeczy na poród zarówno do domu narodzin jak i kliniki w samochodzie jednak nie wzięliśmy fotelika myśląc ze to na prawdę jeszcze nie czas. A ze nasz dom był po drodze, wstąpiliśmy do domu, wyjęłam jeszcze z szafy ubranko na tańce dla Dani (aby moja mama nie musiała szukać po południu).
Pojechaliśmy 30 km do kliniki. W drodze jednak zaczęłam czuć skurcze intensywnie wiec rozpłakałam się drugi raz i mówię do H:
- ale ja nie chce urodzić w samochodzie....
Hasan prosił mnie abym wytrzymała...;-)
Skurcze już były tak mocne, intensywne i częste, ze jedyne co mogłam robić gdy się pojawiały (co minutę) to tylko powolne oddychanie przeponowe w skupieniu.
Dojechaliśmy. Wody nie odeszły, nie urodziłam - jest sukces. Była godzina 9:50.
Jakoś dokustykalam do recepcji. Pani wysłała nas na drugie piętro. Ta droga od recepcji na porodówkę trwała może 3 min ale ja myślałam ze trwa wieczność. Mijali nas ludzie i widząc mnie idąca ale słaniającą się z bólu uśmiechali się ze zrozumieniem:
- H, dlaczego oni się ze mnie śmieją?!
- Kochanie, oni się uśmiechają! Wiedza co się zaraz stanie, ze pojawi się nowe życie!
Na drugim pietrze młoda dziewczyna w różowym ubranku (nasza położna, tam każda rodząca dostaje swoją położną) czekała na nas w drzwiach.
- to Pani z dzidziusiem w położeniu pośladkowym?
- Tak...niemal wypłakałam z bolu - i muszę zrobić siku...
Przedtstawila się (nie zapamiętałam imienia), zaprowadziła nas do toalety a potem naszej sali porodowej, przytulnej z zasłoniętymi zasłonkami ), lampkami solnymi, wanną, na która spojrzałam tęsknie wiedząc ze nie będę mogła z niej skorzystać...
Wskoczyłam na łóżko i ustawiłam się w pozycji na czworakach w której pozostałam kolejne 50 minut aż do urodzenia Tymonka. Przyszedł jakiś przemiły pan (pomocnik położnej? Drugi położny?) który był na prawdę miły ale jako jedyny mnie denerwował ;-) , przedstawił się, uśmiechał i powiedział, ze musi mi założyć wenflon, bo to jest jednak poród pośladkowy - wysokiego ryzyka i później może nie być czasu w bólu żeby się szamotać i zakładać. Zastanawialiśmy się z H jak tego uniknąć, nie chcieliśmy się zgodzić ale przyszła nasza położna i powiedziała ze to jest niestety wymóg do porodu pośladkowego. Na wszelki wypadek.
- okay, dobra rob - pomyślałam i podałam mu przedramię. Właśnie nadszedł mega skurcz i pan to zauważył i powiedział ze poczeka.

Poczekał, jeszcze pomagając mi oddychać widząc ze odlatuje z bólu, założył co miał założyć i poszedł. A ja wiedziałam ze ten wenflon nie będzie nam potrzebny (i nie był).
Potem przez chyba 20 minut były skurcze takie ze ledwo nad nimi planowałam. Było już 10 cm, pęcherz płodowy cały a ja nagle poczułam się wyczerpana, już chciałam położyć się na boku a tu nagle przyszedł mega skurcz na którym znów spektakularnie (jak podczas porodu Daniki) pękł pęcherz i chlusnęły wody.
- są super czyściutkie - zawołał uradowany H
Usłyszałam położną wykonująca telefon i może po około 30 sekundach wszedł do pokoju lekarz, przywitał się i przedstawił.
Zaczęły się parte. Cóż tu dużo pisać. Hardcore na całego. Za każdym razem gdy nadchodził skurcz prosiłam Hasana by mocno z całych sił ściskał moja rękę - miałam wrażenie ze to dodaje mi siły. Co prawda między nimi było na prawdę OK, żartowaliśmy z lekarzem, rozmawialiśmy o Kielcach i o drużynach piłki ręcznej. Lekarza rozbawiały moje pytania:
- Od tej chwili ile to będzie trwało?
- Teraz już możemy liczyć w minutach
- Ale bardziej 5 czy 20 minut?
- Coś pomiędzy...
- A czy możemy dzisiaj iść do domu?
- Najpierw może niech się urodzi dzidziuś a potem porozmawiamy...
No i faktycznie po 15 minutach urodziłam nóżki i pupę, po kolejnych 5 główkę.
Gdy nóżki się urodziły, zmiana temperatury i zimno jakie poczuł Tymonek sprawiło ze wyrzucił odruchowo raczki do góry. H. zauważył ze był lekko niebieskawy (nie powiedział mi tego w tym momencie) Zatem, uwaga będzie hardcore, lekarz musiał włożyć rękę i opuścić te raczki sprawnym ruchem, co uczynił, po czym na kolejnym skurczu o 10:53 urodziła się główka. Ból zniknął całkowicie. Kocham to uczucie! (tak dobrze znane z pierwszego porodu)
Od razu położyłam sie na plecach i położyłam maluszka na piersi. Przykryli nas ręcznikami i kocykiem. Do łożka wskoczył H i tulił nas oboje.
Położna powiedziała, ze dadzą mu 9 punktów (-1 za kolor), po 3 minutach dostał już 10 a w książeczce Tymonka zapisali ze ma 10. Położna czekała z nami około 20 minut na urodzenie łożyska, które się super fajnie samo urodziło (nie jak w Budapeszcie, położna je wyciągnęła w sumie na sile), po czym gdy ustało tętno, H przeciął pępowinę. Położna pobrała jeszcze z niej trochę krwi (badania wyszły super, wszystkie parametry wskazywały ze nie doszło do niedotlenienia, mimo ze te raczki w gorze sprawiły ze urodzenie się główki trochę się przedłużało (Tymonek mial tętno około 80 przez ponad 5 min) i ta interwencja "ręczna" była stety/niestety konieczna, choć nakrzyczałam na lekarza w czasie jej trwania
- Przestań!!!! ;-) Nie rób tego!!!
Położna mnie dokładnie obejrzała i powiedziała,
- super, żadnego pęknięcia :-)
Kolejna dobra wiadomość :-)
Tymon przez ponad dwie godziny cały czas był u mnie na piersiach, albo u taty, nikt go nie zabierał, nie dotykał, nie badał.
Po jakimś czasie położna przyniosła nam obiad. Wypasiony na maksa, 100 % wegetariański (ta klinika jest eko i serwują tylko wege posiłki). Oboje dość głodni zjedliśmy kotleciki orzechowo- warzywne, zupę z pietruszki, pietruszkę duszona, surówkę, budyń i ciasto. Następnie położna obejrzała maleńkiego, zmierzyła i zważyła (3200g, 48 cm, główka 34 cm) Potem tata przejął Tymonka a ja poszłam pod prysznic i zrobić siku.
Czułam się super, czułam wielka różnice po tym jak urodziła się Danika, po nacięciu i szwach ledwo mogłam chodzić. Teraz była bajka.
Potem pojechaliśmy na kilka godzin na oddział poporodowy, poleżeliśmy z 5 godzin i puścili nas do domu po konsultacjach z pediatra i ginekologiem. W sumie mogliśmy jechać wcześniej ale lekarze byli zajęci - wiec czekaliśmy głównie na nich.
To było niesamowite doświadczenie. Ekspresowe. Intensywne. Piękne. Cala akcja odkąd poczułam bole miesiączkowe trwała 3 godziny a taki prawdziwy ból, może 1,5 h max. Nie roztrząsam już dlaczego Tymon wybrał sobie taka pozycje do narodzin (a przed porodem bardzo to okupowało moja głowę) tylko cieszę się, ze dane mi było urodzić go w ten sposób, naturalnie bez żadnych leków, interwencji itp.
A nawet podoba mi się teraz, ze wybrał sobie taki oryginalny sposób, ponoć tylko 3 procent dzieci właśnie tak ustawia się do porodu. I w większości przypadków nie da się ustalić dlaczego, chociaż moja położna mówi ze może tak bardzo dawało mu poczucie bezpieczeństwa bicie mojego serca ze nie chciał się od tego dźwięku oddalać.
H był wielkim wsparciem dla mnie. Już drugi raz był ze mną w tych chwilach i czuję, ze jesteśmy jeszcze bliżej.
A Tymon czuje się mega dobrze w jego ramionach, jest bardzo spokojny i najczęściej od razu odlatuje w sen.

Już myślę o następnym dziecku, chyba mnie pogrzało!


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group