wegedzieciak.pl wegedzieciak.pl
forum rodzin wegańskich i wegetariańskich

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
"Prawda o firmach farmaceutycznych.Jak nas oszukują....
Autor Wiadomość
krzysztof

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 30 Wrz 2008
Posty: 259
Wysłany: 2012-04-07, 17:44   "Prawda o firmach farmaceutycznych.Jak nas oszukują....

WITAM :->

"Prawda o firmach farmaceutycznych.Jak nas oszukują i co z tym robić."Marcia Angell - skrócona wersja książki "The Truth About the Drug Companies".
Suplement do „Aptekarza” Vol 13 (2005) ISSN 1230-8730
hxxp://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:yKlsHHtsTL8J:www.tfe.edu.pl/aptekarz/Aptekarz-2005-13-suplement.pdf+&hl=pl&gl=pl
hxxps://docs.google.com/viewer?a=v&q=cache:yKlsHHtsTL8J:www.tfe.edu.pl/aptekarz/Aptekarz-2005-13-suplement.pdf+&hl=pl&gl=pl&pid=bl&srcid=ADGEESisVyOmX9vycLGVfutCGZum8FBrZeoOwxAHYjmKehnEzelYDoTSa0fAzpktQbaQ79NcnDft59seAKXkYN3j1IlsRJEJ9N5kLhdtTZw_JjWkvmBhIZ9blWU_tNHT0HJvaFwJ-Ajc&sig=AHIEtbSN_cVy4_meK4hAY0W4KpqB_HaDUQ
hxxp://www.scribd.com/doc/76294733/Aptekarz-2005-13-suplement
hxxp://www.tfe.edu.pl/aptekarz/Aptekarz-2005-13-suplement.pdf

Kilka wybranych fragmentów
Cytat:
Od Redakcji „Aptekarza”
Książka „The Truth About the Drug Companies” jest par excellence amerykańska, ale zasługuje na popularyzację w każdym kraju, również w Polsce. Autorka, dr Marcia Angell, podjęła trud poinformowania społeczeństwa o postępującej dekadencji medycyny i farmacji, a nawet etyki środowisk odpowiedzialnych za zdrowie – wskutek rosnących wpływów środowiska biznesu farmaceutycznego.
Firmy farmaceutyczne osiągnęły taki poziom potęgi i bogactwa, że wymknęły się spod kontroli. Głoszą, że jakoby robią leki innowacyjne, a w istocie wprowadzają na rynek nowe medykamenty mniej wartościowe od starych (już istniejących), i korzystając z praw wyłącznych (patenty) pobierają zawrotne ceny.
Na łamach „Aptekarza” od lat staramy się głosić prawdę o rynku leków,aby marnotrawstwo pieniędzy było jak najmniejsze i wskutek tego możliwości stosowania najlepszych środków leczniczych zadowalające. Przeto postanowiliśmy wykorzystać głos dr. Angell. Wydaje się on bardzo przekonujący. Autorka przez ostatnie dwie dekady była redaktorem naczelnym„The New England Journal of Medicine”, jednego z najwyżej cenionych czasopism naukowych branży zdrowotnej na świecie. Ta funkcja dawała jej dobry wgląd w działalność przemysłu leków, wyższych uczelni, szpitali klinicznych, administracji ochrony zdrowia. Nie jest kupcem, przemysłowcem, politykiem. Patrzy na lek i zdrowie z pozycji niezależnego pracownika naukowego (obecnie emerytowana w Redakcji, pracuje w Harvard Medical School w Cambridge, Massachusetts, USA). Może okazać się bardzo wartościowym źródłem informacji również w naszym kraju, gdzie po kilkudziesięciu latach kagańca założonego prawdzie, z oszołomami antykapitalistycznymi, teraz mamy wielu oszołomów prokapitalistycznych, od których znów prawdy dowiedzieć się nie sposób. A prawda o lekach jest nam bardzo potrzebna. Jeśli w zamożnych Stanach Zjednoczonych miliony ludzi cierpią nie dostatek leków tylko i wyłącznie z powodu pazerności przemysłu, to co nam grozi w niezamożnej Polsce, gdy jej nie pohamujemy? Starajmy się znać zagrożenie, aby móc mu przeciwdziałać.
Czytelnik niech nam wybaczy, że nie dajemy mu całego dzieła in extenso. Dokonaliśmy skrótów, starając się oddać wiernie myśli najważniejsze. Chodziło nieco o zmniejszenie kosztu edycji. Przecież gros nakładu"Aptekarza" dystrybuuje się za darmo. Głównie jednak kierowaliśmy się instynktem politycznym.
Robimy wydanie polskie nie tylko dla naukowców. Oni mogą i potrafią sięgnąć do anglojęzycznego oryginału. Nam chodzi o dotarcie do polityków, funkcjonariuszy państwowych, działaczy partyjnych, profesorów medycyny, farmacji, ekonomii, dziennikarzy, którzy nie mają czasu aż tyle, by czytać branżowe książki 300-stronnictowe. Wielu z nich nawet naszej skróconej wersji nie przeczyta. Dla nich sporządzimy skrót z myślą pozyskania jak najwięcej sojuszników dla sprawy „Leki dla Wszystkich”.

Wstęp: Leki są różne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5
1. $ 200 miliardowy kolos . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9
2. Tworzenie nowego leku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18
3. Ile przemysł farmaceutyczny rzeczywiście wydaje na R&D? . . . . . 24
4. W tym rzecz, jak innowacyjny jest ten przemysł . . . . . . . . . . . . . . . 29
5. Leki „me-too” – główny biznes przemysłu farmaceutycznego . . . 39
6. Jak dobre są nowe leki?. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 46
7. Trudna sprzedaż – przynęty, łapówki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55
8. Maskowanie marketingu edukacją . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 60
9. Maskowanie marketingu badaniami naukowymi . . . . . . . . . . . . . . 67
10. Sztuczki patentowe – rozciąganie monopoli . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70
11. Kupowanie wpływów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 77
12. Czy bal się kończy? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 82
13. Jak uratować przemysł farmaceutyczny i odzyskać
nasze pieniądze? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87
Piśmiennictwo


Retoryka versus realizm (gadanie a rzeczywistość)
Poruszająca retoryka ma bardzo mało wspólnego z rzeczywistością.
Po pierwsze, R&D jest relatywnie małą częścią budżetów wielkich koncernów farmaceutycznych, skarłowaciałą przez ich ogromne wydatki na marketing i zarządzanie, mniejszą nawet niż zyski. W rzeczywistości, rok po roku, przez ponad dwie dekady przemysł farmaceutyczny był dalece najbardziej dochodowym w Stanach Zjednoczonych. (W 2003 r. po raz pierwszy stracił pierwszą pozycję na rzecz produkcji ropy naftowej i banków komercyjnych). Ceny pobierane przez wytwórców mają mały związek z kosztem wytworzenia i mogłyby zostać drastycznie obcięte bez najmniejszgo zagrożenia dla R&D.
Po drugie, przemysł farmaceutyczny nie jest szczególnie innowacyjny.Trudno uwierzyć, ale tylko garstka naprawdę ważnych leków została w ostatnich latach wprowadzona na rynek, i one głównie opierały się na badaniach finansowanych przez podatników w wyższych uczelniach, małych firmach biotechnologicznych oraz Państwowych Instytutach Zdrowia (NIH). Ogromna większość „nowych” leków to nie są nowe leki, tylko odmiany starych leków, obecnych na rynku. Są one nazywane „me-too” drugs – ja też lek. Mają na celu zagarnięcie części lukratywnego rynku leku bestsellera przez wyprodukowanie czegoś bardzo podobnego. Na przykład mamy teraz sześć statyn do obniżania poziomu cholesterolu, wszystkie są wariantami pierwszej:
Mevacor (lovastatina), Lipitor (atorvastatina), Zocor (simvastatina), Pravachol (pravastatina), Lescol (fluvastatina) i najnowszy Crestor (rosuvastatina). Dr Sharon Levine, zastępca dyrektora Kaiser Permanente Medical Group, ujął to tak: „Gdybym był producentem i mógłbym, zmieniwszy molekułę, uzyskać następne dwadzieścia lat ochrony patentowej, po czym namówić lekarzy do ordynowania innej opatentowanej formy omeprazolu (Nexium zamiast Losec), albo tygodniowej, a nie dziennej dawki Prozacu (fluoxetiny), kiedy mój stary patent wygasa – po cóż miałbym wydawać pieniądze na dużo mniej pewne próby zrobienia nowego leku?”6
Po trzecie, przemysł farmaceutyczny z trudem można uznać za model amerykańskiej wolnej przedsiębiorczości. Z pewnością przemysł ma swobodę w podejmowaniu decyzji, które leki robić (na przykład me-too zamiast innowacyjnych), może nieskrępowanie pobierać ceny tak wysokie, jakie handel może znieść, ale jest bezwzględnie zależny od monopoli gwarantowanych przez rząd – w formie patentów oraz w formie wyłącznych praw sprzedaży FDA (Food and Drug Administration). Przemysł nie jest szczególnie innowacyjny w opracowywaniu nowych leków, ale jest wysoce innowacyjny i agresywny przy wymyślaniu dróg powiększania uprawnień monopolistycznych.
Nie ma nic szczególnie amerykańskiego w tym przemyśle. Tak jest w skali globalnej. Z grubsza połowa największych firm jest ulokowana w Europie (dokładna liczba zmienia się wskutek fuzji). ....

Dominowanie
Tak jak w latach 1980-1990 zyski podskoczyły w zawrotnym tempie,tak wzrosła opieka polityczna nad firmami farmaceutycznymi. Do 1990 r.przemysł przybrał obecny status jako profesji z bezprzykładnym wpływem n swą własną sytuację. Na przykład, jeśli mu się coś nie podoba w FDA,federalnej agencji uprawnionej do regulowania biegu spraw, przemysł mógł ten bieg zmieniać poprzez bezpośredni nacisk na FDA lub przez
swych przyjaciół w Kongresie. Dziesięć czołowych koncernów (wraz z europejskimi) miały zyski wynoszące prawie 25% wartości sprzedaży w 1990 r. Z wyjątkiem spadku stopy zysku w czasie projektu reformy ochrony zdrowia Billa Clintona, utrzymywały się na tym poziomie przez całą dekadę.
Naturalnie, w wielkościach bezwzględnych, jako że sprzedaż rosła, wzrastały też zyski. W 2001 r. dziesięć największych amerykańskich firm farmaceutycznych wg listy Fortune 500 zajmowało dużo wyższą pozycję pod względem zysku netto w porównaniu z innymi amerykańskimi przemysłami,czy to licząc od sprzedaży – 18,5%, od aktywów – 16,3%, od akcji współwłaścicieli – 33,2%. To są zadziwiające marże. Dla porównania,średnia stopa zysku netto dla wszystkich innych przemysłów wg Fortune 500 była tylko 3,3% sprzedaży. Daleko za farmacją były banki handlowe,wielce ustosunkowane, z zyskiem netto 13,5% obrotów. W roku 2002, w roku ekonomicznego regresu, big pharma wykazała tylko nieznaczny spadek zysków, z 18,5 do 17,0% wartości sprzedaży.
Najbardziej wstrząsającym faktem 2002 r. był ten, że połączone zyski 10 firm farmaceutycznych w Fortune 500 ($ 35,9 mld) były większe niż wszystkich pozostałych 490 wielkich firm ($ 33,7 mld).
Nakłady przemysłu farmaceutycznego na badania i rozwój (R&D), choć duże, były o wiele mniejsze niż zyski. W dziesięciu czołowych firmach wynosiły one tylko 11% wartości sprzedaży w 1990 r. i wzrosły do 14% w 000 r. Największą pozycją w budżecie nie jest ani R&D, ani zysk, lecz „marketing and administration”, kategoria ekonomiczna różniąca się nieco w różnych przedsiębiorstwach. W 1990 r. około 36% przychodów ze sprzedaży szło na tę kategorię wydatków i proporcja była podobna przez całą dekadę. Pamiętajmy, że to jest dwu i pół krotność wydatków na R&D.
Dane te są zaczerpnięte z rocznych raportów spółek giełdowych dla Securities and Exchange Commission (SEC) i dla akcjonariuszy, ale co się księguje do poszczególnych kategorii bilansu, nie jest całkiem pewne.
Firmy starają się nie ujawniać całej prawdy. Budzi to podejrzenie, że do R&D włącza się wiele wydatków marketingowych. Z drugiej strony, „marketing and administration” jest gigantyczną czarną skrzynką, która obejmuje „edukację”, reklamę, promocję, koszty usług prawnych oraz zarobki dyrekcji, które są ogromne. Według raportu Families USA poprzedni przewodniczący zarządu i chief executive officer (CEO) firmy Bristol-Myers-Squibb, Charles A. Heimbold, Jr. pobrał w 2001 r. $ 74 890 918 nie licząc wartości $ 76 095 611 przyznanych mu akcji. Przewodniczący zarządu firmy Wyeth otrzymał pobory $ 40 521 011 plus akcje $ 40 629 459. I tak dalej.To jest przemysł, który obficie wynagradza siebie samego11....

2 Tworzenie nowego leku
Wprowadzenie nowego leku na rynek to długa droga. Przemysł ma co do tego rację, ale nie co do jego roli w tym procesie. Firmy farmaceutyczne wcale nie odgrywają tak wielkiej roli w badaniach i rozwoju (R&D) jak podają nam do wierzenia. Nie jest moją intencją opisywanie farmaceutycznego R&D tutaj w detalach, ponieważ nie to jest głównym celem tej książki. Chciałabym jednak pokazać jak firmy farmaceutyczne wystawiają rachunek za swe zasługi. Większość mego opisu dotyczy nielicznych leków innowacyjnych pojawiających się na rynku każdego roku. Dla licznych „me-too” leków, małych modyfikacji leków już obecnych na rynku, proces R&D jest znacznie szybszy, jako że gros roboty było już wykonane wcześniej.
Prawda o R&D
Nie można na chybił trafił badać związków chemicznych, by zobaczyć,który okaże się pomocny w leczeniu choroby. To angażowałoby nieskończenie wiele czasu i byłoby również niebezpieczne. W zamian, najwięcej czasu trzeba najpierw poświęcić na poznanie natury choroby, którą chcemy leczyć, co złego stało się w organizmie, że ją spowodowało. To rozeznanie musi być bardzo szczegółowe, zwykle na poziomie molekularnym,jeśli ma być jakaś nadzieja znalezienia leku, który będzie skutecznie i bezpiecznie ingerował w łańcuch zdarzeń odpowiedzialnych za chorobę. To co badacze mają nadzieję znaleźć, to jest jakieś ogniwo łańcucha, na który lek ma być wycelowany.
Tak więc poznawanie choroby lub stanu zdrowia jest zwykle początkiem prac badawczych, w ramach R&D, i ono może zabierać dużo czasu,niekiedy dekady. Nie ma wątpliwości, że jest to najbardziej twórcza, i najmniej pewna, część procesu R&D. Wbrew propagandzie przemysłu jest ona niemal zawsze wykonywana w uniwersytetach lub rządowych laboratoriach badawczych, albo w kraju, albo za granicą. W Stanach Zjednoczonych jest przeważnie finansowana przez Państwowe Instytuty Zdrowia (NIH –National Institutes of Health)1.
Z chwilą gdy badania podstawowe osiągną punkt krytyczny, co oznacza,że choroba zostanie zupełnie dobrze poznana, a także możliwe sposoby jej leczenia lub łagodzenia, poszukiwanie idzie w kierunku odkrycia lub zsyntetyzowania molekuły, która wykona zadanie i będzie bezpieczna w użyciu.
To jest część „development”, rozwoju, w ramach R&D, i właśnie tu włączają się firmy farmaceutyczne, czasem wcześnie, czasem w ostatniej chwili.
Część druga R&D, zwana „development” – rozwój, sama dzieli się na dwa etapy: przedkliniczny i kliniczny. Etap przedkliniczny obejmuje znalezienie obiecujących substancji –kandydatek na leki, i następnie badanie ich własności na zwierzętach i kulturach komórkowych. Firmy posiadają obszerne biblioteki leków kandydatów – molekuł, które obecnie mogą być przesiane komputerowo, czy celują w piętę Achillesa wykrytą w badaniu podstawowym. Ponadto, nowe cząsteczki chemiczne mogą być zsyntetyzowane lub wyekstrahowane z surowców zwierzęcych, roślinnych lub mineralnych. Tylko niewielki ułamek kandydatów na leki przechodzących etap przedkliniczny będzie badany na ludziach, w najważniejszym etapie klinicznym (o tym więcej potem). Przemysł farmaceutyczny mówi, że tylko jeden na pięć tysięcy kandydatów na leki staje się lekiem2, jeden na tysiąc przeżywa testy przedkliniczne, a z nich jeden na pięć – testy kliniczne. Paradoksalnie – choć to jest najmniej twórcza część procesu – badanie kliniczne jest najdroższe. Przeto ogromna większość kandydatów na leki jest odsiewana bardzo wcześnie, zanim zostaną w nie zainwestowane duże pieniądze.
Badania i rozwój w firmach biotechnologicznych są podobne pod różnymi względami do R&D w wielkich firmach farmaceutycznych. Tylko że zamiast produkować małe cząsteczki sposobami chemicznymi koncentrują się na robieniu bardzo wielkich molekuł, jak proteiny lub hormony, poprzez zastosowanie żywych biologicznych sposobów, często z zastosowaniem technologii rekombinacji DNA. Co więcej, do tej pory nie ma przemysłu robiącego biotechnologicznie produkty generyczne, a zatem prawa monopolistyczne są nieograniczone. Różnice między firmami farmaceutycznymi i biotechnologicznymi są zamazane i obecnie największe firmy biotechnologiczne są członkami wspólnej grupy przemysłowo-handlowej Pharmaceutical Research and Manufacturers of America (PhRMA).
To jest bardzo zwięzły opis R&D, i jak we wszystkich zwięzłych opisach sprawy są rzadko jasno podane, bo jest wiele odchyleń i wyjątków. Ale generalna uwaga jest taka, że najdłuższa i najtrudniejsza część R&D jest na początku, jest to część badawcza, gdzie są robione podstawowe odkrycia, identyfikujące, jak i gdzie choroba lub stan zdrowia może być zaatakowany z powodzeniem przez nowy środek farmakologiczny. Wielkie firmy farmaceutyczne zwykle przykładają się do tego wysiłku bardzo mało. One są ważne w procesie R&D większości leków na końcu prac badawczych, zwłaszcza przy badaniach klinicznych.
Przykład – historia AZT
Dobrą ilustracją procesu R&D leku innowacyjnego jest historia AZT(zidovudiny), pierwszego na rynku leku do leczenia HIV/AIDS. Sprzedawany pod nazwą markową Retrovir, był początkowo robiony przez firmę Buroughs Wellcome, która później została połknięta przez dużo większą firmę brytyjską Glaxo, obecnie GlaxoSmithKline. Choć zyski szły na początku do Burroughs Wellcome, a teraz do GlaxoSmithKline, badania podstawowe i większość rozwojowych były prowadzone w laboratoriach rządowych i uniwersyteckich. Jest to historia warta opowiedzenia bardziej szczegółowo3......

Rzeczywiste źródła innowacji
Niewielka wydajność jest złem umiarkowanym. Natomiast prawdziwym skandalem jest fakt, że nieliczne leki innowacyjne pojawiające się na rynku prawie zawsze pochodzą z badań finansowanych z funduszy publicznych.W naszym kraju prawie wszystko jest sponsorowane przez PaństwoweInstytuty Zdrowia (NIH – National Institutes of Health) i robione przez uniwersytety, małe firmy biotechnologiczne albo same NIH. (Około 90% badań sponsorowanych przez NIH jest wykonywana poza murami NIH, „extra-mural”, głównie w szkołach medycznych i szpitalach klinicznych. Reszta jest dziełem naukowców NIH w campusie poza Waszyngtonem,„intra-mural”). Big pharma zaczęła polegać na badaniach finansowanych ze środków publicznych od 1980 r. zgodnie z postanowieniami ustawy Bayha-Dole`a i związanej z nią ustawy Stevensona Wydlera. Bayh-Dole ma zastosowanie głównie do badań „extramural”, Stevenson-Wydler – do „intra-mural”. To prawo, jak wzmiankowałam w Rozdziale 1, pozwala, by wyniki prac finansowanych przez NIH były patentowane i licencjonowane na wyłączność firmie farmaceutycznej w zamian za honoraria (royalties). I coraz bardziej big pharma od tego zależy – od leków licencjonowanych, którymi firmy farmaceutyczne handlują i których dodatkowe zastosowania często patentują. Czasami leki są całkowicie opracowane zanim zostaną licencjonowane, patrz casus AZT (Zidovudiny) opisanej w Rozdziale 2. W innych przypadkach leki są kupowanie przed decydującymi badaniami klinicznymi.Co najmniej trzecia część leków big pharmy jest teraz licencjonowana albo inaczej nabyta ze źródeł zewnętrznych, także z małych firm, na całymświecie4. Można sądzić, że firmy big pharmy czują się zawstydzone z tegopowodu, bo bez wątpienia skrywają to, nie podają do publicznej wiadomości, ale z pewnością będą tak czynić dalej. Bob Ingram, szef Glaxo SmithKline`a, szczerze wyznał dziennikarzowi „The Wall Street Journal”:„Nie zamierzamy lokować pieniędzy wewnątrz firmy, jeśli są dobre miejsca na zewnątrz”5. Ubolewając, że Glaxo uzyskało tylko 17% przychodów z leków licencjonowanych, gdy Pfizer – 30%, a Merck – 35%, powiedział,że jego firma „pragnie osiągnąć podobny poziom”. Wielkie firmy farmaceutyczne konkurują nie tyle wynajdywaniem nowych leków, co szukaniem ich na licencję ze źródeł zewnętrznych. Spójrzmy na kilka z wielu ważnych leków nie odkrytych przez big pharmę.
Taxol (paclitaxel)
Weźmy przypadek Taxolu, najlepiej sprzedającego się w historii leków na raka7. Obecnie używany do leczenia nowotworów jajnika, piersi i płuc, został pozyskany w latach 1960-tych z kory cisu w rejonie Pacyfiku. Wszystkie badania przez prawie trzydzieści lat były dokonywane lub finansowane przez Państwowy Instytut Raka (NCI – National Cancer Institut) za $ 183 mln uzyskanych od podatników. W 1981 r. Bristol-Myers Squibb zawarł układ o współpracy w R&D, co było możliwe po ustawie Stevensona-Wydlera. Częścią biznesu ze strony BMS było dostarczenie do NCI 17 kg paclitaxelu (kupionego od firmy chemicznej). Żadnej naiwności w tym nie było. W 1992 r. po zaaprobowaniu Taxolu przez FDA do leczenia raka jajnika na podstawie danych badań NIH,BMS otrzymał pięcioletnią wyłączność na sprzedaż leku. Poważnym problemem dla BMS było tylko to, że cisu było mało. Wówczas NIH sfinansował prace naukowców z Florida State University, którzy opracowali metodę syntezy paclitaxelu. BMS szybko ją kupił za honorarium (royalties). Tu znów firma nie wykazała naiwności. Światowa sprzedaż Taxolu generowała firmie BMS $ 1-2 mld rocznie, a ona płaciła uniwersytetowi dziesiątki milionów. Historia Taxolu jest pierwszorzędnym przykładem opłaconych przez podatników badań do wykrycia wartościowego i lukratywnego leku, który zostaje dany jako podarek wielkiej firmie farmaceutycznej do eksploatacji handlowej i dalszego rozwoju8. Społeczeństwo płaci drugi raz, kiedy kupuje Taxol po zawrotnej cenie, którą BMS pobiera za lek, którego ani nie odkrył, ani nie opracował....
Epogen (epoetina alfa)
Weźmy przykład Epogenu, leku innowacyjnego do leczenia anemii u pacjentów z niewydolnością nerek9. Technicznie Epogen jest produktem biologicznym, a nie lekiem, ponieważ jest on naturalną substancją wytwarzaną w ustroju, hormonem produkowanym w nerkach, który przyczynia się do produkcji czerwonych ciałek krwi. Ten hormon, zwany epoetiną (dawniej erythropoietiną), był odkryty w 1976 r. przez Eugene Goldwassera w Univer-sity of Chicago po wielu pracach podstawowych zrobionych w kilku innych laboratoriach akademickich, które wykazały, że nerki muszą produkować....
Gleevec (imatinib)
Historia leku Gleevec jest nieco odmienna10. Tu firma farmaceutyczna Novartis opracowała substancję, opatentowała i trzymała na półce. Jej użyteczność została wykryta przez uniwersyteckiego badacza finan-
sowanego przez NIH. Gleevec, jeden z siedmiu innowacyjnych leków 2001 r., hamuje rzadki rodzaj leukemii (białaczki), zwany białaczką szpikową przewlekłą, ma względnie mało działań niepożądanych. (Jak długo działa, jeszcze nie wiadomo, ponieważ jest bardzo nowy). Białaczka jest w istocie rodzajem raka krwi, i zanim pojawił się Gleevec,....

5 Leki „me-too”– główny biznes przemysłu farmaceutycznego
Naukowcy finansowani przez Państwowe Instytuty Zdrowia (NIH –National Institutes of Health) zwykle robią początkowe prace i dokonują
odkrycia leku. Później firmy farmaceutyczne kontynuują temat i eksploatują wynalazki1.Jak widzieliśmy w poprzednim rozdziale, w pięciu latach 1998-2002 FDA aprobowała 415 nowych leków, z których tylko 14% było naprawdę innowacyjnych. Dalsze 9% stanowiły stare leki, ale tak zmodyfikowane, że wg FDAwnosiły poważne zmiany na lepsze. A co z pozostałymi 77%? Niewiarygodne, one wszystkie były lekami me-too, sklasyfikowanymi przez agencję jako nie lepsze od leków już istniejących.To było możliwe z powodu słabości prawa – mianowicie firmy farmaceutyczne muszą wykazać FDA, że nowe leki są „skuteczne”. Nie muszą wykazać, że są bardziej skuteczne od tych, które już są stosowane. Muszą tylko wykazać, że są lepsze od niczego3. I to jest dokładnie to, co firmy robią. W badaniach klinicznych porównują nowe leki z placebo, zamiast z najlepszymi aktualnie środkami. To jest bardzo niski płotek do przeskoczenia. W rzeczy samej na podstawie tych badań można aprobować lek, który jest gorszy od już istniejącego. Porównywanie leku z innym lekiem jest ostatnią rzeczą, której firmy pragną. Tylko wtedy, gdy podawanie chorym placebo, pozbawianie ich leczenia, byłoby ewidentnie niebezpieczne dla zdrowia,firmy zgadzają się na podawanie nowego leku obok starego. To nie zdarza się często.Defekt prawa jest kluczowy dla zrozumienia nowoczesnego przemysłu farmaceutycznego. Umożliwił jemu samemu przekształcenie się w gigantyczny me-too biznes. Gdyby firmy musiały wykazywać, że nowe leki są lepsze od starszych, byłoby dużo mniej me-too, ale nie byłoby wyboru, trzeba by rozglądać się za poważnym wynalazkiem. Spójrzmy na sposoby postępowania.
Przedłużanie patentów
Niekiedy bardzo prostą sprawą jest przedłużenie kariery finansowej wystrzałowego leku, którego ochrona patentowa zbliża się do końca –należy zrobić coś bardzo podobnego i przestawić ludzi na to nowe. To nowe musi tylko o tyle różnić się, by było patentowalne. Weźmy przykład Nexium (esomeprazolu). Nexium jest lekiem typu inhibitora pompy protonowej zrobionym przez angielską firmę AstraZeneca. Wszedł na rynek w 2001 r. kiedy Prilosec (omeprazol) kończył patent. To nie był przypadek. Prilosec (w Polsce Losec) był bestsellerem ze sprzedażą $ 6 mld rocznie. Po wygaśnięciu patentu pojawia się konkurencja wytwórców generycznych, sprzedaż leku markowego maleje. To byłaby katastrofa dla AstraZeneca.....

6 Jak dobre są nowe leki?
Skąd wiemy, że leki na receptę są dobre? Można odpowiedzieć, że lekarze nie używaliby ich, gdyby nie były dobre. Lekarze wiedzą z doświadczenia, co działa. Podobnie ich pacjenci. Jednak doświadczenie może być wysoce mylące. Założenie, że lek działa, gdy chory czuje się lepiej,nie pozwala dostrzec naturalnej poprawy mogącej nastąpić bez leku, efektu placebo, innych przypadków, w których lek może zawieść, czy możliwości lepszego działania innego leku. Dlatego Food and Drug Administration (FDA) wymaga badań klinicznych. Tylko dzięki badaniu leków na dużej liczbie pacjentów w warunkach rygorystycznie kontrolowanych możemy poznać, co działa i jak dobrze działa.
O`kay, kupujemy ten system. Jednak, musimy wiedzieć, że leki działają,ponieważ w przeciwnym razie FDA by ich nie aprobowała. Firmy farma-ceutyczne nie mogą wprowadzić nowych leków na rynek, dopóki nie przeprowadziły badań, że one są bezpieczne i skuteczne. Ale to rodzi inny problem. Czy możemy wierzyć tym badaniom? To decydujące, ostatnie stadium prac poszukiwawczych i rozwojowych (R&D) jest zwykle sponsorowane przez firmy produkujące leki. Czy są sposoby ustawienia badań klinicznych tak, by leki wydawały się lepsze, niż są? Niestety odpowiedź jest twierdząca. Badania mogą być szachrowane na wiele sposobów, i to ma miejsce ustawicznie......

Przedsiębiorstwo naukowo-badawcze
W jaki sposób lekarze dokonują wyboru leków dla swych pacjentów? Niektórzy niefortunnie uzależniają się od firmowego marketingu – będzie o tym mowa w następnym rozdziale. Ale większość lekarzy opiera się, przynajmniej częściowo, na bezstronnych źródłach informacji. Czytają czasopisma medyczne, aby dowiedzieć się o nowych badaniach i ich interpretacji, posługują się podręcznikami, aby poznać opinie autorów-ekspertów wraz z wszystkimi naukowymi dowodami; chodzą na posiedzenia i kursy ciągłej edukacji, by posłuchać tych ekspertów (“liderów myśli”) na własne uszy. Ostatnie dwa źródła są w istocie pochodnymi pierwszego. Podręczniki i myśli liderów myśli nie są lepsze niż dane, na których się opierają. A te dane pochodzą z artykułów w czasopismach naukowych.
Więc decydujące jest, by te artykuły były obiektywne. Czy są? Odpowiedź jest coraz częściej negatywna. Jak powiedziałam, większość badań leków jest sponsorowana przez firmy produkujące leki. W zasadzie sponsoring przemysłu nie znaczy, że badanie jest stronnicze. Ale teraz firmy farmaceutyczne mają znaczną kontrolę nad sposobem prowadzenia badań i ich raportowaniem. To jest nowość. Do 1980 r. badacze byli bardziej niezależni od firm finansujących prace.Firmy mogły dać grant uczelnianemu centrum medycznemu, potem stać z boku i czekać na wyniki. Mogły one mieć nadzieję, że produkt okaże się dobry, ale nie wiedziały tego na pewno. Z pewnością nie usiłowały instruować badaczy, jak prowadzić testy kliniczne....

7 Trudna sprzedaż – przynęty, łapówki
W 2001 r. firmy farmaceutyczne dały lekarzom bezpłatne próbki leków o wartości prawie $ 11 mld. Były to przeważnie najnowsze, najdroższe leki me-too. Firmy wiedzą, że próbki pełnią rolę przynęty dla lekarzy. Bezpłatne próbki nie są bezpłatne. Ich koszt jest wkalkulowany w cenę leku (firmy nie są instytucjami charytatywnymi). W tymże roku firmy farmaceutyczne wysyłały około 88.000 sprzedawców do gabinetów lekarskich z próbkami, prezentami i pogadankami o swych produktach1. Przemysł mówi, że wydano na tę działalność $ 5,5 mld. Kwota wydaje mi się zaniżona. Byłoby to tylko $ 62 500 rocznie ($ 5,5 mld: 88.000), czyli $ 5 200 miesięcznie na jednego sprzedawcę, na uposażenie, premie, koszty podróży, próbki, prezenty2. Ale jaka by to nie była kwota, płacimy ją my. Przykłady rozmachu w wydatkach:...
Wielki cel – lekarze
Reklam DTC jest wiele, ale głównym celem wysiłków marketingowych są lekarze. Oni piszą recepty. Katharine Greider w książce „The Big Fix”opisuje bardzo szczegółowo jak lekarska profesja jest przenikana marketingiem leków21. Już wzmiankowałam, że 88 000 przedstawicieli handlowych wizytuje lekarzy w ich gabinetach i szpitalach. Jeden przedstawiciel przypada na 5-6 praktykujących lekarzy22. Ci ludzie, zwani repami lub detailerami (sprzedawcami), są wszędobylscy w świecie medycznym. Zwykle młodzi, atrakcyjni i bardzo ujmujący, włóczą się po korytarzach szpitalnych w całym kraju wypatrując możliwości rozmowy z personelem, torując sobie drogę upominkami (książki, piłki do golfa, bilety na imprezy sportowe). W wielu klinikach repowie wydają regularne posiłki, by w ich trakcie omawiać leki.Repom pozwala się uczestniczyć w konferencjach, a nawet asystować przy zabiegach, przy badaniach, przy łóżku chorego. Chorzy często myślą,że to są lekarze, skoro wypowiadają się na temat leczenia23....

8 Maskowanie marketingu edukacją

Przemysł farmaceutyczny utrzymuje, że szkoli członków zawodów medycznych i szeroką publiczność w znajomości leków i stanów chorobowych przez nie leczonych. Wielu lekarzy, instytucje medyczne,wszyscy odbiorcy tej przemysłowej szczodrości wydają się w to wierzyć.Także rząd w to wierzy. Ale środki na tę „edukację” pochodzą z budżetu marketingowego firm. To powinno mówić w czym rzecz. Jak we wszystkich innych biznesach także i w farmaceutycznym istnieje nieodłączny konflikt interesów między sprzedawaniem produktów i ich ocenianiem. Na przykład Pfizer stanowczo odmawia obiektywnej informacji, jak jego Zoloft (sertralina) różni się od Paxilu (paroxetiny) firmy GSK przy leczeniu depresji.
W poprzednim rozdziale była mowa o tym, że w 2001 r. przemysł podał wielkość swoich wydatków na marketing rzędu $ 19 mld (pozostawiając około $ 35 mld zatuszowane). Przemysł twierdzi, że jego reklamy są także szkoleniowe, że ludzie dowiadują się z reklam o chorobach, o których nawet nie słyszeli (“O, reklama Clarinexu pozwoliła mi zorientować się, że mam katar sienny”). Ale w końcu przemysł przyznaje, że reklamy DTC są przede wszystkim promocyjne. Nie o tym jednak będzie mowa w tym rozdziale.
Zajmiemy się tu ogromną kwotą wydawaną na to, co firmy farmaceutyczne uważają za działalność czysto edukacyjną. Większa jej część jest skierowana do lekarzy. Nikt tego nie wie na pewno, ale prawdopodobnie mamy tu do czynienia z lwią częścią brakujących $ 35 mld w raporcie o budżecie marketingowym. Dla big pharmy bardzo ważne jest podtrzymywanie fikcji, że te pieniądze idą na szkolenie, a nie marketing. W ten sposób można uciec przed prawnym skrępowaniem kosztów. Tak jest też lepiej dla PR (public relations – publicznej reputacji)....

Firmy farmaceutyczne udają nauczycieli
Dlaczego lekarze udają, że wierzą, iż firmy farmaceutyczne zajmują się edukacją? (niektórzy może w końcu w to wierzą). Odpowiedź: to się opłaci.Składki członkowskie byłyby dużo wyższe, gdyby towarzystwa medycznenie były finansowane przez przemysł. Lekarze musieliby sami płacić za swoje nieustanne szkolenie. Ponadto utraciliby różne dochody, takie jak zwrot kosztów podróży, rozrywek, które, jak może wydaje się niektórym,przysługują z racji zawodu. Wielu lekarzy jest oburzonych posądzeniami,że mogą być kaperowani tą hojnością przemysłu. Ale przecież po co firmy farmaceutyczne wydają na nich tyle pieniędzy? Stephen Goldfinger, przewodniczący komitetu wsparcia APA, powiedział: „Firmy farmaceutyczne są amoralną kliką. One nie są dobroczynnym stowarzyszeniem. Jest wysoce nieprawdopodobne, by darowywały ogromne ilości pieniędzy bez zakulisowych intencji”10.
Big pharma, ze swojej strony, upiera się, że pełni misję edukacyjną i że może ona być oddzielona od interesów handlowych. Kodeks etyki PhRMA 2002 r. mówi o relacjach z zawodami ochrony zdrowia: „powinny być skoncentrowane na informowaniu o produktach, dostarczaniu naukowych i szkoleniowych informacji, popieraniu badań i edukacji”11.
Rząd także, wydaje się, chce akceptować fikcję, że firmy farmaceutyczne są nauczycielami. Office of the Inspector General (OIG) ostrzega, że nie wolno wobec lekarzy stosować zachęt do przepisywania poszczególnych leków lub wyrobów. Ale jednocześnie powiada: „granty i wsparcia działalności edukacyjnej organizowanej przez medyczne organizacje zawodowo-naukowe powodują niewielkie niebezpieczeństwo oszustwa lub nadużycia pod warunkiem, że grant lub wsparcie nie jest zastrzeżone lub uwarunkowane merytorycznie lub personalnie”12. Główną troską OIG jest, by „pieniądze przemysłu nie służyły jako zamaskowany kanał wynagradzania lekarzy za generowanie biznesu”13.....

9 Maskowanie marketingu badaniami naukowymi
Załóżmy, że jako wielka firma farmaceutyczna robicie lek, który został zaaprobowany do bardzo ograniczonego zastosowania – powiedzmy, że leczy chorobę dotykającą tylko 250 000 ludzi. Jak możecie uczynić z tego medykamentu ogromny produkt sprzedawany za miliard dolarów lub dwa?W zasadzie istnieją dwa sposoby.
Pierwszy polega na testowaniu go w klinikach do innych przeznaczeń. Jeśli badania wykażą, że jest skuteczny i bezpieczny, możecie prosić FDA o pozwolenie na sprzedaż do dodatkowych celów. Tak było na przykład z Taxolem (paclitaxelem) Bristol-Myers Squibba. Początkowo był aprobowany do leczenia raka jajnika, ale firma natychmiast podjęła dodatkowe badania i okazało się, że leczy także raka piersi i raka płuc. To bardzo zwiększyło rynek.
Drugi sposób to po prostu sprzedawanie leku do nieaprobowanych zastosowań, pomimo że takie postępowanie jest nielegalne. Prowadzi się badania kliniczne, których rezultaty są niewystarczające dla FDA do aprobaty, a potem „edukuje” lekarzy o jakichś wynikach pomyślnych. W ten sposób obchodzi się prawo. Możecie powiedzieć, że nie reklamujecie leku do tych nieaprobowanych zastosowań; zaledwie wspominacie lekarzom o wynikach swoich badań. Lekarz ma prawo przepisać lek na wszystko.Byłaby to pokrętna edukacja, oparta na badaniu nieprawdziwym.
Przypadek Neurontiny (gabapentiny)Parke Davis najwyraźniej zastosował drugi sposób przy swoim leku przeciwpadaczkowym, Neurontinie (gabapentinie). Parke Davis połączył się najpierw z Warner-Lambertem, poczem obie połączone firmy w 2000 r. zostały połknięte przez giganta Pfizera...



POZDRAWIAM Z ZIELONEJ GÓRY :-o
 
 
TomaszOzdowski 


Dołączył: 10 Maj 2012
Posty: 28
Skąd: Lubuskie
Wysłany: 2012-06-17, 12:37   

Witam mieszkańca Zielonej Góry :-)

Całej tej książki jeszcze nie przeczytałem ale już to co tutaj zamieściłeś powoduje moje zaciekawienie - zanosi się na bardzo ciekawą pozycję. Masz ją może w PDF-e?

Przy okazji też polecę jedną książkę o podobnej tematyce: Jerzy Maslanky "Od lekarza, do grabarza"
_________________
hxxp://zdrowieikondycja.blogspot.com]Blog PRO - Zdrowotny
hxxp://www.facebook.com/BlogPROzdrowotny/app_208195102528120]10 nawyków dla zdrowia - darmowy fragment do przeczytania
 
 
krzysztof

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 30 Wrz 2008
Posty: 259
Wysłany: 2012-06-29, 21:48   

WITAJ :-o

Pdf jest w 4 linku, powyżej.


Rzeczywiści temat ciekawy z tym,że zdecydowana większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z istnienia prostych mechanizmów ,które nie są jakąś wiedzą tajemną.
Przykładowo:
Coś dla lekarzy i przedstawiciel medycznych ( farmaceutycznych ) oraz CRA ( monitorów badań klinicznych ) :
Satysfakcja i lojalność klienta na rynku farmaceutycznym
hxxp://wysylkowa.pl/ks895644.html#wiecej
Cytat:
Zadowalanie lekarzy i budowanie relacji opartych na wzajemnym zaufaniu pomiędzy firmą produkującą leki a środowiskiem medycznym jest obecnie niezwykle istotnym celem działań marketingowych firm farmaceutycznych. W powyższym aspekcie pomiar poziomu satysfakcji lekarzy z marki produktu leczniczego i ich lojalności wobec niej powinien odgrywać istotną rolę. W książce zaprezentowano badanie empiryczne dotyczące pomiaru zadowolenia i lojalności klienta (lekarza) na rynku farmaceutycznym. Podkreślić należy, iż ma ono charakter pionierski, a zastosowana metodologia badawcza oraz sposób analizy, interpretacji i prezentacji wyników stanowiły podstawę do sformułowania modelu pomiaru i analizy satysfakcji i lojalności lekarzy wobec marki produktu leczniczego. Badania przeprowadzane zgodnie z modelem mogą stanowić ważne źródło informacji o obszarach doskonalenia firmy w aspekcie zarządzania określoną marką medykamentu, jak również dostarczą cennych informacji o charakterze współpracy konkretnej firmy farmaceutycznej ze środowiskiem medycznym. Książka powinna zainteresować osoby profesjonalnie zajmujące się marketingiem produktu leczniczego, pracownicków firm farmaceutycznych sprzedających swoje produkty na rynku polskim, środowisko medyczne, studentów marketingu i zdrowia publicznego. Ze względu na aktualną tematykę jest godna polecenia również wszystkim osobom, które zainteresowane są odpowiedzią na pytanie: dlaczego lekarz wypisał receptę na lek X skoro istnieje jego tańszy odpowiednik? Aleksandra Czerw jest adiunktem w Zakładzie Zdrowia Publicznego Akademii Medycznej w Warszawie. Od kilku lat zajmuje się problemami związanymi z marketingiem farmaceutycznym, w szczególności marketingiem produktów leczniczych wydawanych wyłącznie z przepisu lekarza. Współpracuje ze środowiskiem biznesu farmaceutycznego, przez lata pracownik firmy produkującej i sprzedającej leki w Polsce.
Cytat:

...Zadowalanie lekarzy i budowanie relacji opartych na wzajemnym zaufaniu pomiędzy firmą produkującą leki a środowiskiem medycznym jest obecnie niezwykle istotnym celem działań marketingowych firm farmaceutycznych....

Promocja jako instrument marketingu farmaceutycznego(artykuł recenzowany )
hxxp://www.swiatmarketingu.pl/index.php?rodzaj=01&id_numer=57423

Przykładowe miejsce gdzie można się wyuczyć fachu w szeroko rozumianej branży farmaceutycznej
Studia Podyplomowe "Marketing strategiczny na rynku farmaceutycznym"
hxxp://podyplomowe.ue.poznan.pl/studia.12.html


POZDRAWIAM Z ZIELONEJ GÓRY :-o
 
 
TomaszOzdowski 


Dołączył: 10 Maj 2012
Posty: 28
Skąd: Lubuskie
Wysłany: 2012-07-18, 22:03   

No i wszystko jasne. Mało istotny jest sam lek, jego działanie, ewentualna potrzeba przepisania, jego cena, (nie wspominając o efektach ubocznych itp.) - najistotniejsza jest marka i zysk!

Ostatnio taką fajną fotkę znalazłem na Facebooku i udostępniłem na Fanpage bloga PRO - Zdrowotnego, która idealnie to obrazuje.

hxxp://www.facebook.com/BlogPROzdrowotny]
_________________
hxxp://zdrowieikondycja.blogspot.com]Blog PRO - Zdrowotny
hxxp://www.facebook.com/BlogPROzdrowotny/app_208195102528120]10 nawyków dla zdrowia - darmowy fragment do przeczytania
 
 
krzysztof

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 30 Wrz 2008
Posty: 259
Wysłany: 2012-09-12, 23:01   

WITAM :-o

Dzieciaki doświadczalne [PL] - fragment ok.30 min,dokumatalny.BBC
hxxp://www.youtube.com/watch?v=xdPMGjXAjiw
Cytat:
Nad medycyną wciąż unosi się duch dr Mengele. Osierocone i porzucone dzieci, umieszczone w katolickim domu dziecka w Nowym Jorku, były karmione na siłę eksperymentalnymi lekami na AIDS, a władze miejskie pomagały w tym procederze.
Fragmenty filmu „Guinea Pig Kids", nakręconego przez BBC w 2004 r.
<object width="420" height="315"><param name="movie" value="hxxp://www.youtube.com/v/xdPMGjXAjiw?version=3&hl=pl_PL"></param><param name="allowFullScreen" value="true"></param><param name="allowscriptaccess" value="always"></param><embed src="hxxp://www.youtube.com/v/xdPMGjXAjiw?version=3&hl=pl_PL" type="application/x-shockwave-flash" width="420" height="315" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true"></embed></object>

New York's HIV experiment
hxxp://news.bbc.co.uk/2/hi/programmes/this_world/4038375.stm
Strona filmu
hxxp://www.guineapigkids.com/


POZDRAWIAM Z ZIELONEJ GÓRY :->
 
 
krzysztof

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 30 Wrz 2008
Posty: 259
Wysłany: 2013-12-15, 22:53   

Cześć :-o

Kilka słów w temacie przez pryzmat antydepresantów i psychiatrii choć nie tylko :
"Koncerny farmaceutyczne i lekarze. Historia korupcji", wybór profesor Jerzy Mellibruda ,Tłumaczenie -Maksymilian Sielicki
hxxp://www.psychologia.edu.pl/obserwatorium-psychologiczne/1808-koncerny-farmaceutyczne-i-lekarze-historia-korupcji.html
Cytat:
Senator Charles Grassley, republikanin zasiadający w senackiej Komisji Finansowej, niedawno przeprowadził śledztwo w sprawie powiązań między przemysłem farmaceutycznym a pracującymi naukowo lekarzami, od których w dużej mierze zależy rynkowa wartość leków na receptę. Nie musiał szukać zbyt głęboko.

Weźmy przypadek dr Josepha L. Biedermana, profesora psychiatrii na Harvard Medical School oraz kierownika wydziału psychofarmakologii na Massachusetts General Hospital w Harvardzie. Głównie dzięki niemu dzieci mające 2 lata i młodsze, są obecnie diagnozowane z zaburzeniem afektywno-dwubiegunowym i leczone koktajlem bardzo mocny leków, z których wiele nie zostało zaaprobowanych przez Food and Drug Administration (FDA) do tego celu, i z których żaden nie został zaaprobowany dla dzieci poniżej 10 roku życia.

Przepisy mówią, że lekarze mogą zalecać leki, które zostały już dopuszczone dla jakiegoś celu, na dowolny inny wybrany przez siebie cel, aczkolwiek takie zalecenie powinno opierać się na opublikowanym w pracy naukowej dowodzie. W podanym przypadku tak nie jest. Własne badania Biedermana nad lekami, które zaleca dla leczenia dziecięcego zaburzenia afektywno-dwubiegunowego są, jak podsumował „The New York Times” opinię jednego z ekspertów: „tak nieduże i luźno zaprojektowane, że na ich podstawie właściwie nie można wyciągnąć żadnego wniosku”.

W czerwcu senator Grassley ujawnił, że przedsiębiorstwa farmaceutyczne, wliczając w to, te, które produkują leki zalecane przez Biedermana na dziecięce zaburzenie afektywno-dwubiegunowe, zapłaciły mu w latach 2000-2007 ponad półtora miliona dolarów za konsultacje i przemowy. Dwóch z jego współpracowników otrzymało podobną ilość pieniędzy. Po ujawnieniu tych informacji, kierownik Massachusetts General Hospital oraz przewodniczący szpitalnej organizacji lekarskiej wysłali list do pracujących w szpitalu lekarzy, w którym wyrazili nie swoje oburzenie wobec ogromu konfliktu interesów, ale współczucie dla beneficjentów: „Wiemy, że jest to niezwykle bolesny okres dla tych lekarzy i ich rodzin, składamy im wyrazy współczucia”.

Weźmy inny przykład. Dr Alan F. Schatzberg, kierownik wydziału psychiatrii Stanforda, a także prezydent-elekt Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Senator Grassley ujawnił, że Schatzberg posiadał akcje Corcept Therapeutics o wartości ponad 6 milionów dolarów. Firma ta, której Schatzberg był jednym z założycieli, prowadzi testy nad mifepristone – lekiem aborcyjnym, znanym również pod nazwą RU-486 – jako nad środkiem przeciwko depresji psychotycznej. W tym samym czasie Schatzberg był głównym badaczem w projekcie National Institute of Mental Health, w którym zajmowano się badaniami nad mifepristone; był także współautorem trzech prac naukowych na ten temat. W oświadczeniu opublikowanym w końcu czerwca, Stanford oznajmiło, że nie widzi nic nieprawidłowego w tej sytuacji, aczkolwiek miesiąc później rada uniwersytetu ogłosiła, że tymczasowo odsuwa Schatzberga od funkcji głównego badacza „aby wyeliminować nieporozumienia”.

Przypuszczalnie najwyraźniejszy przypadek ujawniony przez senatora Grassleya dotyczy dr Charlesa B. Nemeroffa, kierownika wydziału psychiatrii na Emory University, a także, podobnie jak Schatzberg, redaktora wpływowego podręcznika pt. Textbook of Psychopharmacology. Nemeroff był główym badaczem w czasie 5-letniego projektu National Institute of Mental Health o budżecie 3,95 miliona dolarów – z czego 1,35 miliona poszło do Emory na koszty ogólne – którego celem było badanie kilku leków firmy GlaxoSmithKline. Umowa z uniwersytetem i przepisy państwowe wymagały, by ujawniać władzom Emory University dochód z GlaxoSmithKline, Emory zaś było zobowiązane zgłaszać kwoty większe niż 10 tysięcy dolarów rocznie do National Institutes of Health, a także wykrywać i usuwać ewentualne konflikty interesów.

Jednak według senatora Grassleya, który porównywał zapisy Emory z zapisami przedsiębiorstwa, Nemeroff nie zgłosił około 500 tysięcy dolarów, które otrzymał od GlaxoSmithKline za wygłoszenie dziesiątków przemów promujących leki tej firmy. W czerwcu 2004 roku, po roku trwania projektu, Emory przeprowadziło własne dochodzenie dotyczące działań Nemeroffa i wykazało wielokrotne pogwałcenie przepisów. Nemeroff odpowiedział zapewniając Emory w oświadczeniu: „Ze względu na projekt NIMH/Emory/GSK, ograniczam swoje usługi konsultacyjne dla GSK do wymiaru 10 tysięcy dolarów rocznie. Poinformowałem GSK o tej decyzji”. Jednak tego samego roku, otrzymał ponad 171 tysięcy dolarów od tej firmy, choć do Emory zgłosił jedynie 9999 dolarów – dolar mniej od dolnego progu raportowania wydatków dla National Institutes of Health.

Emory odnosiło korzyści dzięki Nemeroffowi. Powstaje przez to pytanie, czy ich niedbały nadzór wynikał z konfliktu interesów. Jak podaje Gardiner Harris w „The New York Times”, sam Nemeroff podkreślił swoją wartość dla Emory w liście z 2000 roku do dziekana szkoły medycznej, w którym uzasadnił swoje członkostwo w dwunastu radach doradczych różnych korporacji następująco:

Z pewnością pamiętacie, że Smith-Kline Beecham Pharmaceuticals przekazało dotację na rzecz wydziału. Jest spore prawdopodobieństwo, że Janssen Pharmaceuticals również to uczyni. Ponadto, Wyeth-Ayerst Pharmaceuticals ufundowało nagrodę Research Career Development dla wydziału, poprosiłem także AstraZeneca Pharmaceuticals oraz Bristol-Meyers [sic] Squibb o to samo. Częścią ich uzasadnienia dla sponsorowania naszego wydziału w ten sposób była moja praca w radach doradczych.

Opisani psychiatrzy zostali wskazani przez senatora Grassleya, więc uwaga prasy skoncentrowała się na nich, ale podobne konflikty interesów występują powszechnie w medycynie. (Senator zwrócił się obecnie w stronę kardiologów.) W istocie, większość lekarzy przyjmuje pieniądze lub prezenty od firm farmaceutycznych w ten lub inny sposób. Wielu opłaca się jako konsultantów, mówców na spotkaniach organizowanych przez te firmy, jako autorów-widmo artykułów naukowych napisanych przez przedsiębiorstwa farmaceutyczne albo ich agentów, jako rzekomych „badaczy”, których wkład naukowy często sprowadza się do przepisania leku pacjentowi i przesłania przedsiębiorstwu zdawkowej informacji. Wielu lekarzom funduje się obiady i daje inne rodzaju korzyści. Ponadto, przedsiębiorstwa farmaceutyczne subsydiują większość spotkań organizacji zawodowych i większość kontynuujących naukę lekarzy.

Nikt nie wie, ile pieniędzy trafia w ręce lekarzy od firm farmaceutycznych, ale z rocznych raportów największych 9 amerykańskich firm, że jest to kwota wynosząca dziesiątki miliardów dolarów rocznie. W ten sposób przemysł farmaceutyczny uzyskał ogromną kontrolę nad tym, jak lekarze oceniają i wykorzystują ich produkty. Jego głębokie powiązania z lekarzami, w szczególności ze starszą kadrą w prestiżowych akademiach medycznych, wpływa na wyniki badań, sposób praktykowania medycyny, a nawet definicję tego, co stanowi chorobę.

Weźmy dla przykładu próby kliniczne, w których leki testuje się na ludziach. Zanim nowy lek można wprowadzić na rynek, producent musi wykonać próby kliniczne, aby pokazać dla Food and Drug Administration, że lek jest bezpieczny i skuteczny, zazwyczaj w porównaniu z placebo. Rezultaty wszystkich prób (może być ich wiele) przesyła się FDA, a jeśli jedna lub dwie próby są pozytywne – tzn. jeśli wykazują skuteczność bez poważnego ryzyka – lek jest zwykle aprobowany, nawet jeśli wszystkie inne próby są negatywne. Leki aprobuje się jedynie dla specyficznego użytku – przykładowo, do leczenia nowotworu płuc; nielegalne jest, aby przedsiębiorstwa promowały je dla jakiegokolwiek innego użytku.

Lekarze jednak mogą przepisywać leki poza ich standardowymi zaleceniami. Być może nawet połowa wszystkich recept jest przepisywana dla celów, dla których lek nie został stworzony. Po trafieniu leków na rynek, firmy w dalszym ciągu prowadzą próby kliniczne, czasami, by uzyskać aprobatę FDA dla dodatkowego użytku, czasami, by zademonstrować przewagę nad konkurencją, a często po to, by dać lekarzom wymówkę, by mogli przepisywać lek pacjentom.

Ponieważ koncerny farmaceutyczne nie mają bezpośredniego dostępu do osób badanych, muszą zlecać prowadzenie prób klinicznych szkołom medycznym, w których badacze biorą pacjentów z szpitali i klinik, albo z prywatnych przedsiębiorstw badawczych (CRO), w których zadanie zebrania osób badanych należy do lekarzy pracujących w biurach. Chociaż firmy typu CRO są zazwyczaj szybsze, sponsorzy często preferują współpracę ze szkołami medycznymi, częściowo dlatego, że dzięki temu badania są brane poważniej, ale głównie dlatego, to daje im dostęp do bardzo wpływowych lekarzy pracujących na uniwersytetach – nazywanych w przemyśle „liderami myśli” albo „kluczowymi liderami opinii”. Są to ludzie, którzy piszą podręczniki i artykuły naukowe z medycyny, wydają praktyczne wskazówki (rekomendacje w stosunku do leczenia), pracują w FDA albo zasiadają w innych państwowych agendach doradczych, kierują stowarzyszeniami zawodowymi, przemawiają na niezliczonych spotkaniach i kolacjach, które odbywają się co roku w celu przekazania klinicystom informacji an temat leków na receptę. Opłacanie „kluczowych liderów opinii” takich jak dr Biederman jest warte każdego wydanego centa.

Kilka dekad temu, szkoły medyczne nie zawiązywały wielkich umów finansowych z koncernami farmaceutycznymi, a badacze, którzy prowadzili sponsorowane przez firmy badania, generalnie nie mieli z nimi powiązań. Jednak owe szkoły mają dziś wielorakie powiązania z tym przemysłem i nic nie daje im moralnego prawa, aby sprzeciwiać się temu, by ich kadra zachowywała się w ten sam sposób. Niedawna ankieta pokazała, że około 2/3 akademickich ośrodków medycznych posiada jakiś kapitał ulokowany w przedsiębiorstwach, które sponsorują badania w tej samej instytucji. Badanie dotyczące kierowników wydziałów szkół medycznych pokazało, że 2/3 otrzymywało pieniądze od koncernów farmaceutycznych przeznaczone dla wydziału, a 3/5 otrzymywało osobisty dochód. W latach 80. XX wieku szkoły medyczne zaczęły wydawać wskazówki odnośnie postępowania względem konfliktu interesów, ale są one bardzo różne, ogólnie raczej mało restrykcyjne i luźno przestrzegane.

Ponieważ koncerny farmaceutyczne sponsorują badania pod warunkiem, że będą miały dostęp do całego procesu fundowanych przez siebie badań, mogą z łatwością wpłynąć na wyniki w celu przedstawienia swoich leków jako lepsze i bezpieczniejsze, niż w rzeczywistości. Przed latami 80. całą odpowiedzialność za prowadzenie badań pozostawiali w rękach badaczy uniwersyteckich, ale obecnie pracownicy koncernów, albo ich agenci, często projektują badania, przeprowadzają analizy, piszą prace, a także decydują, czy i w jakiej formie opublikować wyniki. Czasami kadra akademicka, która prowadzi badania, jest niczym więcej jak tylko wynajętymi pracownikami, którzy dostarczają pacjentów i zbierają dane według instrukcji koncernów.

W świetle tej kontroli i konfliktu interesów, które przenikają cały proces badawczy, nie jest zaskakujące, iż sponsorowane przez koncerny badania, publikowane w pismach medycznych, konsekwentnie przedstawiają leki sponsorów w dobrym świetle – głównie dlatego, że wyniki negatywne nie są publikowane, wyniki pozytywne są wielokrotnie publikowane w nieco zmienionych formach, a wyniki negatywne przedstawia się tak, aby było w nich również coś pozytywnego. Przegląd 74 prób klinicznych dla antydepresantów pokazał, że 37 z 38 pozytywnych badań zostało opublikowanych. Jednak z 36 negatywnych badań, 33 albo nie zostało opublikowanych, albo zostało opublikowanych w takiej formie, która przedstawiała w nich coś pozytywnego. Częstą praktyką jest zmiana przedmiotu zainteresowania artykułu naukowego z zamierzonego skutku leku na inny, który wydaje się być korzystniejszy.

Zatajanie niekorzystnych badań jest przedmiotem interesującej książki Alison Bass pt. Side Effects: A Prosecutor, a Whistleblower, and a Bestselling on Trial. Przedstawia ona, jak brytyjski gigant lekowy GlaxoSmithKline krył dowody tego, że znakomicie sprzedający się antydepresant o nazwie Paxil, jest nieskuteczny oraz potencjalnie szkodliwy dla dzieci i nastolatków. Bass, wcześniej dziennikarka „Boston Globe”, opisuje zaangażowanie trzech osób – sceptycznego psychiatry akademickiego, oburzonego pracownika naukowego wydziału psychiatrii Brown University (przewodniczący tego wydziału otrzymał w 1998 roku ponad 500 tysięcy dolarów za konsultacje dla koncernów farmaceutycznych, w tym dla GlaxoSmithKline), a także niezmordowany zastępca prokuratora ogólnego w Nowym Jorku. Zajęli się sprawą GlaxoSmithKline oraz układem na wydziale psychiatrii i w końcu wbrew oczekiwaniom wszystkich zwyciężyli.

Książka ta śledzi wieloletnią walkę tych trzech ludzi. Jej kulminacją była zgoda GlaxoSmithKline na wypłacenie odszkodowań wynoszących 2,5 miliona dolarów (malutka część ówczesnych rocznych dochodów pochodzących ze sprzedaży leku Paxil) za oszustwo konsumenckie. Koncern obiecał również ujawnić podsumowania wszystkich prób klinicznych przeprowadzonych przed 27 grudnia 2000 roku. O wiele większe znaczenie miało zwrócenie uwagi na fakt rozmyślnego, systematycznego ukrywania niekorzystnych wyników badań naukowych, co nigdy nie wyszłoby na jaw, gdyby nie proces sądowy. Jeden z wcześniej niejawnych, wewnętrznych dokumentów GlaxoSmithKline mówił: „Byłoby nie do przyjęcia pod względem handlowym, aby zawrzeć stwierdzenie, że nie dowiedziono skuteczności leku, jako że to podważyłoby status paroxetine [Paxil]”.

Wiele leków, o których zakłada się, że są skuteczne, prawdopodobnie nie jest wiele lepszych od palcebo, ale nie ma tego jak sprawdzić, ponieważ wyniki negatywne są tajne. Jedną ze wskazówek dostarczyli 6 lat temu czterej badacze, którzy, posługując się Ustawą o Swobodzie Informacji [Freedom of Information Act], uzyskali od FDA przeglądy wszystkich prób klinicznych z wykorzystaniem placebo, przesłanych do wstępnej aprobaty dla 6 najczęściej zażywanych antydepresantów w latach 1987-1999 – Prozac, Paxil, Zoloft, Celexa, Serzone oraz Effexor. Wykazano w nich, że średnio biorąc, placebo było w 80% tak skuteczne, jak leki. Różnica między lekiem i placebo była tak niewielka, że z dużym prawdopodobieństwem nie miała żadnego znaczenia klinicznego. Wyniki dla wszystkich 6 leków były właściwie takie same: wszystkie były równie nieskuteczne. Jednak ponieważ korzystne wyniki zostały opublikowane, a niekorzystne schowane (w tym przypadku w FDA), opinia publiczna i lekarze wierzyli, że leki te są skutecznymi antydepresantami.

Konflikt interesów wpływa nie tylko na badania. Kształtuje on również sposób praktykowania medycyny, poprzez wpływ na praktyczne wskazówki wydawane przez stowarzyszenia zawodowe i agendy rządowe, a także poprzez swój wpływ na decyzje FDA. Kilka przykładów: w ankiecie dla dwustu ciał eksperckich, które wydają wskazówki praktyczne dla psychiatrów, 1/3 przyznała, że ma interes finansowy w zalecanych przez siebie lekach. W roku 2004, po tym, jak National Cholesterol Education Program wezwał do ostrego obniżenia pożądanego poziomu „złego” cholesterolu, ujawniono, że 8/9 członków organizacji piszącej rekomendacje miało finansowe powiązania z producentami leków obniżającymi cholesterol. Spośród 170 badaczy, którzy pracowali przy najnowszym wydaniu DSM, 95 miało powiązania finansowe z koncernami farmaceutycznymi. Dotyczy to wszystkich, którzy pracowali przy sekcjach poświęconych zaburzeniom nastroju oraz schizofrenii. Co prawdopodobnie najważniejsze, wielu członków eksperckich komisji parlamentarnych doradzających FDA odnośnie dopuszczania leków na rynek ma finansowe powiązania z przemysłem farmaceutycznym.

W ostatnich latach koncerny farmaceutyczne udoskonaliły nowe i wysoce skuteczne metody rozszerzania rynków dla swoich produktów. Zamiast reklamować leki, które leczą choroby, zaczęli reklamować choroby, które pasują do ich leków. Strategia ta polega na przekonaniu tak wielu ludzi, jak to tylko możliwe (oczywiście również lekarzy), że zapadli oni na choroby, które wymagają długotrwałego leczenia. Zjawisko to, nazywane czasem „podżeganiem chorobowym”, jest przedmiotem dwóch książek: Our Daily Meds: How the Pharmaceutical Companies Transformed Themselves into Slick Marketing Machines and Hooked the Nation on Prescription Drugs Melody Petersen oraz How Normal Behavior Became a Sickness Christophera Lane’a.

Reklamując nowe choroby, albo choroby, których znaczenie wyolbrzymiono, koncerny nadają im poważnie brzmiące nazwy i skróty. W ten sposób zgaga stała się „chorobą refleksową przełyku”, w skrócie GERD; impotencja stała się „dysfunkcją erekcji”, czyli ED; napięcie przedmiesiączkowe stało się „przedmiesiączkowym zaburzeniem dysforycznym”, czyli PMMD; nieśmiałość stała się „zaburzeniem lęku społecznego” (jeszcze nie ma skrótu). Warto zauważyć, że są to źle zdefiniowane przewlekłe przypadłości, które dotykają zasadniczo normalnych ludzi, także rynek jest ogromny i łatwo go jeszcze rozszerzyć. Przykładowo, starszy menedżer ds. marketingu doradzał handlowcom, jak rozszerzać możliwy użytek leku pod nazwą Neurontin: „Neurontin na ból, Neurontin na zaburzenie afektywno-dwubiegunowe, Neurontin na wszystko”. Wydaje się, że strategia sprzedawców leków – a jest ona niebywale skuteczna – polega na przekonaniu Amerykanów, że istnieją tylko dwa rodzaje ludzi: ci, którzy wymagają leczenia w postaci zażywania leków i ci, którzy jeszcze o tym nie wiedzą. Chociaż strategię tę wymyślił przemysł farmaceutyczny, nie można byłoby jej stosować bez współpracy ze strony środowiska medycznego.

Melody Petersen, która była dziennikarką „The New York Times”, napisała duży, przekonujący tekst będący oskarżeniem wobec przemysłu farmaceutycznego. Przedstawia w nim szczegółowo metody, zarówno legalne, jak i nielegalne, którymi posługują się koncerny w celu tworzenia leków o miliardowej sprzedaży rocznej. Główną rolę odgrywają kluczowi liderzy opinii. Jej głównym przykładem jest Neurontin, który był początkowo dopuszczony jedynie do jednego celu – tzn. do leczenia epilepsji, jeśli inne leki nie były w stanie powstrzymać ataków. Płacąc naukowcom za umieszczanie ich nazwisk w artykułach, w których chwali się Neurontin dla innego użytku – zaburzenie afektywno-dwubiegunowego, zespół stresu pourazowego, bezsenność, zespół niespokojnych nóg, poty nocne, migreny, bóle głowy itd. – a następnie organizując konferencje, na których reklamowano stosowanie leku dla wyżej wymienionych celów, producent, ze sprzedażą na poziomie 2,7 miliarda dolarów, uczynił z leku „hit” rynkowy. Rok później, w sprawie, którą Petersen obszernie opisała, Pfizer przyznał się do winy w procesie o nielegalny marketing i zgodził się zapłacić 430 milionów dolarów odszkodowania. Mnóstwo pieniędzy – ale dla Pfizera był to jedynie koszt robienia interesów. I warto było, ponieważ Neurontin w dalszym ciągu był sprzedawany jako środek do wszystkich przypadłości i przynosił miliardy dolarów rocznie ze sprzedaży.

Książka Christophera Lane’a skupiała się na węższym temacie – gwałtownym wzroście w ilości stawianych diagnoz w populacji amerykańskiej, a także wykorzystaniu środków psychoaktywnych (leków wpływających na stan psychiczny) w celu leczenia chorób. Nie ma żadnych obiektywnych kryteriów dla choroby umysłowej, a granica między normalnością a chorobą jest często niepewna, przeto psychiatria jest szczególnie żyzną glebą dla tworzenia i stawiania nowych diagnoz albo rozszerzania starych. Jedyną wyrocznią kryteriów diagnostycznych jest obecne wydanie DSM, a jest ono produktem zgromadzenia psychiatrów, z których większość, jak wspomniałam wcześniej, ma powiązania finansowe z przemysłem farmaceutycznym. Lane, profesor literatury na Northwestern University, opisuje ewolucję DSM od skromnych początków roku 1952 jako nieduży, spinany na grzbiecie spiralą podręcznik (DSM-I) do obecnego, 943-stronnicowego wcielenia (poprawiona wersja, DSM-IV) będącego niekwestionowaną „biblią” psychiatrów – standardowy punkt odniesienia dla sądów, więzień, szkół, towarzystw ubezpieczeniowych, izb przyjęć, lekarzy, a także różnego rodzaju ośrodków medycznych.

Mając na uwadze ważność tego dokumentu, można byłoby pomyśleć, że jest on autorytatywnym wyciągiem z licznego nagromadzenia dowodów naukowych. Jednak Lane, korzystając z niepublikowanych zapisów z archiwów Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, a także wywiadów z jego działaczami, pokazał, że DSM jest produktem złożonej polityki akademickiej, osobistych ambicji, ideologii, oraz, co prawdopodobnie najistotniejsze, wpływu przemysłu farmaceutycznego. W DSM brakuje dowodów. Lane cytuje jednego z członków grupy naukowej pracującej przy DSM-III:

Było bardzo mało systematycznych badań, a wiele z tych, które przeprowadzono, było bezładną mieszaniną, niespójną i niejednoznaczną. Sądzę, że większość z nas uznawała, że podstawy naukowe, na których opieraliśmy nasze decyzje, były dość skromne.

Lane podaje przykład nieśmiałości jako swoje studium przypadku podżegania chorobowego w psychiatrii. Nieśmiałość jako jednostka chorobowa miała swój debiut jako „fobia społeczna” w DSM-III w 1980 roku, jednak uznawano ją za rzadką. W roku 1994, kiedy opublikowano DSM-IV, stała się „zaburzeniem lęku społecznego” i uznano ją za bardzo powszechną. Według Lane’a, GlaxoSmithKline, mając nadzieją na wzrost sprzedaży swojego antydepresantu, leku Paxil, postanowiło zareklamować zaburzenie lęku społecznego jako „dolegliwą jednostkę chorobową”. W roku 1999, koncern otrzymał aprobatę FDA dla sprzedawania leku jako środka przeciwko zaburzeniu lęku społecznego. Zrobiono przy tym głośną kampanię reklamową, rozlepiano plakaty na przystankach autobusowych przedstawiające wyalienowanych osobników i napis: „Wyobraź sobie, że masz alergię na ludzi…”. Sprzedaż ogromnie wzrosła. Barry Brand, dyrektor zajmujący się lekiem Paxil, powiedział: „Marzeniem każdego marketingowca jest znalezienie nierozpoznanego albo nieznanego wcześniej rynku i dotarcie do niego. To się nam właśnie udało z zaburzeniem lęku społecznego”.

Jednym z największych hitów były leki psychoaktywne. Teoria, że choroby psychiczne biorą się z nierównowagi biochemicznej została podana jako usprawiedliwienie powszechnego korzystania z nich, mimo, iż jeszcze nie jest udowodniona. Dzieci są szczególnie podatnymi konsumentami. Który rodzic miałby odwagę powiedzieć: „Nie”, kiedy lekarz mówi, że ich trudne dziecko jest chore i potrzebna jest terapia lekowa? Obecnie przeżywamy wyraźną epidemię zaburzenia afektywno-dwubiegunowego u dzieci (epidemię, która wypiera ADHD jako najpowszechniejsze zaburzenie występujące w dzieciństwie). Nastąpił 40-krotny wzrost częstości stawiania diagnozy tej choroby w latach 1994-2003. Dzieci te często są leczone wieloma środkami poza ich standardowym użyciem, z czego wiele, niezależnie od swoich innych właściwości, działają uspokajająco, a niemal wszystkie mogą mieć poważne skutki uboczne.

Problemy, o których piszę nie ograniczają się do psychiatrii, chociaż tutaj najwyraźniej je widać. Podobne konflikty interesów i patologie występują właściwie we wszystkich obszarach medycyny, w szczególności tych, które w dużej mierze opierają się na lekach i różnorakich urządzeniach. Teraz już po prostu nie można wierzyć w znaczną część publikowanych badań naukowych, nie można też polegać na osądzie zaufanych lekarzy albo autorytatywnych wskazówek medycznych. Nie znajduję przyjemności w głoszeniu takiego poglądu. Taki pogląd wyrobiłam sobie powoli i niechętnie w czasie 20 lat wykonywania pracy redaktorskiej dla „The New England Journal of Medicine”.

Jednym z rezultatów tego rozpowszechnionego skrzywienia jest to, że lekarze uczą się sposobu praktykowania medycyny polegającego na przepisywaniu pigułek. Nawet, jeśli zmiany w stylu życia byłyby skuteczniejsze, lekarze i ich pacjenci często sądzą, że na każdą chorobę i dolegliwość istnieje jakiś lek. Lekarzy utwierdza się w przekonaniu, że najnowsze i najdroższe leki o nowych nazwach są o klasę lepsze od starych leków, nawet jeśli rzadko są na to jakiekolwiek dowody, ponieważ sponsorzy zwykle nie porównują swoich leków ze starymi lekami w należytych dawkach. Ponadto, lekarze, pod wpływem kadry kierowniczej prestiżowych szkół medycznych, nabierają zwyczaju przepisywania leków poza ich standardowym użyciem, bez żadnego istotnego dowodu ich skuteczności.

Łatwo jest obwinić koncerny farmaceutyczne za tę sytuację, i z całą pewnością duża część winy spada na nich. Większość wielkich koncernów farmaceutycznych dążyła do ugody w przypadku zarzutów o oszustwo, reklamowanie leku do użytku niestandardowego, i inne przestępstwa. Przykładowo, TAP Pharmaceuticals przyznało się w 2001 roku do winy i zgodziło się zapłacić 875 milionów dolarów w związku z wysuniętymi na podstawie False Claims Act zarzutami kryminalnymi i cywilnymi o oszukańcze reklamowanie leku Lupron, środka wykorzystywanego w leczeniu raka prostaty. Poza GlaxoSmithKline, Pfizer, oraz TAP, inne przedsiębiorstwa, które w procesach sądowych o oszustwo osiągnęły ugodę to Merck, Eli Lilly oraz Abbott. Koszta, choć ogromne w niektórych sprawach, są małe w porównaniu z zyskami pochodzącymi z tych nielegalnych działań, więc nie są czynnikiem odstraszającym. Jednakże, obrońcy mogliby powiedzieć, że przemysł farmaceutyczny jedynie stara się pełnić swoją najważniejszą funkcję – działać w interesie swoich inwestorów – i czasem idą w tym za daleko.

Lekarze, szkoły medyczne i organizacje zawodowe nie mają takiej wymówki, ponieważ ich relacje z pacjentami opierają się na zaufaniu. Misją szkół medycznych i szpitali klinicznych – co usprawiedliwia zwolnienie ich z podatku – jest edukowanie nowych pokoleń lekarzy, prowadzenie badań naukowych i opieka nad chorymi członkami społeczeństwa. Nie jest nią nawiązywanie lukratywnej, handlowej współpracy z przemysłem farmaceutycznym. Przy całej naganności działań tego przemysłu, sądzę, że postępowanie sporej części lekarzy jest jeszcze bardziej karygodne. Przedsiębiorstwa farmaceutyczne nie są organizacjami charytatywnymi; oczekują czegoś w zamian za wydawane przez nich pieniądze – i najwyraźniej otrzymują to, czego chcą, w innym wypadku przestaliby płacić.

Dla przywrócenia uczciwości w badaniach naukowych i praktyce medycznej koniecznych jest tak wiele reform, że nie można ich krótko przedstawić. Wiele z nich wymagałoby specjalnego ustawodawstwa i zmian w FDA, łącznie z procesem dopuszczania leków do obiegu. Istnieje też potrzeba, aby medycyna niemal całkowicie oddzieliła się od pieniędzy płynących z przemysłu farmaceutycznego. Chociaż współpraca między nauką a przemysłem może przyczynić się do ważnych odkryć naukowych, dzieje się tak zazwyczaj poprzez prowadzenie podstawowych badań, nie zaś prób klinicznych, a nawet tutaj, sporne jest, czy musi łączyć się to z osobistym bogaceniem się badaczy. Członkowie szkół medycznych, prowadzący próby kliniczne, nie powinni akceptować jakiejkolwiek zapłaty od koncernów farmaceutycznych poza wspieraniem badań, a wsparcie to nie powinno pociągać za sobą żadnych zobowiązań, np. kontroli koncernów nad projektem badania, interpretacją wyników i publikowaniem rezultatów.

Szkoły medyczne i szpitale kliniczne powinny rygorystycznie przestrzegać tej zasady. Nie powinny nawiązywać umów z firmami, których produkty badają członkowie ich kadr akademickich. Ponadto, rzadko może wystąpić uzasadniony powód, aby lekarz przyjął prezent od firmy farmaceutycznej, nawet niedużej. Lekarz powinien płacić za siebie i sam finansować swoje dalsze kształcenie.

Po sporym, niekorzystnym rozgłosie, szkoły medyczne i stowarzyszenia zawodowe zaczęły mówić na temat rozwiązywania konfliktu interesów, ale jak do tej pory nie podjęto zdecydowanych działań. Nieustannie stosują wyrażenie „potencjalnego” konfliktu interesów, tak jak by to robiło jakąś różnicę, mówią o jawności i „zarządzaniu” nimi, nie zaś o zakazywaniu ich. Krótko pisząc, wydaje się istnieć chęć wyeliminowania widoku korupcji, ale pozostawienia pieniędzy. Złamanie zależności zawodu lekarza od przemysłu farmaceutycznego wymaga większego wysiłku niż tworzenie komisji. Wymaga ono ostrego przecięcia niebywale lukratywnego mechanizmu korupcyjnego. Jeśli jednak lekarze nie przetną owego mechanizmu z własnej woli, stracą zaufanie w społeczeństwie, a rząd (nie sam senator Grassley) zainterweniuje i narzuci swoje prawo. Żaden lekarz tego nie chce.
Marcia Angell
New England Journal of Medicine


Dodatkowo bardziej szczegółowy materiał o antydepresantach i depresji (z miejsca gdzie ich użycie jest czymś normalnym i oczywistym-nie dla wszystkich ) a wypowiada się osoba na kierowniczym stanowisku w jednej z oficjalnych instytucji-dyrektor NARODOWEGO INSTYTUTU ZDROWIA PSYCHICZNEGO USA( warto zerknąć jak można manipulować oficjalnymi badaniami i jak takie wykonywać aby odpowiednio dopasować do aktualnego zapotrzebowania).
"ANTYDEPRESANTY: OBRAZ NIEJEDNOZNACZNY" , wybór profesor Jerzy Mellibruda ,Tłumaczenie -Maksymilian Sielicki
hxxp://www.psychologia.edu.pl/obserwatorium-psychologiczne/1712-antydepresanty-obraz-niejednoznaczny.html
Cytat:
W ostatnich latach nastąpił znaczący wzrost użycia antydepresantów. Zażywa je 10% Amerykanów powyżej 12 roku życia. Po lekach na cholesterol jest to najczęściej przypisywany lek. Wystawiono na nie 254 miliony recept o łącznej wartości 10 miliardów dolarów. Choć antydepresanty powinny służyć jedynie chorym na depresję, istnieje wśród lekarzy (nie-psychiatrów) trend, aby przepisywać je na każdą bardziej dokuczliwą dolegliwość (np. bóle menstruacyjne, brak energii itp.) oraz wszelkiego rodzaju zaburzenia psychiczne (np. zaburzenie obsesyjno-kompulsywne, fobie itd.). W roku 2008 depresja dotknęła 6,4% Amerykanów, a wszelkiego rodzaju zaburzenia wystąpiły u 18%. Badania ujawniły, że 80% recept na antydepresanty wypisywanych jest przez nie-psychiatrów, którzy nie stawiają żadnej pogłębionej diagnozy psychiatrycznej.
W przypadku leczenia lekkiej depresji, antydepresanty wykazują podobną skuteczność jak placebo, natomiast w przypadku ciężkiej depresji są bardziej skuteczne. Antydepresanty dają dobre rezultaty zwłaszcza u osób, u których depresja występuje wraz ze schorzeniami układu krążenia. Ogólnie rzecz biorąc, odsetek remisji choroby po 14 tygodniach wynosił 31%, a po 6 miesiącach – 65%. Dowodem na skuteczność antydepresantów jest fakt, że nawrót choroby nastąpił u 41% pacjentów, którzy przyjmowali placebo, a u 18 % tych, którzy przyjmowali antydepresanty. Najefektywniejsze okazuje się być jednak łączenie leków antydepresyjnych oraz terapii poznawczo-behawioralnej. Prowadzone są badania nad ketaminą. Pierwsze eksperymenty wykazały, że podana dożylnie może spowodować odwrót choroby w ciągu zaledwie godzin
.

Thomas Insel –dyrektor NARODOWEGO INSTYTUTU ZDROWIA PSYCHICZNEGO USA

Nowe badanie, którego celem było sprawdzenie częstości zażywania przez Amerykanów antydepresantów w latach 2005-2008 pokazało, że 1 z 10 Amerykanów w wieku powyżej 12 lat przyznaje, że zażywa lekarstwa antydepresyjne. Nowe dane pochodzące z Center of Disease Control and Prevention oraz z National Health and Nutrition Examination Survey zbiegają się w czasie z ożywioną debatą w mediach, dotyczącą skuteczności antydepresantów w leczeniu depresji. Czy są jedynie drogimi, nadużywanymi pigułkami placebo?

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Leczenie depresji polega na łączeniu wielu różnych środków, antydepresanty są jednym z nich. To, jak organizm danego człowieka na nie zareaguje, zależy od wielu czynników. Warto poświęcić parę chwil na przyjrzenie się czynnikom mającym znaczenie przy wykorzystaniu antydepresantów oraz ich skuteczności.

Kto bierze antydepresanty i dlaczego?

Dane zebrane przez CDC pokazują, że 11% Amerykanów powyżej 12 roku życia (3,7% młodzieży w wieku 12-17) przyznaje, że zażywa antydepresanty. Rok temu, antydepresanty były drugim najczęściej przepisywanym lekiem, zaraz po lekach na cholesterol. Wystawiono na nie 254 miliony recept, o łącznej wartości 10 miliardów dolarów.

Antydepresanty przypisuje się na zaburzenia nastroju oraz zaburzenia lękowe. Te zaburzenia są powszechne. W 2008 roku w Stanach Zjednoczonych depresja dotknęła 6,4% dorosłych oraz 4% dzieci w wieku od 8 do 15 lat. Zaburzenia lękowe (w tym zaburzenie obsesyjno-kompulsywne, zespół stresu pourazowego, ogólne lęki oraz fobie) dotykają 18% społeczeństwa. Chociaż depresja i zaburzenia lękowe są zasadniczymi wskazaniami przepisywania antydepresantów, lekarze przepisują je poza wskazaniami, aby uśmierzyć chroniczny ból, objawy menstrualne, apatyczność i inne dolegliwości, nie zawsze mające coś wspólnego z depresją i lękami. Niemniej, nie wiadomo, ile z tych recept jest realizowanych.

Czy antydepresanty są nadużywane?

Depresja w dalszym ciągu jest główną przyczyną medycznej niepełnosprawności w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie; 10% przypadków medycznej niepełnosprawności przypisuje się depresji. Depresja wiąże się również ze zwiększoną śmiertelnością. Niektórzy badacze oceniają, że w ciężkim przypadku depresji ryzyko popełnienia samobójstwa wynosi 6%. Depresja po zawale serca oznacza trzykrotne zwiększenie śmiertelności z powodu chorób układu krążenia. Tak wysokie wskaźniki zachorowalności oraz śmiertelności pomimo tak powszechnego zażywania antydepresantów świadczą o tym, że albo leki są nieskuteczne, albo nie są one stosowane przez tych, przez których powinny być. W rzeczy samej niektóre dane sugerują, że występuje zarazem nadużycie oraz zbyt małe użycie antydepresantów. Bez wątpienia duży odsetek osób z zaburzeniami psychicznymi nie jest leczony w jakikolwiek sposób. W przypadku depresji, niedawne badania pokazują, że jedynie połowa chorych na depresję kliniczną jest leczona.

Kto przepisuje antydepresanty?

Wzrost użycia antydepresantów wynika przede wszystkim ze znaczącego przyrostu przepisywania ich przez nie-psychiatrów. Jedno z badań pokazało, że 80% recept na antydepresanty wystawianych jest przez lekarzy nie będących psychiatrami. Większość tych recept wypisywanych jest bez żadnej szczególnej diagnozy psychiatrycznej. Nie wiemy jednak, czy wynika to z niewłaściwego osądu, czy z niechęci do wykazywania diagnoz psychiatrycznych w spisach rachunkowych1, czy z innych przyczyn.

Jak wyglądają antydepresanty w porównaniu z placebo?

Ogólnie rzecz biorąc, miarą skuteczności leku jest to, jak wypada w porównaniu z placebo. Ponad dwa tuziny antydepresantów zostało dopuszczonych przez Food and Drug Administration (FDA) na podstawie badań potwierdzających skuteczność wyższą niż u placebo. Zdarza się jednak, że różnice są niewielkie. Czasami jedynie pozytywne wyniki przedkłada się przed FDA. Czasami efekt placebo jest potężny. Z nie do końca jasnych przyczyn, w testach leków psychiatrycznych w ostatnich dwóch dekadach efekt placebo wyraźnie się wzmógł.

Lekka depresja łagodnieje pod wpływem placebo, różnica pomiędzy antydepresantami a placebo jest bardzo mała, albo wręcz jej nie ma. W przypadkach ciężkiej depresji, antydepresanty wykazują większą skuteczność. Należy zauważyć, że wymienione badania kliniczne skupiały się głównie na ograniczeniu objawów depresji, a nie na innych potencjalnych rezultatach (takich jak np. zmiany w codziennym funkcjonowaniu, zdolnościach poznawczych, jakości życia itd.) Ze względu na to, że badania kliniczne przeprowadzane są w niewielkich, kontrolowanych środowiskach, niekoniecznie stanowią odbicie tego, w jaki sposób działa praktyka kliniczna. Nawet w warunkach badania, próby kliniczne na antydepresantach wykorzystują skale oceniające, które mogą być słabymi lub niedokładnymi wskaźnikami skuteczności.

Co badania mówią na temat długoterminowej skuteczności i efektywności antydepresantów u prawdziwych pacjentów? Jak optymalnie stosować antydepresanty?

Przed dziesięcioma laty, niemal wszystkie badania dotyczące antydepresantów koncentrowały się na skutkach po 6 lub 8 tygodniach zażywania, i odpowiadały jedynie na pytanie, czy nastąpiło ograniczenie objawów
. W większości prób klinicznych leczenia depresji, miarą sukcesu jest po prostu „odpowiedź” na leczenie, to znaczy, czy objawy pacjenta zmniejszyły się o co najmniej połowę od momentu, w którym zaczęto próbę.

Niektóre metaanalizy (studium łączące wyniki z wielu różnych badań) pokazują, że antydepresanty są bez wątpienia skuteczne u pewnych osób. Przykładowo, metaanaliza ukazała, że antydepresanty są skuteczne u pacjentów z depresją, którzy mają problemy z sercem lub cierpią na inną przewlekłą medyczną dolegliwość.

Ale jak wygląda długoterminowa skuteczność oraz prawdziwe złagodzenie objawów? W sponsorowanym przez NIMH badaniu „Sequenced Treatment Alternatives to Relieve Depression”, miarą końcową było złagodzenie objawów depresyjnych lub ich całkowite ustąpienie. Zdecydowano się na takie wskaźniki, ponieważ ludzie osiągający ten stan lepiej funkcjonują społecznie oraz w pracy, a także mają większe szanse na to, że nie nastąpi nawrót choroby ... STAR*D podaje dane o odsetku remisji na poziomie 31% po 14 tygodniach i 65% po 6 miesiącach. To może wydawać się skromne (odpowiedź na placebo wynosi często powyżej 30% w próbach antydepresantów). Wszelako STAR*D nie było odpowiednim testem skuteczności lub efektywności, gdyż nie przeprowadzało porównania z placebo. Celem STAR*D było porównywanie tylko różnych antydepresantów, jednak z powodu braku zastosowania placebo, nikt nie wie u ilu ludzi nastąpiłaby remisja choroby bez aktywnego użycia leków.

Prawdopodobnie najlepszy dowód na ich skuteczność pochodzi od pacjentów, których pomyślnie wyleczono za pomocą antydepresantów, a którym później bez ich wiedzy zaczęto podawać placebo. W metaanalizie 31 badań odstawienia leków wśród 4 tysięcy pacjentów, Geddes i współpracownicy odkryli, że 41% pacjentów, których przestawiono na placebo ponownie zachorowało – w porównaniu z 18%, którzy nadal przyjmowali antydepresanty. Te badania dostarczyły przekonujące dowody, że antydepresanty są skuteczne dla niektórych ludzi.

Inne badanie – przeprowadzone głównie na nastolatkach z depresją – pokazało, że podczas gdy antydepresanty mogą być pomocne tylko dla niektórych, połączenie leków oraz terapii poznawczo-behawioralnej jest najefektywniejszym sposobem osiągania remisji. Niemniej, nawrót choroby jest problemem, zwłaszcza jeśli antydepresant został odstawiony. Współczynnik odstawienia leku jest stosunkowo wysoki.

Terapia polegająca na łączeniu tych elementów daje dobre rezultaty pośród starszych osób z depresją. W tej grupie połączenie leków i interpersonalnej psychoterapii było efektywniejsze niż którykolwiek z tych czynników osobno stosowany lub samo placebo. W porównaniu z placebo – jak pokazali Reynolds i współpracownicy – dalsze przyjmowanie antydepresantów skutecznie zapobiegało nawrotom choroby w ciągu 3 kolejnych lat.

Podsumowując, leki te wydają się mieć stosunkowo niską skuteczność u pacjentów z szerokim rozpoznaniem depresji. U niektórych pacjentów, przypuszczalnie w ciężkich przypadkach klinicznych, leki wydają się być nieodzownym środkiem ku remisji. Bez wątpienia musimy wiedzieć więcej o tym, u kogo będą skuteczne, a u kogo nie. Potrzebujemy lepszych, szybciej działających i efektywniejszych leków na depresję, aby pomóc większej liczbie osób.

Co wiemy o leczeniu depresji?

Wiemy, że depresja jest bardzo heterogeniczną chorobą. Depresję kliniczną1 można orzec, gdy występuje co najmniej 5 z 9 kryteriów wymienionych w Diagnostic and Statistical Manual (DSM). Objawy muszą przeciągać się w czasie (co najmniej 2 tygodnie) i powodować dysfunkcje oraz być przyczyną cierpienia (distress). Oznacza to, że dwoje ludzi, u których wystąpiło jedynie jedno z podanych 9 kryteriów mogłoby otrzymać tę samą diagnozę. Przypadki depresji mogą różnić się bardzo długością, wzorcem epizodów depresyjnych, obecnością innych fizycznych lub psychicznych zaburzeń, historią rodziny itp. Nie jest więc zaskakujące, że różni ludzie odmiennie reagują na leczenie. Na poziomie biologicznym, depresja objawiać się może w postaci różnych zaburzeń. Prawdziwe zrozumienie natury tych zróżnicowanych form depresji i zdolność przewidzenia, skuteczności jej leczenia różnymi metodami, zależy od lepszego zrozumienia biologii depresji, bezpośrednio albo pośrednio poprzez użycie „biomarkerów”.

NIMH opłaca badanie „Establishing Moderators/Mediators for a Biosignature of Antidepressant Response In Clinical Care” (EMBARC), które jest pierwszym krokiem na drodze odkrycia biomarkerów w celu zindywidualizowanego leczenia depresji. Celem EMBARC jest opracowanie standardowego zespołu biomarkerów oraz innych środków, które mogłyby być użyte do przewidywania, jakiego rodzaju interwencja da najlepsze rezultaty u danego pacjenta. Aby lepiej uporządkować heterogeniczność depresji i innych zaburzeń psychicznych, Research Domain Criteria (RDoC) od NIMH będzie organizował diagnozy zaburzeń psychicznych na podstawie osiągnięć neuronauk oraz genomiki, uzupełniając tradycyjne, DSM-owe podejście do diagnozy psychiatrycznej. Równocześnie prowadzi się badania nad szybko działającymi środkami antydepresyjnymi, które będą w stanie dramatycznie obniżyć czas odpowiedzi na leczenie. Odkryto, że środek o nazwie ketamina może wyleczyć z depresji w ciągu nie tygodni – lecz godzin. Chociaż użycie ketaminy – podawanej dożylnie – jest tylko eksperymentalne, dostarcza nam „dowodu koncepcji”, że możliwe jest opracowanie szybko działającego leku antydepresyjnego. Inicjatywa NIMH, Rapidly Acting Treatments for Treatment-resistant Depression (RAPID), będzie śledziło najnowsze osiągnięcia, aby stworzyć nowe, szybciej działające lekarstwa. Starając się lepiej i głębiej zrozumieć biologię depresji, jest ważne, aby pamiętać, że najlepsze możliwe leczenie depresji nie zaczyna się ani nie kończy na samym lekarstwie. Leczenie depresji jest sztuką wymagających wielu narzędzi. Nie będziemy ratować ludzkiego życia odrzucając którekolwiek z dostępnych nam narzędzi, nawet gdy nie ustajemy w wysiłkach, aby wynaleźć lepsze. Idealny plan leczenia depresji zawiera dogłębną ocenę, wszechstronny plan leczenia dostosowany do potrzeb danego pacjenta – czy będzie to samo lekarstwo, czy psychoterapia, czy i to, i to – oraz ostrożną i częstą obserwację.


:bye:
Ostatnio zmieniony przez krzysztof 2013-12-15, 22:54, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
krzysztof

Pomógł: 15 razy
Dołączył: 30 Wrz 2008
Posty: 259
Wysłany: 2014-03-10, 09:02   

Cześć :-o

Kontynuacja tematu przez pryzmat antydepresantów i psychiatrii :
O epidemii chorób psychicznych,wybór- profesor Jerzy Mellibruda ,tłumaczenie -Maksymilian Sielicki
hxxp://www.psychologia.edu.pl/obserwatorium-psychologiczne/1751-o-epidemii-chorob-psychicznych.html
Cytat:
Wydaje się, że Amerykanie przeżywają właśnie silną epidemię chorób psychicznych – przynajmniej sądząc po wzroście osób leczonych na nie. Ilość osób, których choroby psychiczne pozbawiły zdolności normalnego funkcjonowania, kwalifikując je tym samym do Supplemental Security Income (SSI) albo Social Security Disability Insurance (SSDI) wzrosła niemal dwuipółkrotnie w latach 1987-2007 – od jednego na 184 Amerykanów do jednego na 76. W przypadku dzieci, nasilenie to jest jeszcze bardziej zdumiewające – 35-krotny wzrost w ciągu dwóch dziesięcioleci. Choroba umysłowa jest obecnie główną przyczyną niezdolności do codziennego funkcjonowania, daleko wyprzedzając fizyczną niezdolność, jak np. mózgowe porażenie dziecięce czy zespół Downa, dla których zostały stworzone wspomniane federalne programy wsparcia.

Duże badanie na losowo wybranych dorosłych, ufundowane przez National Institute of Health (NIMH) i przeprowadzone w latach 2001-2003, pokazało, że zdumiewających 46% w jakimś punkcie swojego życia spełniało kryteria wyznaczone przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne na co najmniej jedną chorobę psychiczną w obrębie czterech szerokich kategorii. Kategoriami tymi były: „zaburzenia lękowe”, zawierające, pośród innych podkategorii, fobie oraz zespół stresu pourazowego (PTSD); „zaburzenia nastroju”, zawierające depresję kliniczną oraz zaburzenie dwubiegunowe; „zaburzenie kontroli impulsów”, zawierające różne problemy behawioralne oraz zespół nadaktywności psychoruchowej (ADHD); oraz „zaburzenia używania substancji”, zawierające nadużywanie alkoholu i narkotyków. Większość spełniała kryteria dla więcej niż jednej diagnozy. Spośród ludzi dotkniętych chorobą w ciągu zeszłego roku, jedna trzecia poddawała się leczeniu – co stanowi wzrost z jednej piątej w podobnej ankiecie 10 lat temu.

Dzisiaj leczenie przez lekarza medycyny niemal zawsze oznacza użycie leków psychoaktywnych, czyli środków wpływających na stan umysłowy osoby. W istocie większość psychiatrów leczy jedynie za pomocą środków psychoaktywnych i posyła pacjentów do gabinetów psychologicznych tylko jeśli sądzą, że psychoterapia jest również konieczna. Przejście od „terapii mówionej” do środków psychoaktywnych, które stały się dominującym sposobem leczenia, współwystępuje z pojawieniem się na przestrzeni ostatnich czterech dziesięcioleci teorii, że choroba psychiczna jest przede wszystkim spowodowana chemiczną nierównowagą w mózgu, którą mogą naprawić leki. Teoria ta została szeroko przyjęta, przez media i społeczeństwo, a także środowisko medyczne, po tym, jak Prozac został wprowadzony na rynek w 1987 roku i był silnie promowany jako środek korekcyjny przeciwko niedomiarowi serotoniny w mózgu. Ilość ludzi leczonych na depresję potroiła się w następnych 10 latach. Obecnie antydepresanty bierze co dziesiąty Amerykanin powyżej 6 roku życia. Upowszechnienie zażywania leków przeciwko psychozie jest jeszcze bardziej dramatyczne. Nowe generacje antypsychotyków, takich jak Risperdal, Zyprexa i Seroquel, zastąpiło leki obniżające cholesterol na pozycji najlepiej sprzedającej się klasy leków w Stanach Zjednoczonych.

Co się tutaj dzieje? Czy rozpowszechnienie chorób psychicznych jest rzeczywiście tak duże i ciągle rośnie? W szczególności, jeśli te zaburzenia są determinowane biologicznie i nie są wynikiem wpływów środowiskowych, czy możliwe jest, że taki wzrost jest rzeczywisty? Czy jest tak, że uczymy się rozpoznawać i diagnozować choroby psychiczne, które istniały od zawsze? Czy może jest tak, że jedynie rozszerzamy kryteria chorób psychicznych, z związku z czym niemal każdy jakąś ma? Co z lekami, które są filarem leczenia? Czy działają? Jeśli tak, czy nie powinniśmy oczekiwać, że występowanie chorób psychicznych będzie malało, a nie rosło?

Między innymi te pytania stawiają sobie autorzy trzech prowokacyjnych książek, które chcę tutaj opisać. Na te pytania odpowiadają ludzie z trzech różnych środowisk – Irving Kirsch jest psychologiem na University of Hull, Robert Whitaker jest dziennikarzem, autorem historii leczenia chorób psychicznych pt. Mad In America (2001), a Daniel Carlat psychiatrą praktykującym na przedmieściach Bostonu i prowadzącym blog na temat swojego zawodu.

Autorzy podkreślają różne aspekty epidemii chorób psychicznych. Kirsch zastanawia się, czy antydepresanty są skuteczne. Whitaker, który przyjmuje bardziej agresywną postawę, zajmuje się całością spektrum chorób psychicznych i pyta, czy leki psychoaktywne nie stwarzają gorszego problemu, niż ten, który rozwiązują. Carlat, którego książka wypełnia raczej smutek niż gniew, rozważa głównie to, jak psychiatria sprzymierzyła się z przemysłem farmaceutycznym i jak jest przezeń manipulowana. Pomimo dzielących ich różnic, wszyscy trzej osiągają podziwu godną zgodność na pewne bardzo istotne kwestie. Swoje poglądy dobrze udokumentowali.

Po pierwsze, zgadzają się co do tego, że niepokojące rozpowszechnienie sprzedawania środków psychoaktywnych przez koncerny – poprzez różne formy marketingu, zarówno legalnego, jak i nielegalnego, a także działania, które wielu uznałoby za przekupstwo – stało się wyznacznikiem tego, czym jest choroba psychiczna i jak zaburzenia powinny być diagnozowane i leczone. Jest to temat, do którego jeszcze wrócę.

Po drugie, żaden z trzech autorów nie zgadza się z popularną teorią, że choroba psychiczna jest spowodowana nierównowagą chemiczną w mózgu. Jak opisuje Whitaker, teoria ta została stworzona krótko po tym, jak leki psychoaktywne zostały wprowadzone do obiegu w latach 50. Pierwszym lekiem był Thorazine (chlorpromazine), który wprowadzono w 1954 roku jako „silny uspokajacz” i szybko zaczęto powszechnie wykorzystywać w szpitalach psychiatrycznych w celu uspokojenia pacjentów z zaburzeniami psychotycznymi, głównie schizofreników. Rok później pojawił się Miltown (meprobamate), sprzedawany jako „słaby uspokajacz” do leczenia lęków u pacjentów niehospitalizowanych. W roku 1957, na rynku pojawił się Marsilid (iproniazid) jako „energetyk psychiczny” do leczenia depresji.

W okresie 3 lat, leki stały się więc dostępne do leczenia trzech ówcześnie głównych kategorii chorób psychicznych – psychozy, lęku i depresji – a oblicze psychiatrii zmieniło się całkowicie. Leki te jednak nie zostały stworzone do leczenia chorób psychicznych. Wywodziły się one od środków do leczenia infekcji, mimochodem wykryto, że wpływają na stan psychiczny. Na początku nikt nie miał żadnego pojęcia, jak one działają. Po prostu przytępiały niepokojące objawy psychiczne. Jednak w ciągu następnych dziesięciu lat, badacze wykazali, że leki te, a także nowe leki psychoaktywne, które wkrótce się pojawiły, wpływają na ilość pewnych obecnych w mózgu substancji chemicznych.

Krótkie – i z konieczności dosyć uproszczone – przypomnienie: mózg składa się z miliardów komórek nerwowych, nazywanych neuronami, spowitych w ogromnie skomplikowaną sieć i nieprzerwanie komunikujących się ze sobą wzajemnie. Typowy neuron posiada włókniste przedłużenia, jedno zwane aksonem, inne zwane dendrytami, poprzez które wysyła i otrzymuje sygnały od innych neuronów.

Jednak, aby jeden neuron skomunikował się z innym, sygnał musi zostać przesłany przez dzielącą ich malutką przestrzeń, zwaną synapsą. W tym celu, akson neuronu wysyłającego wypuszcza substancję chemiczną, zwaną neurotransmiterem, do synapsy. Neurotransmiter przechodzi przez synapsę i przyczepia się do receptorów drugiego neuronu, często do dendrytu, w ten sposób aktywując bądź hamując komórkę otrzymującą. Aksony mają wiele końcówek, tak więc każdy neuron posiada wiele synaps. Następnie, neurotransmiter jest albo absorbowany ponownie przez pierwszy neuron, albo jest metabolizowany przez enzymy, dzięki czemu przywrócony zostaje stan wcześniejszy. Istnieją wyjątki i odchyłki od opisanego mechanizmu, lecz neurony komunikują się ze sobą zwykle w ten sposób.

Kiedy wykazano, że leki psychoaktywne wpływają na poziom neurotransmiterów w mózgu, mierzonych głównie ilością ich produktów metabolicznych w płynie mózgowo-rdzeniowym, powstała teoria, która mówiła, że przyczyną choroby umysłowej jest anormalna koncentracja tych substancji w mózgu, której przeciwdziała się stosownym lekiem. Przykładowo, ponieważ wykazano, że Thorazine obniża poziom dopaminy w mózgu, postulowano, że psychozy, takie jak schizofrenia, są spowodowane przez nadmiar dopaminy. Później, z powodu tego, że antydepresanty podwyższają poziom serotoniny w mózgu, postulowano, że przyczyną depresji jest niedomiar serotoniny. (Tego rodzaju antydepresanty, takie jak Prozac lub Celexa, nazywają się selektywnymi inhibitorami wychwytu zwrotnego serotoniny [SSRI], ponieważ zapobiegają ponownej absorpcji serotoniny przez neurony, które ją wydzielają, w wyniku czego więcej pozostaje jej w synapsach i aktywuje inne neurony.) W ten sposób, zamiast stworzyć lek dla leczenia zaburzenia, zaproponowano zaburzenie, które pasuje do leku.

Jak wskazują wszyscy trzej autorzy, był to wielki przeskok logiczny. Jest zupełnie prawdopodobne, że leki, które wpływają na poziom neurotransmiterów, łagodzą objawy, nawet jeśli neurotransmitery nie mają nic wspólnego z samą chorobą (jest możliwe, że łagodzą objawy przez całkowicie inny sposób działania). Jak wyraził to Carlin: „Tak samo można byłoby przekonywać, że przyczyną występowania bólu jest brak opiatów, ponieważ narkotyczne środki przeciwbólowe aktywują receptory opiatów w mózgu”. Podobnie można argumentować, że gorączka jest spowodowana przez brak aspiryny.

Jednak głównym problemem z tą teorią jest to, że po dziesięcioleciach prób potwierdzenia jej, badacze nie mają w ręku żadnych dowodów. Wszyscy trzej autorzy dokumentują porażkę naukowców w poszukiwaniu przekonujących dowodów na jej rzecz. Funkcjonowanie neurotransmiterów wydaje się działać normalnie przed leczeniem chorych psychicznie ludzi. W słowach Whitakera:

Przed leczeniem, pacjenci zdiagnozowani ze schizofrenią, depresją i innymi zaburzeniami psychiatrycznymi, nie cierpią na żadną znaną „nierównowagę chemiczną”. Jednakże, kiedy daną osobę podda się leczeniu środkami psychiatrycznymi, które, w ten lub inny sposób, zaburzają zwykłą mechanikę działania neuronów, jej mózg zaczyna funkcjonować… anormalnie.

Carlat nazywa teorię nierównowagi chemicznej „mitem” (wygodnym mitem, pozwalającym pozbawić stygmatyzacji osobę chorą psychicznie), a Kirsch, którego książka skupia się na depresji, podsumowuje to w ten sposób: „Wydaje się teraz rzeczą nie ulegającą wątpliwości, że rozpowszechniona koncepcja depresji jako stanu nierównowagi chemicznej jest po prostu błędna” . Jeszcze wrócę do tego, dlaczego teoria ta trwa pomimo braku dowodów.

Czy leki działają? Jest to, bez względu na teorię, kwestia praktyczna. W swojej niebywale wciągającej książce, The Emperor’s New Drugs, Kirsch opisuje swoje 15-letnie poszukiwania naukowe w celu znalezienia odpowiedzi na pytanie o antydepresanty.

Kiedy rozpoczynał pracę w 1995 roku, jego głównym polem zainteresowań był efekt placebo. W celu badania go, wraz ze współpracownikami przeprowadził recenzję 38 opublikowanych prób klinicznych, które porównywały różne metody leczenia depresji z wykorzystaniem placebo, albo porównywał psychoterapię z brakiem leczenia. Kirsch wykazał, że placebo było 3-krotnie skuteczniejsze od braku leczenia. Wyniki go nie zaskoczyły. Zaskoczyło go to, że antydepresanty były jedynie marginalnie lepsze od placebo. Oceniając po skalach wykorzystanych do pomiaru depresji, placebo było w 75% tak skuteczne, jak antydepresanty. Kirsch wówczas postanowił kontynuować dociekania poprzez analizę standaryzowanego i bardziej kompletnego zbioru danych.

Dane, z których skorzystał, pochodziły z amerykańskiego Food and Drug Administration (FDA), nie zaś z publikowanej literatury naukowej. Kiedy przedsiębiorstwa farmaceutyczne dążą do uzyskania dopuszczenia nowego leku na rynek przez FDA, musza przesłać do tej instytucji wyniki wszystkich prób klinicznych, które sponsorowali. Próby są zwykle podwójnie ślepe i wykorzystują placebo, co znaczy, że osoby badane są losowo przydzielane albo do grupy leku, albo grupy placebo, oraz że ani oni ani lekarze nie wiedzą, do której. Pacjentom mówi się, że otrzymają albo środek aktywny, albo placebo, i przedstawia im się informacje na temat możliwych skutków ubocznych. Jeśli dwie próby pokazują, że lek jest skuteczniejszy od placebo, to zostaje on dopuszczony. Jednak koncerny mogą ufundować tyle prób, ile im się podoba, z czego większość może dać negatywne wyniki – tzn. nie wykazać żadnej skuteczności. Potrzeba jedynie dwóch prób z pozytywnymi wynikami. (Wyniki prób klinicznych dotyczących tego samego leku mogą różnić się z wielu względów, wliczając w to sposób zaprojektowania i przeprowadzenia, wielkość próby, rodzaj badanych pacjentów itd.)

Z oczywistych względów, koncerny farmaceutyczne bardzo mocno starają się, aby badania z pozytywnymi wynikami zostały opublikowane w pismach medycznych, a lekarze usłyszeli o nich, natomiast badania z negatywnymi wynikami trafiły do zamkniętej szafy w FDA, która uznaje je za swoją własność i utajnia. Postępowanie to ogromnie wykoślawia literaturę naukową, kształcenie medyczne i proces leczenia.

Kirsch i jego współpracownicy wykorzystali Ustawę o Swobodzie Informacji [Freedom of Information Act] w celu uzyskania od FDA recenzji wszystkich prób klinicznych z wykorzystaniem placebo, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, wysłanych w związku z początkowym zatwierdzeniem sześciu najczęściej używanych leków antydepresyjnych, dopuszczonych w latach 1987-1999 – Paxil, Prozac, Zolof, Celexa, Serzone i Effexor. Był to lepszy zbiór danych niż ten, z którego korzystał w poprzednim badaniu, nie tylko dlatego, że zawierał również badania z negatywnymi wynikami, ale przede wszystkim dlatego, że FDA wyznacza dla prób jednolite standardy jakościowe, zaś żadne z publikowanych badań we wcześniejszym opracowaniu Kirscha nie zostało udostępnionych dla FDA jako część wniosku o dopuszczenie leku.

W sumie przeprowadzono 42 próby kliniczne na 6 lekach. Większość z nich było negatywnych. Łącznie, placebo były w 82% tak skuteczne jak leki, wedle pomiaru Hamilton Depression Scale (HAM-D, Skala Depresji Hamiltona), często wykorzystywanej skali pomiaru depresji. Średnia różnica między lekiem a placebo na skali HAM-D wynosiła jedynie 1,8, zatem choć była statystycznie istotna, to pod względem klinicznym pozbawiona znaczenia. Wyniki były takie same dla wszystkich sześciu leków – były równie słabe. Jednakże, ponieważ pozytywne badania były tak szeroko rozpowszechniane, a negatywne zamiatane pod dywan, opinia publiczna i lekarze zostali przekonani, że leki te są wysoce skutecznymi antydepresantami.

Kirscha zaskoczyło również inne nieoczekiwane odkrycie. W swoich wcześniejszych badaniach, a także w pracach innych naukowców, dostrzegł, że inne rodzaje leczenia, które nie były uznawane za przeciwdziałające depresji – np. syntetyczny hormon tarczycy, opiaty, środki uspokajające, stymulanty, albo ziołowe środki lecznicze – w łagodzeniu objawów depresji były równie skuteczne, co antydepresanty. Kirsch pisze: „Kiedy środki podwyższające, obniżające albo nie mające żadnego skutku dla serotoniny podaje się jako leki antydepresyjne, wszystkie z nich łagodzą objawy depresji mniej więcej w tym samym stopniu”. Wszystkie te „skuteczne” leki miały tę wspólną cechę, że rodziły skutki uboczne, o których możliwości wystąpienia informowano pacjentów.

Istotne jest, aby próby kliniczne, w szczególności te, które odnoszą się do subiektywnych chorób takich jak np. depresja, były podwójnie ślepe, tzn. aby ani pacjent, ani lekarz nie wiedzieli, czy środek, z którym mają do czynienia, to placebo. To zapobiega wyobrażaniu sobie przez pacjentów i doktorów poprawy, która nie zachodzi, co jest szczególnie prawdopodobne, jeśli badani wierzą w to, że podawany im środek jest aktywnym lekiem, nie zaś placebo. Widząc w wynikach, że niemal każda pigułka ze skutkami ubocznymi była nieco skuteczniejsza w leczeniu depresji, niż bierne placebo, Kirsch wyraził przypuszczenie, że pojawienie się skutków ubocznych u osób badanych przyjmujących leki pozwoliło im poprawnie odgadnąć, że byli poddawani aktywnemu leczeniu – co zostało potwierdzone w wywiadach z pacjentami i lekarzami – przez co z większym prawdopodobieństwem modli odczuwać poprawę. Kirsch zasugerował, że przyczyną, dla której antydepresanty wydają się działać skuteczniej w przypadku ostrej depresji, niż w łagodnej, jest to, iż ci pacjenci z ostrą depresją otrzymują większe dawki leku, w związku z czym doświadczają większych skutków ubocznych.

Aby zbadać, czy skutki uboczne wykoślawiają reakcję pacjenta na lek, Kirsch analizował próby, w których wykorzystywano „aktywne” placebo w miejsce biernego. Skutki uboczne rodzi również aktywne placebo, np. atropina – lek, który selektywnie blokuje działanie pewnych typów włókien nerwowych. Nie jest ona antydepresantem, ale oprócz innych rzeczy, sprawia, że w ustach robi się sucho. W próbach z wykorzystaniem atropiny jako placebo, nie występowała różnica między antydepresantem a aktywnym placebo.

Wszyscy doświadczyli takich czy innych skutków ubocznych, i wszyscy odczuli pewną poprawę. Kirsch zaobserwował wiele innych dziwnych rzeczy w próbach klinicznych dla antydepresantów, m.in. fakt, że nie występowała krzywa odpowiedzi na dawkę leku – tzn. że wysoka dawka nie działała silniej od niskiej dawki – co jest skrajnie mało prawdopodobne dla prawdziwie skutecznych leków. Jak napisał Kirsch, „zebranie wszystkiego do kupy”

prowadzi do wniosku, że stosunkowo mała różnica między lekami a placebo może w ogóle nie wynikać z działania leku. Może to być zwiększony efekt placebo, wynikły z faktu że niektórzy pacjenci zgadli, czy podawano im lek, czy placebo. Jeśli tak jest rzeczywiście, to wówczas nie ma żadnej realnej skuteczności leku antydepresyjnego. Zamiast porównywać placebo z lekiem, porównywaliśmy „zwykłe” placebo z „silnym” placebo.

Ta zaskakująca konkluzja wprost podważa szeroko przyjęty w medycynie pogląd, ale Kirsch dochodzi do niej w sposób ostrożny i logiczny. Psychiatrzy, którzy korzystają z antydepresantów – czyli większość – i pacjenci, którzy je zażywają, mogą twierdzić z doświadczeń klinicznych, że leki te działają. Jednak anegdoty stanowią wątpliwą metodę oceny danego leczenia, ponieważ tak łatwo poddają się subiektywnym wrażeniom; mogą podawać hipotezy do potwierdzenia, ale nie mogą ich dowodzić. Dlatego właśnie opracowanie w środku minionego stulecia paradygmatu podwójnie ślepej, losowej próby klinicznej z wykorzystaniem placebo było tak istotnym postępem w medycynie. Anegdoty o pijawkach, amigdalinie lub megadawkach witaminy C, albo dowolnej innej popularnej metodzie leczenia, nie ostoją się wobec dokładnie zaprojektowanych i przeprowadzonych prób klinicznych. Kirsch jest stanowczym zwolennikiem metod naukowych, jego głos wnosi zatem pożądaną obiektywność do tematu często wykoślawianego przez anegdoty, emocje, albo, jak zobaczymy, interes własny.

Książka Whitakera skupia się na szerszym temacie i jest bardziej polemiczna. Autor przypatruje się wszystkim chorobom psychicznym, nie tylko depresji. Gdzie Kirsch dochodzi do wniosku, że antydepresanty przypuszczalnie nie są skuteczniejsze od placebo, Whitaker stwierdza, że one i większość innych leków psychoaktywnych nie tylko nie działa, ale jest nawet szkodliwa. Rozpoczyna zauważając, że wraz ze wzrostem częstości poddawania chorych psychicznie leczeniu, wzrosło również rozpowszechnienie leczonych zaburzeń:

Ilość niezdolnych do funkcjonowania chorych psychicznie osób dramatycznie się zwiększyła od roku 1955 i w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci, okresie, w którym przepisywanie leków psychiatrycznych stało się ogromnie popularne, ilość dorosłych i dzieci pozbawionych zdolności do funkcjonowania rosła w niebotycznym tempie. W ten sposób docieramy do oczywistego pytania, które na swój sposób jest heretyckie: Czy nasz oparty na lekach paradygmat opieki zdrowotnej sam w jakiś nieznany sposób tę współczesną plagę napędza?

Ponadto, Whitaker utrzymuje, że historia naturalna choroby umysłowej zmieniła się. Podczas gdy zaburzenia takie jak schizofrenia i depresja miały niegdyś charakter epizodyczny i po jakimś czasie same ustępowały, zaś każdy kolejny epizod trwał nie dłużej niż 6 miesięcy i był poprzedzony okresem normalnego funkcjonowania, obecnie zaburzenia te są chroniczne i trwają przez całe życie. Whitaker sądzi, że może to wynikać z tego, że leki, mimo, iż łagodzą objawy na krótką metę, na długą metę wyrządzają szkody, które występują nadal wtedy, gdy choroba ustąpiłaby w sposób naturalny.

Dowody, które przedstawia na rzecz tej teorii różnią się jakością. Nie uwzględnia wystarczająco trudności badania historii naturalnej choroby po 50-letnim okresie zmian, w którym poza stosowaniem leku, modyfikacji uległo wiele okoliczności. Jeszcze trudniej jest porównywać długotrwałe konsekwencje u pacjentów leczonych i nieleczonych, bowiem leczy się tych, u których choroba wystąpiła ostrzej. Niemniej, argumenty Whitakera są przekonujące, jeśli nie rozstrzygające.

Jeśli środki psychoaktywne w istocie są szkodliwe, tak jak twierdzi Whitaker, jaki jest tu mechanizm? Odpowiedź, jego zdaniem, tkwi w ich wpływie na neurotransmitery. Dobrze wiadomo, że leki psychoaktywne zaburzają działanie neurotransmiterów, nawet jeśli nie była to przyczyna samej choroby. Whitaker opisuje zachodzenie reakcji łańcuchowej. Przykładowo, kiedy antydepresant typu SSRI, taki jak Celexa, powoduje wzrost poziomu serotoniny w synapsach, wzmaga jednocześnie kompensacyjną zmianę poprzez sprzężenie zwrotne ujemne. W odpowiedzi na wysoki poziom serotoniny, neurony wydzielające ją (neurony presynaptyczne) wypuszczają jej mniej, a neurony postsynaptyczne uniewrażliwiają się na nią. Innymi słowy, mózg stara się zneutralizować działanie leku. To samo odnosi się do leków, które blokują neurotransmitery, tylko że na odwrót. Przykładowo, większość leków antypsychotycznych hamuje dopaminę, ale neurony presynaptyczne kompensują wydzielając jej więcej, a neurony postsynaptyczne wychwytują ją sprawniej. (To wyjaśnienie jest z konieczności uproszczone, gdyż wiele leków psychoaktywnych wpływa na więcej niż jeden z wielu neurotransmiterów.)

Długoterminowe użycie leków psychoaktywnych powoduje, w słowach Steve’a Hymana, byłego rektora NIMH i do niedawna rektora Harvard University, „znaczące i długotrwałe zmiany w funkcjonowaniu neuronów”. Cytowany przez Whitakera napisał, że mózg zaczyna działać w sposób „jakościowo i ilościowo odmiennie od tego, jak działa w stanie normalnym”. Po kilku tygodniach stosowania leków psychoaktywnych, kompensacyjne działanie mózgu zaczyna zawodzić, i zaczynają pojawiać się skutki, które są pochodną mechanizmu działania leków. Przykładowo, leki typu SSRI mogą powodować pojawienie się epizodów manii z powodu nadmiaru serotoniny. Leki antypsychotyczne powodują skutki uboczne, które przypominają objawy choroby Parkinsona, co wynika z ubytku dopaminy (w przypadku choroby Parkinsona również występuje ubytek dopaminy). Po pojawieniu się skutków ubocznych leczy się je często innymi lekami, i wielu pacjentów kończy przyjmując koktajl psychoaktywnych leków przepisywanych na koktajl różnych chorób. Spowodowane antydepresantami epizody manii mogą prowadzić do postawienia nowej diagnozy, tzn. „zaburzenia afektywno dwubiegunowego” i leczenia „stabilizatorem nastroju”, np. lekiem Depokote (lekiem przeciwkonwulsyjnym), a także jednym z nowszych leków psychoaktywnych. I tak dalej.

Niektórzy pacjenci zażywają sześć leków psychoaktywnych dziennie. Nancy Andreasen, znana i szanowana badaczka, wraz z współpracownikami opublikowała wyniki świadczące o tym, że zażywanie leków antypsychotycznych wiąże się z kurczeniem się mózgu, a skala tego zjawiska jest bezpośrednio związana z dawką i długością leczenia. Jak Andreasen wyjaśniła w piśmie „The New York Times”, „kora przedczołowa nie otrzymuje takich bodźców, których potrzebuje, i zostaje wyłączona przez leki. To osłabia objawy psychotyczne. Powoduje również, że kora przedczołowa powoli ulega atrofii”.

Zdaniem Whitakera, odstawienie leku jest bardzo trudne, gdyż wówczas mechanizm kompensacyjny działałby bez zahamowań. Kiedy odstawia się lek Celexa, poziom serotoniny nagle spada, ponieważ neurony presynaptyczne nie produkują normalnych ilości transmitera, a neurony postsynaptyczne nie mają już dla niego receptorów. Podobnie, kiedy odstawi się lek antypsychotyczny, poziom dopaminy idzie ostro w górę. Objawy wynikłe z odstawienia leków psychoaktywnych często myli się nawrotami pierwotnej choroby, a przez to psychiatrzy są skłonni kontynuować leczenie lekowe, być może przy zwiększonych dawkach.

W odróżnieniu od spokojnego Kirscha, Whitakera oburza to, co uznaje za jatrogeniczną (tzn. nieumyślną i wywołaną przez lekarza) epidemię dysfunkcji mózgu, w szczególności tę spowodowaną powszechnym zażywaniem nowych („nietypowych”) leków antypsychotycznych takich jak Zyprexa, która powoduje poważne skutki uboczne. Oto zaproponowany przezeń „szybki eksperyment myślowy”:

Wyobraź sobie, że w naszym społeczeństwie nagle pojawia się wirus sprawiający, że ludzie śpią po 12, 14 godzin dziennie. Ci, którzy zarazili się nim poruszają się powolnie i wydają się być emocjonalnie rozłączeni. Wielu ogromnie przybiera na wadze – 10, 20, 40, a nawet 100 kilogramów. Często poziom cukru w ich krwi rośnie, podobnie jak i poziom cholesterolu. Duży odsetek osób dotkniętych tajemniczą chorobą – wliczając w to dzieci i nastolatków – rychło zapada na cukrzycę… Rząd federalny przeznacza setki milionów dolarów dla naukowców z najlepszych uniwersytetów w celu odszyfrowania ukrytego działania wirusa. Naukowcy ogłaszają, że powodem globalnej dysfunkcji jest blokowanie mnóstwa neurotransmiterów i receptorów w mózgu – dopaminergicznych, sertonergicznych, muskarynowych, adrenergicznych i histaminergicznych. Wszystkie wymienione ścieżki neuronowe zostają uszkodzone. Tymczasem, badania za pomocą fMRI pokazują, że na przestrzeni kilku lat, wirus obkurcza korę mózgową, co powoduje osłabienie funkcji poznawczych. Przerażone społeczeństwo domaga się lekarstwa.

W istocie podobna choroba zaatakowała miliony amerykańskich dzieci i dorosłych. Opisaliśmy działanie doskonale sprzedającego się leku firmy Eli Lilly – Zyprexy.

Jeśli leki psychoaktywne są do niczego, a tak właśnie jest zdaniem Kirscha z antydepresantami, albo jest z nimi jeszcze gorzej (co głosi Whitaker), dlaczego tak często psychiatrzy przepisują je i dlaczego społeczeństwo i lekarze uznają je za coś bliskiego cudownemu lekowi? Dlaczego nurt, przeciw któremu występują Kirsch i Whitaker, jest tak potężny? Omawiam te kwestie w części drugiej niniejszej recenzji…

Marcia Angell
New England Journal of Medicine
23 czerwca 2011


:->
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,91 sekundy. Zapytań do SQL: 14