wegedzieciak.pl wegedzieciak.pl
forum rodzin wegańskich i wegetariańskich

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Lekoman polski
Autor Wiadomość
michał 
is the best


Pomógł: 5 razy
Dołączył: 02 Cze 2007
Posty: 147
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-09-25, 19:08   Lekoman polski

Leki na odchudzanie to dobry interes. Człowiek, który zacznie je brać, będzie się przeczyszczał już do końca życia. Rozmowa ze Stanisławem Piechulą, farmaceutą i lobbystą.

Polacy zażywają dużo leków?

- Dużo. Ale jeszcze więksi lekomani to Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy. Mało leków łykają kraje śródziemnomorskie, Chorwacja, Słowenia.

W Polsce sprzedaż leków niesamowicie nakręca telewizja. Każdy farmaceuta, który prowadzi aptekę, musi oglądać reklamy, bo następnego dnia przyjdą pacjenci i poproszą o "ten lek, co to wczoraj w telewizji pokazywali". Moja żona, z którą prowadzimy aptekę, jest z tym na bieżąco. Pracownicy informują się nawzajem, co wczoraj było reklamowane.

W telewizji trwają prawdziwe wojny między producentami leków, zwłaszcza przeciwbólowych. Jeśli pokazują aspirynę, to wzrasta sprzedaż aspiryny. W rewanżu od razu kampanię zaczyna Apap. I zaczyna się sprzedawać Apap. Więc teraz znowu musi się zareklamować aspiryna, aby część ludzi z Apapu przeszła z powrotem na aspirynę.

Ostatnio najwięcej widać reklam bajerów...

Bajerów?

- Środków spożywczych, dietetycznych, witamin. Bajery się dobrze sprzedają.

Dlaczego "bajery"? Nie działają?

- Czasami działają. Jak coś zawiera sole mineralne lub witaminy, to te sole mineralne rzeczywiście do organizmu dostarczy. Tylko po co?

Dla zdrowia?

- Jeśli ktoś się w miarę zdrowo i normalnie odżywia, to wszystkie witaminy ma zapewnione w pokarmie. Zresztą bajery rzadko mają status leków. Podam to na przykładzie. Kiedyś był jeden jedyny lek na stawy, i to był rzeczywiście lek. Był przebadany, miał wszystkie dopuszczenia.

Jak zaczęły wchodzić przepisy unijne, to niektóre substancje zaczęto rejestrować nie jako leki, tylko jako środki spożywcze. Bo tak jest łatwiej. Nie trzeba prowadzić kosztownych badań sprawdzających, czy taki lek na stawy naprawdę działa. I teraz mamy kilkanaście środków spożywczych na stawy.

Leki, środki spożywcze. Jak zwał, tak zwał, ważne, czy pomagają.

- Producenci środków spożywczych umieszczają w nich, owszem, tę samą substancję czynną, która jest w leku. Tyle że nie wiadomo, jak taka substancja się wchłania. Czy to działa? Raczej nie zaszkodzi. Ale czy pomoże? Nie wiem. Ludzie kupują to na słowo honoru producenta. I podobnie jak producent mają nadzieję, że jakiś skutek to odniesie. Czasem "lek" wprowadza w błąd pacjenta.

Oszukuje?

- Weźmy np. niektóre środki na odchudzanie. Nie odchudzają, ale przeczyszczają. Jak ktoś będzie brał dajmy na to Figurę 1 albo Figurę 2, to po prostu straci dużo wody. Kilogramów niby też, ale wystarczy, że się więcej napije, i wraca do poprzedniej wagi, Sprzedaż takich preparatów z punktu widzenia aptekarza i producenta to dobry interes. Pacjent się przyzwyczaja. Człowiek, który zacznie je seryjnie brać, będzie się już przeczyszczał do końca życia. Kiedy stałem za okienkiem w aptece, to non stop przychodzili stali pacjenci, którzy braki takie środki.

Podobnie jest z pacjentami [np. alergikami], którzy biorą zbyt często krople do nosa blokujące wydzielanie śluzu. Jak ktoś będzie przez długi okres zakraplać ksylometazolinę, to zniszczy sobie śluzówkę nosa. Będzie brał ten lek już ciągle. Inaczej będzie mu ciekło z nosa. Na opakowaniu jest co prawda ostrzeżenie, żeby odstawić najdalej po pięciu dniach. Ale kto to czyta?

Przychodzi babcia do pana apteki i bierze tabletki czy maść, powiedzmy, na reumatyzm. I pan wie, że ta maść w ogóle nie działa...

- Powiem inaczej - nie mamy dowodu, że działa. To tak samo jak z lekami homeopatycznymi. Stała wojna między zwolennikami i przeciwnikami. Ja jestem opozycjonistą. Uważam, że to sprzedawanie cukru i wody.

Ale sprzedaje je pan.

- Sprzedaję. Problem mam tylko wtedy, gdy pacjent pyta, czy to dobre.

I co pan odpowiada?

- Że wiele osób sobie to chwali.

To pan dyplomatyczny jest.

- A co mam odpowiedzieć? Że moim zdaniem to nie działa? Przecież najczęściej lekarz to przepisał czy polecił pacjentowi!

Wygodne z komercyjnego punktu widzenia.

- Ja jestem nie tylko farmaceutą, ale także właścicielem apteki. Mam ambiwalentne odczucia. Chcę zarobić, ale i nie zrobić krzywdy pacjentowi. Owszem, mam dylemat, gdy przychodzi do mnie matka z dzieckiem chorym na grypę, która uważa, że wyleczy dziecko homeopatyk. Zawsze odpowiadam - proszę iść do lekarza. Ja bym swoich dzieci wyłącznie tym nie leczył.

I co? Idzie do lekarza?

- Niestety, jak mówiłem, o zakupach wielu osób decyduje przede wszystkim reklama telewizyjna. Swego czasu na rynku pojawił się Tazamol Polfy Tarchomin. O identycznym składzie i działaniu jak na przykład Apap czy Panadol. Tazamol się jednak nie reklamował, za to był o połowę tańszy.

Wkurzeni na reklamy zaczęliśmy polecać go klientom. Mówiliśmy, że to lek polski, ta sama substancja i taniej. I faktycznie część osób go brała. Ale była też duża grupa, którą przekonywałem i przekonywałem, a oni w końcu mówili: - Panie aptekarzu, to pan da ten Tazamol, ale Apap też. Tak mocno działa reklama.

W dodatku firmy farmaceutyczne chodzą po lekarzach, przekonują do swoich produktów...

Smarują...

- Nie wiem, czy smarują, powiedzmy, że szkolą. W efekcie ich leki sprzedają się w dużej ilości. Ale są droższe. Jeśli na rynku pojawia się konkurencja, która chce sprzedawać podobny lek taniej, to te firmy zdwajają wysiłki i zaczynają lekarzy szkolić jeszcze mocniej.

I?

- Tańsi producenci nie są często w stanie się przebić. Więc też stawiają na marketing i dopiero wtedy zdobywają kawałek rynku. Ale wtedy cena leku idzie już w górę, bo za ten marketing i reklamę zawsze na końcu musi zapłacić pacjent.

Był taki pomysł Ministerstwa Zdrowia, aby na reklamach leków bez recepty znajdowało się ostrzeżenie o konsekwencjach nadużywania. Podobnie jak na papierosach.

- Wszystko, co zwiększa bezpieczeństwo pacjenta, uważam za krok naprzód. Jeżeli nasze państwo chciałoby zadbać o swoich obywateli, to powinno zabronić wszelkiej reklamy leków.

W ten sposób można zabronić reklamy wszystkiego, bo reklama zawsze manipuluje. A jeśli jednak przyjmiemy, że ludzie mają swój rozum, to co by pan im radził?

- Jeśli ktoś ma do wyboru dwa takie same leki, niech wybiera tańszy. Gdy koncern farmaceutyczny zobaczy, że odpływają mu pacjenci, to obniży cenę. Na pocieszenie dodam, że teraz i tak jest lepiej niż kilka lat temu. Wtedy pacjent, wybierając tańszy odpowiednik, mógł zaoszczędzić nawet kilkadziesiąt złotych. Dziś już tylko kilka.

W dodatku importerzy zaczęli sprowadzać tańsze leki z innych krajów Unii. Strasznie się to nie podoba koncernom farmaceutycznym. Był ostatnio przypadek, że gdy pewna spółka chciała sprowadzać tańszy lek z innego kraju, to koncern sprzedający ten lek w Polsce umyślnie obniżył jego cenę. Tak aby importerowi sprzedaż się nie opłacała.

Każdy emeryt zna niezwykle tanie leki za 1 grosz. A panu leki za 1 grosz się nie podobają.

- Do niektórych ważnych leków państwo dokłada ogromne pieniądze po to, by pacjent nie zbankrutował i mógł zapłacić za nie tylko zryczałtowaną opłatę 3,20 zł. Dlaczego aptekom opłaca się rozdawać te leki za darmo lub nawet dopłacać do wybranych leków? Bo apteka dostanie resztę ceny od NFZ, razem z niewielkim zyskiem.

Ale pacjent płaci jednak mniej o 3 zł 19 groszy. To co w tym złego?

- Lek za 1 grosz wywołuje psychozę pod tytułem: dziś jest lek za 1 grosz, a za miesiąc już go nie będzie. Czyli trzeba się obkupić. Jak lek kosztuje 1 grosz, to co to za problem pójść do jednego, drugiego, trzeciego lekarza i poprosić o przepisanie go? Pacjent kupuje i chomikuje. Całą lodówkę tych leków ma. A za miesiąc lekarz zmienia terapię. I co zrobić z tymi lekami? Wyrzucić? Czemu nie, przecież i tak kosztowały tylko 1 grosz... Takie leki marnotrawi się lekką ręką. A NFZ wydaje na nie ogromne pieniądze, nasze wspólne pieniądze.

Jest niedaleko mnie miasteczko Jastrzębie Zdrój. Odcięte od innych miast lasami i polami. Enklawa. Jakiś czas temu w Jastrzębiu miała zostać otwarta Euro-Apteka. Aptekarze wpadli w popłoch. To tak jakby osiedlowym sklepikarzom miano otworzyć obok Biedronkę. Żeby nie stracić pacjentów, aptekarze zaczęli robić to samo co Euro-Apteka, tyle że już kilka tygodni przed jej otwarciem. Na pacjentów runęły ulotki, reklamy, leki za 1 grosz. I co? Oddział NFZ zaczął nagle tracić po kilkaset tysięcy złotych.

Tajemnicą poliszynela jest, że refundowane paski do testów diagnostycznych krwi masowo kupuje się na Śląsku i wysyła do Niemiec. Ciekawe, ile by ich sprzedawano, gdyby naprawdę kontrolowano, ile pacjent ma ich stosować.

Ile taki pasek kosztuje bez refundacji?

- Kilkadziesiąt złotych. To chodliwy towar. Nawet jak się wejdzie na Allegro, to paski testowe się znajdzie.

Ministerstwo Zdrowia chce zlikwidować leki za 1 grosz.

- Odgrażają się. Ale Polak potrafi. Drobni aptekarze, którzy boją się skarbówki, pytali nas, jak sprzedawać leki za 1 grosz zgodnie z prawem. Bo przy tym przecież oszukuje się urzędy skarbowe - na kasę fiskalną nabija się 3,20 zł, wydaje paragon, że chory zapłacił 3,20 zł, a bierze się od niego 1 grosz. Gdyby ktoś chciał zrobić interes, to mógłby kupić lek, wrócić do okienka, położyć paragon i zażądać zwrotu 3,20. Bo tyle ma na paragonie. Dobry sposób na biznes. Kupować leki za 1 grosz i chodzić wte i wewte.

Ale wymyśliliśmy na to sposób. Nikt przecież nie zabroni aptekarzowi zrobienia darowizny na rzecz klienta. Pan przychodzi do apteki, daje mi receptę na insulinę, a ja mówię na to, że pan mi przyniósł tę receptę, to ja prywatnie robię panu darowiznę 3,20 zł. Proszę. A teraz ja panu realizuje tę receptę za 3,20 i pan mi zapłaci. I pan mi płaci z powrotem moimi pieniędzmi. I sprawa jest zamknięta.

Równie dobrze można dawać pacjentowi pieniądze za to, że przychodzi kupować leki do określonej apteki.

- Tak było w Białymstoku i bodaj Słupsku. Aptekarze dawali pacjentom po kilkadziesiąt złotych za kupowanie refundowanych leków. Za które NFZ zwracał im mnóstwo pieniędzy. Skończyło się, bo dobrał się do tego nadzór farmaceutyczny i urząd skarbowy.

Nawiasem mówiąc, w ciekawy sposób podkręcają sprzedaż swoich leków przedstawiciele farmaceutyczni. Jak sprzedali za mało w danym miesiącu, to idą do zaprzyjaźnionych lekarzy i proszą: wypisz mi tyle a tyle recept na moje preparaty. Potem przedstawiciel idzie do apteki i sam je kupuje. A państwo dokłada.

Udział w tym mają też aptekarze. Przekazują firmom farmaceutycznym informacje, jaki lekarz co przepisuje i czy jest lojalny wobec koncernu.

- Firmy farmaceutyczne i tak wiedzą, jak się leki sprzedają. Dostają przecież dane z hurtowni. Wiedzą, że do mojej apteki poszło w tym tygodniu 10 opakowań danego leku. Ale rzeczywiście nie wiedzą, kto te sprzedane leki przepisał. A lekarze lubią być cwani. Taki lekarz mówi przedstawicielowi koncernu, że przepisał 50 opakowań leku, a w rzeczywistości przepisał jedno. Lekarze muszą raportować firmom, ile "sprzedali", bo, powiedzmy, rozliczenie idzie od sztuki.

I co, przychodzi do pana przedstawiciel i pyta: a ten doktor Kowalski to ile przepisał?

- Zdarzało się, że i u mnie w aptece taka dyskusja była. Ja odpowiadałem ogólnie: dużo, mało, wzrosło. Bo grzebać w receptach, sprawdzać, liczyć nie chciałoby mi się.

Może spróbujmy wobec tego uszczelnić system refundacji.

- Nikt nie chce tego zrobić. Bo nikomu się to nie opłaca. Ani koncernom farmaceutycznym, ani lekarzom, ani aptekarzom.

A Ministerstwu Zdrowia?

- Każdy nowy minister organizuje spotkania, na których informuje, że coś trzeba z tym zrobić, opowiada, jak powinien wyglądać w Polsce system refundacji i polityka lekowa państwa. Wszyscy wygłaszają swoje exposé, po czym spotkania się kończą.

A w kuluarach się mówi: w mętnej wodzie wszyscy zarobią więcej.

Moim zdaniem dzięki uszczelnieniu systemu refundacji od razu sprzedawałoby się o 30 proc. leków mniej.

A co by pan zmienił?

- Byłem jakiś czas temu na wykładzie pewnego profesora, który opowiadał, jak w USA wprowadzano kontrolę sprzedaży leków. Pacjent idzie do lekarza z elektroniczną kartą. Lekarz wysyła do komputera tamtejszego NFZ informacje, jakie leki mu przepisał. Potem pacjent idzie do apteki. Aptekarz z komputera ściąga receptę i wydaje leki.

Komuś tłucze się fiolka z insuliną? Idzie do lekarza i mówi - potrzebuję insuliny. Lekarz patrzy do komputera: tydzień temu przecież wypisałem panu insulinę. W tym miesiącu już pan nie dostanie refundowanej. Może pan kupić z pełną odpłatnością. Amerykański system kosztował bodaj 200 mln dolarów. W ciągu pierwszego roku podobno zwrócił się trzykrotnie, tak bardzo spadła sprzedaż refundowanych leków.

- A w Polsce? Przychodzi do mnie pacjent, który leczy się na to samo u trzech lekarzy. Żaden z nich nie wie, co przepisują pozostali. Chory daje mi trzy pliki recept. I zaczynam w nich przebierać. To jest to samo, niech pan tego nie bierze.

I?

- Niektórzy nie dają się przekonać. Biorą leki od trzech lekarzy i zażywają wszystkie. Rząd, który wprowadzi rejestr usług medycznych i system elektronicznych recept, odniesie duże zwycięstwo, pokazując, ile zaoszczędził.

Koncerny farmaceutyczne nie byłyby szczęśliwe.

- Można się spodziewać wielkiego oporu różnych środowisk. Będą mącić: jak namówić lekarzy, żeby każdy miał laptop? Żeby zawsze, przepisując leki, go używał? A co, jeśli nagle internet nawali, jak wtedy kupić lek? A jak coś w aptece będzie szwankować i nie wydadzą mi leku?

Rzeczywiście to są minusy systemu. Rozmawiałem jednak jakiś czas temu na ten temat ze znajomym z Francji. Pytam go: co zrobisz, jeśli sieć internetowa nie będzie działać w jakiejś aptece? Zdziwił się. Jak to co, pójdę do innej apteki. Dla nich to jest normalne. Dla nas takie przeszkody to koronny argument, aby takiego elektronicznego systemu nie wprowadzać.

Ba, on by pomógł i nam, aptekarzom. Ciągle mamy kłopoty z NFZ, który odmawia nam wypłacenia refundacji, bo na recepcie podpis był nieczytelny lub brakowało przecinka.

Ale sprzedaż by wam spadła.

- Trochę byśmy stracili. Ale popatrzmy na coś innego. W tej chwili my co prawda więcej zyskujemy, ale są to nieuczciwe pieniądze.

Chce pan internetowego systemu kontroli lekarzy, ale już z internetową konkurencją dla aptekarzy walczy pan jak może.

- Nie jestem przeciwnikiem internetowych aptek.

Gdy na początku roku parlament debatował nad tym, czy dopuścić sprzedaż leków przez internet, lobbował pan bardzo mocno przeciw temu pomysłowi. Mimo że utrzymanie zakazu tej sprzedaży byłoby niezgodne z prawem unijnym. Robił nawet pan prowokacyjne zakupy, by wykazać, że e-apteki źle transportują leki.

- Ta niezgodność zakazu z prawem unijnym wcale nie jest taka oczywista, można to różnie interpretować. A promowanie sprzedaży leków przez internet w tej chwili w Polsce przynosi więcej szkody niż pożytku.

Bo?

- Apteki internetowe nie tylko sprzedają leki, ale także nakręcają ich spożycie. Żeby zrekompensować sobie koszt wysyłki, klient robi od razu większe zakupy, niż robiłby normalnie. Widzi, że przy zakupie powyżej 100 zł ma przesyłkę gratis, to dokupuje leki, których nie potrzebuje.

Druga sprawa to bezpieczeństwo pacjenta, który w internecie nie może łatwo poradzić się farmaceuty. Nikt go nie uprzedzi, że np. Apap i paracetamol to ta sama substancja i nie powinno się przyjmować tego razem, bo można przedawkować. Gdy kupuje się lek w internecie, nie wiadomo, kto go sprzedaje, w sieci jest przecież masa leków fałszywych.

To demagogia. Apteki internetowe działają przy normalnych, licencjonowanych aptekach albo punktach aptecznych i stamtąd biorą leki. Nie mają nic wspólnego z oszustami handlującymi w sieci fałszywą viagrą. A farmaceuty w e-aptece można się poradzić e-mailem lub na infolinii.

- Ale lek, który należy trzymać w lodówce, po przejechaniu się w zwykłym kartoniku na drugi koniec Polski w lipcu w temperaturze 30 stopni może zupełnie stracić właściwości. Pół biedy, jeśli maść z witaminą A przyjedzie do pacjenta już bez tej witaminy. Ale jeśli chodzi o poważny lek, np. na ciśnienie, który dotrze pozbawiony własności leczniczych? Nieświadomy tego pacjent będzie go przyjmował, aż może dojść do tragedii.

A jeśli w lipcu, 25 stopni w cieniu, pacjent kupi lek, włoży do reklamówki i pójdzie z nim na spacer, to go nie przegrzeje? Zresztą z raportów inspekcji farmaceutycznej wynika, że zwykłe apteki też przechowują leki w złych warunkach. Je też powinno się z tego powodu zdelegalizować?

- Zwykła apteka odpowiada za lek aż do momentu, w którym pacjent dostanie go do rąk. Tak samo powinno być w wypadku sprzedaży wysyłkowej. Nie może być tak jak teraz, że apteka internetowa wydaje paczkę kurierowi i umywa ręce od tego, co dzieje się dalej, bo dorabia sobie ideologię, że kuriera upoważnił pacjent i to na jego własną odpowiedzialność jest transportowany lek.

Leki w sieci są nawet o 30 o proc. tańsze. Kurier dostarcza paczkę do domu, więc mogą je wygodnie kupować nawet niepełnosprawni. Nazywając rzecz po imieniu, aptekarzom robi się gorąco od nowej konkurencji i chcielibyście jej zakazać.

- Sam siedem lat temu chciałem założyć aptekę w internecie. Ale jej nie uruchomiłem. Dlaczego? Bo stwierdziłem, że gdyby chcieć sprzedawać leki wysyłkowo przez internet w taki sposób, by być w zgodzie z przepisami i w pełni zapewnić bezpieczeństwo pacjenta, to ten biznes stałby się niekonkurencyjny. Zapewniam, że wtedy nie dałoby się sprzedawać leków o 30 proc. taniej.

Internet to nie jest taka wielka konkurencja. Oceniam, że u nas e-apteki mogłyby przejąć maksymalnie 4-6 proc. rynku. Zresztą odpowiedzmy sobie szczerze: czy pacjent w Polsce ma aż taką wielką potrzebę, żeby kupować leki w internecie? Moim zdaniem nie, są ważniejsze rzeczy.

Skąd pan wie, jakie mamy potrzeby? Zostawmy decyzję ludziom, niech sami wybierają, gdzie chcą kupować.

- Uważam, że tego nie można rozpatrywać tylko ekonomicznie. W tej sprawie ważne są inne wątki.

Chce pan też urzędowo ograniczyć liczbę aptek w kraju. Zna pan powiedzenie: "Jak już wszedłem na dach, to chętnie teraz wciągnę drabinę"?

- Do rynku aptek można mieć dwa podejścia. Jeden biegun to np. Finlandia, gdzie obowiązują rygorystyczne zezwolenia dla aptek. Tam jedna apteka może przypadać na 10 tysięcy mieszkańców, a posiadać ją może tylko farmaceuta. W zasadzie apteki są tam dziedziczne, przechodzą z rodziców na dzieci. Na takim zamkniętym rynku apteki są bogate, więc część zysków przeznaczają na poprawę opieki nad pacjentem. Aptekarze rozmawiają tam z klientem, starają mu się pomóc.

Biegun drugi - takie kraje jak Grecja czy Turcja, gdzie rynek nie jest regulowany a w aptekach oprócz leków można kupić szlafroki, ciemne okulary czy klisze fotograficzne.

Byłem niedawno w Egipcie. Razem z synem nurkowaliśmy. Rozbolały go uszy. Potrzebowałem detromycyny. Poszedłem do apteki, a sprzedawca nie wiedział, co sprzedaje. W końcu wpuścił mnie na zaplecze, żebym sobie sam poszukał.

W jakich warunkach woleliby panowie kupować lekarstwa - tak jak w Finlandii czy tak jak w Egipcie?

Wolelibyśmy mieć wybór. Z jakiej racji urzędnik ma stać na straży zysków aptekarzy?

- Bo to dobrze służy pacjentom. W Hiszpanii przeprowadzono eksperyment - w jednym z regionów mocno otwarto rynek apteczny na konkurencję. Co się okazało? Aptek powstało w regionie znacznie więcej, ale ich łączne obroty spadły. Pogorszyła się obsługa, bo w aptekach zaczęły pracować przypadkowe osoby. Dostępność leków się zmniejszyła. Po prostu ilość nie zawsze przechodzi w jakość.

Czyli wolny rynek jest niekorzystny dla klientów? To już było, w PRL na przykład.

- Proszę panów, na jedną aptekę musi przypadać co najmniej 4 tysiące okolicznych mieszkańców, jeśli właściciel ma ją prowadzić na sensownym poziomie obsługi. Jeśli tego nie zapewniamy, to co się dzieje? W miastach i miasteczkach apteki muszą ostro konkurować cenowo, by przetrwać. Więc wszyscy z okolicy jeżdżą do miast po leki, bo tam jest taniej. Ale w efekcie brakuje aptek na wsi!

Owszem, spotykam się z argumentami, że jak wprowadzimy ograniczenia, to młodzi farmaceuci nie będą mogli otwierać aptek. Ale to demagogia. U nas w Izbie Aptekarskiej od dawna żaden młody farmaceuta nie złożył wniosku o pozwolenie na otwarcie apteki. Składają je za to duże, sieciowe firmy apteczne.

Ale przynajmniej jest gdzie pracować.

- Niby tak, ale nie do końca. Apteki w Polsce konkurują, mocno tną koszty, więc technicy farmacji nie mogą znaleźć pracy za satysfakcjonującą pensję. Muszą wyjeżdżać za granicę, żeby się utrzymać. Jak tak dalej pójdzie, to w końcu zabraknie nam farmaceutów.

Im mniej aptek, tym więcej pracy dla farmaceutów? Pan żartuje czy próbuje nam to wmówić na serio?

- Jestem jedynie zwolennikiem geograficznych i demograficznych ograniczeń w otwieraniu nowych aptek. Chciałbym, aby jeden przedsiębiorca mógł prowadzić tylko jedną aptekę, bez żadnych powiązań sieciowych z innymi aptekami. Owszem, można dyskutować nad tym, jak ostre przyjąć kryteria tych ograniczeń. Ale uważam, że państwo powinno mnie chronić jako aptekarza, skoro dopiero po miesiącu zwraca mi koszty leków refundowanych.

Gdy we Włoszech dopuszczono sprzedaż leków bez recepty w zwykłych sklepach, to aptekarze zastrajkowali. A my tymczasem mamy w Polsce lekarstwa w kioskach i supermarketach, które nawet nie podlegają takim rygorom jak apteki. To są nierówne warunki gry. W dodatku gdyby jakiś lek trzeba było szybko wycofać z obrotu, to trudno byłoby to zrobić, jeśli jest on powszechnie sprzedawany w zwykłych sklepach.

Sklepy i kioski sprzedają tylko proste leki przeciwbólowe, tabletki na kaca i rozmaite suplementy. Dzięki temu, jeśli kogoś rozboli głowa, nie musi iść trzy kilometry do koncesjonowanej apteki, tylko zejdzie do kiosku pod domem.

- Zgodnie z prawem w sklepach można sprzedawać setki leków. Tyle że one sprzedają jedynie to, co się najbardziej opłaca.

hxxp://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,4511781.html?as=1&ias=5&startsz=x
_________________
Oświecenie – złowrogi, destrukcyjny okres w historii, w którym zapoczątkowano ‘projekt’ dominacji nad naturą, stawiania rozumu nad przesądem i niechodzenia do kościoła. Wszystko to jest błędem, ale postmodernizm to naprawi.
 
 
Agnieszka 

Pomogła: 193 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 5199
Wysłany: 2007-09-25, 20:04   

rynek farmaceutyczny jest specyficzny, wśród zamożniejszych lekomanów popularny jest np gripex zawierający pseudoefedrynę, tańsze zamienniki też są, ech dużo można pisać
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,22 sekundy. Zapytań do SQL: 12