wegedzieciak.pl wegedzieciak.pl
forum rodzin wegańskich i wegetariańskich

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Poród w domu
Autor Wiadomość
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-11, 17:02   Poród w domu

Wiem, że na tamtym forum już o tym było...Ale przepadło...

Parę osób rodziło w domu...Jestem ciekawa, jak to u Was wyglądało? Przyjmę wszystkie szczegóły :mrgreen:

Kiedy przybyła położna? Czy była cały czas, czy np.zbadała, poszła i wróciła później...Co zrobiliście ze starszym dzieckiem? Czy byłyście szyte i czy szyła położna, czy trzeba było lekarza? Czy położna miała cały swój sprzęt, czy musieliście coś kupować? (pamiętam, że moja mama trzymała puszkę ze sterylnymi narzędziami na wszelki wypadek ;) )Jaki u Was był koszt takiego porodu? Czy byliście w jakimś szpitalu wcześniej rozmawiać, czy przyjmą Was z biegu, jeśli coś by było nie tak, ewentualnie, gdyby coś nie tak było z dzieckiem...No i kwestie formalne...Co i jak? Myślę o zarejestrowaniu dziecka, akcie urodzenia, papierach do zusu...szczepieniach :roll: Jakie przeszkody można napotkać po drodze i na co lepiej się za wczasu przygotować?

No i kwestie praktyczne...Ja byłam trochę nieprzytomna przy poprzednim porodzie, nie pamiętam, czy coś pobrudziłam i jak to wyglądało...Czy dużo krwi itp? :oops:

Jak przygotowywali się do porodu w domu mężowie i jaki był ich udział w tym wydarzeniu? W szpitalu to niestety często polega na trzymaniu za rączkę, w domu pewnie mogą więcej pomóc...

Póki co, się nie napalam...Jeszcze nie rozmawiałam na ten temat z lekarzem, zależy co on powie. Wiem, że nie jest przeciwny porodom w domu, tym bardziej, że kiedyś sam je odbierał(ach, czemu to było kiedyś...), więc jego opinia będzie dla mnie ważna...Przy poprzednim porodzie skurcze parte miałam ok.2 godzin, ogólnie było dość ciężko, choć ostatecznie urodziłam w kucki, to przez te dwie godziny byłam lekko unieruchomiona na fotelu-podłączona do tej maszyny, która robi ping czy coś takiego... :mrgreen: I tak nie było tak strasznie, bo mieliśmy swoją salę, rodziliśmy w nocy i przyjechaliśmy właściwie na końcówkę porodu, na izbie przyjęć miałam już 8 cm rozwarcia, więc to nie trwało strasznie długo...A teraz nie mamy znajomej położnej, która posiedzi z nami w domu i będzie mnie na bieżąco badać oraz powie, kiedy należałoby już jechać...Szpitale są często przepełnione a ja nadal nie wiem, czy np.mój lekarz mógłby przyjechać, gdyby nie był na dyżurze...(niedługo się dowiem)


W Poznaniu nie udało mi się znaleźć położnej, która przyjęłaby poród w domu, na razie mam kontakt do położnej z Piły, która do Poznania przyjeżdża. Trochę mnie ta odległość przeraża...

No a druga sprawa, nie wiem, czy uda nam się na ten poród uzbierać kasiorę :-| Ale może, może...myślimy o tym coraz poważniej...Na razie biorę się za czytanie od nowa tych mądrych książek, mam Sheili Kitzinger"poród w domu", M. Odent'a "odrodzone narodziny" i Fijałkowskiego od puszczyka, "rodzi się człowiek".

Będę wdzięczna za Wasze doświadczenia...

pozdrawiam,
Kasia
 
 
bojster 


Pomógł: 66 razy
Dołączył: 02 Cze 2007
Posty: 2847
Skąd: Neverwhere
Wysłany: 2007-06-11, 17:16   

Post z wątku odzyskanego ze starego forum, gdzie był odzyskany po wizycie robaka. ;-)

==================

<span style="font-weight: bold">pepper</span>

Ja wprawdzie osobiście nie rodziłem, ale byłem przy dwóch porodach moich dzieci i kiedyś opisałem te wydarzenia ze swojego punktu widzenia. Teraz mam gotowca, więc pozwalam sobie wkleić.

Nasze 3 porody

Mamy troje dzieci. Naszym pierwszym dzieckiem jest Filip. Urodził się w 1991 roku w szpitalu powiatowym w Otwocku. Już wtedy chcieliśmy przeżyć to wydarzenie w gronie rodzinnym, czyli wspólnie. Szukaliśmy miejsca, gdzie to byłoby możliwe. Poród domowy był jeszcze wtedy czymś, o czym tylko czytaliśmy w książkach. Jednak nawet poród w szpitalu w obecności ojca niestety z różnych przyczyn okazał się dla nas w owych czasach niemożliwy. W efekcie otrzymaliśmy doświadczenie porodu szpitalnego ze wszystkimi atrybutami tamtych czasów, wspomnienie, którego nie mieliśmy później ochoty powtarzać. Dość powiedzieć, że ojciec był wówczas osobą niepożądaną na sali porodowej, przeszkadzającą i sprowadzoną do roli odbiorcy matki z zawiniątkiem w którejś tam dobie po porodzie. Był jednak człowiekiem boleśnie odczuwającym rozstanie z żoną i odciętym od wydarzeń, w których główne role odgrywała rodząca, lekarz i personel szpitala. Usłyszenie od położnej "Ma pan syna"; nie mogło w żaden sposób wynagrodzić utraconej możliwości uczestniczenia w porodzie odbieranym osamotnionej żonie przez lekarza. Bezradność, niepewność i w końcu gniew; to uczucia, które nam towarzyszyły w pierwszych dwóch dniach po porodzie, kiedy to zdrowy Filip dokarmiany sztucznym pokarmem, decyzją lekarza czekał, aż matce minie gorączka. Byliśmy szczęśliwi, kiedy w końcu wszyscy znaleźliśmy się w domu. Nie mieliśmy wątpliwości, że właśnie tu odbędzie się nasz kolejny poród.

Nastąpiło to dziewięć lat później. Wiedzieliśmy, że wiele zmieniło się w szpitalach przez ten czas. Opinie małżeństw rodzących wspólnie w niektórych szpitalach warszawskich, a także w Otwocku potwierdzały, że rodząca pełni obecnie należną sobie, główną rolę podczas porodu. Wielu naszych znajomych było bardzo zadowolonych ze swoich porodów, jednak nasze zdanie nie zmieniło się. Oboje traktujemy szpitale jako miejsca przeznaczone dla osób chorych, lub potrzebujących medycznej pomocy. Byliśmy przekonani, że nawet po tych zmianach, które nastąpiły, żaden szpital nie zapewni nam atmosfery spokoju i bezpieczeństwa jaką mamy w domu. Wiemy, że doświadczone położne rozumiejące potrzeby kobiet rodzących, idealnie spełniają swoją rolę podczas porodów będących przecież procesem fizjologicznym. Położne takie w bezpieczny i komfortowy sposób potrafią przyjąć (ale nie odebrać) poród w domu, a więc w miejscu, gdzie każdy czuje się najlepiej, czuje się bezpieczny. Nie chcemy przekonywać do porodów domowych osób, które tego się boją, które bezpieczniej czują się w towarzystwie lekarza i w otoczeniu szpitalnych urządzeń monitorujących przebieg porodu. Dla nas bezpieczeństwo to właśnie nasz dom. Czuliśmy się pewnie zapraszając położną Irenę do porodu, wiedzieliśmy, że cała ciąża przebiegała bez zarzutu, robiliśmy przed porodem USG, mieliśmy świadomość, że w sposób dojrzały i odpowiedzialny decydujemy się na domowy poród. Wiedzieliśmy, że nasze dziecko zaraz po urodzeniu spotka się w domowej atmosferze pełnej radości i miłości ze swoimi rodzicami. Chcieliśmy, aby wszystko od tej chwili toczyło się powoli, żebyśmy cieszyli się i smakowali to wydarzenie jak najdłużej. Abyśmy nie musieli potem się rozstawać. W ten właśnie sposób tłumaczyliśmy naszą decyzję rodzinie i znajomym, którzy dziwili się, że teraz, kiedy kobiety mogą już w większości szpitali rodzić z mężami, my chcemy narażać się na takie ryzyko. Nie chcemy podejmować niepotrzebnego ryzyka, ale w tym przypadku zadecydowały korzyści, które możemy osiągnąć dla siebie i dla naszego dziecka. Byliśmy spokojni ale też przygotowani na ewentualną podróż do szpitala. Wiedzieliśmy, że kiedy Irena powie; "Jedziemy", to po prostu ruszamy do szpitala. Jednak przede wszystkim cieszyliśmy się, że w odpowiednio przygotowanym domu szykujemy się na przyjęcie nowego członka naszej rodziny. I nic nie wskazywało na to, żeby był potrzebny szpital.

O rozpoczynającym się porodzie powiadomiliśmy Irenę telefonicznie i wiedząc, że będzie u nas za godzinę spokojnie czekaliśmy na dalszy rozwój wydarzeń. Adriana chodziła po domu, liczyła czas pomiędzy skurczami. Ja starałem się być ciągle przy niej, chociaż czasem wolała być przez chwilę sama. Kiedy przyjechała Irena i wstawiła do piekarnika swój zestaw porodowy, zastąpiła mnie przy masowaniu kręgosłupa Adriany. Potem była jeszcze wanna pełna ciepłej wody, w której na chwilę zanurzyła się Adriana i przenieśliśmy się do pokoju, który przeznaczyliśmy na ostatni etap porodu. Adriana miała pełną swobodę w wyborze pozycji, zmieniała je kilka razy, aż w końcu w pozycji półsiedzącej, zawieszona na moich ramionach, urodziła Karolinę. Z pewnością podobnego zakończenia tego etapu porodu nie zapewniłby nam żaden szpital. Pozycja, którą dyktowała Adrianie natura nie jest raczej stosowana na szpitalnych salach porodowych ze względu na niewygodę, której musiałby doświadczać lekarz. A dla nas było to naturalnie piękne i niezapomniane przeżycie. Ponieważ była akurat noc, mała dziewczynka, która nie wiedziała jeszcze co to jasność, nie została oślepiona żadnym ostrym światłem. Nie została również położona od razu na wadze. Kiedy przyszła na to pora, zawisła skulona w tak dobrze znanej sobie embrionalnej pozycji na specjalnej elektronicznej wadze sporządzonej z miękkiej pieluszki przywiezionej przez Irenę. Poznała dotyk skóry mamy, a także taty. Na brzuchu taty nawet zasnęła. Tata również. Na chwilę. A rano poznała starszego brata - jak tylko Filip się obudził. Niczego w nocy nie słyszał i był zaskoczony, że to już, że ma małą siostrzyczkę.

Podczas tego porodu obecność Ireny dawała nam niesłychane poczucie bezpieczeństwa. Mimo, że nasza położna sama zrobiła wszystko to, co robi cały personel podczas porodu szpitalnego, nie zauważyliśmy, żeby było jej trzy razy więcej. Była to raczej jej dyskretna obecność, słowa wypowiadane w stosownych momentach, niezbędne czynności zauważane kątem oka.... Najważniejszy był nasz poród, nasze przeżywanie radości narodzin nowego człowieka, nasza miłość. Irena była jakby sługą, posłańcem, który przybył, aby nam umożliwić prawdziwe przeżycie czegoś, co zdarza się niezwykle rzadko.

Dwa lata później szykowaliśmy się do następnego porodu. Mieliśmy już porównanie pomiędzy porodem domowym, a porodem szpitalnym. Nie mieliśmy wątpliwości gdzie powinien odbyć się ten poród, wiedzieliśmy też, kogo zaprosimy na tę uroczystość. Irena oczywiście się zgodziła i znowu wszystko poszło tak, jak to sobie wyobraziliśmy. Pozycja klęcząca, którą tym razem wybrała Adriana, była dla niej bardzo wygodna. Po urodzeniu się główki nastał moment oddechu, kiedy już spokojnie i bez pośpiechu czekaliśmy na następny skurcz. To była niesamowita chwila, kiedy mama mogła dotknąć główki swego dziecka i przywitać je. Emil przyszedł na świat rano, Karolina powitała brata wkrótce potem, a Filip - jak tylko wrócił ze szkoły.

Nasze porody domowe to właśnie przykłady porodów kierowanych siłami natury, bo przecież to natura dyktowała rodzącej Adrianie ruchy ciała i jego ułożenie. W porodzie domowym to położna, nie zważając na swoją niewygodę, dostosowuje się do pozycji, którą przybiera rodząca. Nigdy też niepotrzebnie nie wykonuje nacięć krocza, które tak często robią lekarze w szpitalach. Łóżko porodowe i przyzwyczajenia lekarzy nie dają kobiecie możliwości wyboru. Mimo to, kiedy podczas porodu uda się uniknąć kleszczy lub cesarskiego cięcia, w odpowiedniej rubryce wpisywany jest "poród siłami natury". Teraz, na podstawie własnych doświadczeń wiemy, że to niezupełnie jest tak.

Wspólne przeżycia podczas porodów domowych pozwoliły nam wejść na inny poziom poznania się. Wyjątkowe, prawie mistyczne, można by rzec - ekstremalne doświadczenia zbliżyły nas do siebie, chociaż wydawało nam się, że znamy się doskonale. Czujemy również, że nasze dzieci, które przyszły na świat w domu miały od samego początku zapewniony spokój i dostęp do niezmierzonych pokładów rodzicielskiej miłości. Bardzo cenimy sobie to, że nie musieliśmy się ani na chwilę rozstawać. Bardzo jesteśmy wdzięczni naszej położnej za to, że dzięki niej to wszystko stało się możliwe.


----------------------------------------------

Reszta tutaj, nie wiem czy wklejać coś więcej:
hxxp://216.239.59.104/search?q=cache:TmvC4wiMXHIJ:www.wege.dzieciak.pl/viewtopic.php%3Ft%3D1705+%22por%C3%B3d+w+domu%22+site:wege.dzieciak.pl&hl=pl&ct=clnk&cd=2&gl=pl

A poniżej cztery strony z wątku „poród w domu”:
hxxp://216.239.59.104/search?q=cache:OuSrwwnz9bMJ:www.wege.dzieciak.pl/viewtopic.php%3Fp%3D30969+por%C3%B3d+site:wege.dzieciak.pl&hl=pl&ct=clnk&cd=15&gl=pl
hxxp://216.239.59.104/search?q=cache:TB_UZRbyvv8J:www.wege.dzieciak.pl/viewtopic.php%3Fp%3D41817%26sid%3D153a7407ae4c2a49e3a07d6dee36d5c6+por%C3%B3d+site:wege.dzieciak.pl&hl=pl&ct=clnk&cd=18&gl=pl
hxxp://216.239.59.104/search?q=cache:H7Fmz-rMHNoJ:www.wege.dzieciak.pl/viewtopic.php%3Fp%3D41870+%22por%C3%B3d+w+domu%22+site:wege.dzieciak.pl&hl=pl&ct=clnk&cd=1&gl=pl
hxxp://216.239.59.104/search?q=cache:OdPMhTMUKSAJ:www.wege.dzieciak.pl/viewtopic.php%3Ft%3D2873%26postdays%3D0%26postorder%3Dasc%26start%3D45%26sid%3D3e7a785396095029034753ae5931d1b9+por%C3%B3d+site:wege.dzieciak.pl&hl=pl&ct=clnk&cd=26&gl=pl
 
 
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-11, 17:23   

Oczywiście poryczałam się...Piękne...Pamiętałam, że pepper pisał o porodach, ale nie pamiętałam już dokładnie... :-D Dziękuję za to i chętnie poczytam jeszcze...

bojster, nie wiem, czy wklejać tamte wątki...chyba nie...tam było sporo jadu z tego co pamiętam, a Ci, do których kierowałam pytanie są tu na forum i może dadzą radę napisać coś od siebie jeszcze raz ;-)

chociaż nie ma tu Małej Mi :-( Czy ktoś ma do Niej kontakt?
 
 
olgasza 
królowa życia


Pomogła: 124 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 3140
Wysłany: 2007-06-11, 18:15   

tez chetnie poczytalam, tym bardziej ze caly czas sie nastawiam na porod w domu, choc jak trzeba bedzie jechac do szpitala, to na szczescie mamy blisko.
u nas porod domowy ( polozna) kosztuje 1000zl, wiec akurat becikowe sie przyda ;-)
jest jeszcze kwestia umowienia lekarza-neonatanologa, ktory zbadalby dziecko po urodzeniu ( do dwoch dni) - ta nasza polozna wspominala, ze z tym moze byc problem, bo lekarze bardzo niechetnie przychodza do dzieci urodzonych w domu :evil:
jak wy, co juz rodziliscie w domu to rozwiazaliscie ?

aha, sporo informacji i linkow dot. porodow w domu jest tez na forum gazetowym: hxxp://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=45447
_________________
hxxp://ekostyl.blogspot.com/
 
 
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-11, 18:18   

olgasza, jedyna położna do której mam kontakt, z Piły, podobno bierze 1500zł...To niby dużo i niedużo...może uda nam sie odłożyć...

[ Dodano: 2007-06-11, 19:27 ]
Dziękuję za linka, będę czytać :)
 
 
bodi 
lucky lucky me :)


Pomogła: 91 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 4234
Skąd: UK
Wysłany: 2007-06-11, 19:57   

kasieńka mogę Cię pocieszyć że w Warszawie stawka o której słyszałam to 2 tysiące... dopóki miałam nadzieję że Jagoda obróci się jeszcze głową do dołu, planowałam poród w domu, rozmawiałam z położną. Z tego co na mówiła, to ona załatwia wszelkie formalności (akt urodzenia etc.), z tym że do tego nie wystarczy być po prostu położną, tylko trzeba mieć odpowiednie uprawnienia. Taka położna równiez pobiera próbkę krwi do badania przesiewowego na fenyloketonurię, może zaszczepić dziecko jeśli chcesz. Przychodzi też na wizytę kolejnego dnia, czy po dwóch dniach, żeby Cię zbadać i zobaczyć czy macica się obkurcza prawidłowo itd.
Ja też się wzruszyłam czytając opis peppera... Mam nadzieję że przy drugim dziecku uda mi się rodzić w domu.
Powodzenia Kasia :D
_________________

 
 
 
Berserk fan


Pomogła: 90 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 6991
Wysłany: 2007-06-11, 20:28   

moja koleżanka rodziła swojego syna w domu, poproszę Ją by przesłała mi opis, lub się tu wypowiedziała. Właśnie jest w ciąży i drugie dziecko tez oczywiście urodzi się w domu :D
_________________
Jag 2004; Lefo 2008; Dobr 2012
 
 
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-11, 20:33   

bodi napisał/a:
Przychodzi też na wizytę kolejnego dnia, czy po dwóch dniach, żeby Cię zbadać i zobaczyć czy macica się obkurcza prawidłowo itd.

no...tylko ta połozna, która przyjeżdża do Poznania jest z Piły...ciekawe, czy przyjeżdża też potem zbadać i zdjąć ewentualne szwy...ale mam kontakt z dziewczyną która z nią rodziła, więc się dowiem...

Nasz synalek na razie leży w poprzek. Ale jest jeszcze wcześnie, więc mam nadzieję, że się w ciągu tych trzech miesięcy obróci :)
 
 
taniulka 


Pomogła: 20 razy
Dołączyła: 03 Cze 2007
Posty: 1106
Skąd: Poznań/Melbourne
Wysłany: 2007-06-11, 20:44   

Kasienka a rozmawiałaś z ginem może on zna połozną która przyjełaby poród w domu?
_________________
<img src="hxxp://lbyf.lilypie.com/kOPap10.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Kids Birthday tickers" />
<img src="hxxp://lbdf.lilypie.com/1IX8p10.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Pregnancy tickers" />

Boże, użycz mi pogody ducha, ażebym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę! Odwagi, abym zmieniała to, co zmienić jestem w stanie i mądrości, abym odróżniała jedno od drugiego.
 
 
bodi 
lucky lucky me :)


Pomogła: 91 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 4234
Skąd: UK
Wysłany: 2007-06-11, 20:51   

w sumie, czy na to badanie i zdejmowanie ew. szwów nie dałoby się po prostu zamówić wizyty domowej, np tego lekarza o którym pisałaś? Tyle że to dodatkowy koszt... :?
_________________

 
 
taniulka 


Pomogła: 20 razy
Dołączyła: 03 Cze 2007
Posty: 1106
Skąd: Poznań/Melbourne
Wysłany: 2007-06-11, 21:06   

bodi napisał/a:
ie dałoby się po prostu zamówić wizyty domowej, np tego lekarza o którym pisałaś


A po porodzie w domu nie przychodzi juz położna do domu zdjąc szwy tak jak po porodzie w szpitalu?
_________________
<img src="hxxp://lbyf.lilypie.com/kOPap10.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Kids Birthday tickers" />
<img src="hxxp://lbdf.lilypie.com/1IX8p10.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Pregnancy tickers" />

Boże, użycz mi pogody ducha, ażebym godziła się z tym, czego zmienić nie mogę! Odwagi, abym zmieniała to, co zmienić jestem w stanie i mądrości, abym odróżniała jedno od drugiego.
 
 
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-11, 21:44   

taniulka napisał/a:
Kasienka a rozmawiałaś z ginem może on zna połozną która przyjełaby poród w domu?

jeszcze nie rozmawiałam o tym, idę za tydzień. Ale z netu wiem, że on poleca właśnie tę położną z Piły, prawdopodobnie w Poznaniu nie ma nikogo takiego :cry:
bodi napisał/a:
czy na to badanie i zdejmowanie ew. szwów nie dałoby się po prostu zamówić wizyty domowej, np tego lekarza o którym pisałaś?

hoho, z jego ilością pacjentek dzień w dzień...nie wiem, czy to byłoby realne...
 
 
pao
[Usunięty]

Wysłany: 2007-06-11, 23:58   

wiecie, teraz w dobie strajków i masowych zwolnień to poród w domu zdaje sie najlogiczniejszym rozwiązaniem...
 
 
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-12, 08:15   

pao, tak w ogóle widziałam na jakimś forum, że ktoś mówił, iż ma kontakt do położnej ze Szczecina, która zgodziłaby się przyjechać do Poznania. Ja raczej nie skorzystam, ale gdybyś Ty chciała, to mogę spróbować się dowiedzieć. Albo sama zerknij, to na stronie cafe bocian z poznania.
 
 
pao
[Usunięty]

Wysłany: 2007-06-12, 08:41   

wiesz, jak masz taką możliwość to ja chętnie sie skorzystam :)

ciekawi mnie tyko cena...
 
 
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-12, 08:56   

pao, napisałam mejla do tej dziewczyny, wprawdzie post był z przed dobrych paru miesięcy, ale może się odezwie ;)
 
 
pao
[Usunięty]

Wysłany: 2007-06-12, 16:05   

zatem uzbrajam sie w cierpliwość i czekam :)
 
 
Lily 


Pomogła: 425 razy
Dołączyła: 04 Cze 2007
Posty: 18041
Wysłany: 2007-06-12, 20:52   

Jest takie forum hxxp://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=548]tu , na którym odpowiada położna przyjmująca domowe porody... zazdroszczę każdej kobiecie, która mogła w domu urodzić, gdybym wiedziała, że to będzie dla mnie możliwe, to może sama bym się zdecydowała na dziecko... a tak za wiele wątpliwości (nie na moją głowę).
Ta pani jest z Opola.
 
 
 
Berserk fan


Pomogła: 90 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 6991
Wysłany: 2007-06-12, 20:56   

Właśnie ta pani odbierała poordy domowe moich znajomych :D jak Kasia o której wspominałam będzie miała trochę czasu to napisze tu o swoim porodzie :)
_________________
Jag 2004; Lefo 2008; Dobr 2012
 
 
Alispo 


Pomogła: 127 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 5941
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2007-06-12, 21:37   

Lily-jakie masz watpliwosci?boisz sie tak tych szpitalnych horrorow?
_________________
facebook.com/dtogon
 
 
Lily 


Pomogła: 425 razy
Dołączyła: 04 Cze 2007
Posty: 18041
Wysłany: 2007-06-12, 22:13   

Wszystkiego, co można wymienić. Ze służbą "zdrowia" nie chcę mieć nic wspólnego w żadnym zakresie. Nawet nie chcę o tym myśleć, idę stąd.
_________________
hxxp://www.wegetarianskiblog.blox.pl]Blog wegetariańskihttp://www.zielonastrona.blogspot.com], blog mniej wegetariański
 
 
babaaga 
ex agapawel:)


Pomogła: 9 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 607
Skąd: Isle of Man
Wysłany: 2007-06-12, 22:18   

Cytat:
prawdopodobnie w Poznaniu nie ma nikogo takiego :cry:
kasiu, jak ja planowałam rodzić Kacpra w domu, doktor D. dal mi dwa telefony do poznańskich położnych, które przyjmują porody w domu. Może to jeszcze aktualne?
_________________
<img src="hxxp://www.alterna-tickers.com/tickers/858327.png" border=0>

<img src="hxxp://www.alterna-tickers.com/tickers/424712.png" border=0>
 
 
 
Alispo 


Pomogła: 127 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 5941
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2007-06-12, 22:20   

Strasznie ciezko z tymi porodami w domu:/ a slyszeliscie cos o wroclawiu?albo Dolnym sl.w ogole?w kwestii nie-szczepienia tez.Ze tak sie podepne pod temat o ja niedobra;)
_________________
facebook.com/dtogon
 
 
kasienka 


Pomogła: 123 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 8362
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-06-13, 07:41   

babaaga napisał/a:
Może to jeszcze aktualne?

chyba nie, bo z tego co wiem, T.D. poleca teraz tylko tą połozną z Piły. Poza tym pamiętasz, że tamte nie były zbyt samodzielne...Coś mówiła, że nie podejmuje się szycia itp...
 
 
k8
Gość
Wysłany: 2007-06-13, 14:00   

witam
wpadam na chwilkę, bo prosila, zebym coś opowiadziała, moze wkleiła nasz opis porodu w domu itp

opis jest staaasznie długi, bo pisałam go dla przyjaciólek z liceum i trochę "edukacyjny", bo byłąm pierwszą rodzącą z grona

zanim zanudzę, to napiszę, ze za 2 miesiace znowu rodzimy i też planujemy w domu
z tych konkretów, o które pytałyście, to u nas wszytskei formalnosci załatwia połozna, czyli w sumie wystawia książeczkę zdrowia dziecka, z która (chyba) idzie się po wystawienie aktu urodzenia itd
przychodzi też w 72h po porodzie, zeby pobrać krew do badania fenyloketolurii i wysyła to do Wrocóławia, bo u nas nei ma takiego ośrodka do badania
ze szczepieniami teraz się pozmieniało, bo nie trzeba szczepić dizecka do 2 dni po porodzie i spokojnie można poczekać 2-3 tygodnie, przecież WZW nie złapie w domu ;-)
z Tymkiem poprosiliśmy zanajomą pielęgniarkę o szczepienie i przywieźliśmy ją razem z piediatrą - moją babcią
teraz podejrzewam, ze pojedizemy duzo później po prostu do przychodni czy sanepidu (od kiklku tygodni czy miesiecy, to drugie szczepienie - gruźlica? nie szczepi się na to już w przychodniach, a tylko w szpitalach i sanepidize)

teraz też bęidzemy mieli trudniejszą sytuację z pediatrą, bo moja babcia jest w śpiączce, ale mamy namiary na lekarzy, którzy badali dizeci urodzone w domach w Opolu (ponoć jest ich już całkiem sporo)

a poza tym załatwiamy też to od strony prawnej (za namową dziewczyny, która rodzi za miesiac już 3. dziecko i to 3. w domu też z ta naszą położną) - ona pisała pismo do NFZu z pytaniem kto ma zaszczepić, jakiego lekarza wyznaczają jej, zeby zbadał dziecko i czy zrefundują ten poród, bo przecież odciaża szpital itd itd
za pierwszym czy drugim razem z kasą jej się nie udało, ale napisali jej pismo, ze lekarz z jej przchodni ma obowiazek pojechać do nich i zbadać, więc z tym papierem mąż pojechał nastęnego dnia do przychodni i przywiózł po porstu lekarza "na siłę"
No, takich akcji chyba nie będziemy robić, bo po co sobie brudzić, ale wszystko jest do załatwienia, nawet na droidze formalnej z NFZem, bo porody w domu, to nic zabronionego

a co do ceny, to u nas od 2,5 lat cena jest 1500zł, ale pamietam, ze wtedy nie byliśmy po prostu w stanie tyle zapłącić, wiec ta nasza położna nie robiła problemu i powiedziała, ze nie robi tego dla kasy i ile będzemy mogli, tyle damy
Daliśmy rade tylko 500zł, ale tym razem mamy zamiar uzbierać więcej albo nawet całość, bo jak sobie uświadomię, ze ona ma wybity z grafiku rodzinnego i planowego cały miesiac, ze potem bywa u nas z 5-10 razy, jest gotowa na każdy telefon przyjechać, podpowiedizeć coś itd, to widze ile to nerwów i roboty po prostu

z Tymkeim to nawet po samym porodize została u nas chyab ze 3-4h bo słaba byłam i jej się to nei podobało mimo, ze to były jej urodziny ;-) :!: (teraz widizimy, ze to była kwestia spędzenia całego porodu na nogach, bez siadania nawet na 2-3 minuty, a zaraz po porodzie położenia isę do opatrzenia, karmienia, odpoczynku itd i to to tak mnie osłabilo, dawało objawy kręcenia isę w głowie przy próbach wstania itd. NO, ale ta lekcja już za nami i za nią, więc to się nie powtórzy.
Przyjeżdzałą do nas jeszcze wiele razy, bo Tymek miał problemy ze ssaniem, nawet w wigilię w nocy chciała jechać, jak mialam nawał pokarmu, ale dałyśmy rade poinstruować się przez telefon. No, co tu kryć - kobieta serce i im dłuzej się znamy,im dłuzej się spotykamy przy różnych milych i mniej miłych okolicznosicach, to tym bardizej to widzę, doceniam i dzięuję jej za to.

A co do brudzenia, rzeczy technicznych, to tylko zalaliśmy sobie łóżko wodami płodowymi (bo jakoś czekaliśy do nie wiadomo kiedy z rozłożeniem folii pod prześiceradło ;-) ), a potem krwi nie było w ogóle, bo skoro nie ma nacinania, to dziecko rodzi sie czysciutkie i tylko wody ciągle kapią, więc stałam na ręcznikach, bo mnie to męczyło, ze mi na wykładzinę może nalać.
A potem to już opatrzenie przez położną (w sumei nic nie pękło, nie nacinała, ale kilka szwów na obtarcia założyła) to na materacu na folii i ręcznikach, a po urodzeniu łożyska to już ubrałam się w te smieszne gatki z wielką wkłądką, bo wiadomo, ze beidze krwawaić.

kasoienka, polecam też książkę Ireny Chołuj "Poród w domu" (chyba tej samej położnej z opowiadania tego chłopaka, bo ona w Warszawie mieszka i przyjmuje od dwudizestu paru lat porody w domu) - to sa opisy kilkudizesieciu porodów - niesamowite przeżycia, mmnóstwo emocji, ale też pomysłów na to, co się moze stać, jak można reagować, jak to odczuwać itd - po prostu skarbnica wiedzy.


OK, sory za haos, literówki, ale to już mój znak rozpoznawczy :roll: i wstawiam teraz ten nasz opis (pewnie wymagałby przeredagowania, ale w sumie moze tak na gorąco pisany, to nawet lepiej)

pozdrawiam i życzę udanych rozmyśłań, przygotowań, marzeń, no i porodów w domu, jak się uda ;-)




Kurcze, minęły zaledwie 3 tygodnie, a ten poród wydaje mi się tak odległy...
Wcale nie wspominam go źle czy jakoś strasznie. Kiedyś dziwiłam się Ance C., która już po 2 porodach (o których mówiła, że były tak ciężkie, że na szczęście nie potrafi tego opisać) mówiła, że w sumie to chciałaby już być w kolejnej ciąży i móc przeżywać poród, żeby to ona mogła nad nim panować, a nie on nad nią. Nie rozumiałam wtedy, o co jej chodzi.
Ja na szczęście należę do tych, które nie bały się jakoś panicznie porodu (znam takie dziewczyny, które paraliżuje strach, gdy tylko pomyślą o planowaniu dziecka). Na początku ciąży czasami chciałam już, żeby to był koniec i dziwiłam się, że w literaturze pojawiają się jakieś informacje o stresie przedporodowym, o lęku, panice itd. No, ale u mnie też się to pojawiało czasem pod sam koniec, ale na szczęście w lajtowej wersji. Najczęściej miałam mieszane uczucia albo po szkole rodzenia albo po jakichś opowiadaniach, artykułach itp. Mieszane, tzn., że raz byłam pełna optymizmu, że wszystko pójdzie dobrze, że przecież każda kobieta przez to przechodzi, że tak wymyśliła to natura itd., a z drugiej strony bałam się trochę bólu, trochę nieznanego, tego, że ktoś będzie decydował za mnie (szczególnie chodziło mi o nacinanie krocza, o którym WHO pisze, że nie jest konieczne, że w Holandii i innych państwach wykonuje się je w ok. 30-40% przypadków, a u nas w Polsce w 90%, a na Reymonta prawie w 100%), no i tak czasem po prostu bałam się tak o. Na szczęście był Łukasz i mogłam mu o tym mówić, a on wtedy z nieudawaną pewnością mówił, że na bank dam sobie radę, że on będzie przy mnie i w ogóle. Pamiętam, że po porodzie powtarzał, że jestem stworzona do rodzenia i że on zawsze o tym mi mówił.
Hmmm, nie za bardzo chce mi się pisać o tym, czemu poród w domu, bo zbyt dużo o tym mówiłam, pisałam, tłumaczyłam (szczególnie najbliższym: rodzicom, rodzeństwu, nie mówiąc o dziadkach, którzy nas za wszelką cenę odciągali od tego pomysłu, ale byli niereformowalni i nie słuchali po prostu tego, co im mówimy, więc zamknęliśmy temat i nie wiedzieli o naszej ostatecznej decyzji aż do momentu, jak zadzwoniliśmy i powiedzieliśmy, że Tymek już się urodził W DOMU, i żeby przyjechali za parę godzin zobaczyć go i zbadać), ale mam nadzieję, że to wyjdzie w trakcie i gdzieś między wierszami (to, czemu w domu). Ja sama nie byłam pewna siebie, jak będzie z tym domem, czy nie zaczną mnie nachodzić jakieś obawy i strach. Wtedy pewnie przenieślibyśmy się do szpitala, bo stres w domu działa tak samo spowalniająco na poród, jak stres w szpitalu (z fizjologii: adrenalina - hormon strachu - blokuje wydzielanie oksytocyny - hormonu odpowiedzialnego za skurcze macicy; czyli stres, strach spowalnia a nawet zatrzymuje na parę godzin akcję porodową). Im bliżej było terminu, a potem, jak już było po (termin był na 15., a urodziliśmy 20.) coraz częściej podejrzewałam, że wszystko zakończy się w szpitalu. Może to takie moje zapobiegawcze myślenie - ja zawsze wolę rozważać gorsze rozwiązanie i się tak nastawić, żeby potem się mile rozczarować. Taka już jestem. Więc 15. spakowałam sobie tak w miarę torbę do szpitala i zrobiłam nawet listę tych rzeczy, które trzeba jeszcze dopakować, gdyby trzeba było szybko działać. Acha, ważne jest, że po terminie spokojnie można chodzić jeszcze 10 dni, a potem trzeba się zgłosić do szpitala, żeby kontrolować, czy łożysko jeszcze pracuje i czy odżywia dziecko, no a w razie czego - wywoływać poród. To wywoływanie, to kolejna rzecz, przed którą się wzbraniałam, bo po pierwsze jakoś ufam naturze i jak dziecko ma się urodzić, to samo się zacznie w swoim czasie, a nie według wyliczeń lekarzy, a po drugie, takie wywoływanie porodu, czyli podanie dożylnie ww. oksytocyny może powodować komplikacje. Tzn. nie w sensie strikte medycznym, ale chodzi o to, że trudno jest dobrać optymalną dla danej kobiety dawkę tej kroplówki, więc najczęściej jest ona za duża - to powoduje bardzo silne skurcze, więc straszny ból. Często nie wytrzymuje się tego i prosi o znieczulenie zewnątrzoponowe (nie mówiąc o finansach, ze kosztuje ono 400zł..., to może zaburzać odczucie parcia, co spowalnia poród i często może kończyć się koniecznością zabiegu, no a nacięciem, to zawsze). Czasem te skurcze są też tak mocne, ze powodują niedotlenienie dziecka i trzeba robić szybko cesarkę - no, to też nie wchodziło w rachubę. Co prawda pewnie mnóstwo jest przypadków, że podaje się tę oksytocynę i jest ok, ale ja (a Łukasz, to już nie mówię?..) bardzo się wzbraniałam w myślach przed taką opcją. OK, ale pisałam, że można 10 dni chodzić po terminie. Nasza położna decyduje się na poród w domu do 7. dnia po wyznaczonej dacie, bo gdyby były jakieś komplikacje, to nie ma co ryzykować. Tak, więc coraz częściej myślałam, że w ogóle przenoszę tego malucha aż do Świąt i będziemy normalnie musieli zgłosić się do szpitala...
A tu w nocy z niedzieli na poniedziałek (hmmm, wreszcie zaczynam - trochę przydługawy wstęp....) obudziłam się o 2.00 z jakimś dziwnym bólem brzucha. Jakoś nie podejrzewałam, że to może być to, bo od kilku dni moja rewelacyjna przemiana materii skończyła się i miewałam mniejsze lub większe problemy. Poszłam więc do kibla i przesiedziałam tam dokładnie godzinę, z czego 45 na kiblu. Jakoś nie przechodziło i w dodatku ból nasilał się tak co 5 minut i potem się zmniejszał. Kurcze - jak w książkach - myślałam, ale nie szalałam z emocji, bo to już nie pierwszy "falstart". Poszłam pod prysznic, bo wiedziałam, że ciepła woda uspokoi wszystko, jeśli to tylko takie próby (tzw. skurcze przepowiadające), albo się rozkręci, jeśli to już poród. Na wszelki wypadek ogoliłam sobie już nogi, żeby czuć się jakoś komfortowo i trochę bardziej zadbana - hehe i wróciłam do Łukasza do łóżka. No, ale nie uciszyło się i dałam rade wyleżeć tylko 15 minut, bo na leżąco bolało jeszcze bardziej. Połaziłam więc trochę po domu i w końcu obudziłam Łukasza, że to już chyba to. Fajnie, teraz przypominam sobie jego reakcję. Najpierw leżał jeszcze, jakby do niego nic nie docierało, słuchał, jak szybko oddycham przy skurczu (pięknie wyuczona na szkole rodzenia oddychałam przeponowo, żeby zmniejszyć ból i dobrze dotleniać malucha), a potem zerwał się nagle, pełen gotowości i zaczął notować na kartce, co ile są skurcze i ile trwają. Szybko się to rozkręciło, bo były już tak co 3 minuty i trwały prawie minutę, a potem to już trwały 1,5 minuty i przerwa też tyle. Kurcze, zastanawiam się teraz jak mi ten czas tak szybko zleciał, bo przecież to non stop bolało, non stop był skurcz. Hmm, chyba byłam w jakimś transie. Na szczęście Lukasz szybko zrezygnował z zapisywania tego (ja go do tego namawiałam, bo czułam, że jest coraz częściej i coraz silniej, więc nie potrzebowałam wyliczeń - o dziwo, ja poukładana nie potrzebowłam tego...), bo mnie to notowanie i ciągle pytanie (już koniec?, tak, skoro nie oddychasz tak szybko? już się zaczyna? itd.) wkurzało. No i jakoś to leciało. Ja łaziłam cały czas po domu - raczej po dużym pokoju, stawałam na skurcz przy gorącym kominku i znowu łaziłam. Chyba dużo gadaliśmy, potem jak było ciężej, to opierałam się przy skurczu o ramię Łukasza i się przytulałam - fajnie było... Stwierdziliśmy, że jak się to nie wyciszy (a miałam taką nadzieję, że to już będzie TO), to około 6.00 zadzwonimy do pani Ewy. 4 godziny to akurat czas na powolne rozkręcenie, a na pewno się nie zacznie na serio, bo u kobiet pierwszy raz rodzących to ta pierwsza faza, kiedy szyjka macicy się rozwiera (czyli te skurcze) trwa 8-12h, a ta następna (czyli skurczy partych, kiedy dziecko już się przepycha całkiem na zewnątrz) nawet 2h. No, ja nastawiałam się - jak zwykle - na najgorsze, czyli na przynajmniej 12h tej pierwszej fazy, ale świadomie, żeby tak rozłożyć siły - jakby się skończyło wcześniej, to mogłabym przyspieszyć na mecie... Takie skojarzenie, Lena pewnie lepiej zrozumie, bo też biegała w zawodach na jakichś głupich dystansach: jak się pierwszy raz biegnie jakiś nieznany dystans, to jest strasznie trudno, bo nie wiadomo, jak rozłożyć siły - z jednej strony nie wolno za bardzo szaleć, bo się wymięknie pod koniec, ale też nie wolno zwlekać, bo się przegra. Co prawda nie wiem do czego odniesieniem w porodzie miałoby być przegranie, ale tak jakoś mi się pomyślało.
No, czas leciał, Łukasz dopakował mi torbę (dobrze, że w końcu zrobiłam tę listę rzeczy do dopakowania, bo ciężko pewnie by mi było jeszcze się głowić nad takimi pierdołami, że kubek i sztućce muszę spakować i obuwie zmienne dla męża....), ja polazłam jeszcze raz pod prysznic, a Łukasz wyszedł jeszcze na dłuższy spacer z Łuską, żeby potem nie przeszkadzała i się teraz wyszalała i odlała na zapas... Jak wrócił o 6.34, to zadzwoniliśmy do pani Ewy. Na szczęście mieli nastawione budziki na 6.30, wiec już nie spali i leżeli jeszcze w łóżku. Pani Ewa wysłuchała wszystkiego i powiedziała, że się zbierze, pojedzie jeszcze do pracy po wszystkie potrzebne rzeczy (chyba miała wszystko gotowe w aucie, ale coś musiała zawieźć do biura) i będzie gdzieś za 2 godzinki. Dotarła prawie po 3h, bo zaczęły się korki przedświąteczne - makabra, bo spod szpitala jechała - jeśli dobrze pamiętam - 45 minut, więc jeśli byłaby jakaś awaria, to 10-20, o których mówiliśmy nie wchodziło w rachubę. no, ale jakoś się tym nie przejęłam i nie miałam stresa. Acha, co do stresa, to tak na pół godziny przed jej przyjazdem skurcze zaczęły być jakoś mniej bolesne, a może po prostu inaczej bolesne. Tak zaczęło mnie uciskać w dół, jakby Maluch się już pchał. No, ale nie łudziłam się, że to już skurcze parte, bo przecież na te 10cm rozwarcia (to jest maxymalne rozwarcie szyjki macicy), to przy 7. cm jest podobno taki kryzys, że się chce uciekać, prosi się o cesarkę, znieczulenie czy cokolwiek innego - byleby się już skończyło. A ja miałam jeszcze mnóstwo sił, więc wiedziałam, że to nie to. Podejrzewałam, że się wszystko wycisza i to mnie wkurzało.
Ok, przyjechała pani Ewa. Przywitała się z Maluszkiem, poprosiła o relację i zabrała się za ocenę stanu zaawansowania akcji. Pierwszy raz od kilku godzin położyłam się na łóżku, ale nie było to komfortowe - jakoś bardziej bolało i czułam się unieruchomiona. Jak to dobrze, że nawet już teraz w szpitalach nie każą rodzić na leżąco - w takiej pozycji wytrzymałabym może ze 2h max... Serce Tymka ładnie biło, po skurczu szybko wracało do normy, więc OK. No i zbadała mnie ginekologicznie - czekałam na werdykt jak zaczarowana i obawiałam się, ze będzie jakieś 2 cm rozwarcia (chciałam żeby było 3, 4). Takie przypuszczenia stąd, ze jak koleżanka rodziła 10 tygodni wcześniej (Aga Hanulewicz z domu Sobańska - Ola ją zna), to miała skurcze przez całą noc, rano już były tak częste jak moje i bolał ja tak bardzo, że łudzili się, że to ten "kryzys 7. cm" i pojechali do szpitala. Tam okazało się, że są 2cm, więc Mirka nie wpuścili z nią i akcja stanęła na prawie dobę... Porażka. A tu pani Ewa robi zdziwioną minę i mówi, że jest na 3 palce. Nieśmiało zapytałam, czy dobrze wiem, ze palce to prawie 2 razy więcej i potwierdziła, że to już 6,7cm. Kurcze, sama była zdziwiona, a ja przeszczęśliwa i dumna, jakbym juz urodziła - hehe.
No, teraz trwało to sobie dalej. W sumie to nie za dużo pamiętam, ale wiem, ze dużo gadaliśmy, że pani Ewa wzięła nawet ze sobą laptopa, żeby kończyć pisać swoją pracę mgr, bo to często tyle przecież trwa. Wiem, że pili z Łukaszem herbatę, że jedli ciasteczka maślane (specjalnie zachowane na ten czas - ja też się skusiłam na parę), no i gadaliśmy albo i nie... Okazało się, że ten jeszcze jeden poród, na który miała jechać i nie wiadomo było czy się nie pokryją nam terminy, był właśnie dzień wcześniej (w ostatni możliwy dzień, bo też już sporo po planowanym terminie). On był za Kudową, wiec niemały kawałek. Wrócili z mężem stamtąd o 21.00 (bo jechali razem) i jak w pani Ewa obudziła się w nocy około 1.00, to pomyślała sobie, że już odsapnęła trochę psychicznie i fizycznie i w sumie, to moglibyśmy dzwonić - hehe. Fajnie, bo za godzinę to ja się zbudziłam... I jak tu nie mówić o Opatrzności Bożej? Dobrze, że powiedziała nam o tym tak wcześnie, bo zdążyliśmy nabrać przekonania, że to są znaki z góry, o które prosiliśmy od 2 miesięcy i może to stąd nie pojawiały się żadne wątpliwości w trakcie całego dnia.
Już nie pamiętam ile razy słuchaliśmy serduszka Tymka, ale za każdym razem było ok. Wyczuwalne coraz niżej, więc też fajowo. Z pomiarów pani Ewy wynikało, że Tymek będzie dość mały, bo nieco ponad 3kg. No, potem okazało się, że się to nie sprawdziło. Nie pamiętam już też dokładnie jak to było z badaniem. Chyba jeszcze raz mnie zbadała po godzince gdzieś i widać było bardzo duży postęp w rozwieraniu, ale następnego badania to nie zapomnę (nie zapomnimy) długo. Tętno w porządeczku, zaraz skurcz, więc musiała poczekać z ciągiem dalszym badania, szybko badanie i mówi, że już prawie całkowite. Powiedziała też, że pęcherz płodowy jest już tak napięty, ze lada skurcz i pęknie. No i jak wypowiedziała te słowa, to nagle buuuuch (tzn. bez odgłosu i bez jakiegokolwiek czucia) - po prostu wylało się na łóżko z pół litra ciepłej wody (kurcze, był tylko ręcznik, a folia ciągle obok złożona czekała na nie wiem co...). Ekstra uczucie. Co prawda teraz nie wiem, co mnie w tym tak urzekło - w sumie to może nawet obrzydzać, np. Was teraz. Chyba cieszył ten postęp, to, że idzie do przodu, że to jest takie niesamowite, jakieś magiczne. Najbardziej cieszył się Łukasz, bo do tej pory nie był przy badaniach, a teraz stwierdził, że w sumie czemu nie i zapytał czy może być i patrzeć. Mówił, że widok był rewelacyjny - jakby ktoś spuścił wodę w kiblu - za przeproszeniem - tak chlustnęło... To była 11.25 lub 11.35. Pani Ewa wszystko notowała - czas, pomiary, tętno Tymka, więc potem z ciekawości i pewnie dla sprawdzenia poprawności przeanalizowałyśmy wszystko jeszcze raz.
No i w sumie niedługo po tym zaczęło się konkretniej, czyli skurcze parte. W sumie nie bolało gorzej, tylko inaczej i jakoś tak nieprzyjemnie. Dobrze, że powoli się rozkręcało, bo mogłam się przyzwyczaić do tego. Co prawda trwało to 2 bite godziny (w szpitalu mówi się, ze do 2h to norma, ale najczęściej trwa to 30-45 minut. Tutaj kolejna wzmianka o szpitalnych zwyczajach, które mi nie odpowiadają: tam każą przeć na zawołanie - jak przychodzi skurcz, to nabierasz powietrza i przesz ze 20 sekund, znów nabierasz powietrza i tak 3 razy, bo skurcz przeważnie trwa minutę. Co za bzdura tak uogólniać... I przez to nie zdąży się wszystko ponaciągać, wiec co się dziwić, że potem nacinają?) A u nas - miałam po prostu poddać się temu. Na początku było to głupie uczucie, ale jeszcze do "opanowania", więc przeczekiwałam ten skurcz. Potem tak się nasiliło, że jednak nie było innej możliwości, jak przeć. Przypominam sobie, jak po jakimś czasie (pewnie sporo ponad pół godziny, bo na początku te skurcze były dosyć krótkie, dlatego pewnie to tak wolno szło) czuć było, jak podczas skurczu Mały przesuwa się w dół, ale zaraz po zakończeniu skurczu wraca z powrotem. Z czasem, po skończeniu skurczu, zaczął cofać się coraz później, aż był moment, że między skurczami czułam, ze jest już bliziutko i się nie cofa. Niesamowite uczucie, bo było wiadomo, ze to już lada chwila.
Jeszcze, co do pozycji. Przed porodem zastanawiałam się jak ja sobie to wyobrażam. Na szkole były plakaty o różnych pozycjach sprzyjających porodowi, tzn. takich zgodnych z siłą grawitacji itd. Najbardziej podobała mi się taka, że kobieta siedzi na brzegu łóżka czy kuca i opieram się o męża, który siedzi za nią, ale w sumie stwierdziłam, że zobaczymy jak to będzie. I fajnie, bo tak naturalnie wyszło, że tylko na stojąco jest mi dobrze, że aż mnie to dziwi. Łukasz wziął krzesło sprzed komputera (ważne, bo na kółkach...), usiadł sobie przede mną tak, że mogłam się na nim opierać, a w czasie skurczu ściskać rękę (potem zamieniłam tę rękę na podłokietnik w krześle, bo się bałam, ze mu ją uszkodzę... - ponoć taką siłę miałam). Pytałam położną czy tak może być dla niej i powiedziała, że ważne, żeby mi było dobrze. Potem okazało się, że największe zakwasy miała na tyłku od ciągłego przykucania i kontrolowania - hehe.
W sumie, to miałam tylko raz kryzys - jeśli mogę tak to nazwać. Pod sam koniec czułam, że wszystko jest już tak ponaciągane, że miałam wrażenie, że zaraz pęknę. Pomyślałam wtedy, że gdybym była w szpitalu, to nacięliby mnie i byłoby już po, a tu muszę jeszcze się męczyć pewnie ze 20 minut. Ale na szczęście nie powiedziałam nic na głos, bo wypowiedziany ból jest 2 razy straszniejszy. Nie wiem ile jeszcze czekałam, ale cieszę się, że nie bylam w szpitalu...
Z tego ostatniego okresu pamiętam kilka fajnych momentów. Pani Ewa miała aparat cyfrowy i dla dodania mi sił i może tak w ogóle dla zachęty zrobiła zdjęcie podczas skurczu, jak było już widać kawałek główki - niesamowite uczucie móc zobaczyć to, co się czuje. No a już prawie przed urodzeniem zaproponowała Łukaszowi, żeby zobaczył, jak już prawie całą główkę widać i Łukasz podstawił wtedy lustro, żebym ja też mogła zobaczyć to "futro" - jak nazwał pokręcone i mokre włoski Tymka.
Dla mnie największym szokiem były dwa ostatnie skurcze. W ogóle to co chwilę (pewnie tak co 15 minut, ale w sumie to nie wiem co ile) pani Ewa badała tętno Tymka. W pewnym momencie powiedziała, że jak za dwa skurcze główka się nie urodzi, to znowu się zbadamy. No i dla mnie to był szok. Nie sądziłam, że to jest już tak blisko i jak to do mnie dotarło, to zmobilizowałam się i za drugim skurczem Tymek się juz urodził. Była 13.50. Tu trochę urywa mi się film, tzn. nie pamiętam skąd Łukasz znalazł się za mną i pierwszy trzymał Małego (pamiętam, że pani Ewa poprosiła, żebym zeszła niżej, bo pępowina jest za krótka i pewnie klęknęłam albo coś). Zaraz przynieśli materac (stały w dużym pokoju przygotowane jakby co, ale też pewnie dlatego, że nie chciało się nam ich wynosić na górę po tym, jak nocowali u nas Tomek z Gośką), położyli na podłodze, przykryli folią i ręcznikami i położyliśmy się wszyscy razem - tzn. Łukasz usiadł z tyłu, ja się o niego oparłam i wzięłam to coś małe i brudne na brzuch. Kurcze, a może z tym materacem to było później? Nieważne. Co się czuje w takiej sytuacji? Nie wiem, byłam tak szczęśliwa i może też wymęczona, że nie umiałam się rozpłakać. To była jedyna rzecz, jedyna moja reakcja, której byłam pewna, że nastąpi. Łukasz ryczał jak bóbr i pamiętam, że prosił panią Ewę o papierowe ręczniki, bo mu się tak z nosa lało, a ja nic. No, ale nadrobiłam w następne dni... A Tymek lekko płakał, był mokry i taki mały a zarazem taki duży, że trudno uwierzyć, że się zmieścił w środku. Leżał mi na brzuchu i zapadał się w puste miejsce po nim. Już nie płakał, tylko jakby się przytulał, a ja go głaskałam i już kochałam jak szalona...
Po jakimś czasie Łukasz przeciął pępowinę (ale w ogóle to nie było ani dla niego, ani dla mnie jakieś nadzwyczajne przeżycie - może dlatego, że uczestniczył całym sobą w ważniejszych momentach, czyli w całym porodzie) i chyba tak sobie leżeliśmy. Trochę minęło czasu, zanim łożysko się urodziło, ale pani Ewa nie pospieszała. Pomacała tylko brzuch i stwierdziła, że już się odkleiło, więc czekałyśmy, aż pojawią się jakieś skurcze. Może były już wcześniej, ale były takie lekkie, że trudno je wyczuć. No, urodziło się całe i nieuszkodzone (potem pani Ewa je dokładnie oglądała w łazience), wiec wszystko w porządku.
Teraz nastąpiła mniej przyjemna część, bo opatrywanie, ale w sumie byłam już tak szczęśliwa i w ogóle tak ufałam pani Ewie, ze nie bałam się bólu ani niczego. Zrobiliśmy małą salę operacyjną na podłodze - Łukasz przyniósł lampkę, pani Ewa powyciągała swój sprzęt (dobrze, że prawie w ogóle go nie widziałam), nałożyła rękawiczki itd. Łukasz wtedy wziął Tymka (już oczywiście powycieranego z grubsza i zawiniętego w ręcznik), usiadł za mną oparty o ścianę, a ja leżałam oparta o jego nogi. Okazało się, że nic nie popękało i są tylko małe otarcia, na które trzeba założyć szwy, żeby się ładnie pozrastały. 2 wewnątrz i chyba też 2 na zewnątrz. W szpitalu tnie się i zszywa bez znieczulenia, więc byłam przygotowana na to, ale pani Ewa powiedziała, że niby mogłaby zrobić znieczulenie, ale to byłoby prawie tyle samo nakłuć, więc nie nalegałam. Wewnętrznego szycia nie czułam w ogóle, no, ale zewnętrzne trochę. Wtedy przeklęłam pierwszy raz od początku porodu, ale nie tak strasznie, bo tylko "cholera", więc widzicie, że nie jest tak źle - hehe.
Potem leżeliśmy tak sobie, (tzn. ja) Łukasz podzwonił do rodziców, dziadków (tzn. do dziadków i pradziadków...). A, wcześniej pomierzyliśmy i zważyliśmy Tymka, bo Łukasz chciał napisać smsa do Tomka tekstem z "Misia": ile waży syn? i podać liczbę - czy coś w tym stylu. Dziadków Piziów poprosiliśmy, żeby przyjechali popołudniu i zbadali Tymka. Trochę byłam zła, bo przyjechali jak dla mnie o godzinę za wcześnie. Co prawda już nie leżałam, a siedziałam na tym materacu, ale jeszcze nie potrafiłam dojść do kanapy, bo byłam tak słaba i kręciło mi się w głowie. A szkoda, bo wyglądałabym (jak dla mnie, bo babcia i tak uważała, że wyglądam rewelacyjnie) lepiej. No, ale czy to ma znaczenie? Dziadkowie pogratulowali nam, dziadek nie omieszkał wyrazić poglądu, że to się udało, bo co drugi głupi ma szczęście, ale Tymek wypadł pomyślnie w "przeglądzie" ortopedycznym i pediatrycznym, wiec to najważniejsze.
Wieczorem wpadli jeszcze Tomek z Gosią i moi rodzice z rodzeństwem. A rodzice Łukasza dopiero następnego dnia, bo coś tam.
"Z ciekawostek muzycznych: w trakcie odtwarzania ścieżki dźwiękowej do porodu pojawiło się kilka zabawnych ciekawostek: Marvin Gaye zaśpiewał I ain't gonna push! a Anna Maria Jopek Przypływ, odpływ, fala za falą... I to się nazywa profesjonalnie przygotowany soundtrack." To tekst, który Lukasz zamieścił na swojej stronie. I rzeczywiście tak było. Teraz sobie myślę, że to niesamowite, że w trakcie takiej ciężkiej roboty potrafiłam jeszcze słuchać muzyki, albo, że przynajmniej mi ona nie przeszkadzała, a była fajnym tłem.
Hmmm, pewnie mogłabym jeszcze pisać, ale na tym skończę.

Mam nadzieję, że nie zanudziłam, nie zniesmaczyłam, no i nie przestraszyłam. Ze spokojnym sercem mogę powiedzieć, że poród to nie taka straszna rzecz, a na swój sposób wspaniałe przeżycie (które chętnie powtórzę, choć dopiero za jakiś czas).

Buziaki

k8
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,62 sekundy. Zapytań do SQL: 14