wegedzieciak.pl wegedzieciak.pl
forum rodzin wegańskich i wegetariańskich

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przebieg porodu - cesarskie cięcie
Autor Wiadomość
bodi 
lucky lucky me :)


Pomogła: 91 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 4234
Skąd: UK
Wysłany: 2012-05-31, 21:31   

oj, super by byo gdyby kamma zechciala tu wkleic swoj opis, pamietam ze splakalam sie czytajac go, a potem nie moglam znalezc...


a wiec zgodnie z obietnica opisuje moja cesarke :)

operacja byla planowa z powodu ulozenia miednicowego, moje dziecko bylo bardzo uparte i nic - lacznie z proba obrotu zewn - nie zdolalo go przekonac by ustawilo sie frontem do wyjscia ;)

dzien przed wyznaczonym terminem zglosilam sie do szpitala, wiedzialam ze operacje przeprowadzi lekarka ktora poznalam wczesniej, wiec czulam sie troche spokojniej, w znanych rekach.

pamietam ze na sale op. wchodzilismy oddzielnymi wejsciami, maz w jakiejs specjalnej komorce na miotly ;) musial sie przebrac w zielone ciuszki, w ostatniej chwili wygonilam go jeszcze po aparat, bo wczesniej zarzekal sie ze zadnych zdjec z operacji nie bedzie, potem mi dziekowal ze jednak sie uparlam ;)

przed wejsciem na sale odbylam pogadanke zanestezjologiem, uprzedzil mnie o mozliwych skutkach uboocznych, podpisalam zgode itp formalnosci.

po igle w kregoslup zostalam ukrzyzowana na stole operacyjnym ]:-> obie rece przypieto mi do stolu, w jednej wenflon, do drugiej przypiety pomiar tetna

maz siedzial za moja glowa i dodawal mi otuchy, na szczescie nie czulam nic co dzialo sie za zielona zaslonka ;) w pewnej chwili tylko zorientowalam sie, ze w wielkiej lmpie nad moja glowaq odbija sie wszystko jak w lustrze i widze panie chirurgow przy pracy ;)

nie czulam ciagniecia ani bolu, tylko taki tepy nacisk chwilami.

w pewnym momencie uslyszelismy jak na sasiedniej sali krzyczy noworodek i usmiechnelismy sie do siebie: zaraz urodzi sie nasza coreczka:)

tymczasem w kacie sali nastal jakis ruch i przyniesiono mi zawiniatko w szpitalnej pieluszce - ten krzyk to bylo nasze dziecko :shock: :-D :roll: ]:-> :-D

polozna przysunela mi tobolek do twarzy, zebym mogla sie przywitac, i przystawila mi do piersi, mala pierwsze lyki mleka popila w poztcji lotniczej podczas gdy ja bylam zszywana.

potem pojechalysmy razem na sale pooperacyjna, dalsze karmienie itp.

pamietam ze pierwsze wstawanie z lozka po ustapieniu znieczulenia bylo dziwnym doswiadczeniem, nie wiedzialam jak sie za to zabrac nie angazujac obolalych miesni brzucha.

rana na brzuchu ladnie sie zagoila, przemywana roslinna wersja mydla bialy jelen.

ale rana w psychice pozostala, mimo ze pozornie nie bylo zadnej traumy, i operacja przebiegla zgodnie z planem, to jednak pozostal we mnie jakis brak.

wiem dzisiaj ze wiele spraw bylo nie tak jak powinno, ze wzgl tylko i wylacznie na wtgode lekarzy lub brak refleksji: to ze obie rece mialam przypiete do stolu op. i nie moglam przytulic mojego dziecka po porodzie. ze wycierali ja i wazyli zamiast dac mi ja od razu na skore, najlepiej skin to skin, to sie da zrobic rowniez przy cc. ale przede wszystkim to ze nikt mi nie powiedzial - wlasnie teraz rodzi sie panstwa dziecko :evil: :evil:

dodam jeszcze ze nie mialam zadnych problemow z karmieniem piersia, laktacja ruszyla od razu.

mimo tych wszystkich minusow to byla piekna chwila, moment pierwszego spotkania byl zupelnie magiczny :D :D
_________________

 
 
kamma 
Magellan


Pomogła: 147 razy
Dołączyła: 04 Cze 2007
Posty: 7442
Skąd: Bielsko-Biała
Wysłany: 2012-05-31, 22:53   

zina, jeszcze raz gratuluję :) Bruno jak kopia Klary :) I imię śliczne :)
Poszukałam mojego opisu cesarki, przeczytałam cały i przeżyłam na nowo :) Wrzucam:

Zaczęło się 7.1. z samego rańca. Włączyłam komputer, żeby zobaczyć, czy biechna już urodziła, a tu żadnych wieści. O 9 poszłam do łazienki i moim zdumionym oczom ukazał się czop śluzowy, którego rzekomo miałam już nie mieć :shock: (dzięki, Pani Doktor Strasząca). Chwytam za telefon, żeby zadzwonić do dochtora. Patrzę, a tu sms od biechny :) No to z powrotem na wegedzieciaka :) W końcu pół godziny później zadzwoniłam do dochtora, który kazał w te pędy przyjechać. Pojechałam z nastawieniem, że nie dam się zamknąć znowu ;) Dochtor orzekł, że 2 cm rozwarcia, zatem zrezygnowałam z wykłócania się o powrót do domu. Kładą mnie pod KTG, leżę ponad godzinę, położna zbiera wywiad do CC, a u mnie skurcz za skurczem. Decyzja zapadła: CC o godz. 14.
Na sali operacyjnej ukazała się Doktor Strasząca. O, nie! - pomyślałam, gdzie mój dochtor? Na szczęście niebawem dołączył.
Znieczulenie do kręgosłupa. Drętwieje mi lewa noga, a prawą przytupuję jak baletniczka. Anestezjolog przechyla stół. Po jakimś czasie operacja się zaczyna, rozcinają mnie, nie czuję bólu, a na twarzy mam szeroki uśmiech. Trochę odlatuję, ale nie na tyle, żeby nic nie czuć. I nagle czuję silny ból! Prawa część ciała nie odleciała do końca! Anestezjolog wstrzykuje mi coś dożylnie, coś tam mówi... ale ja go już nie słucham... Moja świadomość opuściła ciało, opuściła Układ Słoneczny, gdy nagle przypomniałam sobie o Dzidku! Wracam, zabieram jego świadomość ze sobą i wędrujemy razem. Byłam w takich miejscach, o których się Wam nie śniło! Widziałam najdalsze zakątki Wszechświata, widziałam niesamowite mgławice i konstelacje. Po chwili zostałam sama, Dzidka już ze mną nie było.
Zaczęłam dochodzić do siebie w windzie, wiozącej mnie na oddział. Znów odjechałam.
Gdy ponownie otworzyłam oczy, pierwszym dźwiękiem, jaki dotarł do mojej świadomości, był głos Michała. To było jak powrót do domu :) Zaczęłam go wołać. Nie mogłam złapać ostrości widzenia, ale w końcu zamajaczyła przede mną postać w zielonym fartuchu i... z białym zawiniątkiem w rękach! Nie mogłam uwierzyć! To musiał być Dzidek! Ale nie w inkubatorze?! NAPRAWDĘ? Pełnia szczęścia!
Zaczęłam chaotycznie wypytywać Michała o wszystko. Gdy usłyszałam "2730", zrozumiałam, że donoszony i że wszystko jest w porządku! Zaczęłam powtarzać tę przepiękną liczbę, raz za razem, pewnie myśleli, że bredzę :) Ale ja byłam po prostu szczęśliwa.
Pamiętałam naszą podróż, jejku, chciałabym, żeby On też pamiętał...
Wiecie, nie miałam pojęcia, że poród przez CC może być cudownym przeżyciem. Ale był.

ta podróż to było coś niepojętego. Wprawdzie nie widziałam swojego ciała w oddali, nie było żadnego oddalania się od ciała, ale najbardziej niesamowity był powrót po synka, zwłaszcza że, jak pisał Michał, Tymek zaraz po urodzeniu był nieprzytomny. Czyli rzeczywiście musiał być ze mną.
Byliśmy jak dwie niezmiernie małe iskierki. Cały czas blisko siebie. Coś jakby twarz przy twarzy. Patrzyliśmy na te cuda i trzymaliśmy się za... sama nie wiem, za co, po prostu byliśmy złączeni.
Byliśmy na skraju Wszechświata. Tak daleko, że dalej nie ma już nic: żadnego światła, żadnych obrazów. Co tam właściwie było? Wciąż się zastanawiam. To było coś, czego nie byliśmy w stanie objąć rozumem, sercem czy czymkolwiek innym. Jak bezdenna przepaść, czerń idealna, a może idealna przezroczystość?
Postanowiliśmy wrócić, zwiedzając po drodze bardziej znajome obszary.
Niedługo potem Tymek zniknął, a ja sama powoli zmierzałam w stronę domu. W stronę Ziemi.
A potem odnalazłam się w głosie Michała.

Tak to wtedy opisałam. Jak widzicie, niewiele szczegółów z samej cesarki, bo mi świadomość zdezerterowała. Ale to, co najważniejsze, jest nadal aktualne: moja druga cesarka była piękna i odczarowała ten żal i poczucie niedoskonałości z powodu niemożności urodzenia sn. Wszystkim Mamom Cesarzowym tego życzę :)
Dochodziłam do siebie bardzo długo, ale to dlatego, że przez ostatnie 2 miesiące ciąży musiałam leżeć plackiem. Potem miałam zakwasy od każdej codziennej czynności.
_________________
hxxp://alterna-tickers.com]hxxp://alterna-tickers.com]

hxxp://anilanastudio.blogspot.com/
Ostatnio na blogu: Wszystko jest możliwe
"Trzeba wierzyć w człowieka, koleś"
 
 
 
Jagula 
matka-nomadka


Pomogła: 64 razy
Dołączyła: 31 Sie 2007
Posty: 3207
Wysłany: 2012-06-01, 02:01   

bodi napisał/a:
a wiec zgodnie z obietnica opisuje moja cesarke
też obiecałam 8-)

Jadąc do szpitala rodzić pierwszy raz miałam głowę pełną myśli o pięknie naturalnego porodu bez żadnych wspomagaczy ale pamiętałam powtarzane nie raz słowa naszej położnej, że cesarka ratuje życie matki i dziecka. To chyba pozwoliło mi potem normalnie przeżyć sposób w jaki powitaliśmy syna.
Samych skurczy nie rozpoznałam jako "tych" mimo , że byłam tydzień po terminie, dopiero niespodziewane pożegnanie z ledwo przyjętym wiosennym śniadenkiem uświadomiło mi, że się zaczęło. Liczyłam sobie spokojnie skurcze a do szpitala trafiliśmy wieczorem. Po wszelkich przyjemnościach serwowanych przez średnio przyjemne położne ( golenie i lewatywa ) mąż przebrał się w zielone wdzianko i rozpoczęła się najdłuższa chyba w moim życiu noc. Zmroził mnie widok przygotowanego wózka z różnymi narzędziami tortur. W ramach aktywnego porodu była dostępna piłka i tyle...położna nie pozwoliła mi, mimo proszenia, wziąć prysznica . Mijał czas i robiło się coraz nieprzyjemniej. Skurcze sobie a postępu żadnego.Mąż kładzie się koło mnie i przysypia. Koło północy zaproponowano mi znieczulenie- miałam w tym momencie w nosie wszystko co przeczytałam o skutkach ubocznych , bez wahania odpowiedziałam, że chcę. Pechowo zareagowałam nietypowo, nie zadziałało, ale za to oprócz skurczy męczyły mnie dodatkowo wymioty...Skoncentrowałam się na oddychaniu i z pewną dozą fascynacji obserwując naścienny zegar ( który na stałe wrył mi się w pamięć ) trwałam od skurczu do skurczu, które były regularne co do sekundy. Rozmyślałam sobie jaka jestem dzielna kiedy to po piątej rano położna zdruzgotała mnie wiadomością, że nadal mam rozwarcie na 3 cm. Niedługo potem ktg zaczęło wariować, tętno dziecka spadło, lekarka przybiegła w momencie kiedy się ustabilizowało. Stwierdziła, że gdyby coś się działo to robimy cesarkę. Prawdopodobnie nie zdążyła nawet wrócić do swojego przytulnego gabineciku kiedy tętno ponownie zaczęło zanikać. Wtedy zaczęło się. Z pozycji horyzontalnej , spokojna ( wiedziałam ze szkoły rodzenia ,że teraz wszystko potoczy się błyskawicznie i zaraz zobaczę swoje dziecko , a poza tym wizja użycia któregokolwiek narzędzia z koszmarnego wózeczka umknęła jak zły sen ) obserwowałam niesamowite poruszenia- wszyscy skakali koło łóżka, mąż pomógł przerzucić mnie na inne łóżko, położna dość nieudolnie i boleśnie zacewnikowała mnie i pojechaliśmy. Na sali operacyjnej zauważyłam, że mamy już piękny , jasny poranek co mnie dodatkowo uspokoiło. Trafiłam na bardzo przyjaznego anastezjologa, uspokajał mnie ,że bez wątpienia trafi gdzie trzeba mimo moich drgawek a potem trzymał mnie za rękę. Męża nie wpuszczono - choć widziałam go przez uchylone drzwi. Dość szybko zauważyłam,że całą akcję mogę obserwować w lampach. Cięcie przebiegło szybko, ku mojemu przerażeniu dziecko nie zapłakało ale szybko mi go pokazano- zielonego, zdziwionego ufoludka z wielkimi oczami, chciałam go dotknąć ale przywiązano mnie do łoża i zaczęło się zszywanie . Bezbolesne . Po wszystkim zorientowałam się ,że po prawej stronie stała wielka maszyneria monitorujaca wszelkie parametry - wtedy dopiero dotarła do mnie groza sytuacji. Nie było karmienia, nie było skin to skin ale i tak byłam szczęśliwa ,że jesteśmy zdrowi i cali ( choć pozszywani ;-) ). Atutem po takim porodzie było to, że dostałam separatkę i nikt nam nie przeszkadzał- reszta zgodna z realiami polskiego szpitala :-P
Po kilku latach mąż przyznał się ,że nasz ginekolog powiedział mu wcześniej ,że on "tu widzi" zakończenie cesarką. W sumie dobrze ,że ja tego nie wiedziałam.

Do kolejnego porodu postanowiłam sie lepiej przygotować i pół lata zbierałam liście malin, które potem popijałam. Na początku ciąży okazało się, że nie mam szans na poród domowy ze względu na pierwsze cc. W swej naiwności zakładałam ,że przekornie "wezmę " i po prostu urodzę w domu. Strasznie mnie stresowało to ,że do szpitala musieliśmy przejechać zimą 200 kilometrów po bezdrożach pólnocnej Szkocji gdzie pełno jest hasającej beztrosko po drogach zwierzyny. Spinała mnie myśl,że urodzę gdzieś po drodze , w aucie , wśród jeleni. bodi podesłała dla mojego męża instrukcję jak odebrać poród i zająć się nami :mryellow:

Scenariusz zaczął się powtarzać- byłam znowu po terminie, musiałam jechać na badanie do szpitala gdzie miałam rodzić żeby postanowiono co ze mną zrobić. Mogłam zostać w szpitalu albo wracać do domu ,lekarz uprzedzał , że po badaniu może się zacząć więc nocowaliśmy w pobliżu. Cisza. Kolejny dzień spędziłam intensywnie na zakupach i pojechaliśmy do domu. Bolał mnie w podejrzany sposób brzuch ale założyłam ,że to przez zmęczenie i niewygody podróży. Następnego ranka również nie dopuściłam myśli ,że coś sie dzieje mimo , że obudził mnie wcześnie rano, pozbawiając złudzeń skurcz. Żeby nie wzbudzać paniki cały dzień funkcjonowałam normalnie niedzielnym trybem kury domowej licząc skurcze. Wieczorem stały się regularne i żarty się skończyły bo wiedziałam jaka droga przed nami, zadzwoniliśmy do szpitala, odstawiliśmy dziecko i ruszyliśmy . Chyba jestem szczęściarą bo pogoda nam dopisała - była jasna, bezwietrzna noc bez opadów, bez śniegu i lodu, mąż się spiął i pobił swój rekord trasy. Liczyłam jelenie na poboczach i żałowałam ,że nie jestem w stanie oszukać, że w pewnym momencie skurcze mam już co 5 minut. Uspokajałam męża ,że wiem ,że nie urodzę w aucie. Wyobrażałam sobie jak w szpitalu pakuję się do basenu i rodzę sobie spokojnie.
Gdy dojechaliśmy skurcze sie trochę uspokoiły, okazało się ,że rozwarcia ledwo 2 cm. Lekarz wspaniałomyślnie zrobił mi masaż szyjki. Był z siebie bardzo zadowolony i chyba przekonany, że akcja ruszy lawinowo. Ja z wiadomych względów zadowolona nie byłam. Trafiłam na salę gdzie się czeka na własciwą akcję , męża wysłali żeby się zdrzemnął. Znalazła się polska położna, która przyniosła mi piłkę i pomogła mi się ogarnać z oczyszczającym sie organizmem i rozluźniła mnie pogawędką. Podpięli mnie pod ktg- wszystko zapowiadało się pięknie- silne skurcze, serducho dzieciątka biło jak dzwon. W międzyczasie dostałam wenflon i podano mi antybiotyk ( paciorkowiec w wywiadzie). Przed 9 miałam nadal rozwarcie na 3 cm...przyszedł mąż i pojechaliśmy do naszego pokoiku gdzie czekała na nas bardzo przyjemna położna. Skurcze były już dokuczliwe ale wiedziałam ,że mogę się zaraz rozkoszować atrakcjami rodzenia w UK. Osławiony gas and air szybko mnie rozczarował ale przynajmniej koncentrowałam się w czasie skurczy na prawidłowym oddychaniu. Położna przebiła pęcherz, wody okazały się niestety zielone. Pocieszałam się ,że teraz przynajmniej wszystko ruszy z kopyta...a tu nadasl nic - 3cm, czas płynie. Zapytałam sie o jakieś inne znieczulenie ( po raz kolejny samolubnie ;-) postanowiłam po prostu przeżyć poród :-P ) i dostałam takie, po którym lekko odleciałam na chwilę. Skurcze bez zmian, akcji dalej żadnej. W pewnym momencie wpada lekarz i pyta się czy jestem Agnieszka- no tak , to ja- no to jedziemy na cesarkę :shock: dziwnym zbiegiem była to pomyłka, zawsze powtarzam ,że nie lubię swojego imienia za pospolitość , ale w tym miejscu i w takim czasie nie spodziewałam się takiej przygody. Dostałam kolejną dawkę znieczulenia bo wszystko co dobre nie trwa wiecznie, zmieniają się położne (twarzy drugiej nawet nie pamiętam), zgadzam się na obecność studentki. Mimo ,że są miłe zaczynają mnie bardzo irytować ich ciągłe pytania, gaz totalnie nie działa, zaczynam rzęzic do tuby. Nadal 3 cm. Położna mówi, że mogę dostać oksytocynę i jak nic nie ruszy w ciągu 4 godzin zaproponują mi cięcie , nie zgadzam się . Jestem straszliwie wymęczona,między skurczami rozmyślam o swojej beznadzieności i o tym ,że nie nadaję się w ogóle do rodzenia dzieci.Rozważam poddanie się. W końcu wydusiłam : sorry I'm not a hero i widzę,że mąż odetchnął z ulgą , położne też. Naiwnie myślałam ,że wszystko potoczy się tak jak za pierwszym razem. Trwa to jednak bardzo długo, czekamy na wolną salę. Podczas transportu na salę operacyjną straciłam trochę rozeznanie, wbiłam pazury w ramię pielęgniarza . Na sali stwierdzam ,że w Polsce jednak było jakoś ładniej i spokojniej. Jest mnóstwo ludzi- każda ekipa jest ze studentami. Lekarze przedstawiają się i mówią za co są odpowiedzialni. Wnerwia mnie anestezjolog swoim sprayem i pytaniami czy nadal czuję zimno- miałam wrażenie ,że popisuje się przed studentami, źle mi sie wkłuł z kolejnym wenflonem .Bezbolesne tym razem cewnikowanie. Cięcie, tną mnie dwie kobiety, jedna cała okolczykowana- czuję się swojsko :-P Z jednej strony mam męża w pięknym kolorowym przebraniu, z drugiej pielęgniarkę , która szczegółowo opowiada mi co się dzieje, dziecko wyjmują powolutku, mała płacze, jest zdrowa. Ogromna ulga, spokój, szczęście, widzę jak z męża uchodzą emocje. Tata dostaje córkę , ja ją mogę tylko pooglądać. Tak się cieszę, że mimo straszenia z małą jest wszystko w porządku, że nawet nie domagam się karmienia tylko chcę żeby jak najszybciej skończyli i dali nam spokój. W czasie szycia mój anioł z prawej strony jest wystawiany na ciężkie próby, miażdżę jej rękę z każdym szarpnięciem, które czuję. Bez wątpienia anestezjolog- wesołek spartolił swoją robotę. Tym razem nikt mnie nie wiąże. Wracamy na salę, którą pamiętam z poprzedniej nocy, przystawiam małą i tak przy cycu trwamy, drzemiąc trochę do kolejnego ranka.

Może opis z sali operacyjnej brzmi drastycznie ale dla mnie koszmarne były, za każdym razem, godziny bezskutecznych skurczy. Pogodziłam się już z tym, pozostaje mi dziękować losowi, że nie rodziłam sto lat temu i wszystko mogło zakończyć się szczęśliwie.

kamma piękny Twój opis ale coś mi się przypomniało przy okazji - też miałam manewr w przechylaniem stołu- o co chodziło ?
_________________
hxxp://www.alterna-tickers.com]

hxxp://alterna-tickers.com]
hxxp://podniebnekorytko.blogspot.co.uk]Když se doma vaří, tak se dobře daří.
 
 
zina 


Pomogła: 93 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 6308
Wysłany: 2012-06-01, 11:38   

bodi, kamma, piekne opisy Wasze! Naprawde wzruszylam sie do lez!
Tym bardziej ze sama odnajduje sie poniekad w Waszych opisach.

kamma, metafizyka, wow!

Jagula napisał/a:

kamma piękny Twój opis ale coś mi się przypomniało przy okazji - też miałam manewr w przechylaniem stołu- o co chodziło ?

A to juz nie po samej cesarce, jak przekladaja na lozko, bo u tak wlasnie bylo.

Jagula, znowu napisze, wzruszylam sie!
You are a hero, bez dwoch zdan! :-)

Faktycznie z tym skin to skin contact po samych narodzinach nie doswiadczylam rowniez.
Dostalam zawiniatko w postaci Bruna i matrioszke Klare.

Zegar tez zapamietalam a nawet dwa.
Odbicie w wielkiej lampie zarejestrowalam.
 
 
 
neon.ka 


Pomogła: 8 razy
Dołączyła: 26 Sie 2011
Posty: 947
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2012-06-07, 00:48   

Kat... napisał/a:
zina, bardzo się cieszę, że opisałaś swój poród. Jeśli się nie da naturalnie, najlepiej w domu i z doulą, to dobrze wiedzieć, że ta druga strona nie musi był traumatyczna i zła.
Dokładnie, właśnie tak...
Więc dziękuję dziewczyny za Wasze opisy.

Mam nadzieję, że zina się nie pogniewa, jak wkleję tu linka do jej pierwszej opowieści...
hxxp://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?p=78695&highlight=#78695
_________________
<img src="hxxps://lbyf.lilypie.com/Q7xup2.png" width="400" height="80" border="0" alt="Lilypie Kids Birthday tickers" />
 
 
zina 


Pomogła: 93 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 6308
Wysłany: 2012-06-07, 12:11   

neon.ka, dziekuje, szukalam i sama nie moglam juz znalezc :->
 
 
 
Jagula 
matka-nomadka


Pomogła: 64 razy
Dołączyła: 31 Sie 2007
Posty: 3207
Wysłany: 2012-06-07, 16:56   

zina napisał/a:
neon.ka, dziekuje, szukalam i sama nie moglam juz znalezc
pewno dlatego ,że tak szybko zapomina sie o niedogodnościach każdego porodu :-P
zina napisał/a:

Jagula napisał/a:

kamma piękny Twój opis ale coś mi się przypomniało przy okazji - też miałam manewr w przechylaniem stołu- o co chodziło ?

A to juz nie po samej cesarce, jak przekladaja na lozko, bo u tak wlasnie bylo.
no własnie nie- w trakcie znieczulania
zina napisał/a:
Jagula, znowu napisze, wzruszylam sie!
You are a hero, bez dwoch zdan!
dzięki, dzięki
_________________
hxxp://www.alterna-tickers.com]

hxxp://alterna-tickers.com]
hxxp://podniebnekorytko.blogspot.co.uk]Když se doma vaří, tak se dobře daří.
 
 
kamma 
Magellan


Pomogła: 147 razy
Dołączyła: 04 Cze 2007
Posty: 7442
Skąd: Bielsko-Biała
Wysłany: 2012-06-09, 12:55   

Jagula, przeoczyłam Twoje pytanie. Ten manewr z przekręcaniem stołu był po to, aby znieczulenie grawitacyjnie przepłynęło do słabiej znieczulonej połowy ciała, tak mi się przynajmniej wydaje.
_________________
hxxp://alterna-tickers.com]hxxp://alterna-tickers.com]

hxxp://anilanastudio.blogspot.com/
Ostatnio na blogu: Wszystko jest możliwe
"Trzeba wierzyć w człowieka, koleś"
 
 
 
Jagula 
matka-nomadka


Pomogła: 64 razy
Dołączyła: 31 Sie 2007
Posty: 3207
Wysłany: 2012-06-09, 21:06   

kamma napisał/a:
Jagula, przeoczyłam Twoje pytanie. Ten manewr z przekręcaniem stołu był po to, aby znieczulenie grawitacyjnie przepłynęło do słabiej znieczulonej połowy ciała, tak mi się przynajmniej wydaje.
a ja się zastanawiałam czy oni nie chcą mnie ze stołu zrzucić :mryellow: a na poważnie podejrzewałam, że to jakieś dziwne demonstracje dla studentów i pewno faktycznie pokazywał jak może przepłynąć znieczulacz.
_________________
hxxp://www.alterna-tickers.com]

hxxp://alterna-tickers.com]
hxxp://podniebnekorytko.blogspot.co.uk]Když se doma vaří, tak se dobře daří.
 
 
Humbak 


Pomogła: 80 razy
Dołączyła: 02 Cze 2007
Posty: 3936
Skąd: Wrocław
Wysłany: 2013-07-26, 11:59   

Nie umiem niestety pięknie pisać, więc moja historia trochę w skrócie: :-P

Miałam się stawić z samego rana, jednak wszystkie formalności sprawiły, że urodzić mogłam dopiero po 10…

Niewiele pamiętam z okresu oczekiwania na narodziny Antosia… chyba głównie strach o niego, o siebie i strach przed samym cięciem… W trakcie poprzedniego cięcia, przy Kubusiu, był moment, kiedy sala zaczęła wirować, zamieniła się w tunel, ja traciłam świadomość, a moim ciałem zaczęto szarpać tak, że nie mogłam oddychać – lekarze mieli kłopot z wyciągnięciem synka… wtedy coś na sali zaczęło pikać, ludzie zaczęli się szybciej ruszać, podeszła do mnie któraś z osób obecnych tam… zaczęła głaskać po głowie (?) i uspokajać. Wtedy – nie wiedząc co się dzieje, a byłam zbyt słaba by zapytać – pomyślałam tylko, że być może to teraz na mnie czas i że mam chwilę by poprosić Boga o to, na czym mi zależy najbardziej. Prosiłam o zdrowie dla Kubusia, o to, by rodzina była cała kiedy mnie nie będzie, by nie zabrakło w nich miłości a Przemkowi wytrwałości…

I teraz mając to w pamięci czekałam na taki sam zabieg… bardzo się go bałam. Do tego stopnia, że kiedy położyłam się na stole operacyjnym i wstrzykiwano mi znieczulenie, któraś z kobiet przypadkiem dotknęła moich stóp (!) i aż krzyknęła, że są takie mokre, hi… no wstyd mi było okrutnie, :oops: więc przeprosiłam tylko, że to z nerwów… :-> zdziwiła się na to, że skoro to trzecia cesarka to nie powinnam się bać. Odpowiedziałam jej tylko, że trzecia, to znaczy, że wiem co mnie czeka, ale nie oznacza to, że nie boję się, czy wszystko pójdzie dobrze. Kobieta była ludzka, bo uśmiechnęła się tylko i powiedziała, że nie ma się czego bać i że na pewno wszystko będzie dobrze. :-D

Tu nastąpiła rzecz dosyć zabawna – nagle kobita do mnie niemal krzyknęła: „Proszę się przewrócić na plecy, szybko!” Ja nieporadnie próbowałam się przewrócić, bo znieczulenie już zaczynało działać a łóżko było mega niewygodne, a ta na to: „Tak nie, za nisko, wyżej!” …i tu niestety znieczulenie podziałało na maksa i to wyżej mi tak niezgrabnie wyszło, że byłam ułożona nie dość że krzywo, to lekko zwisając nogami w dół… :P Dwie kobiety stanęły nade mną debatując jak mnie poprawić, po czym stwierdziły: „To w razie czego jak pani będzie leciała to proszę się trzymać”. Ja im na to żartem: „Nie ma sprawy”, a one: „Nie, poważnie… ale chyba pani nie spadnie…” :D Do dziś nie wiem, czy to był żart czy nie, ale czułam że jestem nie do końca horyzontalnie ułożona… :->

Sam zabieg był dość zabawny, mój lekarz operował mnie ze znajomym, pytali mnie czy wyciąć poprzednie dwie blizny na rzecz jednej szerszej czy chcę mieć trzecią kreskę (bo miałam dwie, blisko siebie). Żartowali ze mną i między sobą, omawiając np. kto na jaką ocenę potrafi zszyć jamę brzuszną (notabene, mam na 5 ;) ). Było miło… Antosia wyjęli szybko i zgrabnie. Niestety, nie pokazali mi go, powiedzieli tylko „Chłopiec. Duży” i usłyszałam jego krzyk. Szczerze mówiąc popłakałam się słysząc, że już jest na świecie… choć dość szybko musiałam się zająć sobą, bo powtórzył się tunel z narodzin Kubusia. Walczyłam ze sobą, chciałam zasnąć, ale potwornie bałam się, że jak zasnę, to się nie obudzę. Wymiotować mi się z tej chęci spania chciało… ale strach był większy. Choć tym razem personel informował mnie co się dzieje i wreszcie dowiedziałam się, co się wydarzyło na stole przy narodzinach Kubusia – miałam bardzo wysokie ciśnienie i wysoki puls. Leki, które powinny obniżyć ciśnienie, na mnie nie działały tak jak powinny. Dostałam ich końskie dawki. Kiedy wszystko się uspokoiło a ciśnienie spadło do 160/90 usłyszałam, że ich nieźle wystraszyłam… nie wiem, jaki pułap osiągnęłam, byłam zbyt pijaniutka w tym czasie… i chyba to akurat nie bardzo chodziło mi w tym momencie po głowie…

Po operacji przenieśli mnie do sali pooperacyjniej gdzie czekał na mnie mąż i maleńka najpiękniejsza istotka na Ziemi… i mogłam go wtedy ukochać, przytulić i zapłakać ze wzruszenia… takiego momentu się nie zapomina…

A teraz ten mopsik przeciąga się obok mnie na tapczanie… To niesamowite, że jeszcze 5 tygodni temu był po drugiej stronie… :-D
_________________
<img src="hxxp://alterna-tickers.com/tickers/generated_tickers/q/qbfxwgk3a.png" border="0" alt="AlternaTickers - Cool, free Web tickers"><img src="hxxp://alterna-tickers.com/tickers/generated_tickers/z/zv7rbqnhj.png" border="0" alt="AlternaTickers - Cool, free Web tickers"><img src="hxxp://alterna-tickers.com/tickers/generated_tickers/3/3hcbwsnal.png" border="0" alt="AlternaTickers - Cool, free Web tickers">
 
 
malwiska 
Doula

Pomogła: 4 razy
Dołączyła: 14 Sty 2013
Posty: 751
Skąd: Olkusz, Kraków,(Katowice)
Wysłany: 2013-08-05, 11:25   

Może i ja tu coś wreszcie napiszę :-) Chociaż powinnam pisać do połowy w wątku o przebiegu porodu sn, a od połowy tutaj ;-)

Byłam już po terminie i nic nie wskazywało na to, że będzie cc, lekarka doradziła pokazać się w szpitalu w 7 dniu po terminie więc w niedzielę poszłam na jagody, zrobiłam ciasto, dopakowałam torbę, aby nazajutrz wyruszyć do szpitala. W poniedziałek rano, pojechałam z mamą, gdyż mój niemąż w pracy był (jak by co to by szybciutko dojechał) i zgłosiłam się na izbę przyjęć, lekarz nie stwierdził porodu ;-) ani żadnego rozwarcia, ani w ogóle nic i postanowił zostawić mnie na patologii. Poszłam na oddział, stwierdzili, że nie będą nic ze mną robić dziś, dopiero we wtorek, podłączyli ktg- wszystko dobrze.
We wtorek około 14 założyli mi "balonik" Foleya i czekałam i już nie jadłam od obiadu nic (rano były skurcze przepowiadające, ale nic poza tym) około 20 balonik zaczął działać, zaczęły się skurcze, co 10, 7, 5 minut, potem co 3 - mama i niemąż pojechali do domu, mieli wrócić, jak pojadę na porodówkę. Około 22 rozwarcie osiągnęło 3 cm i przenieśli mnie- zadzwoniłam do Kamila i on będąc już prawie w domu wrócił z moją mamą do Krakowa łamiąc przy tym chyba wszystkie przepisy ruchu drogowego :-P (50 km w 18 minut.)

Mama czekała w samochodzie, a my mieliśmy skurcze, co 2,5 minuty (chciałam dostać znieczulenie, ale rozwarcie ciągle 3 cm więc było za wcześnie) potem posiedziałam pod prysznicem i położyłam się. Skurcze były mocne, ale takie w miarę na luzie, w nocy się rozregulowały i osłabły, nawet przespałam pół godziny. Rano znów zaczęły się regulować i nie zgodziłam się na kroplówkę, chciałam jeszcze poczekać, miałam nadzieję, że samo ruszy dalej. (mama w nocy pojechała do domu) koło południa zgodziłam się na kroplówkę, leciała bardzo powoli (1 ml na godzinę) skurcze były ciut mocniejsze, ale też do przejścia. Bałam się, że nie dostanę znieczulenia, jakoś nie mogłam się przestawić się na to, że będę RODZIĆ. Ale położna sprowadziła mnie na ziemię, za co jestem wdzięczna, bo używając mocnych słów uspokoiła mnie i dodała otuchy.
Po południu mama przyjechała, Kamil pojechał się ogarną do domu, ja w tym czasie znów posiedziałam pod prysznicem z podkręconą już na 3 ml kroplówką. Około 18 przyszła lekarka i przebiła paluchem pęcherz, zalało mnie po pachy :-) a położna powiedziała "teraz zaczniesz odczuwać skurcze (jak bym ich do tej pory nie czuła) podkręcili kroplówkę znów, na 6 ml. Postęp był taki, że główka się przyparła, bo cały czas Groszek był wysoko, wysoko. Faktycznie zaczęłam odczuwać skurcze! Mama poszła położyć się do auta i planowała potem zmienić się z Kamilem (który padał też na pysk po nocy przekimanej przy mnie na fotelu) wieczorem, jakoś koło 20 zaczęłam skakać na piłce, była już przy mnie inna położna, młoda taka, bardzo fajna. Podkręcili kroplówkę na 9 ml, poprosiłam o gaz. Z gazem już nie mogłam skakać na piłce, ale siedziałam na łóżku i w skurczu wstawałam i wbijałam głowę w ramię Kamila, wdychałam gaz, który nie łagodził bólu- myślałam, że plecy mi pękną. W skurczu Groszek zamiast schodzić na dół pchał tyłek do góry, że mi się cycki podnosiły. Położna powiedziała, że do znieczulenia w moim przypadku potrzeba z 6 cm i to też nie pewne czy dostanę w ogóle. Ale byłam taka wkurzona i zmęczona, że chciałam już tylko, żeby to się skończyło, Kamil w tym czasie zaproponował mi drugie dziecko ;-) - ma chłopak wyczucie. Przysypiałam między skurczami (miałam jakieś 40 sekund przerwy) Kamil zawołał położną około 22.30 powiedziałam, że już długo nie wyrobię, poszła po lekarkę, która mnie zbadała i to był najgorszy moment i nawet kwikłam. Rozwarcie nadal 3 cm, zapytała czy zgadzam się na cesarkę- podniosłam kciuk do góry gdyż właśnie towarzyszył mi skurcz. Przynieśli papiery i po raz pierwszy w życiu podpisałam coś bez czytania. Miałam jeszcze 3 skurcze: na łóżku, na wózku (cudnie się jechało, wiatr mnie owiał :mrgreen: ) i na stole. Podano mi znieczulenie, ciśnienie skoczyło do 200, potem spadło do 70 :mrgreen: Czułam, że już będzie wszystko dobrze, a że cesarka - trudno, po tylu godzinach nawet się cieszyłam, ze taki finał. Kamil czekał przed salą ale słyszał wszystko przez otwarte drzwi, mama jeszcze nie wróciła z auta, ale kazałam zadzwonić jak już się urodzi, bo moja mama taki nerwus straszny, wystraszyła by się zabiegiem.
Pogadałam z lekarzami, pośmiali się, a o 23.04 usłyszałam skrzeczenie potworka i nad moją głową przeleciał Groszek- chłopiec, 4450 kg i 62 cm. Na sale weszła lekarka, która zadecydowała o cc, jak usłyszała, że bobas tyle ważył powiedziała "dobrą decyzję podjęliśmy" ;-) Dali mi go pocałować i zawieźli na chwile do taty i na salę noworodkową. Łzy popłynęły, ale byłam już bardzo spokojna. W nocy pisałam smsy do wszystkich, bo nie śpiąc i nie jedząc tyle czasu, odrobina glukozy i godzina snu wystarczyły więc musiałam jakoś zabić czas do rana.

Spokój i dobry nastrój towarzyszył mi do końca pobytu w szpitalu i a teraz jest jeszcze lepiej :mryellow: A Kamil był aniołem przez ten czas.
 
 
KasiaQ 


Pomogła: 8 razy
Dołączyła: 26 Lis 2011
Posty: 829
Wysłany: 2013-08-05, 22:57   

malwiska, piękny opis :-D przeżyłaś swoje, na szczęście wszystko dobrze się potoczyło dzięki decyzji lekarki ;-)
_________________
hxxp://www.suwaczki.com/]
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,59 sekundy. Zapytań do SQL: 8